środa, 31 października 2012

Wreszcie weekend.

Czekałam tego wolnego jak zbawienia. Co prawda za godzinę wychodzę na zajęcia indywidualne, ale to już tak na luzie. Dlatego, jak dla mnie, już jest długi weekend. Pierwszy taki, bo jak na razie wszystkie wolne dni dodatkowe wypadały w niedzielę. Masakra. 
Nie nastawiam się na jakieś wielkie odrabianie zaległości takich czy owakich. Po prostu dobrze, że to wolne będzie. Najważniejsze to odetchnąć psychicznie. 
Oczywiście chcę poczytać, bo mam kilka fajnych książek, ale nic na wariata i na siłę. 
Poza tym chcę się wykurować zdrowotnie, bo ostatnio gardło i głos odmówiły współpracy, a w moim zawodzie to podstawa. 
W tym roku szkolnym w ramach obowiązków dodatkowych przypadła mi w udziale opieka nad szkolną kroniką. Miałam sporo wątpliwości, czy podołam, bo raz, że jestem mało manualna, a dwa, że w ogóle mało artystyczna. Okazało się jednak, że kierunek, który obrałam w prowadzeniu kroniki zyskał akceptację i to mnie bardzo cieszy. Tego będę się trzymać. 
Będzie też mała chwila na wspominanie i refleksję, bo tak już musi być, gdy niektórych bliskich już nie ma wśród żywych. Ból przygasł, ale nadal daje o sobie znać. 
To tyle. 
Życzę wszystkim udanego, spokojnego i refleksyjnego weekendu. Mała chwila zamyślenia potrafi zdziałać cuda. 

 

piątek, 26 października 2012

Stos październikowy. Dwunasty.


Czas zaprezentować kolejny stos, który uzbierał się w ciągu ostatnich tygodni. Zawiera on tzw. grupę przedpremierową, z której to recenzje już się ukazały oraz najnowsze nabytki.
Kolejno tym razem od dołu: 
1. P. Bacigalupi: Zatopione miasta, od Secretum i Wydawnictwa Literackiego. (Recenzja)
2. L. Troisi: Marzenie Talithy, od pana Bartosza z Wydawnictwa Zielona Sowa. (Recenzja)
3. B. Mull: Pozaświatowcy, od pani Katarzyny z Wydawnictwa MAG. (Recenzja)
4. M. Meyer: Cinder, od pani Katarzyny z Wydawnictwa EGMONT (Recenzja)
5. J. Flanagan: Najeźdźcy, od Secretum i Wydawnictwa Jaguar. (Recenzja)
6. A. Tchaikovsky: Spadkobiercy ostrza, od pana Bogusława z Domu Wydawniczego REBIS. (Recenzja)
7. S. Ahmed: Tron Półksiężyca, od pana Marcina z Wydawnictwa Prószyński i S-ka. (Recenzja)
Wszystkim serdecznie dziękuję za książki. Pozdrawiam ciepło. 
A Wy, czy znajdujecie tu coś dla siebie? A może już coś przeczytaliście?

środa, 24 października 2012

Konkurs z Dotykiem Gwen Frost!

Serdecznie zapraszam do udziału w konkursie organizowanym przez 
portal Secretum. Proste zadanie do wykonania i jedna z dwóch nagród książkowych może być Wasza! A nagroda  jest nie byle jaka, bo 
Dotyk Gwen Frost J. Estep! Szczegóły i regulamin konkursu tutaj. 
Zachęcam do udziału!

poniedziałek, 22 października 2012

Mały Rufi - Wielki Ruf :)


Niebawem minie rok, odkąd jest z nami. W trakcie ostatnich miesięcy zmienił moje wyobrażenie nie tylko na temat psów, ale w ogóle relacji człowiek - pupil. 
Nigdy bym nie pomyślała, że zwierzątko może mieć w sobie tyle łagodności, pogody ducha, energii i troskliwości dla tych, którzy się nim opiekują.
Wspaniały towarzysz, pocieszacz, przytulanka i rozbawiacz. 
Amator przysmaków, miękkich powierzchni i spania. 
Zaskakuje myśleniem typowo ludzkim, w stylu: jeśli zrzucę z fotela ten mały stołeczek, wtedy sam będę mógł na niego wejść i się położyć. Albo: jeśli umiejętnie się wepchnę, udając, że chcę się przytulić, to wtedy zepchnę ją z tego fotela i będzie cały dla mnie. 
Wielkim Rufem nazywam go, gdyż nie tylko urósł, ale też dlatego, że gdy osiedlowe szczekacze go widzą, to zwyczajnie umykają, jakby chciały powiedzieć: Ten jest dla nas za duży. Spokojnie, Wielki Rufie, my Ci kłopotu nie sprawimy.
Labradory to cudowne psy i będę je chwalić wszem i wobec. A dla oglądu kilka fotek naszego skarba. :) Dodam, że niełatwo je zrobić, bo na widok aparatu Rufi zwyczajnie dostaje hopla i nie potrafi usiedzieć, czy ustać w miejscu.

sobota, 20 października 2012

Marissa Meyer: Cinder, księga 1.

Autor: Marissa Meyer
Tytuł: Cinder, księga 1.
Tytuł cyklu: Saga Księżycowa
Wydawca: EGMONT
Stron: 437
Moja ocena: 8/10
Możliwość zakupienia ebooka na : Koobe.pl
Kto z nas nie zna bajki o Kopciuszku? Liczne adaptacje i ekranizacje zarówno fabularne, jak i animowane uniemożliwiają to.  Schemat bajki jest już znany, a jednak pomimo upływu lat nie zużywa się, ani nie ulega wytarciu. Wręcz przeciwnie, moim zdaniem, nieustannie wzrusza i zachęca do marzeń i walki o ich realizację. 
W swojej debiutanckiej powieści zatytułowanej Cinder, Marissa Meyer również sięga po motyw dziewczyny Kopciuszka, ale przedstawia go w zupełnie nowej szacie i bardzo oryginalnych realiach. 
Akcja Cinder dzieje się w przyszłości. Ludzkość z trudem podniosła się po IV wojnie światowej. Dawny świat już nie istnieje, a to co znaliśmy pod nazwą sześciu kontynentów zniknęło w zawierusze apokalipsy. Obecnie dawne kraje istnieją pod zupełnie innymi nazwami: Zjednoczone Królestwo, Federacja Europejska, Unia Afrykańska, Republika Amerykańska, Australia oraz Wspólnota Wschodnia. Poza tym ludzkość już nie jest sama w kosmosie. Na Księżycu, roszczącym sobie prawo do nazywania się planetą żyją Lunarzy, dawni potomkowie Ziemian, obecnie już w niczym ich nie przypominający. Sami Lunarzy nie stanowiliby być może problemu, gdyby nie ambicje ich okrutnej i zdecydowanej na wszystko królowej Levany. Rządzi ona swoim królestwem twardą ręką, utrzymując poddanych w posłuchu, dzięki umiejętności manipulowania ich energią bioelektryczną, czyli mówiąc potocznie poddaje ich zbiorowej hipnozie i otumanieniu. Obecnie królowa ma chęć na objęcie rządów nad Ziemią. Od wielu lat cesarz Wspólnoty Rikkan prowadzi działania mające temu zapobiec. 
Lunarzy jako najeźdźcy to nie jedyny problem Ziemian. Otóż od wielu lat trwa walka z epidemią Letumosis, tajemniczą zarazą, która dziesiątkuje ludzkość i na którą do tej pory nie udało się znaleźć antidotum.
Wszystkie te problemy są głównej bohaterce mało znane i odległe. Cinder jest dziewczyną cyborgiem. Kilkanaście lat temu uległa wypadkowi, w którym zginęli jej rodzice. Jedyną szansą na jej uratowanie było zastąpienie zniszczonych narządów i części ciała protezami. W wyniku skomplikowanych operacji powstała Cinder, już nie ludzka dziewczyna, ale też nie do końca cyborg. Cinder jest kimś w rodzaju mieszańca, co czyni ją obywatelem gorszej kategorii. Bohaterka mieszka z macochą i dwiema przyrodnimi siostrami. Jej zastępczy ojciec, który kilka lat temu ją adoptował, nie żyje, a dla macochy, która nigdy Cinder nie chciała, dziewczyna jest tylko popychadłem i kulą u nogi. 
Z zawodu Cinder jest mechanikiem i na rynku hałaśliwego Nowego Pekinu prowadzi stoisko, w którym naprawia rozmaite rzeczy. Dziewczyna jest bystra i zaradna, ale samotna i w sumie nie ma perspektyw na lepszą przyszłość. Pozbawiona wsparcia ze strony rodziny, pozbawiona wspomnień, niepewna kim jest, ani też kim mogłaby być Cinder żyje z dnia na dzień. Do czasu. 
Któregoś dnia Cinder bowiem spotka księcia, a ten zaprosi ją na bal. To jednak dopiero początek wielkiej przygody, międzygalaktycznej intrygi oraz walki o własną wolność, tożsamość i możliwość decydowania o sobie. Ale nie tylko. Ważą się losy całej galaktyki i od tej pory już nic nie będzie takie jak dawniej.
Trzeba uczciwie przyznać, że Marissa Meyer nadała starej bajce o Kopciuszku całkiem nową jakość i poprowadziła historię w zupełnie innym kierunku. Zamiast sadzy na dłoniach i twarzy Cinder ma smar i olej. Nie marzą się jej nowe pantofelki na bal; wolałaby raczej nową protezę stopy, taką która nie uwierałby jej i pozwalała normalnie chodzić. W tej bajce nie ma dobrej wróżki znikąd; jest dobry, wierny robot, który za siebie i za Cinder marzy o sukience i balu.
Dla odmiany mamy tutaj za to złą i tajemniczą królową, która unika luster i jest zazdrosna o cudzą urodę oraz księcia, który zostaje postawiony w sytuacji bez wyjścia. Nie można zapomnieć o doktorze Erlandzie, który jest równie zdolny, co tajemniczy, równie dobry, jak i kłamliwy. Choć z tego ostatniego łatwo go czytelnik rozgrzeszy. 
Historia Cinder jest opowiedziana w narracji trzecioosobowej, dzięki czemu czytelnik ma wgląd we wszystko co dzieje się w głowach bohaterów. Dodatkowo książka jest podzielona na cztery księgi, z których każda jest opatrzona cytatem z oryginalnej bajki o Kopciuszku. 
Cinder nie da się nie lubić, bo mimo swej niezwykłości, jest po prostu zwyczajna, a jej pragnienia są pragnieniami wielu ludzi na świecie. Któż z nas nie marzy bowiem o miłości i bliskości kochanej osoby, o lepszym, godnym życiu, z dala od zła i obojętności?
Bardzo przekonująca jest w swej tajemniczości królowa Levana; otrzymała od autorki dużą dawkę magnetyzmu zmieszanego z naturalną skłonnością do okrucieństwa, a to mieszanka iście wybuchowa. 
Za to książę Kai na razie nie miał zbyt dużego pola do popisu; ograniczony względami polityczno - dyplomatycznymi, zbyt młody na urząd, który przyszło mu objąć, ma tak naprawdę związane ręce. 
Bezradność zarówno Ziemian, jak i Lunarów wobec magii Levany tworzy emocjonującą i niepokojącą atmosferę. Na ironię zakrawa fakt, że Lunarzy, zawdzięczają swoje istnienie Ziemianom, od których przecież pochodzą. A jednak cech ludzkich przejęli zadziwiająco mało. Choć rzecz jasna nie można generalizować, bo tak naprawdę o wszystkim decyduje tu obdarzona siłą Levana. 
Czy znajdzie się przeciwwaga dla ambicji księżycowej królowej? Czy Cinder pozna prawdę o swojej tożsamości i co z tą wiedzą zrobi? 
Debiut M. Meyer można śmiało zaliczyć do udanych. Książka wciąga, a z rozdziału na rozdział robi się coraz ciekawiej aż do wybuchowego iskrzącego rewelacjami zakończenia. Jednocześnie od razu chciałoby się sięgnąć po kolejny tom sagi, aby dowiedzieć się co dalej. 
Myślę, że Saga Księżycowa znajdzie w Polsce wielu zwolenników i zasłużenie, bo historia jest oryginalna i pomysłowa i naprawdę jest warta poznania. 
Polecam. Pokochacie Cinder i będziecie jej zagorzale kibicować. Tak jak ja. 
Za egzemplarz do recenzji dziękuję 
pani Katarzynie 
z Wydawnictwa Egmont
Pozdrawiam ciepło!

czwartek, 18 października 2012

Eleonora Ratkiewicz: Lare i t'ae.

Autor: Eleonora Ratkiewicz
Tytuł: Lare i t'ae
Wydawca: Fabryka Słów
Stron: 515
Moja ocena: 8/10
Powieść o intrygująco brzmiącym tytule Lare i t'ae to druga część przygód dwóch przyjaciół; ludzkiego króla Lermetta i elfiego księcia Eneariego, dla przyjaciół Ariena. Zawarta w książce historia jest kontynuacją wątków z części pierwszej Tae ekkejr! 
Część pierwsza była historią poznania i zawiązującej się przyjaźni, która na zawsze miała zmienić istniejące od lat mity i błędne stereotypy we wzajemnym postrzeganiu ludzi i elfów. Oprócz tego przyjaciele rozprawili się ze sprytnie ukrytym w elfiej społeczności magiem przewrotnikiem. 
Historia była opowiedziana w formie gawędy; więcej się w niej mówiło niż robiło, a bohaterowie mieli skłonności do wpadania w słowotok myślowy, który znacząco odbiegał od głównego tematu. Wszystko to powodowało, że całość niemiłosiernie się dłużyła, a ja nieustannie się gubiłam w fabule, nie mogąc nadążyć za prowadzonymi w duchu wywodami głównych bohaterów. Wszystko to spowodowało, że mój początkowy entuzjazm szybko zgasł, a ja podchodziłam do Lare i t'ae jak pies do jeża. Ciekawiło mnie oczywiście, jak zmienili się bohaterowie, bowiem od ich ostatniego spotkania minął rok, w tym czasie Lermett objął po ojcu tron i został królem, ale na myśl, że znowu zaleje mnie natłok nic nie wnoszących do fabuły myśli i rozważań, stale mnie do lektury zniechęcała. Jak się okazało nie do końca słusznie, ponieważ autorka zachowała co prawda gawędziarski styl, ale poszerzyła grono głównych bohaterów o nowe postaci, wprowadziła wątki romansowe oraz przygodowe i ogółem wyszła z tego całkiem przyjemna w odbiorze powieść.
Słowo na temat fabuły. 
Do Najlissu, ojczyzny Lermetta (obecnie króla) przybywa elfickie poselstwo z Arienem na czele. Mimo, że przyjaciele bardzo cieszą się z ponownego spotkania, to widmo zbliżającej się zagłady w postaci śmiertelnej suszy, nie pozwala im się sobą spokojnie nacieszyć. Tylko zgodna współpraca ludzi i magów z ośmiu państw i koczowników ze stepu jest w stanie to zagrożenie oddalić. Lermett zwołuje więc wielką radę, na którą zaprasza rządzących z państw sojuszu. Z różnym nastawieniem przybędzie ośmioro władców, wśród których znajdzie się książę posiadający umiejętność przemiany w wilka, księżniczka, która umyślnie się oszpeca, chcąc się pozbyć niechcianego kandydata na męża, książę piękny, ale mało myślący oraz kilkoro innych. Dzielące ich różnice i ukryte obawy spowodują, że początkowo trudno będzie im dojść do porozumienia. Osiągnięcie korzystnego dla wszystkich kompromisu dodatkowo będzie utrudniał jeden z władców, złośliwy i obłudny Irgiter, a oprócz tego okaże się, że władca pokonanego przed rokiem przewrotnika również ma swoje rachunki do wyrównania. Zrobi się naprawdę ciekawie i mimo usilnych prób nie da się przewidzieć zakończenia. 
Ponieważ nie da się tutaj uniknąć porównania obu części, należy powiedzieć, że Lare i t'ae jest znacznie lepszą historią od Tae ekkejr! Nie wiem, czy to zasługa lepiej przemyślanej historii, czy lepszego jej przedstawienia, a może obu tych rzeczy. To co przeszkadzało mi w części pierwszej czyli kwiecisty, gawędziarski styl, celebracja czynności drobnych, takich jak picie mleka o poranku czy zachwycanie się ukrytym pięknem ukochanej osoby, porywista  fala uczuć, zalewająca bohaterów w różnych chwilach, teraz zaczęłam postrzegać jako zaletę.
Warto tutaj wspomnieć, że autorka w wyjątkowy sposób traktuje zażyłość między ludźmi a elfami. Lermett i Arien wzajemnie ratowali się z ciężkich opresji i bardzo się zżyli. Z racji tego, że elfy żyją o wiele dłużej niż ludzie, zażyłość ta prędzej czy później umrze wraz ze śmiercią Lermetta. Dlatego też wyruszając z poselstwem, Arien dodatkowo wymyśla prostą intrygę, która zmieni całe życie jego ludzkiego przyjaciela.
Intryga miłosna w bardzo płynny sposób przeplata się z knowaniami przeciwników Sojuszu Nadrzecznego, co tylko zwiększa atrakcyjność opowiadanej historii. Oprócz tego mamy tutaj sporo pięknych i naprawdę logicznych (choć może nieco banalnych) prawd na temat urody i wagi tego co ukryte przed wzrokiem ogółu, na temat miłości, przyjaźni, władzy i pracy nad wspólnym dobrem. 
Nie należy postrzegać tej historii, jako zupełnie sielankowej, ponieważ mamy tutaj knowania, skrytobójstwo, tortury (gdzie krew płynie szerokim strumieniem), a nawet wymierzanie sprawiedliwości zdrajcy przez królów. 
Dla ułatwienia przy zapamiętywaniu wszystkich tych imion i nazw na końcu książki znajduje się Glosariusz, szerzej omawiający ważniejsze kwestie.
Jak już wspomniałam wcześniej, akcja co prawda nie pędzi tutaj jak burza, ale czyta się przyjemnie i sprawnie. Gawędziarski, prosty styl ma to do siebie, że gdy się już  w niego wczujemy, tworzy się poczucie swojskości i odprężenia. Czytelnik przywiązuje się do postaci i kibicuje im i nawet owo wszechobecne słodzenie, (bo trochę go tu jest) już tak nie przeszkadza, jak w części pierwszej. Zresztą, kiedy się słodzi, to się słodzi, a jak trzeba to i mieczem i nożem pomachać skutecznie można. 
Elfy, krasnoludy i wilkołaki pokazane są z nieco innej strony, którą myślę warto poznać.
Klimatu dopełnia ciekawa ilustracja na okładce i powleczone kolorem szarym strony, na których zaczyna się nowy rozdział. 
Lare i t'ae bardzo mile mnie zaskoczyła i przeczytałam ją z prawdziwą przyjemnością.  Historia jest dopracowana i przemyślana, a ponieważ takich gawęd jest w literaturze fantastycznej naprawdę niewiele, to myślę, że od czasu do czasu, można się z  takową zapoznać.
Polecam, bo naprawdę warto!
Za egzemplarz do recenzji
serdecznie dziękuję
portalowi Secretum 
i wydawnictwu Fabryka Słów. 

wtorek, 16 października 2012

Mark Lawrence: Książę Cierni

Autor: Mark Lawrence
Tytuł trylogii: Rozbite Imperium
Tytuł: Książę Cierni
Wydawca: Papierowy Księżyc
Stron: 422
Moja ocena: 8/10
Ostatnimi czasy, zarówno w literaturze, jak i w serialach, czy filmach, drogę toruje sobie nowy rodzaj bohatera. Właściwie należałoby rzec antybohatera. Czarny charakter, którego czerń nie ulega żadnej wątpliwości, zostaje przedstawiony tak, że mimo iż działa na szkodę lub popełnia czyny moralnie naganne, robi to z tak diabelskim wdziękiem i błyskiem w oku, że czytelnik i widz od razu zaczynają darzyć go sympatią. Gdzie tkwi sekret?  Odpowiedź jest prosta. Otóż ten czarny charakter ma za przeciwników osobników jeszcze gorszych od siebie. W świetle tego ostatniego, on wydaje się nie dość, że usprawiedliwiony, to jeszcze nie aż taki zły. 
Nie mogę się uwolnić od myśli, że antybohatera, który ma być w dodatku bohaterem głównym wcale nie jest tak łatwo stworzyć. Aby był wiarygodny nie może się nagle niespodziewanie okazać, że ma w sobie odruchy człowieczeństwa lub że nagle zaczyna popełniać czyny chwalebne. Do samego końca musi, powtarzam musi być moralnie zepsuty, musi zabijać, przelewać winną i niewinną krew i iść albo ku samozagładzie albo ku niesłusznie należącemu się mu triumfowi. 
Tego niełatwego zadania stworzenia antybohatera podjął się w swojej debiutanckiej powieści Mark Lawrence. Książę Cierni otwiera trylogię zatytułowaną Rozbite Imperium, a kolejne jej tytuły sugerują, że młody czarny charakter nie tylko nadal pozostaje czarny, ale i pnie się po szczeblach politycznej kariery, bowiem druga i trzecia część noszą tytuły: Król Cierni i Cesarz Cierni.
Krótko na temat fabuły i głównego bohatera. 
Młodziutki książę Jorg Ancrath jest przywódcą bandy okrutnych rzezimieszków, z których on sam jest najbardziej zepsuty i najbardziej żądny krwi. Kiedyś królewski syn kochany i rozpieszczany przez matkę, potem świadek jej brutalnej śmierci, a teraz nieprzewidywalny, pokryty bliznami, niby dopiero wchodzący w dorosłość, a już posiadający tak starą duszę, młodzieniec.
Jak do tego doszło i co takiego się stało z duszą chłopca i z nim samym oraz co będzie dalej? Tego wszystkiego najlepiej dowiedzieć się samemu, bowiem poznawanie tej historii przypomina otwieranie pudełka, tylko po to, by zobaczyć, że w jego środku znajduje się kolejne.
Niespełna 14-letni Jorg jest niezwykłą mieszanką nihisisty, cynika i dekadenta. Targany koszmarami z najgorszych otchłani umysłu, szarpany siłami, których pochodzenia nie zna, ani nie jest świadomy, bohater marzy o miłości, uznaniu ojca, wspomina sielskie dzieciństwo, by za chwilę obojętnie przelać krew, bluźnić w kościele, czy układać się z siłami zła. 
Nie znamy wszystkich pragnień i planów Jorga, autor odsłania je przed nami stopniowo, tak samo jak po kawałeczku poznajemy jego drogę na szczyt. 
Akcja powieści toczy się sprawnie i nie ma dłużyzn. Całości i klimatu interesująco dopełniają krótkie opisy braci rzezimieszków, zamieszczone na początku każdego rozdziału. Atmosfera jest duszna i mroczna, a rozwiązanie zagadki wcale nie tak oczywiste jak mogłoby się wydawać.
Historia Księcia Cierni jest tak naprawdę symboliczną walką sił światła i mroku. Czy Jorg wytrwa przy mroku? Przyznam, że momentami trochę w to wątpiłam. Rozumiem, że pewne ludzkie odruchy, jakich się dopuszczał miały go pokazać, jako nieprzewidywalnego i niestabilnego. Jednak z drugiej strony odniosłam wrażenie, że to sam autor chciał go pokazać zagubionym i głęboko skrzywdzonym chłopcem, który musiał za szybko dorosnąć. 
Dlatego mam nadzieję, że Jorg - król w części drugiej części trylogii pokaże jeszcze więcej rozchwiania emocjonalnego i tej dziwacznej, kapryśnej nieobliczalności. Na co stać chłopca, który zostanie królem, a ma ambicje być cesarzem? Oj, będzie się działo!
Polecam miłośnikom ciemnego, krwawego fantasy. Ten młody pociągajacy w swym odpychającym magnetyzmie bohater z pewnością zasługuje na poznanie. 
Za egzemplarz do recenzji 
serdecznie dziekuję panu Arturowi 
z Wydawnictwa Papierowy Księżyc
Pozdrawiam ciepło!

niedziela, 14 października 2012

Steven Erikson: Bramy Domu Umarłych.

Autor: Steven Erikson
Tytuł cyklu: Opowieść z Malazańskiej Księgi Poległych
Tytuł: Bramy Domu Umarłych
Wydawca: MAG
Stron: 776
Moja ocena: 7/10
Bramy Domu Umarłych to druga po Ogrodach Księżyca powieść Stevena Eriksona, opisująca tajemniczy, pełen magii i ascendencji świat Malazańskiego Imperium.
Wykreowany przez autora świat poraża epickością i rozmachem fabuły, a także swoim ogromem i rozpiętością, powodując, że czytelnik dryfuje po nim, niczym po bezkresnym morzu. Nie jest to jednak spokojny i bezpieczny dryf, ze wszystkich stron słychać bowiem odgłosy ludzkich wojennych potyczek, echa wibrującej magii i potężną energię, walczących o swoje interesy pradawnych bóstw. 
 Lektura powieści Eriksona przypomina układanie ogromnej panoramy, składającej się z malutkich puzzli. Podczas dopasowywania do siebie elementów, nie raz ogarnie człowieka irytacja i zniechęcenie, a mimo to, z uporem maniaka, układa on dalej. Bardzo podobnie jest z Opowieścią z Malazańskiej Księgi Poległych. Ogrom wątków, pozornie ze sobą niezwiązanych, może przerażać i sprawiać, że trudno się w nich dopatrzeć sensu, czy też uzasadnienia, czy w ogóle są one potrzebne. Autor jednak z godną podziwu konsekwencją prowadzi swoich bohaterów ku logicznemu i zaskakująco spójnemu zakończeniu, które zazwyczaj jest początkiem czegoś zupełnie nowego. 
Krótko na temat fabuły. Krótko, znaczy trudno, bo opisać w paru zdaniach coś, co dzieje się na tylu płaszczyznach jest prawie niemożliwe. Można jednak wyróżnić kilka głównych wątków, które w finale w zaskakujący sposób się ze sobą połączą. 
W części drugiej z Darudżystanu zostajemy przeniesieni na Pustynię Raraku, gdzie zmierzają stada zmiennokształtnych i d'versów. Jeśli uda im się odnaleźć legendarną Ścieżkę  Dłoni i na nią wstąpić, zyskają moce równe boskim, co zasadniczo zachwieje i tak już kruchą kondycją świata. 
Przez pustynię podróżują również dwaj wędrowcy: Mappo i Icarium. Ten pierwszy jest opiekunem drugiego i z drżeniem patrzy, jak przyjaciel odzyskuje wspomnienia, o tym, kim był kiedyś i co zrobił w przeszłości. 
Poznani w Ogrodach Księżyca Crokus i Skrzypek eskortują Apsalar (Żal) do domu, mając nadzieję, że upieką dwie pieczenie na jednym ogniu i wraz z równolegle podróżującym skrytobójcą Kalamem, uda się im dokonać zamachu na życie cesarzowej Lassen. Misja ta jest praktycznie niemożliwa do wykonania, a dodatkowo Apsalar odzyskuje wspomnienia i to nie tylko własne.
Ostatni z głównych wątków dotyczy Felisin, młodszej siostry Tavore z rodu Paranów, która po śmierci Lorn została nową przyboczną Lassen, a Felisin skazała na niewolniczą śmierć w kopalniach. Czytelnik obserwuje stopniowy upadek moralny Felisin, aż do zaskakującego końca, który wcale definitywnym końcem nie będzie. 
Ciekawym zabiegiem ze strony autora było przedstawienie działań w Siedmiu Miastach szykujących się do buntu przeciw rządom Lassen. Oglądamy to oczami starego żołnierza historyka, wciągniętego w morderczy wir wydarzeń. 
Druga część zapoznaje czytelnika z nowymi rasami zarówno istot zwierzęcych, jak i demonicznych. Z ust jednego z bohaterów pada ocena działań politycznych poprzedniego cesarza, dzięki czemu choć odrobinę odsłania się kurtyna zakrywająca przeszłość. Osobiście liczę na więcej szczegłów zwłaszcza dotyczących przewrotu i tego, jak Lassen ze zwykłej żołnierki stała się cesarzową. Bo jak dotąd nie jestem w stanie tego zrozumieć. Trochę mi brakowało Anomandera Rake'a i kompanii Podpalaczy Mostów, liczę jednak, że do ich przygód jeszcze autor wróci.
Akcja powieści jest zawikłana, a sposób opowiadania podobny jak w Ogrodach Księżyca. Dużo ułatwiają umieszczone na początku mapy oraz znany już Dramatis Personae i Glosariusz.
W tomie drugim autor zawarł sporo mądrości na temat władzy, kondycji człowieka i tego, jakim pionkiem jest w grze wielkich i bogów o panowanie nad światem.
Przeczytanie całości, bez cofania stron i zaglądania w Glosariusz jest niemożliwe. Jednak, gdy się już zacznie, trudno przestać, bowiem tak bardzo chce się wyłowić z tego wszystkiego sens, dowiedzieć się, jak potoczą się losy bohaterów i co będzie dalej. Za to finałowa satysfakcja, pojawiająca się w momencie, gdy przewracamy ostatnią stronę jest bezcenna. Bo przeczytałam, bo podołałam, zrozumiałam (a przynajmniej tak myślę), bo jestem ogromnie ciekawa czym jeszcze zaskoczy mnie autor. 
Na uwagę zasługuje naprawdę rewelacyjna okładka, na którą dotąd nie mogę się napatrzeć. Pierwsza część, zresztą miała równie wspaniałą ilustrację. 
Powieści S. Eriksona to wyzwanie i to dość duże. Nie można się łudzić, że z kolejnym tomem będzie łatwiej, wręcz przeciwnie. A jednak czytam i mam tak ogromne poczucie zadowolenia, że zgłębiam cały ten gwałtowny i porywający świat, że czasu na nią przeznaczonego nie zamieniłabym na nic innego. 
Jeśli i Wy lubicie czytelnicze wyzwania w klimacie fantasy, to zachęcam do lektury najpierw Ogrodów Księżyca, a potem Bram Domu Umarłych.
Za egzemplarz do recenzji
serdecznie dziękuję
Pani Katarzynie z Wydawnictwa MAG. 
Pozdrawiam!

Dzień Edukacji Narodowej


Wszystkim nauczycielom, pedagogom, pracownikom administracji z okazji Naszego święta składam najserdeczniejsze życzenia zdrowia, satysfakcji zawodowej, motywacji i spełnienia ambicji zawodowych i osobistych.

sobota, 13 października 2012

Paolo Bacigalupi: Zatopione miasta. Przedpremierowo!

Autor: Paolo Bacigalupi
Tytuł: Zatopione miasta
Wydawca: Wydawnictwo Literackie
Data premiery: październik 2012
Moja ocena: 8/10
Paolo Bacigalupi zdobył uznanie czytelników swoimi powieściami Nakręcana dziewczyna i Pompa numer sześć. Polscy czytelnicy mogli się z nimi zapoznać bliżej dzięki serii wydawnictwa MAG Uczta Wyobraźni. Tym razem Wydawnictwo Literackie wprowadza na polski rynek czytelniczy  kolejną powieść tego autora, "Zatopione miasta", która za granicą zbiera pozytywne recenzje. Dla mnie to pierwsze spotkanie z twórczością tego autora.
Krótko na temat fabuły. 
Zniszczona wojną Ameryka. Zdziesiątkowana ludność cywilna próbuje jakoś organizować sobie życie, co nieustannie utrudniają samozwańcze armie przeróżnych ugrupowań politycznych, takich jak Armia Boga, czy Zjednoczony Front Patriotów. Zgnębieni wojną, głodem i brakiem lekarstw, żyjący w ciągłym strachu ludzie, są wrogo nastawieni nie tylko do obcych, ale też do sierot wojennych, kalek i uchodźców. Wszystko to przypomina im bowiem o ich własnym, parszywym losie i dogłębnie uświadamia im niemożność jakiejkolwiek zmiany.  Na domiar złego w każdej chwili mogą się pojawić żołnierze i wszystko zrabować, spalić, a mieszkańców wyrżnąć w pień. To dlatego wszelka inność, taka jak Mahlia, okaleczona pomocnica miejscowego lekarza, a także jej przyjaciel Mouse, nie są mile widziani przez mieszkańców osiedli. Wszechobecny strach pogłębiają genetycznie zmodyfikowane potwory żyjące w dżungli, a wychodzące na żer do ludzkich siedzib. 
To właśnie takiego genetycznie zmodyfikowanego człowieko-zwierza znajdują w dżungli Mahlia i Mouse. Zmuszeni by udzielić mu pomocy, młodzi bohaterowie zostają wplątani w machinę wojny. Mouse trafia do niewoli i przechodzi bardzo brutalny chrzest bojowy, a Mahlia stanie przed dylematem, czy ratować własną skórę, czy poświęcić się dla przyjaciela. 
Na przykładzie tej dwójki autor pokazuje jak okrutna jest wojna. Zabiera ludziom spokój, dom i prawo do wolnego decydowania o własnym losie. Los sierot wojennych nie ma jasnych punktów. Może być tylko gorzej, a w najgorszym (a może najlepszym?) wypadku skończą one tak jak Mouse. Wcielone za młodu do samozwańczego oddziału, poddane indoktrynacji i surowej dyscyplinie, do końca nieświadome o co i dla kogo walczą. Gdy już wydaje się, że więcej stracić nie można, doświadczeniami Mahlii autor pokazuje, że jednak można i że to co było do tej pory, jeszcze nie było aż tak złe, jak myśleliśmy.
Przyznam, że do lektury zachęcił mnie głównie opis wydawcy. Brzmiał jakoś tak ekologicznie i chyba właśnie to miał na celu, bo przeglądając internet w poszukiwaniu informacji na temat P. Bacigalupiego dowiedziałam się, że twórczość tego autora zalicza się do fantastyki ekologicznej. Stwierdzenie to wydaje się być jak najbardziej trafne, bo oprócz świata po katastrofie, wymierających cywilizacji i okrucieństw wojny, autor w bardzo sugestywny sposób maluje słowami tło tych wydarzeń, czyli cierpiącą te same katusze co ludzie, przyrodę. Bardzo wiarygodnie są również przedstawione realia i specyfika Ameryki i Chin, ponieważ autor po pierwsze tam studiował, potem przez jakiś czas mieszkał w Pekinie, a w końcu pojechał tam, by zebrać materiały do swoich książek. Dodatkowo w młodości uczył się języka chińskiego. 
Powieść Zatopione miasta przedstawia dość mroczną i przygnębiającą wizję przyszłości. Świat w tej powieści to świat po katastrofie; zniszczony kataklizmami, zgnębiony wojną i konfliktami o wyczerpujące się bogactwa naturalne, takie jak ropa. Na plan pierwszy w tym konflikcie wysuwają się Chiny i Stany Zjednoczone, co odzwierciedla się również we wzajemnych kontaktach ludzi, zarówno cywilów, jak i żołnierzy. Wizja takiego świata jest okropna, bo nie ma żadnych jasnych plam; autor nie daje czytelnikowi nadziei na coś lepszego. Wszędzie jest tak samo, wszędzie panuje wojna, strach i śmierć. Na nic się zdaje lojalność, wzajemna pomoc, czy litość nad drugim człowiekiem. Dobre uczynki nie wracają do tego, kto je spełnił.
Przyznam, że nie do końca tego się spodziewałam po lekturze tej książki. Nie sądziłam, że autor bardziej skupi się na wątku wojny i wewnętrznych machinacjach ludzi, którzy tę wojnę prowadzą, niż na historii Toola i dwójki dzieci. Obraz cierpiącego świata faktycznie poraża i trudno odmówić mu sugestywności, poza tym na tle licznych obecnie w literaturze powieści antyutopijnych dla młodzieży, ta na pewno jest inna. Bardziej brutalna i dojrzała. 
Uważam jednak, że cała podróż bohaterów przez dżunglę trwała nieco za długo, a za mało się w niej działo. W pewnym momencie narracja tak zwolniła, że musiałam się mocno pilnować, żeby nie przegapić podczas czytania jakiegoś ważnego szczegółu, który mógł się niespodziewanie pojawić.
Dlatego powieść polecam przede wszystkim fanom Bacigalupiego, ceniącym autora za Nakręcaną dziewczynę i Pompę numer sześć oraz tym czytelnikom, którzy szukają antyutopii dla dorosłych koneserów. Nie będzie tu naiwnego słodzenia i nastoletnich dylematów. Będzie za to gorzka refleksja o kondycji człowieka, który z jednej strony może tyle zrobić dla świata i ludzkości, a z drugiej potrafi także tak wiele zniszczyć.
Za egzemplarz
do recenzji
dziękuję bardzo
portalowi Secretum 
i Wydawnictwu Literackiemu.

czwartek, 11 października 2012

Licia Troisi: Marzenie Talithy. Przedpremierowo!

Autor: Licia Troisi
Tytuł cyklu: Królestwa Nashiry
Tytuł: Marzenie Talithy
Stron: 408
Wydawca: Zielona Sowa
Data premiery: 17.10.2012
Moja ocena: 8/10
Wielką radość, podczas przeglądania zapowiedzi na październik, sprawiło mi ujrzenie widniejącego na tej liście nazwiska włoskiej pisarki. Mowa tutaj rzecz jasna o Licii Troisi, autorce potrójnej trylogii o niesamowitym Świecie Wynurzonym. Powieści opisujące dramatyczne losy Nihal, Dubhe i Adhary na długo zapadły mi w pamięć, a na moim regale stoją na honorowym miejscu. Licia Troisi jest dla mnie mistrzynią w kreowaniu fantastycznych światów, których losy toczą się wedle z góry ustalonych praw i dawnych, zapomnianych już przepowiedni.
Dlatego też na widok nowego tytułu brzmiącego tak tajemniczo i intrygująco od razu pomyślałam, że muszę go mieć. Sama okładka z rudowłosą dziewczyną o śniadej karnacji także mnie oczarowała. 
Obecnie jestem już po lekturze i chciałabym się podzielić wrażeniami.
Miejscem akcji jest Nashira podzielona na cztery mniejsze królestwa, które swoje nazwy zaczerpnęły od pór roku. Największym bogactwem naturalnym Nashiry jest powietrze, produkowane przez gigantyczne drzewa - Talarethy, a magazynowane przez magiczny kamień. W cieniu Talarethów toczy się życie ludzi, budowane są miasta, a w gałęziach i konarach -  mosty i trakty komunikacyjne. Bardzo stary dogmat zabrania ludziom patrzenia w niebo, na którym świecą dwa niezwykłe słońca: Cetus i Miraval. Symbolizują one dwa zwalczające się wzajemnie bóstwa.
Społeczeństwo jest wyraźnie podzielone na panów i niewolników. Panowie to Talaryci, wysocy, śniadzi, rudowłosi, przeważnie zielonoocy. Niewolnicy to Femtyci, drobni, szczupli, o zielonych włosach i jasnej cerze. Talaryci to najczęściej arystokraci, żyjący w przekonaniu, że należy im się wszystko, a Femtyci to lud o mentalności typowo niewolniczej, bezwolni, pokorni, nieskłonni do buntu. 
Główną bohaterką jest Talitha, córka arystokraty, pretendującego do tronu Królestwa Lata. Dziewczyna marzy, by w przyszłości służyć w Gwardii, dlatego wytrwale trenuje sztukę walki. Jej plany przekreśla niespodziewana śmierć siostry, Lebithy, która w klasztorze przygotowywała się do zostania najwyższą kapłanką. Oficjalna wersja głosi, że młoda zakonnica zmarła na dżumę, dość powszechną w klasztorach chorobę. Stanowisko, które miała objąć było ważne ze względów politycznych, dlatego by ich nie stracić, ojciec Talithy decyduje, że zajmie ona miejsce siostry. 
Początkowo bohaterka buntuje się, jednak ulega apodyktycznemu ojcu, mając nadzieję, że z czasem uda się jej stamtąd uciec. Wspierana przez zaufanego niewolnika Talitha, udaje się do klasztoru, gdzie przez dłuższy czas wiedzie ciężkie, pełne wyrzeczeń i upokorzeń życie nowicjuszki. 
Zupełnie niechcący odkrywa, że śmierć siostry nie była przypadkowa, a to co oficjalnie uznawane jest za herezję, kryje w sobie straszną prawdę na temat przyszłości całej Nashiry. Bohaterka staje przed trudnym dylematem. Co zrobić, wiedząc, że nikt jej nie uwierzy i jak ocalić swój, stojący na skraju zagłady świat?
Po raz kolejny L. Troisi zaskoczyła mnie barwnością i oryginalnością stworzonej przez siebie historii.  Krainy żyjące pod koronami ogromnych drzew, kastowe społeczeństwo, powietrze postrzegane jako najcenniejszy skarb oraz rudo i zielonowłosi bohaterowie. 
Talitha jest trochę podobna do młodej Nihal; jest niedoświadczona, narwana i uczuciowa, ale w gruncie rzeczy o świecie wie bardzo mało. Jeszcze mniej wie o ludziach, walce i zabijaniu. Boleśnie przekona się, że walka podczas treningów, to nie to samo, co konieczność zabicia przeciwnika, gdyż inaczej samemu straci się życie. 
W trakcie trudnej podróży po odejściu z klasztoru Talitha (wraz z niewolnikiem Saiphem), zobaczy, jak wygląda świat poza murami bezpiecznego i obfitującego we wszystko pałacu. Pozna uczucie głodu, strachu i bólu, doświadczy niewolniczej pracy i brutalnego traktowania, a także odkryje w sobie magię, o której zawsze myślała, że jej nie posiada i że się do tego nie nadaje. 
Pierwsza część nowego cyklu jest głównie zapisem desperackiej ucieczki Talithy i Saipha. Młodzi bohaterowie zmierzą się z okrutnym światem, w którym praktycznie nie ma miejsca na litość i empatię. Nie mając konkretnego planu, często będą się miotać, cofać i kluczyć. Ich brak doświadczenia i to specyficzne "miotanie się" może drażnić. Z drugiej jednak strony sam fakt, że próbują i szukają, chcąc zrobić coś dla dobra własnego świata, zasługuje na podziw i szacunek. 
Nie da się nie zauważyć w powieści aspektu ekologicznego: powietrze, jako najcenniejszy surowiec, woda, której jest coraz mniej, ogromne Talarethy, otaczane boską czcią i palące słońce, które zamiast być życiodajne, powoli zabija. Postawa nie myślących przyszłościowo samolubnych talaryckich arystokratów także daje do myślenia; nieważne jak będą żyły następne pokolenia, ważne, by nam było dobrze teraz. 
Ci, którzy znają inne książki tej autorki, na pewno dostrzegą wiele podobieństw między bohaterami, wydarzeniami, a nawet samą budową fabuły. 
Książka zaczyna się bowiem prologiem, pisanym z perspektywy nieznanego mężczyzny i kończy się epilogiem w podobnym tonie. Stanowi to klamrę, spinającą całą historię. 
Powieść podzielona jest na trzy części, opisujące kolejne etapy z życia Talithy. Część pierwsza opisuje życie bohaterki w rodzinnym domu aż do przybycia do klasztoru. Część druga odkrywa tajniki funkcjonowania klasztoru i podwaliny obowiązującej w Nashirze religii. Natomiast część trzecia to relacja z podróży, prowadzonych poszukiwań, przeplatana walkami, ukrywaniem się i ucieczkami.
Rozdziały skonstruowane są tak, by podtrzymać zainteresowanie czytelnika i zachęcić go do kontynuowania lektury. 
Odyseja Talithy i Saipha tak naprawdę dopiero się zaczyna i podejrzewam, znając już trochę styl pisania tej autorki, że jeszcze sporo będzie się działo, a do zwycięstwa daleka droga. 
Bardzo kibicuję młodym bohaterom i mam nadzieję, że ich przygody przyniosą mi sporo emocji. 
Powieść polecam nie tylko miłośnikom twórczości tej autorki. Wszyscy, którzy szukają dla siebie barwnej historii na szare, jesienne popołudnia, w Marzeniu Talithy z pewnością znajdą coś dla siebie. Warto również zobaczyć, jak wygląda fantastyka we włoskim wydaniu. Będziecie naprawdę mile zaskoczeni. 
Polecam!
Za egzemplarz do recenzji 
bardzo serdecznie dziękuję panu Bartoszowi 
z Wydawnictwa Zielona Sowa
Pozdrawiam ciepło!

środa, 10 października 2012

Notatka urodzinowa.


Dokładnie rok temu założyłam bloga i wiedziałam wtedy bardzo mało zarówno o blogosferze, jak i o panelu bloga. Kłopot miałam z pozakładaniem podstron i innych rzeczy organizacyjnych. 
Dlaczego właściwie założyłam bloga? Będę pewnie banalna w tym co napiszę, ale chciałam się dzielić wrażeniami z opisanej lektury, dowiadywać się o ciekawych książkach, dyskutować, itp. 
Wtedy nawet nie miałam pojęcia, że jest coś takiego jak współpraca z wydawnictwem czy fan page bloga.
Obawy miałam takie, jak chyba  wszyscy; że mi się znudzi, że nie dam rady, że nikt nie będzie wchodził, by czytać. Najbardziej jednak bałam się, że będę niesystematyczna. 
Traf chciał, że w pierwszym miesiącu istnienia bloga zostałam na trzy tygodnie sama na gospodarstwie i dzięki blogowaniu łatwiej było mi znieść samotność. A potem już się wciągnęłam. Zaczęłam poznawać ludzi, znajdować ciekawe blogi, dowiadywać się o interesujących książkach. Nagle okazało się, że jest tylu książkomaniaków i ludzi, kochających książki. To było niesamowite uczucie. Jakby nagle zdać sobie sprawę, że nie jest się samym w kosmosie. 
W styczniu 2012 roku nawiązałam pierwsze współprace recenzenckie i to takie, na których mi bardzo zależało. Ależ się wtedy cieszyłam!
Blog doczekał się nawet swojej strony na FB, choć przy zakładaniu myślałam, że nie zdzierżę. Co za masakra. Niby była instrukcja, ale  nic nie działało, tak jak miało działać. 
Dlatego tak urodzinowo, chciałabym poruszyć kilka ważnych dla mnie kwestii. 
Po pierwsze chciałam najmocniej i najserdeczniej podziękować trzem osobom: 
pani Katarzynie z Wydawnictwa MAG
panu Marcinowi z Wydawnictwa Prószyński i S-ka
panu Bogusławowi  z Domu Wydawniczego Rebis. 
to ci Państwo mi jako pierwsi zaufali i jestem z tego niesamowicie dumna, że aż nie wiem co! Bardzo dziękuję i mam nadzieję, że nasza współpraca nadal będzie owocna.  Kocham Wasze książki!
Potem przyszły inne współprace i te również cenię bardzo. 
Po drugie dziękuję wszystkim blogerom, którzy okazali mi dużo sympatii i serca, doradzali, gdy miałam wątpliwości techniczne i w ogóle za to, że byli. 
Po trzecie dziękuję wszystkim, którzy wchodzą do mnie i czytają, komentują, polecają. Bez Was nie byłoby mnie. Z serca dziękuję. Nie wymieniam tu nikogo z imienia, bo nie o to chodzi, a kto jest lub czuje mi się bliski, ten sam dobrze o tym wie.  ;)
Po czwarte (co nie oznacza, że jest to najmniej ważne) dziękuję mojemu M. za wsparcie, zainteresowanie, wysłuchiwanie różnorakich bajdurzeń i motywowanie mnie. Jesteś najlepszy :)
Na koniec, jeśli już mogę sobie czegoś zażyczyć, to życzę sobie zdrowia (bo ostatnio zatoki wyrzuciły mnie z obiegu i było masakrycznie!), w dalszej kolejności dużej ilości ciekawych książek, wiernych przyjaciół - czytelników bloga i czasu na czytanie i blogowanie.
Rok blogowania to dla mnie naprawdę osiągnięcie i jestem z siebie zadowolona i troszkę dumna. 
Pozdrawiam i dobrego dnia!

poniedziałek, 8 października 2012

Brandon Mull: Świat bez bohaterów. Przedpremierowo!

Autor: Brandon Mull
Tytuł: Świat bez bohaterów
Tytuł cyklu: Pozaświatowcy
Wydawca: MAG
Data premiery: Pierwotny plan zakładał, że będzie to październik 2012. Obecnie na stronie wydawnictwa podaje się datę 20 lutego.
Moja ocena: 9/10
Brandon Mull dał się poznać (i pokochać) polskim czytelnikom, dzięki serii powieściowej Baśniobór. Przygody rodzeństwa Kendry i Setha w magicznym rezerwacie, pełnym niesamowitych, fascynujących i groźnych istot, od małych wróżek począwszy, a na ogromnych trollach skończywszy, zawojowały moje serce, mimo że już od dawna wykraczam wiekowo poza grupę, do której książki są kierowane. Uważam jednak, że w moim zawodzie, znać dobrą literaturę dziecięcą i młodzieżową to priorytet, poza tym dobre książki kategorii wiekowych w ogóle mieć nie powinny. Tej zimy wydawnictwo MAG wprowadza na rynek czytelniczy pierwszą część nowej serii B. Mulla zatytułowaną Pozaświatowcy. Miłośnicy Baśnioboru i czarodziejskich, alternatywnych krain z pewnością będą zadowoleni. Dane mi było zapoznać się z pierwszą częścią cyklu przed oficjalną premierą książki i jako czytelnik jestem bardzo zadowolona z lektury. Mam też w sobie trochę niedosytu, ale o tym za chwilę. 
W powieści Świat bez bohaterów B. Mull po raz kolejny zabiera czytelnika w podróż do magicznej krainy Lyrian, rządzonej przez despotę i tyrana Maldora. Lyrain jest miejscem niezwykłym i niepowtarzalnym. Zamieszkują je nie tylko magowie, czy zwykli ludzie, ale również mnóstwo oryginalnych istot takich jak, rozsadnicy, czatownicy, czy podobne elfom, ale o cechach roślin -  Ludzie Nasiona. Gnębiony przez tyrana Lyrian jest miejscem smutnym, nieprzyjaznym, gdzie raczej nikomu nie można ufać. Każdy przejaw samodzielnego myślenia, jest uznawany za bunt przeciw cesarzowi i  bezlitośnie tępiony. Wszędzie panoszy się strach i podejrzliwość.
Do tego właśnie miejsca w dość dziwaczny i niespodziewany sposób, niezależnie od siebie, trafia dwoje nastolatków: Jason i Rachel.  Przed młodymi ludźmi pojawi się wielkie wyzwanie. Udadzą się w daleką i pełną niebezpieczeństw podróż, aby odszukać sylaby, składające się na Słowo, które wymówione przed obliczem Maldora, pozbawi go władzy. Decyzja o podróży i podjęcie się misji zwraca na Jasona i Rachel uwagę cesarza i od tej pory nieustannie będą musieli uciekać i walczyć z nasłanymi na siebie zabójcami. Na swojej drodze spotkają zarówno sojuszników, jak i zdrajców, a kto jest kim, dopiero się okaże. Dotarcie do każdej sylaby i zdobycie jej, poprzedzą ciężkie próby, podczas których młodzi bohaterowie będą musieli wykazać się sprytem i pomysłowością. Początkowo wobec siebie nieufni i trochę złośliwi, Rachel i Jason będą musieli nauczyć się ze sobą współpracować i dzielić wykonywanymi wyzwaniami, okaże się bowiem, że każde z nich jest dobre w czymś innym. 
Czy młodzi bohaterowie zdobędą wszystkie sylaby Słowa, zanim złapią ich sługusy Maldora? Czy wypowiedziane Słowo faktycznie ma aż tak wielką moc? I co najważniejsze, czy kiedyś jeszcze wrócą do Poza, do swoich rodzin i domów? To się okaże. 
Po raz kolejny B. Mull bardzo pozytywnie zaskoczył mnie oryginalnością i spójnością kreowanego przez siebie świata przedstawionego. Wypełnił go stworami i rasami, z którymi nigdzie wcześniej nie dane było  mi się spotkać. Autor umiejętnie pokierował fabułą tak, by najpierw zaciekawić czytelnika, przywiązać go do bohaterów i ich losów, wciągnąć go w ten nieziemski świat, kiedy trzeba rozbawić, a kiedy trzeba przerazić. Początkowo powieść czyta się jak historię o wielkiej przygodzie, z czasem jednak robi się coraz poważniej i w pewnym momencie sytuacja staje się naprawdę niebezpieczna. 
Stałym już dla Mulla, elementem jego powieści jest motyw bohaterstwa i refleksja nad tym, kto i w jakiej sytuacji może bohaterem być. Czy zwykli nastolatkowie, bez szczególnych umiejętności, mogą zmienić coś w ogarniętym despotyzmem świecie, skoro tylu innym się to nie udało? Czy w takim razie warto w ogóle próbować? 
Drugi motyw, który również powraca to ekologia, przejawiająca się w szacunku dla fauny i flory, a w tym konkretnym przypadku, przejawiająca się również w rasach stworzonych na potrzeby powieści czyli rozsadnikach i Ludziach Nasionach. Dzielący się na kawałki rozsadnicy byli nieco makabryczni, ale idea nasiona i kilku żywotów, z jednoczesnym zachowaniem wszystkich wspomnień i doświadczeń bardzo mi się podobała. 
Tak naprawdę przygoda w Lyrian i walka z Maldorem dopiero się zaczyna, stąd moje uczucie niedosytu. Część pierwsza kończy się bowiem w chwili, kiedy sporo wydarzeń zostaje dopiero zasugerowanych, a główni bohaterowie stają przez kolejnymi wyzwaniami. Dlatego niecierpliwie czekam na kolejną część przygód Jasona i Rachel. 
Powieść polecam nie tylko miłośnikom Baśnioboru. Każdy, kto lubi ciekawie skonstruowane powieści fantasy z barwnie opowiedzianą przygodą na pewno znajdzie tu coś dla siebie. Śledzenie poczynań Jasona i Rachel jest  prawdziwą przyjemnością, a oczekiwanie na to, co może pokazać i zaoferować Lyrian, jeszcze większą.
Zachęcam do lektury. Z pewnością będziecie zadowoleni. 
Za egzemplarz przedpremierowy 
serdecznie dziękuję 
Pani Katarzynie z Wydawnictwa MAG
Pozdrawiam ciepło!


niedziela, 7 października 2012

Konkurs z Wyścigiem Śmierci!

Serdecznie zapraszam do udziału w konkursie organizowanym przez portal Secretum. Proste zadanie do wykonania i jedna z dwóch nagród książkowych może być Wasza! A nagroda  jest nie byle jaka. To najnowsza powieść autorki bestsellera Drżenie! Szczegóły i regulamin konkursu tutaj. 
Zachęcam do udziału!

sobota, 6 października 2012

John Flanagan: Najeźdźcy

Autor: John Flanagan
Tytuł: Najeźdźcy
Tytuł cyklu: Drużyna
Wydawca: Jaguar
Stron: 438
Moja ocena: 9/10
Najeźdźcy to druga część cyklu Drużyna autorstwa Johna Flanagana, który zdobył popularność dzięki innemu cyklowi, a mianowicie Zwiadowcom. Cykl Drużyna tematycznie od Zwiadowców wcale tak daleko nie odbiega, bowiem akcja toczy się w znanej już czytelnikom Skandii, a bohaterami są młodzieńcy, charakterem i pasją przypominający Willa i Horacego. Żeby było bardziej swojsko autor wprowadza klamrę łączącą oba cykle, a jest nią osoba oberjarla Eraka, który z dużym sentymentem wspomina swoje przygody przeżyte w towarzystwie zaprzyjaźnionych Aralueńczyków.
Akcja części drugiej zaczyna się tam, gdzie skończyła się część pierwsza. 
Ledwo Hal i jego drużyna Czapli zdobyli pierwsze miejsce w zawodach, a co za tym idzie szacunek i respekt innych, a już zdążyli się wpakować w duże kłopoty i wspomniany szacunek stracili. Najcenniejsza skandyjska relikwia została w zuchwały sposób skradziona, a ponieważ tej feralnej nocy na warcie stały Czaple, to one ponoszą odpowiedzialność za to, co się stało. Szansa na to, by odzyskać i skarb i dobre imię jest niewielka, bo cóż znaczy grupka nastoletnich chłopców przy bandzie doświadczonych i okrutnych piratów. Ale kto nie próbuje, ten nic nie zyskuje, dlatego Czaple postanawiają podjąć ryzyko i odzyskać stracony skarb.
Wyruszają w morze i oto przychodzi pora, by sprawdzić w praktyce, na ile przydały im się długie tygodnie ciężkiego szkolenia. Hal doświadczy rozterek i wątpliwości typowych dla każdego wodza, bliźniaki jak zwykle będą się kłócić, a ślepy osiłek okaże się niezastąpiony. Przydadzą się nawet złodziejskie umiejętności Jespera oraz kulinarne Edvina. Jedyny dorosły w tej załodze Thorn wreszcie odzyska cel i sens życia, a nawet radość i optymizm.
Początkowo akcja powieści toczy się dość wolno i przypomina część pierwszą, kiedy to chłopcy trenowali i uczyli się współżycia w grupie. Jednak z chwilą odnalezienia miejsca pobytu piratów oraz spotkania nowych sojuszników Limmatan wszystko nabiera rozpędu. Wprowadzenie nowych bohaterów, w tym postaci kobiecej powoduje, że historia zyskuje rumieńców, humoru i świeżości.
Snucie planów podboju Limmat i uratowanie mieszkańców przy niewielkiej liczbie wojowników kojarzyło mi się nieco z tomem Zwiadowców -  Oblężenie Macindaw. Trzeba jednak przyznać, że autor bardzo sprytnie wszystko zarysował, a pomysły Hala, choć może banalne w swej prostocie, okazały się całkiem skuteczne. 
Po raz pierwszy przyjdzie również chłopcom zakosztować strachu i lęku o życie własne i towarzyszy, bo jak słusznie mówi w pewnej chwili Thorn, to już nie zabawa, w której zdobywa się tylko siniaki. Tym razem wszystko jest naprawdę i trzeba się liczyć z ewentualnymi stratami i ranami.
Będzie więc i zabawnie i groźnie. Czyta się naprawdę w tempie rekordowo szybkim i ani się człowiek obejrzy, a już przewraca ostatnie strony.
Powieść składa się z krótkich rozdziałów, które niekiedy kończą się w jakimś krytycznym momencie, co tylko wzmaga ciekawość czytelnika i zachęca do dalszej lektury.
Narracja jest utrzymana w klimacie swojskim, typowym dla Flanagana. Stali czytelnicy tego autora będą wiedzieli, co mam na myśli. Opisy są konkretne i obrazowe, a dialogi zabawne i błyskotliwe. Po kilku przeczytanych książkach tego autora można się przyzwyczaić do jego sposobu pisania i polubić go, głównie za to, że wszystko co wychodzi spod jego pióra, zarówno świat przedstawiony, jak i postaci, są prawdziwe i bardzo łatwo uwierzyć, że  ich odpowiedniki mogłyby istnieć w rzeczywistym świecie. Jak wiadomo identyfikowanie się z kłopotami głównych bohaterów jest jednym z warunków udanej lektury.
Można się jednak spodziewać, jak to w takich historiach bywa, że wszystko powinno zakończyć się pomyślnie i tak w zasadzie będzie. Ponieważ jednak to jeszcze nie koniec cyklu, drużynę Czapli czeka kolejne wyzwanie, tym razem o wiele poważniejsze od poprzedniego. Załoga Czapli powiększy się o nowego członka i będzie to na pewno ciekawa i pełna wrażeń podróż. Już nie mogę się doczekać trzeciego tomu. 
Polecam wszystkim miłośnikom dobrych powieści przygodowych dla młodzieży oraz wszystkim szukającym lekkiej lektury na niedzielne popołudnie. 
Za egzemplarz do recenzji 
dziękuję portalowi Secretum 
i wydawnictwu Jaguar.

czwartek, 4 października 2012

Michael J. Sullivan: Nowe Imperium. Szmaragdowy Sztorm.

Autor: Michael J. Sullivan
Tytuł cyklu: Odkrycia Riyrii
Tytuł: Nowe Imperium. Szmaragdowy Sztorm. (tom 3 i 4)
Wydawca: Prószyński i S-ka
Stron: 856
Moja ocena: 8/10
Okryty złą sławą duet Riyria wraca! Hadrian Blackwater i Royce Melborn znowu wpadną w mnóstwo tarapatów, będą kombinować, poszukiwać odpowiedzi i zmieniać losy całego Imperium. 
Nowe Imperium i Szmaragdowy Sztorm to trzecia i czwarta część przygód dwóch najemników, parających się złodziejskim fachem, który jednak przynosi im bardzo niewielki zarobek, głównie dlatego, że nasi bohaterowie w każdej sytuacji kierują się sercem, a nie potrzebą sakiewki, a z poczucia honoru i lojalności mogliby prowadzić kursy dokształcające. Mimo nie zawsze chlubnej przeszłości i błędów z młodzieńczych lat, Hadrian i Royce zawsze opowiedzą się po stronie niewinnych i pomogą uciśnionym oraz potrzebującym.
Wszystko wskoczyło na zupełnie nowe tory, gdy przed trzema laty bohaterowie uwikłali się w spisek, którego celem było zgładzenie króla Melangaru. O tę zbrodnię posądzono wówczas Hadriana i Royce'a, a ci nie mieli innego wyjścia, jak tylko porwać młodego następcę tronu, by móc w spokoju odnaleźć prawdziwego mordercę. 
Przygoda ta zaowocowała nie tylko nowymi znajomościami z przyszłym królem Alriciem, jego niezwykle przedsiębiorczą siostrą Aristą o czarnoksięskich zapędach i dziewięćsetletnim i bezrękim czarodziejem Eshradonem, ale też nowymi zobowiązaniami i informacjami na temat samych zainteresowanych. 
Okazało się bowiem, gdzie mają źródło umiejętności Royce'a, co oznaczają amulet i miecz Hadriana od tylu lat pieczołowicie przez niego noszone, a także, że tak naprawdę to dopiero początek łańcucha zawikłanych przygód, w które niczym w korkociąg wpadli członkowie Riyrii.
Trzecia i czwarta część cyklu kontynuują wątki rozpoczęte przez autora w dwóch poprzednich powieściach. 
W Nowym Imperium poznajemy dalsze i nieszczęśliwe losy Thrace, która teraz nosi imię Modina i jest Imperatorką. Tak naprawdę pogrążona w kokonie apatii i obojętności dziewczyna jest tylko figurantką w rękach dostojników kościelnych, którzy mają własną wizję nowego Imperium. Czy nowa pomocnica Amilia, która jako jedyna okazuje Modinie serce i współczucie coś zmieni? To się dopiero okaże. 
Tymczasem Hadrian i Royce już mają w planach wycofanie się z interesu, gdy otrzymują wezwanie od Alrica i muszą wyjechać z misją aż za linie wroga. Sytuacja polityczna jest napięta, widmo wojny zagląda w oczy królestwu Melengaru. Czy dwaj najemnicy z pomocą królewskiej siostry Aristy pozyskają spodziewanych sojuszników? Długa i niebezpieczna podróż przyniesie niejedną odpowiedź na dręczące bohaterów pytania. 
Szmaragdowy Sztorm to tytuł drugiej powieści i jednocześnie nazwa okrętu, który wypływa z tajemniczym ładunkiem i jeszcze bardziej tajemniczą misją na szerokie wody. Hadrian i Royce, do tej pory szczury lądowe, będą mieli okazję sprawdzić się w rolach im do tej pory obcych. Walcząc z morką chorobą Hadrian będzie karmił załogę jako kucharz okrętowy, a Royce będzie się wspinał po takielunkach. Bohaterom przyjdzie się zmierzyć nie tylko ze słabościami własnego ciała i starym wrogiem, który wciąż chowa urazę, ale także z tajemniczym plemieniem żyjącym w dżungli oraz z nienawiścią i uprzedzeniami rasowymi.
Swoją własną podróż do źródła wewnętrznej magii odbędzie Arista, której również przypadnie w udziale kontynuacja dzieła zmarłego tragicznie Eshradona. 
W finale okaże się, że wszystkie drogi prowadzą do Imperium i tam też kryje się zarzewie spisku oraz odpowiedzi na kolejne, wyskakujące niczym grzyby po deszczu wątpliwości i pytania. 
Nie da się nie zauważyć, że akcja Nowego Imperium toczy się znacznie wolniej niż Szmaragdowego Sztormu. Ciekawie czytało mi się o nowym życiu Thrace/Modiny i staraniach Amilii, ale pozostali bohaterowie w zasadzie ciągle byli w drodze i głównie to podróżowanie tylko mi zapadło w pamięć. Do tego dochodzą interesujące szczegóły z życia Hadriana i Royce'a i chyba to nieco ożywia historię. 
Szmaragdowy Sztorm za to podobał mi się o wiele bardziej. Akcja jest żywsza i ciekawsza, wciągnęły mnie przygody bohaterów na morzu oraz poszukiwania prawdziwego dziedzica Imperium prowadzone przez Aristę i Thrace. 
Dużym plusem obu powieści jest wzbogacenie strony psychologicznej postaci. Hadrian zaczyna odczuwać różnorakie wątpliwości, Royce planuje założyć rodzinę, a Arista z marionetkowej ambasadorki staje się pełnoprawną bohaterką, której czarodziejskie umiejętności nie tylko ożywiają fabułę, ale też ukazują duet Riyria w zupełnie innym świetle.
Spełniło się też moje marzenie o mocniejszym zaznaczeniu wątku romansowego. Dużo co prawda go nie ma, ale dobra i ta odrobina, a w dodatku o ile dobrze zrozumiałam pewne niejednoznaczne wypowiedzi, być może drugi wątek rozwinie się w części piątej i szóstej. 
Mimo sporej objętości książkę czyta się szybko. Sądzę, że jest to zarówno zasługa języka, jak i postaci, bo są one tak ciekawe, że aż chce się poznawać ich dalsze losy. Trochę mi tutaj zabrakło Alrica, który pojawia się tylko na początku części trzeciej, a szkoda, bo postać młodego króla miała spory potencjał.
Niepisanym prawem trzyczęściowych cykli (jest sześć, ale tak wydane, że mnie się kojarzą z trylogią) środkowa część kończy się w momencie dość krytycznym dla głównych bohaterów. Dlatego jeśli ktoś zabierze się za lekturę, musi się liczyć z faktem, że nie doczeka się definitywnego zakończenia, co jest równoznaczne z oczekiwaniem na część piątą i szóstą. Tym razem autor zdecydował się potrzymać swoich czytelników w dużej niepewności. Co będzie dalej? Zobaczymy w przyszłym roku. 
Powieść polecam tym czytelnikom, którzy już mają za sobą część pierwszą i drugą. Będziecie zadowoleni: przygody duetu Riyria nabierają takiego rozpędu, że momentami aż się kręci w głowie. Kto by bowiem pomyślał, że dwaj zwykli najemnicy mogą tak zmienić losy całego Imperium?
Ci zaś, którzy szukają dla siebie dobrej powieści przygodowej, której akcja aż skrzy się od przygód, pułapek i zasadzek, niech najlepiej od razu hurtowo przeczytają wszystko. 
Proza M. J. Sullivana gwarantuje dobrą zabawę i mile spędzony czas. Z wypiekami na twarzy do późna w nocy czytałam o przygodach Hadriana i Royce'a i naprawdę nie mogę się doczekać kontynuacji ich losów.
Polecam, bo naprawdę warto!
Za egzemplarz do recenzji 
serdecznie dziękuję 
panu Marcinowi z Wydawnictwa Prószyński i S-ka
Pozdrawiam ciepło!