piątek, 31 lipca 2015

Jennifer L. Armentrout: Origin

Autor: Jennifer L. Armentrout
Tytuł: Origin
Seria: Lux t. 4
Stron: 464
Wydawca: FILIA




Są takie serie książkowe, które się lubi, albo nie. Jeśli się je polubi, to czyta się je jednym tchem z wypiekami na policzkach i choćby obok się waliło i paliło, nic nie jest w stanie odciągnąć człowieka od książki. Tak jest w przypadku serii Lux, którą darzę ogromnym sentymentem, nie tylko dlatego, że jest zabawna, ciekawa i dobrze poprowadzona fabularnie, ale też dlatego, że ma wiele punktów wspólnych z serialem Roswell: W kręgu tajemnic o tej samej tematyce. 
Na kolejne tomy Lux czekam z utęsknieniem, a gdy już się pojawiają pożeram je, niczym dziecko najlepszy deser. Gdy pojawiła się część 4, moja ciekawość była tym większa, że część trzecia naprawdę zostawiła czytelnika z ogromnym niedosytem. To prawdziwe (ale i genialne) autorskie okrucieństwo, by zostawić pożeraczy tej historii w tak dramatycznym momencie, gdy pytań i wątpliwości jest więcej niż odpowiedzi.

Niebezpieczna wyprawa do rządowego ośrodka w Mount Weather okazała się katastrofalna w skutkach. Blake po raz kolejny zdradził bohaterów, kierując się osobistymi pobudkami. Odzyskano co prawda Beth, ale tym samym uwięziona została Katy. Trzecia część zakończyła się zatem bardzo nieciekawie i jeśli wziąć pod uwagę budowę ośrodka oraz wykorzystanie minerałów, by kontrolować kosmitów i ludzkie hybrydy, od razu widać, że ewentualna akcja odbicia Katy nie będzie łatwa, o ile w ogóle będzie możliwa. 
Zastanawiałam się także, jakie pomysły tym razem autorka wcieli w fabułę i muszę przyznać, że znowu zdołała mnie mile zaskoczyć, a niekiedy, jako beznadziejną fankę natychmiastowych happy endów, zirytować. Ale to oczywiście bardzo dobrze. 

Tym razem z racji rozdzielenia bohaterów dostajemy podwójną narrację. O wydarzeniach opowiada nie tylko Katy, ale i Deamon. Wreszcie możemy się dowiedzieć, co się kryje w głowie tego irytującego, bezczelnie przystojnego i niesamowicie magnetycznego kosmity, choć nie łudźmy się, wcale nie chodziło o to, byśmy go lepiej poznali, ale o to, by świat przedstawiony nie wypadł jednostronnie. Jakby to wyglądało, gdybyśmy poznawali fabułę, tylko z perspektywy więzionej z ośrodku Katy. 

Katy budzi się w osławionej Strefie 51 w Nevadzie. Dziewczyna jest załamana i przerażona i trudno się jej dziwić. Znajduje się z dala od ukochanego, przyjaciół i mamy, a rządowi agenci wcale nie mają wobec niej dobrych zamiarów. Wiadomo już, że nie każda ludzka hybryda dobrze znosi mutację. Katy jest więc dla badaczy idealnym okazem, egzemplarzem pokazowym. 
Dzielna blogerka nie byłaby jednak sobą, gdyby się nie zawzięła i nie postanowiła przetrwać. Nie będzie to jednak łatwe. Nie zostaje poddana typowemu procesowi prania mózgu, ale fakty, które tak chętnie podają jej na tacy agenci, są dla niej zaskakujące. Okazuje się, że jest jeszcze trzecia strona tej całej historii. Wojna Luxenów z Arum to jedno, ich przybycie na Ziemię, to drugie, a cel, z którym przybyli to trzecie. Katy jest tym zaszokowana i już sama nie wie, w co wierzyć. Kto mówi prawdę, a kto kłamie? Rzeczy, które będzie dane Katy zobaczyć w tajnych laboratoriach, zmienią wszystko. 

Tymczasem Deamon zrywa z zasadami narzuconymi przez starszych i rusza Katy na odsiecz. Rozdziały prowadzone z jego perspektywy ujawniają nie tylko głębię jego uczuć do Katy, ale też rozmiar poświęcenia, które jest gotów ponieść, byle tylko ją uratować. 
Pobyt obojga w ośrodku i eksperymenty, którym są poddawani uświadamiają nam także, co musieli znosić Dawson i Beth, bo w sumie jest to identyczna sytuacja. Wykorzystywanie więzi, jaka łączy dwoje ludzi, dla dobra nauki, czy ludzkości, a  co za tym idzie tworzenie zupełnie nowych rzeczy (nie napiszę jakich, by nie zdradzać za dużo), stawia pod znakiem zapytania intencje rządu. A z drugiej strony, co jeśli podejrzenia agentów są słuszne i zagrożenie, o którym mówią jest całkiem realne? 

Przyznam, że początkowo była nastawiona sceptycznie do niektórych pomysłów autorki. Z czasem jednak bardzo się wciągnęłam i resztę powieści pochłonęłam w jedno popołudnie. 
Katy i Deamon po raz kolejny wchodzą na nowy poziom związku, podejmując decyzje, które zmienią ich życie. Znowu jest zabawnie i pikantnie. I bez niepotrzebnego wzdychania, bo to jakoś trudno mi znieść, a książkowe bohaterki jakoś nie umieją się tego wyzbyć w starciu z charyzmą tego jedynego. Może to ta wewnętrzna bogini tak się musi ujawniać :p. W każdym razie tego tutaj nie ma, a relacja Deamona i Katy jest budowana na kontrastach i wzajemnym docieraniu się.
Autorka wprowadza także nową postać Archera, który może bardzo bohaterom pomóc. Zupełnie niespodziewanie okazuje się też, że zdrajca jest bardzo blisko i z zaskoczeniem dowiedziałam się, kim jest. Tego bohatera w ogóle bym nie podejrzewała. 
Dostajemy także  niebezpiecznych i fioletowookich Originów, którzy początkowo mi się w ogóle nie podobali, ale teraz, jak o nich myślę, to widzę w tym pewien sens. Jestem ciekawa, czy moja teoria się sprawdzi.

Finał znowu jest dramatyczny i mam nadzieję, że zgodnie z obietnicą zawartą między wersami, w części piątej będzie się działo.
Krótko mówiąc jestem zachwycona i naprawdę nie wiem, jak jak wytrzymam do czasu pojawienia się części piątej. Teraz to moja wewnętrzna bogini czytelnicza będzie wzdychać i zalewać się łzami tęsknoty za nowymi wrażeniami z Luxenami w roli głównej. 

Polecam! Super miodzio!


Seria Lux 
Obsydian | Onyx | Opal | Origin| Opposition

środa, 29 lipca 2015

Lauren Oliver: Pandemonium

Autor: Lauren Oliver
Tytuł: Pandemonium
Seria: Delirium, t.2
Stron: 376
Wydawca: Otwarte




Świat, w którym ludzie nie mają uczuć, nie są targani namiętnościami i nie pragną bliskości drugiej osoby, prezentuje się strasznie i przygnębiająco. Każdy obywatel w dniu 18. urodzin przechodzi zabieg, w wyniku którego staje się obojętnym, bezproblemowym automatem, funkcjonującym zgodnie z wytycznymi rządu. 
Wszystko, co w jakikolwiek sposób jest skażone ludzkimi uczuciami, a więc zarażone amor deliria nervosa, musi być usunięte ze społeczeństwa. Każdy człowiek, który z różnych względów zabiegu nie przeszedł, a więc jest zarażony, jest wrogiem, którego należy zlikwidować.
Właśnie w takim świecie żyje Lena. Początkowo bohaterka niecierpliwie wyczekuje swoich urodzin i zabiegu. Wydaje się jej, że to pozwoli jej pozbyć się nie tylko wątpliwości, ale i złej opinii, którą nabyła przez chorobę i śmierć rodziców, a zwłaszcza matki. 
Wtedy zupełnie przypadkowo Lena poznaje Alexa. Przekonana, że chłopak już przeszedł zabieg (ma zresztą blizny), zgadza się na spotkania, rozmowy i wspólne wyjścia. Gdy poznaje prawdę, jest już nie tylko zakochana, ale też planuje jak uniknąć zabiegu, bo zaczyna rozumieć, że brak miłości i wolnej woli w życiu, zubaża człowieka i czyni go martwym już za życia. 
Finał pierwszego tomu jest dramatyczny; planowana ucieczka nie do końca się udaje. Lenie co prawda udaje się przekroczyć ogrodzenie, ale Alex zostaje złapany przez strażników. 

W tomie drugim śledzimy dalsze losy Leny na dwóch płaszczyznach czasowych. 
Wtedy opowiada o tułaczce rannej dziewczyny przez Głuszę. Gdy Lena znajduje się już na skraju wyczerpania, zostaje uratowana przez mieszkańców Głuszy, od których nie tylko uczy się trudnej sztuki przetrwania, ale też poznaje sekrety ruchu oporu. Kilkumiesięczny pobyt na zniszczonym przez akcję blitz pustkowiu, jest dla Leny, prawdziwą szkołą życia. Osłabiona i schorowana, stopniowo staje się twarda i rozważna, nikt już nie poznałby w niej tej dziewczyny z początków tomu pierwszego. 

Jeszcze większą zmianę widzimy w Lenie, gdy czytamy rozdziały zatytułowane Teraz. Jako pełnoprawna członkini ruchu oporu , dziewczyna wraca wraz z przyjaciółmi do miasta, by śledzić poczynania ruchu AWD, który jest czymś w rodzaju oficjalnej propagandy rządu. Zabiegi przedstawia się, jako ratujące życie, a tych, którzy im się nie poddali jako śmieci i zarazę. Twarzą młodzieżówki jest niejaki Julian, którego ruch oporu pilnie obserwuje. Niebawem los zetknie ze sobą Lenę i Juliana i każe im walczyć o przetrwanie. Czy w sytuacji zagrożenia życia, wychowany pod kloszem chłopak zmieni swoje poglądy na amor deliria nervosa? 

Pandemonium czytałam z zaciekawieniem, głównie dlatego, że autorka bardzo wnikliwie przedstawiła tę część społeczeństwa, która albo zabiegu  nie przeszła, albo coś w nim poszło nie tak. 
Ci wszyscy ludzi stali się marginesem, niemiłym dla rządu faktem i musieli zejść do podziemi, by tam żyć i walczyć o przetrwanie. A walczyć muszą nie tylko z rządem. Są jeszcze Hieny, czyli ci którym najbardziej zależy na tym, żeby kraść i rabować. 
Dzięki postaci Juliana możemy też zobaczyć, jak to wygląda z drugiej strony. Właściwie Julian to taka powtórka z Leny z tomu pierwszego. Wychowany w odosobnieniu, zabieg postrzega jako coś, co uratuje mu życie, zarażeni są dla niego straszni, a prawda na temat życia poza miastem wstrząsająca. Spotkanie z Leną uzmysławia mu, że życie, które zaplanował dla niego ojciec, niekoniecznie jest tym właściwym. 

Drugi tom bez Alexa (nie łudźmy się, nikt nie uwierzył w jego śmierć), jest trochę dziwny, choć dzięki temu uniknęliśmy typowych dla bohaterów rozterek. Nie do końca podobało mi się wplątanie głównej bohaterki w miłosny trójkąt i w sumie ciekawa jestem, co teraz z tym będzie. Chętnie też dowiedziałabym się, jak potoczyły się losy Hany, która prawdopodobnie przeszła zabieg. Na horyzoncie zamajaczyła też matka Leny, mam zatem nadzieję, że w tomie trzecim będzie się działo. 

Pandemonium to godna kontynuacja i oby tylko historia nie zeszła z pułapu, na który się wzbiła, bo póki co jest ona naprawdę godna poznania.

poniedziałek, 27 lipca 2015

Gabrielle Zevin: Czas miłości i czekolady

Autor: Gabrielle Zevin
Tytuł: Czas miłości i czekolady
Stron: 320
Seria: Czekoladowa trylogia, t. 3
Wydawca: Grupa Wydawnicza Foksal







Jak sugeruje tytuł powieści w życiu Ani Balanchine przychodzi czas na dwie sprawy, które początkowo zupełnie nie będą chciały się połączyć.  Stare przysłowie mówi, że kto ma szczęście w interesach, ten nie ma szczęścia w miłości i zasada ta, przynajmniej na początku, idealnie do Ani pasuje. 

W finale tomu drugiego bohaterka podjęła ważną dla siebie i swoich bliskich decyzję. Chcąc, by wreszcie interesy rodziny Balanchine stały się legalne, postanowiła otworzyć klub nocny i sprzedawać w nim produkty na bazie czekolady, ale wszystko rzecz jasna legalnie. Zupełnie niespodziewanie wsparcie zaoferował jej były prokurator Charles Delacroix, co spotkało się z gniewem jego syna Wina. I tak już na samym początku bohaterka musi stracić licealną miłość, by rodzinny interes mógł rozkwitnąć. 

Powieść podzielona jest na dwie części. 
Pierwsza zatytułowana Czas czekolady opowiada o początkach działalności Ani, o tym jak powstają kolejne kluby i zaczynają się cieszyć dużą popularnością, a także wpływać na wizerunek i atmosferę miasta. Pomimo dużego wsparcia ze strony rodziny, Ania jest samotna i widać, że z dnia na dzień staje się coraz bardziej rozgoryczona. 
Część druga pt. Czas miłości, jak nietrudno się domyślić, skupi się na rekonwalescencji bohaterki, trudnym powrocie do zdrowia i próbie otwarcia swojego serca na miłość, kogoś, kto był jej od dawna pisany. 

O ile pierwsza część podobała mi się bardzo i chętnie sięgnęłam od razu po część drugą, o tyle część trzecia, a raczej klimat, w jakim jest utrzymana, trochę mnie zaskoczyły. 
Ania nie przypomina żadnej z bohaterek powieści dla młodzieży, jakie dane mi było czytać. Poważna, jak na swój wiek, zdystansowana, skryta, uparta i stanowcza. Nie wzdycha, nie płacze, nie jęczy, po prostu robi to co sobie zaplanowała. Otworzyć klub? Czemu nie? Stworzyć sieć klubów? Koniecznie! Zrezygnować z miłości, bo to nie dla niej? Chyba musi. 
Przyznam, że niektóre poczynania głównej bohaterki śledziłam z niekłamanym zaskoczeniem, bo jeszcze mocniej utwierdzały mnie one w przekonaniu, że w metryce to może ma ona 20 lat, ale duchowo jest dużo, dużo starsza. Ania to trochę taka stara maleńka, która w podejmowaniu decyzji nie kieruje się uczuciami, a rozumem, przy czym robi wszystko tak, by nie skrzywdzić swojej rodziny,  bo ta jest dla niej najważniejsza. 

Akcja rozwija się powoli i momentami staje się wręcz senna, ale jest tu kilka mocnych zwrotów akcji, które zdecydowanie budzą czytelnika. Gdy żegnamy się z bohaterką jest już dorosłą kobietą po przejściach, dorastała na oczach czytelnika i chyba to jest w tej trylogii najcenniejsze. Bohaterka podejmowała decyzje i musiała się liczyć z ich konsekwencjami, a były one rozmaite. 
To dlatego polecam Czekoladową trylogię i zachęcam do jej przeczytania. Jest inna, momentami nieco gorzka i smutna, ale w tym właśnie tkwi jej urok.


Czekoladowa trylogia
Moja mroczna strona | Krew z krwi | Czas miłości i czekolady

sobota, 25 lipca 2015

Nora Roberts: Kamień Pogan

Autor: Nora Roberts
Tytuł: Kamień Pogan
Seria: Znak siedmiu, t.3.
Stron: 360
Wydawca: Prószyński i S-ka




Siódmy miesiąc roku  i kolejna siódemka zbliżają się wielkimi krokami. Gdy nadejdą, miasto i jego mieszkańców ogarnie szaleństwo; będą zabijać, niszczyć, kraść i krzywdzić. Piekielny Lazarus Twisse nasyci się ich negatywnymi emocjami i znowu nabierze sił.  Demon jednak nie może czuć się zbyt pewnie. Jest ktoś, kto może go powstrzymać, a nawet ostatecznie posłać do piekła. To potomkowie Gilesa Denta i Ann Hawkins oraz potomkinie jego i Hester Dale. 
Czy połączone siły sześciorga mają większą szansę na zwycięstwo z demonem? To okaże się wkrótce. 


Gdy dwie zakochane pary: Cal i Quinn oraz Fox i Layla snują plany na przyszłość i cieszą się swoją miłością, pozostała niesparowana z całej szóstki dwójka: Gage i Cybil umawiają się, że nie ulegną tajemniczej presji i na pewno nie zostaną parą. 
Te zapewnienia pojawiały się już pod koniec części drugiej i przyznam, że niesłychanie mnie one bawiły. 
Gage i Cybil, w odróżnieniu od reszty, to dwa wolne duchy, którym trudno zagrzać gdzieś miejsce na dłużej. 
Gage'a z Hawkins Hollow wygnało przede wszystkim nieszczęśliwe dzieciństwo. Wczesna utrata matki i bicie przez ojca pijaka, spowodowały, że gdy tylko Gage miał szansę, wyjechał stąd. Pomny obietnicy wracał jednak co 7 lat, by pomóc Calowi i Foxowi w walce z Twissem. Po wszystkim znowu wyjeżdżał. 
Gadatliwa Cybil, jest w grupie tą, która potrafi się dokopać do każdej informacji, interesuje się magią i symboliką, a także potrafi zajrzeć w przyszłość. 
Gdy przyjaciele zaczynają tworzyć pary, Gage i Cybil odmawiają wpisania się w ogólny schemat, choć widać gołym okiem, że tworzą zgrany duet i świetnie się uzupełniają. Czy długo utrzymają się w swoich ustaleniach? Nietrudno się domyślić.

Trzeba przyznać Norze Roberts, że trylogia Znak siedmiu naprawdę się jej udała. Bohaterowie są sympatyczni i zabawni, romans przeplata się tu z grozą, a niewiadoma  losów bohaterów trzyma czytelnika w napięciu do samego końca. Niby się podejrzewa, że wszystko będzie dobrze, ale na sto procent pewnym być nie można. 
Pomimo że w części trzeciej bohaterami prowadzącymi są Cybil i Gage, autorka nie zapomina o pozostałych bohaterach, na bieżąco informując czytelnika o zmianach w ich życiu. Miło obserwuje się, jak między sześciorgiem bohaterów zawiązuje się coraz więcej zależności, jak potrafią docenić to co ich łączy i wykorzystać w walce z wrogiem. 

Trylogię poleciłabym nie tylko zagorzałym wielbicielkom twórczości Nory Roberts. Każda czytelniczka lubiąca romans i przygodę, a to tego sporą dawkę magii i nieco grozy, na pewno będzie zadowolona z lektury. Wiem, co mówię, bo trylogię sprezentowałam też na urodziny mojej Mamie i była zachwycona, a przeczytała ją w kilka dni. 
Dlatego, jeśli ktoś szuka dla siebie lekkiej, zabawnej historii ze szczyptą fantasy, to trylogia Znak siedmiu, powinna sprostać jego oczekiwaniom.


Trylogia Znak siedmiu 
Bracia krwi  | Magia i krew| Kamień Pogan 

czwartek, 23 lipca 2015

Jessica Sorensen: Przypadki Callie i Kaydena

Autor: Jessica Sorensen
Tytuł: Przypadki Callie i Kaydena
Seria: Coincidence, t.1
Stron: 368
Wydawca: Zysk i S-ka




Czasami na rynku czytelniczym pojawiają się książki, które na swój sposób prześladują potencjalnego czytelnika, do czasu aż w końcu ten zrezygnowany sięgnie i przeczyta. 
W moim przypadku, gdzie bym się nie obejrzała, natykałam się na zdjęcie okładkowe. Początkowo nie przywiązywałam do tej książki zbyt wielkiej wagi. Założyłam, że jest to kolejna nastoletnia i burzliwa historia miłosna i jakoś nie zaprzątałam sobie nią głowy. Jednak, gdy dwa dni temu nadarzyła się okazja, by książkę przeczytać pomyślałam, że tylko zajrzę i... przepadłam na cały wieczór. 

Główni bohaterowie stoją u progu dorosłości. Za kilka miesięcy wyjadą na studia i wreszcie będą samodzielni. Mimo że znają się ze szkoły, to obracają się w zupełnie innym kręgu znajomych. 
Callie jest outsiderką, przez znajomych okrzyknięta satanistką i anorektyczką, a to wszystko przez wizerunek, który tak nagle zmieniła. Kayden, zdolny sportowiec, to gwiazda drużyny, jeden z popularniejszych chłopaków w szkole. Prawdopodobnie ich drogi nie przecięłyby się w ogóle, gdyby nie przyjęcie w domu rodziców Kaydena. Callie pojawia się tam zupełnie przypadkowo i jest świadkiem, jak ojciec Kaydena go bije. Co do niej kompletnie niepodobne, dziewczyna przerywa to pod jakimś banalnym pretekstem, ratując tym chłopaka. Potem drogi bohaterów rozchodzą się i ponownie spotkają się dopiero na studiach, za kilka miesięcy.

Studia i wyjazd z domu ma być dla obydwojga bohaterów nowym startem, odcięciem się od tego co było. Szybko jednak okazuje się, że nie tak łatwo zostawić za sobą to co było, zwłaszcza że są to sprawy niedokończone. Kayden zafascynowany dziewczyną, która jako pierwsza mu pomogła, mimo że nie musiała, postanawia poznać ją bliżej. Wspólne spotkania zaczynają owocować zaufaniem i coraz większą sympatią, która stopniowo zmienia się w coś więcej. Trzeba będzie odkryć pewne tajemnice, zdecydować, ile można drugiej osobie powiedzieć, a co najgorsze trzeba będzie wrócić na Święto Dziękczynienia do domów, gdzie czekają stare koszmary. Jak bohaterowie sobie z nimi poradzą? 

Jestem pod wielkim wrażeniem książki. Po raz pierwszy spotkałam się z takim podejściem do przemocy w domu rodzinnym i w rodzinie i muszę przyznać, że od momentu przeczytania zakończenia, które jest bardzo dramatyczne, wydarzenia te wciąż tkwią w mojej głowie.
Autorka w bardzo sugestywny sposób opisuje lęki i obawy bohaterów i zwraca uwagę na takie szczegóły, które przeciętnemu człowiekowi nie przyszłyby do głowy. Każdy rodzaj przemocy fizycznej zostawia na psychice młodej osoby ślady i zmienia ją na całe życie. Wpływa na rodzaj zawieranych relacji, stosunek do nowych ludzi, miejsc, rzeczy, a w praktyce tak naprawdę izoluje od normalności. Bardzo dobitnie mówi o tym Callie, gdy wracając do przeżyć z 12. urodzin mówi, ile pierwszych razów jej odebrano: pierwszy pocałunek, dotyk,  pierwsze spotkanie z chłopakiem, pierwsze myśli o czymś więcej niż tylko przytulanie i wiele, wiele innych. Od tamtych wydarzeń, wszystko wydaje się dziewczynie brudne, skażone, nie dla niej, bo co by nie zrobiła, wszystko będzie jej przypominać tamto. Wyzwolenie się z takich więzów zabiera człowiekowi normalność, a bywa, że nigdy się to nie udaje. 

Podobnie jest z Kaydenem. Wychowany w rodzinie, w której od zawsze panoszyła się przemoc, radzi sobie z bólem i lekami na własny sposób, wiedząc, że wcale nie jest to sposób właściwy. Zależny od rodziców i jedynego domu, jaki ma, wraca tam, bo dokąd ma pójść? Trudno o stanowczość i silną wolę, gdy wraz z dorosłością przemoc wcale nie zniknęła, wręcz przeciwnie nasila się. Gdzie szukać pomocy, skoro budowane przez lata pozory układnej rodziny, nie pozwoliłby nikomu uwierzyć, że w ogóle coś się dzieje? 

Szokuje także rola rodziny w tym wszystkim. Matka Kaydena dająca przyzwolenie na czyny męża i kompletnie obojętna na tragedię, jaka od wielu lat dotyka jej trzech synów, czy matka Callie, dla której nagła zmiana w wizerunku i zachowaniu dorastającej córki, była tylko buntem i kaprysem. To jest naprawdę straszne i nic nie usprawiedliwia takiego postępowania. 

Niecierpliwie czekam na drugą część losów młodych bohaterów i polecam tę książkę każdemu. Nie ulegajcie złudzeniu okładki, sięgnijcie głębiej. 

Polecam! Warto.

poniedziałek, 20 lipca 2015

Nora Roberts: Magia i krew

Autor: Nora Roberts
Tytuł: Magia i krew
Trylogia Znak Siedmiu t.2.
Stron: 344
Wydawca: Prószyński i S-ka






Na dziesiąte urodziny Cal, Fox i Gage obiecali sobie, że zawsze będą się przyjaźnić i sobie pomagać, obojętnie gdzie nie rzuciłby ich los. Obietnicę przypieczętowali krwią i tym samym uwolnili drzemiące od kilku wieków pradawne zło. Od tej pory z regularnością co do siedmiu lat zło bezczelnie panoszy się w miasteczku; szaleństwo ogarnia mieszkańców, którzy dopuszczają się najróżniejszych okropieństw i zbrodni.  Zadaniem Cala, Foxa i Gage'a jest zapobiegnięcie, choć w części, strasznym rzeczom, jakie się tu dzieją. 

Rytuał zmienił nie tylko chłopców, czyniąc z nich strażników rodzimego miasteczka, wpłynął także na ich życie, bo spowodował, że trudno im stąd na dłużej wyjechać, o wyjeździe na stałe nie wspomnę. Wyjątkiem jest tutaj Gage, którego koszmary dzieciństwa gonią z miejsca w miejsce. Ponadto każdy z nich zyskał pewne umiejętności; jeden z nich jest w stanie sięgnąć w przeszłość, drugi ma niezwykłą moc orientacji w teraźniejszości, a inny może zajrzeć w przyszłość. 
Za każdym razem zło powraca i uderza z większą siłą. Kiedy zbliża się czwarta siódemka, bohaterowie zdają sobie sprawę, że tym razem może to być starcie decydujące. Jednak nie będą musieli walczyć z demonem sami, gdyż niespodziewanie otrzymują niezwykłą pomoc w postaci trzech kobiet, które z dnia na dzień przybywają do Hawkins Hollow. Wszyscy są ze sobą związani, w sposób, którego nie podejrzewali.  Czy połączona moc sześciorga wygra w starciu z demonem? 

Nora Roberts słusznie nazywana królową romansu, miała naprawdę fajny pomysł na trylogię z wątkiem fantastycznym. Poszczególne części trylogii układają się w pewien schemat. 
Fabułę pierwszej części zatytułowanej  Bracia krwi śledzimy z perspektywy Cala i Quinn. On, to właściciel miejscowej kręgielni, ona przyjechała tu napisać książkę na temat niezwykłości miasteczka. Działania tej dwójki nie tylko uruchomiły lawinę kolejnych wydarzeń, ale też zaangażowały w nie ich przyjaciół. Oczywiście bez romansu nie mogło się obyć, dlatego Cal i Quinn polubili się, potem zakochali, a w tomie drugim planują już ślub. 

Bohaterami prowadzącymi w tomie drugim są Fox i Layla i od razu muszę powiedzieć, że (na razie jestem przed lekturą tomu finałowego)  tom drugi jest jeszcze lepszy i wciągający niż pierwszy. 
Fox jest prawnikiem, dzieckiem dwójki hippisów, człowiekiem oddanym rodzinie, przyjaciołom, a nawet klientom. Honorowy i prawdomówny, woli doradzić rozwodzącym się znajomym terapię, niż czerpać zyski z ich rozstania. Prywatnie niepoprawny bałaganiarz, utalentowany muzyk i marzyciel. 
Layla, która pojawiła się w Hawkins, trochę wbrew sobie, jest skryta, bardzo zdystansowana i panicznie boi się wszelkiego rodzaju śliskich pełzających gadów. Z braku innego zajęcia oraz gotówki, zaczyna prowadzić Foxowi biuro i stopniowo także oni zaczynają tworzyć parę, choć zanim do tego dojdzie, będą musieli uporać się z własnymi zaszłościami. 

W tomie drugim poszukiwania bohaterów przybierają na sile, tak jak wzmagają się ataki demona, który grając na ich ukrytych lękach, zechce ich zniechęcić do walki z nim. 
Aby dowiedzieć się jak wieki temu Giles Dent uwięził demona, konieczne będzie znalezienie brakujących pamiętników Ann, co też bohaterowie będą  próbowali zrobić. Oprócz tego, skoro mają walczyć z demonem jako grupa, postanowią powtórzyć rytuał sprzed lat, z tą różnicą, że teraz dołączą także Quinn, Layla oraz Cybil. Czy dzięki temu podzielony dotąd heliotrop na nowo połączy się w całość?

Jak już wspomniałam drugi tom czyta się równie dobrze. Jest dowcipnie, czasem z dreszczykiem,  z zainteresowaniem śledzi się poczynania bohaterów oraz kibicuje się im w ich romansach. 
Bardzo ciekawa jestem nie tylko finału tej historii, ale nietuzinkowej postaci Gage'a, którego autorka naznaczyła największą dawką dramatyzmu. Dlatego nie mam wyjścia; muszę sięgnąć po trzeci tom.

sobota, 18 lipca 2015

Wilkie Collins: Nawiedzony hotel

Autor: Wilkie Collins
Tytuł: Nawiedzony hotel
Stron: 562
Wydawca: Zysk i S-ka






Wilkie Collins to jeden z najbardziej cenionych powieściopisarzy epoki wiktoriańskiej. Był autorem opowiadań, powieści, dramatów, a nawet esejów. Przez blisko 20 lat przyjaźnił się z Charlesem Dickensem. Uznaje się go za prekursora powieści detektywistycznej, dzięki publikacji Kamienia księżycowego. Już samo to wystarczyłoby mi, by sięgnąć, po piękne wydanie Nawiedzonego hotelu, jednak w moim przypadku, najpierw poznałam Wilkiego Collinsa jako bohatera literackiego w genialnej powieści Drood, autorstwa D. Simmonsa. Wilkie był narratorem i bohaterem powieści i to jego oczami śledził czytelnik owianą tajemnicą postać  Dickensa. Już samo to wystarczyło mi, by Wilkiego polubić. Zdaję sobie sprawę, że postać  z książki i jej pierwowzór, to nie to samo, ale nie wpływa to na moją  sympatię do tego autora. 

W tomie Nawiedzony hotel, oprócz tytułowej powieści, znalazło się 7 opowiadań tego autora oraz jedno nieco dłuższe zatytułowane Diabelskie okulary

Wydanie oryginalne Nawiedzonego hotelu liczy sobie już blisko 140 lat. W Polsce po raz pierwszy ukazało się nakładem wydawnictwa Akapit  w roku 1992. 
Po blisko ćwierćwieczu dzięki Zyskowi i S-ce dostajemy nowe wydanie, wzbogacone o inne opowiadania W. Collinsa. 

Opis wydawcy z tyłu okładki używa takich słów jak groza, tajemnica, duchy. Zawiedziony będzie jednak ten, kto od książki będzie oczekiwał grozy w rozumieniu współczesnym, grozy jaką oferują nam promowane w kinach krwiste horrory, czy książkowe wydania powieści Stephena Kinga czy innych mistrzów grozy XX i XXI wieku. To zdecydowanie nie to samo. 
Kluczem do zrozumienia niniejszego wydania i historii w nim zawartych, jest przede wszystkim zrozumienie specyfiki epoki w której żył Wilkie Collins i licznych przemian społeczno-obyczajowych, których niewątpliwie był świadkiem. 

W l. 60 XIX wieku w literaturze i sztuce zaczyna królować prąd umownie zwany modernizmem, u nas nazywany Młodą Polską. Z pojęciem modernizmu wiąże się wiele innych impresjonizm, symbolizm i wiele innych. Świat zmierzający ku końcowi stulecia, podlegał przemianom, a więc podlegał im też człowiek, a co za tym idzie zmieniał się jego pogląd na życie i sprawy z nim związane. Koniec jednego i oczekiwanie na początek nowego budzi niepokój przed nieznanym i po części właśnie z tych niepokojów rodzą się nowe motywy w literaturze. Odnajdujemy je właśnie, m.in. w tomie Nawiedzony hotel.

Historie  te mają swój specyficzny klimat. Kobiety zazwyczaj są damami w opresji, zależnymi od mężczyzn łotrów lub honorowych gentelmanów. Zdarzają się jednak i takie, które są fatalne; pozbawiają mężczyzn majątku, zdrowia, a nawet życia, tak jak tajemnicza Claudia Narrone w Nawiedzonym hotelu. 
W dziwaczny sposób  zmarli potrafią się upomnieć o swoje prawa i przekazać żywym wiadomość z zaświatów, a nawet nad nimi czuwać, tak jak to mamy pokazane w opowiadaniu Pani Zant i duch. 
Zabawny może się wydawać fakt, że często charakter człowieka można odczytać już z samej jego twarzy, co pozytywni bohaterowie mocno odczuwają. 
Bardzo popularnym motywem, który powtarza się w niemal każdym opowiadaniu są przeczucia. Nie jest to konkretne przepowiadanie przyszłości (z wyjątkiem opowiadania Dziewiąta), a raczej silne wrażenie, że stanie się coś bardzo złego, albo że akurat tej konkretnej osobie na pewno nie można ufać, tak jak to mamy w Wyśnionej kobiecie, Pannie Jeromette i pastorze czy Nawiedzonym hotelu. Bywa, że źródłem, z którego bohaterowie czerpią wiedzę są prorocze sny, często śnione na długo przed danym wydarzeniem. 
Bohaterowie tych historii mogą się początkowo wydać banalni: kobiety mdleją i rumienią się lub bledną na zawołanie, mężczyźni przeważnie służą im swoim silnym ramieniem, a jedyna czułość jakiej można się tu doszukać to prośba żony do męża o pocałunek. 
Najczęściej dobro wygrywa, a zło zostaje ukarane, choć bywa, że ucierpią na tym niewinni, zupełnie jak w prawdziwym życiu. 
Temat modernizmu należał do grupy moich ulubionych na studiach i być może dlatego podeszłam do lektury z tak dużym sentymentem. Ta ulotność epoki wiktoriańskiej, damy w woalach i mężczyźni, kierujący się przeważnie honorem, a dla smaczku skrytobójstwo, duch czy nawiedzony pałac, czegóż chcieć więcej od dobrej książki? 
Nawiedzony hotel to przyjemny powiew belle epoque. Polecam. Nie tylko koneserom, ale też tym, którzy chcieliby się dowiedzieć, jak kiedyś wyglądało opowiadanie grozy i co najbardziej przerażało naszych przodków. 

Dziękuję!

czwartek, 16 lipca 2015

K. Bromberg: Namiętność silniejsza niż ból

Autor: K. Bromberg
Tytuł: Namiętność silniejsza niż ból
Cykl: Driven, t.1
Stron: 376
Wydawca: Helion




Niesamowite, jak jednostkowy twór kultury masowej, może w pewnym momencie stać się początkiem trendu. Chwytliwy, atrakcyjnie przedstawiony motyw może spowodować, że na tej samej fali powstanie wiele innych podobnych lub inspirujących się pierwowzorem utworów. W bardzo krótkim czasie rynek zostanie nimi wręcz zalany i w tym natłoku trudno będzie znaleźć coś, co jest zwyczajnie fajne, przyjemne w odbiorze i nie idzie tą samą drogą, co reszta.
Nie wiem, czy to z tego powodu że czytelnicy są mało wymagający, albo tworzący pisarze tak o nich myślą, ale większość tego co ostatnio proponuje nam literatura romansowa dla dorosłych, opiera się głównie po pierwsze na dominacji seksualnej, a po drugie na zasadzie, że im bardziej wyuzdane sceny seksu, tym lepiej. Szybko dochodzi do pewnego odwrócenia wartości i to co do tej pory było przeciwieństwem związku opartego na miłości i zaufaniu, bo bazującego głównie na toksycznym kontrolowaniu drugiej osoby (głównie kobiety), staje się obiektem marzeń i pragnień bohaterek. Inaczej mówiąc, im bardziej zwichrowany bohater męski, im bardziej uległa i naiwna bohaterka kobieca, tym lepiej dla całej historii. Przyszło mi do głowy, że takie historie powinny się podobać głównie mężczyznom, bo co może być przyjemnego dla czytelniczek płci żeńskiej w poznawaniu historii o tym, jak bohaterka znosi kolejne upokorzenia, robi rzeczy, na które wcześniej by się nigdy nie zdobyła, i połykając gorzkie łzy, wybacza raz za razem. A wszystko niby dlatego, że kocha i świecie wierzy, że on przecież z gruntu rzeczy jest dobry, a traktuje ją jak najgorszą, bo musi i nie umie inaczej. Ten trend w romansowych historiach zapoczątkowała rzecz jasna trylogia o Szarym, a potem to, jak już wszyscy wiemy, potoczyło się lawinowo.
W centrum moich czytelniczych zainteresowań znajduje się głównie fantastyka, ale jak każda kobieta, zwłaszcza w urlopowy czas, lubię czasem przeczytać jakiś romans. Po pierwszy tom trylogii Driven sięgnęłam pod wpływem wielu pochwał, które pod adresem serii kierowała Wiola z bloga Subiektywnie o książkach. Pomyślałam, a co mi tam, zobaczę i oto jestem już po pierwszym tomie. 

Spokojna i raczej uporządkowana życiowo Rylee ma pracę, którą lubi i dzięki której czuje się potrzebna, przyjaciół, na których wsparcie może liczyć i w zasadzie niczego więcej od życia nie oczekuje. Swoją miłość, jak się jej wydaje, już przeżyła i bezpowrotnie straciła, dlatego nie szuka ani chłopaka, ani nowych, przelotnych znajomości. Dlatego kiedy zupełnie nieoczekiwanie zatrzaskuje się w małej komórce i niemal umiera na atak klaustrofobii, nagły ratunek ze strony aroganckiego nieznajomego, który najpierw ją obraża, a potem namiętnie całuje, przewraca cały jej uporządkowany świat do góry nogami. Od tej pory już nic nie będzie takie jak dotąd.
W ten sposób zaczyna się płomienna, pełna pikanterii znajomość Rylee z Coltonem Donovanem. Ona jest tą dobrą, choć, gdy trzeba pyskatą i stanowczą, z oddaniem zajmuje się porzuconymi dziećmi, pełniąc w Domu rolę opiekunki i nauczycielki.  On to typowy bad boy skrywający w duszy bolesne rany zadane mu w dzieciństwie. Jak sam o sobie mówi, niszczy ludzi, a zwłaszcza kobiety, w związki nie wierzy,  a wyżywa się w sypialni lub na torze wyścigowym. Zauroczona Rylee angażuje się w znajomość z Donovanem, choć wie, że przyszłości to nie ma i z pewnością nie skończy się ślubem i domkiem z ogrodem. Przyciąganie jest jednak tak silne, że bohaterowie nie potrafią się sobie oprzeć.
Tym co mi się podobało w budowie fabuły, było po pierwsze to, że bohaterowie nie wzięli się znikąd. Zanim się poznali mieli inne życie, doświadczenia, często bolesne, które teraz odciskają na nich piętno. 
Druga sprawa jest taka, że z chwilą, gdy się poznają i zaczynają spotykać, nie zamiera ich życie prywatne ani towarzyskie i tutaj mam na myśli głównie Rylee, bo to z jej perspektywy śledzimy bieg akcji. Bohaterka nadal chodzi do pracy, zajmuje się zagubionymi chłopcami, pielęgnuje przyjaźń z Haddie. Jej życie nie zatrzymało się, ani nie zogniskowało jedynie na Coltonie. Próby zachowania przez  Rylee odrębności oraz własnych zasad są naprawdę godne podziwu. 
Po trzecie relacja między dwojgiem bohaterów nie ogranicza się tylko do igraszek łóżkowo - sypialnianych. Po pierwszym spotkaniu bohaterowie nie pędzą od razu do sypialni, by tam oddawać się wymyślnym, bolesnym pieszczotom, a ich znajomość nie polega tylko na wzajemnym spotykaniu się i świntuszeniu do ucha. Są spotkania, wspólne wyjścia, spacery i, co ważne, rozmowy na różne tematy.  Jest zabawnie, muzycznie, bo często teksty ulubionych piosenek bohaterów mówią wyraźniej niż słowa, pikantnie i romantycznie. 
Zarówno Rylee i Colton mają swoje bagaże, jak to nazywają i właśnie te bagaże utrudniają im zawarcie normalnej i zdrowej relacji. Oczywiście od razu wiadomo, że w gorszej sytuacji znajduje się Colton i przeżycia z dzieciństwa uczyniły go takim człowiekiem, jakim jest teraz. Nie jest jednak maniakiem z przesadną potrzebą kontroli i inwigilacji, a raczej bananowym, złotym dzieckiem sławnych rodziców Hollywoodu, o czym sam szczerze mówi.

Rylee, jak już wspomniałam, decyduje się na romans, który nie będzie dla niej korzystny i bohaterka dobrze o tym wie, ale się łudzi, o czym też dobrze wie. Co z tego wyniknie? Czy zapłaci cenę, podobną innym blondwłosym chudzielcom, z którym publicznie pokazywał się Colton? A może...? 

Na koniec dodam jeszcze, że książka nie jest gruba, co tego typu historiom wychodzi zdecydowanie na dobre. 700-stronicowe tomiszcza dobrze sprawdzają się tylko w przypadku sag rodzinnych lub romansów historycznych. 
Trochę nie przypadło mi do gustu polskie tłumaczenie tytułu oraz opis wydawcy odnośnie Rylee. Czytając go, wzięłam Rylee za nie wiadomo jakiego wampa, a bohaterka zdecydowanie taka nie jest, ten opis jest więc nieco krzywdzący. 
Tak, czy siak, pierwsza część Driven umiliła mi deszczowe popołudnie i chętnie dowiem się co dalej.

poniedziałek, 13 lipca 2015

Laini Taylor: Sny bogów i potworów, część 1.

Autor: Laini Taylor
Tytuł: Sny bogów i potworów, cz.1
Cykl: Córka dymu i kości, cz. 3.1
Stron: 304
Wydawca: AMBER






Tego lata wydawnictwo AMBER zrobiło czytelnikom wspaniałą niespodziankę i wydało trzecią część intrygującej trylogii o serafinach i chimerach. Co  prawda finałowa część została rozbita na dwie mniejsze, ale myślę, że za cenę poznania zakończenia tej historii można przymknąć na to oko. 

Akcja powieści zaczyna się w momencie, w którym skończyła się część druga. Wielowiekowa wojna między serafinami a chimerami wchodzi w nowy etap. 
Nowy Imperator, szalony Jael pragnie większej władzy nad światem. Chcąc zdobyć skuteczniejszą broń, wraz ze swoją armią udaje się do świata ludzi, a wydane tam przez niego oświadczenie budzi panikę w naszym świecie. 
Tymczasem zbuntowani Bastardzi zawierają sojusz z pozostałymi przy życiu chimerami. Wszystko to oczywiście dzieje się za sprawą Karou i Akivy, którzy nauczeni doświadczeniem, postanawiają skierować swoje działania na zupełnie inne tory. Wykorzystując fakt, że obie strony są już mocno wyczerpane wojną, proponują połączenie sił przeciwko Jaelowi, w którym upatrują źródło wszelkiego zła, jakiego doznali. 

W części trzeciej autorka znowu poszerza perspektywę fabularną i trudno nie docenić jej konsekwencji. Wojna zbliża się wielkimi krokami i wiadomo, że już nic tego nie zmieni, zanim jednak dojdzie do ostatecznego starcia, czytelnik ma szansę przyjrzeć się, jak przegrupowują się siły i jak to wszystko wpłynie na świat ludzi. Obserwujemy więc reakcje ludzi na przybycie aniołów i widzimy dosłownie paletę zachowań. Jedni wpadają w panikę, inni w ekstazę, jeszcze inni przybierają pozę żyj i użyj, natomiast władze traktują to jak inwazję obcych i próbują rozwiązać problem od strony badań naukowych. 

Bardzo realistycznie przedstawiono rodzące się porozumienie między dwiema rasami, które w obliczu wspólnego zagrożenia musiały się zjednoczyć. Oczywiście nie byłoby to możliwe, gdyby nie pewien podstęp Karou, która jako wskrzesicielka, mogła w ciałach liczących się wśród chimer żołnierzy, umieścić przyjazne sobie dusze. Mimo to serafini i chimery, przez bardzo długi czas uczą się wspólnej egzystencji. Na przeszkodzie stoi tu nie tylko inność, ale też dzieląca ich długa i krwawa historia. Wielu z nich ma na rękach krew współbraci przeciwników, trudno zatem uniknąć drobnych złośliwości, zaczepek, a nawet poważnych prób samosądu. Na ziemiach Kirinów, gdzie schronią się niedobitki, będzie aż kipieć. Bohaterowie będą się mierzyć z uprzedzeniami, wyrzutami sumienia, które wcześniej lub później nadejdą, goryczą i bólem straty oraz nadzieją, że być może to co robią, otworzy im lub przyszłym pokoleniom zupełnie inny świat nienaznaczony wojną i krwią. Dzięki temu lepiej poznamy dumną i wyniosłą Liraz, dzielnego i wrażliwego Ziriego, a także głębię uczuć Karou i Akivy. 

Finałowa część została także wzbogacona o nowych bohaterów, z którymi idą nowe wątki. Poznajemy Elizę, na co dzień zwykłą doktorantkę, od dzieciństwa dręczoną koszmarami o potworach; tajemniczego Morgana, który z pewnością nie jest tym, za kogo się podaje oraz młodziutką królową Stelian, pobratymców Akivy. Z pewnością te osoby wywrą duży wpływ na losy finałowego starcia. 

Powieść czyta się naprawdę przyjemnie i choć póki co aż tak wiele się nie dzieje, bo część wątków musiała się przecież zawiązać, to i tak trudno się od lektury oderwać. Jestem bardzo ciekawa, co też zaserwuje czytelnikom prawdziwy finał, którego premiera już niebawem. Czekam niecierpliwie. 

Dziękuję!

środa, 8 lipca 2015

Laini Taylor: Dni krwi i światła gwiazd

Autor: Laini Taylor
Tytuł: Dni krwi i światła gwiazd
Stron: 352
Wydawca: AMBER







Lektura Córki dymu i kości była dla mnie bardzo przyjemna, dlatego niemal od razu zabrałam się za czytanie części drugiej. Nie bardzo wiedziałam, czego się spodziewać. 
W tomie pierwszym finał historii zaowocował rozstaniem głównych bohaterów. Ona dowiedziała się prawdy na temat swojego pochodzenia i odzyskała brakujące wspomnienia, on wyznał jej co strasznego zrobił. W jakim kierunku może pójść fabuła, po takim zwrocie akcji i co może czytelnikowi zaoferować? Drugi tom zawsze jest pewnym wyzwaniem, bo rośnie i poprzeczka i wymagania odbiorców. Jak z tym zadaniem poradziła sobie Laini Taylor? 

W tomie drugim drogi Karou i Akivy rozeszły się, co według mnie było bardzo dobrym posunięciem. Po pierwsze pozwoliło to uniknąć nieustannego maglowania tematu wielkiego uczucia łączącego bohaterów, po drugie poszerzyło to perspektywę. Mówiąc krótko wydarzenia tomu drugiego przybliżają czytelnikowi kulisy wielowiekowej wojny miedzy serafinami a chimerami. 
Obie strony są zdeterminowane, by przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę, dlatego uciekają się do coraz bardziej drastycznych i brutalnych metod walki. Wojna zaczyna przypominać podjazdówkę, a zostawiane dla przeciwnika wiadomości polegają na wymyślnym mordowaniu niewinnych cywilów. Oprócz tego wśród obu ras widać coraz większe zmęczenie walką. 
Chimery borykają się z brakiem żołnierzy, a ich jedynym atutem jest wskrzesiciel, który za pomocą pradawnej magii przywraca wojowników do życia, w sumie tylko po to, by ponownie ginęli. Widać też, że tak naprawdę już nie wiedzą o co walczą. Niemal wszyscy potracili rodziny i bliskich, a teraz ich codzienność polega na ślepym wypełnianiu planu Białego Wilka, który, jak się niebawem okaże, nie ma planu na to, co będzie się działo po wojnie. Bo przecież kiedyś musi się ona skończyć. 
Podobnie jest u serafinów. Akivę i jego dwoje rodzeństwa ogarnia coraz większe zwątpienie w Imperatora, któremu ciągle mało wojen i kolejnych podbojów. Rosnące w liczbę ofiary cywilne mówią same za siebie. Czy naprawdę nie ma innej możliwości, jak tylko ciągłe mordowanie się w imię zadawnionych waśni, o których młode pokolenie nie ma zielonego pojęcia?

Kaoru w roli wskrzesicielki ogląda wojnę z zupełnie nowej dla niej strony. Nie tylko dokładniej poznaje swoich pobratymców, zaczyna też rozumieć, że wojna zamiast środkiem do osiągnięcia celu, już dawno stała się sposobem na życie. Bohaterka jest tym faktem przerażona, tym bardziej, że pławiący się w glorii chwały Thiago Biały Wilk bez mrugnięcia okiem posyła swoich ludzi na śmierć, bo jest tak przepełniony nienawiścią i uprzedzeniami, że o zakończeniu działań, czy jakichkolwiek rokowaniach, nawet nie chce słyszeć. 
Akiva wraz z rodzeństwem podejmuje działania, które mogą zmienić przyszłość nie tylko wszystkich Bastardów, ale całej rasy serafinów. Kierowany miłością do odrodzonej Madrigal, rozwiązanie konfliktu zaczyna postrzegać nie w starciu zbrojnym, ale w czymś zupełnie innym. 

Czy starania bohaterów przyniosą pożądany skutek? To się dopiero okaże, gołym okiem jednak widać, że proces już się zaczął i nie będzie powrotu do tego co było. 
Przyznam, że takie pokierowanie fabułą bardzo mi się podobało. Wątek romansowy jest tu jedynie tłem i niekiedy umila i nieco ociepla atmosferę. Odrobina miłości i czystego, bezinteresownego uczucia, w brudnym świecie przemocy i wojny, jest czymś naprawdę pięknym. Ważniejsze jest jednak pokazanie strasznego oblicza wojny i tego, jak nakręca się spirala nienawiści, angażując w konflikt plemiona, które do tej pory żyły spokojnie na uboczu i o wojnie w ogóle nie miały pojęcia. 
Powieść, która pozornie wydawała mi się kolejnym paranormalnym romansem okazała się dojrzałą i magiczną opowieścią z głębokim przesłaniem. Jej finał zostawia mnie w jeszcze większej niepewności niż część pierwsza. Czy wojna kiedyś się skończy? A jeśli tak, to powstanie na zgliszczach dawnego życia? Czy dwie nienawidzące się rasy mogą konflikt zakończyć wspólnie? 
Z obawą, ale i wielką ciekawością sięgam po pierwszą połowę finału, a wszystkim, którzy z serią jeszcze swojej przygody nie zaczęli, serdecznie ją polecam. Naprawdę warto!

sobota, 4 lipca 2015

Brandon Sanderson: Stalowe serce

Autor: Brandon Sanderson
Tytuł: Stalowe serce
Cykl: Mściciele, t.1.
Stron: 444
Wydawca: Zysk i S-ka



Odnoszę takie wrażenie, że gdzie się ostatnio czytelnik nie obejrzy, tam ma dużą szansę natknąć się na nazwisko Sanderson. 
Jedni chwalą go za cykl  Z mgły zrodzony, który niebawem doczeka się wznowienia. Inni zachwycają się powieściami z cyklu Archiwum burzowego światła, a jeszcze inni za dokończenie cyklu Koło czasu autorstwa przedwcześnie zmarłego Roberta Jordana. 
Jakby tego było mało, na początek lata otrzymujemy od Zysku i S-ki nową powieść rozpoczynającą cykl Mściciele.
Temat superbohaterów chyba nigdy nie przestanie być aktualny i chwytliwy. Motyw ten daje twórcom tak duże pole do popisu, że miejsca tu starczy dla każdego. Tradycyjnie superbohater, czy to przybyły z gwiazd Superman, czy napędzany wewnętrznym przymusem wymierzania sprawiedliwości Batman, miał chronić niewinnych. To był najważniejszy cel. 
Ostatnimi czasy jednak nie da się nie zauważyć, że, co wydaje się całkiem logiczne i słuszne, superbohater, a może lepiej istota obdarzona mocą, nie zawsze musi kierować się dobrymi pobudkami. Im więcej mocy, tym większe pragnienie władzy i panowania nad światem, czyli inaczej mówiąc trzeba nie lada siły woli i zdrowego rozsądku, by posiadana moc, nie skierowała superbohatera na manowce tyranii i okrucieństwa. Oprócz tego superbohater powinien też mieć dylematy moralne, które niczym przysłowiowe kłody, los mu wciąż rzuca pod nogi. A co by się stało, gdyby tej siły woli i honoru zabrakło? Gdyby superbohaterów nagle narodziło się jak mrówek i gdyby wcale nie mieli dobrych zamiarów? 
Ten pomysł postanowił wykorzystać Brandon Sanderson w powieści pt. Stalowe Serce. W niedalekiej przyszłości, gdy na niebie pojawiła się Calamity, świat stanął u progu wielkiej katastrofy. Na skutek impulsu, dziwnej ewolucji superbohaterem mógł stać się niemal każdy. Świat nagle zaludnił się osobnikami o niezwykłych mocach, ale nie stał się przez to lepszy ani bezpieczniejszy. Epicy, bo tak ich nazwano, okazali się brutalni, chciwi i samolubni. Zdewastowali miasta, ludzi zepchnęli do rangi niewolników lub marionetek, zaś sami zaczęli sprawować rządy.
Na gruzach dawnego Chicago, przemianowanego teraz na Newcago, kontrolę sprawuje Epik Stalowe Serce. Potrafi on nie tylko zmienić wszystko w stal, kule się go nie imają, a dzięki wsparciu innych Epików stale utrzymuje nad miastem nieprzeniknione ciemności. Jest niepokonany, nie ma słabych punktów. Nikt z tych, którzy rzucili mu wyzwanie, nie przeżył konfrontacji.
David Charleston wie jednak, że Epik musi mieć słaby punkt. Jako naoczny świadek masakry dokonanej przez Stalowe Serce w jednym z banków, 8-letni wówczas David (obecnie jedyny żyjący uczestnik tamtych wydarzeń) widział jak Epik krwawi. Co jednak spowodowało tę chwilową słabość? Wypadkowa jakich sił tam zadziałała? Tego póki co nie wiadomo. 
Po 10 latach od tamtych wydarzeń niemal dorosły David szuka sposobności, by przyłączyć się do grupy Mścicieli (ludzi zabijających Epików) i doprowadzić do śmierci tyrana. Kiedy wreszcie udaje mu się natrafić na ślad grupy, dobitnie przekonuje się, że ani nie będzie to łatwe, ani szybkie. Oprócz tego będzie musiał odpowiedzieć sobie na pytanie, czy faktycznie w świecie pełnym tyranów i okrutników, zabicie jednego coś zmieni? Czy po jednym, po prostu nie pojawią się kolejni, jeszcze gorsi? 
Stalowe Serce to moje  pierwsze spotkanie z twórczością tego autora i już wiem, że nie ostatnie. Rzecz nie tylko w tym, że Sanderson pisze w sposób bardzo konkretny, a jednocześnie obrazowy, ale też w tym, że ma naprawdę ciekawe pomysły i umie je przelać na papier.
Ten pomysł jest właściwie prosty. Oto mamy świat, który obdarzeni mocami, traktują jak swój prywatny plac zabaw. Ich kaprysy i żądze pozbawiły świat ludzi słońca, roślinności, bezpieczeństwa i możliwości wyboru, jak chcą żyć. Ludzie są skazani na prace w fabrykach i nędzne bytowanie na społecznym marginesie. Oczywiście są też bogaci, ale ich rola ogranicza się właściwie do bycia ładnym odzobnikiem lub, gdy się komuś zachce, zabawką. 
Co w takim świecie mogą zdziałać Mściciele? Trochę mogą, choć ich działalność obciążona jest wieloma dylematami i trudnymi wyborami, o czym David niejednokrotnie będzie się musiał przekonać. Nieustannie też w tle majaczy zagadka słabości Stalowego Serca. Wielka niewiadoma wyjaśnia się dopiero w finale powieści i nie jest to jedyne zaskoczenie, gdyż autor serwuje nam jeszcze kilka miłych niespodzianek.
Powieść wciąga od pierwszej strony i czyta się ją naprawdę z wielką przyjemnością. Chętnie przeczytam kolejny tom, miło by też było zobaczyć tę historię na wielkim ekranie, zwłaszcza pokazy mocy, które serwują w powieści często gęsto Epicy. Dla wzrokowca byłaby to nie lada uczta. 
Stalowe Serce spodoba się nie tylko miłośnikom Herosów, Powersów i Avengersów, ale też każdemu, kto szuka dla siebie historii z pazurem, słowem początek cyklu o Mścicielach z pewnością trafi w gust wielu czytelników. 
Polecam!
Dziękuję!

środa, 1 lipca 2015

Laini Taylor: Córka dymu i kości

Autor: Laini Taylor
Tytuł: Córka dymu i kości, t.1.
Stron: 400
Wydawca: AMBER







W przeciwieństwie do wielu postaci z literatury paranormal fantasy, Karou nawet z pozoru nie jest zwyczajna. Nie ukrywa tego ani sama autorka powieści, ani główna bohaterka.
Już na pierwszy rzut oka widać, że słowem przeciętna Karou określić się nie da. Ekstrawagancka, oryginalna, pociągająco tajemnicza, raz wyzwolona i śmiała, innym razem cicha i wycofana. Ale nigdy przeciętna. 

Współczesna Praga. Miasto, w którym nowoczesność współgra z tradycją i pięknem minionych wieków. 17-letnia Karou na co dzień jest uczennicą szkoły sztuk plastycznych. Uwagę wszystkich zwracają jej naturalnie niebieskie włosy, tatuaże, umiejętności lingwistyczne. Nikt nie bierze na serio prawdy, którą mówi, przykrywając ją pod płaszczykiem drwiny. 
To jednak nie wszystko; to dopiero połowa, albo jak kto woli jedna strona życia Karou. Dziewczyna zna przejście do świata, w którym mieszkają potwory. To one ją wychowały, są jej rodziną i mimo oczywistej szkaradności, są dla niej autorytetami i kocha ich bardzo. Nie znaczy to jednak, że wszystko rozumie. 
Bohaterka nie wie, skąd wzięła się ta dwoistość w jej życiu, a już na pewno nie jest w stanie zgłębić motywów swojego opiekuna i mentora Brimstone'a, który już od lat wysyła ją w różne części świata po... zęby. Po co? Tego nie wie ani główna bohaterka ani (przez długi czas) sam czytelnik.
W chwili gdy poznajemy Karou, zmaga się ona ze zranionym sercem i porzuceniem, tym gorszym, że były chłopak nagle stwierdził, że jednak chciałby dziewczynę odzyskać. Bohaterka jest więc narażona na niechciane zaloty. 
To jednak drobne kłopoty w porównaniu z tym, co czeka drugi świat Karou. Niespodziewanie na drzwiach sklepów i domów pojawiają się wypalone odciski dłoni. Podobny ślad, któregoś dnia tajemniczy nieznajomy zostawia na drzwiach sklepu Brimstone'a. Może to oznaczać tylko jedno: niebezpieczeństwo, zmiany, odkrycie zatajonych dawno sekretów.
Życie Karou zmienia jedno spotkanie z tajemniczym, skrzydlatym nieznajomym, który spróbuje ją zabić. Dlaczego się zawahał? I dlaczego Karou ma wrażenie, jakby go znała i kochała od dawna?
Brzmi znajomo? Na pewno. Podobnych historii mamy w literaturze wiele. Jednak dzięki temu, że tego lata otrzymujemy polskie wydanie 3 części cyklu, można podejrzewać, że przeżyje on swoisty renesans.
Córka dymu i kości została wydana w Polsce na początku 2012 roku i wydawało się, że czytelnicy nie doczekają się polskiego wydania finału. A jednak się doczekali i stąd moje zainteresowanie tą pozycją. Pamiętam, że 3 lata temu książka święciła triumfy wśród czytelników i wszyscy zachwycali się niezwykłością historii Karou i Akivy, kibicowali zakazanej miłości, która rzuciła pomost między podzielonymi dotąd światami chimer i serafinów.
Być może, gdybym przeczytała dostępne części 3 lata temu, mój odbiór tej historii byłby zupełnie inny. Zabawne, jak upływ czasu może zmienić nasze postrzeganie książki.
Początkowo, choć postać Karou mnie zaintrygowała, byłam trochę zdezorientowana ogólnikowością wypowiedzi autorki. Podawanych informacji niby było sporo, ale autorka zawsze urywała wątek w najciekawszym momencie. Nie rozumiałam ani natury głównej bohaterki, ani wielkiego znaczenia przypisywanego zdobywanym z takim trudem zębom. Podobnie jak Karou byłam tym wręcz zniesmaczona.
Pojawienie się na scenie Akivy, jego wspomnienia, aż wreszcie końcowe rozdziały książki rzucają nowe światło na epicką historię dwóch skłóconych ras i tragicznych w swym położeniu kochanków, których miłość pokonała barierę czasu i przestrzeni.
W moim przypadku właśnie te końcowe rozdziały pozwoliły mi w pełni zachwycić się Córką dymu i kości i docenić oryginalność tej historii. To dlatego nie tylko zachęcam wszystkich książko maniaków do poznania historii Karou i Akivy, ale też sama z jeszcze większą chęcią sięgam po tom drugi.