piątek, 22 maja 2015

Emelie Schepp: Naznaczeni na zawsze

Autor: Emelie Schepp
Tytuł: Naznaczeni na zawsze
Cykl: Jana Berzelius, t.1
Stron: 400
Wydawca: Media Rodzina






Powieści z serii Gorzka czekolada mają w sobie to coś, zupełnie jak wspomniany smakołyk. Krzywimy się, gdy poczujemy gorycz, ale głęboki aromat i smak kakaowca jest tak wciągający, że nie da się przestać jeść. Podobnie jest z książkami z tej serii. Opisują one prawdziwy świat, często brutalny i zepsuty, w którym niewinni cierpią, silni się bogacą, a policja i inne służby, choćby chciały, wielu spraw przeskoczyć zwyczajnie nie mogą. Dlaczego? Bo funkcjonują w systemie, a ten jak wiadomo bywa zawodny. 

Do lektury zachęcił mnie przede wszystkim opis i nawiązanie do greckiej mitologii. Jaki związek ze zbrodnią mogą mieć mściwi, greccy bogowie? Otóż okazuje się, że całkiem spory. 

We własnym domu ginie od strzału z broni palnej wysoko postawiony urzędnik od spraw nielegalnych imigrantów. Szybko okazuje się, że nie był tak kryształową osobą, jaką początkowo przedstawia go jego otoczenie. 
Niedługo potem policja znajduje sprawcę zabójstwa, którego także ktoś zabił. Niby nic dziwnego, bo można by to podciągnąć pod porachunki i zacieranie śladów, gdyby nie imię na karku młodzieńca. Tanatos. To imię do głębi porusza młodą prokurator przydzieloną do sprawy. Dlaczego budzi ono w bohaterce tyle sprzecznych uczuć? Pytań będzie więcej niż odpowiedzi, a dotarcie do tych ostatnich bohaterka niemal przypłaci życiem.

Powieść jest debiutem literackim Emelie Schepp i szybko stała się czytelniczym fenomenem. Jeśli o mnie idzie, aż tak bardzo mnie nie porwała, ale rozumiem dobrze, co innym mogło się w niej spodobać. 
Bohaterowie nakreśleni przez autorkę są zwykłymi ludźmi i na pewno nie są kryształowi. Mają swoje rodzinne problemy, osobiste tajemnice i nałogi, zaś główna bohaterka, wokół której toczy się cała akcja już barwniejsza być chyba nie mogła. Dumna i niezależna pani prokurator, młoda, a już kobieta sukcesu, zaś w głębi duszy skrzywdzona mała dziewczynka, która widziała zbyt wiele zła, by nie być taką, jaka jest dziś. Co jednak najciekawsze Jana nie odkryła jeszcze przed czytelnikiem wszystkich kart, jej historia dopiero się zaczyna i może być tylko ciekawiej.

Historię poznajemy z dwóch perspektyw. Pierwsza z nich opowiada o wydarzeniach współczesnych, o tym jak toczy się śledztwo, jak zatacza coraz szersze kręgi i odkrywa coraz to mroczniejsze tajemnice. Druga perspektywa przedstawia losy małej dziewczynki, nielegalnej imigrantki, którą już na samym starcie życie tak boleśnie doświadczyło. W pewnym momencie te dwie perspektywy łączą się i powstaje spójna, ciekawa opowieść.
Wstrząsająca jest także historia innych dzieci, bo wiadomo od razu, że Jana nie była jedyna, niemniej jednak egoizm i okrucieństwo zaangażowanych w to ludzi przeraża. Autorka w bardzo sugestywny sposób, bo oczami małej dziewczynki opowiedziała całą historię, przez co jest ona bardzo sugestywna i zapada w pamięć.

Myślę, że powieść przypadnie do gustu miłośnikom zimnych, północnych klimatów, których ostatnio dużo w literaturze. Wyraziste, prawdziwe postaci, zwarta, dopracowana intryga i zaskakujące rozwiązania; jeśli ktoś lubi takie powieści, to Naznaczeni na zawsze powinny mu się spodobać. 

Dziękuję!

poniedziałek, 18 maja 2015

Jeffrey Deaver: Kolekcjoner kości

Autor: Jeffrey Deaver
Tytuł: Kolekcjoner kości
Cykl: Lincoln Rhyme, t.1.
Stron: 376
Wydawca: Prószyński i S-ka







Po Kolekcjonera kości sięgnęłam pod wpływem obejrzanego już chyba po raz piąty filmu, z uwielbianym przeze mnie Denzelem Washingtonem. Zwyczajnie byłam ciekawa, jak bohaterowie i sprawy z nimi związane wyglądają na kartach powieści i czy w filmie dokonano dużo zmian. Wiem z doświadczenia, że często takie porównania nie są dla czytelnika miłe, ale mimo to postanowiłam zaryzykować.

Lincoln Rhyme to genialny kryminalistyk, od kilku lat uwięziony we własnym ciele. Na skutek doznanego urazu, bohater jest sparaliżowany od pasa w dół i do końca życia zdany na opiekę i pomoc innych.  Niegdyś kierujący zespołem ludzi, świetny w swoim zawodzie, teraz poważnie zastanawia się nad jakością swojego życia i dochodzi do wniosku, że trzeba je zakończyć. Właśnie wtedy w Nowym Jorku zaczyna się panoszyć morderca lubujący się w ludzkich kościach i starych, opuszczonych, nowojorskich budynkach. Dawny partner Lincolna z policji prosi go o pomoc i konsultacje, gdyż gołym okiem widać, że zabójca oczekuje od ścigającej go policji, swoistej gry, która byłaby potwierdzeniem jego pomysłowości i geniuszu. 

Lincoln, po wstępnych odmowach, stopniowo daje się wciągnąć w śledztwo, a jego spragniony bodźców i zagadek mózg, odżywa na nowo, po okresie nudy i stagnacji. Do współpracy, trochę wbrew sobie,  zaproszona zostaje także młoda funkcjonariuszka policji Amelia Sachs, dręczona prywatnymi demonami. 

Akcja powieści rozgrywa się w ciągu trzech dni. Morderca nie próżnuje porywając kolejne osoby, które wybiera według tylko sobie znanego klucza. Wzoruje się oczywiście na zabójcy z przełomu wieków, dzięki czemu czytelnik ma szansę poznać Nowy Jork z parowozami i starymi fabrykami w roli głównej, gdy porządku publicznego strzegli nie policjanci, a konstable. Dzięki temu, to co się dzieje współcześnie nabiera zupełnie innego kolorytu. 
Snucie domysłów, kim jest morderca jest także przyjemne, choć w pewnym momencie, gdy się uważnie słucha opowieści bohaterów, już można się wstępnie domyślić. 

Ciekawie przedstawiona jest także relacja między Rhymem i  Amelią, choć przyznam, że wolałabym, aby została ona na stopniu przyjacielskim, bo to niepotrzebnie zakłóca tok fabuły.
Powieść czyta się przyjemnie, miałam jednak wrażenie, że film wcale nie jest taki dużo gorszy; wręcz przeciwnie był jakby bardziej skondensowany. W książce morderca miał więcej ofiar, w filmie tylko trzy. Jego tożsamość książkowa nieznacznie różni się od filmowej. 
Tym co mi się nie podobało i było jak dla mnie zupełnie zbędne to finałowe wyznanie jednego ze współpracowników Rhyme'a, które rzuca nowe światło na okoliczności jego wypadku. Wolałabym, aby był on dziełem przypadku, a nie czyjegoś celowego działania. 

Pomimo tych różnic uważam, że warto przeczytać książkę, jak i obejrzeć film. Oba dzieła dostarczą odbiorcy niezłej rozrywki i do samego końca utrzymają go w napięciu. Jak dla mnie, Lincoln już zawsze będzie miał twarz Denzela, a Amelia Angeliny, choć ta ruda nie jest. :) 
Tak, czy siak polecam. Warto!

piątek, 15 maja 2015

Nora Roberts: Bracia krwi

Autor: Nora Roberts
Tytuł: Bracia krwi
Trylogia Znak Siedmiu t.1.
Stron: 344
Wydawca: Prószyński i S-ka






Cal, Fox i Gage przyjaźnią się od zawsze, choć ich życie bardzo się od siebie różni. Chłopcy pochodzą z różnych domów i rodzin; w najgorszej sytuacji jest Gage, który ma ojca alkoholika.
Dziesiąte urodziny będą dla bohaterów kamieniem milowym, bramą do ich dorosłości. Bramą, którą nieświadomie otworzą, wpuszczając na ten świat pradawne Zło.

O trylogii Znak Siedmiu dowiedziałam się jak zwykle przypadkiem, bo jak celowo szukać czegoś o istnieniu czego nie ma się pojęcia? Wiem, że Nora Roberts jest pisarką niezwykle płodną i że pisze nie tylko romanse. Lubię ją bardzo za serię In Death pisaną pod pseudonimem J.D. Robb.
Do zapoznania się z tą pozycją zachęcił mnie fakt, że trylogia miała być wzbogacona o wątki fantasy. Pomyślałam, czemu nie? Nawet jeśli będzie we wszystkim trochę romansu, to i tak cała historia będzie miała dodatkowy smaczek.

Miasteczko Hawkins Hollow ma bogatą przeszłość i mieszkańców pieczołowicie dbających o zachowanie tradycji. Wszyscy tu wszystkich znają i, co jest niezwykłe miłe, dbają o siebie. Wspiera się małe, rodzinne biznesy, dba o zatrudnienie, tych, którzy pracy potrzebują, wiele osób jest ze sobą spokrewnionych, gdyż mało kto stąd wyjeżdża. Wszystko to może być zarówno zaletą, jak i wadą. 


Swoje urodziny trzej głowni bohaterowie, jak na wścibskich dziesięciolatków przystało, chcą świętować wyjątkowo hucznie. Pakują więc plecaki, biorą rowery i w tajemnicy przed matkami, jadą na nocleg do lasu, przeżyć swoją wielką przygodę. Postanawiają także zawrzeć braterstwo krwi, by przypieczętować obietnicę, że zawsze będą sobie pomagać i się wspierać. Tak też robią i zupełnie niechcący uwalniają coś, co już od dawna czekało na swoją okazję. Tamta chwila zmienia całe życie chłopców, którzy z biegiem lat stają się mężczyznami. Od tej pory nie tylko muszą zmagać się z wracającą do nich co jakiś czas świadomością wydarzeń minionych, teraźniejszych i przyszłych, ale też walczyć ze złem, które co siedem lat opanowuje całe miasteczko. 
Po 20 latach od wydarzeń na leśnej polanie Cal, Fox i Gage są już po trzydziestce i mają świadomość, że trzecie starcie ze Złem, będzie nie tylko najtrudniejsze, ale może też być finałowe. Tym razem znaki pojawiają się dużo wcześniej, a zło jest śmielsze niż dotąd. Bohaterowie zdają sobie sprawę,  że muszą dokładnie zgłębić przeszłość, by lepiej poznać naturę tajemniczego wroga.
Zupełnie niespodziewanie w miasteczku pojawiają się trzy kobiety, które staną się ich sojuszniczkami. 

Fabuła powieści jest dość prosta, ale trzeba przyznać chwytliwa. Pierwsza część trylogii skupia się głównie na odczuciach Cala Hawkinsa, który, jako potomek założyciela miasteczka, czuje się za wszystkich bardzo odpowiedzialny. Pojawienie się Quinn Black sprawia, że Cal zaczyna marzyć o rzeczach, które wcześniej były mu obce. Czy w obliczu rosnącego zagrożenia zdecyduje się na poważny związek?

Powieść czyta się sprawnie i z przyjemnością, nie ma tu dłużyzn, męczących opisów i przydługich analiz. Wydarzenia następują po sobie bardzo szybko, choć widać wyraźnie, że zsyłane bohaterom wizje to tak naprawdę dopiero preludium do tego, co ma nadejść. 
Sympatycznie odmalowała autorka swojską atmosferę miasteczka, okrasiła ciekawymi postaciami i zabawnymi dialogami. Nie jest to może powieść wysokich lotów, ale jak na jedno leniwe popołudnie wystarczy. 
Powieść dobra nie tylko dla miłośników pisarstwa Nory Roberts.

środa, 13 maja 2015

Marie Perron: Modowe kolorowanki



Kolorowanki modowe trafiły do mnie w sumie trochę przypadkiem i początkowo nie byłam z tego zadowolona. Miałam już własną koncepcję i kolorowanki o tematyce modowej się w niej nie mieściły. Kiedy jednak dłużej się nad tym zastanowiłam, doszłam do wniosku, że i z modowych rysunków można zrobić dobry użytek.




Kolorowanie ostatnio staje się bardzo modne i wydaje się się, że tylko kwestią czasu jest, kiedy nastąpi prawdziwy kolorowankowy boom. 
Modowe kolorowanie, jak sama nazwa mówi, jest skierowane bardziej do dziewcząt i kobiet interesujących się najnowszymi trendami w modzie: spodniach, bliuzkach i sukienkach, ale także butach, torebkach, bransoletkach i innych dodatkach. Żeby  nie było; panowie lubiący modę także mogą tu znaleźć coś dla siebie. :)



Autorka książki Marie Perron to projektantka i blogerka modowa. W niniejszej książce umieściła sto swoich ulubionych rysunków ubrań i dodatków od znanych projektantów mody, takich jak Acne, Andrea Crews, Pierre Hardy, Lacoste, Vivetta i innych. Opatrzyła je bardzo ciekawym tłem i jak sama pisze w krótkiej przedmowie chciała dać innym możliwość dobierania kolorów, technik , łączenia barw, przerabiania według własnego gustu.


Pierwszą zaletą kolorowanek od EGMONTU jest oprawa. Twarda, przypominająca teczkę, sprawi, że nic się nie pogniecie. Wiadomo, że nikt nie lubi wymiętych, zmęczonych prac; estetyka jest często równie ważna jak zawartość i treść. 



Kolejna zaleta, to dobór obrazków. Mamy tutaj nie tylko ubrania, ale też motywy florystyczne. Do tych, już to wiem, sama będę bardzo chętnie sięgała. 

Myśląc nad zastosowaniem kolorowanek dochodzę do wniosku, że czynność kolorowania przeprowadzona w sporej grupie, bo 20-osobowej daje zaskakujące rezultaty. To, czego nie mogły zdziałać wyczerpujące ćwiczenia fizyczne, ani nawet muzyka relaksacyjna, tego dokonały zwykłe, pozornie, kolorowanki! Przyznaję, że obserwując to byłam naprawdę pozytywnie zaskoczona.


Możecie wierzyć lub też nie, ale kolorowanki naprawdę działają cuda. Nie wiem, czy w moim przypadku zadziałała możliwość pracy grupowej,  pozorna banalność czynności, czy jeszcze coś innego, ale grunt, że się udało. 







Kolorowanki nie tylko pomagają pozbyć się stresu. Są także dobrym i przyjemnym sposobem na spędzenie wolnego czasu, na zabawę kolorami, puszczenie wodzy fantazji. 

Teraz muszę tylko zainwestować w lepsze jakościowo kredki, poczekać do wakacji i ruszyć do krainy kolorów i pięknych szablonów.
A tak swoją drogą: polecacie szczególnie jakieś kredki?

















Dziękuję!

poniedziałek, 11 maja 2015

Victoria Aveyard: Czerwona królowa

Autor: Victoria Aveyard
Tytuł: Czerwona królowa
Stron: 448
Wydawca: Otwarte






Opis wydawcy, dotyczący książki mówi niewiele. Kilka zdań o głównej bohaterce w ciężkiej sytuacji życiowej z dylematem co dalej, dziś jest już mało chwytliwy. Dlaczego zatem sięgnęłam po tę książkę? Chyba zaczarowała mnie ilustracja okładkowa; wyrafinowana korona królewska, ociekająca krwią pobudziła moją wyobraźnię. Tytuł skojarzył mi się z szaloną królową Kier z Alicji z Krainy Czarów, choć akurat to ostatnie skojarzenie okazało się błędne. Tak czy siak, na chwilę obecną książkę mogę już zaliczyć do przeczytanych. Wrażenia poniżej.

Na świat przedstawiony rzeczywistości opisywanej w książce składa się dość dziwna mieszanka. Ustrój społeczny i podział na klasy przypominają średniowiecze, ale pod względem technologicznym średniowiecze to już nie jest, ludzie bowiem mają już machiny latające, urządzenia do badania próbek krwi i zaawansowany system monitoringu. Ale to nie wszystko, bo żyjący w tym świecie ludzie władają różnego rodzaju psychokinezą. To Srebrni, którzy są królami i bogami tego świata. W wyniku ewolucji przychodzą na świat z umiejętnościami, które dają im władzę nad żywiołami, florą, fauną, umysłami i ciałami innych. Żyją życiem bogatym, bezbolesnym i beztroskim, a jeśli krwawią, to tylko w kolorze srebrnym. Nie muszą pracować, nie muszą nawet walczyć na wojnie, choć od dawna ją prowadzą. Całą brudną robotę wykonują za nich Czerwoni, urodzeni by służyć i ginąć za Srebrnych. Życie Czerwonych, jest delikatnie mówiąc, ciężkie. Egzystują w fatalnych warunkach, każde dziecko niezależnie od płci w dniu ukończenia lat 18 jest zabierane do wojska, by walczyć w nie swojej wojnie. 

Ten sam los już niebawem spotka Mare Barrow, która nie ma pomysłu co chciałaby robić w życiu. Dziewczynie wydaje się, że w przeciwieństwie do zdolnej siostry szwaczki, nie ma pożytecznych dla rodziny umiejętności. Jedyne co może robić, to kraść; wydaje się jej, że w tym jest dobra. 
Wszystko jednak zmienia się w dniu, gdy zdesperowana, by ratować od poboru przyjaciela i siebie, dokonuje kradzieży, która odmieni jej całe życie. Niebawem Mare trafi do królewskiego pałacu, do samego gniazda żmij i ludzi tak niebezpiecznych, że trudno sobie wyobrazić. Mare pozna nie tylko życie Srebrnych i ich bezpardonową walkę o władzę, ale też chwiejący się porządek społeczny, który niebawem może runąć. Po której stronie opowie się bohaterka? Decyzja nie będzie łatwa. 

Przyznam, że podział społeczeństwa był sensownym pomysłem. Srebrni może i ewoluowali na poziomie umiejętności, ale gdy w ich świecie zaczęła się liczyć tylko siła i władza, wszystkie inne aspekty ludzkie zupełnie przestały istnieć. Życie Czerwonych nie ma dla  nich żadnej wartości, mało tego nie są lojalni nawet wobec siebie. Nikomu nie wolno tu ufać, każdy może zdradzić. 
Czerwoni stojący w tej hierarchii niżej mają może i nędzne życie, ale umieją kochać, pragnąć, marzyć, troszczą się o siebie wzajemnie. Marzą im się zmiany, nowy, lepszy świat. Czy siejąca zamęt i dokonująca zamachów Czerwona Gwardia wprowadzi te zmiany? 

Oryginalna jest także główna bohaterka, która w pewnym momencie okazuje się kimś z pogranicza tych dwu światów. Po tym, co odkrywa, nie umie już być ani z tego ani z tego świata. Będzie musiała poszukać złotego środka, ale zanim się do tego zabierze, znajdzie się w centrum uwagi, przeżyje pierwsze poważne dylematy i porywy serca (choć wątek romansowy jest tu potraktowany dość marginalnie) i poniesie tragiczne straty. 

Historia nie jest może jakoś bardzo porywająca, ale czyta się dość dobrze, momentami zaskakuje też duża brutalność, ale taka właśnie jest ta rzeczywistość. 
Do myślenia dała mi za to kwestia wojny. Nie do końca rozumiem, dlaczego będąc tak potężnymi Srebrni nie potrafią przeważyć szali na swoją korzyść i wygrać. Z takimi umiejętnościami wystarczyłoby wysłać najzdolniejszych arystokratów i wygrać. A tymczasem wojna toczy się od ponad stulecia, giną kolejni Czerwoni, a losy konfliktu stoją w miejscu. Nie było to dla mnie przekonujące.

Zakończenie dało się przewidzieć, bo w którymś z końcowych momentów widać gołym okiem, co jest nie tak. Niemniej jednak kończy się dramatycznie i chętnie poznam dalsze losy Mare i członków Czerwonej Gwardii. 
Czy polecam? Czemu nie. Pomysł jest ciekawy, wykonanie też dość przystępne. Jeśli szuka się dla siebie historii, która byłaby połączeniem X-Menów, Herosów i wątków rewolucyjno - anarchistycznych, to ta książka spełni wyżej wymienione wymagania.

piątek, 8 maja 2015

Julia Kierepka: Świadomość

Autor: Julia Kierepka
Tytuł: Świadomość, t. 1
Stron: 327
Format: e-book
Wydawca: Wydaje.pl





Prawdą jest, że nieświadomość pewnych rzeczy jest słodsza i milsza od wiedzy, na temat danego stanu rzeczy. Nieświadomość zwalnia człowieka z działań, podejmowania pewnych decyzji, pozwala uniknąć rozterek, bólu, jaki wiąże się uczuciami do innych ludzi. 
Zyskując świadomość, musimy działać, bo obecny stan rzeczy jest już nie do przyjęcia. Wszystko się zmienia i po prostu nie da się żyć tak, jak do tej pory.


Główna bohaterka Świadomości tej wiedzy ma w sobie aż za wiele. Mama jej nie rozumie, starsza siostra jest wredna, koledzy i koleżanki w szkole uważają ją za dziwaczkę. Eulalia nie znosi swojego otoczenia, nie widzi sensu chodzenia do szkoły, ani zdobywania wiedzy. Uważa, tak poza tym, że ona już to wszystko wie. Nie widzi także sensu bytu na tym świecie, dlatego już kilka razy próbowała się zabić. Jak widać bezskutecznie, co tylko zaowocowało tym, że pedagodzy i lekarze uważają ją za ciężki przypadek, wymagający szczególnej troski i specjalnego traktowania. Tego też Eulalia nie może znieść. Nastolatka jest wyalienowana, nie szuka przyjaciół, nie lubi właściwie nic i nikogo. Jedynym jej pocieszeniem i lekarstwem na samotność są książki, które czyta nałogowo. 

Wiele rzeczy ulega zmianie, gdy bohaterka ulega wypadkowi i  nagle zaczyna pamiętać o ludziach i wydarzeniach, których znać nie powinna, bo i skąd. Właśnie wtedy w szkole pojawia się nowy chłopak, którego nie dość, że nie odstrasza trudny sposób bycia Eulalii, to jeszcze ma wręcz identyczne zainteresowania. W dziewczynie coś drga i wtedy zaczyna się wielka przygoda, w której nikt nie będzie tym, za kogo się podaje, a przyjaciel może okazać się największym wrogiem. 

Powieść można z powodzeniem sklasyfikować jako paranormal romans i myślę, że przypadnie do gustu zwłaszcza nastoletnim czytelniczkom. Problem wyobcowania, pragnienia bycia kochanym i akceptowanym, poczucie, że dorośli są do niczego, bo nie rozumieją, a tylko wymagają, potrzeba posiadania choć jednej osoby, która lubiłaby i myślałaby podobnie, to kwestie bliskie chyba wszystkim dorastającym dziewczynom i chłopakom. Co co dorosłemu wydaje się błahe i naiwne, w wieku lat nastu jest problemem na miarę globalną i choć może się wydawać to zabawne, gdy ma się lat 16, wcale nie jest.

Historia Eulalii to przygoda, która toczy się dość płynnie i wartko. Narratorką jest główna bohaterka, z czasem głos dostaje także Ethan, co zdecydowanie było dobrym posunięciem, bo uczyniło fabułę pełniejszą i głębszą. Chłopak jest zdecydowanie taki, o jakim marzą dziewczęta: wysportowany, czuły i troskliwy. I oczywiście patrzy sercem, a nie oczyma. Sama Eulalia trochę się na tę miłość otwiera, co wychodzi jej na dobre, ale mam nadzieję, że w kolejnych częściach straci nieco ze swej naiwności, bo nie można każdemu tak z miejsca wierzyć we wszystkim.
Książka z pewnością przypadnie do gustu czytelnikom, którzy myślą o sobie, że są inni, którzy szukają swojego miejsca w życiu. A jeśli dodatkowo lubią teorie spiskowe i przygody z zakręconą intrygą, wciągnie ich na dobre.

środa, 6 maja 2015

Josephine Angelini: Próba ognia

Autor: Josephine Angelini
Tytuł: Próba ognia, t. 1
Stron: 527
Wydawca: Jaguar 





Wątek światów równoległych jest jednym z moich ulubionych w kulturze masowej, głównie za sprawą genialnego, moim zdaniem, serialu Fringe: Na granicy światów.  Teoria mówiąca, że każdy z nas ma swoje alter go i to być może niejedno, jest po części przerażająca, a po części fascynująca. Jakby to było, gdyby można poznać te swoje inne ja? Jakie by były, jakie życie by prowadziły, czy uniknęłyby naszych błędów, a może popełniłyby jeszcze gorsze? Czy są lepszą, czy gorszą wersją naszej osoby?
Rzeczywistości równoległe pozwalają twórcom na masę spekulacji, słowem wyobraźnia nie ma tu granic, a więc jest to wątek, który kusi, tych, którzy chcieliby się tematu podjąć. 
Josephine Angelini poszła zupełnie inną drogą. Wykorzystała wątek wielu światów, akcję umieściła w osławionym mieście Salem, a całość sowicie okrasiła magią i władającymi nią czarownicami. Ale po kolei. 

Powiedzieć, że Lilly Proctor ma ciężkie życie, to zdecydowanie za mało. Za sprawą choroby matki rozpadło się nie tylko małżeństwo jej rodziców, ale też wszyscy stali się pariasami społecznymi. Matka, traktowana jak lokalna wariatka, jest kimś, kogo Lilly musi się wstydzić, a ataki choroby, zawsze nagłe, przynoszą kolejne kłopoty, bałagan i konieczność zmiany leków. Ale to nie wszystko. 
Odkąd tylko pamięta, Lilly choruje. Z byle powodu: coś zje, wypije, zdenerwuje się, zawieje ją, zmarznie, bądź się zgrzeje i już jest na skraju śmierci i to dosłownie. Wysokie gorączki, ataki padaczki, drgawki, wymioty, alergie, wysypki, astma, z tym bohaterka musi borykać się na co dzień, co niestety wyklucza ją z życia towarzyskiego i powoduje, że właściwie nie ma przyjaciół. Kto by chciał trzymać się z dziewczyną, która ma matkę wariatkę, a oprócz tego, gdzie nie pójdzie i czego nie zrobi, już jest chora? Jest tylko jedna taka osoba. To Tristan, przyjaciel z lat dziecięcych, a obecnie szkolny playboy i gwiazda. On jeden trzyma Lilly w pionie i jest powodem, dla którego dziewczyna jeszcze się nie załamała. Początkowo nie rozumiałam co takiego chłopaka trzyma przy wiecznie chorującej koleżance, skoro może mieć tuzin innych, ładniejszych dziewczyn. Sądzicie, że jest po prostu dobrym przyjacielem? Lilly też tak myśli i niebawem na jednej z imprez boleśnie przekona się, jak bardzo się myliła. 

Odarcie ze złudzeń bardzo boli i gdy Lilly wraca do siebie po fatalnej imprezie już wie, że od tej pory nic nie będzie takie samo. To dlatego w chwili największej słabości, nie do końca świadomie,  wyraża zgodę i przenosi się do alternatywnej rzeczywistości. Trafia do Salem, w którym światem rządzą czarownice i ich sabaty, w którym każde osiągnięcie cywilizacyjne zawdzięcza się nie prawom fizyki czy chemii, ale magii. 
Oczywiście spotyka tu swoje alter ego czarownicę Lillian i już wie, że nigdy jej nie polubi. Lillian ściągnęła ją tu, bo miała pewien plan i teraz oczekuje od Lilly, że ona ten plan wypełni. A Lilly nie ma na to ochoty. Jak chwilę temu chciała zniknąć, teraz chce wrócić do domu i postara się zrobić wszystko, by się jej to udało. 
Ucieka więc przed siebie i chcąc nie chcąc, coraz lepiej poznaje ten dziwny świat, w którym rządzą czarownice, a mężczyźni służą i chronią. Przekona się też, że wszystkie trapiące ją do tej pory dolegliwości miały swój konkretny powód, a ona sama posiada więcej umiejętności niż do tej pory sądziła.

Próba ognia wciąga od pierwszych stron, choć początkowo dostajemy coś co pozornie wygląda na zwykłą młodzieżówkę. Jednak od momentu przeniesienia się do drugiego Salem, czytelnik nie ma właściwie ani chwili, żeby się nudzić. 
Zależność między czarownicami a otaczającymi ich mężczyznami przypomina trochę świat stworzony   przez Anne Bishop w cyklu Czarne Kamienie, tylko jest on znacznie mniej brutalny i ma mniej konotacji  seksualnych. Czarownice tutaj także noszą kamienie - wolity świadczące o ich mocy. Dotknięcie takiego kamienia bez pozwolenia właścicielki jest dla czarownicy największym bólem i gwałtem na jej osobie. Mężczyźni, odpowiednio wybrani, mogą zostać przez czarownicę naznaczeni, stając się od tej chwili, nie tylko jej obrońcami, opiekunami, niekiedy wręcz niańkami, ale jakby ramieniem zbrojnym.W walce połączone siły czarownicy i jej mechaników (dziwna nazwa, nie?) potrafią dokonać imponujących spustoszeń.  Zależność ta z biegiem czasu pogłębia się i ciekawie było obserwować, jak kolejne więzi łączą Lilly z Rowanem, Tristanem i Calem. 
Oczywiście już na początku wiadomo, że najważniejszy dla Lilly będzie Rowan, który swoją drogą jest doskonałym przykładem mężczyzny, który został przez czarownicę oddalony i zdołał tę więź przerwać. To dlatego początkowo jest tak nieufny i gniewny wobec Lilly, która jest przecież niemal fizycznym odbiciem Lillian. 

Akcja powieści toczy się wartko, dialogi są zabawne, a stopniową przemianę Lilly z chorowitej biedaczki w upartą i świadomą swej mocy wiedźmę obserwujemy z prawdziwą przyjemnością. 
Nietrudno się domyślić, że Próba ognia to dopiero początek wielkiej przygody, w końcu nie poznaliśmy wszystkich motywów czarownicy Lillian, więc liczę, że szybko doczekamy się części drugiej, bo pierwsza jest naprawdę fantastyczna w dosłownym i zwyczajnym tego słowa znaczeniu. 
Polecam.
                                                                                                

niedziela, 3 maja 2015

Kolorowanki antystresowe w stylu Art Deco.


Kiedyś, dość już dawno temu, kolorowanki i fajne kredki były moim marzeniem. Gdy już Mama taką książeczkę do kolorowania mi kupiła, potrafiłam się nią cieszyć bardzo długo. Dozowałam sobie rysunki, uważałam, aby nie przechodzić za linie, starannie dobierałam kolory. Pamiętam, że czas płynął przy kolorowaniu, jak przy żadnej innej zabawie.
Kto by pomyślał, że w czasach obecnych kolorowanie stanie się nie tylko modne, ale też będzie lekarstwem na stres?



Tej wiosny wydawnictwo EGMONT  przygotowało dla swoich czytelników i graczy nową zabawę. Kolorowanki antystresowe w dwóch popularnych na początku XX wieku stylach: art deco i art nouveau. 
Art deco panoszył się w sztuce, architekturze i malarstwie w XX-leciu międzywojennym.Miał być sprzeciwem na secesję; w odróżnieniu od niej miał dążyć do dyscypliny, porządku, tzw. geometryzacji. Zwracano uwagę na perfekcyjne wykonanie, dbano o jasną, żywą kolorystykę. 
Art nouveau natomiast to właśnie secesja, inspirowana ornamentyką rośliną, motywami Wschodu, zwłaszcza Japonii. Charaktryzuje się swobodą linii, asymetrią, płynnością i falistością, obecnością wszystkich rzeczy i motywów kojarzących się z delikatnością i ulotnością, czyli łabędzi, motyli, kwiatów, gałązek, itp. 



Zgadzam się z powszechną opinią, że zajęcie to odstresowuje, jest dobrą zabawą, pozwala wyrazić to, co nam w duszy gra. Wbrew pozorom wcale nie jest tak łatwo dobrać kolory, aby miło było potem na ten rysunek patrzeć. 
Kiedy jednak zobaczyłam tytuł tej pozycji słowo sztukoterapia, uwolniło w mojej głowie zupełnie inne skojarzenia. Pomyślałam, że te plansze do kolorowania będą idealne do wykorzystania na zajęciach z uczniami z niepełnosprawnością intelektualną. Każda próba rewalidacji, każda nowa, inna próba, jest mile widziana i odkąd zaczęłam pracę z takimi dziećmi, szukam rożnych metod i pomocy dydaktycznych. Taki rysunek daje przecież mnóstwo możliwości, pole do popisu jest szerokie. 


Po pierwsze takie zajęcia mają być po prostu fajne. Dziecko przychodzi na nie z myślą, że po prostu sobie coś pokoloruje. Nie będzie kolejnego powtarzania wzorów, czy robienia zadań z przedmiotu, z którego się nie nadąża, ale będzie tylko kolorowanie. 
Uczeń sam będzie dobierał kolory, robił to w swoim tempie i rytmie. Nikt go nie będzie gonił, pośpieszał, a co najważniejsze stresował oceną. 
Według fachowców w tej dziedzinie arteterapia pozwala wyrazić uczucia, bez konieczności mówienia, pomaga rozładować frustracje, albo zachęcić do otwarcia się na otoczenie. Nie wspomnę już o ćwiczeniu koordynacji pracy ręka - oko i o tym, żeby delikatnie zainteresować dziecko tematem. A nuż drzemie w nim ukryty głęboko artysta?
To dlatego nie mogłam się doczekać chwili, kiedy kolorowanki do mnie trafią, by móc skorzystać z nich na zajęciach. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie z każdym uczniem można pracować w ten sposób, ale tym razem był to strzał w dziesiątkę. Odbiór był żywy i sympatyczny i uczeń z chęcią, po wyborze planszy, zagłębił się w czynności kolorowania. 

Na koniec warto wspomnieć o jeszcze jednej funkcji kolorowania, która wyszła w sumie dość przypadkowo. Nie wszystkie plansze nadają się do tego, by dać je uczniom, dlatego pomyślałam, że niektóre mogę pomalować sama. I oto, kiedy wczoraj zaczęłam, mój M. się przyłączył i pokolorowaliśmy to razem! A więc kolorowanie łączy rodziny, czy może być coś piękniejszego? 

Tak, czy siak, Kolorowanki EGMONT-u są super. W solidnej, twardej oprawie dostajemy 100 fantazyjnych plansz, gdzie  w zasadzie jedynym ograniczeniem jest nasza wyobraźnia. 
To także fajny sposób na mądry i pożyteczny prezent, który na pewno wyciszy i pozwoli wyrazić siebie. 

Polecam! 







Dziękuję!

sobota, 2 maja 2015

Suzanne Collins: Kosogłos

Autor: Suzanne Collins
Tytuł: Kosogłos
Seria: Igrzyska śmierci, cz. 3
Stron: 370
Wydawca: Media Rodzina






Los nie oszczędza Katniss i jej bliskich. Igrzyska upamiętniające ćwierćwiecze Poskromienia nie zakończyły się ani zgodnie  z przewidywaniami bohaterki ani władz Kapitolu.
Już zeszłoroczne  Igrzyska pachniały zmianami społecznymi na szczeblu władzy. Od wybuchu buntu wszystkich dzieliła tylko jedna iskra. Ale te igrzyska i ich przebieg zmieniły wszystko nieodwołalnie; nie były końcem. Były początkiem końca, zwiastunem rewolucji i przemian, które musiały nadejść. 

Kiedy Katniss stopniowo zaczyna wracać do siebie, zdaje sobie sprawę, że igrzyska miały bardzo krwawy finał. Wielu biorących w nich udział trybutów - zwycięzców poświęciło swoje życie, aby ona  mogła przeżyć i stać się symbolem i twarzą rewolucji. Takie poświęcenie, okraszone świadomością, że Peeta dostał się w ręce ludzi Snowa, jest dla Katniss wielkim ciężarem. Dziewczyna nie czuje się na siłach, aby kogokolwiek zagrzewać do walki i nie potrafi przestać myśleć o losie przyjaciela, tym bardziej, że sączona przez telewizję propaganda z udziałem chłopaka, dobitnie mówi, że nie tylko jest on w ciężkim stanie psychicznym, ale Snow zrobił z niego swoją kartę przetargową w potyczce psychologicznej toczonej z Katniss na odległość. 

Trzeci tom cyklu skończyłam czytać ponad tydzień temu, ale nadal jestem pod wielkim wrażeniem tej historii, bo część trzecia jest, krótko mówiąc świetna! Nie ma tutaj ani chwili czasu na nudę. 
Najpierw poznajemy sposób funkcjonowania legendarnego Dystryktu 13, który wedle oficjalnych doniesień nie istniał. Okazuje się, że społeczność trzynastki ma się świetnie, a wszystko to jest zasługą pracowitości i żołnierskiej wręcz dobrej organizacji. Teraz mieszkańcy pod wodzą prezydent Coin szykują się do wojny, ale najpierw chcą pociągnąć za sobą inne dystrykty, a wszystko to przy pomocy Katniss. 
Autorka bardzo precyzyjnie i ciekawie pokazała, jak działa propaganda i ile może zdziałać, jeśli jest sprawnie przeprowadzona. Przy okazji kręcenia filmów propagandowych czytelnik dowiaduje się, ile zniszczeń sieją kapitolińskie bombowce na terenach cywilnych, poznając w ten sposób najbardziej brutalną stronę wojny. 
Nie zaniedbano także strony psychicznej głównej bohaterki. Liczne dramatyczne przeżycia, uczyniły z Katniss strzęp dawnej siebie. Dziewczyna ma kłopoty z pamięcią, dręczą ją przeróżne lęki i koszmarne sny oraz świadomość, że nie uniknie udziału w wojnie, być może nawet kosztem własnego życia. Wielu autorów nie bierze tego w ogóle pod uwagę kreując swoich bohaterów i teraz po poznaniu Katniss, uważam, że to duży błąd. Z tak skomplikowanym charakterem jak Katniss, jeszcze się nie spotkałam i przyznam, że jestem pod dużym wrażeniem. Komu chciałoby się brać udział w rewolcie, tylko dlatego, że chce się być bohaterem? Katniss zupełnie to nie w głowie. Chciałaby pobyć z siostrą, mamą, zapolować z Galem, jak kiedyś, a przede wszystkim ocalić Peetę, który stał się dla niej ważny. Zostaje Kosogłosem, bo nie widzi innego wyjścia i czuje, że tak musi być.
Dalsza część powieści jest równie ciekawa. Szybko okazuje się, że w niektórych punktach władze Trzynastki nie są lepsze od metod działania Snowa. Stanie się to powodem rozdźwięku, jaki zapadnie między Katniss a Galem, co znowu wpłynie na wątek romansowy, który, jak wiemy, romansowy jest raczej mało. Nie ma tu typowych amorów i westchnień, kto by bowiem miał na to chęci i czas, gdy za chwilę człowiek może zginąć. Wiadomo, że kogoś Katniss będzie musiała wybrać, ale nietrudno się domyślić, że ten wybór dokona się raczej sam i będzie podyktowany potrzebą życiową, a nie odruchami serca. 
Pierwszy raz spotkałam się także z sytuacją, że nie spodobał mi się zupełnie tom pierwszy, a drugi i trzeci już okazały się dużo lepsze. Zazwyczaj w trylogiach dla młodzieży to tom pierwszy jest porywający, a kolejne zaliczają raczej tendencję spadkową. Mówię o tym, bo gdybym miała się sugerować tomem pierwszym, to nie zachęciłby mnie on do czytania kolejnych. Choć z drugiej strony, może to kwestia postrzegania, bo mojej Mamie bardziej podobały się tomy 1 i 2.
Zaskakujące były dla mnie końcowe rozdziały i samo zakończenie. Niby nie jest nieszczęśliwe, ale z kart aż biją gorycz i smutek i jak dla mnie klimat ten jest trafny. Katniss tyle przeżyła i tyle straciła, że dziwne i niewiarygodne byłoby gdyby nagle stała się wesoła i szczęśliwa niczym szczygieł. Nie podobało mi się za to potraktowanie postaci Gale'a i przyznam, że nie rozumiem decyzji autorki, by tak pokierować losami tej postaci. Wyglądało to zupełnie tak, jakby autorka już nie miała na niego pomysłu. 

Kosogłos to bardzo mądra i wzruszająca książka. Żadna młodzieżówka, choć nie wiem, czy to określenie, jest tutaj trafne, tak mnie nie skłoniła do myślenia. Po odłożeniu książki poczułam smutek i zadumę. Ponownie analizowałam, czy to musiało się tak skończyć, a nie inaczej.
Naprawdę jestem pod wrażeniem i polecam Igrzyska śmierci każdemu, kto szuka dla siebie mądrej, ambitnej lektury. Nie tylko dla młodzieży.

Trylogia Igrzyska śmierci