Tytuł: Smutna historia braci Grossbart
Wydawca: MAG
Stron: 384
Moja ocena: 8/10
Nie jest tajemnicą, że dobrze przetłumaczony tytuł książki, oryginalna ilustracja na okładce i tajemniczo brzmiący opis treści to już połowa sukcesu. Elementy te składają się na promocję książki i sprawiają, że sięga po nią każdy, kto choć przelotnie na nią spojrzy.
Kiedy w zapowiedziach wydawnictwa zobaczyłam ten bardzo sugestywny tytuł i niesamowicie pomysłową ilustrację na okładce, nie mogłam o tej książce zapomnieć, tym bardziej, że lakoniczny opis treści z tyłu okładki, mówił mi jako potencjalnemu czytelnikowi naprawdę niewiele.
Jest rok 1364. Średniowieczna Europa ukazana w swoich najmroczniejszych czasach. Ziemia, morze, góry i lasy pełne są niewypowiedzianej grozy. Wszędzie czają się żądne krwi demony, nikczemne i lubieżne czarownice oraz cała masa innych potworności. Ludzie umierają, dziesiątkowani przez szaleńczy pochód czarnej dżumy. Trwa walka Kościoła z Szatanem o ludzkie, grzeszne dusze. To dla wszystkich trudne i straszne czasy. Dla wszystkich, ale nie dla braci Grossbartów.
Żadna nikczemna zmora nie dorówna bliźniakom Manfriedowi i Heglowi Grossbartom, niezrównanym w swym fachu złodziejom grobów, poszukiwaczom ciągle nowych przygód, a także bezlitosnym zabójcom i aspirującym do świętości czcicielom Matki Bożej.
Można powiedzieć, że Grossbartowie rabowanie cmentarzy mają we krwi i bardzo chcą w tym fachu dorównać swojemu dziadkowi, który podobno dotarł aż do Egiptu (zwanego tutaj Giptem) i tam zdobył niesamowite bogactwa. To właśnie życiowy cel Grossbartów: podążyć śladem dziadka i odebrać należne im skarby.
Powieść jest relacją z długiej podróży braci do Giptu, naznaczonej kolejnymi zabójstwami, podpaleniami całych osad oraz truchłami unieszkodliwionych demonów i czarownic.
Grossbartowie, mimo młodego wieku (25 lat), przypominają starych oprychów; są brudni, zarośnięci, ubrani w zarzygane łachmany. Jedzą byle co, w ogóle o siebie nie dbają i ciągle dorabiają się nowych ran i uszkodzeń ciała, więc nieustannie coś im ropieje, gorączkuje i sączy.
Krótki fragment na okładce najdobitniej świadczy o tym, co bohaterowie sami o sobie myślą:
Myśmy nie złodzieje ani mordercy. My są uczciwi ludzie, których pokrzywdzono.
Grossbartowie idą do przodu jak burza, nie tracąc z oczu upragnionego celu, jakim jest dla nich Gipt. Zupełnie im nie przeszkadza zrabować po drodze jakiś cmentarz czy grobowiec, usiec jakiegoś demona czy czarownicę, a wszystko oczywiście pod szyldem służby Maryi. Bo bracia uważają się za żyjących świętych i są na tym punkcie bardzo czuli. Niegodziwości, których zdążyli dokonać były przecież dziełem przypadku i wynikiem obrony koniecznej lub też działań Szatana, a co by się nie stało, Maryja i tak Grossbartom wszystko odpuści.
W myśl zasady, że głupiec ma zawsze szczęście Grossbartowie kontynuują swoją podroż z uporem godnym maniaków. Nie jest ich w stanie zatrzymać ani wenecki doża, ani magiczna syrena, ani opętany przez demona zarazy człowiek, którego kiedyś skrzywdzili.
Jak skończy się podróż dwóch oprychów? Czy dotrą do wymarzonego Giptu i znajdą tam skarby zdobyte przez ich dziadka? A może wcześniej dosięgnie ich ręka sprawiedliwości, czy to ludzkiej czy Bożej? O tym warto się przekonać, sięgając po książkę J. Bullingtona.
Autorowi znakomicie udało się odtworzyć świat wieków ciemnych, gdy dobro ze złem, na tle szalejącej zarazy, walczyło o dusze ludzkie. J. Bullington odmalował w swojej powieści czasy, gdy ludzie żyli w ciągłym strachu przed szatanem, piekłem i zastępami demonów i czarownic i umiejętnie zatarł granicę między tym co realne i fantastyczne.
Inne zdanie z okładki ostrzega, że książka zawiera brutalne sceny i wulgaryzmy i jest to prawdą, choć na początku lektury myślałam, że to zwykła podpucha. Trzeba jednak przyznać autorowi, że obecność scen brutalnych i wulgarnych jest fabularnie uzasadniona, w końcu główni bohaterowie do kryształowych charakterów nie należą. Potencjalny czytelnik musi się zatem przygotować na bardzo dosadne słownictwo, krwawe sceny nie tylko zabójstw, ale też opisy szalejących potworów kanibali. Język, którym to wszystko opisano jest barwny i sugestywny, dlatego nie trudno sobie wyobrazić wszystkie te okropności, które pojawiają się na kartach książki. Wulgarny i pełen obelg jest również język Grossbartów, którzy co prawda żadnej szkoły nie ukończyli, ale kiedy trzeba potrafią prowadzić dysputy na całkiem przyzwoitym poziomie intelektualnym, a kiedy trzeba wzajemnie nawrzucać sobie od najgorszych czynności i osób.
Czytelnika nie przyzwyczajonego do takiego słownictwa, może ono zniechęcić lub odstręczyć. Ze mną początkowo też tak było. Postanowiłam jednak przymknąć na to oko i wtedy okazało się, że rozmowy bohaterów zaczęły mnie niespodziewanie bawić. Nie znaczy to, że polubiłam Grossbartów, bo lubić się ich nie da. Ich historia ma jednak swój koloryt i warto się z nią zapoznać, choćby ze względu na pomysłowość autora w kwestii stworzonych potworności i całej sfery magicznej.
Usatysfakcjonowało mnie również zakończenie powieści; uważam że lepiej się tego rozwiązać nie dało.
Zbyt często nie dałabym jednak rady czytać takich książek. Ale od czasu do czasu, gdy pojawi się coś tak odbiegającego od ogólnie znanych literackich standardów, należy po to sięgnąć, nawet dla samej świadomości, że fantastyka może mieć i taką twarz: brutalną i lubieżną.
Jeżeli zatem szukacie czegoś zupełnie odmiennego, oryginalnego, sprośnego, bluźnierczego to Smutna historia braci Grossbart jest lekturą właśnie dla Was. Pamiętajcie jednak, żeby nie brać jej zbyt serio, a po prostu wrzucić na luz. A wtedy na pewno ciekawie spędzicie przy tej książce czas.
Pozdrawiam!
Za egzemplarz
do recenzji
bardzo dziękuję
Wydawnictwu MAG.
Sama mam tą pozycję do zrecenzowania i muszę przyznać, że dużo sobie po niej obiecuję. Mam nadzieję, że to będzie ciekawa powieść, tak jak napisałaś, ale też sensowna i okrutna. ; )
OdpowiedzUsuńZapraszam Cię do mnie.
http://wielka-biblioteka-ossus.blogspot.com/
Zgadzam się z Twoimi odczuciami, wielce oryginalna pozycja:)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się Twoje określenie "zarzygane łachmany" - jak ludziom mogło to do tego stopnia nie przeszkadzać? xD
Pozdrawiam serdecznie!
myślę, że dałabym szansę tej książce, choć jeszcze się zastanowię
OdpowiedzUsuńpozdrawiam!
moje mroczne klimaty, zapowiada się ciekawa lektura. :)
OdpowiedzUsuńJa właśnie zaczęłam kolejną książkę Bullingtona, "The Enterprise of Death", chyba dość podobną w klimacie, też rozgrywającą się w średniowiecznej Europie, z czarownicami, nekromantami i tym podobnym ludkiem w rolach głównych. Po czterdziestu stronach nie zdzierżyłam - nie ten czas chyba u mnie na taką lekturę. Nie rezygnuję, ale odkładam na lepszą porę:-)
OdpowiedzUsuńZaintrygowałaś mnie tą książką. Jakoś wcześniej nie zwróciłam na nią uwagi. Chyba z powodu jej niepozornej okładki :)
OdpowiedzUsuńIntrygujący i jakieś takie... straszne :D Muszę sięgnąć :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Agatą ;)
OdpowiedzUsuńJakoś na razie mimo wszystko nie ciągnie mnie do tej książki...
OdpowiedzUsuńPierwszy raz słysze o tej książce... ciekawa się wydaje ;D
OdpowiedzUsuńZapowiada się bardzo oryginalna powieść... I chyba zbyt oryginalna jak dla mnie. Chociaż, może kiedyś...
OdpowiedzUsuńNigdy wcześniej o niej nie słyszałam,a le wnioskuję z recenzji, że warto się z nią zapoznać ;)
OdpowiedzUsuńPreferuję wszystko, co wykraczające poza schematy i z przyjemnością przeczytam tę pozycję :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Co za makabryczna książka!, oj lubię, bardzo lubię takie klimaty :)
OdpowiedzUsuńJuż jest na stoliczku :D Jestem jej niesamowicie mocno ciekawa! Cieszę się, że dałaś jej dość wysoką notę :D
OdpowiedzUsuńHmmm... Fajnie się zapowiada :D Poza tym okładka nie do przebicia.
OdpowiedzUsuńZapraszam na: recenzentka-fawelotte.blogspot.com
Zaciekawiłaś mnie tym tytułem. Na pewno kiedyś po niego sięgnę.
OdpowiedzUsuńZastanawiam się, czy nie skusić się na tę pozycję :) Brzmi ciekawie.
OdpowiedzUsuńjestem nią zachwycona! obleśna i obrazoburcza, niezwykle pomysłowa... polecam na te jesienne, wilgotne wieczory, które właśnie się zaczynają :)
OdpowiedzUsuń