piątek, 30 stycznia 2015

Anna Todd: After. Płomień pod moją skórą.

Autor: Anna Todd
Tytuł: After. Płomień pod moją skórą,
t.1. (z 4!)
Stron: 632
Wydawca: Znak




Zazwyczaj, jeśli coś zostaje szybko okrzyknięte mianem fenomenu, budzi to moją nieufność. Definicja słownikowa mówi, że fenomen to coś niesłychanego, wyjątkowego, zjawiskowego, można to zatem tak rozumieć, że fenomenu można szukać w wielu dziedzinach. 
O książce Anny Todd dowiedziałam się przypadkiem i pod wpływem pragnienia weekendowego odmóżdżacza, postanowiłam After przeczytać.
18-letnia Tessa właśnie zaczyna wymarzone studia i samodzielne życie w akademiku. W rodzinnym domu i mieście zostawia zaborczą matkę i kochającego, acz zupełnie pozbawionego charyzmy chłopaka. 
Już pierwszego dnia, ku swemu zaskoczeniu, poznaje zupełnie inną stronę studenckiego życia, a to dzięki współlokatorce Steph i jej kolegom wśród których jest On. Wytatuowany, z burzą włosów i pozą, pt.  nie zależy mi, a co mi tam. Pomimo początkowej niechęci, przyciąganie między Tessą i Hardinem będzie rosnąć i tak oto rozpocznie się burzliwy romans, który, o zgrozo, autorka rozplanowała na 4 kilkusetstronicowe tomy.
Rozumiem, co czytelniczkom może się w historii Tessy i Hardina podobać, bo było kilka kwestii, które utrafiły i w mój gust. 
Przede wszystkim, jak sama Tessa o sobie mówi, dziewczyna z tendencją do przesadnej refleksji i zły dobry bad boy to mieszanka wybuchowa. Widać to po dialogach i kilku zabawnych sytuacjach. Iskry będą lecieć.
Oprócz tego historia stworzona przez Annę Todd, mówi o miłości, gwałtownej, burzliwej i takiej, która w życiu bohaterów ledwo pozostawia miejsce na inne sprawy. Któż nie chciałby być w ten sposób kochany? Każdy przecież marzy o tym, by dla drugiej osoby być tym upragnionym, jedynym, najbardziej chcianym, najważniejszym. Niemal każdy śni o tym, by spotkać swoją drugą połówkę i od razu to wiedzieć, od razu to poczuć i od razu z wzajemnością. Ludzie od wieków śnią o braterstwie dusz, alchemii ciał, zgodności w kwestiach życiowo-codziennych, rodzinnych, duchowych, a zwłaszcza tych spod znaku alkowy. I tego doświadczają Tessa i Hardin. Pomimo dzielących ich różnic, przyciągają się niczym magnesy, pełnię czują tylko, gdy są razem, gdy nie są - świat się wali. 
Jednocześnie jednak jestem zaniepokojona i trochę zbulwersowana obrazem miłości, jaki dają nam współczesne, tzw. romanse, bo nie do końca wiem, czy można je tym mianem określić. Anna Todd stara się porwać czytelnika romansem, który przede wszystkim opiera się na związku cielesnym. To pod tym kątem poznają się główni bohaterowie. Wzajemne, tak ochoczo wcielane w życie pragnienia, nie pozostawiają wiele miejsca na nic innego, ani nawet na bycie sobą. 
Tessa z łagodnej, miłej dziewczyny, zmienia się w płaczliwą, naiwną panienkę, która odrzuca swoje dawne życie, rezygnuje z bliskich jej osób (należy dodać sprawdzonych!) i wielu upodobań, na rzecz chłopaka, który nawet nie umie się przyznać przed kolegami, że z nią chodzi. Hardin natomiast, pozornie tak silny, z którym rzekomo liczą się wszyscy dookoła, nie potrafi pozostać sobą i w rezultacie okazuje się kłamliwym, podszytym tchórzem blagierem. 
Kiedy jest dobrze, jest dobrze, ale już za chwilę wiatr zawieje, chmury nadejdą i oto bohaterowie kłócą się i ranią, bez zastanowienia zarzucając sobie rzeczy i czyny niebywałe. A wszystko to po to, by już za kolejną chwilę znowu z płaczem wyznać sobie miłość i namiętnie się pogodzić.
Przyznam, że przez pierwszą połowę książki czyta się o tym ciekawie, ale gdy przekracza się połowę i nadal tkwimy w tym samym schemacie: łóżko, namiętnie, kłótnia o bzdurę, obrażanie się, kłamstwo, łzawe przeprosiny, które znowu skończą się w łóżku, człowiek zaczyna się zastanawiać, ile tego jeszcze będzie? 
A jak widać, będzie tego jeszcze dużo i gęsto, bo wiadomo, że historia Tessy i Hardina opiewa na 4 tomy. Przyznam, że liczba tomów przejęła mnie dreszczem, ale nie radości, raczej rezygnacji. Nietrudno przecież przewidzieć, czego mogą dotyczyć kolejne tomy; gorących zapewnień, kłótni i równie gorących chwil spędzanych w ramach zgody. Jeśli o mnie idzie, raczej poprzestanę na tomie pierwszym.
Pozostaje tylko zadać pytanie, gdzie tkwi sukces tego typu historii? Czy ucieleśniają marzenie kobiet o przeżyciu uczucia równie gwałtownego co tornado i niszczącego jak lawina? Uczucia, które daje więcej bólu i łez niż przyjemności i spełnienia? Czy naprawdę każda kobieta marzy w duchu, by poskromić łobuza, który to właśnie dla niej zrezygnuje z dotychczasowego trybu życia, ale przedtem będzie ją upokarzał, wyzywał od najgorszych, a wszystko to dlatego, że taką ma wizję miłości i jej okazywania? Jednocześnie będzie jej mówił, że bez niej jest niczym, a ona niczym sentymentalna heroina, rzewnie płacząc, pozwoli mu złożyć głowę na swym łonie. Wzruszające? Dla mnie smutne, bo taka miłość  nie postawia miejsca na wzajemny szacunek i akceptację. 
I tak jeszcze na sam koniec. Czy początkowe nazwanie głównego bohatera imieniem i nazwiskiem członka grupy One Direction nie było czasami chwytem? Czy to ataki fanów spowodowały zmianę imienia i nazwiska, czy może chodziło o ten właśnie haczyk, a gdy już spełnił on swoją rolę, dane zmieniono. Można by gdybać, co w sumie nie ma aż takiego znaczenia, choć gdybym już miała wybierać wolałabym, żeby Hardin miał raczej rysy Zayna, a nie Harry'ego. :)
Czy polecam? Nie wiem. Podejrzewam, że książka znajdzie tylu krytyków co i zagorzałych wielbicieli i pewnie to dobrze, bo w końcu nie ważne jak będą mówić, byleby mówili.

2 komentarze:

  1. Chyba jednak nie :) Skoro nie jesteś przekonana, by ją polecać, to rezygnuje :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No to teraz zabiłaś mi ćwieka. Chociaż z drugiej strony, to właśnie taka różnorodność w opiniach na temat danej książki, sprawia że mam ogromną ochotę wypróbować ją na własnej skórze :P

    OdpowiedzUsuń

Co jednemu się podoba, drugiemu nie musi i na odwrót. Szanujmy się wzajemnie wyrażając własne opinie.
Wszystkie komentarze o treści obraźliwej, wulgarnej i tym podobnej będą usuwane.
Jeśli nie potrafisz wyrazić własnego zdania, bez obrażania drugiej osoby, to lepiej nie wyrażaj go wcale.