sobota, 31 grudnia 2011

Sylwestrowo i Noworocznie

Kiedy trzy miesiące temu zakładałam bloga sądziłam, że długo on nie pożyje. Z wielu względów. Ku mojemu zdziwieniu i miłemu zaskoczeniu okazało się jednak, że jego prowadzenie sprawia mi dużą przyjemność, a trzy miesiące minęły nadspodziewanie szybko.
Poznałam kilka fajnych osób i zostałam mile przyjęta przez świat blogosfery.
Dziś zatem chciałabym złożyć wszystkim, którzy tu zaglądają i okazują mi tyle sympatii, najserdeczniejsze życzenia zdrowia i pomyślności w Nowym Roku. 
Sobie zaś życzyłabym, aby Nasze rodzinne i życiowe marzenie, choć odrobinę się do Nas przybliżyło, bo wiem, że do samej realizacji jeszcze długa droga.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie i do zobaczenia w Nowym Roku!

piątek, 30 grudnia 2011

Recenzja książki Książę mgły

Opisywanie wrażeń z Mariny pobudziło czytelnicze apetyty i naszło mnie na  czytelnicze wspominki. Teoretycznie rzecz biorąc, czytam teraz Światła września, ale okres świąteczny nie sprzyja czytaniu, tylko spędzaniu czasu z Rodziną. Książki nie uciekną, tylko grzecznie zaczekają na regale na swoja kolej, a Rodzina nie. Dlatego pozostając w kręgu słownych czarów pana Zafona dziś powspominam sobie Księcia mgły. 
Zanim go przeczytałam, byłam już po lekturze Cienia wiatru i raczej nie planowałam czytania kolejnych jego książek. Księcia mgły kupiła moja Mama, przeczytała go i bardzo się jej spodobał, choć panujący w tej książce wszechobecny smutek i specyficzne zakończenie historii, spowodowały, że Mama nie chciała już czytać kolejnych książek pana Zafona.
Co do mnie, to przyznam, że  ociągałam się z lekturą. W sumie nie wiem dlaczego, bo tak naprawdę, jak już wspomniałam bardziej cenię młodzieżowe książki tego autora, niż historie spod znaku Gry Anioła i Cmentarza Zapomnianych Książek. Niemniej jednak, kiedy przeczytałam Księcia mgły, zaczęłam niecierpliwie wypatrywać Pałacu Północy, a potem Świateł września.  Słowem stałam się fanem. 
Krótko na temat treści książki.
W tle historii rozbrzmiewają echa wojny, jest rok 1943. Rodzina Carverów z trójką dzieci Maxem, Alicją i Iriną przeprowadzają się do małej osady rybackiej na wybrzeżu Atlantyku. Rodzina zamieszkuje w domu, naznaczonym piętnem tragedii innej rodziny, bowiem niegdyś syn państwa Fleischmannów utonął w morzu.
Wszystko od samego początku jest dziwne i to nie tylko z powodu przeprowadzki i trudności adaptacyjnych. Nastoletni Max czuje, że są obserwowani, niepokojem napawa go ogromny, wielkooki kot, nocą w ogrodzie pojawiają się posągi artystów cyrkowych. Zdarzenia obserwujemy razem z Maxem i oczywiście dorośli nie są świadomi tego, co się dzieje, gdyż patrzą na świat realnie. Kto czytał książki pana Zafona ten wie, że świat przedstawiony w jego powieściach to niesamowicie zgrabnie ze sobą połączona mieszanka realizmu i magii i nie umiem powiedzieć co jest dominujące. Czy magia jest w realizmie, czy realizm tkwi w magii. 
Gdy rodzeństwo poznaje nastoletniego Rolanda zaczyna dużo czasu spędzać nad oceanem. Dzięki nowemu koledze poznają historię miasteczka, wyspy, dowiadują się, że pod koniec pierwszej wojny światowej u wybrzeży zatopiono tutaj statek. 
Klimatu tajemniczości dopełni dziadek Rolanda, stary latarnik Victor Kray, który opowie dzieciom historię groźnego i budzącego najgłębsze lęki, Księcia mgły. Jak zwykle bywa w książkach pana Zafona, tragedia sprzed lat na oczach czytelnika się dopełni i odnajdzie swój finał. Finał równie tragiczny, co gorzki. 
Lektura Księcia mgły zaciekawia na początku, a kiedy już nie można się od niej oderwać wciąga coraz mocniej, niczym podwodny wir. Bywa często, że dany bohater nie jest tym, za kogo się podaje, by uchronić siebie i swoich bliskich przed złem, które bezczelnie podnosi łeb. 
Można czytać Księcia mgły jak dobrą powieść przygodową. Dorośli znajdą w niej szereg metafor dotyczących ludzkiej egzystencji.  Sama zatapiając się w lekturze czułam chłód bijacy od zatopionego Orfeusza i chwilami się bałam. Nie znałam specyfiki fabuły tego autora i wydawało mi się, że można oczekiwać słodkiego happy endu. W tym się zawiodłam. Ale mimo, że zakończyło się nieco inaczej, niż w klasycznych powieściach dla młodzieży, to czar realnej magii, czy też magicznego realizmu uwiódł  mnie na tyle mocno, że jak już wspomniałam stałam się fanem. A jak było z Wami?                                                

Autor: Carlos Ruiz Zafon                                                                      
Tytuł: Książę mgły                                                                 
Wydawnictwo: Muza                                                                              
Stron: 198                                                                                                 
Moja ocena: 10/10 









czwartek, 29 grudnia 2011

Recenzja książki Marina

Dziś chciałabym napisać kilka słów o książce, która zrobiła na mnie naprawdę duże wrażenie i pamiętam o niej do tej pory, choć od jej przeczytania minęło kilka miesięcy. 
Marina należy do książek, które Zafon napisał dla młodzieży  i przyznam, że za te książki właśnie Zafona kocham, choć rzecz jasna nie odmawiam wirtuozerii Cieniowi wiatru czy Grze anioła.
Akcja powieści dzieje się w latach 80. XX wieku w sennej Barcelonie. I tu już pierwszy plus dla autora, który kreuje niesamowite obrazy miast, czyniąc ich bohaterami na równi z ludźmi. Barcelona jest tajemnicza i ogromna, każda uliczka, każdy sklep, kamienica czy nagrobek na cmentarzu wydają się kryć w sobie historię godną poznania i odkrycia. Oczywiście jest to miasto widziane z perspektywy głodnego przygód nastolatka. 
Głównym bohaterem i narratorem historii jest Oscar Drai. Gdy opowiada historię, wraca do wydarzeń z przeszłości,wspomina przeżytą wówczas przygodę. Dziś jest dojrzałym człowiekiem i bywa, że niekiedy powrót do tamtych dni sprawia mu niemały ból. 
W czasach, gdy historia ma swój finał Oscar ma lat kilkanaście i jest uczniem szkoły klasztornej. Gdy tylko zajęcia w szkole się kończą, chłopiec wędruje po Barcelonie. Któregoś dnia podczas takiej włóczęgi Oscar wchodzi do jednego z pozornie pustych pałacyków i w zasadzie niechcący kradnie kieszonkowy zegarek. Czyn ten jednak budzi w nim ogromne wyrzuty sumienia i chłopiec postanawia wrócić do pałacyku i odłożyć zegarek na miejsce. W ten sposób poznaje dwoje mieszkańców domu: swoją rówieśniczkę Marinę i jej tatę Germana. Spotkanie to będzie początkiem nie tylko niezwykłej przyjaźni i pierwszej młodzieńczej miłości, ale też wielkiej przygody, która sprawi, że tragedia sprzed lat wreszcie odnajdzie swój finał. 
W trakcie swoich wędrówek po Barcelonie Oscar i Marina trafiają na cmentarz w dzielnicy Sarria i zauważają tam tajemniczą damę w czerni, która odwiedza bezimienny grób. Dzieci zaczynają ją śledzić i tak powoli odkrywają zapominają i budzącą dreszcz historię, która nie tylko będzie zagrożeniem dla ich życia, ale też okaże się niesamowicie złożona i makabryczna. 
To tyle na temat treści, bo po pierwsze nie wolno zepsuć przyjemności
z samodzielnego odkrywania i poznawania owoców intrygi,  a po drugie kolejne wydarzenia tak sprytnie się o siebie zazębiają, że trudno o czymś wspomnieć, nie pomijając jednocześnie czegoś innego.
Autor jak zwykle myli tropy, każe postaciom kłamać i oszukiwać, co oddala Oscara i Marinę od odkrycia prawdy. 
Tradycyjnie znajdzie się tu motyw wielkiej miłości z tragicznym finałem, zazdrości i zawiści zawodowej, będą bohaterowie, którzy żyją, choć świat już dawno ma ich za zmarłych. Będzie wreszcie wątek bohatera, który próbuje osiągnąć nieśmiertelność w dość dziwaczny i makabryczny sposób. To ostatnie jest świetnym nawiązaniem autora do tradycji powieści gotyckiej, do wątku słynnego Frankensteina i choć wielu ma to Zafonowi za złe, mnie się to naprawdę bardzo podobało.
Będzie także niesamowity, obfitujący w drastyczne sceny finał, a na sam koniec jeszcze tajemnica, której nie domyśliłam się, bo zwyczajnie nie wzięłam tej opcji pod uwagę.
Marina to naprawdę świetnie napisana historia. Sam autor we wstępie określił ją jako swoją ulubioną i chyba wiem dlaczego. 
Książka ma w sobie duży ładunek emocji, postać wchodzącego w dorosłe życie Oscara tchnie dojrzałością i emocjonalnością i jest dowodem na to, że wejście w dorosłość przy akompaniamencie wielkiej przygody bywa nieraz bardzo bolesne i pozostawia w  sercu rany, które nie goją się nigdy, nawet  mimo upływu lat.
Historia Mariny i Oscara chwyciła mnie za serce i to tak mocno, że nie dam rady o niej zapomnieć i na pewno jeszcze nie raz do tej historii wrócę. Kto czytał i ma podobne odczucia do moich na pewno rozumie, co mam na myśli. A kto jeszcze nie czytał, temu bardzo, bardzo polecam. 
Autor: Carlos Ruiz Zafon
Tytuł: Marina
Wydawnictwo: Muza
Stron: 302
Moja ocena: 20/10!!!



niedziela, 25 grudnia 2011

Recenzja książki Na krawędzi

Jako zagorzały fan serii o Kate Daniels nie mogłam przejść obojętnie obok nowej książki pani Andrews. Przyznam, że mimo całej sympatii do Kate, Currana i Gromady, nie bardzo wiedziałam czego mam się spodziewać po tej książce i byłam bardzo mile zaskoczona. Lektura była ciekawa i łatwa w odbiorze. Bardzo polubiłam mieszkańców Rubieży oraz główną bohaterkę. 
Historia przypomina nieco Kopciuszka, który czeka na swojego księcia. Gdy książę się pojawi, wykona trzy zadania, a potem zdobędzie serce królewny. 
Główna bohaterka nazywa się Rose Drayton i mieszka właśnie na Rubieży. Rubież jest miejscem jakby pomiędzy, krawędzią, gdzie zazębiają się światy realny i magii. Mieszkańcy Rubieży dysponują rozmaitymi umiejętnościami magicznymi, a społeczeństwo dzieli się na klasy społeczne. Rose na przykład potrafi rzucać rozbłyskiem czyli świetlnym strumieniem magii, co jest niesamowicie pożądaną umiejętnością. Pożądaną na tyle, że  wielu mężczyzn chciałoby zniewolić Rose, by dała mu potomstwo z podobną zdolnością. Rose musi się zatem bronić i to sama, bo rodziców już nie ma, a dodatkowo ma na utrzymaniu dwóch młodszych braci, równie niezwykłych jak ona. Rose ciężko pracuje i nie ufa ludziom. Dlatego kiedy na granicy jej podwórka pojawia się obcy, Rose od razu uznaje go za intruza, chcącego ją porwać i zaczyna wygrażać mu bronią. Obcy, bardzo zresztą przystojny, zaintrygowany wrogością dziewczyny zgadza się na wypełnienie trzech zadań, które Rose mu wymyśli. Jeśli je wykona będzie mógł zabrać Rose ze sobą, jeśli nie zostawi ją w spokoju. 
Declan, bo takie przybysz  nosi imię, szybko angażuje się w życie rodziny Rose i jej domowe sprawy, a nie są to sprawy łatwe. Dziadek zombie trzymany dla bezpieczeństwa w szopie, brat nekromanta i drugi zmiennokształtny, babcia czarownica. Wszystko to z biegiem akcji nabiera sensu. Na Rubieży pojawiają się również ohydne stworzenia, ogary, zabijające magicznych Rubieżników. Sytuacja zagrożenia jednoczy wszystkich, a Declan okazuje się niezwykle pomocny i pomysłowy. Serce  Rose zaczyna topnieć i zakochiwać się. W tym miejscu plus dla autorki: wątek miłosny poprowadzony jest nadzwyczaj zręcznie i nienachalnie. Najważniejsza jest przygoda i akcja, erotyzm jest tylko dobrym uzupełnieniem. Bardzo mi się to podoba. 
Sądzę, że każdy kto polubił Kate i Currana, polubi też Rose i Declana. Poza tym historia zamyka się w jednej książce, a kolejne tomy serii Na krawędzi mają dotyczyć już innych bohaterów. To kolejny plus. Dobrze przeczytać historię i zamknąć ją raz a dobrze, a nie czekać latami na kolejne perypetie. 
Powieść Na krawędzi bardzo mi się podobała i na pewno jeszcze nie raz do niej wrócę, by przeczytać co zabawniejsze dialogi. 
Polecam serdecznie.
Autor: Ilona Andrews
Tytuł: Na krawędzi
Wydawnictwo: Fabryka słów
Stron: 401
Moja ocena: 10/10

piątek, 23 grudnia 2011

Wszystkiego najlepszego dla wszystkich!

Najlepsze życzenia zdrowia, pomyślności, wszelkiej radości,  molom książkowym  książek ciekawych i tanich, a blogerom szybkich łączy, szybko piszących się recenzji i dużo, dużo wolnego czasu na czytanie. :) 
Serdecznie pozdrawiam!

sobota, 17 grudnia 2011

Seria Kate Daniels - zaproszenie do lektury

Dziś chciałabym zaprezentować moją drugą ulubioną w kolejności po sadze Czarne kamienie serię. Jej jedynym mankamentem jest odstęp czasowy, w jakim pojawiają się kolejne części. Ostatnio wychodzi jedna na rok. Dla mnie jako czytelnika jest to o tyle bolesne, że kolejne tomy w oryginale już istnieją. To polskie przekłady pojawiają się tak późno. Skąd ta opieszałość,  nie wiem.
Główną bohaterką cyklu jest Kate Daniels. Już przy pierwszym z nią spotkaniu nasuwają się na myśl dwie cechy ją określające: pyskata i zaradna. Kate ma 26 lat, a zatem nie jest śniącą i marzącą szesnastką jakich teraz pełno w paranormalach dla młodzieży. O jej przeszłości i niej samej początkowo wiemy bardzo mało, bo bohaterka pilnie strzeże swojej prywatności. Skoro jednak tak się pilnuje i to do tego stopnia, że nawet bandaże ze swoją krwią pali, to już wiadomo, że coś jest na rzeczy. Kate nie ma rodziny, chłopaka, przyjaciół, nie jest towarzyska, nigdzie nie bywa. Ktoś dobitnie wpoił jej przekonanie, że więzi, to słabość, a zatem trzeba ich unikać.

Kate jest kimś w rodzaju łowcy nagród, choć tak naprawdę łowi i zabija liczne i rozmaite potwory.  Swoim niezwykłym mieczem Zabójcą dokonuje niekiedy karkołomnych rzeczy i stacza niesamowite pojedynki. Teraz na chwilę należy zostawić Kate i powiedzieć, skąd te potwory się biorą oraz przybliżyć drugiego głównego bohatera tej historii, a jest  nim Atlanta, miasto i miejsce akcji. 
Otóż kiedyś magia i technika były jak dwa bieguny. Dopóki były w równowadze, wszytko było w porządku. Kiedy jednak magia lub technika zaczęły dominować wszystko oszalało. Gdy dominuje magia, nic technicznego nie działa, począwszy od prądu, na ogrzewaniu skończywszy. To wtedy w ludzkim realnym świecie pojawiają się bogowie, bestie i potwory. Ponieważ stanowią one zagrożenie dla ludzi, należy je usuwać i tym właśnie zajmuje się Zakon, zrzeszający wojowników zwanych rycerzami. Gdy górą jest technika, jest względny spokój.
Kate tak naprawdę działa na obrzeżach tego Zakonu. Sama nie chce być jego członkiem, bo nie akceptuje pewnych ograniczeń, jakie chciano by jej narzucić. Jej opiekun jednak członkiem Zakonu był, stąd sieć pewnych powiązań i znajomości, które często się Kate przydają. 
Atlanta jest miastem barwnym, gdyż oprócz ludzi mieszają w niej także zmiennokształtni czyli ludzie umiejący przybrać postaci zwierzęce. Żyją oni według reguł Gromady i zgodnie z zasadami jakimi rządzi się każde zwierzęce stado. Są tutaj zatem klany: niedźwiedzi, wilków, hien, szczurów i wielu innych. Wątek Gromady to ogromny plus tej historii, gdyż jest nie tylko ciekawie wykreowany i specyficzny. Gromadę szybko da się polubić, mimo że nie jest to łatwa znajomość. Gromada ma też swojego pana, Władcę Bestii, człowieka lwa, a na co dzień przystojniaka Currana. To będzie oczywiście partner dla Kate, ale na początku historii do tego daleka droga.  Ich drogi będą się wzajemnie krzyżować, a ponieważ oboje są silnymi osobowościami, osiągniecie porozumienia łatwe nie będzie. Od razu jednak wiadomo, że warto.
Gromadę kocha się za Dereka, Jima, Mahona, Dali, Rafaela, Andreę, Cioteczkę B. Kim oni są? Tego już nie zdradzę, ale powiem że są tak zabawni, barwni, że ogromną czytelniczą stratą byłoby pominąć te książki i nie poznać wszystkich, o których tu wspomniałam. 
Żeby było jeszcze ciekawiej w Atlancie, w regułach rozejmu i wspólnej wymuszonej koegzystencji mieszka także Ród, czyli wampiry. Ale tych ostatnich mamy tu w sumie mało. 
W Polsce wydano do tej pory cztery części cyklu. Każda z nich jest oddzielną historią, choć rzecz jasna, stanowią spójną całość, bo mają tych samych bohaterów, a także wspomina  się i nawiązuje do poprzednich wydarzeń. Z każdą kolejną częścią dowiadujemy się więcej o Kate i o jej przeszłości, towarzyszymy jej, gdy zyskuje przyjaciół i gdy bardzo powoli zakochuje się we Władcy Bestii. Miłość przychodzi z czasem i jest budowana nie tylko na zaufaniu, ale też na walce ramię w ramię i na wspólnym wpadaniu w tarapaty, by następnie wspólnie się w nich wydobyć.  Nie jest to jednak zwykłe romansidło. Znawcy gatunku określają powieści ładnym mianem urban fantasy i muszę przyznać, że nazwa jest trafna. Urban fantasy ma w sobie i elementy powieści przygodowej i sensacji; zaś wątek romansowy jest poprowadzony dość oszczędnie i tak, by nie zakłócić całej historii i nie sprowadzić jej do wzdychania, ochania i achania. Całość to dobrze opowiedziana historia, momentami zabawna, momentami wzruszająca. Perypetie Kate nie nużą. Gdy raz się wejdzie w ten świat, już nie chce się z niego wychodzić. Tylko wielka szkoda, że tak długo trzeba czekać. Kto zna cykl, zna i ten czytelniczy ból. Kto go jeszcze nie zna, ten koniecznie powinien ten stan rzeczy zmienić. Bardzo, bardzo polecam! 

Autor: Ilona Andrews
Tytuł serii: Kate Daniels
Kolejno: Magia kąsa (448s.), Magia parzy (464s.), Magia uderza (432 s.), Magia krwawi (440s.)
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Moja ocena: 20/10!!!

                                                       *******************
 
 
Ilona Andrews to w istocie duet pisarski, w skład którego wchodzą Ilona i Andrew Gordon. Małżeństwo piszące przede wszystkim powieści z gatunku urban fantasy. Ich styl, to połączenie cech charakterystycznych fantasy, horroru oraz magii.
Ilona urodziła się w Rosji. Wyemigrowała do USA jako nastolatka. Studiowała na wydziale biochemii Western Carolina University. Podczas studiów poznała swojego obecnego męża, z którym wspólnie w 2007 napisała pierwszą powieść Magia kąsa. Jej główna bohaterka Kate Daniels, błyskawicznie zyskała rzeszę wielbicieli. Napisana w 2008 roku kontynuacja przygód charyzmatycznej 26-latki – Magia parzy znalazła się na 32 miejscu na liście bestsellerów New York Timesa.
Opowiadania Ilony Andrews były publikowane także w antologiach, m.in. Mammoth Book of Paranormal Romance.*
 
* zaczerpnięte z  http://ksiazki.wp.pl/aid,7535,nazwisko,Ilona-Andrews,autor.html

środa, 14 grudnia 2011

Recenzja książki Mrok

Zaletą środkowych części cyklu jest szybsze tempo akcji, głębszy rys charakterologiczny bohaterów i akcja obfitująca  w nowe wydarzenia. Słowem jest po prostu ciekawiej. Wszystko to ma druga część cyklu Strażnicy Veridianu zatytułowana Mrok. 
Z bohaterami, członkami Straży spotykamy się rok po wydarzeniach, które zakończyły tom pierwszy. Zjednoczeni strażnicy pokonali wtedy Marduka, najwierniejszego sługę bogini chaosu Lathenii. Bogini wpadła w gniew i poprzysięgła strażnikom zemstę.
W życiu bohaterów sporo się zmieniło. Ojciec Ethana Shaun wrócił w szeregi straży, a nowym uczniem Ethana jest Matt, brat Isabel. 
Isabel natomiast stara się nie przyznawać nikomu do uczuć, jakie żywi względem Arkariana. Nie jest jej łatwo, zwłaszcza że zwierzchnicy zlecają jej do wykonania misję, przy wykonaniu której ma jej towarzyszyć właśnie Arkarian. 
Zadanie jednak nie idzie tak jak zaplanowali. Gdy już pewni swego wracają do Cytadeli, tam czekają na nich słudzy bogini i porywają Arkariana. Dla wszystkich członków Straży porwanie Arkariana jest ogromnym szokiem i dużą stratą. Ethan i Isabel od razu chcą wyruszać z misją ratunkową, jednak zwierzchnicy decydują, że na razie Straż nie podejmie próby ratowania Arkariana.
W drugiej części  autorka przekazała narrację Isabel i Arkarianowi. Nieco mnie zdziwiło takie posunięcie, bo w praktyce zaowocowało to odsunięciem Ethana na dalszy plan. Ale z drugiej strony, gdyby nie wypowiedzi Arkariana czytelnik nie dowiedziałby się, co się działo z bohaterem w podziemnym świecie.
Oczywiście Ethan i Isabel nie godzą się z decyzją Rady i planują wyprawę ratunkową, w której weźmie także udział Matt. Ich wyprawa w dziwny i groźny świat podziemi jest naprawdę ciekawa i chwilami budzi grozę. Pomysłowość trójki przyjaciół zasługuje na pochwałę. Czy misja się powiedzie? Tego już nie zdradzę, zachęcam zatem do lektury. 
Z zabiegów autorki na plus muszę powiedzieć, że zaskoczyła mnie ewolucja postaci Isabel i kwestia pochodzenia Arkariana. Szkoda natomiast, że postać Ethana stanęła w miejscu. Do wykorzystania w części trzeciej jest potencjał postaci Matta i Rochelle. Zapowiada się naprawdę ciekawie i na pewno przeczytam część trzecią zatytułowaną Klucz, do czego i Was zachęcam. 
Autor: Marianne Curley
Tytuł: Mrok
Tytuł cyklu: Strażnicy Veridianu
Wydawnictwo: Jaguar
Stron: 432
Moja ocena: 7/10





                                                                                           premiera styczeń 2012

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Recenzja książki Posłuszeństwo

Kiedy wędrując po stronie jednej z internetowych księgarni, natrafiłam na tę książkę i przeczytałam krótki opis fabuły, od razu wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Potem o niej zapomniałam, aż nadarzyła się szczęśliwa okazja nakanapie.pl i proszę udało mi się dostać tę książkę do recenzji. To naprawdę niesamowity traf.
Książka  Posłuszeństwo jest debiutem powieściowym  Willa Lavender. Urodzony w Kentaucky autor, przez kilka lat był wykładowcą literatury i kreatywnego pisania, interesował się także pracami psychologa społecznego Stanleya Milgrama. Milgram badał przyczyny ślepego posłuszeństwa wobec autorytetów i utożsamianie się obserwatorów eksperymentu z nieznaną osobą, której zadaje się ból. Do tych właśnie badań nawiązuje książka  Posłuszeństwo .
Akcja powieści dzieje się w środowisku studenckim. Sporym zainteresowaniem słuchaczy cieszy się kurs profesora Williamsa „Logika i rozumowanie” Od samego początku zarówno czytelnika, jak i studentów intryguje fakt, że profesor jest tajemniczą osobą, a jego wygląd i sposób bycia znacznie odbiegają od stereotypu wykładowcy wyższej uczelni. Zajęcia z logiki i rozumowania mają trwać sześć tygodni, w trakcie których uczestnicy mają rozwiązać zagadkę porwania i morderstwa młodej dziewczyny Polly. Profesor regularnie dostarcza im kolejne poszlaki, zdjęcia i wskazówki. Jeśli studenci nie rozwiążą zagadki w czasie sześciu tygodni, Polly umrze.
W zajęcia i całe śledztwo najbardziej angażuje się troje studentów. Mary Butler jest ambitna i zawsze chce się wykazać. Ponadto próbuje sobie poradzić z uczuciami do byłego chłopaka Dennisa, który również jest uczestnikiem kursu.
Dennis tymczasem zupełnie niespodziewanie wdaje się w namiętny romans z żoną dziekana uczelni, pociągającą Elizabeth. Chłopak zdaje sobie sprawę, że jest dla kobiety tylko odskocznią od rutyny małżeńskiej, ale i tak nie umie zakończyć romansu.
Trzeci ze studentów Brian, ma problemy osobiste i nie potrafi pogodzić się z samobójczą śmiercią brata. Kurs, który coraz bardziej go wciąga, pozwala mu choć na chwilę zapomnieć o rodzinnej tragedii.
Atmosfera powieści coraz bardziej gęstnieje, gdy okazuje się, że profesor Williams ma swoje prywatne grzeszki. Mary i Brian odkrywają, że Williams nie mówi swoim studentom prawdy, a wręcz celowo wprowadza ich w błąd, podając im fałszywe poszlaki. Historia zaginionej Polly gmatwa się coraz bardziej. Uczestnicy kursu są przerażeni, gdy dowiadują się, że podobne porwanie miało miejsce dwadzieścia lat temu i że zaginionej wtedy dziewczyny nie odnaleziono. Mary i Brianowi wydaje się coraz bardziej prawdopodobne, że Polly również może być prawdziwa. Pojawia się pytanie, czy te dwie sprawy coś ze sobą łączy i czy morderca nie powrócił do zbrodniczego procederu? Przerażeni i zastraszeni studenci zdają sobie sprawę, że wplątali się w coś bardzo poważnego, co już dawno przekroczyło granice zwykłej symulacji i eksperymentu.
Autor powieści tak sprytnie zaciera granice między fikcją a rzeczywistością, że czytelnik momentalnie się gubi. Jest to ten rodzaj zagubienia, gdy śledzimy uważnie akcję poznawanej przez nas historii i staramy się niczego nie przeoczyć, w nadziei, że odgadniemy, kto jest zabójcą, kto kłamie i myli ślady. W tym przypadku zupełnie nie jest to możliwe. Przynajmniej mnie się nie udało. W powieści  Posłuszeństwo bowiem nikt nie jest tym, za kogo się podaje. Każdy może okazać się kłamcą, nikomu nie wolno ufać, nawet sobie, bo być może i studenta i czytelnika dopada już zmęczenie, a jak wiadomo zmęczony umysł, jest podatny na paranoję.
Powieść pana  Lavendera jest niezłym majstersztykiem, muszę to przyznać. Z takim kluczeniem, myleniem śladów, sprowadzaniem czytelnika na manowce jeszcze się do tej pory nie spotkałam. Kiedy już wydaje się, że coś wiemy i że jest to rzecz pewna, zaraz ta pewność zostaje nam zabrana. Trzeba pozwolić prowadzić się kolejnym pozostawianym wskazówkom i brnąć do końca tej przerażającej historii, by w finale po raz kolejny dać się brutalnie podejść i zaskoczyć. W prawdziwym życiu taki afront z czyjejś strony trudno byłoby znieść. Autorowi powieści należy to wybaczyć, bo oznacza to, że pozwoliliśmy sobie zafundować wieczór z dreszczykiem, tajemnicą i intrygą tak gęstą, że można by ją nożem kroić. Podczas lektury nie ma czasu na nudę, nie da się tej książki odłożyć na potem. Czyta się ją od razu i zachłannie aż do ostatniej strony, a jej zakończenie na długo zapada w pamięć.
Na uwagę zasługuje również okładka; jest czarna z wyjątkiem zdjęcia z przodu. Przedstawia ono twarz młodej kobiety z czarną opaską na oczach. Od razu pojawia się pragnienie, by tę opaskę zdjąć i zobaczyć całą twarz dziewczyny. Zdjęcie opaski nastąpi, gdy zagadka zostanie rozwiązana. Wtedy wszystko się wyjaśni.
Polecam zarówno fanom sensacji, thrillerów jak i dobrych, spójnych kryminalnych historii. Czas przeznaczony na tę książkę na pewno nie będzie czasem zmarnowanym. 
Autor:  Will Lavender
Wydawnictwo: Bellona
Rok wydania: 2011
Moja ocena:10/10
Książkę otrzymałam do recenzji od serwisu  nakanapie.pl  
Serdecznie dziękuję!

niedziela, 11 grudnia 2011

Recenzja książki Straż

Na niedzielę wybrałam lekturę niewymagającą, zwłaszcza że Rufi  jest naprawdę absorbujący i trudno byłoby mi się skupić na czymś trudniejszym. Ale po tygodniu już widzę, że jest dużo lepiej niż było. Ustają lamenty, zaczyna panować regularność, a Rufi staje się spokojniejszy. To w tych momentach, gdy nie psoci, a psocenie zdarza mu się to dość często. Jest jednak na tyle bystry, że wystarczy mu raz powiedzieć nie i zostawia to co miał zamiar gryźć. 
Książka Straż jest pierwszym tomem cyklu Strażnicy Veridianu. Powieść jest przeznaczona dla młodzieży, jednak i starszy niewymagający czytelnik też będzie zadowolony.
Tytułowi strażnicy stoją na straży historii i pilnują, by toczyła się ona korzystnie dla ludzkości. Największym wrogiem Straży jest Zakon uosabiający Chaos i próbujący tak pokierować wydarzeniami w historii, by ludzkość jak najbardziej na tym ucierpiała. Członkiem Straży jest główny bohater Ethan. Na co dzień chłopak jest normalnym nastolatkiem, choć sytuację w domu rodzinnym ma nieciekawą od czasu, gdy ponad dwanaście lat temu tragicznie zmarła jego siostra. Rodzice nie umieją się pozbierać po tej tragedii, dlatego synowi poświęcają mało uwagi. Akcja części pierwszej rozpoczyna się w momencie, gdy Ethan w dowód zaufania zwierzchników ma za zadanie wyszkolić Isabel, siostrę swojego najlepszego niegdyś przyjaciela. Isabel okazuje się niezwykle zdolna i pojętna i między nią a Ethanem szybko nawiązuje się przyjaźń. Takie rozwiązanie mi się bardzo podobało, bo okazało się, że tym dwojgu jest pisana nie miłość, a szczera przyjaźń. Te momentalne zakochiwania w paranormalnych są dla mnie niekiedy zbyt nieuzasadnione.   
Wraz z dwójką przyjaciół czytelnik ma okazję obserwować sposób w jaki wypełniają oni zadania strażników i na plus autorce trzeba powiedzieć, że watek duchowej (bo ciało pozostaje we śnie) podróży w czasie, został przedstawiony w sposób spójny i interesujący.
Narracja jest prowadzona z dwóch punktów widzenia: raz opowiada Ethan, a raz Isabel. Dzięki temu czytelnik zyskuje pełniejszy obraz sytuacji. Akcja toczy się sprawnie i nie ma momentów nudnych. Po kilku rozdziałach wstępno- zapoznawczych, w których poznajemy też innych bohaterów, takich jak brat Isabel Matt, Rochelle jego dziewczyna, czy Arkarian, mistrz Ethana, rozpoczyna się przygoda. Do Ethana i jego bliskich wraca tragiczna przeszłość. Pojawia się dawny wróg, wysłannik Chaosu. Okazuje się, że to jak wydarzenia potoczą się w przeszłości ma także wpływ na obecne losy bohaterów. Całość szybko i sprawnie zmierza do momentu kulminacyjnego. Strażnicy muszą się zjednoczyć, by pokonać zło i uratować nie tylko bliskich, ale także historię.
Powieść pani Curley to dobra lektura na zimowe popołudnia pełne deszczowej pluchy za oknem. Rufi posapywał sobie przez sen tuż przy moich stopach, a ja mogłam poznawać kolejne przygody Ethana i Isabel. Książka mi się podobała, przyjemnie spędziłam czas i chętnie sięgnę po drugi tom. Zaplanowana jest trylogia, cieszę się więc, że nie będzie sztucznego rozciągania fabuły. Trzy tomy to optimum. 
Polecam serdecznie.
Autor: Marianne Curley
Tytuł cyklu: Strażnicy Veridianu
Tytuł t. 1: Straż
Wydawnictwo: Jaguar
Stron: 431
Moja ocena: 8/10

sobota, 10 grudnia 2011

Rufi w obiektywie

Zgodnie z obietnicą zamieszczam zdjęcia Rufiego. Od razu mówię, że nie jest łatwo zrobić mu fotkę, bo gdy widzi, że uwaga się mocno na nim koncentruje, zaczyna się kręcić i wiercić, machając ogonem. Poza tym pogoda nadal paskudna i niedobre światło do zdjęć. Ale choć ogólny zarys czekoladowego pieska chciałam zamieścić. Światło jest o tyle ważne, że w sztucznym Rufi wydaje się być czarny. Dopiero dzienne światło pokazuje jego piękny, głęboki brąz. 
Dziś mija tydzień odkąd jest z nami. Dość szalony i niełatwy tydzień. Ale nie od razu Kraków zbudowano. Do nauki potrzebny jest czas, a tego mamy dużo. 
Pozdrawiam i dobrej niedzieli.





















piątek, 9 grudnia 2011

Recenzja książek z cyklu Akademia mroku

Całe szczęście, że zyskałam te książki fuksem w konkursie internetowym, bo celowo dla siebie bym ich nie kupiła. Jak wiadomo paranormali mamy obecnie na rynku istny zalew, z czego większość to kicz i chłam. 
Czytane niedawno Mroczne serce byłam w stanie przełknąć i raczej przeczytam kolejną część, bo dzięki niektórym postaciom historia się wybroniła. Akademia mroku niestety nie ma niczego, co byłoby ją w stanie uratować. Rozczarowałam się fabułą, a brak logicznego uzasadnienia niektórych wydarzeń, ujawniły tylko braki w warsztacie pisarskim autorki. 
Główną bohaterką jest Cassie Bell, która jako stypendystka dostaje się do szkoły tytułowej Akademii. Szkoła co pół roku przenosi się do innego miasta. Podobno Cassie wybrano ze względu na jej wyjątkowość, niestety lektura dwóch części jeszcze tej wyjątkowości nie ujawniła. A może jestem mało bystra i nie zauważyłam. Szybko daje się zauważyć, że w szkole wiedzie prym grupa uczniów bogatych i wyjątkowych. Na czym ta ich wyjątkowość polega idzie się nietrudno się domyślić. Wybrani są wampirami, ale żeby było oryginalniej wampirami energetycznymi czyli żywią się energią ludzką. Noszą w sobie duchy i to te duchy tej energii potrzebują. Oczywiście początkowo Cassie jeszcze tego nie wie. Próbuje się zaaklimatyzować, poznać otoczenie, zdobyć przyjaciół. Potem dochodzi do rozwiązania zagadka tajemniczych zgonów uczniów, a zamieszani są w to Wybrani. 
Akcja książka to rama czasowa pół roku. Kiedy to minęło, nie wiem. Początkowe rozdziały to pierwsze dni, potem kilka tygodni, a pod koniec, który następuje dość szybko okazuje się, że minęło już pół roku. Cassie nie wiedziała, kiedy ten czas minął. Ja też nie. 
W drugiej części, po krótkiej przerwie Cassie wraca do szkoły. Odmieniona i głodna. Wybrani podstępem poddali ją tajemniczemu rytuałowi i zrobili z niej energetycznego wampira. Czy jej to wyszło na dobre, nie wiadomo. 
Kolejne co mi się nie podobało; chłopak, który w pierwszej części ledwie Cassie dostrzegał, z którym zamieniła może trzy na krzyż słowa, teraz od początku książki jest jej chłopakiem, takim super wymarzonym i godnym pozazdroszczenia. Akcja drugiej części skupia się na powrocie byłej uczennicy,  żądnej zemsty. Wszyscy od razu domyślają się, że to ona i całe napięcie bierze w łeb.
Książki budzą skojarzenia z Harrym Potterem i Błękitnokrwistymi, ale nędzne to nawiązania. Z Cassie kiepski Harry Potter, a Alaric Drake Dumbledore'owi do pięt nie sięga. Sama Akademia ma tylko tajemnicze  i ciemne korytarze, gdzie jej tam do Hogwartu. 
Z Błękitnokrwistymi łączy książki chyba tylko zamiłowanie przyjaciółki Cassie, Isabelli do drogich ciuchów.  
Postaci płaskie i papierowe,  napięcie zerowe. Po kolejną część nie sięgnę, gdyż zakończenie drugiej w ogóle mnie nie zaciekawiło. 
Z drugiej strony przyszło mi do głowy, że może jestem za stara na takie książki i spodziewam się po nich Bóg wie czego. Choć taką łatwiznę mało kto wytrzyma. Przeczytałam, więc trzymam się postanowienia przelewania na bloga wrażeń, ale już dawno nic mnie tak nie rozczarowało. Dlatego nie polecam. Szkoda czasu.
Autor: Gabriella Poole
Tytuł cyklu: Akademia mroku 
Tytuł: cz. I Wybrańcy losu s. 280
cz. II Więzy krwi s. 280
Wydawnictwo: Mak Verlag
Moja ocena: 3/10



poniedziałek, 5 grudnia 2011

Czekoladowy labrador od Mikołaja

No i stało się. Nadarzyła się taka okazja, że grzechem byłoby z niej nie skorzystać. Po miesiącach wyczekiwania i wertowania stron rozmaitych hodowli, a także odkładania i gromadzenia  funduszy  kupiliśmy psa! To dlatego od paru dni mam tyły w czytaniu i nie tylko w czytaniu. Kto kiedykolwiek miał szczeniaka w domu ten wie, o czym mówię. W chwili obecnej Rufi, bo takie mu daliśmy imię posapuje sobie przez sen, a śpi na moich stopach. Jest czekoladowy, mocnej budowy ciała, (matko nigdy nie widziałam takich grubych łapek u psa) i ma cztery miesiące. Właściwie to przypomina małego niedźwiadka. Jak to w przypadku maluchów bywa, nawet tych dużachnych, ma jeszcze kłopoty z sikaniem i kupką, więc obecnie jesteśmy na etapie wdrażania się w rytm. Ale już mogę powiedzieć o nim jedno; jest niesamowicie czuły i przylepny. Wszystko go ciekawi i  chętnie przygląda się każdej czynności w domu. Dwugodzinną podróż samochodem do nowego domu zniósł niemal idealnie; przytulony do moich kolan, od czasu do czasu tylko zmieniał pozycję, by wyjrzeć przez okno. Byłam naprawdę pod wrażeniem. Zdjęć na razie nie zamieszczam, bo nie miałam głowy do ich robienia, a pogoda tak paskudna, że światło do fotografowania też nie najlepsze. Ale postaram się to nadrobić i za parę dni coś wrzucę. W każdym razie w tym roku mój, nasz Mikołaj naprawdę się sprawił. Pozdrawiam wszystkich i dobrego tygodnia życzę!

czwartek, 1 grudnia 2011

Recenzja książki W naszym domu

Kiedy decydujemy się na daną książkę różne rzeczy nas do niej skłaniają: okładka, cena, osobiste upodobania, itp. Mnie zachęciła notatka z tyłu, a przeważyły dwa słowa: zespół Aspergera. W moim otoczeniu na co dzień mam okazję obserwować takiego człowieka i trzeba przyznać, że ludzie z Aspergerem łatwo nie mają. 
Zespół Aspergera określa się mianem  łagodnej postaci autyzmu. Jak to wygląda w praktyce? Otóż ludzie z zespołem Aspergera są niesamowicie dosłowni, nie rozumieją żartów, aluzji, dwuznaczności, nie pojmują mowy ciała, nie znoszą dotyku, są nadwrażliwi na dźwięki, zapachy, kolory. Podczas rozmowy nigdy nie patrzą drugiej osobie w oczy, kontakt wzrokowy jest dla nich wręcz bolesny. Ich życiem rządzi rutyna, wszystko musi mieć dla nich stały czas i stałe miejsce. Zawsze jednakowo, bez żadnych zmian i odstępstw od normy. Najmniejsze zakłócenie tej rutyny powoduje u Aspegerowców najpierw drżenie i niepokój, potem wybuchy gniewu, krzyki, rzucanie się po podłodze, a nawet uderzanie głową o ścianę. Co wtedy pomaga? Przywołanie czegoś co lubią, np słów piosenki, dosłowne przygwożdżenie go do podłogi, tak by nie mógł się ruszyć, a jeśli zdarzyło się to w domu, zakopanie go pod stertą ubrań lub kołder, tak aby czuł się jak w kokonie. Aspergerowcy to także pasjonaci i fiksaci. Gdy zainteresują się jednym tematem, chłoną wiedzę jak gąbka, dopóki nie dowiedzą się wszystkiego. Często nieświadomi wrażenia jakie wywołują na innych ludziach potrafią znienacka zacząć mówić na bliski sobie temat, głosem jak z automatu. Zdarzają się wśród tych ludzi geniusze matematyczni. Najgorsze jest chyba to, że nie są i nie będą nigdy empatami, tzn. nie umieją się postawić w sytuacji drugiej osoby, nie potrafią współczuć, ani się martwić.
Taki właśnie jest Jacob Hunt, główny bohater książki. Jacob ma lat 18, mieszka z mamą i młodszym bratem Theo. Jacob uwielbia kryminalistykę i wszystko co wiąże się z dochodzeniami i śledztwem. Jest wielkim fanem serialu "Pogromcy zbrodni" i ogląda go na okrągło; każdy odcinek oglądał już blisko 38 razy i  z każdego odcinka robi dokładne notatki. Będąc w posiadaniu radia z policyjną częstotliwością, Jacob często przychodzi na miejsce wydarzenia i poucza dochodzeniowców. Gdy trzyma się swojej codziennej rutyny, funkcjonuje dość dobrze, gdy coś rutynę zakłóci -  dostaje ataku. Ktoś powie: nic trudnego utrzymać taką rutynę, wystarczy po prostu trzymać się tego co się ustaliło. Być może, gdyby nie wychodzić z domu, byłoby to łatwe. Ale życia wśród ludzi nie da się przewidzieć. Dlatego nie jest łatwe życie ani człowieka z Aspergerem, ani jego bliskich. Na uwagę zasługuje matka Jacoba, Emma, która większość swojego życia poświeciła opiece nad synem, co w praktyce oznaczało rezygnację z własnych celów, ambicji i zamierzeń. Wzrusza również Theo, bohater drugiego planu; młodszy brat, któremu jednak przypadło grać rolę starszego. Theo wie, że to Jacob zawsze jest najważniejszy i godzi się z takim stanem rzeczy, bo co ma innego zrobić. Domowa zasada mówi: Szanuj brata swego, masz tylko jednego. Koniec, kropka, bez dyskusji.
Życie rodziny ulega drastycznej zmianie, gdy prywatna instruktorka Jacoba, ucząca go umiejętności i interakcji społecznych zostaje znaleziona martwa. Czy Jacob ze swoim upodobaniem do kryminalistyki ma coś wspólnego z jej śmiercią? Każda cecha zespołu Aspergera czyni chłopaka coraz bardziej podejrzanym. A jak jest naprawdę? Zachęcam, byście przekonali się na własnej skórze. 
To moje drugie spotkanie z panią Picoult i muszę przyznać, że udane. Schemat fabularny jest podobny jak w powieści Bez mojej zgody, tzn. autorka oddaje głos bohaterom, co poszerza perspektywę i rozprasza czytelnicze znużenie. Wypowiada się także sam Jacob i choć mam świadomość, że zespół Aspergera nie jest powodem do śmiechu, to muszę przyznać, że gdy czytałam jego wypowiedzi śmiałam się nieraz. No bo jak tu się opanować, gdy główny bohater w ramach szkolnej prezentacji na temat prawa ciążenia i grawitacji zupełnie na serio planuje zdjąć przed klasą spodnie, by to ciążenie zademonstrować i na dodatek nie widzi w tym niczego niewłaściwego? Takich sytuacji jest w tej książce sporo i powodują one, że czyta się z naprawdę wielkim zaciekawieniem. Znużyły mnie same przygotowania do procesu i przepychanki adwokatów, to mogła autorka nieco skrócić, ale w ogólnym rozrachunku nie wyszło to tak źle i przeboleć się dało. Dlatego polecam tę książkę i fanom pani Picoult i  wszystkim zainteresowanym tematem i wreszcie takim, którzy szukają ciekawej lektury. 
A na koniec mały fragment wypowiedzi Jacoba, który mnie wzruszył, bo pokazał dobitnie jak trudno jest funkcjonować ludziom z zespołem Aspergera w naszym głośnym, wielobarwnym, szybko zmieniającym zasady świecie: 
Gdzie jestem, kiedy mnie niema?
W pokoju bez okien i drzwi, gdzie ściany są tak cienkie,że widzę i słyszę wszystko, co jest na zewnątrz, ale jednocześnie za grube, żebym mógł się przez nie przebić.
Jestem tam, ale mnie tam niema.
Dobijam się, żeby mnie wypuścili,ale nikt nie słyszy.
Gdzie jestem, kiedy mnie nie ma?
W krainie, gdzie nie jestem podobny do nikogo innego,gdzie ludzie porozumiewają się, milcząc, a powietrze, którym oddychamy, przesycone jest hałasem.
Wpadłem między wrony i chcę krakać tak jak one; chcę się porozumieć, ale nikt nie raczył mi
powiedzieć, że ci ludzie są głusi.
Gdzie jestem, kiedy mnie nie ma?
W miejscu, które jest całkowicie,nieopisanie pomarańczowe.
Gdzie jestem, kiedy mnie nie ma?
W miejscu, gdzie moje ciało zamienia się w klawiaturę złożoną z samych czarnych klawiszy, tylko -is i -es, a przecież wiadomo, że aby zagrać piosenkę, której inni zechcą słuchać,potrzeba jeszcze trochę tych drugich, białych.
A po co wracam?
Żeby znaleźć te białe klawisze.



Autor: Jodi Picoult
Tytuł: W naszym domu
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Stron: 692
Moja ocena: 9/10

niedziela, 27 listopada 2011

Recenzja książki Mroczne serce

Mimo, że większość paranormali jest uważana za przewidywalne i schematyczne, to i tak wszyscy od czasu do czasu je czytamy. Cenimy je za lekkość fabuły, szybkie tempo czytania i prostotę. Szczerze przyznam, że przeszłabym obok cyklu obojętnie, ale fuksem zdobyłam część drugą, a że nie lubię zaczynać czytania od środka, to kupiłam sobie część pierwszą. Fabuła jest bardzo prosta i lepiej byłoby dla całej historii, gdyby autorka zrobiła z tego jedną, nieco grubszą książkę, zamiast dzielić ją na trylogię, zgodnie z zasadą marketingowych chwytów. Jakis czas temu recenzowałam książkę pt. Lucian Jej autorka pani Abedi stworzyła całkiem znośną historię i zmieściła się w jednej części. Wyszło to na dobre i całej powieści i mnie jako czytelnikowi. Trylogie paranormalne dla młodzieży mają to do siebie, że początkowo niewiele się w nich dzieje, akcja wlecze się jak ślimak, a bohaterowie tylko wzdychają i się zastanawiają czy kocha, czy nie kocha. A jeśli już dojdzie do pocałunku, to jest wielkie halo.
Dlatego postanowiłam, że o obydwu częściach opowiem w jednej recenzji. Główną bohaterką jest szesnastoletnia Jane Jonas, samotniczka i zamknięta w sobie dziewczyna. Od pewnego czasu nie chodzi do szkoły i uczy się w domu, gdyż koleżanki tak jej dokuczały, że uczęszczanie do szkoły stało się dla niej niemożliwe. Dlatego Jane jest bardzo nieufna, niepewna siebie i w ogóle nie ma znajomych. Jane ma również dziwne sny, w których spotyka tajemniczego chłopca. Jane wyczuwa w nim ogromny smutek i jednocześnie jest pewna, że jest on jej bratnią duszą. Tymczasem w świecie realnym bohaterka poznaje Evana, przystojnego, pewnego siebie i również tajemniczego nieznajomego. Od tej pory Jane, lawiruje pomiędzy realnym i bardzo nią zauroczonym Evanem, a Luką, który jest znacznie mniej realny, smutny, ale za to bardzo pociągający. Okazuje się, że Luka jest wilkołakiem, mieszka w Nissilum, magicznej krainie pełnej wampirów, wilkołaków, czarownic i aniołów. Pewnego dnia Jane dostaje od Luki, stary pamiętnik. Zawiera on zapiski młodej dziewczyny, która straciła ukochanego. Pamiętnik ma pomóc Jane zrozumieć całą sytuację. Oczywiście bystry czytelnik od razu się domyśli, kim była autorka pamiętnika. Cała powieść to rozterki Jane, która nie potrafi zdecydować, na którym z chłopaków bardziej jej zależy. Trudno ją zresztą o to winić, bo Luka stwarza między nimi spory dystans, tłumacząc to tym, że w Nissilum związki ze śmiertelnikami nie są mile widziane i właściwie skazane z góry na porażkę. Dopiero na koniec książki akcja nieco przyśpiesza, ale wtedy jako czytelnik jesteśmy w takiej sytuacji, że albo sobie dajemy spokój, albo czytamy dalej, bo tak naprawdę wiemy niewiele. Jako że miałam pod ręką część drugą od razu zabrałam się za lekturę.
Mimo że pierwsza część zasugerowała happy end dla Jane i Luki, który naskładał dziewczynie masę obietnic, w drugiej części nic z tych obietnic nie zostało. Luka ugina się pod naciskami rodziny i zaręcza się z wybraną przez matkę Lilą. Jane musi zapomnieć, bo wiele zrobić nie może. Wyjeżdża więc na wakacje do babci, a po powrocie zaczyna studia. Rozpaczliwie tęskni, ale chłód i dystans Luki paraliżuje wszystkie jej działania. Kiedy przypadkiem poznaje Sorena, zupełnie niespodziewanie zyskuje nowego sojusznika, co być może pozwoli jej odzyskać Lukę. 
W drugiej części dowiadujemy się więcej na temat funkcjonowania społeczności w Nissilum, poznajemy nową twarz Evana  alias Rafaela i to jego oczyma dostrzegamy błędy i nieprawidłowości w Nissilum. Pozorne dążenie do wzajemnej harmonii ras, okazuje się w rzeczywistości, unikaniem uczuć, gubieniem siebie i godzeniem się na związki bez miłości i uczuć, byle tylko zachować czystość rasy i zadowolić rodzinę. 
Jane nadal sprawia wrażenie jakby się miotała, choć przyznam, że dostrzegam dla niej promyk nadziei. Za to Luka zwiódł mnie kompletnie. Okazał się ciepłymi kluchami, bez woli walki i własnego zdania. Po prostu pozwalał się nieść na fali wydarzeń. 
Na uwagę zasługuje za to Rafael, jako ten który chce zmian i reform; i Soren, który wydaje mi się dużo lepszą partią dla Jane niż Luka. Jest stanowczy, błyskotliwy, zaradny i zwyczajnie mądry, że nie wspomnę o tym, że jest też bardzo sexy. Niestety, gdy główna bohaterka też zaczęła dostrzegać zalety tego ostatniego, tom drugi się skończył, a Jane wylądowała w ramionach Luki, zakochana i niepomna na to co było. A szkoda, bo moim zdaniem, czasem to co pod okiem i przy nas, jest znacznie lepsze od tego, za czym tak uparcie gonimy. Czy Jane pokierowana piórem pani Monroe zmieni punkt widzenia, tego niestety nie wiem, uważam jednak, że taka zmiana wyszłaby fabule na dobre. Trzecia część ukaże się dopiero w roku przyszłym, na rozwiązanie przyjdzie więc jeszcze nieco poczekać.
Pozycje książkowe dobre na jesienną niedzielną zawieruchę, ale nie spodziewajcie się zbyt wiele. Trzeba raczej wrzucić na luz, bo przy wielce krytycznym i poważnym podejściu do cyklu zbyt wiele się z niego wyłuskać nie da. Dlatego polecam albo fanom gatunku, albo szukającym lekkiej, naprawdę lekkiej lektury. 

Autor: Lee Monroe
Tytuł cyklu: Mroczne serce
Tytuł: Przeznaczeni cz.1,
Nieśmiertelni cz. 2
Wydawnictwo: Mak Verlag
Stron: cz. 1: 363
cz. 2: 366
Moja ocena 6-7/10

sobota, 26 listopada 2011

Recenzja książki Niewyznane grzechy siostry Juany

Na Pomorzu szaleje wicher i nie omija nawet naszego Pępka Trójmiasta. 
Kłębiaste chmury pędzą po niebie, w kominku buzuje ogień, czarując swoim blaskiem i łaskawie przypomina, że jest weekend i można, a nawet trzeba zapomnieć o pracy i oddać się lenistwu, jakże słodkiemu, bo wyrażanemu poprzez zatopienie się w przytulnym fotelu z książką w dłoniach. W dniu wczorajszym pan listonosz przyniósł mi książkę o tajemniczej siostrze Juanie i tak mnie te jej tytułowe grzechy zaciekawiły, że od razu zabrałam się za czytanie. Tym bardziej, że mój Maciek, na widok tytułu powiedział: "O, to chyba jakaś erotyczna będzie. Ja też przeczytam". Trudno mieć mu za złe to skojarzenie, w końcu, gdy się słyszy w jednym zdaniu grzechy i siostra,  erotyzm sam na myśl przychodzi. Jestem świeżo po lekturze i muszę powiedzieć, że erotyzm tu się znajdzie, to fakt, ale tak naprawdę ta książka kipi od tylu uczuć, że aż trudno je wymienić w jednym zdaniu.
Główną bohaterką jest młoda doktorantka Laura. Dużo czasu spędza w Sewilskim Archiwum Indii Zachodnich i podczas przeglądania starych dokumentów natrafia na siedemnastowieczne zapiski, które wcale nie powinny się tam znaleźć, bo tematycznie nie pasują do reszty. Są to dzienniki - wspomnienia zakonnicy Isabel Marii de San Jose, siostrzenicy słynnej i tytułowej siostry Juany. Świadoma wagi odkrycia, Laura zaczyna przeglądać zapiski i  wpada na trop, prowadzący ją do wielkiej przygody, która przekracza granice czasu. 
Tytułową siostrę Juane poznajemy z zapisków jej siostrzenicy Isabel. Isabel, jako mała dziewczynka, została oddana przez rodziców na wychowanie do klasztoru, tam trafiła pod opiekę swojej ciotki, kształciła się pod jej okiem, aż w końcu sama wybrała zakonne życie, przekonana, że uchroni ją ono od złego losu, jaki w tamtych czasach był udziałem słabej płci. Pod pojęciem zły los, zarówno i Juana, jak i Isabel rozumiały uległość kobiet wobec uczuć mężczyzn, niemożność samodzielnego decydowania o własnym życiu i niemożność kształcenia się, gdyż wówczas, tylko mężczyźni bez przeszkód mogli to wykształcenie zdobywać.  Obie kobiety były sobie bardzo bliskie, darzyły się ogromnym zaufaniem, do tego stopnia, że Juana zleciła Isabel spisanie wspomnień i uczyniła ją swoją spadkobierczynią i powiernicą swoich sekretów. A tych sekretów Juana miała w swoim barwnym życiu całkiem sporo. Przyszła na świat z głodem wiedzy, wciąż chciała się uczyć, czytać książki, podróżować, poznawać nowe kraje i nowych ludzi. Świadoma, że na wykształcone kobiety nie patrzy się życzliwym okiem, z biegiem czasu nauczyła się wykorzystywać zdobyte umiejętności, do manipulowania innymi, tak, by dbać nie tylko o własne potrzeby, ale też o bezpieczeństwo bliskich. Owa umiejętność manipulacji zrodziła się w niej wtedy, gdy była damą na dworze wicekrólowej Meksyku. Życie dworskie pełne intryg, dwuznaczności szybko nauczyło Juane, że nikomu nie powinno się ufać, a wszędzie pełno jest oczu i uszu, które tylko czyhają na jakieś nowe rewelacje. Po kilku latach spędzonych na dworze, przekonała się, że najlepszym sposobem zachowania wolności osobistej, będzie dobrowolne i jakże pozorne jej oddanie czyli wstąpienie do klasztoru i wdzianie habitu. Zapiski Isabel pokazują, że Juana nie była zwykłą zakonnicą. Żyjąc w klasztorze przeprojektowała ogród, pisała sonety, interesowała się malarstwem i sztuką, spotykała się z wybitnymi osobistościami renesansu. Rzecz jasna, gdyby trzymała się reguł klasztornych nie dokonałaby tylu rzeczy, nie trudno się zatem domyślić, że łamała śluby ubóstwa, posłuszeństwa, a nawet czystości. Ludzi obracających się wokół niej nie zostawiała obojętnymi, albo ją szanowano i kochano, albo zaciekle nienawidzono. Swoim życiem i działalnością zwróciła nawet na siebie uwagę Świętego Oficjum. 
Razem z Laurą czytamy zapiski Isabel i zagłębiamy się w historię życia Juany, a jednocześnie wplątujemy się w międzynarodową intrygę, która dopiero teraz po trzystu latach ma swój finał. Dowiadujemy się, dlaczego Oficjum tak interesowało się osobą Juany, poznajemy wszystkie białe plamy w jej życiorysie, dowiadujemy się o istnieniu tajemniczego portretu, którego tak zawzięcie szukano, a mimo to nigdy nie odnaleziono.  Jednocześnie poznajemy rozterki uczuciowe Laury, która przyłapuje swojego chłopaka na zdradzie i dowiaduje się, że sama zostanie matką. Historia Juany i Isabel pozwala Laurze lepiej zrozumieć siebie samą i podjąć decyzję w sprawie swojej przyszłości.  Tym, co mnie w Laurze denerwowało, była zbytnia łatwość, z jaką zapomniała i wybaczyła zdrady. Choć z drugiej strony wydaje mi się, że zapiski Isabel na temat Juany, tak ją wciągnęły, że  zwyczajnie łatwiej było jej to przeboleć. A że częściowo sama bez winy nie była, to na resztę przymknęła oko.
Czytało mi się bardzo przyjemnie i dość zachłannie, bo o istnieniu tajemniczego obrazu wspomina się już w prologu, a bardzo się chciałam dowiedzieć co na nim było. Powieść kipi od emocji i namiętności. Juana, głodna wiedzy i świata, dokonała w swoim klasztornym życiu więcej,  niż niejedna kobieta współcześnie.  iA w dodatku zrobiła to w czasach, gdy mądre i zaradne kobiety miały tak niewielkie pole manewru, a ich jedyną bronią  było ciało, wzbudzające męskie pragnienia. Jednocześnie nazwy słodyczy i łakoci, o których wspomina Isabel sprawiały, że ślinka mi ciekła, a opisy upalnych hiszpańskich dni, sprawiały, że tym mocniej otulałam się kocem, marząc o gorącym lecie, z lazurowym niebem.
Bardzo lubię historie, owiane mgłą tajemnicy i zapomnienia; historie, które odkrywane na nowo, mają swój finał w czasach współczesnych. Jeśli Wy też takie lubicie, to "Niewyznane grzechy siostry Juany "są  lekturą właśnie dla Was. Zachęcam.
Autor: Kyra Galvan
Tytuł: Niewyznane grzechy siostry Juany
Wydawnictwo: Mała Kurka
Stron: 240
Moja ocena: 10/10
 Za książkę serdecznie dziękuję pani Bożenie z wydawnictwa Mała Kurka
Dziękuję również za okazane serce i sympatię. Pozdrawiam serdecznie! 

czwartek, 24 listopada 2011

Recenzja książki Bez mojej zgody

Jodi Picoult nikomu przedstawiać nie trzeba. Zresztą to z blogowych recenzji  dowiedziałam się o istnieniu tej pisarki. Wszyscy się nią zachwycali, a ja jak ten ignorant nie wiedziałam, czego te zachwyty dotyczą. Po przejrzeniu tytułów książek, wiem że oglądałam dwa filmy, będące adaptacją jej powieści, ale wtedy o tym nie wiedziałam. Wiedziona impulsem, w dniu wypłaty na początku listopada wstąpiłam do księgarni i okazało się, że na półce stoi kilkanaście książek tej pisarki. Wybrałam trzy; wiem zaszalałam, ale tematyka wydała mi się tak ciekawa, że trzy i tak były już poważnym zawężeniem. Kilka minut temu skończyłam czytać i muszę przyznać, że jestem pod ogromnym wrażeniem książki, że pani Picoult ma nową fankę i że na pewno nie jest to moje ostatnie czytelnicze spotkanie z tą pisarką. 
Krótko o fabule. Główną bohaterką jest trzynastoletnia Anna Fitzgerald, dziewczynka nad wyraz dojrzała i poważna. Anna jest dzieckiem z próbówki, idealnym i zaplanowanym. Po co? Otóż starsza siostra Anny, Kate jest ciężko chora na białaczkę. Anna urodziła się, by być dla Kate idealnym dawcą, najpierw komórek z krwi pępowinowej, potem szpiku kostnego, potem granulocytów, aż wreszcie nerki. Gdy zachodzi potrzeba przeszczepu tej ostatniej, coś się zmienia. Anna, która do tej pory zawsze żyła po to, by ratować życie swojej siostrze, teraz zaczyna się zastanawiać, kim jest i po co istnieje. O każdym zabiegu i przeszczepie do tej pory decydowali rodzice, a Anna to akceptowała. Bo niby jak nie godzić się na coś co ratuje życie ukochanej siostrze? Im jednak jest starsza, tym inaczej zaczyna patrzeć na pewne sprawy. Powieść zaczyna się w momencie, gdy Anna zwraca się do prawnika Campbella Alexandra z prośbą, by ją reprezentował. Dziewczynka chce sama decydować o sobie i o tym, czy odda siostrze nerkę. Od tej pory czytelnik poznaje zawiłą historię rodziny Fitzgeraldów, od szczęśliwych czasów młodości  Sary i Briana, młodego małżeństwa z dwójką dzieci,  kiedy Anny jeszcze nie było na świecie, a Kate nie była chora, aż do dnia dzisiejszego, kiedy to toczy się postępowanie sądowe. Autorka oddała głos bohaterom i całą historię poznajemy z relacji Anny, jej starszego brata Jessego, rodziców Sary i Briana, prawnika Campbella i Julii Romano, kuratora procesowego, wyznaczonego do sporządzenia opinii. Wokół choroby Kate i walki z tą chorobą koncentruje się tak naprawdę całe życie rodziny od blisko 16 już lat. Na podziw zasługuje Sara, która z niesamowitym uporem, uporem godnym pozazdroszczenia walczy o życie córki. Trudno mówić o normalności w tej rodzinie, choć z całych sił się o nią walczy. Nie jest to jednak łatwe i stąd na przykład święta spędzane w szpitalu, czy niezrealizowane plany, bo nagle się okazało, że Kate ma nawrót choroby. W  bardzo wnikliwy sposób autorka opisuje, jak rodzina ta uległa wewnętrznemu rozpadowi, przez to, że choroba jednego z domowników wszystko zdominowała. Wzruszył mnie zwłaszcza Jesse, który czuje się rozbity, niepotrzebny (bo nie może być dawcą dla Kate) i zaczyna schodzić na bardzo złą drogę, a żadne z rodziców tego nie widzi. Nie świadczy to wcale o tym, że Sara i Brian są złymi rodzicami, wręcz przeciwnie. Po prostu czasem człowiek nie jest w stanie wszystkiego dopatrzeć, więc zaczyna segregować problemy na takie, które można zbagatelizować i na takie, którym trzeba poświęcić całą uwagę.
Motywy Anny, nad wyraz dojrzałej dziewczynki, do samego końca pozostają tajemnicze. Nie oznacza to, że skoro wniosła pozew, przestała kochać siostrę lub chce zrobić coś wbrew jej. Anna  i Kate są niesamowicie zżyte i przyjemnie jest obserwować ich wzajemne relacje. 
W książce Bez mojej zgody nie ma stron, bo po żadnej nie da się opowiedzieć. Są różne perspektywy i każda rzuca nowe światło na sprawę, dzięki czemu poznajemy nowe szczegóły. To tak jak w greckiej tragedii; każdy wybór będzie dla kogoś krzywdzący, nie ma jednego wyjścia, prowadzącego do happy endu. Nic także nie obywa się bez łez i smutku, bo niestety takie jest życie.
Celowym, tak sądzę zabiegiem autorki, było oddanie głosu Kate dopiero w samym epilogu. Kate, chorą na białaczkę, Kate, wokół której kręci się życie całej rodziny, poznajemy z opowieści innych i w ten sposób budujemy sobie obraz jej osoby. 
Pani Picoult potrafi poruszyć czytelnika, trzeba to przyznać. Historia jest napisana jasnym i przystępnym językiem, dzięki pierwszoosobowej narracji wiadomo, co czują i myślą bohaterowie, co się dzieje w ich głowach i sercach. Jednocześnie w trakcie poznawania historii, czytelnik ciągle czuje się zmuszony do refleksji i zadawania pytań, a to też jest przyjemne, bo kto nie lubi lektury, która pobudza. Zaskoczyło mnie zakończenie. Przyznam, że zupełnie nie tego się spodziewałam i świadomość, że autorka też o tym wiedziała i zagrała mi na nosie, nieco mnie zirytowała. Ale to też dobrze, bo lubię książki, które potrafią zaskoczyć w ostatnim momencie. Czy płakałam? Nie. Rozwiązanie powieści dopadło mnie znienacka i nie miałam okazji by się popłakać. Po prostu, gdy już byłam pewna swego, autorka rzuciła bombę na sam koniec i wszystkie moje przypuszczenia legły w gruzach. 
Niemniej jednak powieść jest pełna wzruszających momentów, bywa zabawnie, bywa poważnie. Do tej pory chyba nawet nie byłam świadoma, że miłość w rodzinie może mieć tyle odcieni i barw, które przenikają się tak płynnie, że powstaje niesamowita życiowa mozaika, której granic i konturów nie sposób określić.
Polecam serdecznie wszystkim. Po przeczytaniu tej książki już nic nie będzie dla Was takie samo i na wiele spraw spojrzycie inaczej. Tak jak ja.
Autor: Jodi Picoult 
Tytuł: Bez mojej zgody
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Stron: 528
Moja ocena: 10/10

środa, 23 listopada 2011

Recenzja książki Wilkołak

Dyskonty Biedronka oprócz tanich produktów mają inne zalety w postaci koszów z tanimi książkami. Wilkołak jest właśnie taka zdobyczą z biedronkowego kosza za 9 zł.
Osobiście najpierw usłyszałam o premierze kinowej filmu z Benicio del Toro i Emily Blunt oraz Anthonym Hopkinsem w rolach głównych, a dopiero potem dowiedziałam się, że istnieje książka. Oglądanie filmu sobie odpuściłam, bo miałam wówczas przesyt paranormalnymi istotami. Książka także długo stała na regale, czekając na swoją kolej i jak widać, w końcu się doczekała.
Fabuła powieści jest prosta i banalna. Wiktoriańska Anglia, rok 1891, rodzinna posiadłość rodziny Talbotów Blackmoor. Lawrence Talbot, znany i ceniony aktor teatralny, zmuszony jest wrócić do domu, po otrzymaniu wiadomości o tragicznej śmierci brata, Bena.  Powrót jest dla bohatera bardzo bolesny. Wciąż bowiem nie uporał się z tragiczną i nie do końca wyjaśnioną śmiercią swojej matki, a ojcu nie wybaczył, że ten oddał go na leczenie psychiatryczne do zakładu zamkniętego. Dlatego najchętniej w ogóle by tam nie wracał. Jednak brat był Lawrencowi naprawdę bliski, a kiedy okazuje się, że Ben nie umarł śmiercią naturalną, Lawrence czuje się w obowiązku te okoliczności wyjaśnić i złapać zabójcę brata. Blacmoor wita go niechętnie. W miasteczku panuje groza i strach przed bestią, która ponoć grasuje w okolicznych lasach. Początkowo miejscowi próbują winą za ataki obciążyć niedźwiedzia należącego do obozujących na obrzeżach miasta Cyganów, ale teza szybko upada, bowiem zwierzę jest nie tylko za małe, ale i zbyt otępiałe, żeby zaatakować kogokolwiek. Szokiem dla głównego bohatera jest widok zmasakrowanego ciała brata; widoczne na ciele zmarłego obrażenia, nie pasują do żadnego drapieżnika.
Lawrence uczestniczy w pogrzebie brata, poznaje jego narzeczoną Gwen i bez skutku próbuje porozumieć się z ojcem. Gdy w rzeczach zmarłego Lawrence znajduje tajemniczy medalion i dowiaduje się, że brat otrzymał go od starej Cyganki, postanawia udać się do obozowiska Cyganów, z nadzieją, że dowie się czegoś nowego. Stara Cyganka nie może lub nie chce powiedzieć mu zbyt wiele. Rozmowę przerywa nagły atak bestii, która pojawia się dosłownie znikąd i masakruje wszystko, co stanie jej na drodze. Ratując małego chłopca, Lawrence zostaje zaatakowany przez bestię i traci przytomność ze świadomością, że umiera. To co jednak bohaterowi wydawało się końcem, jest tak naprawdę dopiero początkiem. 
To tyle na temat  treści. Autor prezentuje w swojej powieści znany już motyw bestii, ugryzienia i przemiany w świetle Bogini Łowów, bo takim mianem określa się tu księżyc. W interesujący i nienachalny sposób przedstawił autor wilkołaka, bestię, kierującą się instynktem, głodem i żądzą mordu. Sporo się przy tym leje krwi, ręce są odrywane od korpusów, a głowy od szyi. Ale jako czytelnik rozumiem, że wilkołak to nie dziki piesek, a drapieżnik i gdy atakuje, to mówiąc krótko, gryzie jak popadnie.
Plusem jest również mglisty i przygnębiający klimat Anglii oraz sposób pokazania ludzi, którzy opętani strachem są w stanie obarczyć winą pierwszą lepszą osobę. Skoro Cyganie są obcy i inni, to z pewnością także winni. Tak, stereotypy były i będą krzywdzące. Podobała mi się Gwen, która okazała się nie tylko delikatną, wzdychającą panną, ale także, gdy zaszła taka potrzeba, potrafiła wykazać się sprytem i pomysłowością w działaniu.  Wilkołak jest powrotem do tradycyjnych powieści grozy i przyznam, że nawet  udanym. Akcja nie stoi w miejscu i sprawnie zmierza ku zakończeniu. Czy szczęśliwemu nie mogę zdradzić. Ten kto zna strukturę takich powieści,  będzie w stanie przewidzieć, w trakcie czytania, prawdopodobne zakończenie tej historii. Książka nie jest opasła, ma tylko niecałe 300 stron, dlatego nadaje się na jednowieczorową lekturę. Zachęcam.
Autor: Jonathan Maberry
Tytuł: Wilkołak
Wydawnictwo: Amber
Stron: 284
Moja ocena: 7/10












                                                              *********

Jonathan Maberry ur. 18 maja 1958, 
Dwukrotny laureat nagrody Brama Stokera, wykładowca i nauczyciel powieściopisarstwa, autor powieści, komiksów i kilkunastu książek popularnonaukowych, m.in. Vampire Universe.  Zasłynął jako autor trylogii, na którą składają się trzy powieści: Blues duchów, Song umarłych i Wschód złego księżyca. Jest konsultantem Stowarzyszenia Autorów Horrorów i członkiem wielu amerykańskich stowarzyszeń literackich.