niedziela, 30 lipca 2017

Jennifer Probst: Dotyk miłości

Autor: Jennifer Probst
Tytuł: Dotyk miłości
Seria: Searching for, t.1
Stron: 416
Wydawca: Akapit Press






Na lekturę książki Dotyk miłości zdecydowałam się będąc trochę na fali innego cyklu tej autorki zatytułowanego Marriage to a billionaire. Spodobał mi się lekki styl pisania J. Probst, kreacje sympatycznych bohaterów i to, że książki pochłaniało się właściwie jednym tchem. W ten sposób trafiłam na Dotyk miłości. 

Krótko na temat fabuły. 
Kate Seymour prowadzi małe biuro matrymonialne. Wspólnie z dwiema przyjaciółkami Kennedy i Arilyn łączy ze sobą ludzi, wzmacniając ich pewność siebie i budując w nich poczucie własnej wartości. Jest w tym odrobina magii, Kate posiada bowiem dziedziczony w jej rodzinie dar dotyku, który pozwala jej rozpoznawać, czy dane osoby do siebie pasują. Kobieta jest w tym świetna, jednak sama jeszcze nie spotkała swojego wybranka. Jak to mówią, szewc bez butów chodzi.

Slade Montgomery to wygadany prawnik i nadopiekuńczy starszy brat. Nie wierzy w miłość, stałe związki, ani żadną magię. Ponieważ jednak obawia się o swoją młodszą siostrę, która właśnie została klientką biura, postanawia zdemaskować, jak sądzi, cyniczne naciągaczki i sam też zostaje klientem Kate i jej przyjaciółek.

Książka jest zabawna, naprawdę zabawna i to w bardzo zwyczajny, prosty sposób. Bawią bohaterowie i ich przemyślenia, a kolorytu całości dodają męski punkt widzenia Slade'a oraz mama głównej bohaterki, która jest wyzwoloną seks terapeutką i ostatnią wielką hippiską Nowego Jorku.

Za serce chwycił mnie także wątek niepełnosprawnego psa Kate, uratowanego od śmierci Roberta. Starania Kate, by utrzymać psa w dobrym zdrowiu oraz jej zaangażowanie nieraz wyciskały mi łzy z oczu. Najciekawsze jest jednak to, że prawdziwy Robert istnieje naprawdę, a jego zdjęcia można obejrzeć na Fb pod adresem RobertPetsAlive.

W trakcie lektury okazało się, że cykl jest właściwie spin-offem serii Marriage to a billionaire. Pojawiają się tutaj nie tylko znani już z poprzedniego cyklu bohaterowie: Aleksa, Karina, Maggie, Michael i Nick. Jedna z postaci drugoplanowych Gen, okazuje się młodszą siostrą Aleksy. Obecnie Gen to już kobieta po studiach, zaangażowana w pracę lekarza. Dowiedziałam się też, że to jej i Wolfowi (uratowanemu życiowo przez Sawyera Wellsa) będzie poświęcony kolejny tom serii, co bardzo mnie ucieszyło, bo widać, że te dwie postaci mają potencjał i głębię. Uwielbiam takie nawiązania i połączenia.
W miejscowej taniej księgarni Kate znajduje też znaną nam już fioletową książkę i postanawia z niej skorzystać. Miło wiedzieć, że tomik znów trafia do obiegu i pomoże zyskać wiarę w siebie kolejnym zagubionym kobietom. Swoją drogą tak mi przyszło teraz do głowy, że fajnie byłoby gdyby tomik trafił kiedyś w ręce zagubionego pana, bo kto powiedział, że panowie nie mogą rzucać czarów i szukać swojej bratniej duszy? 

Książka, krótko mówiąc, jest super. Romantyczna, zabawna i wzruszająca. Polecam. To idealna lektura na upalne lato, w końcu każdy potrzebuje w życiu trochę magii.

sobota, 29 lipca 2017

Rozprawa z Bogiem czyli recenzja filmu Chata

Reżyseria: Stuart Hazeldine
Scenariusz: John Fusco,
Obsada: Sam Worthington, Octavia Spencer, Radha Mitchell, Aviv Alush, Sumire i in.
Czas trwania: 127 min.






Film powstał na podstawie powieści Williama P. Younga pod tym samym tytułem. Od razu przyznam, że nie czytałam książki, choć rzecz jasna z grubsza wiedziałam czego dotyczy. Pamiętam lata, gdy święciła triumfy na blogach, zbierając wiele pozytywnych recenzji. Nie przyciągnęła mnie wówczas do siebie i dopiero teraz po seansie filmu, jestem skłonna do niej zajrzeć. 

Główny bohater tej historii Mack zawsze był trochę na bakier z Bogiem. Chodził co prawda z rodziną do kościoła i odmawiał z dziećmi wieczorny pacierz, ale nie robił tego z sercem. Mocno skrzywdzony w dzieciństwie, był raczej człowiekiem skrytym i dość zachowawczym w kontaktach z ludźmi. Mimo to jego rodzina miała się dobrze i była szczęśliwa. Wszystko uległo zmianie, gdy na campingu zupełnie niespodziewanie zaginęła najmłodsza córka Macka, Missy. Dziewczynki nigdy nie odnaleziono, jedynym śladem, jaki po niej pozostał, była jej czerwona sukienka. Przytłoczona ogromem tragedii rodzina nawet nie mogła wyprawić dziecku godnego pogrzebu, bo przecież nie znaleziono ciała. 
Rok później rodzina Macka jest na skraju rozpadu. Mack izoluje się od bliskich,  dorastające dzieci są osamotnione w swoim cierpieniu i tylko żona Macka, Nan stara się jakoś trzymać rodzinę w normalności. To właśnie wtedy Mack dostaje list z zaproszeniem na rozmowę. Nie ma podpisu nadawcy, ale wszystko wskazuje na to, że list napisał sam Bóg. Zdesperowany mężczyzna zabiera ze sobą broń i wyrusza w podróż. Co go czeka na jej końcu? 

Film oglądałam z mężem i generalnie podobał nam się bardzo, choć jednocześnie wiem, że nie każdemu przypadnie on do gustu i nie ma tu znaczenia, czy ktoś jest wierzący czy nie. 
Powolne tempo narracji może być plusem i minusem. Plusem, bo pozwoli skupić się na drobnych wydarzeniach, napawać się wagą wypowiedzianych słów i pięknem plenerów, a minusem, bo osoby przyzwyczajone do szybszego tempa może zwyczajnie znużyć. 
W klasycznym rozumieniu dziania się, dzieje się mało. Mack przybywa do Chaty, gdzie będzie musiał zmierzyć się ze swoim cierpieniem i przeżytym koszmarem i albo mu się to uda i pójdzie dalej, albo po prostu wypali się jako człowiek i będzie wrakiem. Najpierw jednak bohater musi zrozumieć, jaką rolę w tym wszystkim pełni Bóg, jakie jest miejsce jego jako człowieka i czy potrafi wybaczać czy może powinien osądzać. 

Jeśli pogodzić się ze spokojnym tempem narracji, przyjąć za dobrą monetę piękne krajobrazy i miejsca oraz delektować się drobnymi czynnościami takimi jak przygotowanie posiłku, pielęgnowanie ogrodu czy oglądanie nieba nocą, a także uważnie wysłuchać dysput Macka z obliczami Boga, film nie tylko okaże się piękny i magiczny, ale też wyciśnie sporo łez z oczu. 

Umiejętnie i z wyczuciem obsadzono role w filmie. Sam Worthington z oddaniem gra zrozpaczonego ojca, a Octavia Spencer swoim spokojnym uśmiechem bardzo przypominała mi inny, kultowy już jak dla mnie serial o anielskiej tematyce, pt. Dotyk Anioła. Oczarowała mnie także Sumire w roli Sarayu. 

Dlatego podkreślam raz jeszcze, że decydując się na seans filmu trzeba być świadomym, że jest to obraz dość specyficzny.  Inny niż wiele hollywoodzkich produkcji; z klimatem, refleksyjny, spokojny i skłaniający do myślenia. 

Dziękuję!

środa, 26 lipca 2017

Jennifer Probst: Układ doskonały/Małżeńska pułapka/Gra o miłość/Małżeńska fuzja

Tytuł: Układ doskonały,
Seria: Marriage to a billionaire, t.1
Stron: 266
Wydawca: Akapit Press






Czas urlopu sprzyja czytaniu romansów. Tym razem recenzja zbiorowa bardzo sympatycznego cyklu autorstwa Jennifer Probst. Zbiorowa, gdyż powieści nie są na tyle długie co by pisać o nich oddzielne, długaśne epistoły. 

Część pierwsza zatytułowana Układ doskonały przedstawia losy dwójki charyzmatycznych ludzi. 
Temperamentna Aleksa jest właścicielką księgarni, kocha psy, drużynę Meetsów i jeść. 
Zachowawczy i zdystansowany Nick, nie wierzy w idee małżeńskiego stadła, musi się jednak ożenić, aby wypełnić testament stryja. 
Aleksa i Nick zawierają zatem układ doskonały. Wezmą ślub, spędzą ze sobą rok, a potem każde pójdzie w swoją stronę. Co z tego wyniknie i czy faktycznie układ jest tak idealny, jako początkowo zakładali? To się okaże. 
Historia jest lekka, zabawna i nie dłuży się. 250 stron to idealna ilość stron w książce, która jest romansem. Autorka bardzo fajnie pisze o więzach rodzinnych i o tym, co w życiu ważne. Izolując się od ludzi, pozbawiamy się wielu wartościowych przeżyć. Czy Nick wreszcie to zrozumie? 
Powieść na jedno popołudnie z kawą i ciastem. 

Tytuł: Małżeńska pułapka
Seria: Marriage to a billionaire, t.2
Stron: 336
Wydawca: Akapit Press



Druga część serii przedstawia losy siostry Nicka Maggie i poznanego w tomie 1 Michaela, w dodatku hrabiego, bardzo uroczego Włocha.
Nasi bohaterowie zostają wmanewrowani w  sytuację, w której, dla szeroko pojętego dobra rodziny, muszą udawać małżeństwo. Motyw może i ograny, ale bardzo sympatycznie zrealizowany.

Ogólnie część druga jest, moim zdaniem, lepsza niż pierwsza.
Akcja toczy się w egzotycznych Włoszech, w typowej włoskiej rodzinie, która jest uczuciowa, głośna i bardzo, bardzo tradycyjna. Maggie i Michael to dwa przeciwne żywioły, charaktery pozornie nie do pogodzenia, dlatego sytuacje, w których mają okazję się przekonać, że jednak do siebie pasują są dowcipne, zabawne i wzruszające.

W przeciwieństwie do części pierwszej, postacie mają więcej głębi, co czyni je prawdziwszymi. Większa liczba bohaterów drugoplanowych sprawia, że historia jest ciekawsza.
Wyłania się także wspólny motyw cyklu, mianowicie fioletowa książka o magii natury, z instrukcją jak zdobyć wymarzonego wybranka za pomocą prostego zaklęcia.
Ogólnie bardzo na plus. Czy Maggie zdoła się otworzyć i zrozumie, że bliskość drugiej osoby jest najcenniejsza? Czy łagodny włoski tyran zdoła przebić się przez mur obronny pięknej pani fotograf?
Nie zdradzę, choć myślę, że nietrudno się domyślić odpowiedzi.


Tytuł: Gra o miłość
Seria: Marriage to a billionaire, t.3
Stron: 308
Wydawca: Akapit Press






Bohaterami trzeciej części są średnia z sióstr Conte, Karina oraz przyjaciel Michaela, Max.
Karina kocha się w przyjacielu starszego brata od zawsze. On traktuje ją jak młodszą siostrzyczkę, potem jak rozwydrzoną małolatę i ku rozpaczy Kariny, nie dostrzega w niej kobiety.
Trzy lata po zakończeniu części drugiej, Karina przyjeżdża do Ameryki, by rozpocząć staż w rodzinnej firmie. Ma to być dla niej czas samodzielności i poszukiwań własnej drogi, a przede wszystkim udowodnienia sobie samej, że choć kiedyś się w Maxie durzyła, to teraz już nie budzi on w niej aż takich emocji.
Jednak Max ma być bezpośrednim przełożonym Kariny i jest takim samym, a może jeszcze większym ciachem niż kiedyś. Czy wreszcie dostrzeże, że Karina nie jest już histerycznym podlotkiem, a żądną przygód i doznań kobietą? Z pewnością. Ale nie będzie tak łatwo, jak się wydaje.

Trzecia cześć cyklu jest zabawna i namiętna, więcej tu scen erotycznych oraz marzeń bohaterów.
W tle, co jest bardzo fajne dla serii, śledzimy sceny z życia Aleksy i Nicka oraz Maggie i Michaela. Lubię, gdy autorka nie porzuca w cichości poprzednich bohaterów wiodących.
Podobała mi się Karina szukająca własnej drogi życiowej wbrew rodzinnej tradycji, a jej upodobanie do ekscentrycznych szpilek wiele mówi o samej autorce.
Po raz kolejny podkreślono tu wagę więzi rodzinnych oraz przezwyciężania przykrych przeżyć z młodości.
Pojawił się także bohater wiodący części czwartej i od razu go polubiłam, natomiast w ogóle nie było do tej pory mowy o najstarszej z sióstr Conte, której będzie poświęcona ostatnia część. Co z tego wyniknie? Zobaczymy.


Tytuł: Małżeńska fuzja
Seria: Marriage to a billionaire, t.4
Stron: 401
Wydawca: Akapit Press





Małżeńska fuzja przedstawia historię romansu najstarszej z sióstr Conte, Julietty z rekinem branży hotelarskiej Sawyerem Wellsem.
Początkowo nie byłam przekonana do tej historii i trochę mi się dłużyła. Niezbyt wiarygodny wydawał mi się romans oparty na zniewoleniu i dominacji. No cóż, zależy co się lubi.
Julietta jest pracowita i ambitna, jednak sprawia wrażenie wyniosłej i oziębłej i tak też o sobie myśli. Zafascynowany nią Sawyer proponuje jej erotyczny układ. Co z tego wyniknie? Trudno powiedzieć, jedno jest pewne: Mama Conte tak tego nie zostawi.

W czwartej części cyklu podobał mi się za to zupełnie inny aspekt. Otóż autorka bardzo dużo pisze o obawach i lękach bohaterów pojawiających się w chwili bliskości z drugą osobą: o wstydzie, zahamowaniach, strachu przed odrzuceniem.
Drugi wartościowy wątek to historia młodego Wolfa, którego Sawyer, widząc podobieństwo do siebie sprzed lat, nieformalnie adoptował.

Pojawiają się także bohaterowie poprzednich części i ku zadowoleniu Mamy Conte, rodzina coraz bardziej się rozrasta.

                                                                              ************

Polecam cykl o miłosnych perypetiach rodziny Conte. Jest zabawnie i sympatycznie oraz pikantnie i erotycznie.
Mnie najbardziej podobała się część druga, ale sądzę, że to akurat kwestia preferencji.
Cykl Marriage to a billionaire to idealna seria na wakacje, zwłaszcza te deszczowe. Rozgrzeje serce i rozbawi do łez.

poniedziałek, 24 lipca 2017

A jednak przynoszą... czyli Bociany

Reżyseria: Nicholas Stoller, Doug Sweetland
Scenariusz: Nicholas Stoller
Wytwórnia: Warner Bros Animation
Czas trwania: 87 min.






Niespełna dwie dekady temu bobasowo-bocianową branżę dopadł kryzys. Do tamtego czasu bociany zajmowały się wyłącznie dostarczaniem dzieci do ich nowych domów. Potem jednak na skutek różnych czynników zewnętrznych musiały się przekwalifikować i obecnie już nie przynoszą dzieci. Są po prostu firmą kurierską i dostarczają różnorakie przesyłki. 

Do seansu zasiadłam wraz z mężem w sobotnie popołudnie i byłam nastawiona sceptycznie. Jednak z minuty na minutę, film wciągał mnie coraz bardziej. Powiem krótko: film Bociany to zabawna historia, pełna słownych gagów, pomysłowa i z polotem. Jestem mile zachwycona i zauroczona klimatem tej historii. 

Jak wspomniałam wyżej, bociany już nie przynoszą dzieci. Stara wytwórnia bobasów stoi odłogiem, a nowa część firmy jest gigantem w dostarczaniu wszystkiego, co tylko można nabyć na rynku. 
Tymczasem mały Nate, synek zapracowanych rodziców, marzy o braciszku. Przypadkiem znajduje starą ulotkę i wysyła list, który na skutek nadgorliwości jedynego człowieka w bocianiej społeczności, rudowłosej, gadatliwej Tulip, trafia do maszyny. I bach, powstaje bobas, którego trzeba dostarczyć. I co teraz? Junior, dziedzic firmy, postanawia dostarczyć dziecko rodzinie i zatuszować fakt, że kiedykolwiek istniała, inaczej będzie miał kłopoty. Tulip kieruje się względami uczuciowymi, a sfiksowana wilcza wataha, bardzo chce mieć ludzkie szczenię w stadzie. 

Bociany są rewelacyjne. Naprawdę. Zabawna żonglerka słowna między Tulip a Juniorem, starania wilków, by zdobyć niemowlę, czy sepleniący Lizus. Całymi garściami promuje się tutaj wartości rodzinne: a więc spędzanie czasu z dziećmi, grupowe uściski, a nawet ów naukowo udowodniony niemowlęcy czar, który każe opiekować się bobasem. 

Na pochwałę i uwagę zasługuje polski dubbing, zwłaszcza Dominika Kluźniak w roli emocjonalnej Tulip osiąga szczyty mistrzostwa.  

Ogląda się z zaciekawieniem i łezką w oku. Spodziewałam się po tym seansie niewiele, a otrzymałam o wiele więcej niż początkowo zakładałam. 
Bajkę powinni obejrzeć rodzice wspólnie z dziećmi, a każdy fan animacji zdecydowanie powinien do niej zajrzeć. Godna uwagi, naprawdę.

czwartek, 20 lipca 2017

Laure Eve: Urok Grace'ów

Autor: Laure Eve
Tytuł: Urok Grace'ów
Stron: 408
Wydawca: Feeria Young
Premiera: 19.07.2017






River jest nowa w mieście. Jest tak zwyczajna, jak tylko może być współczesna dziewczyna. Niepozorna z wyglądu, mól książkowy, z nieciekawym drugim śniadaniem, miejscem zamieszkania i mamą, z którą nie umie się porozumieć. W tle majaczy ojciec, który niespodziewanie odszedł i inne problemy, o których na razie bohaterka tylko napomyka półgębkiem.

Całe miasto równie mocno jak podziwia i zazdrości, tak mocno żyje życiem najbogatszej rodziny nazwiskiem Grace. Wszyscy chcieliby się z nimi przyjaźnić, u nich bywać, przez nich być zauważonym lub choć trochę popławić się w blasku ich glorii. 
Bliźnięta Thalia i Fenrin oraz ich młodsza siostra Summer to szkolni celebryci. Uczniowie albo ich kochają albo nienawidzą, nie ma opcji pośredniej. Młodzi Grace'owie żyją niczym bogowie, poza granicą wszelkich norm społecznych i obyczajowych. Wszystkich to oburza i bulwersuje, ale nikt nie potrafi być wobec tego obojętny. River także nie jest. Bardzo chciałaby zostać przez Grace'ów zauważona, ale doskonale zdaje sobie sprawę, że nie ma nic co by ją wyróżniało, a patentami wzdychania i uwieszania się (tak jak u innych) nie chce się posługiwać). I oto zdarza się istny cud. River zaprzyjaźnia się z Grace'ami zaczyna bywać u nich w domu, poznawać ich sekrety i ich samych. Chce odkryć magię, którą jak sama wierzy, bohaterowie się parają, a przy tym sama stać się jej częścią. 
Czy nad rodem Grace faktycznie ciąży stara klątwa? Co takiego ukrywa River, dziewczyna o zmienionym imieniu? I czy naprawdę magia istnieje? Czy to może tylko kwestia woli i intencji?
Autorka, jakby na przekór, bardzo długo nie daje czytelnikowi jednoznacznej odpowiedzi i chyba to jest najlepsze w całej powieści. Ta dusząca niepewność.

Gdyby natomiast odstawić otoczkę grozy i paranormalności, historia przestawiona w tej książce mogłaby być odbiciem problemów współczesnych młodych ludzi. Samotność, zagubienie, pragnienie akceptacji i rozpaczliwie poszukiwanie swojego miejsca w świecie. Z tym boryka się wielu nastolatków. Grace'owie są może i piękni i bogaci, ale gdy oczyma głównej bohaterki przyjrzymy się im z bliska, zobaczymy, że pomimo zewnętrznego blasku, wcale nie są tacy szczęśliwi, ani cudowni, jak o nich myślą mieszkańcy. Uważny czytelnik wyłapie te problemy, co tylko będzie dodatkowym smaczkiem podczas czytania. Zaburzenia jedzenia, odmienna orientacja, stalking, nadużywanie alkoholu, brak granic stawianych przez dorosłych. Grace'owie są żywym dowodem na to, że pieniądze i pozycja nie dają szczęścia. Wiele ułatwiają, to fakt, ale równie skutecznie odgradzają człowieka od prawdziwego życia. 

Urok Grace'ów nie jest jednak dramatem obyczajowym, ten rozgrywa się w tle. Równie mocno zaakcentowany jest tutaj wątek czarów i czarownic. Główna bohaterka tak mocno wierzy w niezwykłość rodzeństwa, że z rozdziału na rozdział trudno oprzeć się gęstniejącej atmosferze. Podskórnie czujemy też, że River szuka magii nie tam, gdzie faktycznie się ona znajduje i dlatego zakończenie tej historii tak zaskakuje. Odkryte sekrety i odmieniona River wgniatają w fotel.

No cóż, dałam się zwieść. Spodziewałam się kolejnego romansu z wątkiem paranormalnym, a tymczasem dostałam niesamowity thriller z pogłębioną analizą psychologiczną. Co z tego wyniknie? Otóż, doczytałam na Goodreads, że istnieje część druga tej historii i zastanawiam się, o czym będzie oraz jak przerwane wątki będą kontynuowane. Autorka zaczęła opowieść z bardzo wysokiego pułapu i moje wymagania czytelnika są teraz dość duże. Czy im sprosta? Nie będę się martwić na zapas. 

Jeśli zaś idzie o część pierwszą to Urok Grace'ów niewątpliwie może pretendować do wakacyjnego top 10, ma bowiem wszystko, czego tylko można oczekiwać od takiej historii: ciężki od sekretów i niedomówień klimat, bieżące, aktualne problemy współczesnych nastolatków, zaskakujące tajemnice i magię. Jestem bardzo mile zaskoczona. Polecam. Wreszcie coś ożywczo nowego!

 Dziękuję!

wtorek, 18 lipca 2017

Brandon Mull: Tkacze Śmierci

Autor: Brandon Mull
Tytuł: Tkacze Śmierci
Seria: Pięć Królestw, t.4
Stron: 512
Wydawca: EGMONT Polska







Nastoletni Cole Randolph wspólnie z towarzyszami podróży: bratem, przyjaciółmi starymi i nowymi, kontynuuje podróż przez krainę Pięciu Królestw. 
W tomie czwarty cyklu (ach zbliżamy się do smakowitego finału!) nasi bohaterowie trafiają do krainy zwanej Necronum, skojarzenia ze śmiercią, jak najbardziej poprawne. 
Stworzenie Necronum dało autorowi ogromne pole do popisu. Miejsce to zamieszkują bowiem zjawy, już nie ludzie, bo umarli, ale nie do końca duchy, bo jakoś zbyt żywotne. Prawda miesza się tu z ułudą i trzeba bardzo uważać, z kim się rozmawia i co komu obiecuje, bo skutki mogą być katastrofalne. Cole boleśnie przekonuje się o tym na własnej skórze, a jego za jego naiwność sowicie zapłaci cała drużyna. 
Cole'a czeka wyprawa do Zaświatów, po części by uratować przyjaciół, po części po nowe informacje na temat ich zaciekłego wroga Nazeema. 
Fabuła części czwartej to taka trochę przypominajka i podsumowanie tego, co już było, ale jednocześnie spora garść informacji na temat historii powstania Pięciu Królestw i tego, co legło u podstaw drążącej je obecnie wojny. Brandon Mull historię dokładnie przepracował i widać, że każdy, nawet najdrobniejszy szczegół jest uzasadniony i przemyślany.

W tej części autor zastosował  bardzo ciekawy zabieg. Pozbawiony wsparcia przyjaciół w zaświatach Cole spotyka tam dwóch sojuszników, którzy przez pewien czas będą mu pomagać i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że pochodzą oni z trylogii Pozaświatowcy. Jeden z nich jest nasiennikiem, drugi rozsadnikiem i bardzo ciepło wspominają dwoje dzieci z Ziemi: Jasona i Rachel.  To bardzo miły akcent dla czytelników znających poprzednią trylogię autora. Ma się dzięki temu wrażenie, że światy te łączą się ze sobą, mają spójność. 

Czwarta część jest tak naprawdę przygotowaniem bohaterów i czytelników do finałowej, piątej. 
Cole, jak w czasach swoich początków, musi się zmierzyć z wątpliwościami różnej natury, Zaświaty podsyłają mu bowiem wiele pokus, które, gdyby im uległ, mogłyby wszystko zmienić. Misja, z którą podróżuje Cole, nie jest ani łatwa, ani lekka. Komu powinien pomóc najpierw: starym czy nowym przyjaciołom? Czy w ogóle można tu mówić o jakimś pierwszeństwie? Czy w perspektywie uszkodzonej mocy chłopca, ta wyprawa ma  jakikolwiek sens? Dylematy głównego bohatera mają może i fantastyczną oprawę, ale biorąc pod uwagę ich uniwersalną treść, mogą być bliskie wielu rówieśnikom Cole'a. Chłopcu nie jest łatwo, bardzo tęskni za domem i dawnym życiem, ale rozumie, że zbyt wiele zobowiązań ma tutaj, by bez słowa odejść. Właśnie te wnioski, do których dochodzi są oznaką jego ogromnej dojrzałości. 

Podróż przez pustynne Zaświaty, dość powszechny motyw w literaturze, to także okazja do oczyszczenia i odnalezienia w sobie wewnętrznej siły. U Cole'a jest ona uszkodzona. Czy istnieje możliwość naprawienia jej? To się okaże i odbędzie w bardzo interesujących okolicznościach. 
Powieść kończy się dość niespodziewanie, przed nami oczekiwanie na cały, zapewne dość obszerny tom i mam szczerą nadzieję, że dużo się w nim wydarzy. Jednego można być pewnym: Brandon Mull z pewnością zadba o to, aby czytelnik się nie nudził. 
Polecam i niecierpliwie czekam na tom piąty.

Dziękuję!

piątek, 14 lipca 2017

Kawalerska wyprawa czyli Epoka lodowcowa 4: Wędrówka kontynentów

Tytuł: Epoka lodowcowa 4: Wędrówka kontynentów
Reżyseria: Steve Martino, Mike Thurmeier 
Scenariusz: Michael Berg, Jason Fuchs
Czas trwania: 88 min.
Wytwórnia: 20 thCentury Fox







Obsesyjne działania Scrata na punkcie żołędzia doprowadzają do kolejnego pęknięcia w lodzie.  Sytuacja jest bardzo poważna. Rozpoczyna się wędrówka kontynentów. 


Od chwili, gdy widzieliśmy naszych bohaterów, minęło trochę czasu. Ten upływ widać głównie po osobie Brzoskwinki, córki Mańka i Eli. Młoda mamutka to już nastolatka, której najbardziej zależy na akceptacji grupy innych młodych mamutów, a nie jest to łatwe, gdy w rodzinie ma się oposy, przyjaźni się z jeżokretem i ma się własne oposowe nawyki. 

Gdy lód zaczyna pękać, nasza grupa się rozdziela. Zwierzęta z doliny pod wodzą Eli ruszają w stronę przesmyku. Tymczasem Maniek, Sid i Diego dryfują na krze na pełne morze. Tam spotykają piratów i tak zaczyna się wielka przygoda, która trochę mi się skojarzyła z kawalerską wyprawą. Gdy bohaterów było tylko trzech i żaden nie miał zobowiązań. 
Tym razem nasi bohaterowie nie są sami. Towarzyszy im zbzikowana babcia Sida, cuchnąca jeszcze bardziej niż nasz leniwiec. 

Czwarta część cyklu nie straciła pazura i podobała mi się dużo bardziej niż część trzecia. 
Tym razem jest to przygoda na pełnym morzu w typowo marynarskich klimatach. Są piraci, przewrotny kapitan Flak, są nawet marynarskie szanty. A drugim oficerem na pirackim okręcie jest przepiękna biała tygrysica Shirra... 
Kolorytu i zabawnych momentów dodaje babcia Sida, która ciągle wzywa jakiegoś Skarbusia; oczywiście nikt nie traktuje tego serio. Ogromny plus dla twórców filmu, że ten Skarbuś jednak nie był tylko wyimaginowany. 

Nasi bohaterowie dorośli i zmądrzeli. Nadal jednak mocno wierzą w wartość stada, co kilkakrotnie się podkreśla. Najbardziej mentorski jest w tej roli Diego i przyznam, że bardzo to do niego pasuje. Maniek jest świetny w roli nadopiekuńczego ojca dorastającej córki, a Sid jak zwykle jest sobą. 
Przyjemnie i z zainteresowaniem ogląda się morskie potyczki i do samego końca niczego nie można być pewnym.

Nie zabrakło także Scrata, którego sensem życia nadal jest pogoń za żołędziem, choć trochę smutne jest to, że w jego przypadku ważniejsze jest mieć, a nie być. 
Wędrówka kontynentów to dobra rozrywka dla całej rodziny. Akcja nie stoi w miejscu, tak samo bohaterowie, ciągle dowiadujemy się o nich czegoś nowego. Jest zabawnie, swojsko i miło. Polecam.

środa, 12 lipca 2017

Mariette Lindstein: Sekta z Wyspy Mgieł

Autor: Mariette Lindstein
Tytuł: Sekta z Wyspy Mgieł
Stron: 544
Wydawca: Bukowy Las










Powieść Mariette Lindstein ma bardzo chwytliwy tytuł, wszak nie od dziś tematyka sekt i ruchów zrzeszających ludzi w zamknięte wspólnoty, elektryzuje, fascynuje i skłania do dysput i analiz.
To dlatego, podejrzewam, niejeden czytelnik skuszony tematyką, ilustracją okładkową i być może osobą autorki,  sięgnie po tę właśnie powieść.


Główna bohaterka Sofia Bauman, właśnie skończyła studia i w niezbyt przyjemnych okolicznościach zerwała z dotychczasowym chłopakiem. Gdy wspólnie z koleżanką wybiera się na odczyt charyzmatycznego Franza Oswalda, nic nie zapowiada zmian, które nastąpią w jej życiu. Mężczyzna bowiem proponuje jej pracę. Oto na owianej złą sławą Wyspie Mgieł, gdzieś u wybrzeży Norwegii, zakłada wspólnotę ludzi. Inspiracją i duchowym kluczem ma być dla nich stworzona przez niego nauka ViaTerra, a wszystko ma się opierać na bliskości natury, silnym związku z ekologią i odrzuceniu zdobyczy współczesnej cywilizacji. Ruch dopiero raczkuje, jednak już przyciąga pierwszych celebrytów i ludzi sławy. 
Sofia jedzie na wyspę i pierwsze wrażenia ma jak najbardziej pozytywne; wszędzie panuje ład, porządek, a członkowie wspólnoty są zadowoleni i sympatyczni. Kiedy Franz proponuje Sofii założenie w ośrodku biblioteki, kobieta zgadza się i przyjmuje ofertę pracy. Na początku oczywiście przechodzi cały program i wtedy zabiera się do pracy. 
Zmiany zachodzące w założycielu ruchu oraz kilka negatywnych recenzji w prasie, sprawiają, że życie na wyspie zaczyna przypominać koszmar, w którego człowiekowi trudno się obudzić. To co miało być piękną i niewinną ideą prostego życia, zmienia się w przymusowy obóz pracy, w którym ludzie się upokarzani, głodzeni i gnębieni na wiele różnych sposobów. Wkrótce Sofia zdaje sobie sprawę, że odejście ze wspólnoty nie będzie łatwe, o ile w ogóle możliwe. 

Autorka książki przez ćwierć wieku była członkiem ruchu, który każe się nazywać Kościołem Scientologicznym. Trafiła tam, podobnie jak Sofia, jako młoda dziewczyna i dobrze poznała panujące tam zasady. Nietrudno się domyślić, że książka ma być w pewnym sensie odbiciem jej przeżyć, przemyśleń i refleksji dotyczących tego, co tam przeżyła. 
Fabuła powieści skupia się głównie na osobie założyciela ruchu Franzu Oswaldzie. Oczami Sofii oglądamy go jako przywódcę, który potrafi być dowcipny i zabawny, a w chwilach, gdy traci nad sobą panowanie każe ludziom skakać z urwiska do lodowatej wody lub przez długie tygodnie pracować ponad siły i jeść o wiele poniżej normy. 
W serwowanych powoli retrospekcjach śledzimy losy młodego chłopaka, dziecka z nieprawego łoża, jak nietrudno się domyślić to właśnie Franz w młodości, który ma niebezpieczne upodobania i uwielbia manipulować ludźmi, zmuszać ich do uległości i robienia rzeczy, które jemu za bardzo ubrudziłyby ręce. 
Zaskakuje, jak grupa dorosłych przecież, kilkudziesięciu osób, pokornie znosi złe traktowanie, upokorzenia, głodzenie i mieszkanie w koszmarnych warunkach, podczas gdy Franz niczym basza żyje ponad stan. Nikomu nawet nie przyjdzie do głowy, by się postawić, czy spróbować ucieczki. Każdy, nawet najbardziej okrutny, czy graniczący z głupotą wymysł, jest traktowany jak boska wola i pokornie zostaje wprowadzany w życie. 

Wszystko wydaje się ok, czegoś mi tu jednak zabrakło. Miałam takie wrażenie, jakby autorka w snuciu swojej opowieści bała się posunąć dalej, przekroczyć pewne granice. Zastanawia mnie też informacja, że na jednej powieści historia się nie skończy i planowana jest trylogia. Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. Niedomówienia są dobre, ciągnięcie historii dalej już nie. Moim zdaniem lepiej byłoby zostawić historię w tym właśnie miejscu, tym bardziej, że epilog już nam wszystko wyjaśnia. 

Sektę z Wyspy Mgieł faktycznie czyta się jak przyjemny thriller z dużą dozą dreszczyku i jeśli nie wymagać więcej, książka okaże się dobrą lekturą na deszczowe popołudnie.

Dziękuję!

wtorek, 11 lipca 2017

W czasie podróży dobrze mieć ten brulion ze sobą...

Tytuł: Brulion zabaw w podróży
Stron: 96
Wydawca: Wilga








Brulion zabaw w podróży, jak sama nazwa wskazuje, to najnowsza propozycja wydawnictwa Wilga. 
Ten zeszyt to zbiór znanych i lubianych, klasycznych już dziś, można powiedzieć,  zabaw, na których wychowują się i kształcą kolejne pokolenia. 

W dzisiejszych czasach, gdy nasze życie biegnie tak szybko i brakuje czasu na odpoczynek, spędzenie czasu razem, czy choćby wzięcie głębszego oddechu, Brulion z zestawem zabaw na podróż jest bardzo dobrym pomysłem. 
Sprawi, że nie tylko oderwiemy się od smartfona, słuchawek czy tabletu, ale przede wszystkim pokaże, że są inne sposoby na dobrą zabawę, rozmowę z członkami rodziny i zwyczajną interakcję, której brak jest ogromną bolączką czasów współczesnych. 
Co zawiera? 
Znajdziemy w nim tradycyjne łączenie kropek, gry w kółko i krzyżyk czy irytujące niektórych labirynty. 
Propozycja gry w Państwa Miasta wciągnie każdego bez względu na wiek, a głuchy telefon doprowadzi do wielu zabawnych nieporozumień słownych. 
Znajdziemy tu także grę w Bystre oko, proste origami, czy poszukiwanie  mijanym otoczeniu przedmiotów na wybraną literę. To jednak nie wszystko, a dopiero początek całego zestawu kształcących i rozwijających myślenie gier. 
Część z nich nie wymaga tłumaczenia zasad, instrukcje do pozostałych znajdują się wewnątrz okładki.  Ale jak mówi motto samego brulionu zasady są po to, by je łamać i kto powiedział, że nie można ich modyfikować wedle uznania i potrzeb podróży. 

Na uwagę i pochwałę zasługuje wydanie, przypominające broszurową oprawę, taką jaka kiedyś byłą dla uczniów chlebem powszednim i nikomu się nawet nie śniło, że zeszyt może mieć krzykliwie kolorową okładkę, czy lśniąco białe kartki. Dla współczesnego odbiory ta niepozorność może być wadą, dla ludzi mojego pokolenia ma przyjemny urok czasów, które bezpowrotnie minęły. 
Część zadań można wykonywać od razu w zeszycie, można też porobić kopie xero, w przypadku gdy podróżująca grupa jest większa liczebnie. Pewne jest jedno: po początkowych oporach podróż z cichej konferencji z tabletami może się zmienić w naprawdę przyjemny czas spędzony wspólnie, na aktywnym rozwiązywaniu zagadek i dokładniejszym poznawaniu towarzyszy podróży. Tego ostatniego nie da nam żadne urządzenie elektroniczne. 

Dlatego polecam. Wartościowa pozycja.

Dziękuję!

sobota, 8 lipca 2017

Budowlaniec czy Indiana Jones czyli Tedi i poszukiwacze zaginionego miasta

Reżyseria: Enrique Gato
Scenariusz: Jordi Gasull, Neil Landau, Ignacio del Moral, Javier Lopez Barreira, Gorka Magallon
Produkcja: Hiszpania
Czas trwania: 90 min.









Tedi Stones to zwykły budowlaniec, przeciętny zarówno z umiejętności jak i z wyglądu. Nieprzeciętne ma  jednak marzenia, od dziecka bowiem pragnie dokonać wielkiego odkrycia w dziedzinie archeologii. Jak na razie jednak nie ma na tym polu znaczących osiągnięć, a pracę traci już po raz siódmy. Cóż, życie marzyciela nie jest łatwe. 
Dlatego gdy zabawnym zbiegiem okoliczności Tedi zostaje wzięty za profesora archeologii i ma wyjechać na poszukiwania legendarnego Miasta Inków, bohater nie waha się długo i z właściwą sobie wdzięczną niezdarnością przystępuje do gry o skarb. A może przy okazji wygra coś więcej i jego nudne dotąd życie się odmieni?

Z nowo poznanymi na miejscu przyjaciółmi Sarą i Freddym, bohater będzie musiał wymknąć się przestępcom także czyhającym na skarb, rozwiązać kilka starożytnych wskazówek oraz zdecydować czy szuka się skarbu dla samego dreszczu poszukiwania i satysfakcji że się miało rację czy też może ważniejsze są splendor i rozgłos.

Film ogląda się bardzo dobrze i z przyjemnością, bo takie historie zawsze się dobrze ogląda, głównie ze względu na tematykę. Klimaty Indiany Jonesa są chwytliwe i dobrze się sprzedają, pod warunkiem, że twórcy choć odrobinę się przyłożą do swojej pracy. Trochę sensacji, atmosfera zagrożenia ze strony czarnych charakterów i napięcie towarzyszące rozwiązywaniu wskazówek dotyczących odkrywania skarbu. Całość jest okraszona dość przystępnym dowcipem, a bohaterów nie da się nie lubić. Tedi jest sympatyczny i taki swojski, a Freddy przemawia głosem Cezarego Pazury. Sfiksowana mumia - strażnik miasta świetnie dopełnia całości obrazu.  Nie wolno zapomnieć o wybitnie zabawnej papudze Belzonim, która wygląda jak żywcem wzięta z Angry Birds. 

Dużym atutem historii jest fakt, że z Tediego żaden super odkrywca czy awanturnik. To swój chłopak, przede wszystkim niezdarny i tak zwykły, że aż czasem boli, ale co ważne ma serce na właściwym miejscu i nie jest zmanierowany. To dlatego tak łatwo go polubić. Bohater nie ma w sobie ani krztyny głupiomądrości czy snobizmu. A to, że czasem potyka się o własne nogi czyni go tylko prawdziwszym. 

Tedi i poszukiwacze zaginionego miasta to dobry pomysł na seans dla całej rodziny. Świetnie umili czas i pozostawi o sobie bardzo przyjemne wrażenie. Polecam.

środa, 5 lipca 2017

Sebastien de Castell: Ostrze zdrajcy

Autor: Sebastien de Castell
Tytuł: Ostrze zdrajcy
Seria: Wielkie Płaszcze, t.1
Stron: 420
Wydawca: Insignis






Takich kłopotów Falcio, Kest i Brasti jeszcze nie mieli. Nie dość, że należą do otoczonego obecnie niechlubną sławą oddziału króla, to jeszcze ich obecny pracodawca ginie, zamordowany we własnym łóżku. Przypadek czy spisek?
Tego na razie nie wiadomo, jedno jest pewne: trzeba zwijać manatki i uciekać, zanim bohaterowie będą musieli zapłacić własnym głowami za zaniedbanie wobec klienta. 
W takim oto klimacie zaczyna się debiutancka powieść Sebatiana de Castella, prywatnie prawdziwego człowieka renesansu: archeologa, nauczyciela, choreografa walk, muzyka i kierownika projektów. 

Ostrze zdrajcy to taka mieszanka powieści spod znaku płaszcza i szpady z dodatkiem wątków i postaci magicznych. Członkowie rozwiązanych tragicznie, Wielkich Płaszczy bardzo przypominali mi muszkieterów, którzy bez poczucia misji i możliwości służby królowi, skapcanieli i niemal zapomnieli o dawnych ideałach. Okazuje się jednak, że wystarczy drobna iskra, dowód na to, że jest jeszcze o co walczyć i sobą reprezentować, a Falcio i jego kompani wskakują na właściwe tory. Bo czymże jest życie bez ideałów?

Zanim zorientowałam się, że fabuła zawiera dwie płaszczyzny czasowe, lektura szła mi dość mozolnie. Komentując obecne wydarzenia, Falcio często wraca do tego, co już było i tak poznajemy historię młodzieńca, który marzył o życiu rolnika u boku ukochanej żony, a straciwszy wszystko co kochał, został głównym gwardzistą króla, którego zresztą wcześniej chciał zabić. Takich smaczków w tej powieści jest o wiele więcej. Stara kobieta zwana Krawcową nie jest tylko zwariowaną staruszką, a młoda dziedziczka tronu może być zupełnie kimś innym. Dziki koń, mimo zadanego mu cierpienia może być udanym wierzchowcem, a na bliznach starych ran może wykwitnąć coś zupełnie nowego. Oprócz tego na porządku dziennym są rozmaite trucizny, na drodze czai się mnóstwo zdrajców, piękna nierządnica może być wybawicielką, a przebrzydły kat okazać łaskę. 

Autor powieści stale gra czytelnikowi na nosie i chyba w tym właśnie tkwi cały urok powieści. Zupełnie nie idzie się tu domyślić, kto kogo zdradzi, ani jak zakończą się perypetie bohaterów, bo w pewnym momencie całość przybiera tak beznadziejny obrót, że trudno się domyślić, jakie może być wyjście z sytuacji. Jedyne, do czego mogłabym się przyczepić, to imię głównego bohatera; Falcio brzmi dla mnie niepoważnie i dziecinnie. Ale może to tylko moje odczucia. 

Ostrze zdrajcy to historia o tym, jak w człowieku rodzi się poczucie misji i obowiązku. Ktoś pozornie zwykły, może  w sobie odkryć zadatki na bohatera, obrońcę ginących ideałów, a wiadomo, że muszą być takie jednostki. 
Powieść z pewnością spodoba się miłośnikom powieści przygodowych  z mnóstwem pojedynków, dużą ilością komizmu słownego i intrygujących rozwiązań. Polecam. Bardzo przyjemna lektura.

Dziękuję!

sobota, 1 lipca 2017

Czy mnie jeszcze pamietasz? czyli Umysł przestępcy

Tytuł: Umysł przestępcy
Reżyseria: Ariel Vromen
Scenariusz: Douglas Cook, David Weisberg
Obsada: Kevin Costner, Ryan Reynolds, 
Tommy Lee Jones, Gary Oldman
Czas trwania: 113 min.
Gatunek: dramat, sensacja






Do seansu Umysłu przestępcy skusiło mnie głównie zdjęcie Kevina Costnera na okładce wydania dvd. Postanowiłam sprawdzić, czy ten wciąż zabójczo dobrze wyglądający gwiazdor kina lat.80/90 ma coś do zaoferowania współczesnemu widzowi. Ku mojemu miłemu zaskoczeniu okazało się, że tak. Twórcy Umysłu przestępcy gwarantują widzom blisko dwie godziny nie tylko dobrej rozrywki, ale też historię, która daje do myślenia. Miło byłoby wierzyć, że uczucia, jakimi nas darzono, nie umierają wraz z odejściem bliskich. 

Tajny agent rządowy Bill Pope wpada w zasadzkę i umiera w wyniku brutalnego przesłuchania. Dla CIA to wielka strata, bo nie dość, że sprawa była na ukończeniu, to agent był w posiadaniu informacji, które mogą doprowadzić świat do zagłady. W wyniku eksperymentalnego zabiegu wspomnienia agenta zostają wszczepione skazańcowi Jericho Stewartowi. Jest on idealnym kandydatem do tej misji, bo po pierwsze nie ma nic do stracenia, a po drugie z powodu uszkodzonych w dzieciństwie płatów czołowych, dobrze rokuje. 
Jericho nie jest sympatyczny. Gburowaty i brutalny, wśród ludzi zachowuje się jak zwierzę. Jeśli czegoś potrzebuje, po prostu to zabiera, rozdając kopniaki i ciosy na lewo i prawo. Problemy zaczynają się wówczas, gdy wspomnienia zmarłego agenta oraz powiązane z nimi emocje zaczynają mu otwierać oczy na takie sprawy jak rodzina i troska o bliskich. Skutki zabiegu nie są długotrwałe. Czy Jericho, który zdążył już zaangażować się emocjonalnie, po ich utracie, stanie się dawnym sobą? Czy też może kimś zupełnie nowym?

Filmowy obraz Ariela Vromena ma dość jasne przesłanie. Życie człowieka bez uczuć i emocji, nie odróżnia go tak naprawdę od zwierząt. To uczucia silnie powiązane z sumieniem, pozwalają człowiekowi odróżniać dobro od zła i dokonywać właściwych wyborów.
Costner dobrze sobie radzi w roli nawróconego życiowego rozbitka i wreszcie można go kojarzyć z czymś innym niż tylko reklamy przepysznych skądinąd tuńczyków w puszce. Trochę szkoda, że tak mało tutaj Ryana Reynoldsa, który z zarostem bardzo przypomina młodszą wersję Bodyguarda. Generalnie jednak film ogląda się bardzo dobrze. Są tutaj pościgi, wybuchy, dramatyczne chwile wyboru i dość słodkie zakończenie. 
Film z pewnością spodoba się fanom Costnera i Reynoldsa oraz tym, którzy lubią tematykę związaną nowoczesnymi teoriami na temat ludzkiego mózgu.


Dziękuję!