Tytuł: Rodzeństwo Willoughby
Scenariusz: Kris Pearn i Mark Stanleigh
na podstawie książki Lois Lowry
Reżyseria: Kris Pearn
Wytwórnia: Bron Animation
Rok produkcji: 2020
Dorośli są dziwni, pomyślał kiedyś Mały Książę i miał całkowitą rację.
Oczywiście istnieją dorośli, którzy są zupełnie w porządku i mają poukładane w głowie, a jeśli popełniają błędy, to w końcu idą po rozum do głowy i je naprawiają. A co jeśli nie? No cóż, to nie. I tyle.
Kwestię dorosłych i ich relacji w dziećmi w oryginalny i niecodzienny sposób podejmuje nowa produkcja Netflixa Rodzeństwo Willoughby. Gwarantuję Wam, tak dziwacznej i antypatycznej pary jak państwo Willoughby jeszcze w świecie animacji nie spotkaliście.
Ta oryginalna i trącająca kiczem oraz śmiesznością para jest w sobie zakochana do granic. Wszelkich granic. Owocem ich miłości jest czwórka dzieci: Tim, Jane oraz bliźniacy, każdy o imieniu Barnaby, na którą jednak tej miłości już nie przelali. Dla państwa Willoughby dzieci są…, hmm. Zbędne? Niepotrzebne? Przeszkadzają? Ciągle czegoś chcą? I skąd one się w ogóle biorą? Tak, tak, tak, tak i jeszcze raz tak. Nic więc zatem dziwnego, że rodzeństwo przymiera głodem, (bo po co w ogóle karmić dzieci?), mieszka byle jak i byle gdzie (dzieci zajmują tyle miejsca) i jest totalnie pozostawione samym sobie (bo po co zajmować się dziećmi, jeśli można zajmować się tylko sobą?) Sprytne i zaradne dzieciaki postanawiają więc pozbyć się rodziców z domu, choć na jakiś czas, w myśl idei, że lepiej poradzą sobie same. Wtedy jednak pojawia się intrygująca niania Linda, której podejście do wychowywania dzieci zmieni życie naszych bohaterów.
Film jest oryginalny, wciąż to słowo przychodzi mi tutaj do głowy, w każdym calu. Z ekranu aż biją na widza jaskrawe kolory i wyolbrzymione kształty czy to fryzur czy sylwetek bohaterów. Pamiętam, że do tej pory jedyną animacją, która z podobnym skutkiem używała tego samego motywu był film Trolle. Zresztą i tutaj mamy scenę, gdy mała dzidzia dosłownie rzyga tęczą.
Każda z animacji generalnie ma podobne przesłanie. Ważna jest rodzina i bliscy, to oni stanowią siłę grupy. Można się kłócić, czy nie do końca rozumieć, ale finalnie zawsze dochodzi do zjednoczenia.
Twórcy Rodzeństwa Willoughby poszli inną drogą, pokazując, że słodkie happy endy nie zawsze są możliwe i że pewni ludzie nigdy się nie zmienią, obojętnie co by się nie działo i ile by się dla nich nie zrobiło. Można nad tym boleć lub wciąż się łudzić, dając jednocześnie, łupać się po głowie ile wlezie. Można też po prostu się odciąć i zająć sobą i tymi, których mamy blisko, bo potrzebują nas bardziej. Należy pogodzić się z tym, że na pewne zachowania zwyczajnie nie mamy wpływu i trzeba żyć dalej. W przeciwnym razie wciąż będziemy stać w miejscu. A życie ucieka.
Film daje do myślenia i pomimo jaskrawej, krzykliwej oprawy, jest mądry i wartościowy.
Komu polecam? Dzieci z pewnością zachwyci wspomina wyżej oprawa, istna feeria barw i kolorów, czy choćby zabójcza fabryka słodkości. Dorośli mam nadzieję zwrócą uwagę na wiele treści ukrytych właśnie pod kolorową otoczką. Jedno jest pewne: historia jest naprawę warta obejrzenia. Polecam.
Niestety przez taką współcześnie często stosowaną "krzykliwą" oprawę pomija się wiele fajnych i wartościowych historii.
OdpowiedzUsuńZapamiętam sobie ten tytuł :)
Pozdrawiam Zakładka do Przyszłości
Wczoraj obejrzałam i podobało mi się! :D
OdpowiedzUsuńJools and her books
Chętnie obejrzę ten film. Kilka razy wyświetlał mi się na Netflixie i chyba w końcu muszę przestać go ignorować!
OdpowiedzUsuń