wtorek, 6 grudnia 2016

Z urokiem Indiany Jonesa czyli Przygody Tintina

Reżyseria: Steven Spielberg
Scenariusz: Joe Cornish, Edgar Wright, Steven Moffat
Czas trwania: 107 min.
Wytwórnia: Columbia Pictures & Paramount Pictures








Tintin jako postać komiksowa urodził się w Belgii w roku 1929. Seria o przygodach młodego reportera jest zaliczana do najpoczytniejszych komiksów XX wieku, nic więc dziwnego, że wydrukowana została w ponad 20 mln egzemplarzy i przetłumaczono ją na ponad 90 języków. Nieźle, prawda? Statystyki godne pozazdroszczenia. 

Kwestią czasu było aż któryś z wielkich filmowców zainteresuje się Tintinem i zrobi o nim film. Padło na Stevena Spielberga, którego o stworzenie filmu ponoć uprosiły jego własne dzieci.  Zasiadając do seansu, zasugerowałam się nazwiskiem Spielberga, wychodząc z założenia, że coś sygnowanego tym nazwiskiem nie może być złe. I nie pomyliłam się. Przygody Tintina zapewniły mnie i mojej rodzinie bardzo miłe, niedzielne przedpołudnie. 

Tintin to młody reporter, wolny strzelec, którego, widać to na pierwszy rzut oka, kłopoty trzymają się bardzo mocno. Młodzieniec bardzo interesuje się przedmiotami z historią i gdy na targu dostrzega model okrętu, bez wahania kupuje go, zwracając tym samym uwagę wielu osób. Jeszcze tego samego dnia model zostaje skradziony z mieszkania bohatera, a on sam zostaje porwany przez tajemniczych opryszków. Tak, w skrócie, zaczyna się wielka przygoda, a jej początki sięgają ponad dwa wieki wstecz, kiedy to  Franciszek Baryłka starł się w walce z piratem Szkarłatnym Rakhamem.

Akcja filmu toczy się sprawnie, szybko i nie można się tutaj nudzić. Razem z Tintinem płyniemy statkiem, lecimy samolotem, wędrujemy przez spaloną słońcem pustynię, odwiedzamy arabskiego szejka, itd. Tak naprawdę to zaledwie garść szczegółów składających się na większą całość. 

Tintin to takie połączenie McGyvera z Indianą Jonesem. Ciekawy świata, inteligentny i zaradny, nigdy się nie poddaje. Potrafi pilotować samolot, bo kiedyś widział, jak robi to inny pilot. Dobrze sobie poradzi z lokomotywą, motorem i czołgiem. Oczywiście nie radziłby sobie tak dobrze, gdyby nie jego wierny piesek Miluś, który zaradnością i bystrością dorównuje komisarzowi Alexowi. 
Moje prywatne skojarzenie związane z wyglądem głównego bohatera przywiodło mi na myśl młodego Ryśka z Klanu, a mojemu małżonkowi Ivan Sacharyna (chyba na skutek brody i czerwonego płaszcza) bardzo przypominał pana Kleksa. Nie umniejszyło to jednak w niczym pozytywnego odbioru filmu. Przygody Tintina ogląda się z przyjemnością i zaangażowaniem. Są tutaj pościgi, pojedynki, niebezpieczne momenty i brawurowe sceny zapierające dech w piersiach. Jest także oczywiście skarb, do którego prowadzą jednorożce. 

Polecam seans Przygody Tintina. Każdy miłośnik przygód spod znaku Indiany Jonesa, lubiący klimaty lat 30. ubiegłego wieku z wplecionym wątkiem skarbu na zatopionym okręcie, będzie zadowolony. 
Szczerze mówiąc przydałaby się kontynuacja. Oby krążące o tym pogłoski okazały się prawdziwe. 

1 komentarz:

  1. Dzień dobry po długiej przerwie :) Te Przygody Tintina wydają się ciekawe, choć mam wrażenie, że dzieciaki mają z tego seansu większą frajdę niż dorośli? Chociaż ja Indiany Jonesa niespecjalnie lubię, więc może stąd moje błędne podejście :)

    OdpowiedzUsuń

Co jednemu się podoba, drugiemu nie musi i na odwrót. Szanujmy się wzajemnie wyrażając własne opinie.
Wszystkie komentarze o treści obraźliwej, wulgarnej i tym podobnej będą usuwane.
Jeśli nie potrafisz wyrazić własnego zdania, bez obrażania drugiej osoby, to lepiej nie wyrażaj go wcale.