środa, 27 lutego 2013

Raymond E. Feist: Lot Nocnych Jastrzębi

Autor: Raymon E. Feist
Tytuł: Lot Nocnych Jastrzębi
Seria: Saga Wojny Mroku
Stron: 334
Wydawca: Rebis
Moja ocena: 8/10

Raymond E. Feist jest twórcą literatury fantasy i zajmuje się tym zawodowo od ponad 30 lat. Akcja jego książek dzieje się w dwóch fikcyjnych światach: Midkemii i Kelewanie, połączonych ze sobą za pomocą magicznych szczelin. 
Pierwszym napisanym przez Feista cyklem była Saga o wojnie światów, powstała w l. 80.  W następnych latach powstawały kolejne serie, podejmujące nowe wątki, częściowo nawiązujące również do wydarzeń już opisanych oraz z udziałem już znanych bohaterów. 
Lot Nocnych Jastrzębi rozpoczynający trylogię Saga Wojen Mroku jest moim pierwszym spotkaniem z twórczością tego autora i na pewno nie ostatnim.
Początkowo akcja toczy się w dwóch odrębnych wątkach, które z czasem połączą się w jeden.
Konklawe Cieni czyli rada zrzeszająca magów staje przed poważnym problemem. W okrutny sposób giną ludzie, co szybko zostaje przypisane tajemniczej gildii asasynów Czarnym Jastrzębiom. Zabójcy ci są nieuchwytni i święcie wierzą we własną ideologię, co bardzo utrudnia jakąkolwiek infiltrację grupy od środka. Złapani, wolą umrzeć, niż wydać kompanów.
Oprócz tego gdzieś wśród ważnych tego świata kryje się szalony mag, który potrafi przenosić swoją duszę z ciała do ciała, dzięki czemu nie tylko długo żyje, ale i jest równie nieuchwytny jak Nocne Jastrzębie. 
Rada czarodziejów z Pugiem i jego bliskimi na czele wszczyna dochodzenie. Odkrycie w czyim ciele przebywa Leso Varen jest kluczowe dla losów całego kraju.
We wszystkie te intrygi zupełnie przypadkiem zostają wplątani dwaj przybrani bracia: Zane i Tad. Ich matka, w trosce o ich przyszłość, prosi swojego kochanka Caleba (notabene syn Puga) o pokierowanie edukacją braci i nadanie im celu w życiu. Caleb, żeniąc się z matką chłopców, staje się jednocześnie ich ojcem, więc szybko wciąga młodzieńców w rodzinne sprawy.
Historia toczy się dość przystępnym tempem, ani za szybko, ani za wolno, dialogi są zabawne, a postaci ciekawe, czyta się więc naprawdę dobrze, tym bardziej, że książka do opasłych nie należy. Opowieść jest spójna, zaskakuje dobrze zbudowaną intrygą, co powoduje, że odbierałam ją bardziej jako powieść przygodową, niż fantasy. Zakończenie nie rozwiązuje wszystkich wątków, przeciwnie zapowiada kolejne, wszak jest to trylogia.
Pewna trudność przy odbiorze książki tkwi jednak zupełnie gdzie indziej. Już na samym początku lektury autor zarzuca czytelnika masą imion, pojawiają się nowi bohaterowie i stale są odwołania do tego co już się kiedyś wydarzyło. Dla czytelnika, który poprzednich serii nie zna, stanowi to pewne utrudnienie. Niby Saga Wojen Mroku jest oddzielną historią, ale autor wciąż odwołuje się do innych momentów  z życia swoich bohaterów. Przejrzałam sobie listę tego co napisał Feist, a trochę tego jest i okazało się, że jest cykl, o tym, kiedy Pug był młody i magiem dopiero się stawał oraz kilka innych serii o ważnych dla tej krainy wydarzeniach. Opisy treści tych książek brzmią ciekawie i aż chciałoby się od razu do nich sięgnąć, jednak pierwsze książki tego autora w Polsce pojawiły się w połowie l. 90 i teraz o niektóre z nich będzie trudno, chyba  że ktoś lubi przepłacać. W trakcie  lektury Lotu Nocnych Jastrzębi odzywało się też we mnie uczucie niedosytu oraz wrażenie, że coś przegapiłam, co podejrzewam jest efektem nieznajomości pozostałych książek tego autora. 
Dla mnie stanowi to zachętę do zapoznania się z innymi książkami Feista. Jeśli idzie o kontynuację Lotu Nocnych Jastrzębi zarówno sam świat przedstawiony, jak i bohaterowie są na tyle sympatyczni i ciekawi, że od razu sięgam po drugi tom.
Za książkę dziękuję
panu Bogusławowi
z Domu Wydawniczego Rebis. 
Pozdrawiam ciepło!






Recenzja opublikowana także na:
 nakanapie.pl
Księgarnia Matras
Księgarnia Gandalf
Ksiegarnia Fabryka.pl
Portal webook.pl

piątek, 22 lutego 2013

Stosik 2/2013





Ferie dobiegają końca. Niestety. Zimowy klimat dopisał, odpoczęłam, odespałam i naczytałam się.
Po niedzieli czas wracać do pracy i obowiązków zawodowych oraz z utęsknieniem oczekiwać na marzec, ciepłe dni i wiosnę. 
Na zakończenie ferii chciałam zaprezentować drugi w tym roku stosik. 






Kolejno od góry:
 1. J. Accardo: Dotyk, od Secretum, (Recenzja)
2. T. A. Barron: Merlin. Lustro losu, od pani Renaty z Wydawnictwa G+J  (Recenzja)
3. R. E. Feist:  Lot  Nocnych Jastrzębi, Wyprawa do Imperium Mroku i Gniew Szalonego Boga czyli Saga Wojen Mroku, od niezawodnego pana Bogusława z Rebisu. Właśnie jestem w trakcie lektury.
Wszystkim serdecznie dziękuję za książki!
Pozdrawiam ciepło!




czwartek, 21 lutego 2013

Steven Erikson: Dom Łańcuchów

Autor: Steven Erikson
Tytuł: Dom Łańcuchów
Seria: Opowieść z Malazańskiej Księgi Poległych
Stron: 853
Wydawca: MAG
Moja ocena: 7/10
Dom Łańcuchów to czwarty etap mojej czytelniczej podróży po uniwersum wykreowanym z ogromnym rozmachem przez Stevena Eriksona. Jest to świat, mówiąc kolokwialnie długi i szeroki,  w którym bóstwa i siły nadprzyrodzone zdominowały w zasadzie każdą dziedzinę życia ludzkiego, a wojnę zwłaszcza. Nic nie ginie tu raz na zawsze, bo zazwyczaj podlega przemianom, których nie da się przewidzieć.
Wydanie, o którym mowa jest podzielone na 4 większe księgi, początkowo nie mające ze sobą nic wspólnego pod względem bohaterów czy wątków. Z czasem jednak czytelnik może dostrzec większą intrygę, na którą składa się wiele mniejszych elementów.
Początek powieści może wprowadzić czytelnika w pewną dezorientację, gdyż oto poznajemy losy młodego wojownika Karsy Orlonga, który wyrusza na wyprawę wojenną. Butny i traktujący wszystkich jak wrogów, co krok wpada w kłopoty lub trafia do niewoli, a i tak nie daje mu to w ogóle do myślenia. Zastanawiający może być natomiast i dla czytelnika i tych, których spotka na swojej drodze, fakt jego odporności na magię. 
Stopniowo historia wojownika zyskuje coraz więcej jasnych punktów, ponieważ okazuje się, że wcześniej (a raczej później) bohater ten był znany pod imieniem Toblakai. Okazuje się zatem, że poznawana przez czytelnika historia była retrospekcją. 
Akcja 4 tomu skupia się głównie na działaniach wojennych. Przyboczna Tavore szykuje się do zdławienia powstania nazywanego Tornadem Apokalipsy. Nie jest to łatwe, gdyż do dyspozycji ma niedobitki oddziałów, które albo składają się ze zmęczonych wojną i życiem weteranów, albo z młodych i niedoświadczonych, a co za tym idzie niezdyscyplinowanych chłopców. Przyboczna nie wie także, że na czele rebelii pod postacią sha'ik, opętana przez szaloną boginię, stoi jej młodsza siostra Felisin. Co się stanie, gdy siostry staną na przeciw siebie? 
Podporą dla wątku głównego są drobniejsze wątki poboczne, w których spotykamy znanych nam już bohaterów. Crokus, obecni zwany Nożownikiem wraz z Apsalar wyruszają z misją zleconą im przez Kotyliona. Przy okazji poznają szczegóły istnienia Pierwszego Tronu, o który już od dawna trwa walka. 
Śledzimy intrygi i walkę o wpływy, zarówno w obozie Malzańczyków, jak i u rebeliantów na pustyni. Każdy chce uszczknąć coś tylko dla siebie, nieważne jaki koszt przyjdzie mu zapłacić. Chciwość władzy potrafi rozpalić w bohaterach naprawdę przerażającą brutalność w działaniu. 
Zupełnie niespodziewanie wyjaśnia się również kwestia, która dla mnie od samego początku była zastanawiająca, a mianowicie, jak Gburka, znana obecnie jako cesarzowa Lassen, zdołała pozbawić Kallenveda tronu i sama utrzymać władzę. W tym świecie, zdominowanym głównie przez mężczyzn, taki czyn w wykonaniu kobiety, wydaje się być czymś naprawdę niezwykłym. W 4 tomie autor rzuca nieco światła na tamte wydarzenia i okazuje się, że to co pozornie wydawało się zamachem stanu, było elementem większej całości, bardzo dokładnie przemyślanej. Gra o władzę toczyła się bowiem nie tylko na ziemskiej płaszczyźnie.
Wielokrotnie odnosi się autor do symboliki łańcuchów. W Smoczej Talii powstał nie tylko nowy, tytułowy dom, z którym pozostali muszą się liczyć. Łańcuchy to różnego rodzaju zobowiązania, przysługi, niewola, którą narzucają bohaterom inni lub też oni sami przez popełniane czyny. To także opętanie przez bóstwo, splot okoliczności lub zagubienie w meandrach własnego umysłu. Pozbywając się jednych łańcuchów, często nakładamy na siebie inne, bo po prostu nie ma możliwości, by ich zupełnie uniknąć. I chyba to jest w tym wszystkim najsmutniejsze. Nie ma bohatera, który nie byłby przez coś skuty.
Zakończenie powieści, zamykające jedne wątki, a otwierające kolejne (jak to bywa w przypadku serii) nie do końca mnie zadowoliło. Liczyłam, że Tavore i Felisin będą miały choć chwilę, by porozmawiać, a tymczasem wszystko odbyło się jakoś tak poza nimi. Po co w takim razie były te poszukiwania, które Tavore zapoczątkowała? Przyznam, że nie do końca rozumiem motywację Przybocznej. 
Wspominałam już wcześniej, że lektura Opowieści z Malazańskiej Księgi Poległych do łatwych nie należy. Trzeba się posiłkować Dramatis Personae i Glosariuszem, przeglądać załączone mapki, stale zachowywać czytelniczą czujność. Jednak bogactwo szczegółów i rozmach stopniowo wyłaniającej się z chaosu wojny intrygi, nie pozwalają zrezygnować z lektury. I chyba to właśnie stanowi o sile serii S. Eriksona. Jeżeli książka posiada w sobie coś, co mimo napotykanych po drodze trudności, każe czytać ją dalej, to zdecydowanie na to czytanie zasługuje. 
Za książkę serdecznie dziękuję 
Pani Katarzynie z Wydawnictwa MAG
Pozdrawiam ciepło!




Recenzja opublikowana także na:

wtorek, 19 lutego 2013

Elizabeth Miles: Furie

Autor: Elizabeth Miles
Tytuł: Furie
Stron: 239
Wydawca: Amber
Moja ocena: 5/10
Furie znane też jako Erynie, to najkrócej mówiąc, demony zemsty. Są bezwzględne, okrutne i bezlitosne. Zawsze wydawało mi się, że maszczą się one głównie na skrytobójcach i mordercach (taki ciężki kaliber). Przeglądając źródła dowiedziałam się jednak, że wysłuchiwały skarg na młodzież obrażającą starszych, dzieci źle odnoszące się do rodziców, czy nieuprzejmych i niekompetentnych urzędników (o tak, tak!). W sumie roboty okrutne boginie mają zatem co niemiara. Poza tym znając zawziętość dzisiejszego społeczeństwa, nietrudno się dziwić, że za byle drobiazg życzy się innym tego co najgorsze.
Siłą sprawczą (także fatalną, należy dodać) swojej debiutanckiej książki E. Miles postanowiła uczynić właśnie Furie. Pomysł naprawdę dobry. A jak z  jego realizacją? 
Małe, amerykańskie miasteczko, jakich pełno na mapie. Ferie świąteczne w perspektywie. Główna bohaterka, podkochująca się skrycie w chłopaku najlepszej przyjaciółki, przekonana, że on jednak kocha ją, a nie koleżankę. Naiwna, niestety. Ponieważ Gabby wyjeżdża na  ferie, nasza bohaterka, Em, bardzo sumiennie wypełnia prośbę przyjaciółki, aby opiekowała się Zackiem. Regularne spotkania szybko zmieniają się we flirt, a potem w ukradkowe randkowanie. Bardzo szybko okazuje się, że dla Zacka to tylko kolejny skok w bok, a Em jest dla niego tylko rekordem do zaliczenia. Em jednak dość długo się łudzi i właśnie ta jej naiwność bardzo mnie irytowała. 
Drugi bohater to Chase, szkolna gwiazda sportu,  chłopak na pozór w porządku. Co prawda przyjaźni się z Zackiem i często go kryje, ale jego spokój i skłonność do przemyśleń budzą sympatię. Chase ma jednak pewien sekret, który doprowadzi go do zguby.
Tymczasem w miasteczku pojawiają się trzy tajemnicze dziewczyny, bohaterom ktoś podrzuca czerwone storczyki, Chase zakochuje się w magnetycznej Ty, a Em czuje się śledzona. Oprócz tego nad radością młodzieży ze świąt, ciąży ponury fakt, że jedna z uczennic skoczyła z wiaduktu i w stanie krytycznym trafiła do szpitala. Nikt za bardzo jej nie lubił, wielu się z niej wyśmiewało, więc przyczyna wydaje się być oczywista. 
Jak już wspomniałam, pomysł niezły,  gorzej z wykonaniem. 
Same Furie zostały przedstawione jako beztrosko uśmiechające się psychopatki, które aby się zemścić, stosują tricki rodem z gimnazjum, np. podszywanie się pod nadawcę sms-a, by zwabić ofiarę na opuszczony plac budowy.  
Na kilka stron przed końcem jedna z bohaterek stwierdza, że z Furiami nie idzie się dogadać, bo są nieprzekupne i nie spoczną, dopóki nie osiągną swojego celu. Racja. I jakby przecząc samej sobie, kilka stron dalej autorka doprowadza główną bohaterkę do sytuacji, w której jedna z Furii, zawiera z nią coś w rodzaju układu. Co takiego miała w sobie przeciętna nastolatka, że tysiącletnia istota, nagle zmieniła swoje plany? 
Kolejna sprawa. Chase za to co zrobił może i na karę zasłużył (tylko czy akurat na tak brutalną?), ale żeby ścigać małolatę, która odbiła koleżance chłopaka - manipulanta? Nie twierdzę, że Em nie zrobiła nic złego, chodzi mi tylko o wagę wykroczeń. Gdyby potępiać takie grzeszki, to Furie w ogóle nie wyrabiałyby się z robotą. A już w Hollywood zwłaszcza.
I po trzecie. Jak niby u licha, dwie zwykłe dziewczyny, po uprzednim naczytaniu się mitologii, mają powstrzymać Furie? Tego to już sobie kompletnie nie wyobrażam. Co? Założą amulety na szyję i będą rzucać improwizowane zaklęcia? 
Jednym z nielicznych plusów tej książki jest łatwość i szybkość, z jakimi się ją czyta. Piękna okładka również przyciąga wzrok. Momentami nawet udaje się autorce stworzyć klimat niepokoju.  Tylko, że to niestety za mało, by powstała dobra historia. Im dalej w fabułę, tym mniej wszystko trzyma się całości. A szkoda, bo mogło z tego wyjść naprawdę coś fajnego i wyróżniającego się na tle tych mnóstwa powieści kierowanych ostatnio do młodzieży.
Książka miała być dla mnie oddechem po trudniejszej lekturze i w zasadzie swoją rolę spełniła, ale i tak mam żal. Że nie było lepiej, niż się zapowiadało. 
Nie polecam. Szkoda czasu. 


poniedziałek, 18 lutego 2013

Lenistwa i relaksu słodki czas...

Trwają ferie. Długo na nie czekałam, bo pomorskie ma je w trzeciej turze, ale wiadomo, że co się odwlecze, to nie uciecze. 
Dla mnie odpoczynek jest wtedy, gdy mam wolne i mój umysł tak się przestawia, że w ogóle nie myślę o pracy.
Najprzyjemniej jest złapać się na myśli, że nie ma nic do zrobienia na tzw. już. Tylko rodzina, dom i pełen komfort psychiczny.
Dziś co prawda musiałam wykonać mój obowiązek kronikarza i uzupełnić kronikę, ale poszło dość sprawnie, więc jestem zadowolona z wyników. 
W poprzednim tygodniu sporo czytałam, a dzisiejsze zajęcie traktuję jak przerywnik w czytaniu. Też tak czasem macie? Że natłok fikcyjnych historii i informacji jest tak duży, że trzeba przez chwilę odpocząć? Dlatego dzisiejsze zajęcie było jak najbardziej korzystne. I znowu mogę wrócić do czytania. 
Za pasem marzec. Z optymizmem czekam na jego nadejście, bo wtedy już nic nie stanie wiośnie na przeszkodzie. Będę się upajać słonecznym światłem, którego teraz tak mi brakuje i jak wariatka sadzić cebule kwiatowe, które już teraz gromadzę.
Ech, ogółem jest ok. 
A jak Wam biegnie feryjny czas?
Pozdrawiam!

niedziela, 17 lutego 2013

Brandon Mull: Świat bez bohaterów. Przedpremierowo!

Autor: Brandon Mull
Tytuł: Świat bez bohaterów
Tytuł cyklu: Pozaświatowcy
Wydawca: MAG
Data premiery: Pierwotny plan zakładał, że będzie to październik 2012. Obecnie na stronie wydawnictwa podana jest   data 20 lutego.
Moja ocena: 9/10
Brandon Mull dał się poznać (i pokochać) polskim czytelnikom, dzięki serii powieściowej Baśniobór. Przygody rodzeństwa Kendry i Setha w magicznym rezerwacie, pełnym niesamowitych, fascynujących i groźnych istot, od małych wróżek począwszy, a na ogromnych trollach skończywszy, zawojowały moje serce, mimo że już od dawna wykraczam wiekowo poza grupę, do której książki są kierowane. Uważam jednak, że w moim zawodzie, znać dobrą literaturę dziecięcą i młodzieżową to priorytet, poza tym dobre książki kategorii wiekowych w ogóle mieć nie powinny. Tej zimy wydawnictwo MAG wprowadza na rynek czytelniczy pierwszą część nowej serii B. Mulla zatytułowaną Pozaświatowcy. Miłośnicy Baśnioboru i czarodziejskich, alternatywnych krain z pewnością będą zadowoleni. Dane mi było zapoznać się z pierwszą częścią cyklu przed oficjalną premierą książki i jako czytelnik jestem bardzo zadowolona z lektury. Mam też w sobie trochę niedosytu, ale o tym za chwilę. 
W powieści Świat bez bohaterów B. Mull po raz kolejny zabiera czytelnika w podróż do magicznej krainy Lyrian, rządzonej przez despotę i tyrana Maldora. Lyrain jest miejscem niezwykłym i niepowtarzalnym. Zamieszkują je nie tylko magowie, czy zwykli ludzie, ale również mnóstwo oryginalnych istot takich jak, rozsadnicy, czatownicy, czy podobne elfom, ale o cechach roślin -  Ludzie Nasiona. Gnębiony przez tyrana Lyrian jest miejscem smutnym, nieprzyjaznym, gdzie raczej nikomu nie można ufać. Każdy przejaw samodzielnego myślenia, jest uznawany za bunt przeciw cesarzowi i  bezlitośnie tępiony. Wszędzie panoszy się strach i podejrzliwość.
Do tego właśnie miejsca w dość dziwaczny i niespodziewany sposób, niezależnie od siebie, trafia dwoje nastolatków: Jason i Rachel.  Przed młodymi ludźmi pojawi się wielkie wyzwanie. Udadzą się w daleką i pełną niebezpieczeństw podróż, aby odszukać sylaby, składające się na Słowo, które wymówione przed obliczem Maldora, pozbawi go władzy. Decyzja o podróży i podjęcie się misji zwraca na Jasona i Rachel uwagę cesarza i od tej pory nieustannie będą musieli uciekać i walczyć z nasłanymi na siebie zabójcami. Na swojej drodze spotkają zarówno sojuszników, jak i zdrajców, a kto jest kim, dopiero się okaże. Dotarcie do każdej sylaby i zdobycie jej, poprzedzą ciężkie próby, podczas których młodzi bohaterowie będą musieli wykazać się sprytem i pomysłowością. Początkowo wobec siebie nieufni i trochę złośliwi, Rachel i Jason będą musieli nauczyć się ze sobą współpracować i dzielić wykonywanymi wyzwaniami, okaże się bowiem, że każde z nich jest dobre w czymś innym. 
Czy młodzi bohaterowie zdobędą wszystkie sylaby Słowa, zanim złapią ich sługusy Maldora? Czy wypowiedziane Słowo faktycznie ma aż tak wielką moc? I co najważniejsze, czy kiedyś jeszcze wrócą do Poza, do swoich rodzin i domów? To się okaże. 
Po raz kolejny B. Mull bardzo pozytywnie zaskoczył mnie oryginalnością i spójnością kreowanego przez siebie świata przedstawionego. Wypełnił go stworami i rasami, z którymi nigdzie wcześniej nie dane było  mi się spotkać. Autor umiejętnie pokierował fabułą tak, by najpierw zaciekawić czytelnika, przywiązać go do bohaterów i ich losów, wciągnąć go w ten nieziemski świat, kiedy trzeba rozbawić, a kiedy trzeba przerazić. Początkowo powieść czyta się jak historię o wielkiej przygodzie, z czasem jednak robi się coraz poważniej i w pewnym momencie sytuacja staje się naprawdę niebezpieczna. 
Stałym już dla Mulla, elementem jego powieści jest motyw bohaterstwa i refleksja nad tym, kto i w jakiej sytuacji może bohaterem być. Czy zwykli nastolatkowie, bez szczególnych umiejętności, mogą zmienić coś w ogarniętym despotyzmem świecie, skoro tylu innym się to nie udało? Czy w takim razie warto w ogóle próbować? 
Drugi motyw, który również powraca, to ekologia, przejawiająca się w szacunku dla fauny i flory, a w tym konkretnym przypadku, przejawiająca się również w rasach stworzonych na potrzeby powieści czyli Rozsadnikach i Ludziach Nasionach. Dzielący się na kawałki Rozsadnicy byli nieco makabryczni, ale idea nasiona i kilku żywotów, z jednoczesnym zachowaniem wszystkich wspomnień i doświadczeń bardzo mi się podobała. 
Tak naprawdę przygoda w Lyrian i walka z Maldorem dopiero się zaczyna, stąd moje uczucie niedosytu. Część pierwsza kończy się bowiem w chwili, kiedy sporo wydarzeń zostaje dopiero zasugerowanych, a główni bohaterowie stają przez kolejnymi wyzwaniami. Dlatego niecierpliwie czekam na kolejną część przygód Jasona i Rachel. 
Powieść polecam nie tylko miłośnikom Baśnioboru. Każdy, kto lubi ciekawie skonstruowane powieści fantasy z barwnie opowiedzianą przygodą na pewno znajdzie tu coś dla siebie. Śledzenie poczynań Jasona i Rachel jest  prawdziwą przyjemnością, a oczekiwanie na to, co może pokazać i zaoferować Lyrian, jeszcze większą.
Zachęcam do lektury. Z pewnością będziecie zadowoleni. 
Za egzemplarz przedpremierowy 
serdecznie dziękuję 
Pani Katarzynie z Wydawnictwa MAG
Pozdrawiam ciepło!

Recenzja opublikowana także na:
nakanapie.pl
Księgarnia Gandalf
Portal webook.pl
Księgarnia Fabryka.pl

piątek, 15 lutego 2013

Jeffrey Ford: Portret pani Charbuque. Asystentka pisarza fantasy.

Autor: Jeffrey Ford
Tytuł: Portret pani Carbuque. Asystentka pisarza fantasy.
Seria: Uczta Wyobraźni
Wydawca: MAG
Stron: 521
Moja ocena: 10/10!!!

Jako czytelnik lubię być zaskakiwana. Książki z serii Uczta Wyobraźni za każdym razem takie zaskoczenie mi serwują, choć zawsze w inny sposób, niż mogłabym oczekiwać. Czasem jest to znany już ogólnie motyw, ale ujęty w inną konwencję, czasem niesamowity styl, a czasem stworzony przez autora klimat.
Kolejna pozycja z tej serii o podwójnym tytule, ciekawiła mnie od chwili, gdy tylko zobaczyłam jej okładkę w zapowiedziach. Tak, jestem wzrokowcem (jeśli idzie o książki) i często właśnie okładki przyciągają mnie najbardziej. 
Tym razem miałam przyjemność uczestniczyć w prawdziwej czytelniczej uczcie. Pierwsza część zatytułowana Asystentka pisarza fantasy to zbiór opowiadań, pisanych przez Forda na przestrzeni kilkunastu lat jego życia. Część druga, Portret pani Charbuque, to niesamowita, wciągająca  powieść, utrzymana w gotyckim klimacie. Można zatem powiedzieć śmiało, że czytelnik dostaje wszystko w pakiecie, do wyboru do koloru. 
Opowiadania są bardzo różne, zarówno pod względem tematyki, jak i klimatu. Trudno byłoby opisać wszystkie, gdyż jest ich 16, dlatego najlepiej wspomnieć o tych, które najmocniej wbiły się w pamięć. Opowiadanie stanowiące tytuł dla całego zbioru, przedstawia historię młodej dziewczyny, która dzięki pracy u pisarza fantasy (jako jego pomocnica i asystentka) zyskała nowe spojrzenie na cały proces tworzenia, co zaowocowało jej własnym opowiadaniem. 
Opowiadanie Daleka oaza to historia dziejąca się na odległej planecie. Jeden z jej mieszkańców za popełnioną w miłosnym afekcie zbrodnię zostaje zesłany na tytułową oazę. Jego ingerencja w warunkowanie genetyczne tamtejszych istot, powodowana pragnieniem odtworzenia zamordowanej ukochanej, ma katastrofalne skutki. 
Reparata jest bajką, w nieco innym stylu. Jest to także nazwa królestwa, w którym każdy skrzywdzony przez życie rozbitek może znaleźć spokój, zaszczyty i być przydatnym. Co się stanie, gdy władca i twórca Reparaty popadnie w smutek po śmierci żony? Co go uleczy? Odpowiedź, jak i terapia będą bardzo zaskakujące.
Zombie Malthusiana to intrygująca historia człowieka zombie. W jakim celu i jak powstał? I czy aby na pewno jest tym, za kogo wszyscy go uważają? Po lekturze tego opowiadana przekonałam się, że autor nieustannie gra czytelnikowi na nosie, ale w taki sposób, że nie można mieć mu tego za złe. 
Ostatnie w zbiorze opowiadanie Jasny poranek jest bardzo oryginalnym słowem od samego autora, który ujawnia swój stosunek nie tylko do literatury, ale przede wszystkim do własnej twórczości i procesu tworzenia. Błyskotliwe, ironiczne i trochę kafkowskie (co zresztą autor powiedział) czytało mi się rewelacyjnie i chyba najbardziej podobało.
Na końcu każdego z opowiadań zamieszczona jest krótka nota od samego autora, który w kilku słowach wyjaśnia, co stanowiło inspirację do napisania danego utworu.
Portret pani Charbuque jest powieścią, którą przeczytałam jednym tchem. Głównym bohaterem jest malarz portrecista Piero Piambo, który otrzymuje zlecenie namalowania portretu pani Charbuque. Obiecywane wynagrodzenie zapiera mu dech w piersiach, jednak warunki realizacji zlecenia są co najmniej dziwne. Malarz ma stworzyć portret na podstawie rozmów z modelką; nie może jej jednak zobaczyć, ani zadawać pytań o jej wygląd. Piambo zgadza się na te dziwaczne warunki, szybko jednak przekonuje się, że nic nie będzie takie, jak mu się na początku wydawało. Opowiadana przez panią Charbuque historia jej życia okaże się równie nieprawdopodobna, jak ona sama. Co jest prawdą, a co ułudą? Jak stworzyć wierny portret kogoś, kogo nie można zobaczyć? Będzie to dla artysty prawdziwy egzamin, w którym wykorzysta wszystko, czego się do tej pory nauczył. Początkowo trochę zadufany w sobie Piambo, będzie musiał przewartościować niektóre sprawy we własnym życiu, takie jak miłość, przyjaźń i wdzięczność dawnemu nauczycielowi i mentorowi. Tajemnicza pani Charbouque wciągnie go do świata niebezpieczeństw, pozorów i namiętności. Czy główny bohater wyjdzie z tej wędrówki cało? Tego nie zdradzę, powiem tylko, że powieść czyta się dosłownie jednym tchem. Nie da się od niej oderwać, tak bardzo chce się poznać i tożsamość tajemniczej modelki, jak i zakończenie całej historii. Ta nieustanna tajemnica, potęgowana przez nagłe zgony młodych kobiet w mieście, trzyma czytelnika za rękę i wytrwale prowadzi go aż do swojego rozwiązania. Klimat przypomina tradycyjne gotyckie powieści, w końcu mamy tu stary, na wpół pusty dom, ślepego służącego i rzekomo, nieżyjącego małżonka, który w swych pogróżkach okazuje się zanadto żywy. Całość jest idealnie skomponowana, sekrety odsłaniane krok po kroku, a często bywa tak, że rozwiązanie jednego, tworzy następny. Jest po prostu super i do dziś jestem pod ogromnym wrażeniem. Ta historia skradła moje serce i będę ją polecać każdemu.
Zarówno opowiadania, jak i powieść, dają obraz pisarza, który ma nie tylko niesamowite poczucie humoru, dystans do własnej osoby, ale też niesamowitą wiedzę na temat literatury z różnych gatunków. 
Chciałoby się powiedzieć: więcej takich książek w wydaniu takich twórców. Wielkich, a skromnych. 
Bez dalszego słowotoku: polecam! Koniecznie musicie ją przeczytać!
Za książkę 
serdecznie dziękuję
pani Katarzynie z Wydawnictwa MAG. 
Pozdrawiam ciepło!




Recenzja opublikowana także na:
nakanapie.pl
Księgarnia Gandalf
Księgarnia Matras
Księgarnia Fabryka.pl

czwartek, 14 lutego 2013

Blue Jeans: Czy wiesz, że Cię kocham?

Autor: Blue Jeans (Francisco de Paula Fernadez)
Tytuł: Czy wiesz, że Cię kocham?
Stron: 528
Wydawca: Jaguar
Moja ocena: 8/10
Książka o bardzo aktualnym na dzień dzisiejszy tytule Czy wiesz, że Cię kocham? to kontynuacja Piosenek dla Pauli, (Recenzja) które to trafiły do mnie zupełnym przypadkiem kilka miesięcy temu.I, o dziwo, spodobały mi się na tyle, by oczekiwać na następną część.
Jak już wspomniałam w recenzji części pierwszej, początkowe rozdziały Piosenek dla Pauli autor opublikował w Internecie. Dopiero potem książka ujrzała światło dzienne i zyskała postać drukowaną oraz doczekała się dwuczęściowej kontynuacji. Seria posiada również stronę na Facebook'u i obecnie lubi ją 34 tysiące fanów. (Gdy publikowałam recenzję części pierwszej fanów było 24 tysiące). 
Seria stała się istnym fenomenem. Co takiego ma w sobie? O tym poniżej. 
Bohaterki książki to 4 nastoletnie przyjaciółki, Hiszpanki, akcja bowiem toczy się w Madrycie. Mamy zatem żywiołową i kapryśną Dianę, nieśmiałą i zdystansowaną Cristinę, wesołą i uczuciową Miriam oraz tytułową Paulę, dziewczynę ładną i zdolną, choć nie mającą szczęścia w miłości. Przyczyną tego ostatniego jest nie tylko fakt, że sama Paula jest targana wieloma wątpliwościami i rozterkami, ale też to, (to moje prywatne zdanie), że gdy adoratorów jest zbyt wielu, to nie da się nie pogubić w uczuciach ich oraz własnych. I tak jest w przypadku Pauli. Oprócz tego na relacje Pauli z chłopakami ma wpływ kilka innych czynników, takich jak inne młode dziewczyny, którym także podobają się chłopcy, którzy akurat biegają za Paulą. Zamotane? Ależ o to właśnie w tym chodzi! 
Trudno orzec, czy na miłosne intrygi i ich mnogość, ma wpływ gorący klimat Madrytu, czy mentalność i charakter młodych Hiszpanów. Uczucia i relacje zmieniają się tutaj jak w kalejdoskopie; czułość i namiętność, szybko mogą przejść w gniew i zazdrość, stąd blisko do zerwania, rozpaczy, a potem zaczynają się podchody w stylu, jakby się tu pogodzić i kto ma zrobić pierwszy krok, bo przecież obie strony maja swoją dumę.
Dla przypomnienia. W części pierwszej Paula mniej więcej w tym samym czasie poznała dwóch sympatycznych młodzieńców: Angela i Alexa. Masa różnych zbiegów okoliczności sprawiła, że Paula miała trudny orzech do zgryzienia, którego z chłopaków wybrać i choć koniec końców wygrał Angel, to i tak w finale powieści, górę wzięły dziewczęce dylematy i wahania, które spowodowały, że bohaterka ze złamanym sercem wyjechała na rodzinne wakacje. Miały one być odprężeniem, a przyciągnęły tylko nowe komplikacje.
Akcja części drugiej zatytulowanej Czy wiesz, że Cię kocham?  dzieje się trzy miesiące po wydarzeniach z częsci pierwszej. Są wakacje: czas swobody, opalania, zabawy i totalnej beztroski. W życiu dziewczyn, zwanych paczką sugusek (nawiązanie do owocowych cukierków) zaszło sporo zmian. Diana związała się z Mariem i jest w nim szaleńczo zakochana. Podobnie Miriam, która na krok nie odstępuje swojego nowego chłopaka Armanda. Natomiast Paula zmieniła kolor włosów i zaczęła po kryjomu palić papierosy. Z trudem udało się jej zapomnieć o tym, co się nakomplikowało w Paryżu i wolałaby już do tego nie wracać, ale natrętny Francuz i przypadkowo spotkany w kafejce Angel, uniemożliwiają jej to. 
Towarzyszymy bohaterkom przez jeden wakacyjny weekend, który to spędzają w willi za miastem. Wszyscy spodziewają się znakomitej zabawy, a tym czasem wydarzenia, które nadejdą, zapoczątkują dużo zmian w życiu sugusek. Jedna z bohaterek zakosztuje zakazanego owocu, rzucając na szalę wieloletnią przyjaźń. Inna będzie zmagać się zaawansowaną już obecnie bulimią, a jeszcze inna okaże się nie taka krótkowzroczna, jak pozostali myśleli.
Trzeba przyznać, że autor sporo zamieszał w życiu bohaterów, raz po raz obdarzając ich garścią rozterek i wahań. Tym, co mnie osobiście zdziwiło, był fakt kruchości przyjaźni, którą bohaterki tak się szczyciły. Wyraźnie widać, że postrzeganie i traktowanie przyjaźni, jest zupełnie inne dziś, niż było kiedyś. Przyjaciel kojarzy mi się z osobą bliską, która wspiera, doradza, pomaga, a w razie potrzeby jest jak pokrzywa czyli parzy nas prawdą rzeczywistości. Przyjaciel nie zdradza, nie wbija noża w plecy, nie rezygnuje, kiedy jest trudno. Tak rozumiem przyjaźń. Jest trudna, ale cenna. 
A jak jest z bohaterkami powieści? Pozornie bardzo podobnie. Znają się od dzieciństwa i zawsze się razem trzymały. Same siebie nazywają przyjaciółkami i to najlepszymi. Wakacyjny weekend ukazuje jednak, że nie jest to przyjaźń ani wierna, ani trwała. Podszyta podejrzeniami i wzajemnymi animozjami, nie wytrzymuje życiowej próby i rozpada się z hukiem. Dziewczęta niepewne siebie, niedojrzałe emocjonalnie, najpierw robią, potem myślą, a potem się okazuje, że trzeba pić to gorzkie piwo, którego się samemu nawarzyło.
Styl autora i spósob pisania się nie zmieniły. Rozdziały są krótkie, dialogi przeważają nad opisami, dlatego, mimo drobnej czcionki, czyta się naprawdę szybko. Stopniowo, krok po kroku, oprócz wydarzeń obecnych,  w kolejnych odsłonach dowiadujemy się, co się wydarzyło we Francji. Domyślam się, że na podobnym schemacie będzie się opierała część trzecia, bowiem autor zaserwował takie zakończenie, że dosłownie mi się buzia otworzyła w idealne O. Znacie ten moment, gdy na scenę wskakuje postać, której zupełnie nie braliście pod uwagę? Tak właśnie autor zagrał czytelnikom na nosie w zakończeniu części drugiej. To rozwiązanie personalne, wydaje mi sie kompletnie nieuzasadnione i jako czytelnika osobiście mnie oburza. Jak? Skąd? Kiedy? No właśnie. Mam nadzieję dowiedzieć się tego już niebawem, gdyż polską premierę Ucisz mnie pocałunkiem zapowiedziano na początek marca. 
Komu polecam książkę? Oczywiście miłośnikom serii, czytelnikom szukającym lekkiej lektury, bo  przyjemnie przecież w środku zimy, poczytać o słońcu i gorącej Hiszpanii oraz tym, którzy akurat znajdują się w całuśno-miłosnym walentynkowym nastroju. 
Za książkę 
serdecznie dziękuję 
pani Joannie z Wydawnictwa Jaguar
Pozdrawiam ciepło!

środa, 13 lutego 2013

Julianna Baggott: Nowa Ziemia

Autor: Julianna Baggott
Tytuł: Nowa Ziemia
Seria: Świat po Wybuchu
Stron: 470
Wydawca: Egmont Literacki
Moja ocena: 9/10

Dzień, w którym nastąpił Wielki Wybuch, zmienił wszystko. Świat, który wszyscy znali, zniknął na zawsze. Pozostały zgliszcza, ruiny, chmary pyłu oraz efekty stopienia czyli ludzkie i zwierzęce mutacje. Wszystko to stanowi element krajobrazu Martwych Ziem i Stopionych Ziem.
Czy nie można było zapobiec katastrofie? Albo chociaż przewidzieć jej nadejście i zadbać o ewakuację? 
Otóż są tacy, którzy przeżyli eksplozję. Zamknięci w szczelnej, hermetycznej i bezpiecznej Kopule, wytworzyli sobie sztuczny świat i żyją w nim do czasu, gdy cała planeta ulegnie odnowie i znowu będzie można na niej mieszkać. 
Kopuła to jednak maleńki skrawek świata, w którym ludzie są czyści, bez blizn, poparzeń i różnego rodzaju wrostów z metalu, kamienia, plastiku, itp.
Poza Kopułą istnieje ten gorszy świat. Świat, w którym grasują paramilitarne bojówki, gdzie zewsząd może nadejść śmierć, gdzie mieszkają Pyły, Grupony i inne hybrydy.
Świat po wybuchu obserwujemy z dwóch perspektyw, oczami dwójki skrajnie różnych bohaterów.
16-letnia Pressia mieszka w gruzach dawnego miasta, razem z ciężko chorym dziadkiem. Dziewczyna niewiele pamięta z czasów sprzed wybuchu, gdy miała normalną rodzinę, beztroskie dzieciństwo, a przede wszystkim zamiast głowy dziecinnej lalki miała zdrową dłoń.  Obecnie, podobnie jak inni mieszkańcy tego miejsca, Pressia ukrywa poparzoną twarz pod kapturem, a na zdeformowaną dłoń zawsze wkłada rękawiczkę lub okrywa ją rękawem. Wiek 16 lat jest pewną granicą, bowiem młodzi ludzie wtedy właśnie są wcielani do OPR. Dziewczyna bardzo chce tego uniknąć, dlatego przygotowuje sobie dość prowizoryczną  kryjówkę.
Drugim bohaterem jest Partridge, wychowany w Kopule. Młodzieniec, podobnie jak inni Czyści, nie miał nigdy styczności ze światem zewnętrznym, więc wie na jego temat tylko tyle, ile nauczyła go oficjalna propaganda. A ta głosi, że poza Kopułą grasują mutanty, które zabijają i pożerają żywcem. Mimo to Partridge planuje ucieczkę z Kopuły. Dlaczego? Bo ma wrażenie, że ojciec, wysoko postawiony w hierarchii Kopuły urzędnik, nie mówi mu całej prawdy na temat jego matki i przeszłości, a przede wszystkim na temat przyczyn wybuchu i okoliczności, które wtedy zaszły. Partridge spodziewa się tę prawdę znaleźć po drugiej stronie Kopuły. Czy mu się uda? Z pewnością tak. Inna sprawa, czy prawda, którą odkryje przyniesie mu więcej szkody czy pożytku.
Na skutek zbiegu okoliczności drogi Pressi i Partridge'a zejdą się i okaże się, że tych dwoje ma ze sobą więcej wspólnego niż im się początkowo wydawało. W trakcie podróży po Martwych Ziemiach bohaterowie przekonają się, że historia, jaką do tej pory ich karmiono jest zupełnie inna, zarówno w wydaniu pogorzelców, jak i ludzi z Kopuły, a cała intryga zatoczyła szersze kręgi niż mogło się początkowo wydawać. Młodym bohaterom przyjdzie się zmierzyć nie tylko z prawdą na temat ich samych, ale także z ludźmi, dla których cała ta katastrofa była niesamowicie korzystną okazją, dla poprawienia stanu własnych interesów.
Świat wykreowany przez J. Baggott jest na wskroś wyrazisty, brutalny i przygnębiający w swej wymowie. Autorka naprawdę przeszła samą siebie w pomysłowości przy przedstawianiu skutków wybuchu zarówno na przykładzie ludzi, jak i zwierząt. W tym świecie skrzywdzona ludzkość znalazła się na etapie zwierzęcych instynktów, które każą robić wszystko, byle tylko przetrwać i zaspokoić głód. Nie ma tu miejsca na współczucie i empatię, a jeśli są to w naprawdę szczątkowej ilości.
Kiedy w trakcie lektury wydawało mi się, że autorka już niczym mnie nie zaskoczy, nagle pojawiało się coś takiego, że dosłownie mnie zatykało z wrażenia. Największe wrażenie zrobiły na mnie Pyły czyli istoty stopione z ziemią, piaskiem i skałami, krwiożercze, nie mające w sobie już nic z ludzi oraz Grupony czyli kilka stopionych ze sobą osób, ale poruszających się i odczuwających jak jedna. W pamięć wbił mi się też obraz matek stopionych ze swoimi dziećmi, w różnym wieku i stopniu rozwoju.
Drugą po sugestywności obrazu cechą, za którą należy się autorce ukłon, jest nacisk na detale i szczegółowość opisów. Dzięki temu świat po wybuchu wydaje się boleśnie prawdziwy i naprawdę robi wrażenie. Nie raz w trakcie lektury zdawałam sobie sprawę, jaką szczęściarą jestem, mając zdrowe ciało, a za oknem czyste powietrze, wodę i ziemię. Jako społeczeństwo jesteśmy naprawdę bogaci i nie mam tu na myśli zawartości bankowych sejfów, czy stanu konta.
Dużą wagę przywiązuje się w powieści do prawdy i kłamstw, jakimi karmi się ludność, w chwilach, gdy na świecie dzieje się coś złego. Jak daleka jest wersja oficjalna od tej prawdziwej, skrzętnie ukrywanej i umiejętnie tuszowanej. Choć w tym autorka raczej nowatorska nie jest. Tak, podejrzewam, dzieje się zawsze i chyba nie mamy na to wpływu.
Zdecydowanie wśród powieści  z tzw. nurtu "po katastrofie" Nowa Ziemia jest pozycją godną poznania. Na mnie zrobiła naprawdę duże wrażenie i bardzo chętnie zapoznam się częścią drugą, tylko nie bardzo mogę sobie wyobrazić, co miałaby się zdarzyć dalej, skoro tyle wątków w części pierwszej zostało zamkniętych. Z drugiej strony, jeśli pierwsza część miała taki poziom fabuły i tak skrupulatną konstrukcję, to w drugiej powinno być już tylko lepiej.
Czas pokaże. Ze swojej strony bardzo zachęcam do zapoznania się z powieścią J. Baggott.
Polecam, bo warto!
Za książkę serdecznie dziękuję
pani Kasi z wydawnictwa Egmont Literacki.
Pozdrawiam ciepło!





Recenzja opublikowana także na:
nakanapie.pl
Księgarnia Gandalf
Księgarnia Fabryka.pl
Księgarnia Matras 
Portal webook.pl

wtorek, 12 lutego 2013

Jus Accardo: Dotyk

Autor: Jus Accardo
Tytuł: Dotyk. Księga pierwsza.
Seria Denazen
Stron: 341
Wydawca: Dreams
Moja ocena: 7-8/10
Powieść Dotyk otwierająca serię o tajemniczym tytule Denazen to debiut powieściowy Jus Accardo, która oprócz pisania paranormalnych romansów, pracuje jako wolontariusz w schronisku dla zwierząt oraz jako członek Amerykańskiego Instytutu Kulinarnego, jak sama to określa, objada się za pieniądze.
Główną bohaterką Dotyku jest 17-letnia Deznee Cross, imprezowiczka, amatorka mocnych wrażeń i mistrzyni w robieniu na złość własnemu ojcu. Wszystko to jest wynikiem, częściowo braku matki, która zmarła przy narodzinach Deznee, częściowo pragnienia, by zapracowany ojciec wreszcie zwrócił na nią uwagę, a częściowo charakteru bohaterki, która przechodzi powszechny ostatnio (i nie tylko) młodociany bunt.  Gdy którejś nocy bohaterka wraca z imprezy, gdy u jej stóp (dosłownie) ląduje tajemniczy uciekinier. Niebieskooki przystojniak jest ścigany i nie dość, że nie jest przyjaźnie nastawiony, to jeszcze zabiera Deznee buty, bo sam jest boso. Nastolatka nie zastanawia się długo; pościg kieruje w inną stronę, a nieznajomego zabiera do domu. Kale, bo tak ma na imię chłopak zachowuje się dziwnie. Okazuje się, że pracował dla Denazen Corporation i był jednocześnie przez nich więziony. Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, gdy do domu wraca ojciec Deznee i wychodzi na jaw, że to on stoi za sterami lokalnego oddziału korporacji, która wykorzystuje ludzi o specjalnych umiejętnościach jako broń.  Umiejętności Kale'a są wyjątkowo niebezpieczne, ponieważ jego dotyk zabija, obraca w proch. Dosłownie.
Dwójka młodych bohaterów nie waha się ani chwili; uciekają, narażając się na pościg. Przy okazji Deznee dowiaduje się kilku interesujących faktów na temat własnego pochodzenia, swojej rzekomo nieżyjącej matki oraz ojca. Tego wszystkiego dowiadujemy się już na samym początku powieści, więc w sumie można powiedzieć, że autorka rzuca czytelnika na głęboką wodę akcji, nie pozwalając mu się nudzić. Potem historia toczy się sama; pościgi, ukrywanie się, szukanie sojuszników i przydatnych informacji oraz standardowa akcja w stylu infiltracji, w trakcie której nietrudno się domyślić, że to obydwie strony wykorzystują się wzajemnie. Kto kogo wykiwa? I to nietrudno przewidzieć.
Przeglądając nawet pobieżnie, opis treści książki, od razu widać, że to wszystko, gdzieś już było. Pierwszym skojarzeniem, do którego zresztą odwołuje się jeden z bohaterów książki, są oczywiście znani wszystkim X-Meni stworzeni Stana Lee i Jacka Kirbyego. To superbohaterowie o przeróżnych umiejętnościach od telekinezy i jasnowidztwa począwszy, przez umiejętność zmiany struktury żywego organizmu, na władaniu żywiołami skończywszy.
W latach 2006 - 2010 na fali fascynacji ludzkimi mutantami telewizja NBC stworzyła serial Herosi, podejmujący tę tematykę. W ten sam nurt częściowo wpisywał się również serial o kilka lat wcześniejszy, wyprodukowany przez samego Jamesa Camerona i Charlesa H. Eglee, zatytułowany Cień anioła. Mówię częściowo, bo bohaterowie byli super-żołnierzami modyfikowanymi genetycznie, jednak już druga seria znacznie poważniej podeszła do tematyki mutantów, jako początkowych etapów eksperymentów, należy dodać niekoniecznie udanych. Problem tolerancji inności znacznie więc przybrał na sile.
Z literackich prób w tym temacie warto wspomnieć o książce Dotyk Julii, autorstwa M. Tahereh. Historia dziewczyny, której dotyk zabija i której umiejętności chce wykorzystać tajemnicza agencja, bardzo przypomina losy Kale'a.
Czym więc miałaby się wyróżniać książka Jus Accardo? Otóż niczym. Można powiedzieć, że zwyczajnie wpisuje się ona w cały ten nurt. Ludzie, czy to widzowie, czy czytelnicy uwielbiają super-bohaterów z problemami adaptacyjnymi i każda historia w tym temacie będzie przyjmowana podobnie. Oczywiście do czasu, kiedy nie nastąpi zmęczenie materiałem.
W tym przypadku mamy zatem całkiem sympatyczną i przystępnie podaną historię o dziewczynie, która w swoim pragnieniu zwykłości, okazuje się dość niezwykła i chłopaka, który, jak na rządowego zabójcę, okazuje się dość naiwny i niewinny. Znajdzie się miejsce na miłosny trójkąt, wywołany rozterkami Deznee, pościgi, kilka zagadek i  zakończenie, które jednak nie jest finalne, bo sam tytuł mówi, że jest to księga pierwsza. Całość czyta się szybko i w ciągu jednego popołudnia. Narracja nie nuży, bohaterowie są tacy, jacy winni być w takich historiach, czyli waleczni, ciekawscy, uparci, bo przecież walczą o lepszy świat dla wszystkich Szóstek.
Trochę szkoda, ze autorka nie pokusiła się o podanie chociażby kilku drobnych przyczyn mutacji tego chromosomu. Może się mylę, ale jak na tak zwyczajny świat, w którym dzieje się akcja, trochę za dużo tych nadnaturalnych umiejętności, które nie powinny się brać znikąd. Jakiś powód musi być.
Książkę mogę polecić miłośnikom tematu, choć jeśli będą oni w nim bardziej zorientowani, to raczej nic ich tu nie zaskoczy. Natomiast czytelnicy lubiący sensacyjne historie ze sporą dawką romansu powinni być zadowoleni.
Ze swojej strony nie polecam, ani nie odradzam. Myślę, że najlepiej się przekonać samemu.


Za książkę dziękuję
portalowi Secretum
oraz wydawnictwu Dreams. 


niedziela, 10 lutego 2013

T. A. Barron: Merlin. Lustro losu, księga 4.

Autor: T. A. Barron
Tytuł: Lustro losu
Tytuł serii: Merlin, księga 4.
Stron: 338
Wydawca: G+J
Moja ocena: 8/10
Powieść Lustro losu to czwarta już część sagi o przygodach młodego czarodzieja, którego imię zapisało się złotymi zgłoskami w historii Avalonu i Camelotu oraz w każdej księdze dotyczącej legend arturiańskich. Merlin, bo rzecz jasna o nim mowa, nie urodził się potężnym czarodziejem. Zanim do tego doszło, musiał przebyć bardzo długą drogę przez meandry dorastania fizycznego i psychicznego, zmierzyć się z licznymi pokusami, zwalczyć mnożące się wątpliwości, a przede wszystkim nauczyć się, że aby stać się kimś ważnym, należy przedtem dokładnie poznać samego siebie. 
"Życie człowieka mierzy się bowiem nie jego długością, ale wartością czynów i potęgą marzeń". 
(dorosły Merlin, s. 299)
Jak  na tak młodego człowieka, Merlin dokonał już naprawdę wiele, wciąż jednak nie do końca panuje nad własną magią, więcej nawet, nie jest świadomy, jak wielką potęgą może władać, gdy tylko popracuje trochę nad magicznym warsztatem. Nie jest to jednak takie łatwe i póki co kłopotem dla młodego czarodzieja jest nawet zapanowanie nad własnym, złośliwym i przewrotnym cieniem. 
Tymczasem spokój na Fincayrze zakłócają niespodziewane i trudne do wytłumaczenia wydarzenia. Niedokładnie rzucone zaklęcie przenosi Merlina i jego przyjaciółkę Hallię na bagna. Teoretycznie jest to wciąż Fincarya, ale bohaterowie nie potrafią odnaleźć drogi do domu i błądzą w ciemnościach, niepokojeni przez bagienne upiory, dziwacznego, jękliwego Jęczybułę oraz dawną znajomą Merlina, czarodziejkę Nimue. 
Jakby tego było mało Merlin gubi swój miecz, podstępne zaklęcie zwane Krwistryczkiem wędruje do serca bohatera, by je przeciąć na pół, a w podróż przez Lustro losu mogą się udać tylko dwie osoby. Przed Merlinem ciężka decyzja. Jak zakończy się ta wyczerpująca wędrówka i czy bohaterom uda się wrócić do domu? Okaże się. 
Z przyjemnością stwierdzam, że część 4 czyta się równie przyjemnie, jak jej poprzedniczki. Lekki język, barwne, plastyczne opisy przyrody, krajobrazów i napotkanych stworzeń niesamowicie działają na wyobraźnię czytelnika.
Główny bohater wciąż dojrzewa, błądzi, szuka, stara się zrozumieć otaczający go świat, jak i samego siebie. Dużym ułatwieniem będzie dla niego spotkanie siebie samego, już dojrzałego i doświadczonego przez życie. Przy okazji Merlin dowie się, że nawet najdrobniejsza decyzja ma wpływ nie tylko na jego życie, ale i na całe otoczenie. Poza tym nic nie jest do końca przesądzone; wszystko może się jeszcze wydarzyć i zmienić, zarówno na lepsze, jak i na gorsze. Te elementy psychologiczne bardzo mi się podobały i autorowi należy się pochwała za wnikliwość w tworzeniu postaci i za nadaną im głębię. 
Ogromnym plusem polskiego wydania, oprócz zachowania oryginalnej okładki w intrygującym szmaragdowozielonym kolorze, są neologizmy i zrosty językowe, którymi posługuje się tyleż uroczy, co irytujący Jęczybuła. Jego brudasoczłeki, błockomyje, urokolizaśne oraz inne słowne cudodziwadła  są zabawne i nadają nie tylko uroku samemu stworzonku, ale i opowiadanej historii klimatu. Pochwała oczywiście należy się tłumaczowi.
Polecam sagę o przygodach Merlina nie tylko miłośnikom legend arturiańskich, ale też każdemu, kto lubi dobre historie, dziejące się w krainie magii, gdzie każdy krok prowadzi do przygody, a najdrobniejszy artefakt może być początkiem niesamowitej podróży. 
Za egzemplarz do recenzji 
serdecznie dziękuję 
pani Renacie z Wydawnictwa G+J
Pozdrawiam ciepło!


Saga o przygodach młodego Merlina:

Recenzja także opublikowana na: 
Portal webook.pl



niedziela, 3 lutego 2013

Robert McCammon: Magiczne lata

Autor: Robert McCammon
Tytuł: Magiczne lata
Wydawca: Papierowy Księżyc
Stron: 649
Moja ocena: 10/10!!!
Powieść Magiczne lata dotarła do mnie przed Świętami Bożego Narodzenia i musiała trochę poczekać na to aż zostanie przeczytana i doceniona. Najpierw było dwutygodniowe chorowanie, potem praca, praca i praca. Kiedy już czas się znalazł, chodziłam wokół tej książki, jak wokół świętej krowy. Oczekiwania miałam wielkie i chciałam zacząć i było mi szkoda. Istny dylemat osiołka z dwoma żłobami. 
Przyjazny klimat do lektury narodził się wczoraj. Usiadłam, przeczytałam i teraz mam kłopot, jak w ogóle zacząć, stąd te wynurzenia na początku.
Powiem zatem krótko: jestem oczarowana. Wszystkim. Całokształtem. 
Tak książka jest niesamowita i magiczna. Chciałabym ją polecić każdemu, choć wiem, że nie wszyscy przecież lubią to samo. I na tym recenzja mogłaby się zakończyć, choć wtedy na miano recenzji w ogóle by nie zasługiwała. Dlatego po kolei. 
Ameryka, lata 60 XX wieku. Czas przemian społecznych i obyczajowych. Głównym bohaterem i narratorem  powieści jest 12-letni Cory Mackenson, mieszkający  niewielkim miasteczku Zephyr w stanie Alabama. Wszystko jest tu przeciętne: ludzie, otoczenie, sposób życia. A jednak świat widziany oczami dorastającego chłopca jest ciekawy, tajemniczy i magiczny. Wszystko przeżywa się głębiej, mocniej i dotkliwiej. 
Powieść przedstawia rok z życia Cory'ego, jego rodziny, przyjaciół i mieszkańców Zephyr. Książka podzielona jest na 4 części, a ich tytuły nawiązują do mijających pór roku.
Mamy zatem Cienie Wiosny, kiedy to Cory i jego tata są świadkami tajemniczego wypadku, który położy się ponurym cieniem na dalszym życiu rodziny Mackensonów oraz stanie się zaczątkiem wielu zmian w mieście. 
W części drugiej pod tytułem Lato aniołów i diabłów Cory i jego przyjaciele przeżyją wspaniałe wakacje, podczas których będzie im dane poznać różne aspekty życia już nie chłopców, ale dojrzewających młodych mężczyzn.  Młodzi bohaterowie przekonają się, że o swoje trzeba walczyć, czasem także pięścią, poznają gorycz porażki i słodycz zwycięstwa. Zakosztują przygody podczas nocnego biwaku w lesie, a dźwięki nowej piosenki Beach Boysów przyniosą do Zephyr echa wielkiego świata, młodzieńczych marzeń o wolności i buncie.
W Płonącej jesieni do Cory'ego zaczną powracać echa wypadku i chłopiec wznowi swoje śledztwo. Pozna również ból straty najbliższego przyjaciela, psa Zbója i będzie się musiał nauczyć, że często miłość polega na tym, że jeśli kogoś kochamy, musimy pozwolić mu odejść. 
Zimą nadejdzie Mroźna rzeczywistość, a wraz z nią konieczność realnego spojrzenia na wiele spraw związanych z rodziną, jej bytem, pogarszającym się stanem psychicznym ojca. Cory wejdzie w fazę buntu, po tragicznej śmierci kolegi, a sprawa wypadku sprzed roku wreszcie zostanie rozwiązana. Czy pomyślnie dla głównego bohatera? O tym warto się przekonać samemu. 
Książka R. McCammona to mieszanka powieści obyczajowej, sensacyjnej, z elementami horroru i fantasy. Jej największą siłą jest niewątpliwie język, jakim została napisana: prosty, błyskotliwy i bardzo obrazowy. Autor doskonale odmalował klimat tamtych lat, kiedy największym marzeniem nastoletniego chłopca jest nowy, szybki rower, a jedna piosenka boysbandu jest w stanie niemal przekonać całe miasto, (przy pomocy nieco nadgorliwego wielebnego), że jest tworem szatana. 
Tym, co mi się bardzo podobało, jest skupienie akcji na życiu miasteczka. Intryga nieustannie przewija się w tle, by w odpowiednim momencie wyjść na jaw, ale nie czyni z Cory'ego genialnego młodocianego detektywa. Chłopiec w jego wieku ma przecież mnóstwo innych spraw na głowie: wyjście do kina z kolegami, odwiedzenie parku atrakcji, pomoc mamie w domowym biznesie wypiekowym, myszkowanie to tu, to tam. Sprawy z zielonym piórkiem, znalezionym na miejscu wypadku, wracają jakby mimochodem, stopniowo przybliżając bohatera do rozwiązania zagadki.
Momenty komiczne przeplatają się z poważnymi, każąc czytelnikowi śmiać się i płakać, a końcowa sentymentalna nuta z lekkim posmakiem dorosłej goryczy jest naprawdę niepowtarzalna i sprawia, że łezka kręci się w oku, tym bardziej wrażliwym.
Gdybym miała szukać porównań do innych dzieł przytoczyłabym tu wczesne powieści S. Kinga lub do kultowego już serialu Cudowne lata. Klimat jest naprawdę unikalny i trudno byłoby w kilku zdaniach go opisać. W tamtych czasach wszystko było takie inne. Myślę, że najlepiej przekonać się o tym samemu i sięgnąć po Magiczne lata. Spodoba się Wam!
Polecam!
Serdeczne podziękowania za książkę 
kieruję w stronę pana Artura 
Pozdrawiam ciepło!

Recenzja opublikowana także na: