środa, 23 października 2013

Krótka rozmowa z Piotrem Molendą, autorem Worna.

Już w trakcie lektury powieści Worn w mojej głowie rodziły się pytania, dotyczące niektórych kwestii. Dlatego zadałam kilka takich właśnie pytań Piotrowi Molendzie, autorowi książki. Owoce tej rozmowy poniżej. 


Edyta: Co zainspirowało Pana do stworzenia Worna i opowiedzenia jego historii czytelnikom?
Piotr Molenda: Przede wszystkim chciałem stworzyć powieść fantasy, by móc wykreować własny, nieco różniący się od naszego świat i przy okazji przemycić swoje, być może odrobinę kontrowersyjne poglądy na rolę i miejsce człowieka w tymże świecie.


Edyta: Worn jest postacią dość niezwykłą; dysponuje przede wszystkim ogromną siłą i brakiem dylematów moralnych. Kojarzył mi się z kimś, kto robi, co musi, bo chce przeżyć i wykonać zadanie. Kim jest Pana bohater? Literackim ukłonem w stronę któregoś z herosów książkowych, filmowych, a może męskim marzeniem o byciu silnym i niepokonanym?
Piotr Molenda: Jest raczej wyrazem mojego znużenia znanymi z literatury czy kina bohaterami, którzy nawet jeśli mają swoje wady, zawsze okazują się porządnymi, szlachetnymi ludźmi, gotowymi do poświęceń w imię obrony wyższych wartości. Moja postać po prostu spłaca dług, nie pomaga, nie ratuje, nie walczy ze złem, a sprowokowana, sama potrafi okazać się bezwzględna i okrutna. W każdym razie chciałem, aby właśnie taka była.
Edyta: Pańska powieść zawiera bardzo dużo szczegółowych opisów; mnogość zawartych w nich detali zadziwia. Czy trudno stworzyć dobry opis? Trzeba to najpierw sobie wyobrazić, zobaczyć w głowie, a potem opisać to co się widzi? Jak było w Pana przypadku?

Piotr Molenda: Nie wątpię, że stworzenie dobrego opisu jest bardzo trudną sztuką, ale o to, jak tego dokonać należałoby zapytać kogoś, komu się to udaje. Moje próby raczej nie należą do najlepszych, ponieważ już kilkakrotnie spotkałem się z opinią, że zwyczajnie nudzą. Wydaje mi się, że podstawową wartością powieści fantasy jest zaprezentowany w niej, niezwykły, niemożliwy do zobaczenia w rzeczywistości krajobraz. Usiłowałem takowy stworzyć i teraz mogę jedynie zachęcać do sprawdzenia, z jakim skutkiem.
Edyta: Jeszcze na temat opisów. Pańskie opisy przyrody: gór, pieczar, kanionów, lasów są bardzo realistyczne i sugestywne, zupełnie jakby osobiście tam Pan był. Czy wszystkie te miejsca powstały w pańskiej głowie, czy może mają swoje odpowiedniki w rzeczywistości?

Piotr Molenda: Do sporej części opisów zainspirowały mnie widziane, często w Internecie, grafiki i obrazy fantasy. W tym miejscu wypada wspomnieć o latających wyspach Irwojagwern. Wiele osób pomyśli zapewne, że pochodzą one z „Avatara”, ale w rzeczywistości widziałem je jakieś dwadzieścia lat wcześniej na wydrukowanym w „Fantastyce” obrazie chyba Beksińskiego i już wtedy pomyślałem, że należałoby wykorzystać je w filmie lub książce. Ich widok w skądinąd świetnym obrazie Camerona szczerze mnie zmartwił i dłuższy czas zastanawiałem się nad zmianą celu podróży Worna. Pierwotny pomysł podobał mi się jednak tak bardzo, że ostatecznie nie potrafiłem z niego zrezygnować.


Edyta: Podczas swojej podróży Worn i jego towarzysze mają okazję poznać żyjące z dala od reszty świata społeczności, które w zetknięciu z obcym giną, albo przy bliższym poznaniu okazują się nie takie idealne, na jakie początkowo wyglądały. Ośmielę się zasugerować tezę: Worn to powieść o poszukiwaniu społeczności idealnej, idealnego miejsca na ziemi, nieskażonego chciwymi i ambitnymi działaniami człowieka. Co Pan na to?

Piotr Molenda: Nie myślałem o poszukiwaniu ideału, lecz chciałem jedynie zwrócić uwagę na fakt, że przekonani o należnej nam nadrzędnej pozycji w świecie oraz o własnej mądrości i nieomylności, nadlaliśmy sobie prawo do decydowania, kto ma istnieć, a kogo można unicestwić. Nie szanujemy nie tylko innych stworzeń, ale nawet żyjących inaczej niż my ludzi. Według nas właściwy jest wyłącznie nasz model społeczeństwa. Pozostali to wymagający ucywilizowania lub wytępienia dzikusy.


Edyta: Jakiej rady udzieliłby Pan młodym pisarzom, marzącym o wydaniu własnego e-booka? Czy to trudne? Od czego w ogóle zacząć, do kogo się zwrócić? Jak długo trwa taki proces?

Piotr Molenda: To raczej ja jestem kimś, komu należałoby udzielić takich rad. W tej chwili mogę powiedzieć jedynie tyle, że albo moja książka jest absolutnie beznadziejna, albo wybrałem najgorszy z możliwych sposobów publikacji.

Edyta: Czy będzie kontynuacja przygód Worna? A może pracuje Pan nad innymi projektami?

Piotr Molenda: Myślałem o jednym i o drugim, ale szczerze mówiąc obecne zainteresowanie Wornem wskazuje, że powinienem znaleźć sobie jakieś inne zajęcie i nawet w marzeniach sennych nie zabierać się za pisanie.
Edyta: Gdyby miał Pan stworzyć krótką notkę na swój temat, to co by się w niej zawarło? Powiedzmy: Piotr Molenda w 5 zdaniach.
Piotr Molenda: Pięć zdań na mój temat uśpiłoby najbardziej wytrwałych czytelników. W jednym powiedziałbym, że jestem Wrocławianinem, absolwentem Politechniki Wrocławskiej i człowiekiem, który nadal nie znalazł dla siebie miejsca w życiu – stąd próba literacka.


Jak widać autor Worna jest człowiekiem bardzo skromnym.
Panie Piotrze; więcej wiary w siebie! Pozdrawiam ciepło!

poniedziałek, 21 października 2013

Piotr Molenda: Worn

Autor: Piotr Molenda
Tytuł: Worn
Stron: ok. 681
Format: PDF, EPUB
Wydawca: Samodzielne wydanie
Strona autora: Worn.com.pl




Fantastyka to gatunek szeroki, bardzo rozległy i niezwykle pojemny. Gdy dziś przyjrzeć się rynkowi wydawniczemu, na którym pojawiają się coraz to nowe historie, autorstwa dziennikarzy, inżynierów, lekarzy, gospodyń domowych, a nawet uczniów i studentów, można łatwo dojść do wniosku, że pisać i wydać książkę może każdy, kto tylko o tym zamarzy. Wystarczy przecież tylko dobry pomysł, wcale niezgorsza jego realizacja, kontakt z wydawnictwem, dobry PR, a potem tylko śmietanka składająca się z rzeszy zachwyconych i błagających o więcej czytelników. A co jeśli to jednak nie jest takie łatwe? Na pewno nie jest, bo tak już w życiu bywa, za co by się człowiek nie zabrał. 
Są jednak i inne możliwości. Coraz bardziej popularne są książki publikowane tylko w Internecie na stronach autorów, czy też w formacie e-booków na czytnik.
Autor Worna Piotr Molenda zdecydował się na tę drugą, trudniejszą opcję. Swoją powieść wydał sam, bez pomocy wydawnictwa, co już samo w sobie zasługuje na uwagę i pochwałę. 
Czym lub kim jest Worn? To młody człowiek, przybłęda bez przeszłości i zapewne bez zbyt ciekawej przyszłości. Zupełnie zwyczajny, jakich wielu. 
Jednak któregoś dnia życie Worna ulega diametralnej zmianie. Pojmany przez dziwne, człekokształtne gnomy, zostaje zaprowadzony przed oblicze, tajemniczego mężczyzny, o nadnaturalnych mocach i ogromnej wiedzy. Queryde, bo tak każe siebie nazywać, przez 13 lat szkoli umysł i ciało Worna na niepokonanego wojownika, mogącemu sprostać każdemu wyzwaniu. Czego chce w zamian? Drobnej przysługi. Otóż po zakończeniu szkolenia Worn może odejść wolno, dokąd chce, mało tego Queryde daje mu drobny prezent; 13 lat spędzonych przez Worna na płaskowyżu, skraca do jednego roku. Zanim jednak Wron będzie mógł pójść, gdzie mu się tylko zamarzy, musi udać się w długą podróż i zdobyć dla swojego mistrza pewien magiczny artefakt, a następnie mu go dostarczyć. Pozornie jest to dość łatwe zadanie. Bezkompromisowy Worn działa jak dobrze zaprogramowana maszyna: niczym czołg prze do wyznaczonego celu i nie ma dla niego przeszkody nie do pokonania. 
Bardzo szybko jednak pojawią się pierwsze trudności, które odtąd będą się piętrzyć.Okaże się bowiem, że tajemniczy wędrowiec, o zbójeckim wyglądzie nie płaszczy się przed żadną władzą, jest bardzo nieskory do ustępstw, czy jakiegokolwiek poddaństwa. W dodatku, gdy przychodzi do walki wręcz, Wron potrafi rozgromić kilkunastoosobowy, o wiele lepiej uzbrojony od niego oddział. 
Na swojej drodze bohater spotka wielu różnych ludzi, z niektórymi będzie nawet przez jakiś czas podróżował, nie do końca pewny ich lojalności, czy choćby neutralności wobec jego osoby. Nie zrobi nawet na nim wrażenia informacja, że jest ścigany przez Kościół, jako pomiot mocy piekielnych.
Główny bohater jest naprawdę ciekawą postacią. Małomówny, raczej zamknięty w sobie, wydaje się w ogóle nie odczuwać lęku czy niepewności. Oprócz naprawdę nielicznych sytuacji nie ma wyrzutów sumienia, nie dręczą go wątpliwości czy skrupuły. Dlaczego? Trudno odpowiedzieć na to pytanie, gdyż autor nie dał nam pełnego wglądu w uczucia i myśli bohatera. W sumie może to i lepiej. Gdy wszystko zostaje podane na tacy i rozłożone na czynniki pierwsze, znacznie traci na atrakcyjności.
Akcja powieści toczy się dość powoli i przyznam, że początkowo mi to trochę przeszkadzało, z czasem jednak przywykłam do tempa narracji i zaczęłam doceniać inne aspekty historii Worna. Jakie? Okazuje się, że jest ich całkiem sporo.
Moją uwagę zwróciło kilka z nich, choć podejrzewam, że jest ich znacznie więcej.
Akcja powieści toczy się w epoce przypominającej trochę nasze średniowiecze, o czym świadczą rodzaje używanej broni, sposób mieszkania czy mentalność ludzi. Najwięcej uwagi czytelnika przykuwają jednak obrazy dzikiej, przepysznej w kształty i rozmiary istot, przyrody. Opisy jaskiń, podziemnych rzek, pieczar, a nawet miast, były nie tylko niezwykle dokładne, ale też plastyczne. Widać, że autor włożył w nie wiele czasu i serca, chcąc możliwie jak najdokładniej opisać czytelnikowi to, co zobaczył oczyma własnej wyobraźni. Opisywane przez Piotra Molendę miejsca są naprawdę piękne, ale przekaz trąca już pewnym smutkiem. Zbliża się oto ten moment w dziejach ludzkości, gdy dla własnej korzyści i wygody, człowiek zaczyna eksploatować naturę i naginać ją do swoich potrzeb, a wszystko to kosztem zwierząt, ich naturalnych siedlisk oraz unikalnych gatunków roślin. Ogarnięty chciwością człowiek nie myśli o tym, ile niszczy i że przyszłościowo działa na własną niekorzyść. Widzi tylko tyle, ile może zyskać od razu, za chwilę, teraz.
W powieści pojawia się także motyw wiary, która w epoce średniowiecza, była całkiem sprawną bronią Kościoła i lejcami, za pomocą których można było sterować zwykłymi, prostymi ludźmi. Prawda jest taka, że Worn ma w sobie tyle diabła, ile każdy inny człowiek, a tylko sprawna propaganda, wyprzedzająca bohatera sprawiła, że nadano mu cechy kogoś nadludzkiego.
Ostatnią kwestią, którą chciałam pokrótce omówić jest ta dotycząca społeczności żyjących z dala od oficjalnych ludzkich osiedli. Te dzikie plemiona mają swoją hierarchię, wartości, żyją w zgodzie w przyrodą, czerpiąc obficie z jej darów, a jednocześnie dbając o nią i szanując ją. Wszystko funkcjonuje dobrze, do momentu, w którym pojawiają się przybysze z zewnątrz. I tak w bardzo krótkim czasie, członkowie plemienia zostają wybici do nogi lub skazani na wygnanie, a z ich idealnego, sielskiego domu, zostają jedynie zgliszcza. To kolejny aspekt tej wielowarstwowej historii, którego poznanie skłania do niezbyt wesołej refleksji.
O książce mogłabym pisać jeszcze długo. Nie ukrywam, że zrobiła na mnie spore wrażenie, a zakończenie, jakby trochę otwarte, spowodowało, że chętnie przeczytałabym  kontynuację przygód szorstkiego i na pozór bez uczuć Worna.
W dobie licznych i powtarzalnych młodzieżówek, powieść Worn zasługuje na uwagę i na to, by poświecić jej kilka jesiennych wieczorów. Każdy dojrzały, skłonny do refleksji czytelnik na pewno znajdzie w niej coś dla siebie.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję autorowi. 
Pozdrawiam ciepło!

Ponieważ po zakończeniu lektury kilka kwestii nadal nie dawało mi spokoju, zadałam jej autorowi kilka pytań. Zgodził się na nie odpowiedzieć, a efekty tego czyli taki mini-wywiad opublikuję już niebawem. 
Pozdrawiam!

sobota, 19 października 2013

Kady Cross: Dziewczyna w stalowym gorsecie

Autor: Kady Cross
Tytuł: Dziewczyna w stalowym gorsecie
Stron: 436
Wydawca: Fabryka Słów
Moja ocena: 7-8/10



Nowe gatunki, motywy i nurty w literaturze to zjawisko jak najbardziej pożądane. Różnorodność powoduje bowiem, że każdy nawet najbardziej wymagający czytelnik znajdzie w końcu coś co mu się wyjątkowo spodoba i zachęci do czytania. 
Steampunk to coś co jednym może się spodobać bardzo bardzo (tak jak mnie), a innym już niekoniecznie, bo mogą pewne rozwiązania fabularne uznać za naciągane. Steampunk to bowiem coś co daje pisarzowi naprawdę ogromne możliwości w przypadku kreowania świata przedstawionego i bohaterów. Jak dla mnie niekwestionowanymi mistrzami gatunku, choć idącymi nieco w innych kierunkach są Adrian Tchaikovsky autor sagi Cienie Pojętnych oraz Mark Hodder, który opisał brawurowe i zaskakujące przygody Burtona Swinburna oraz ich przyjaciół.
Wyznacznikiem steampunku są według mnie nie tylko machiny parowe i wiktoriańska Anglia. Na własny użytek stosuję też określenie rewolwer i melonik, co charakteryzuje bohaterów i sugeruje, że nie tylko dobrze wyglądają i mają (na ogół) dobre maniery, ale też gdy trzeba, potrafią rozkwasić nos komu trzeba lub coś tam przetrącić.  W tle zawsze rozgrywa się ideologiczna (i nie tylko) walka zwolenników teorii ewolucji oraz entuzjastów przeróżnych machin i urządzeń. Jeśli dodać do tego intrygę o szerokim zasięgu, trudną zagadkę do rozwiązania oraz iście diabelski czarny charakter, z którym do upadłego muszą walczyć bohaterowie, to już wiadomo, że przygoda z książką o znamionach steampunku będzie dziką jazdą bez trzymanki.
Jak jest w przypadku debiutanckiej powieści Kady Cross? Hasło na okładce, przedstawiającej dziewczynę w przepysznie szkarłatnej sukni, głosi, że będzie to skrzyżowanie epoki wiktoriańskiej z X-Menami. Takie zresztą było marzenie samej autorki, by napisać historię młodocianych bohaterów o niezwykłych mocach, walczących z wrogami Zjednoczonego Królestwa. 
Co do marzenia, to jak widać, się spełniło, bo książka powstała i ujrzała światło dzienne. Czy  jednak powieść o intrygującym i  wiele obiecującym tytule można wpisać na listę książek z gatunku steampunk?
Otóż moim zdaniem nie do końca.
Londyn rok 1897. Nastoletnia Finley Jayne, na skutek niechcianych awansów stojącego wyżej społecznie pracodawcy, jest zmuszona uciekać z miejsca pracy, krótko po tym, jak broniąc się, brutalnie pobiła młodego szlachcica.  W jaki sposób niewielkiej postury dziewczyna dała radę nie tylko się obronić, ale i pobić większego i silniejszego mężczyznę? Okazuje się, że na co dzień spokojna i nieśmiała Finley, w chwilach zagrożenia, daje dojść do głosu, drzemiącej w niej wściekłej bestii, mrocznej stronie swojej natury, która potrafi robić rzeczy niebywałe i pozornie niewykonalne. Ratując się z opałów, bohaterka wpada pod pojazd młodego księcia Greythorne'a, a ten w odruchu rycerskości, zabiera ją do swojego domu i otacza opieką. Brzmi jak początek romansu? Trochę tak, ale trzeba autorce przyznać, że wątek miłosny, nie został wypchnięty na plan pierwszy.  
Po przybyciu do rezydencji młodego księcia Finely jeszcze raz daje popis swoich niezwykłych zdolności, a potem okazuje się, że nie jest jedyną "inną" w tym domu. Każdy z młodych bohaterów, z księciem Griffinem na czele umie coś, czego nie umieją pozostali. Rudowłosa Emily to taki Einstein w spódnicy, konstruktor, wynalazca, a nawet chirurg w razie potrzeby. Słynący z wielkiej postury i niewyparzonego języka Sam, to po części człowiek, a po części cyborg. Sam zainteresowany jest z tego powodu bardzo nieszczęśliwy, co o mało nie doprowadzi wszystkich do klęski i utraty życia. 
Dla dodatkowego kolorytu opowiadanej historii, autorka wprowadziła dwie postacie męskie, równie tajemnicze, jak i pociągające. Jedną z nich jest Jasper Renn, młody kowboj z Nowego Jorku, bardzo sympatyczny, skrywający mroczną tajemnicę, która wyjdzie na jaw dopiero w finale powieści, sugerując powstanie części drugiej. Drugi z bohaterów to pociągający i parzący jak płomień ćmy, Jack Dandy, duchowy patron londyńskich typów spod ciemnej gwiazdy.  Jak dla mnie, choć sumie były to postaci drugoplanowe, to one właśnie najbardziej się autorce udały i mam nadzieję, że ich potencjał zostanie wykorzystany w kolejnych częściach przygód młodych bohaterów. 
Samego steampunku tu jak dla mnie trochę za mało. Jest co prawda wiktoriańska Anglia, pojawia się nawet sama królowa Wiktoria. Są też automatony i tajemniczy Machinista, pałający żądzą zemsty za wydarzenia i decyzje sprzed lat. Jest także i niezwykły minerał (czy może substancja?), pochodzący z głębi ziemi, który wykorzystany, dałby efekty, przechodzące najśmielsze oczekiwania. Jest w końcu młody książę Greythorne, który posiada niezwykłą moc, za której wykorzystanie może zapłacić własnym zdrowiem. Burzę tej mocy Griff gasi w sadzawce w swojej posiadłości. Jak dla mnie ten ostatni motyw zaczerpnęła autorka od S. Kinga i jego genialnej "Podpalaczki". Kto kibicował losom małej Charlie, ten będzie wiedział co mam na myśli.
Niby tego wszystkiego całkiem tu sporo, ale jak na steampunk, potraktowała autorka te wszystkie kwestie trochę po macoszemu. Ciągle się o automatonach mówi i wiadomo, że gdzieś tam są, ale na tym koniec. 
Nie znaczy to jednak, że książka jest zła. Cała historia jest naprawdę sympatyczna i zabawna, oprócz tego nie da się nie lubić bohaterów, którzy od razu przypadają czytelnikowi do serca. Prawda, że bywają dziecinni i impulsywni, ale poza tym są bardzo zaradni, odważni i lojalni wobec siebie.
Dodatkowo zakończenie powieści, z sugestią rozwoju wątku na temat losów Jaspera i podróży do Nowego Jorku, uważam za świetny pomysł. 
W sumie przecież monopolu na steampunk nie ma tylko Jej Wysokość Królowa Wiktoria. Ameryka, to są dopiero możliwości!!!
A tak serio. Powieść Kady Cross przeczytałam w jedno popołudnie, co już świadczy o jej sile. Pomimo pewnych braków, historia naprawdę wciąga, a skoro wciąga, to dalej może być już tylko lepiej.
Każdy, kto szuka dla siebie powieści przygodowej z nutą romansu,  robotami i nadnaturalnymi mocami w tle z dodatkowym stalowym gorsetem gratis,  powinien być zadowolony.
Polecam!

środa, 16 października 2013

Dziś Twój triumf albo...

Konkursy, konkursy. Tyle się tego dziś pojawiło, że chyba wiecie o co chodzi. Kto nie próbuje, ten nic nie ma, dlatego wystarczy, że wejdziecie i zobaczycie w czym rzecz.
Zapraszam do obejrzenia trailera książki Giny Damico pt. Zgon. Zapowiada się naprawdę ciekawie!



A tu jeszcze okładka. 



Plus krótki opis treści ze strony wydawcy:
Lex ma 16 lat i sporo ostatnio nabroiła. Bezsilni rodzice wysyłają ją na wakacje do wujka na wieś. Lex nie jest zachwycona wizją spędzenia lata na farmie. Okazuje się jednak, że wujek nie jest tylko zwykłym farmerem, lecz mrocznym żniwiarzem i przeprowadza dusze zmarłych na drugą stronę.








Pozdrawiam i dobrego popołudnia!

poniedziałek, 14 października 2013

Dzień Nauczyciela

Cierpliwości, która zaowocuje satysfakcją. 
Dobrej woli, która zostanie kiedyś doceniona, a nie uznana za głupotę, czy naiwność. 
Uśmiechu i optymizmu, gdy przybywa coraz to nowych obowiązków, które nie wiadomo kiedy wypełnić. 
Spokoju, gdy praca coraz częściej staje się burzliwą wyspą, targaną nastoletnimi huraganami emocji, hormonów, lęków, rozczarowań, ambicji i pragnień (podkreślam nastoletnich).
Spokoju i krótkiej pamięci, która nie pozwoli przynosić ze sobą do domu tych wszystkich emocji. 
I umiejętności pogodzenia się z tym, że jednak nie każdemu da się pomóc, a nasze starania, choćby nie wiem, jak rozpaczliwe były, mogą zakończyć się bolesnym rozczarowaniem i klęską. 
Tego wszystkiego i jeszcze więcej życzę wszystkim osobom związanym zawodowo ze szkołą.
Pozdrawiam!

sobota, 12 października 2013

Zobacz, ile jesieni...

Dziś przyszła mi do głowy myśl, że skoro człowiek jest w sumie istotą zmysłową (czytaj: posługującą się zmysłami), to każdą porę roku powinien odbierać inaczej. 
Jeśli idzie o mnie, wiosnę odbieram jak wzrokowiec, bo największą wagę przykładam do soczystej, dziewiczej zieleni traw i drzew oraz czerwieni i żółci tulipanów. 
Lato odbieram głównie węchem, bo uwielbiam zapach lilii i groszku pnącego. 
Zimę, niestety lub na szczęście (zależnie od tego, czy przebywam w pomieszczeniu czy na zewnątrz), odbieram przez dotyk, a konkretnie przez skórę. W ostatnich latach zrobił się ze mnie zmarźluch straszny. 
A jesień? 
Jesień odbieram chyba wszystkimi zmysłami i dziś stwierdzam jednoznacznie i stanowczo, że do dnia dzisiejszego tej pory roku zdecydowanie nie doceniałam. 
Oczywiście wszystko zależy od tego, czy jest "polska złota" czy "pluchowato deszczowa". 
Jeśli jest taka jak dziś, czyli lekko wietrzna, ale sucha i w miarę ciepła, to jest jak dla mnie rewelacyjna. 
Myślę, że na moją dzisiejszą ocenę jesieni wpłynął głównie fakt, że cały wrzesień spędziłam tonąc w papierach. Drukowanie, kserowanie, tworzenie planów, rozkładów, teczek. Biurokracja nie ma końca, a z każdym rokiem jej przybywa. Ostatnio wyszłam już z dokumentacją na prostą, co mnie cieszy.
Dziś, na początku mojego pierwszego w tym roku długiego weekendu, zabrałam się za prace ogrodowe.  Porządki po lecie, wyrywanie chwastów, przekopywanie grządek, wkładanie do ziemi cudownych cebul tulipanów, hiacyntów i irysów. 
Po tylu dniach spędzonych w murach i z musu przed ekranem komputera, dopiero dziś doceniłam zapach przekopanej ziemi oraz jesiennego powietrza, które na wsi (już po robotach polowych :) ) pachnie naprawdę unikalnie. Jest rześkie i trochę ostre, bo ciepłe już raczej nie jest, wiadomo. 
Jesień cechuje się też pewnym spokojem, jakby wszystko dookoła wyciszało się już do zimowego odpoczynku i tylko w powietrzu "krzyczą" ptaki, które wykonują na niebie albo płynne szybowanie, albo kierowane jakimś wewnętrznym instynktem  tworzą klucze. 
Co takiego jest w pracy fizycznej, że choć męczy, to daje takie pozytywne poczucie spełnienia? Może pozwala zejść z obrotów, docisnąć parę, zniwelować buzującą w żyłach negatywną adrenalinę? A może widok uporządkowanego, zapadającego w sen ogrodu, namacalny efekt moich dzisiejszych wysiłków, dał to, czego nie dał stos wydrukowanych, gorliwie wystukanych w klawiaturze dokumentów? 
Tak, myślę, że to było to. 
Po prostu kocham jesień.

czwartek, 10 października 2013

Notatka urodzinowa (II).

Czas biegnie tak szybko. Dziś mija dwa lata, odkąd zaczęłam funkcjonować w blogosferze. Dwa lata, to już coś, prawda? 
Urodziny są w ogóle fajną sprawą, choć prawda taka, że im więcej razy je obchodzę, tym mniejszą przykładam do nich wagę. Dlaczego? Bo odkąd skończyłam 18 lat, a potem 20, 25 i tak dalej, zdałam sobie sprawę, że z każdym rokiem czas przyśpiesza. Poza tym nie jestem fanem fetowania rocznic, więc oprócz odnotowania faktu, że coś tam było, nawet się z tym specjalnie nie obnoszę. Zaczynam wychodzić z założenia, że w życiu człowieka powinno się celebrować te małe chwile i drobne wydarzenia, bo czasem byle drobiazg potrafi ucieszyć i poprawić humor.
Z blogiem jednak to zupełnie inna sprawa. O takich rocznicach warto wspominać, bo żyjący w sieci twór napędzany naszym czasem i emocjami jest dowodem naszej wytrwałości i pewnej wierności raz rozpoczętemu zadaniu. 
Blog uczy mnie otwierania się na świat i ludzi, bo z tym czasem mam kłopot. Cierpliwość monitora, który traktuję, jak zastępcę notesu, jest niesamowita i niewyczerpana i to jest dla mnie bardzo ważne. 
Internetowy dziennik czy to książkowy, kosmetyczny czy filmowy jest znakiem obecności w sieci, dowodem na to, że mamy potrzebę dzielenia się naszymi przemyśleniami z innymi. 
Blog uczy dystansu i dobitnie uświadamia, że to co się robi, powinno się przede wszystkim robić dla siebie i we własnym, indywidualnym tempie. Tego nauczył mnie ostatni rok. 
Nie ścigam się z nikim, czytam to co lubię i jak lubię. Gdy przypadkiem poznam kogoś miłego, cieszy mnie to ogromnie, bo jest to zwyczajnie miłe i cenne. Ten rok zaowocował kilkoma takimi przyjaźniami i ku mojej radości, rozwijają się one. 
Czego bym sobie życzyła? 
W zasadzie jestem bardzo zadowolona z tego co mam i jak jest teraz. 
Myślę nad zrobieniem jakiegoś fajnego szablonu, ale do tego jest mi potrzebny ktoś kompetentny, bo sama jestem w tym noga.
A poza tym jest dobrze. I oby tak było dalej.

wtorek, 8 października 2013

George R. R. Martin, Lisa Tuttle: Przystań Wiatrów

Autor: George Martin, Lisa Tuttle
Tytuł: Przystań Wiatrów
Stron: 409
Wydawca: Zysk i S-ka
Moja ocena: 8/10





 Przystań Wiatrów jest historią dość starą, ponieważ jej pierwsze wydanie ukazało się w roku 1981. Książka może się zatem poszczycić naprawdę pięknym wiekiem "kobiety  balzakowskiej".  Nie znaczy to jednak, że jeśli coś ma już trochę lat, to wyszło z mody lub jest nieciekawe.  Bardzo często w powieściach, które już trochę "przeżyły" można znaleźć coś naprawdę cennego, fajnego i pouczającego. Niekoniecznie będzie to okraszone fajerwerkami mnóstwa reklam i gorącej promocji, ale jeśli trafi na właściwego odbiorcę, czytelnika skłonnego do refleksji, wtedy cała, pozornie zwykła historia  odsłoni się w całej okazałości. 
Akcja powieści toczy się na planecie, na której dominują dwa żywioły: woda i wiatr. Większość planety jest pokryta oceanami, a ludzie żyją na skalnych, oddalonych od siebie wyspach. Przez to ostatnie komunikacja jest utrudniona, bo statki płyną do celu bardzo długo, a zdarza się, że daną informację trzeba przekazać już, teraz. 
I tu właśnie do akcji wkraczają lotnicy. Są to ludzie, którzy wykorzystując powietrzne prądy, latają, a właściwie szybują, tak jak kanie rude czy lelki zwyczajne. Dzieje się tak dzięki skrzydłom wykonanym z niezwykłego metalu, pochodzącego z porzuconego na planecie statku. Należy bowiem dodać, że ludzie żyjący na tej planecie są potomkami ludzi z planety Ziemia. Obecnie ich wspomnienia są niemal świętością i nie nazywa się ich inaczej jak "gwiezdnymi lotnikami". Latanie to nie jest łatwe, ale nie niemożliwe. Wymaga długich lat ćwiczeń i samodyscypliny, znajomości prądów przenikających się w powietrzu oraz przede wszystkim dużego samozaparcia. Nie każdy jednak może latać. Liczba skrzydeł jest ograniczona i zgodnie ze starym zwyczajem są one dziedziczone z rodzica na dziecko. W efekcie społeczeństwo dzieli się na lotników i lądowców. Nietrudno się domyślić, że lotnicy przez długie lata stali się czymś w rodzaju kasty, grupy bardzo zamkniętej, uważającej się za lepszą od innych. Zazdrośnie strzegą starych zasad i bardzo niechętnie rozstają się ze skrzydłami, które są dla nich czymś najcenniejszym. Cenniejszym od zdrowia, szczęścia osobistego, a nawet własnego życia. Zwykły lądowiec, czy człowiek z nizin nie ma szans na to, by lotnikiem zostać. Ta przykra prawda najmocniej uderza w tych, którzy mimo niskiego pochodzenia mają naprawdę wielkie umiejętności i zerowe szanse, by zaistnieć i choć spróbować się zrealizować.
Z tą prawdą i dyskryminacją będzie próbowała się zmierzyć Maris z Amberly, młoda dziewczyna z nizin społecznych. Maris ma umiejętności i upór, ale nie ma wymaganego pochodzenia, ani koneksji. Boli ją taki stan rzeczy i postanawia to zmienić. Ale tak to już na świecie bywa, że jedna zmiana pociąga za sobą kolejne, zarówno na lepsze jak i na gorsze. Samo wprowadzenie zmiany, to jednak nie wszystko, bo wiadomo, że nie da się jednocześnie zmienić mentalności i poglądów ludzi. 
Życie Maris obserwuje czytelnik w trzech odsłonach. 
Młodziutka Maris w części pt. Burze będzie próbowała dokonać tej zmiany, zawalczyć, o tak cenne dla niej skrzydła i posadę lotnika. 
W części drugiej zatytułowanej Jednoskrzydły, dojrzała już bohaterka zmierzy się z wciąż niechętną nowym zasadom kastą lotników, a w trzeciej pt. Upadek z własnymi ograniczeniami, związanymi z wiekiem i niełatwym życiem lotnika. Bohaterka będzie musiała zadać sobie pytanie, gdzie kończy się lotnik, a zaczyna ona sama, jako kobieta, siostra, czy nauczyciel. 
Czy kasta lotników wreszcie się zjednoczy? Czy zmieni się postrzeganie lotników przez lądowców? Czy latanie naprawdę jest dla głównej bohaterki wszystkim? A może okaże się, że są także inne ważniejsze rzeczy? 
Postawa Maris niejednokrotnie kojarzyła mi się z ludźmi, którzy są tak pochłonięci dążeniem do jednego celu, że w pewnym momencie z bólem zdają sobie sprawę, że nie mają nic poza tym i co gorsza nie wiedzą jak mają dalej żyć. 
Przystań Wiatrów nie porywa czytelnika z siłą wodospadu. Miłośnicy Sagi Lodu i Ognia też nie znajdą tu rzeczy, które oferuje im najbardziej znany cykl G. Martina. Być może zadecydował o tym, czas, w którym książka powstała, być może miała na to wpływ współpraca autorska G. Martina z Lisą Tuttle. Nie znaczy to jednak, że książka nie ma zalet. Bo ma. 
Wykreowany świat przedstawiony, nieco zimny w swoim klimacie, ale  niewątpliwie fascynujący, właśnie tym chłodem. Bohaterowie, prawdziwi, bo tak strasznie uparci i zawzięci. A także wiele prostych prawd skłaniających do refleksji. 
Dlatego polecam raczej czytelnikom dojrzałym, lubiącym czasem zatrzymać się podczas czytania, by podumać na tym lub owym. Ta historia naprawdę może się podobać. Wystarczy tylko odpowiednio do niej podejść. 
Za książkę dziękuję serdecznie Wydawnictwu Zysk i S-ka
Pozdrawiam ciepło!



Recenzja opublikowana także na:
Księgarnia Matras
Księgarnia Gandalf
Księgarnia Fabryka.pl

poniedziałek, 7 października 2013

Rudiger Bertram: Coolman i ja 3. Mega kino.

Autor: Rudiger Bertram
Tytuł: Coolman i ja 3. Mega kino.
Zilustrował: Heribert Schulmeyer
Stron: 184
Wydawca: Dreams
Moja ocena: 10/10
Kategoria wiekowa: bez ograniczeń





Nie każdy może być cool, choć niektórym tak właśnie się wydaje. Nie wystarczy bowiem być spokojnym, opanowanym, czy świetnym. To nie wszystko. 
Nie wystarczy być czadowym, czy wyluzowanym. To także nie wszystko. 
Nie wystarczy nawet bycie równym i fajnym. To także nie jest wszystko. 
Bo bycie cool to sposób na życie, to nieustannie dobry humor, podsycany  optymizmem i chęcią do działania. 
Bycie cool to branie z życia i każdej jej sytuacji pełnymi garściami i robienie tego co się lubi, bez względu na to co pomyślą inni. 
Dlatego bycie cool nie jest łatwe. Bo fajnym, równym, czy optymistycznym luzakiem może w sumie zostać każdy, jeśli się trochę postara. Ale bycie cool przy jednoczesnym byciu cool-manem to wyższa szkoła jazdy. A właściwie takim unikatem jest tylko jeden osobnik. 
To Coolman. 
Najlepszy najgorszy przyjaciel nastoletniego Kaja, superbohater w pomarańczowym, obcisłym kostiumie i powiewającej niebiesko- żółtej pelerynie.
Niepoprawny optymista. 
Niesamowity gaduła, który szybciej mówi niż myśli. 
Niereformowalny gamoń i błazen, który z niespotykaną umiejętnością pakuje Kaja w przemyślne kłopoty. 
Hałaśliwy. Chwalipięta bez krztyny samokrytycyzmu. 
Żyje w przekonaniu, że jest najmądrzejszy i super w każdej dziedzinie. Nie przejmuje się porażkami, ale też nie wyciąga z nich żadnych nauk. Wciąż popełnia te same błędy. 
Kaj ma go już dość. 
Czytelnik wciąż ma go za mało. 
Bo taki właśnie jest Coolman. Z nim bywa ciężko. Bez niego byłoby smutno i bezbarwnie. 
W trzeciej części przygód Coolmana, Kaja i ich zwariowanych przyjaciół poznajemy magię, którą roztacza wokół siebie kino. Oczami Kaja zobaczymy ciężką pracę aktorów na planie filmowym, dowiemy się jak się zachować na castingu, by na bank dostać główną rolę oraz co zrobić, aby utrzymać fanki w stanie ciągłego, histerycznego podniecenia. To jednak nie wszystko, bo przecież biznes filmowy ma swoje ciemne oblicze. Przeżyjemy więc dreszcz towarzyszący prowadzeniu śledztwa, wcielimy się w rolę porwanego przez gangsterów zakładnika oraz zmotywujemy gwiazdora filmów akcji, by nas uratował z opresji.
To zaledwie mała garść przezabawnych sytuacji, w których znajdą się Kaj i Coolman. Będzie tu tego o wiele, wiele więcej.  
Trzecia część przygód nastoletniego Kaja i jego zabawnego, wyimaginowanego towarzysza, który nijak nie chce się od niego odczepić, trzyma poziom swoich poprzedniczek. Autor co chwila raczy czytelnika błyskotliwymi dialogami, zabawnymi opisami i śmiesznymi komiksowymi wstawkami.
Wydawać by się mogło, że przy tylu wpadkach trudno będzie autorowi  jeszcze wymyślić coś oryginalnego. Nic bardziej błędnego. Przezabawne gagi i żenujące dla Kaja sytuacje nie mają końca. I dobrze! Bo Coolmana i jego wymysłów nigdy dość. 
Książka jak dla mnie nie ma ograniczeń, jeśli idzie o wiek. Mogą ją czytać milusińscy z rodzicami, mogą też sami rodzice, aż wreszcie mogą też wielbiciele zabawnych, pomysłowych historii, które polepszają humor i sprawiają, że po ich przeczytaniu na duszy robi się lżej, a świat dookoła nabiera jaśniejszych barw. 
Polecam książki o przygodach Coolmana wszystkim, którzy są cool, chcą tacy być oraz myślą, że są. Po poznaniu Coolmana zmienicie pogląd na to, jak być cool i co to w ogóle znaczy. 
Za Coolmana dziękuję Wydawnictwu Dreams
Pozdrawiam ciepło!

wtorek, 1 października 2013

Matt Ruff: Miraż

Autor: Matt Ruff
Tytuł: Miraż
Stron: 440
Wydawca: REBIS
Moja ocena: 8/10






Gdyby zrobić ankietę z zapytaniem, o najbardziej znaczące wydarzenia XXI wieku, z pewnością jednym z najczęściej wymienianych byłby zamach terrorystyczny z 11 września 2011 roku. W jego wyniku zginęło około 3 tysięcy osób, a w społeczeństwie rozpanoszyły się strach, nieufność i depresje. Natychmiastowym skutkiem ataku na WTC było „wypowiedzenie wojny terroryzmowi”. Stała się ona nadrzędnym celem działań amerykańskiego rządu. Wzmogły się kontrole na lotniskach, a hasła takie jak Islam, czy Arab do dziś przeważnie są kojarzone z zamachem na WTC. Można więc śmiało powiedzieć, że skutki zamachu były długofalowe i większość świata będzie się z nimi borykała jeszcze długo. Wielu mądrych ludzi nadal zadaje sobie pytania, czy i jak można było zamachu uniknąć. Powstało na ten temat wiele sporów i rozmaitych teorii. Wszyscy jednak zgodnie twierdzą, że od tamtego wydarzenia świat już nie jest taki sam. 
W swojej powieści Miraż Matt Ruff  postanowił trochę się pobawić historią i faktami, trochę pogdybał i w ten oto sposób powstała całkiem zgrabna i przyjemna w odbiorze książka. 
Rok 2009, Bagdad, a konkretnie Zjednoczone Państwa Arabskie. Arabia jest potęgą gospodarczą i militarną, a Ameryka nisko rozwiniętym krajem pełnym białych rasistów. Brzmi dziwnie i niewiarygodnie? A jednak. 
Bohaterami swojej książki uczynił M. Ruff agentów wywiadu i z ich perspektywy poznajemy ten inny świat. Jest to świat w którym tradycyjnie, jak wszędzie rządzi pieniądz, korupcja i zepsucie, co pozostaje w pewnym konflikcie z nakazami islamu, który nadal jest religią dominującą.
Kolejnym zadaniem Mustafy al - Baghdadi, agenta tajnych służb, jest wyśledzenie, złapanie, a następnie przesłuchanie amerykańskiego zamachowca samobójcy.  Zamachowca udaje się złapać i doprowadzić na przesłuchanie, ale więzień nie mówi agentom tego, co chcieliby usłyszeć. Początkowo oporny, potem zrezygnowany zaczyna mówić, że otaczający wszystkich świat, pozorna wielkość Arabii i zepchnięcie Ameryki do rangi podbitej prowincji pełnej terrorystów, jest tylko ułudą i mirażem. W rzeczywistości ma być zupełnie odwrotnie. Drobne zdarzenia, znalezione w trakcie rewizji niezwykłe przedmioty i dziwaczne deja vu, dają do myślenia Mustafie i jego ludziom. Szybko okazuje się, że zagadką mirażu interesuje się wiele osób, w tym znany wszystkim, słynący z przekrętów i dziwactw, gangster Saddam Husajn oraz żyjący w glorii chwały i cieszący się rangą bohatera wojennego Osama bin Laden. 
Całość czytałam z nutą niedowierzania na twarzy, bo zawsze tak jest w przypadku, gdy autor serwuje czytelnikowi alternatywną wersję historii. Autorowi naprawdę nie brakowało inwencji, a efekty jego pomysłów możemy poznać dość dokładnie z umieszczonych po każdym rozdziale artykułów, do złudzenia przypominających wikipedię.  To z nich dowiemy się jak Arabia stała się potęgą, co wspólnego może mieć Szeherezada z Husajnem i co to są małżeństwa tymczasowe. Momentami miałam wrażenie, że niektóre z nich były pisane z lekką kpiną czy przymrużeniem oka, bo wszyscy ludzie są przede wszystkim właśnie ludźmi, a są takie nacje, które ogranicza mentalność, czy wszechobecna religia, co nie znaczy, że nie da sie tego ominąć. Można powiedzieć, że bohaterowie książki Ruffa są dobrymi ( w większości) muzułmanami, właśnie dlatego, że tak dobrze potrafią omijać religijne zakazy i nakazy. 
Czy miraż naprawdę jest mirażem i co się takiego stało, że świat tak się odwrócił? Czy tak już będzie zawsze? A może to jakaś gra lub złośliwy psikus?  Odpowiedź na to pytanie może niektórym czytelnikom wydać się banalna. Prawda jest jednak taka, że należy ostrożnie komentować otaczającą nas rzeczywistość, bo kosmos nie jest głuchy i a nuż tym razem usłyszy właśnie nas?
Z ogromną przyjemnością przeczytałam Miraż. Powieść była dla mnie wspaniałą rozrywką intelektualną i sprawiła, że na niektóre sprawy światowej wagi będę od teraz patrzeć inaczej.
Polecam powieść M. Ruffa wszystkim  lubiącym historie, których akcja dzieje się w "świecie na opak".  Będziecie zadowoleni i na pewno nie raz oczy Wam się otworzą ze zdziwienia.
Polecam.

Za możliwość "pogdybania" na temat losów świata razem z autorem Mirażu dziękuję panu Bogusławowi z Domu Wydawniczego REBIS
Pozdrawiam ciepło!