poniedziałek, 30 listopada 2015

Sophie Kinsella: Pani mecenas ucieka

Autor: Sophie Kinsella
Tytuł: Pani mecenas ucieka
Stron: 382
Wydawca: Świat Książki






Po lekturze rewelacyjnej i przezabawnej Nocy poślubnej, pozostając w zachwycie prozą Sophie Kinselli, sięgnęłam po historię zatytułowaną Pani mecenas ucieka. 

Dobiegająca trzydziestki Samantha nie ma życia prywatnego.  W ogóle nie ma życia poza pracą. Tak naprawdę praca jest jej całym życiem, a największym marzeniem zostanie młodszym wspólnikiem w firmie. Potem już będzie łatwiej, pociesza się bohaterka, w głębi duszy wiedząc, że tak nie będzie. Kiedy zostanie młodszym wspólnikiem, praca wciągnie ją na dobre, na długie lata. 
W dniu ogłoszenia nominacji na wymarzone przez Samanthę stanowisko, bohaterka znajduje na swoim biurku coś, co świadczy o jej zaniedbaniu, a tym samym narażeniu reputacji i konta firmy na milionowe straty. Kobieta, w szoku, opuszcza biurowiec i po prostu idzie przed siebie, a gdy dojdzie do jako takiej świadomości, zda sobie sprawę, że znajduje się na przedmieściach Londynu. Zmęczona i spragniona puka do najbliższych drzwi i zostaje wzięta za kandydatkę na gosposię! 
W ten sposób życie młodej prawniczki obraca się o 180 stopni. 

Samantha sądząc, że spaliła za sobą wszystkie mosty, nie wyprowadza z błędu swoich nowych pracodawców i decyduje się zostać tutaj przynajmniej przez jakiś czas. 

Poprzednie powieści Kinelli: Mam twój telefon, Nie powiesz nikomu i Noc poślubna zawojowały mnie całkowicie i ustawiły dość wysoką poprzeczkę dla następnych historii. Być może dlatego Pani mecenas ucieka wydała mi się nieco słabszą książką. Nie zrozumcie mnie źle, ma swoje lepsze i gorsze momenty i dlatego właśnie jest tak nierówna. 
Podobały mi się ironia i kpina, z jakimi autorka opisuje pracę w korporacji i szczurzą pogoń za stanowiskami, a wszystko to kosztem zdrowia, rodziny i własnej tożsamości. Miarą człowieka okazuje się nie to, jaki jest, a ile jest w stanie wypracować dla firmy. Każda minuta spędzona w firmie musi być produktywna, nie ma tu miejsca ani czasu na odpoczynek, chwilę dla siebie, czy czas z rodziną. 
Z równie zabawną kpiną opisuje Kinsella życie nowobogackich, u których zatrudnia się Samantha. To całkiem dobrzy ludzie, którzy mają jednak duże parcie na znalezienie swojego miejsca w grupie bogaczy i przez to popełniają masę gaf i głupot, na czym  najczęściej cierpi ich portfel. 

Nie przypadła mi za to do gustu główna bohaterka. Jako prawniczka umiała być dociekliwa i pewna siebie, za to w życiu prywatnym jest nieśmiała i niezaradna niczym przysłowiowy Kopciuszek. Momentami to wyglądało tak, jakby w Samancie były dwie różne osoby, które ujawniają się w zależności od potrzeby sytuacji. Kiedy już wydawało się, że bohaterka nabrała trochę animuszu, w finale znowu pozwalała sobą rządzić, nie mając kurażu, by wyrazić swoje zdanie lub by powiedzieć, czego tak naprawdę chce. 
Przedstawiane sytuacje momentami są, jak dla mnie, niewiarygodne, bo doprawdy niemożliwe, żeby nie wiedzieć, jak pokroić chleb czy zaparzyć kawę, albo być tak naiwnym, żeby uwierzyć, że gosposia w ciągu godziny jest w stanie zrobić wystawny obiad dla kilku osób. 

Lektura Pani mecenas ucieka w żadnym razie nie zraża mnie do sięgnięcia po inne książki tej autorki. Mimo wspomnianych wyżej nierówności, pod płaszczykiem drwiny, kryje się prosta mądrość na temat tego, co powinno być dla nas ważne w życiu. Praca i własna realizacja, owszem, jak najbardziej, ale nie kosztem rodziny, bliskich ludzi, czy zwykłych życiowych przyjemności, które odpowiednio dozowane pozwolą nam lepiej docenić i czas wolny i samą pracę. Bo ważne przecież, żeby lubić, to co się robi, a nie żyć tym, nie mając nic poza tym. Idealnie sprawdza się zasada złotego środka, choć wiadomo, że trudno o nią w dzisiejszym zaganianym i wiecznie się spieszącym świecie.

sobota, 28 listopada 2015

Oscar Wilde: Portret Doriana Graya

Autor: Oscar Wilde
Tytuł: Portret Doriana Graya
Stron: 275
Wydawca: Vesper





Stare przysłowie mówi, że nie szata zdobi człowieka, że ważne jest to co ma  się w środku i że liczy się wnętrze. W sumie to prawda i trudno się z nią nie zgodzić, jednak fakt jest taki, że ludzie są wzrokowcami i że w pierwszym odruchu zawsze zwracają uwagę na to co powierzchowne. Dopiero przy bliższym poznaniu możemy zweryfikować, czy pod ładną buzią i sylwetką kryje się coś więcej. I tu bywa różnie. Jednemu uroda wystarczy, drugiemu już niekoniecznie po prostu zależy, czego oczekujemy. Gdyby jednak popytać, to chyba każdy chciałby być piękny. Bo ładnym jest w życiu łatwiej. Czyż nie?

Historii autorstwa Oscara Wilde'a nikomu specjalnie przedstawiać nie trzeba, bo podejrzewam, że niemal każdy zna ją choćby w ogólnym zarysie. 

Koniec XIX wieku, epoka dekadencji i fin de sieclu. Młodziutki Dorian Gray poznaje dwóch ludzi, których poglądy i osobowość wpłyną na jego dalsze życie. Pierwszym z nich jest malarz Bazyli, który urzeczony pięknem Doriana maluje jego portret. Drugi  to zblazowany arystokrata Harry Wotton, który wciągnie  Doriana w świat bogatych, zepsutych i żyjących tylko przyjemnościami bogaczy. 
Te dwie znajomości są dla Doriana przełomowe. Uświadomiwszy sobie boleśnie, że piękno fizyczne jest jego jedynym atutem, Dorian w chwili rozpaczy wypowiada życzenie, aby starzał się nie on, a jego portret.  I życzenie się spełnia. 
W ciągu najbliższych lat Dorian niczym prawdziwy epikurejczyk używa życia we wszelkich jego aspektach, nie bacząc na koszty, konsekwencje i skutki. Echo każdej jego decyzji, odciska się głębokim piętnem na życiu każdego, kto się z nim zetknie. Dorian przypomina trochę granat odłamkowy. Żyje pełnią życia, podróżuje, poznaje przeróżne aspekty przyjemności, a ponieważ często balansuje na granicy moralności i etyki, a nawet wręcz ją przekracza, niszczy życie, charakter i reputację ludzi, którzy się z nim zetkną. Nie ma wyrzutów sumienia, niczego nie żałuje. Jeśli czegoś chce, zwyczajnie po to sięga. W jaki sposób zmienia się jego portret nietrudno się domyślić. Niech wystarczy informacja, że z biegiem lat, Dorian zamyka go w zamkniętym pokoju, do którego klucz ma tylko on sam.

Podejrzewam, że gdy Oscar Wilde pisał Portret Doriana Graya, nie przeszło mu nawet przez myśl, że powieść wzbudzi tyle kontrowersji, że będzie musiała zostać poddana cenzurze i że stanie się klasykiem. Który autor nie marzy o takiej recepcji dla swojego dzieła?
Nie trzeba daleko szukać, żeby się przekonać, że historia opisana przez Oscara Wilde'a nic nie straciła na aktualności. Mimo że tyle mówi się o wnętrzu człowieka i o tym, że liczy się osobowość, czy charakter, to i tak pogoń za pięknem i młodością trwa. Nikt nie chce być tym brzydszym, czy gorzej ubranym. Każdy chce być młody, na topie, podziwiany i uwielbiany przez tłumy. Bez podziwu i komplementów innych, nie istniejesz, zwyczajnie wypadasz z obiegu. Nazajutrz już nikt o tobie nie pamięta, a na twoje miejsce są dziesiątki innych. 

Dlatego uważam, że choćby z wyżej wymienionych powodów warto zapoznać się z Portretem Doriana Graya, jeśli ktoś jeszcze tego nie zrobił. To historia, która aż kipi od emocji i ukrytych aluzji. Kiedy się ją czyta z kart aż bije tchnienie schyłku epoki, końca wieku czyli tego, czego dekadenci tak bardzo się obawiali. To także opowieść o tym, że samo piękno nie wystarczy, by być szczęśliwym. To znaczy może zadowoli na jakiś czas, ale w końcu przestanie wystarczać, cieszyć, a gdy zaniknie, pozostanie po nim tylko bolesna pustka.  
Dziękuję!

wtorek, 24 listopada 2015

Stephen King: Bazar złych snów

Autor: Stephen King
Tytuł: Bazar złych snów
Stron: 672
Wydawca: Prószyński i S-ka





Jestem wielkim miłośnikiem twórczości Kinga i nie jest to  żadna tajemnica, wręcz przeciwnie chwalę się tym naokoło, a każdy omawiany w szkole motyw literacki zawsze jestem w stanie zilustrować go wybraną książką mistrza. Generalnie wolę powieści Stephena Kinga, gdyż raz, że jestem zwolennikiem cegieł, a dwa cenię sobie bardzo wolno rozwijającą się akcję i splatające się ze sobą losy pozornie niezwiązanych ze sobą bohaterów. 
Z opowiadaniami jest inaczej. Z reguły są krótkie, więc pozostawiają spory niedosyt i zanim się człowiek obejrzy, już się kończą. 


Jednak Bazar złych snów już na wstępie kusi czytelnika swoją odmiennością. Jaką? O tym poniżej. 

Niniejszy zbiór zawiera 20 utworów, na które składają się historie plasujące się na pograniczu obyczajowości i horroru. To opowiadania o straconych szansach, popełnionych błędach, przepuszczonych okazjach. Bohaterowie zbioru są zmęczeni życiem i nie wyglądają na zadowolonych z tego, jak je przeżyli. Trudno tu mówić o szczęśliwych zakończeniach. Ot, po prostu pewne wydarzenia mają miejsce, decyzje zostały podjęte i trzeba teraz liczyć się z konsekwencjami. 
Znajdziemy tu ukłon w stronę niektórych powieści Kinga, takich jak Christine czy cykl Mroczna Wieża, czyli jeszcze raz przeżyjemy spotkanie z demonicznym samochodem (130. kilometr) i poznamy prawa paradoksu Ur (UR). Przekonamy się, co z człowiekiem robi starość i choroba, oczywiście wszystko to w wydaniu Kingowskim (Zielony bożek cierpienia, Wydma, Kiepskie samopoczucie). Zajrzymy za cienką zasłonę oddzielającą od siebie liczne światy (UR, Ten autobus to inny świat). Poznamy moc słowa pisanego (UR, Nekrologi). 

Wszystko to otrzymamy pięknie podane na tacy i podlane znanym już fanom twórczości tego pisarza klimatem grozy i dreszczyku. 
Szczególnie cenne dla mnie okazały się jednak  tym razem krótkie wstępy poprzedzające każde z opowiadań. Autor ujawnia w nich nie tylko co go zainspirowało do napisania danego opowiadania (teoria filiżanki i uszka :)), ale też mówi bardzo dużo o sobie samym. Ten zbiór opowiadań jest jednym z bardziej osobistych i dojrzałych, wszak wiemy, że mistrz ma już swoje lata. Miło jednak zobaczyć, że nie stracił na błyskotliwości i pomysłów wciąż mu nie brakuje. 

Osobiście najbardziej przypadły mi do gustu opowiadania Wredny dzieciak, 130 kilometr i UR, być może dlatego że nawiązują do moich ulubionych powieści mistrza. Jednak obyczajówki z refleksyjno gorzkim wydźwiękiem  takie jak Moralność czy  Śmierć także mocno zapadły mi w pamięć. 
Te opowiadania to takie perełki, które jednak mają jedną wadę. Zaostrzają apetyt na więcej, dlatego mam wielką nadzieję, że niebawem Stephen King znowu uraczy nas swoim dziełem, tym razem powieściowym, aby można było czytać długo i najlepiej przez jakieś 700-800 stron. 


Dziękuję!

sobota, 21 listopada 2015

Jo Walton: Podwójne życie Pat

Autor: Jo Walton
Tytuł: Podwójne życie Pat
Stron: 376
Wydawca: Świat Książki






Jo Walton, laureatka takich prestiżowych nagród jak Hugo czy Nebula, dała się poznać polskim czytelnikom za sprawą powieści Wśród obcych, która to powieść wyżej wspominane nagrody zgarnęła. Historia o ciężko doświadczonej przez los Mori, była co prawda oryginalna, ale rozreklamowana trochę na wyrost. To dlatego z pewną dozą respektu podchodziłam do Podwójnego życia Pat. Jak się okazało niesłusznie, bo te dwie książki dzieli przepaść. 


Podwójne życie Pat to książka tyleż genialna, co zachwycająca. 
Długo zastanawiałam się, co by tu napisać o książce, której tytuł zdradza tak wiele. Potem jednak doszłam do wniosku, że kluczem do tej historii nie jest poznanie "co", ale "jak". 
Główna bohaterka żyje dwoma żywotami, tego łatwo się domyślić. Ale jak do tego doszło i jaki będzie finał, już w żaden sposób przewidzieć się nie da. 

Wszystko tak naprawdę zaczyna się w chwili, gdy młoda Pat staje w obliczu życiowego rozdroża. Albo przyjmie oświadczyny narzeczonego i zrezygnuje z pracy, stając się żoną i matką, albo odmówi i najpierw trochę pożyje, spełni marzenia, przekona się, czego tak naprawdę chce od życia. 
Pat godzi się i... Pat odmawia. 
Od tego momentu śledzimy losy bohaterki w dwóch odsłonach, na przestrzeni ponad 70 lat, od czasów, kiedy jest dziewczynką do momentu, gdy jest już prababcią. 
Opowiedziana przez Jo Walton historia, a raczej dwie historie, od których swój początek bierze mnogość innych historii, jest imponująca. 

Podwójne życie Pat jest nie tylko opowieścią o życiu kobiety. Powiedziałabym raczej, że to wielopokoleniowa saga rodzinna, no bo jak tu mówić o Pat, nie mówiąc o jej dzieciach, wnukach,  ukochanych osobach, przyjaciołach. Obserwujemy, jak Pat układa sobie życie, jak, pomimo wielu przeszkód stara się realizować i być szczęśliwa, jak szuka w życiu swojego miejsca. Wszystko to dzieje się we wciąż i tak szybko zmieniającym się świecie, który nieprzerwanie idzie naprzód zarówno pod względem technicznym, jak i cywilizacyjnym. W powieści zawarto bardzo dużo odniesień do ludzkiej obyczajowości, kultury masowej, polityki, literatury, historii tej starszej i tej nowszej.

Autorka bardzo mocno zaakcentowała zwłaszcza dwie sprawy. Nie można nie zauważyć, jak na przestrzeni tych upływających lat zmieniała się sytuacja materialna i bytowa kobiety. Aż trudno uwierzyć, że gdy w latach 40 kobieta wychodziła za mąż musiała zrezygnować z pracy, albo że gdy decydowała się na samotne macierzyństwo była społecznie piętnowana. Dziś wydaje się to niewiarygodne, ale wtedy dla wielu kobiet było to bardzo krzywdzące. 
Druga sprawa to choroba Alzheimera, która tak mocno dotknęła rodzinę Pat.  To chyba największe okrucieństwo losu, jakie może dotknąć aktywnego i żyjącego pełnią życia człowieka, kiedy stopniowo zapomina najpierw o nic nie znaczących drobiazgach, a potem o bliskich, rzeczach ważnych, a wreszcie nawet o tym, kim jest. 
Ale nie tylko o tym jest ta książka. Porusza ona tak wiele kwestii i problemów, że trudno byłoby je wymienić jednym tchem. 

Podwójne życie Pat to wyjątkowo dopracowana powieść i widać tę staranność w każdym najmniejszym nawet wątku. Historia Pat to epicka opowieść o tym, co ważne w życiu: o miłości, rodzinie, pięknie świata, który oczarowuje tylko wtedy, gdy jest poznawany z kochaną osobą. To także opowieść o dążeniu do szczęścia, które największe jest wtedy, gdy jest przy nas rodzina. 
Świat pędzi do przodu i szybko się zmienia, ale nie to powinno nas zaprzątać. Ważne jest, ile z siebie daliśmy i jak mocno kochaliśmy. W ostatecznym rozrachunku nic innego się nie liczy. 

Polecam gorąco lekturę Podwójnego życia Pat. Wzruszy i zachwyci, zmusi do refleksji i długo nie pozwoli o sobie zapomnieć.
Dziękuję!

środa, 18 listopada 2015

Louise Walters: Walizka pani Sinclair

Autor: Louise Walters
Tytuł: Walizka pani Sinclair
Stron: 347
Wydawca: Zysk i S-ka







Gdyby przedmioty codziennego użytku mogły mówić, z pewnością usłyszelibyśmy od nich bardzo ciekawe opowieści. Plecaki, torebki, torby, kosze, walizki. Towarzysząc nam w życiowych podróżach, mniejszych lub większych, są milczącymi świadkami naszych planów, ambicji, obowiązków, marzeń, sekretów. Przechowują w sobie nasze rzeczy, pilnują ich niczym strażnicy, spełniając swój obowiązek najlepiej, jak potrafią. 


Tytułowa walizka z powieści Louise Walters także kryje w sobie mnóstwo sekretów, dzięki którym, albo przez które, życie wielu osób ułożyło się tak, a nie inaczej. I to właśnie zawartość tej walizki stanie się pretekstem do odkrycia rodzinnych tajemnic, które wzięły swój początek ponad 70 lat wcześniej. 
Pracująca w antykwariacie Roberta, ma nietypowe hobby. W starych, przeznaczonych do ponownej sprzedaży książkach, bardzo często znajduje stare fotografie, pocztówki, a nawet listy. Starannie je gromadzi i lubi myśleć o ludziach, z którymi te przedmioty mają związek. Kiedy wśród starych rzeczy swojej babci znajduje list od dziadka, którego nigdy nie było dane jej poznać, kobieta zdaje sobie sprawę, że historia jej rodziny, a zwłaszcza młodość jej babci, mogła wyglądać zupełnie inaczej niż głosi to oficjalna rodzinna wersja. 

Dobiegająca czterdziestki Dorothy nie jest szczęśliwa z mężczyzną, którego wybrała nieco zbyt pochopnie. Możliwe, że gdyby doczekali się potomstwa, sprawy ułożyłby się jako tako, ale właśnie brak dziecka, sprawia, że któregoś dnia Albert odchodzi z domu, udając się na wojnę. Dorothy zostaje sama, z niejasnym statusem ni to wdowy, ni to panny i wtedy w jej życiu pojawia się polski pilot Jan Pietrykowski. Stopniowo rodzące się uczucie pozwala obojgu marzyć o czymś więcej, ale inne zobowiązania oraz wojenna zawierucha, sprawią, że rzeczy przybiorą zupełnie inny obrót. Narodzi się tajemnica, która wiele lat potem tak mocno da Robercie do myślenia. 

Fabułę powieści poznajemy na dwóch płaszczyznach czasowych. 
Pierwsza płaszczyzna rozgrywa się w czasach obecnych. Dorosła Roberta ma dość nudne i niepoukładane życie. Ukochana babunia przebywa z domu opieki, gdzie poddaje się postępującej chorobie Alzheimera, także ojciec od lat zmaga się z chorobą. Matka kobiety porzuciła rodzinę dawno temu i nie ma z nią kontaktu. Jedyną stałą rzeczą w życiu Roberty jest praca w antykwariacie i ten właśnie sklep stanie się centrum wydarzeń, dzięki którym bohaterka dowie się nowych rzeczy na temat swojej rodziny, a zwłaszcza babci. 
Druga płaszczyzna to lata 40 ubiegłego wieku i przemijająca młodość Dorothy, która nade wszystko pragnie dziecka, a czego nie dane jest jej doświadczyć. Kobiet traci kolejne ciąże, co źle wpływa na jej relacje z mężem i kiedy już prawie godzi się z losem, w jej życiu pojawiają się osoby, które wszystko zmienią. 

Walizka pani Sinclair to sprawnie napisana powieść, którą czyta się z prawdziwą przyjemnością. Nie jest to historia o wielkich krwawych dramatach i tajemnicach, od których zależy życie. To raczej opowieść o drobnych zbiegach okoliczności, które w trudnych czasach wojny, stały się bohaterów szansą na odmianę swojego losu. Ktoś z czegoś nieopatrznie rezygnuje, a ktoś inny bierze to za życiowy dar, być może ostatni, jaki się przydarzy i korzysta z tego. Rodzą się tajemnice, które mogą pozostać nieodkryte, gdyby nie drobiazgi. Po upływie wielu lat właściwie nie mają one znaczenia, choć ujawnione mogą szokować. 

Jestem bardzo mile zaskoczona tą powieścią i zadowolona, że zdecydowałam się ją przeczytać. To ciepła, wzruszająca historia o tym, że w życiu najbardziej liczy się miłość, którą możemy dać innym. To właśnie obdarzanie innych czułością, opieką i troską, czyni nas lepszymi i bardziej prawdziwymi. Nie da się przy tym czasem uniknąć błędów, bo w końcu jesteśmy tylko ludźmi, ale i tak w ostatecznym rozrachunku najbardziej liczą się zbudowane więzi, a nie urzędowo zatwierdzone dokumenty. 

Dziękuję!

sobota, 14 listopada 2015

Rachel Hartman: Serafina

Tytuł: Rachel Hartman
Tytuł: Serafina, t. 1
Stron: 472
Wydawca: MAG





Smoki to jeden z moich ulubionych motywów w literaturze. Te groźne i fascynujące gady, na swój sposób piękne, na swój sposób odrażające, budzą lęk, zachwyt i dają wiele możliwości tworzącemu historie fantastyczne. 
Czy to w roli agresorów, czy prastarych, mądrych istot, dających choć w części się oswoić, czynią powieść bardziej atrakcyjną i przyjemniejszą w odbiorze. 

Z lekturą Serafiny było tak, że nie wiedziałam, czego się spodziewać i szczerze mówiąc myślałam, że będzie to powieść zupełnie innego typu. W zamian otrzymałam coś innego i początkowo byłam trochę zdezorientowana. Akcja toczyła się dość leniwie, a obco brzmiące nazwy i słowa nie ułatwiały sprawy. Starałam się jednak nie zniechęcać i opłacało się, bo patrząc na książkę z perspektywy całości, dopiero można docenić jej walory. A ma je na pewno. 

Rachel Hartman stworzyła świat, w którym ludzie i smoki żyją obok siebie. W myśl kruchego traktatu smoki zobligowano do życia w ludzkiej postaci. Każda  niekontrolowana przemiana w gada, jest postrzegana jako łamanie prawa. Ludzie panicznie boją się smoków,  wręcz się nimi brzydzą. Związki między ludźmi a smokami są zakazane, a ewentualne dzieci z takich związków powinny być uśmiercane. Mimo upływu lat niesnaski i niechęć nie maleją, dlatego gdy dochodzi do zabójstwa członka rodziny królewskiej, sytuacja staje się jeszcze bardziej napięta. 
Młodziutka Serafina, zatrudniona na dworze jako asystentka nadwornego mistrza muzyki, po części przez własną ciekawość, a po części wbrew sobie, zostaje wplątana w sieć intryg, zmierzających do przywrócenia smokom dawnej potęgi, poprzez skłócenie ich z ludźmi. 
Główna bohaterka jest osobą bystra i utalentowaną. Pod warstwą dobrze dobranych ubrań, ukrywa swoją tajemnicę, która po części jest kluczem do odkrycia tożsamości zabójcy. 
Utalentowana muzycznie, chcąc nie chcąc staje się osobą publiczną, a stąd już tylko krok od tego, by inni odkryli jej prawdziwą naturę. Serafina, nie pamiętająca własnej matki, przejdzie długą drogę od braku akceptacji dla samej siebie (jej tajemnicę czytelnik odkrywa już na samym początku), przez odkrywanie rodzinnych tajemnic aż do zdobycia miłości, która dopadnie ją trochę znienacka. 
Całości dopełni uroczy i błyskotliwy Kiggs, który niestety jest zaręczony z inną. 

Jak już wspomniałam, początkowo lektura nie była dla mnie łatwa. Trudno było mi się połapać w powiązaniach na dworze, nie rozumiałam dziwnie brzmiących nazw, a że na końcu książki znajduje się słowniczek zorientowałam się dopiero na końcu. (Od dawna wyznaję zasadę, że nie zaglądam na koniec, aby nie kusiło mnie czytanie zakończenia). Z tym słowniczkiem to lipa, bo lektura byłaby o wiele przyjemniejsza. Dodatkowym udziwnieniem było dla mnie pokazanie tego, co dzieje się w głowie targanej wątpliwościami Serafiny. Dziewczyna ma tam własny ogród, którego musi doglądać. To jednak nie wszystko. W ogrodzie żyją istoty, którymi musi się opiekować. Każde zaniedbanie przypłaca bólem głowy, często więc kosztem własnej osoby, przede wszystkim dba o ogród.
Z czasem jednak, chyba wtedy, gdy na arenę wkroczył Kiggs, czytanie stało się łatwiejsze i znacznie przyjemniejsze. Wspólne śledztwo zbliża do siebie bohaterów i zmusza do trudnych decyzji.  Czy złapią zabójcę, zanim uderzy po raz kolejny? Czy Serafina, silniejsza o wspomnienia swojej matki, powstrzyma smoki przede atakiem na ludzi? A ludzie pod wodzą księżniczki Gisseldy, czy wzniosą się ponad dawne uprzedzenia i zechcą naprawdę poznać smoczy rodzaj? 

Serafina to powieść z potencjałem. Finał jest może i trochę łzawy, ale podobał mi się i przyznam, że chętnie poznam ciąg dalszy losów bohaterów. Ogólnie jestem na tak :)


czwartek, 12 listopada 2015

Kolorowanka ryby od wydawnictwa Vesper

Typ: Ryby
Liczba kart do pokolorowania: 44
Wydawca: Vesper





Nigdy nie byłam zapalonym wędkarzem, a różnego rodzaju ryby znam tylko ze zdjęć i programów telewizyjnych. Chyba najbardziej do łowienia zniechęcała mnie sama świadomość, że ani robak, jako przynęta dobrze na tym nie wychodzi, ani ryba, która jako złowiona, trafia przecież na stół. 
Kolorowanki jednak to co innego. 
Po wspaniałych Roślinach kwitnących i Ptakach, przyszła pora na bardziej ulotne stworzenia, a mianowicie ryby. Pomyślałam, czemu nie?




Ulotność i tajemniczość ryb, już od dawna fascynuje artystów i twórców. Jest to efekt nie tylko zwykłej ciekawości, w końcu dna oceanów i mórz kryją w sobie mnóstwo ciekawych szczegółów. Fascynująca w rybach jest ich lekkość, ulotność, a już zwłaszcza oryginalne ubarwienie. 
To dlatego uczynienie ryb bohaterami kolorowanki uważam za bardzo dobry pomysł. 





Ilustracje do tego zbiorku zaczerpnięto z Biblioteki przyrodnika, którą opracował szkocki naukowiec sir William Jardine. 
Biblioteka przyrodnika doczekała się 40 tomów, na które między innymi złożyło się 1300 rycin. Ich autorem był szwagier Williama Jardine'a, William Lizars. 


Ilustracje tutaj zebrane mają ten sam układ, co poprzednie kolorowanki. Na jednej stronie znajduje się oryginalna rycina, na drugiej czekający na pokolorowanie rysunek ryby. Niniejsze wydanie uważam za pozycję dla nieco bardziej zaawansowanych amatorów kolorowania. Ryby do pomalowania nie mają wszystkich łusek, ich zaznaczenie jest już zadaniem dla tego, kto będzie kolorował. Może to zabrzmieć zniechęcająco, ale niepotrzebnie. Przy bliższym poznaniu nadanie rybie barw i oznaczenie łusek, wcale nie jest takie trudne, jak można by sądzić.


Tym razem podczas kolorowania nieco zaszalałam i postanowiłam wypróbować różne możliwości kolorowania. Okazało się, że w fajny sposób można łączyć ze sobą zwykłe kredki, kredki świecowe, pastele olejne, a nawet żelopisy. Taka mieszanka sprawia, że rysunek nabiera oryginalności i wyrazistości.






Nie wiem, czy to zasługa tematyki, czy faktycznej mocy kolorowanek, ale bardzo miło spędziłam czas, kolorując. Dobieranie kolorów to wielka frajda i sama nie wiem, kiedy minęło mi całe popołudnie, a stresy gdzieś zniknęły. 

Jeśli ktoś jeszcze nie spróbował, to zachęcam. Nie ma tu górnej granicy wiekowej, a samo kolorowanie to naprawdę wielka przyjemność. Warto spróbować, a Ryby mogą być dobrym początkiem. 
Polecam!



  Dziękuję!

niedziela, 8 listopada 2015

Sophie Kinsella: Noc poślubna

Autor: Sophie Kinsella
Tytuł: Noc poślubna 
Stron: 448
Wydawca: Sonia Draga





Sophie Kinsella nie przestaje mnie zadziwiać. Jeszcze nie zdążyły zatrzeć się wspomnienia o historii z przywłaszczonym telefonem Poppy i zbytnim gadulstwem Emmy, a już wspomniane bohaterki mają dwie rywalki w konkursie na najzabawniejszą, marzącą o zamążpójściu kobietkę.

Zaproszona do restauracji przez swojego chłopaka Richarda Lottie, ma ogromne oczekiwania. W duszy gra jej przepiękna muzyka, do oczu cisną się łzy radości i wzruszenia, a nogi same rwą się do tańca, bo oto zaraz, już za moment, po trzech latach związku Richard się oświadczy. Podekscytowana Lottie ledwo może wytrzymać to napięcie, a w duchu nie przestaje sobie gratulować, że była taka wytrwała, cierpliwa i nie nagabywała Richarda o małżeństwo, dzieci i inne stałe elementy w związku.
Nietrudno się domyślić, że Richard wcale nie miał zamiaru się oświadczać. Zawód i rozczarowanie Lottie są tak wielkie, że nie myśląc wiele, zrywa z narzeczonym i po krótkiej chwili rozpaczy, postanawia poślubić Bena, swoją wakacyjną miłość poznaną w Grecji przed 15 laty. 
I tu do akcji wkracza starsza siostra Lottie Fliss, która będąc w trakcie bardzo przykrego dla niej rozwodu, postanawia zrobić wszystko byle tylko uchronić siostrę przed popełnieniem największego, jej zdaniem, życiowego błędu, a mianowicie przede skonsumowaniem małżeństwa. Bo przecież małżeństwo nieskonsumowane jest nieważne, prawda? 

Historia kreowana przez Sophie Kinsellę, to istne szaleństwo. Jeden szalony pomysł goni drugi i kolejne. Siostry, zupełnie niezależnie od siebie, wręcz prześcigają się w staraniach: Lottie, by noc poślubna wreszcie doszła do skutku, Fliss, by jednak do tego nie doszło. Na dokładkę mamy w całej tej ferajnie byłego narzeczonego, który jako typowy Anglik, okazuje się jednak nie pozbawiony poczucia humoru, a nawet pędu do działania, przesłodkiego synka Fliss, Noaha oraz pozornie nieco sztywnego, ale też całkiem zabawnego przyjaciela Bena, Lorcana. 

Muszę przyznać, że już dawno się tak nie uśmiałam w trakcie czytania. Zabawne są nie tylko dialogi, zwłaszcza te, gdy bohaterowie w obecności dziecka mówią szyfrem (bezprecedensowe rozmowy o idealnie działającej maszynerii czy też o parówce i babeczce), ale nie tylko. Prześmieszni i do bólu prawdziwi są bohaterowie, którzy może i pobudzają do śmiechu, ale gdy się im bliżej przyjrzeć, skrywają w sobie obawy podobne wielu zwykłym ludziom. 

Jak zwykle książka skrywa w sobie pewną mądrość na temat relacji między ludzkich. Jak daleko wolno się nam posunąć, gdy kierujemy się niby dobrem drugiej osoby? Czy własne przeżycia są dobrym motorem napędowym, czy może zaciemniają nam obraz całej sytuacji? 
Odpowiedź jest prosta i nietrudno ją odgadnąć: każdy musi popełniać własne błędy, by móc je potem naprawić, a jedyną rolą bliskich jest wsparcie, którego zawsze powinni tej osobie udzielić. Jedno jest pewne: nie da się przeżyć życia za kogoś, kogo kochamy. To już jego własna rola. 

Noc poślubna to przezabawna, mądra i odprężająca lektura i kolejne potwierdzenie mojej tezy, że Sophie Kinsella jest genialna, jeśli idzie o skomplikowane realizacje prostych pomysłów. 
Super. Polecam!

piątek, 6 listopada 2015

Gustav Meyrink: Golem

Autor: Gustav Meyrink
Tytuł: Golem
Stron: 276
Wydawca: Zysk i S-ka





Gdyby nie obecne polskie wydanie Golema, w zasadzie nawet nie miałabym pojęcia ani o tym autorze, ani o tej książce. Tym większe jest moje zdziwienie, że na studiach polonistycznych przy omawianiu modernizmu, nikt szczególnego nacisku na to nazwisko nie kładł. No chyba, że byłam mało uważna, choć wątpię. 

Gustav Meyrink, gdy przeczyta się jego rys biograficzny, jawi się, jako człowiek wszechstronny: okultysta, mistyk, buddysta, wielki znawca kabały i miłośnik wszelkiego rodzaju fenomenów parapsychicznych. Jak na tamte czasy, kiedy o sferze ponadzmysłowej wiedziano tak mało, że budziła wręcz zabobonny strach, można Meyrinka uznać za kogoś, kto wyprzedzał swoją epokę. 
Przez swoje środowisko postrzegany jako dandys i bezlitosny kpiarz, zwłaszcza z kołtunów i filistrów, zyskał sobie miano Szatana Pragi i wielu wrogów. Wikipedia podaje, że w roku 1933 doszło do publicznego spalenia jego dzieł na placu berlińskiej opery. 

Wydany w 1915 roku Golem zapewnił mu sławę i pozwolił się znaleźć w grupie czołowych twórców fantastyki grozy tamtych czasów. 

Czym jest Golem, z grubsza wie chyba każdy, kto czyta trochę fantastyki. Kojarzy się z grubym, bezkształtnym tworem, który nie ma własnej woli i ślepo wykonuje polecenia swojego twórcy. 
Według legend pierwotnie Golem powstał po to, by chronić Żydów przed atakami ze strony ludzi innych narodowości. Niemy i bezmyślny, istniał więc tylko po to, by pracować i chronić. 

Od razu powiem, że Golem, mimo niewielkiej objętości, nie jest książką łatwą w odbiorze. Twór, który wyszedł spod pióra kogoś tak wybitnego dla swojej epoki, nie może być przecież prosty i od razu zrozumiały. Rzeczywistość miesza się tu ze snem, przeszłość z teraźniejszością, a każdy z bohaterów może się okazać kimś innym. 
Akcja toczy się w Pradze przełomu wieków XIX i XX. Getto żydowskie, dzielnica zwana Kogucim Zaułkiem, już na pierwszy rzut oka nieciekawa i nieprzyjazna. Wydaje się, że wszyscy tu wiedzą o sąsiadach wszystko, każdy sekret jest tajemnicą poliszynela, a namiętności i żądze aż kipią. 

Główny bohater to skromny wycinacz kamei, człowiek cichy i jakby zagubiony. Znajomi i sąsiedzi otaczają go troską i uważają na to co przy nim mówią, ze względu na dawne przeżycia. Sam Athanasius ze zdziwieniem stwierdza, że nie pamięta większości swojego życia, dlaczego, nie wie. Obserwowani przez niego mieszkańcy dzielnicy: złowrogi handlarz Wassertrum, dobra i niewinna Miriam, rozpustna, rudowłosa Rosina, ogarnięci namiętnością do dziewczyny bracia Lojza i Jaromir, a nawet ogarnięty żądzą zemsty Charousek, stopniowo pozwalają bohaterowi odkryć własną przeszłość, a może popychają go głębiej w szpony szaleństwa? Momentami trudno to rozgraniczyć. 

Nad wszystkim ciąży legenda o Golemie, który raz na kilkadzieścia lat przechodzi przez ulice getta i chroni się w jakimś ukrytym pokoju. Oprócz tego mamy oddaną do naprawy księgę Ibbur, w której to bohater ma naprawić uszkodzony inicjał. Księga, pozornie zwykła, zaczyna oddziaływać na bohatera i każe mu wyruszyć w długą i zawiłą podróż, której celem ma być odzyskanie wspomnień z przeszłości. 

Przy lekturze Golema nasunęły mi się dwa skojarzenia. Niespodziewane aresztowanie bohatera, bez konkretnych dowodów na dokonanie rzekomego morderstwa, przypominały mi powieść Proces F. Kafki. Potem dopiero doszukałam się powiązań, zgodnie z którymi G. Meyrinka uznaje się za prekursora powieści egzystencjalnej i  twórczości Franza Kafki. 
Drugie skojarzenie, tu już bezpośrednio związane z zakończeniem, przypomniało mi dramat pt. Życie jest snem autorstwa hiszpańskiego dramaturga Pedro Calderona dela Barci. Główny bohater Golema, podobnie jak bohater dramatu dela Barci, budzi się i zasypia na przemian, już w końcu nie wiedząc, co jest snem, a co jawą. Podobnemu złudzeniu ulega czytelnik, tym większe więc jest zaskoczenie, wywołane finałem tej historii. 
Polecam Golema miłośnikom modernizmu i licznych szaleństw, w których ta epoka się lubowała. Historia bazuje na zacieraniu granic, na mieszaniu stylów i choć dziś już może nie przeraża tak jak zapewne robiła to kiedyś, to myślę, że jest warta poznania. Tyle ostatnio mówimy o top zestawieniach i listach książek wartych przeczytania. Wszystko to jest oczywiście dobre, ale warto sięgnąć czasem po coś z innej epoki i zobaczyć, jak pierwsi twórcy grozy postrzegali rzeczywistość.

 Dziękuję!

wtorek, 3 listopada 2015

Brandon Mull: Błędny rycerz

Autor: Brandon Mull
Tytuł:  Błędny rycerz
Seria: Pięć Królestw, t.2.
Stron: 480
Wydawca: Literacki EGMONT






Blisko rok temu polskich czytelników czarował magnetyzm tytułowych Łupieżców niebios, powietrznych piratów z alternatywnej  rzeczywistości Pięciu Królestw. Po upływie roku dostajemy do naszych rąk drugą część cyklu autora docenionego już za rewelacyjny Baśniobór czy oryginalnych Pozaświatowców. 


Dla przypomnienia. 
To Halloween było dla nastoletniego Cole'a i jego przyjaciół fatalnym dniem. Wchodząc do domu z opinią nawiedzonego, bohaterowie trafili tak naprawdę do portalu, przez który tamtejsi łowcy niewolników przerzucają wziętych w niewolę młodych ludzi. Tym samym Cole i jego rówieśnicy znaleźli się w świecie, który w ogóle nie przypominał ich świata, a oni, jako niewolnicy naznaczeni znakiem, mają małe szanse na przeżycie. 
Cole przypadkiem trafił do grupy tytułowych Łupieżców i dzięki uporowi i woli przeżycia zdołał nie tylko się wykazać, ale i zaskarbić sobie sympatię ludzi, którzy niedługo potem stali się jego sprzymierzeńcami i towarzyszami dalszej podróży. 

W tomie drugim Cole wraz z księżniczką Mirą, Jace'm i Drgawą, kontynuują swoją podróż. Ich celem jest teraz nie tylko odnalezienie przyjaciół Cole'a, Daltona i Jenny, ale przede wszystkim podążanie tropem gwiazdy, która jest czymś w rodzaju symbolu starszej siostry Miry, księżniczki Honoraty. 
Sytuację dodatkowo utrudnia fakt, że Cole jest zbiegłym niewolnikiem, a tych bardzo chętnie wyłapuje handlarz Ansel. Podróżujące samotnie dzieci, przyciągają spojrzenia ludzi, zwłaszcza jeśli płacą złotem. 
Młodzi bohaterowie będą musieli kluczyć, kombinować i ryzykować, komu mogą zaufać, a kogo muszą się wystrzegać. 

Wygląda na to, że Brandonowi Mullowi nigdy nie skończą się pomysły na nowe krainy, zaskakujące zwroty akcji i rozwiązania fabularne. Gdy się o tym czyta wydaje się, że to już gdzieś było i możliwe, że tak jest, ale czytelnik ma to podane w tak przyjemnej dla oka i wyobraźni wersji, że nie wiadomo kiedy, a dociera się do końca książki. 

Błędny rycerz, jak sam tytuł mówi, będzie jedną z ważnych postaci części drugiej. Zamaskowany, silny i niepokonany rabuś. Kim jest i jakie są jego intencje? Tego bohaterowie będą musieli się dowiedzieć. Oprócz tego Cole będzie musiał się nauczyć kupczenia cennymi informacjami, radzenia sobie ze zdawami oraz zagadkami, jakie rzuca młodym ludziom tajemniczy, uwięziony w zamku demon. 
W drugiej części bohaterowie mierzą się z nowymi wyzwaniami, pojawiają się nowe postaci i nowe sekrety. Cykl jest zaplanowany na pięć tomów, a więc póki co nie jesteśmy jeszcze nawet na półmetku. Być może dlatego akcja nie idzie do przodu zbyt szybko. Autor odkrywa karty stopniowo, sugerując, że bardzo wiele może się tu jeszcze wydarzyć. 

Druga część cyklu to pozycja przed wszystkim dla fanów twórczości autora, ale nie tylko. Kiedyś przecież trzeba zacząć.  Jeśli  zatem lubicie podróże do alternatywnych krain, w których magia żyje pełnią życia, gdzie każda zmiana jest możliwa i jeśli niestraszne wam przygody i wyzwania, to Błędny rycerz jest książką dla was, choć przed jego lekturą obowiązkowo należy się zapoznać z częścią pierwszą.
Mimo to polecam! 

Dziękuję!