piątek, 31 sierpnia 2012

Gordon Dahlquist: Szklane księgi porywaczy snów

Autor: Gordon Dahlquist
Tytuł: Szklane księgi porywaczy snów
Wydawca: Albatros (A. Kuryłowicz)
Stron: 782
Moja ocena: 9/10
O wyborze danej książki w moim przypadku często decydują detale; czy to kolorystyczne, czy to słowne. Gdzieś coś zobaczę, przeczytam, spodoba mi się fragment opisu, czy zaciekawi mnie nazwisko postaci. Może to zabrzmi głupio, ale często też sugeruję się kolorem i zazwyczaj najbardziej działa na mnie niebieski. Wszystko to spowodowało, że sięgnęłam po Szklane księgi porywaczy snów. Zaintrygował mnie po pierwsze tytuł, bo że rozmaite niecne siły mogą w literaturze porywać/pożerać/kraść sny to jeszcze rozumiem, ale jak księgi mogą być szklane, to już nie za bardzo. Po drugie bardzo spodobała mi się ilustracja na okładce; wszystko zanurzone jest w intensywnym błękicie, a tylko postaci kobieca i podążająca za nią męska są czarne. Ten błękit jak się okaże w trakcie akcji również ma swoje znaczenie dla całej fabuły. W moim przypadku zadziałał on jednak tak jak niebieskie przedmioty na altannika lśniącego. Natomiast opis treści wydał mi się na tyle ciekawy, że zdecydowałam się tę książkę przeczytać. Na zasadzie skojarzenia gdzieś tam zamajaczyło słowo steampunk, a że ten gatunek fantastyki po prostu kocham, to już naprawdę nie było innego wyjścia jak usiąść i czytać. 
Akcja toczy się w wiktoriańskiej Anglii XIX wieku. Główną bohaterką jest młoda dziedziczka niewielkiej fortuny, Celeste Temple. Dziewczyna ma narzeczonego, urzędnika z dobrze zapowiadającą się przyszłością. Wszystko w zasadzie układa się dobrze, dlatego ogromnym szokiem dla bohaterki jest niespodziewany list od narzeczonego w którym ten zrywa z nią zaręczyny i prosi, by w ogóle, pod żadnym pozorem nie próbowała się z nim kontaktować. Zaintrygowana i zaskoczona Celeste, nie wpada w rozpacz i nie rwie włosów z głowy, ale zwyczajnie chciałaby wiedzieć dlaczego, poznać powody, wszak do tego każdy ma prawo, toteż jeszcze tego samego dnia zaczyna śledzić byłego narzeczonego. Początkowo niczego nowego się nie dowiaduje, ale gdy widzi Rogera wsiadającego do pociągu, pociągu pełnego pasażerów przebranych jak na wenecki bal, domyśla się, że naprawdę coś jest na rzeczy. Dociekliwa i zdecydowana poznać prawdę bohaterka wsiada do pociągu i trafia do tajemniczej rezydencji na prowincji. Jest świadkiem przedziwnej, dość perwersyjnej ceremonii, z której jednak niewiele rozumie. To czego była świadkiem, powoduje, że organizatorzy całej imprezy uznają ją za wroga nr jeden i zaczynają ją ścigać. W trakcie długiej, szalonej i pełnej przeszkód ucieczki Celeste zyskuje dwóch niezwykłych sojuszników. 
Pierwszym z nich jest na wpół ślepy płatny zabójca Chang, zwany przez branżę Kardynałem. Chang również trafi do rezydencji, a że jego zlecenie nie potoczy się tak łatwo jak się spodziewał, również wplącze się w groźną aferę. Na Celeste trafi przypadkiem i od tej pory będą działać razem, choć nieustannie będą ginąć sobie z oczu, by znowu się spotkać, itp. 
Drugim sojusznikiem panny Temple będzie doktor Svenson, nadworny lekarz młodego księcia, którego co rusz musi ratować z kłopotów i od skandali. Podopieczny doktora uwikła się w tę samą aferę, co narzeczony Celeste, a to z kolei zmusi doktora do interwencji i postawi pannę Temple na jego drodze. 
Troje bohaterów stanie w obliczu międzynarodowej intrygi, która skupia w sobie najważniejsze osoby w państwie, a ma na celu pozbawienie ludzi wolnej woli i wspomnień, z użyciem groźnej alchemii i seksu. 
Opis na okładce nazywa powieść mieszanką różnych gatunków literackich: prozy historycznej, thrillera, gotyckiego horroru, mrocznego fantasy z odrobiną romansu i faktycznie jest to prawdziwe stwierdzenie. Tak naprawdę tylko steampunk i oczywiście zdolny autor może połączyć tyle pozornie nie pasujących do siebie kwestii i zrobić z tego spójną, ciekawą opowieść.
Swoje postaci obdarzył Dahlquist uporem i zdecydowaniem, czy to w dążeniu do prawdy, czy do władzy. Dlatego wiarygodni są zarówno bohaterowie pozytywni, jak i ci negatywni.
Umiejętnie dawkuje autor napięcie, dzięki czemu bardzo długo gubimy się w gąszczu domysłów, tym bardziej, że z czasem okazuje się, że graczy w tej grze jest wielu, a intryga zatacza naprawdę szerokie kręgi. 
Dobrym zabiegiem było rozdzielanie głównej trójki bohaterów, dzięki czemu daną sytuację poznaje czytelnik z trzech stron, co pozwala zyskać szerszą perspektywę i dodatkowe szczegóły.
Powieść zawiera liczne sceny pościgów, pogoni i sytuacji naprawdę patowych, z których, jak mogłoby się wydawać bohaterowie cało nie wyjdą. A jednak... Znajdzie się miejsce na odrobinę humoru, będą momenty głęboko erotyczne i poważnie niebezpieczne.
Bardzo ciekawy jest wątek błękitnej alchemii i eksperymentów prowadzonych w ukrytej rezydencji. A szklane księgi i ich działanie na ludzi majstersztyk. 
Tak naprawdę Szklane księgi porywaczy snów są historią o igraniu z ludzkimi ukrytymi głęboko pragnieniami. Autor skupił się na tym, co by było, gdyby można zdobyć nad nimi kontrolę. Odpowiedź na to pytanie okazuje się zaskakująca. Czy można zatem skutecznie walczyć z porywaczami wspomnień i snów? Czy Celeste Temple, Kardynał Chang i doktor Svenson odkryją prawdę i udaremnią zamiary tajnej kliki?
Tego nie zdradzę, zachęcam jednak gorąco do zawarcia bliższej znajomości z powieścią Dahlquista, zarówno wielbicieli steampunku, jak i dobrej, wciągającej w swój wir angielskiej przygody. 
Mnie książka zapewniła dużo rozrywki i teraz nie pozostaje mi nic innego jak oczekiwanie na dalsze przygody panny Temple, doktora i Kardynała, a długo to nie potrwa, bo premiera części drugiej jest zapowiedziana na wrzesień tego roku. 
Polecam, bo naprawdę warto!

czwartek, 30 sierpnia 2012

Stosik na zakończenie wakacji. Dziesiąty.

Wakacje dobiegają końca. O kilka słów refleksji pokuszę się być może w niedzielę, a teraz chciałam Wam zaprezentować mały, ale interesujący stosik. Zaliczam go jeszcze do lektur wakacyjnych.
Kolejno od góry:
1. L. Beukes: Zoo city, od pana Bogusława z Domu Wydawniczego Rebis. (Recenzja)
2. D. Jones: Pierwszy grób po prawej, od pana Artura z Papierowego Księżyca. (Recenzja)
3. B. Melzer: Elyria. Polowanie na czarownice, od pani Agnieszki z Wydawnictwa Świat Książki. (Recenzja)
4. G. Dahlquist: Szklane księgi porywaczy snów, zakup własny, okazyjny, właśnie kończę czytać.  (Recenzja)
Wydawnictwom serdecznie dziękuję za książki. Pozdrawiam!
Sama zaś wracam do lektury, bo niezmiernie ciekawi mnie zakończenie Szklanych ksiąg...
Pozdrawiam wszystkich i życzę spokojnego końca wakacji!

piątek, 24 sierpnia 2012

Konkurs z Pensjonatem na wrzosowisku!

Serdecznie zapraszam do udziału w konkursie organizowanym przez portal Secretum. 
Nagrodami są 4 egzemplarze książki Anny Łajkowskiej Pensjonat na wrzosowisku
Szczegóły i regulamin konkursu tutaj.

czwartek, 23 sierpnia 2012

Caitlin Kittredge: Żelazny Cierń

Autor: Caitlin Kittredge
Tytuł: Żelazny Cierń
Tytuł serii: Żelazny Kodeks
Wydawca: Jaguar
Stron: 452
Moja ocena: 9/10
Tym, co bardzo cenię w literaturze fantastycznej jest oryginalność autorskiej wizji i niesamowitość wykreowanego świata przedstawionego. Czytelnicze przeczucie mówiło mi, że czegoś podobnego dostarczy mi lektura Żelaznego Ciernia i tym razem się nie pomyliło. Bardzo jestem z tego powodu zadowolona. Hasła na okładce: steampunk, dysutopia, mitologia Lovecrafta rozpaliły moją wyobraźnię, a historia opowiedziana w tej książce kompletnie mnie pochłonęła. Nie spodziewałam się bowiem, że z połączenia tych kategorii może wyjść coś tak świeżego i ciekawego, a jednocześnie kompletnie innego od powieści paranormalnych proponowanych obecnie przez rozmaitych wydawców. 
Akcja tej niesamowitej historii, bo to od miejsca należy w tym przypadku zacząć, toczy się w mieście Lovecraft, mieście maszyn, kół zębatych, przekładni, pary, eteru, mostów i silników. Wszędzie panuje duch liczb i mechanizacji, nie ma miejsca na żadnego rodzaju złudę, marzenia, bajki, czy magię. Dopuszczalna jest wiara tylko w to, co namacalne, do udowodnienia i opisane ludzkim rozumem. O istnieniu jakichkolwiek istot paranormalnych nie ma mowy, a jeśli ktoś zacznie twierdzić, że je widzi, albo trafia do zakładu zamkniętego jak matka Aoife, albo, to najczęściej, zostaje u niego stwierdzony nekrowirus, co wiąże się z eksperymentami, torturami i oskarżeniami o herezję. Nad wszystkim czuwają Nadzorcy, a nad miastem latają patrolujące kruki, których oczom nie umknie nic i nikt.
Główną bohaterką, a zarazem narratorką całej historii jest 16-letnia Aoife Grayson. Dziewczyna mieszka w mieście Lovecraft i uczy się w szkole dla inżynierów. To dla niej wymarzony zawód, nie tylko dlatego, że bardzo ceni liczby i za ich pomocą porządkuje otaczający ją świat, ale też dlatego, że z inżynierią wiąże się prestiż i dobra przyszłość. Dla kogoś, kto tak jak Aoife, ma bardzo nieuporządkowaną sytuację rodzinną, nauka w Akademii jest najlepszym co mogło się jej w życiu przydarzyć. Już na samym początku dowiadujemy się, że matka bohaterki przebywa w zakładzie dla obłąkanych, brat, również tknięty szaleństwem, kontaktuje się z siostrą listownie i sporadycznie, natomiast ojca nigdy nie było dane Aoife poznać. Jakby tego było mało dziewczyna zdaje sobie sprawę, że i ją czeka podobny los, bowiem szaleństwo w jej rodzinie jest dziedziczne i nastolatka z niepokojem oczekuje swoich 16 urodzin.
Któregoś dnia Aoife dostaje list od brata zawierający prośbę o pomoc i zupełnie niespodziewanie nawet dla samej siebie, ucieka ze szkoły, by tej pomocy udzielić. Razem z przyjacielem Calem i przypadkowo spotkanym przewodnikiem Deanem, Aoife udaje się w szalenie niebezpieczną podróż nie tylko w poszukiwaniu brata, ale też własnych korzeni, przeszłości i prawdy o swojej rodzinie. W momencie, kiedy bohaterka opuszcza mury szkoły, zdaje sobie sprawę, że powrotu nie będzie; stanie się bowiem uciekinierką, heretyczką i poszukiwaną numer jeden. Wiedza, którą bohaterka zdobędzie zmieni na zawsze nie tylko ją samą, ale też losy innych z nią związanych. 
Historia z pozoru może się wydawać banalna; miasta odgrodzone od świata, ogłupianie społeczeństwa i trzymanie go w ryzach za pomocą teorii o chorobie i potworach, aż w końcu jedna zwykła dziewczyna, która w wyniku odruchu buntu odkrywa zatrważającą prawdę. Jednak sposób, w jaki to zostało opowiedziane i podane czytelnikowi naprawdę zasługuje na uznanie. 
Caitlin Kittredge skorzystała z bogatej mitologii H. P. Lovecrafta, amerykańskiego pisarza, tworzącego w XIX wieku. Odniesienia do mitologi Cthulhu widać nie tylko w nazewnictwie miast istot i potworów, ale też w obowiązującej ideologii i budowaniu nastroju dziwności i grozy. W rezultacie powieść ma nie tylko zgrabnie zbudowaną intrygę i umiejętnie dozowane elementy zagadki, ale też można ją czytać jak dobrą historię awanturniczo - przygodową.
Kolejny plus należy się autorce za elementy steampunkowe i nie mam tu na myśli tylko maszyn i mostów. Pomysł z rodową rezydencją Graystone uważam po prostu za genialny i tym zostałam podbita już kompletnie, a powiązania między Aoife i domem, to jak dla mnie majstersztyk. 
Ważną rolę odgrywa w powieści spór między dwoma sposobami postrzegania świata, spór stary jak sam świat. Doskonale widać to na przykładzie głównej bohaterki, która wychowana w duchu rozumu i tego co racjonalne, podskórnie czuje, że istnieje coś więcej, coś poza, coś czego nie da się opisać liczbami i doświadczeniami w laboratorium. Bardzo podobała mi się kreacja postaci Aoife; dziewczyna jest niezwykle konkretna i rzeczowa, choć oczywiście nie jest niezniszczalna i w wielu sytuacjach po prostu potrzebuje pomocy i wsparcia. A jej fenomen, czyli inaczej mówiąc: co potrafi i na czym polega jej Dziwność? Pomysł świetny. 
Kolejny plus, a trochę ich już było, to umiejętne dozowanie wątku romansowego. Bardzo dobrze zrobiła autorka stawiając na przygodę, a sprawy uczuciowe tylko lekko zarysowała. Nie znajdziecie tu zatem westchnień, maślanych oczu i dumania w stylu: "ach czemu, ach po co". 
I ostatnia rzecz, która mnie również urzekła to ukazanie na przykładzie Aoife, Deana i Cala tego, że o człowieczeństwie lub jego odmianach nie świadczy to do jakiej rasy kto przynależy, a jakimi cechami i czynami się odznacza. To naprawdę cenna nauka płynąca z tej historii.
Zakończenie powieści jest otwarte, bo przygoda tak naprawdę dopiero się zaczyna, dlatego niecierpliwie czekam na kolejny tom serii, a Wam gorąco polecam! Warto!

wtorek, 21 sierpnia 2012

Steven Erikson: Ogrody Księżyca

Autor: Steven Erikson
Tytuł serii: Malazańska Księga Poległych, t.1.
Tytuł: Ogrody Księżyca
Wydawca: MAG
Stron: 596
Moja ocena: 9/10
Przez kilka ostatnich popołudni wędrowałam po malazańskim, ogarniętym wojną świecie. Dziś skończyłam czytać i czas podzielić się wrażeniami. 
Powieść Ogrody Księżyca jest pierwszą z 10-tomowego cyklu zatytułowanego Malazańska Księga Poległych. Już sam tytuł sprawia, że przechodzą mnie dreszcze, brzmi on tak dumnie i doniośle. 
Inspiracją do powstania cyklu była Iliada Homera, a tytuł zaczerpnął autor od Napoleońskiej Księgi Poległych, choć zawiera ona tylko spis nazwisk poległych pod wodzą Napoleona żołnierzy. 
Ogrody Księżyca po raz pierwszy zostały opublikowane w roku 1999 i nominowane do World Fantasy Award w kategorii Najlepsza Powieść Roku. Ogromny sukces pierwszej, a niedługo potem drugiej części cyklu sprawił, że autor na dobre zabrał się za pisanie i rozbudował cykl do 10 tomów, z żelazną konsekwencją wydawanych rok rocznie.
Na początku przestrach czytelnika może budzić liczba tomów, w końcu 10 to całkiem dużo, biorąc pod uwagę i liczbę stron i ewentualne koszty. Mogą się również pojawić obawy, że kolejne tomy nie będą tak dobre jak poprzednie lub że wątki zostaną zbyt mocno rozciągnięte. 
Dla mnie Ogrody Księżyca to pierwsze spotkanie z twórczością tego autora i krótko mówiąc: chcę więcej.
Świat stworzony przez Eriksona zaskakuje monumentalnością i wielowymiarowością. Już na samym początku, bez gładkich wstępów i prowadzenia za rękę przez autora, czytelnik zostaje wrzucony w sam środek akcji.  Zostajemy zarzuceni lawiną faktów, nazw własnych, obserwujemy wydarzenia pozornie ze sobą niezwiązane. Trudno się w tym wszystkim zorientować, tym bardziej, że wątki dość szybko się przeplatają, a bohaterowie giną lub są poddawani różnego rodzaju przemianom. 
Z czasem jednak wszystko zaczyna się powoli układać w logiczną całość i nie pozostaje już nic innego jak z zapałem i zapartym tchem śledzić poczynania bohaterów; przeróżne intrygi, krzyżujące się ze sobą, sprzeczne interesy, sabotaże, zamachy i spiski. Jest tego całe mnóstwo. Nikt nie odkrywa do końca swoich kart i nie można być pewnym, że ostatnie słowo, faktycznie nim jest. 
Krótko na temat treści. 
Od dwunastu lat trwa krwawa, wyczerpująca wojna, której niestety końca nie widać. Imperium Malazańskie, rządzone twardą ręką cesarzowej Lassen, podbija kolejne Wolne Miasta. Czego nie dokonają niezwyciężone legiony i ich broń, to dokończą potężni magowie, towarzyszący oddziałom.  Jednym z ostatnich Wolnych Miast jest Darudżystan, piękne, bogate miasto, chronione dodatkowo prze Odprysk Księżyca, latającą fortecę najpotężniejszego z żyjących magów, Anomandera Rake'a. Zanim jednak dojdzie do ostatecznego starcia, resztki jednostki zwanej Podpalaczami Mostów, przygotują szereg aktów sabotażowych. Do tego należy dodać czystki w miejscowej gildii skrytobójców oraz starania przybocznej cesarzowej o to, by obudzić, drzemiącego w ziemi pradawnego tyrana.
W ziemskie sprawy ludzi mieszają się w dość niewyrafinowany sposób bogowie, zwani tutaj Ascendentami, choć robią to tak, że wszystkim rządzi ślepy przypadek. 
Pisarska wizja Eriksona, już od pierwszych stron zachwyca rozmachem. Magowie nie są tutaj łagodni, a skrytobójcy nie mają dobrej strony. Smoków nie da się oswoić, a demony nawet czasem bywają pomocne. Z największego zła, może powstać coś zupełnie nieoczekiwanego, a najgorszy fajtłapa może okazać się matem w grze. 
Trudno polubić bohaterów, a już na pewno nie wolno się do nich przywiązywać, bo zupełnie niespodziewanie mogą zostać uśmierceni gdzieś w ciemnym zaułku lub na polu bitwy. Śmierć nie oznacza jednak końca, bo istnieje potężna magia lub też bóstwa mogą dorzucić swoje kilka groszy.
Klimat powieści jest mroczny; krew leje się tutaj gęsto, nigdzie nie można się czuć bezpiecznym, nawet użycie magii tego nie gwarantuje. A magia jest tu straszliwa. Bohaterowie czerpią ją z tzw. grot, czegoś w rodzaju portali lub oddzielnych królestw, a otworzenie takiej groty nie tylko wyczerpuje, ale również grozi tym, że można stamtąd zwyczajnie nie dać rady wrócić.
Straszni są również bogowie. Niby przyglądają się wszystkiemu obojętnie, ale czasem z sobie tylko wiadomych powodów ingerują w życie śmiertelników, zmieniając tym zupełnie losy prowadzonej wojny. 
Powieść nie jest łatwa w odbiorze i może się zdarzyć tak, że ktoś zacznie ją czytać i po jednej trzeciej odłoży. 
Co do mnie zanim zabrałam się do lektury, przejrzałam znajdujące się w sieci recenzje i nastawiłam się do książki na tyle pozytywnie, by z niej nie zrezygnować. 
To prawda, że na początku łatwo nie było, ale przemogłam się. Dodatkowym ułatwieniem dla czytelnika są zawarte w książce mapka, Dramatis Personae, czyli spis występujących w powieści bohaterów oraz Glosariusz zawierający nazwy państw, miast, ras, istot, bóstw i grup. Bardzo mi one pomogły w lekturze i wiele ułatwiły.
Ogrody Księżyca to zaledwie wstęp do zawiłej, pełnej magii i tajemnic historii Imperium Malazańskiego. Mnie on jednak zachwycił na tyle, że na pewno sięgnę po kolejny tom. Z takim ujęciem wojny, wielowątkowej, epickiej historii kontynentu jeszcze się nie spotkałam i jestem pod naprawdę wielkim wrażeniem.  
Podróż po Malazie dopiero się zaczyna. Chętnie tę wędrówkę podejmę i Was również do tego gorąco zachęcam.
Za egzemplarz do recenzji 
serdecznie dziękuję 
pani Katarzynie 
z Wydawnictwa MAG
Pozdrawiam!

piątek, 17 sierpnia 2012

Dziewiąty w blogowym życiu stosik do recenzji!

Przyszła pora na prezentację kolejnego stosiku. 
W zasadzie już w całości jest przeczytany. 
Kolejno od góry:
1. L. Bodoc: Saga o Rubieżach, t.1. egzemplarz przedpremierowy od pana Marcina z Wydawnictwa Prószyński i S-ka. (Recenzja)
2. N. Gaiman: Dym i lustra, od pani Katarzyny z Wydawnictwa Nowa Proza. (Recenzja)
3. R. Montero: Łzy w deszczu, od pana Artura z Wydawnictwa Muza. (Recenzja)
4. L. Lokko: Pamiętne lato, od pani Agnieszki z Wydawnictwa Świat Książki. (Recenzja)
5. S. Oden: Lew Kairu od pana Bogusława z Domu Wydawniczego Rebis. (Recenzja)
6. F. Gehm: Rodzina Pompadauz, t.1 od Wydawnictwa Dreams. (Recenzja)
7. S. Erikson: Ogrody Księżyca, od pani Katarzyny z Wydawnictwa MAG. (Recenzja)
Wydawnictwom serdecznie dziękuję za książki. Pozdrawiam ciepło.

czwartek, 16 sierpnia 2012

Simon R. Green: Błękitny Księżyc, część 2.

Autor: Simon R. Green
Tytuł: Błękitny Księżyc, część 2.
Wydawca: Fabryka Słów
Stron: 360
Moja ocena: 10/10
Otwarte zakończenia powieści przygodowych, pozostawiają mnie, jako czytelnika, w poczuciu ogromnego niedosytu i ciekawości, co właściwie dalej się wydarzy. Jeśli nie ma się pod ręką kolejnej części, czuję niemal fizyczny ból i ogromny dyskomfort.  Niewiedza mnie dobija. Staję się niecierpliwa i zaczynam snuć domysły, a tego nie lubię, bo mogą one potem rozbić się o wizję autora i nie jest to przyjemne. 
Tym razem udało mi się uniknąć i dyskomfortu i bólu niewiedzy, bowiem pod ręką miałam drugi tom, więc nie tracąc czasu od razu zaczęłam go czytać. 
W pierwszej części autor swobodnie i zuchwale wyśmiewał się z bajkowych stworzeń i motywów, przedstawiając je w zupełnie innym świetle. Smok zamiast pożreć Księżniczkę, pozwalał jej u siebie mieszkać "na waleta", a gdy się nadarzyła okazja, sprytny i w sumie sympatyczny gad, zaprzyjaźnił się z Księciem i dorzucił mu Księżniczkę gratis. Gadatliwy jednorożec nieustannie pyskuje i nigdy nie słucha poleceń, a smok kolekcjonuje motyle. Część pierwsza Błękitnego Księżyca zachwyca oryginalnością w ujęciu tematu, ciekawymi, nietuzinkowymi postaciami, ale jak już wspomniałam w poprzedniej recenzji, jej główną siłą jest komizm. Bawią tu dialogi, błyskotliwe riposty bohaterów, bawią sytuacje. Oczywiście jest też zagrożenie mrokiem i walka o władzę nad światem, ale przede wszystkim jest zabawnie. 
W części drugiej klimat ulega zmianie i to jest pierwsze zaskoczenie, które serwuje czytelnikowi autor. Leśne Królestwo pogrąża się w mroku, demony coraz częściej i gęściej usiłują dostać się do zamku. Na niebie upiornym, zimnym blaskiem lśni Błękitny Księżyc. Do zamku podążają uchodźcy, którzy, zanim dotrą do celu, giną, uśmierceni przez demony, obumiera cała przyroda, wszędzie czuć zapach rozkładu i zgnilizny. 
Książę Rupert, który wyruszył po mającego pomóc Arcymaga, nie wraca i wszyscy dochodzą do wniosku, że już nie żyje. Okazuje się też, że część demonów grasuje nawet w odległej części zamku. Kto je tam wpuścił? Czyżby w zamku był zdrajca? Jakby tego było mało magnaci próbują buntować się przeciw królowi, a nawet zawiązują spisek, w który próbują wciągnąć następcę tronu. Książę Harald, mimo pewnych wad, takich jak zarozumiałość i drażniący styl bycia, posiada też kilka dobrych cech i te właśnie cechy stara się w nim dostrzec królewna Julia, która, mimo że nie chce przyjąć do wiadomości pogłosek o śmierci Ruperta, to musi stawić czoło faktom, a te mówią, że zgodnie z traktatem pokojowym musi poślubić Haralda.
I wtedy właśnie wraca Rupert. Z Arcymagiem. 
Czy rozwiąże to problemy Leśnego Królestwa? Czy uda się odnaleźć magiczny Miecz Nakazu i pokonać Księcia Demonów, a co za tym idzie odeprzeć jego krwiożercze hordy? I kto, w końcu jest zdrajcą? Trudno się domyślić aż do samego końca tej historii. 
Zmiana klimatu jest mocno widoczna. Oczywiście autor serwuje nadal zabawne i cięte riposty, ale ponieważ bohaterowie stają w obliczu poważnej walki o życie i dalszy byt królestwa, jest bardziej krwawo. To walka na śmierć i życie, nie ma się co oszukiwać, ludzie w starciu z piekielnym pomiotem mają małe szanse. Krew się leje gęsto, człowiek nawet nie zdąży krzyknąć z bólu, a już demon pozbawia go głowy lub rozrywa na pół. Nie raz pada pytanie, jak walczyć z magicznym mrokiem za pomocą miecza? Ano mieczem magicznym. A jeśli ceną będzie dusza człowieka? No właśnie. 
Część pierwsza dostarczyła mi sporo rozrywki i naprawdę dobrze się bawiłam podczas lektury. Jednak część druga podobała mi się jeszcze bardziej. Ileż można się naśmiewać i drwić? Mrok nadchodzi, królestwo w niebezpieczeństwie, czas walczyć o to, co się kocha. Wartka akcja, ciekawe rozwiązania, ciekawe postaci. To plusy tej książki.
Sporo miejsca poświęca autor motywowi władzy. Jedni o niej marzą i dla niej zdradzają i zabijają, inni woleliby uniknąć związanego z nią ciężaru. Komu władza przypadnie w udziale? Czy spełni się zasada królestwa w nagrodę?
Tego warto się dowiedzieć, sięgając po drugą część Błękitnego Księżyca, polecałabym ją jednak raczej osobom dorosłym lub o mocnych nerwach. Dzieciom raczej nie. Okładka jest zdecydowanie myląca, a po co już za młodu karmić krwawą jatką młodego czytelnika? Niech jeszcze pożyje w niewinności.

wtorek, 14 sierpnia 2012

Lesley Lokko: Pamiętne lato

Autor: Lesley Lokko
Tytuł: Pamiętne lato
Wydawca: Świat Książki
Stron: 475
Moja ocena: 8/10
Gdyby mnie ktoś zapytał, co dla mnie oznacza określenie "dobra powieść obyczajowa dla kobiet", to pierwszym co przyszłoby mi do głowy byłoby jedno melodyjne nazwisko: Lesley Lokko. Dlaczego? Bo według mnie dobra powieść obyczajowa dla kobiet po pierwsze powinna być życiowa i dobrze tę "życiowość" oddawać na papierze. Po drugie jej bohaterowie powinni być poddawani przeróżnym kaprysom losu i doświadczeniom życiowym, powinni mieć swoje ambicje, plany i starać się je realizować. Po trzecie, aby bohaterowie byli prawdziwi nie mogą być wolni od wad i błędów.  Po czwarte dobrze byłoby, gdyby akcja działa się na przestrzeni kilkunastu lat. Po piąte bardzo mile widziana odrobina romansu, dramatu i tajemnicy sprzed lat. A po szóste, co nadawałoby opowiadanej historii głębi i jednocześnie stwarzało wrażenie, że świat wcale taki wielki nie jest, dobrze byłoby gdyby akcja działa się w różnych krajach odmiennych kulturowo. Wszystkie wyżej wymienione cechy posiadają książki Lesley Lokko i to one powodują, że po każdą następną jej powieść sięgam w ciemno. Wiem, że to duży kredyt zaufania, ale jak na razie książki tej autorki wydają mi się tego warte. Nie wszystkie są jednakowo dobre i nie każda mi się jednakowo podoba. Póki co najbardziej cenię Gorzką czekoladę z niesamowitą, porywającą historią Laury i jej walki z przeciwnościami losu, ale i tak z ogromną przyjemnością sięgam po następne powieści Lokko i zapoznaję się z zawiłymi dziejami kreowanych przez nią bohaterek. 
Powieść Pamiętne lato przynosi pewną fabularną odmianę, mianowicie po raz pierwszy autorka skupia się na relacjach w jednej, dużej rodzinie Kellerów. Kellerowie są bogaci, ustosunkowani i w zasadzie mają wszystko. On - Harvey jest znanym i cenionym lekarzem, ona - Diana prawniczką. Mają trzech wspaniałych synów, którzy w odpowiednim czasie założą własne rodziny i właśnie na losach tych trzech związków skupi się akcja powieści. 
Żadna z trzech młodych kobiet, które tak szybko stają się jej synowymi, nie przypada Dianie do gustu. Amerykanka i aktorka Maddie wydaje się być hałaśliwa, nerwowa i nachalna. Z kolei Julia wydaje się emanować zbyt dużą stanowczością i siłą. Natomiast trzecia z kobiet ciemnoskóra Niela, nosząca w sobie piętno uchodźcy, jest zbyt opanowana i zamknięta w sobie. Każda z kobiet jest inna, ma własną niemile wspominaną przeszłość i noszone w sobie głębokie pragnienie akceptacji, bycia kochaną i samodzielną. Każda z tych kobiet pragnie również osiągnąć coś w życiu, a nie być tylko ładnym tłem dla pracującego męża. Z drugiej strony jednak czy zbyt gorliwa pogoń za samorealizacją nie spowoduje po drodze pewnych strat nie do odrobienia? 
Maddie chciałaby grać w teatrze, a nie tylko być żoną i matką, Julia oprócz bycia szanowaną panią adwokat chciałaby również mieć dziecko, a Niela chciałaby wreszcie pozbyć się tajemnic z przeszłości i mieć pewność, że nie wyjdą one na jaw i nie obrócą się przeciwko niej.  Każda z tych kobiet chciałaby również w cichości ducha sprostać genialnej teściowej, jednak jak się z czasem okazuje, nie jest idealna ani cała rodzina Kellerów, a już w szczególności nie sama Diana. 
Jaką tajemnicę, prezentowaną ogólnikowo czytelnikowi już w samym prologu skrywa Diana? Dlaczego dwaj starsi synowie żywią aż taką niechęć do najmłodszego brata? Dlaczego każde rodzinne spotkanie jest pełne niedomówień, nieprzyjemnych komentarzy i szybko się kończy?  I najważniejsze: czy trzy główne bohaterki odnajdą to, czego im w życiu brakuje? Tego wszystkiego warto się dowiedzieć, czytając najnowszą powieść L. Lokko Pamiętne lato
Powieść opiera się na znanym już czytelnikom Lokko schemacie. Na przestrzeni dziesięciu lat obserwować będziemy bohaterów w momentach dla nich przełomowych; akcja toczy się od roku 1991 do 2001. We wspomnieniach Diany wracamy również na krótko do tytułowego pamiętnego lata roku 1969. Będziemy podróżować od ogarniętej wojną domową Somalii, przez Wiedeń, Monachium, Mougins (Francja) do Paryżu i Londynu.  Krótkie rozdziały kolejno opisujące trzy bohaterki, nie nużą i nie pozwalają się oderwać od książki, aż do końca.
Będziemy kibicować Julii na studiach prawniczych, oklaskiwać pierwsze sukcesy Maddie na deskach studenckiego teatru, a na przykładzie Nieli poznamy sytuację uchodźcy i kobiety w islamskiej rodzinie. 
Najważniejszymi tematami, których dotyka autorka w swojej powieści są oprócz wartości rodzinnych, poszukiwanie własnej tożsamości i miejsca w życiu oraz akceptacji w społeczności, do której się przynależy. Po raz pierwszy autorka porusza też kwestię bulimii, na którą choruje jedna z bohaterek. 
Gdybym miała wybrać swoją faworytkę, tym razem miałabym kłopot, ponieważ żadna z kobiet nie wybija się jakoś znacząco. Jednak gdybym już musiała, to chyba byłaby to Niela, która swoim uporem i pracowitością osiągnęła w życiu to, na czym jej zawsze zależało czyli wykształcenie i pozycję, co nie jest takie łatwe, zważywszy na jej przeszłość. Jednak na razie Laura z Gorzkiej czekolady nie została zdetronizowana i w dalszym ciągu jest moją ulubioną bohaterką stworzoną przez Lokko.
Jedną rzecz mam również autorce za złe, mianowicie wprowadzony moim zdaniem niepotrzebnie i na siłę wątek zdrady. Powieść mogła się bez tego obyć, a ja, przyznam szczerze, bardzo się zniesmaczyłam. 
Książka ma zakończenie otwarte; pewne kwestie zostają niedopowiedziane, ale z finałowych rozdziałów możemy łatwo przewidzieć dalsze losy bohaterów. Choć z drugiej strony w życiu różnie bywa, więc może stąd to rozluźnienie w zakończeniu. 
Pamiętne lato to dobra lektura na wakacje. Polecam ją nie tylko miłośniczkom twórczości tej autorki, ale też wszystkim, którzy szukają kobiecej, przemyślanej i życiowej powieści o w sumie zwykłych ludziach, którzy marzą o tym, o czym marzą wszyscy. O miłości, akceptacji, byciu potrzebnym, docenianym i szanowanym.
http://4.bp.blogspot.com/-Xus1xaOQ6aM/Tx1nTTgt8OI/AAAAAAAABHc/yV3MM77I8Mk/s1600/logo-swiat-ksiazki1.jpgZa egzemplarz do recenzji, 
sympatię i zrozumienie 
bardzo serdecznie dziękuję 
pani Agnieszce 
z Wydawnictwa 
Pozdrawiam!

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Liliana Bodoc: Saga o Rubieżach, t. 1. Przedpremierowo!

Autor: Liliana Bodoc
Tytuł: Saga o Rubieżach, t. 1 (Dni Jelenia, Dni Pomroki)
Wydawca: Prószyński i S-ka
Stron: 725
Data premiery: 16.08.2012
Moja ocena: 8/10
Do lektury Sagi o Rubieżach skłoniły mnie  intrygujący opis treści wydawcy i pozytywne opinie zagranicznych czytelników. Przeważyła tutaj zwłaszcza U. Le Guin, która w jednym z wywiadów wymieniła nazwisko Liliany Bodoc, jako tej autorki, którą podziwia. Po takiej rekomendacji trudno byłoby mi przejść obok tej książki obojętnie. Poza tym chciałam również zobaczyć, jak może wyglądać fantasy w wydaniu rodowitej Argentynki, bo to właśnie stamtąd autorka książki pochodzi. 
Saga o Rubieżach jest trylogią, a na prezentowany tutaj tom pierwszy składają się dwie z trzech części: Dni Jelenia i Dni Pomroki. 
Akcja powieści toczy się na kontynencie zwanym Żyznymi Ziemiami. Zamieszkują go rozmaite plemiona, nie tylko ludzkie, ale też inne gatunki, jak np. lemuropodobni Lulkowie. Ludzie ci trudnią się łowiectwem, zbieractwem, żyją we względnej zgodzie i spokoju. Któregoś dnia mądrzy magowie odczytują w starych manuskryptach przepowiednie o mających przybyć zza morza okrętach. Magowie nie potrafili jednak stwierdzić jednogłośnie, czy na okrętach przypłyną bracia, którzy kiedyś odeszli, czy też może ktoś inny, groźniejszy. Zwołane zostaje zatem zgromadzenie, na którym mają się stawić przedstawiciele wszystkich ludów. Reprezentantem Husihuilków ma być Dulkancellin, wojownik ojciec dużej rodziny, człowiek prawy i uczciwy. W drodze na zgromadzenie, do odległego miasta Beleram towarzyszy mu bard, poeta Cucub, człowiek gadatliwy i wesoły. 
Nietrudno się domyślić, że zza morza przybędzie ogromne niebezpieczeństwo, wojska, wysłane przez potężnego Misaianesa, Wcielenie Nienawiści, syna Pomroki czyli Śmierci. 
Pierwsza część trylogii zatytułowana Dni Jelenia przedstawia przygotowania do obrony i to dość niezdarne, ponieważ i magowie i wojownicy długo nie chcieli przyjąć do wiadomości, że to co ma przybyć zza morza nie jest niczym dobrym. Gdy przybysze zdradzili swoje prawdziwe zamiary było już nieco za późno na zorganizowanie silnej obrony, tym bardziej, że przeciwnicy dysponują prochem, a mieszkańcy Żyznych Ziem mają oszczepy i łuki. Poza tym reputacja znacznie wyprzedza Misaianesa i część ludzi, nie wierząc w powodzenie obrony, od razu wstępuje w szeregi wroga, natomiast ludy zjednoczone w obronie swoich ziem zawierają rodzaj przymierza, określanego odtąd mianem Jelenia, zwierzęcia szybkiego i zwinnego. Jak potoczą się losy tej wojny i jak wpłynie to na losy ludzi z Żyznych Ziem?
Wydarzenia części drugiej Dni Pomroki toczą się 5 lat po pierwszej bitwie. Misaianes, chcąc zapewnić sobie zwycięstwo nakazał Pomroce, swojej matce, by była jego forpocztą, by siała krzywdę, nienawiść i wrogość. Śmierć nigdy nie sprzeciwiała się swojemu synowi i zrobiłaby dla niego wszystko, ale w trakcie tej podróży zaczyna się zastanawiać, czy taka jest jej faktyczna rola i czy to co robi nie kłóci się z odwiecznym porządkiem rzeczy.  Poza tym dojdzie do kolejnych walk, zawiążą się kolejne spiski i sojusze. Lud Żyznych Ziem po raz kolejny będzie musiał dokonać wyboru.
Liliana Bodoc w swojej trylogii nawiązuje do mitów i legend prekolumbijskich, co widać nie tylko w nazewnictwie, ale i w opisach detali i szczegółów z życia Husihuilków. Powieść rozpoczyna się krótką legendą, o tym jak to Śmierć stworzyła sobie syna i wydała go na świat. Okazał się on istotą niezwykle potężną i straszniejszą od niej samej, Wcieleniem Wiecznej Nienawiści. Już sam ten wstęp sugeruje historię inną od wszystkich.
Husihuilkowie od razu wzbudzają sympatię; żyją w zgodzie ze sobą i naturą, szanują się wzajemnie, troszczą zwłaszcza o starszych, którzy są skarbnicą dawnych zwyczajów i opowieści snutych podczas zimnych pór deszczowych. Mają też w sobie niesamowitą akceptację tego, co przynosi im los. Gdy zachodzi taka potrzeba mężczyźni idą na wojnę, gdy pojawia się czarownik, witają go z szacunkiem, nawet gdy ma zabrać jednego z członków rodziny, bo  na przykład jeden z chłopców stał się magiem. Pamięta się o tych, którzy odeszli, pomaga się nawet obcym, choć mogą oni przynieść ból i śmierć. 
Uprzedzam jednak, że powieść nie jest łatwa w odbiorze. Bywa, że opisy przeważają nad partiami dialogowymi, a całość jest opowiadana gawędziarskim stylem, tak jakby to Hisuhuilkowie opowiadali sobie historię tej wojny przy ognisku. 
Po przeczytaniu pierwszej części, którą to w zasadzie zdominowały działania wojenne, chciałam wystawić książce znacznie niższą ocenę. Wrażenia ogólne miałam jakieś takie niesprecyzowane. Jednak mocną stroną części drugiej okazał się wątek Pomroki i kreacja jej postaci (z taką śmiercią jeszcze się w literaturze nie spotkałam) oraz służącego Misaianesowi, czarownika Drimusa, który uosabia zło i okrucieństwo w najczystszej postaci. Im dłużej się nad całą historią zastanawiam, tym bardziej mi się ona teraz podoba. Często tak bywa, gdy się zyska ogólny widok na całość. To dlatego ocena książki nieco wzrosła. 
Zdaję sobie jednak sprawę, że nie każdemu może ta książka przypaść do gustu. Myślę, że najlepiej się przekonać się samemu,  przemóc i przeczytać do końca, bo dopiero wtedy ocena jest pełna.  Jeśli ktoś lubi dawne wierzenia krajów Ameryki Południowej i styl snutej przy ognisku opowieści, to na pewno spodoba mu się ta książka. Jeśli jednak ktoś szybko się zniechęca, bo nie przepada za zawiłościami i niekiedy zbyt ozdobnym językiem narracji, to niech poszuka dla siebie czegoś innego. Decyzję o sięgnięciu po tę książkę zostawiam zatem Wam.
Jeśli idzie o mnie, to czekam na kolejną część, wieńczącą trylogię i mam ogromną satysfakcję, że książkę przeczytałam, choć łatwo nie było.
Za egzemplarz do recenzji
bardzo dziękuję
panu Marcinowi
z Wydawnictwa Prószyński i S-ka.
Pozdrawiam serdecznie!

niedziela, 12 sierpnia 2012

Franziska Gehm: Rodzina Pompadauz. Purkająca świnia z obwisłym brzuchem.

Autor: Franziska Gehm
Ilustrowała:  Franziska Harvey
Tytuł: Purkająca świnia z obwisłym brzuchem
Tytuł cyklu: Rodzina Pompadauz
Wydawca: Dreams
Stron: 205
Moja ocena: 10/10
Biorąc do ręki takie książki jak Coolman i ja, czy Rodzina Pompadauz zawsze odczuwam lekki żal, że gdy ja byłam dzieckiem, takich książek nie było. Moje dzieciństwo przypadło na trudne lata 80. Pamiętam jak mojej Mamie czasem udało się gdzieś fuksem kupić mi bajeczki w lepiej zaopatrzonym kiosku Ruchu. Cieszyłam się wtedy niezmiernie, a książkę zaczytywałam po kilkadziesiąt razy, niemal do zdarcia. Mówię niemal, bo te bajki z tamtych lat, mam do dziś i czasem w przypływie sentymentu lubię do nich zajrzeć.
Dziś sytuacja na rynku wydawniczym jest  bajeczna. Wybór jest tak szeroki, że nie dość, że trudno się  na coś zdecydować, to jeszcze rzadko udaje się wyjść z jednym egzemplarzem. Książki są pięknie ilustrowane, w twardej oprawie, z dopasowaną do wieku czytelnika czcionką. Dobrze wybrana książka nie tylko ma za zadanie bawić młodego czytelnika. Pod płaszczykiem komizmu przekazuje wiele prawd życiowych, co tylko moim zdaniem jest dodatkowym atutem danej książki.
Pierwsza część cyklu o przygodach przezabawnej rodziny Pompadauz to kolejna udana, po Coolmanie, pozycja wydawnictwa Dreams w kategorii literatury dziecięcej. 
Perypetie Coolmana i Kaia podobały mi się bardzo, choć już dawno w kategorii dziecięcej się nie mieszczę. Uważam jednak, że na takie książki nigdy nie jest się zbyt dorosłym, czy "za starym". Po prostu dobrze czasem przeczytać coś, co jest lekkie, zabawne, bez podtekstów, a jeśli w dodatku posiada się już własne dzieci, idealnie byłoby, gdyby takie książki czytać razem z nimi.
Na uwagę i pochwałę zasługuje już sam pomysł fabuły. Oto główni bohaterowie, mieszkańcy i pracownicy hotelu Piękne chwile na skutek dziwnej burzy (potem okazuje się, że nie tylko!) przenoszą się w czasie z roku 1912 do 2011.  Mieszkańcy hotelu to grupa nie lada oryginałów i dziwaków. Każdy z nich ma swoje upodobania i nawyki, a ich nadworną maskotką jest tłusta świnia o zaskakującym imieniu Cesarzowa Ingeborg, która przy byle okazji psuje powietrze, co jednak nikomu specjalnie nie przeszkadza.
Wraz ze swoim hotelem mieszkańcy przeskakują w czasie o 99 lat do przodu. Ich rodzinne Rippelpolde wygląda inaczej, o cesarzu nikt nie pamięta, a na rynku zamiast jego pomnika stoi ogromna kiełbasa! Trzeba bowiem wiedzieć, że Rippelpolde jest kiełbasianym imperium stworzonym przez rodzinę Sennip. Przemysł kiełbasiany zdominował tu wszystko: zatrudnienie, mentalność mieszkańców, styl bycia, a nawet imprezy kulturalne. 
Głównymi bohaterami tej historii są oczywiście dzieci. Troje z nich pochodzi z przeszłości: Kasmiranda Pompadauz, (dokonująca amatorsko zbudowaną gilotyną egzekucji lalek i owadów), Jonni Flinthoff, łobuz i spryciarz i Melusine, ładna jak z obrazka, mała kokietka, o przepięknych błękitnych oczach. Po przybyciu do przyszłości dzieci zaprzyjaźniają się z Milfordem Sennip, synem właściciela kiełbasianego imperium. Milford pomoże im zaaklimatyzować się w nowej rzeczywistości, a niedługo potem razem odkryją wielką tajemnicę fabryki kiełbasy.
Kolejnym wielkim plusem książki są oczywiście postaci; oryginalne, zabawne i mimo swoich dziwactw, budzące sympatię.
Wiele powodów do śmiechu dają ukazane przez autorkę różnice między bohaterami z przeszłości i tymi z przyszłości. Mieszkańcy hotelu są zbulwersowani widząc kobiety z krótkich spódnicach, czy też na widok radia lub latarki. Tymczasem współcześni mieszkańcy Rippelpolde mają tych z przeszłości za zawodowych aktorów i chętnie biorą od nich autografy. Jedni drugich nie wyprowadzają z błędu, co powoduje masę przekomicznych sytuacji.
Ciekawe wątki sugeruje również postać dyrektorki miejscowego muzeum, która ma fioła na punkcie antyków i posiada sześć doktoratów. Mam nadzieję, że zostanie to rozbudowane w następnych tomach. 
Czy bohaterom uda się odkryć przyczynę przeskoku w czasie i czy podejmą próbę powrotu do przeszłości? Czy też może spróbują się przyzwyczaić i zostaną, tu gdzie są? 
Jaką tajemnicę kryje stary bunkier kiełbasiany i ile kiełbas trzeba zjeść, żeby znaleźć trzy konkursowe puzzle? No i w końcu co ma do tego wszystkiego purkająca świnia z obwisłym brzuchem? Tego naprawdę warto się dowiedzieć z przezabawnej, mądrej i optymistycznej historii opisanej lekkim i barwnym językiem przez F. Gehm. 
Rodzina Pompadauz zapewni czytelnikowi i małemu i temu nieco większemu, sporo znakomitej rozrywki na naprawdę przyzwoitym poziomie. 
Polecam zarówno rodzicom, jak i im pociechom, a także wszystkim dorosłym, którzy lubią czasem odkryć w sobie dziecko. Na pewno będziecie zadowoleni.
Za możliwość wizyty 
w Rippelpolde 
i zaprzyjaźnienia się 
z Kasmirandą, Jonnim, 
Melusine i Milfordem 
serdecznie dziękuję 
Wydawnictwu Dreams. 
Pozdrawiam!

sobota, 11 sierpnia 2012

Barwy lata w ogrodzie

Dziś chciałam zaprezentować Wam moje kwiaty ogrodowe. Pasję siania i pielęgnowania roślin odkryłam w sobie raptem kilka lat temu. Kto ma ogród lub rabaty kwiatowe, ten wie, że nie ma nic przyjemniejszego od oczekiwania na roślinki i obserwowanie jak rosną, kwitną i cieszą oczy. Tej wiosny wymieniliśmy na grządkach całą ziemię. Zakupiliśmy całą wywrotkę czarnoziemu i na głębokość dwóch, trzech szpadli zasypaliśmy wszystkie oczyszczone z gliny i piasku rabaty. Wcześniej wszystko rosło fatalnie, usychało, ziemia nie trzymała wilgoci i zsychała się na kamień. Pielenie było katorgą. Czarnoziem jest żyzny, pieli się super i widać efekt. A rośliny? Zobaczcie sami. 
Na rabatach zasiałam kwiaty, które albo pamiętam z dzieciństwa lub też widziałam u babci, albo mi się podobały na zdjęciu i zapragnęłam je mieć u siebie.
Na początek goździki. Czeka się na nie cały rok, bo siane teraz, kwitną dopiero na wiosnę, ale warto. Na początku czerwca już zapowiadają wakacje i są cudowne zarówno wizualnie, jak i zapachowo. 
Mam też piwonię, nie uwierzycie, ale znalezioną na przydrożnym śmietniku. Pewnie ktoś wyrzucił przypadkiem podczas porządkowania ogrodu. Znalazłam ją, wykopałam i, choć początkowo trochę chorowała, to teraz zaczyna się rozrastać i jest cudowna. To jeden z kwiatów mojego dzieciństwa. 
Kiedyś pod wiejskimi oknami ozdobą nasłonecznionych ścian były malwy. Rosły takie wysokie i kołysały się na wietrze. W tym roku były tylko ciemnoczerwone, ale mam już zasadzone na przyszły białe, ciemne, niemal czarne i różowe. Na te czarne cieszę się najbardziej, bo jestem ich bardzo ciekawa.
W jednej z gazet o tematyce roślinnej znalazłam takie określenie, że lilie to królowe lata i bardzo mi się to spodobało. Wieloletnie, cebulowe, same się rozrastają i są naprawdę królewskie. Już planuję, jakie kolory sobie dokupię.  Na pewno cętkowane, dwukolorowe!
Gladiole, zwane potocznie mieczykami zachwycają ilością kolorów i rozczulają mnie tym, że po sezonie każdą cebulę trzeba wyjąć z ziemi, owinąć w gazetę, a potem przechować w domu w chłodnym suchym miejscu. Wbrew pozorom wcale nie jest to takie trudne. Tego roku naliczyłam ponad 70 dorosłych i całą masę małych cebulek wielkości groszku. Marzą mi się jednak jeszcze inne kolory. To jednak dopiero na wiosnę. :) 

Marzyła mi się również ściana z pachnącego groszku. Trochę z ciekawości, bo chciałam zobaczyć, jak wysoki urośnie mając podporę w postaci siatki ogrodzeniowej. Wyszło super, bo groszkowi pod-pasowała i ziemia i siatka i przerósł ją  jeszcze o ponad 30 cm. Pachnie słodko i jest cudny. W przyszłym roku mam zamiar wysiać dwa razy tyle!
Jedno ze wspomnień związanych z babcią wiąże się z daliami. Babcia miała ich całą masę kolorów i rodzajów. W tym roku kupiłam na próbę trzy i udało się. Są super. Też trzeba je wykopywać na jesień, ale co tam warto! Na wiosnę chcę dokupić jeszcze kilka kolorów, na pewno czerwony. 
Oprócz tego mam aksamitki, potocznie w moich stronach zwane indykami, chyba ze względu na smukły, nóżkowaty kształt łodyżek. Mają specyficzny zapach, ale są  niesamowicie wytrzymałe i nie boją się nawet najmocniejszych upałów. Już zbieram z nich nasiona i mam zamiar wysiać więcej w przyszłym roku. 
Do tego mam jeszcze klomby z cyniami, godecją i lwimi paszczami. Cynie zdały egzamin i mam zamiar wysiać ich więcej w przyszłym roku. 

Na koniec moje kwiaty doniczkowe, główne pelargonie i petunie.
Tak, z kwiatami mam jak z książkami. Lubię ich mieć dużo.
I jak się Wam podobają? A może któreś macie u siebie lub wiążą się z nimi jakieś miłe wspomnienia?







piątek, 10 sierpnia 2012

Neil Gaiman: Dym i lustra

Autor: Neil Gaiman
Tytuł: Dym i lutra
Wydawca: Nowa Proza
Stron: 372
Moja ocena: 8/10
Co wspólnego może mieć dym z lustrami i fantastyką? Na to pytanie, tak oryginalnej odpowiedzi potrafi udzielić chyba tylko Neil Gaiman.
Już we wstępie autor wyjaśnia, skąd wziął się taki tytuł książki i co ma to wszystko ze sobą wspólnego. Dym zaciera kontury i utrudnia widoczność, a lustra odpowiednio ustawione potrafią całkiem nieźle kłamać i łudzić tego, kto się akurat w nich przegląda. 
Natomiast sama fantastyka jest takim właśnie lustrem, które krzywo odbija rzeczywistość, kłamie, zniekształca, pozwala nam interpretować świat. 
Znany już i ceniony za Koralinę, Gwiezdny pył, czy magiczne Nigdziebądź autor, po raz kolejny zaskakuje i to dość mocno. 
Dym i lustra to zbiór nowelek, opowiadań, a nawet wierszy i poematów tego autora. Pierwszym powodem zaskoczenia jest właśnie owa różnorodność, bo jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy, że Gaiman może mieć zadatki na poetę i to, jak dla mnie "poetę przeklętego", ponieważ i pod względem zawartości, jak i treści poematy te są prowokujące, szokujące i noszą znamiona dekadentyzmu. 
Druga przyczyna zaskoczenia to tematyka utworów prozatorskich. Autor oscyluje na granicy realizmu i magii, swobodnie żongluje parodią i groteską, nawiązując do takich twórców jak H. P. Lovercraft, a uważny  czytelnik dopatrzy się ukłonu w stronę twórczości S. Kinga, czy J. Carolla. 
Jedne utwory są krótkie, drugie nieco dłuższe, ale wszystkie mają to specyficzne, czasem trudno uchwytne "coś", co nie pozwala o sobie zapomnieć i niczym natrętny refren znanej piosenki, krąży po głowie, nawet wtedy, gdy już tego nie chcemy. Jak bowiem zapomnieć o pisarskich wizjach autora, który często ze znanych już czytelnikowi historii wydobywa na światło dzienne nowe odcienie, najczęściej nieprzyjazne?
Zawartość Dymu i luster nie jest już tak zabawna i beztroska jak Londyn Pod, który choć nie był łatwy do przejścia, to miał sporo dobrych stron i w rezultacie główny bohater dobrowolnie do niego wrócił. 
Obraz świata wyłaniający się z tego tomiku jest pesymistyczny, mroczny, a bohaterowie często wspominają własną młodość i czasy, kiedy mogli wszystko, bo świat leżał u ich stóp. Przegrane życiowe szanse, zaprzepaszczone ambicje, podeptane miłości, zdrada, apatia, bezczynność i przeżyte życie, bez szansy na powtórkę i poprawkę. 
To co my mamy za życiową misję i kojarzymy z radością dawania dla św. Mikołaja jest karą, jak dla mitycznego Syzyfa wtaczanie głazu na górę. ( Mikołaj był...). Wynalazek, który ma uszczęśliwić ludzkość, nie daje radości swojemu twórcy, a świat prowadzi na skraj zagłady cywilizacyjnej (Zmiany). Nasze marzenia i pragnienia nigdy się nie starzeją, my - tak. (Szukając dziewczyny). Z kolei opowiadanie Tylko kolejny koniec świata, nic więcej prezentuje współczesnego wilkołaka, kompletnie odmiennego od stworzeń ze znanych i lubianych powieści na nastolatek. Załatwimy ich panu hurtowo jest literackim gdybaniem, co by było w przypadku, gdyby każdy  z nas mógł sobie zrobić listę osób do usunięcia? Aż się ciśnie na usta maksyma: uważaj na to czego sobie życzysz... A zastanawialiście się kiedyś, co się dzieje z naszymi koszmarami po przebudzeniu? (Zamiatacz snów). Albo co skłoniło Lucyfera do zdrady i w efekcie spowodowało jego upadek? (Morderstwa i tajemnice). A na końcu do myślenia daje i dreszcz budzi historia Śnieżki i jej macochy. ( Szkło, śnieg i jabłka). Czy aby na pewno ta pierwsza była tą dobrą, a ta druga złą?
Zapytacie pewnie, czy w tej książce nie ma nic pozytywnego? Ależ jest. Prześwietne opowiadanie Rycerskość o staruszce, która znalazła Świętego Graala. Jest ciepłe i kojące w swej wymowie. Żałuję tylko, że umieszczono je na początku, a nie na końcu. Kiedy się już przeczyta o Śnieżce i jej macosze, nie pamięta się o staruszce i Graalu. Niestety. 
Nasuwa mi się również spostrzeżenie, że Dym i lustra zdecydowanie nie jest książką dla dzieci, wręcz przeciwnie zdecydowanie dla dorosłych. Nie tylko ze względu na tematykę, jak i na sposób jej przedstawienia. Autor nie unika nazwania rzeczy po imieniu, czasem użyje dosadnego słowa lub wulgaryzmu. Faktycznie magia i fantastyka są tylko pretekstem do ukazania takich problemów cywilizacji jak samotność w wielkim mieście, marnowanie talentu, pogoń za pieniędzmi kosztem wartości rodzinnych, przemoc w rodzinie oczyma dziecka, bezdomność, AIDS. 
Na uwagę zasługuje również wstęp od samego autora, w którym wyjaśnia, skąd czerpał pomysły do poszczególnych utworów.
Bardzo podoba mi się okładka, z idealnie dopasowanymi kolorami i swoją eterycznością. Śnieżka w centrum, z jabłkiem w dłoni, blada, z wyrazistym, dojrzałym spojrzeniem nie budzi zaufania i słusznie. Bo nie zaufanie ma budzić. Ma niepokoić i wzbudzać lęk. Mając za sobą lekturę finałowego opowiadania, chyba dziś na noc nie zostawię książki ilustracją do góry.
Za możliwość doznania  
magicznej ułudy 
w wydaniu autora 
mojego ukochanego Gwiezdnego pyłu 
serdecznie dziękuję 
pani Katarzynie 
z Wydawnictwa Nowa Proza.

czwartek, 9 sierpnia 2012

Brandon Mull: Baśniobór III. Plaga cieni.

Autor: Brandon Mull
Tytuł: Baśniobór. Plaga cieni.
Tytuł cyklu: Basniobór, t. 3.
Wydawca: WAB
Stron: 458
Moja ocena: 10/10
Z kolejnymi częściami cyklu sprawa nigdy nie przedstawia się łatwo. Rosną wymagania zarówno ze strony czytelników, którzy chcą więcej, jak i samego autora, który mając świadomość tych wymagań, również chce się pokazać z jeszcze lepszej strony. Zatem wszyscy chcą więcej i lepiej.
Z tomem drugim nie było źle, ale jak już wspomniałam w poprzedniej recenzji, nie potrafiłam się pozbyć uczucia irytacji i finałowe wrażenia z lektury były średnie. Całkiem ok, ale nie super. Z tym większą ostrożnością podchodziłam do części trzeciej, w obawie, by przykre uczucie się nie powtórzyło. 
Tym razem jednak było zdecydowanie lepiej i jestem zadowolona i to bardzo. Ale po kolei. 
Słowo na temat treści. 
Trzecia część cyklu zatytułowana Plaga cieni zaczyna się w zasadzie tam, gdzie zakończyła się część druga. Złapano sabotażystę i zdrajcę, artefakt znaleziono i teraz trzeba go strzec, no i żyć dalej. 
Kendrze jednak pewne sprawy nie dają spokoju, tym bardziej po tym, czego się dowiedziała z widzialnego tylko dla jej oczu listu. Czy można wierzyć kłamcy? A z drugiej strony, czy mądrze byłoby zlekceważyć przekazane przez niego informacje, zwłaszcza że pokrywają się z pewnymi faktami? Przed takim dylematem stają bohaterowie już na wstępie trzeciego tomu. W dodatku wakacje zbliżają się ku końcowi i rodzice dopominają się o powrót swoich pociech do domu, a dziadkom kończą się już racjonalne wymówki.
W trzeciej części cyklu autor podzielił fabułę na dwa wątki, po raz pierwszy rozdzielając ze sobą rodzeństwo. 
Seth ma pozostać z dziadkami w Baśnioborze. Natomiast Kendra ze względu na swoje niezwykłe umiejętności zostaje zaproszona do Rycerzy Świtu, bractwa walczącego ze Stowarzyszeniem Gwiazdy Wieczornej. Dziewczynka wraz z opiekunami wyjeżdża na niebezpieczną misję, której celem jest odszukanie drugiego artefaktu. Oczami Kendry będziemy poznawać drugi magiczny rezerwat w Arizonie, Zaginioną Górę. Miejsce to może się poszczycić specyficzną "hodowlą" zombi oraz olbrzymim systemem niezbadanych dotąd jaskiń, a także smokiem, który strzeże drogi do magicznego przedmiotu. 
Tymczasem Baśniobór opanowuje mrok i plaga cieni, co w praktyce oznacza, że wszystkie stworzenia światła przemieniają się w złośliwe stworzenia mroku. W rezerwacie zapanowuje chaos, a rodzina Soerensonów i przyjaciele muszą się bardzo pilnować, żeby nie dać się zmienić w cienie.
W pewnym momencie, gdy Kendra wraca z Zaginionej Góry akcja toczy się już jednotorowo i jeszcze bardziej przyśpiesza. 
Trzecia część cyklu nie pozwala się nudzić. Autor co raz to zaskakuje czytelnika jakimś ciekawym rozwiązaniem. Rozwijają się moce Kendry, Seth zaczyna myśleć bardziej racjonalnie i wykazuje się nie lada pomysłowością, a nawet pojawia się owiany legendą i uznany za zmarłego Patton. Zmianie ulega Hugo, rozbudowana zostaje postać Warrena, pojawia się kilka nowych postaci i stworzeń magicznych. Jest ciekawie, błyskotliwie, a kiedy trzeba poważnie i niebezpiecznie. Z finałowej potyczki nie wszyscy wyjdą cało. Czy oryginalne i w sumie dość egoistyczne, magiczne stworzenia z rezerwatu wreszcie zaczną współpracować, by ocalić Baśniobór?
Bardziej aktywni stają się też dziadkowie dzieci, choć w pewnym momencie Patton kradnie im rolę mentora. Swoją drogą był w tym całkiem niezły. 
Na końcu książki tradycyjnie już znajdziemy tematy do dyskusji.
Basniobór. Plaga cieni to bardzo dobra powieść dla młodszej i nieco starszej młodzieży. Ma wszystko co konieczne, by zapewnić czytelnikowi dobrą rozrywkę; intrygę, zwroty akcji, ciekawie postaci, błyskotliwe dialogi. 
Polecam wszystkim bez wyjątku.

środa, 8 sierpnia 2012

Simon R. Green: Błękitny Księżyc

Autor: Simon R. Green
Tytuł: Błękitny Księżyc, część 1.
Wydawca: Fabryka Słów
Stron: 349
Moja ocena: 8/10
Do przeczytania powieści S. Greena zachęcił mnie irytująco mało mówiący opis, nazywający postaci po stanowiskach, jakie zajmują w fabularnej społeczności, a także pozytywne opinie innych czytelników. Dlatego, gdy nadarzyła się finansowa okazja nie wahałam się ani chwili i zakupiłam, a potem od razu zaczęłam czytać.
Fabuła wydaje się być banalnie prosta. Oto młody i odważny Książę wyrusza w świat na swoim rumaku (jednorożcu dla ścisłości), by przebyć Czarnobór, zawitać do domu Wiedźmy, aby otrzymać od niej mapę, która doprowadzi młodziana do jaskini smoka, którego następnie ma ubić. Smok okazuje się całkiem do rzeczy gadem i idzie z młodzieńcem na pewien układ, który zadowoli obie strony. Inaczej mówiąc i wilk będzie syty i owca cała.
Motyw ten stary jak świat zna każdy, kto choć raz czytał lub słuchał baśni. Jednak w książce Greena nic nie będzie takie, jak mogłoby się wydawać. Zaczerpnięty ze znanych baśni pomysł posłużył tylko jako pretekst do opowiedzenia ciekawej historii w sposób niezwykle pomysłowy i oryginalny, a przy tym okraszony ogromną dawką błyskotliwych dialogów i dobrego humoru.
Rupert, bo tak na imię książę, odwagę i zdecydowanie zdobywa dopiero z czasem i to pod wpływem okoliczności. Jego jednorożec potrafi mówić i jest nie dość, że pyskaty, to jeszcze nadzwyczaj tchórzliwy. Smok, zamiast zabijać rycerzy i pożerać dziewice, Rupertowi decyduje się pomóc, a gratis dorzuca mu księżniczkę Julię, która nie jest ładna, tylko przystojna, nie lubi nosić sukienek, a gdy jej się coś nie podoba wali pięścią jak popadnie.
I tak w powieści Greena każdy znany nam już z baśni motyw jest krok po kroku obracany w co innego i prezentowany z innej, nietypowej strony.
A tak serio. 
Leśne Królestwo jest w niebezpieczeństwie. Grozi mu nie tylko zamach stanu i spiskowcy, ale przede wszystkim demony z Czarnoboru, które z dnia na dzień podchodzą coraz bliżej zamku. Niszczą i mordują. Obawiają się tylko światła dziennego. Ale z czasem nawet ono nie będzie w stanie ich powstrzymać. Zbliża się bowiem Błękitny Księżyc czyli druga w miesiącu pełnia, a wtedy wszelkie bariery ochronne zanikną i nic już nie powstrzyma demonów.
Rupert musi zatem po raz kolejny wyruszyć w trudną i niebezpieczną podróż, której celem będzie odnalezienie Arcymaga, ostatnią nadzieję mieszkańców Leśnego Królestwa.
Julia natomiast zostaje w zamku i z nudów pomaga w poszukiwaniach zaginionego skrzydła zamku, w którym to skrzydle jest ukryty magiczny miecz. Jego użycie może zmienić losy królestwa i odegnać demony.
Powieść Błękitny Księżyc nie jest obszerna i może być lekturą na jedno popołudnie. Jej główną siłą jest element zaskoczenia, jaki zastosował autor, prezentując kolejne postaci i ich przygody.
Jednak pod komicznym sposobem przedstawienia tej historii, kryje się kilka ważkich, życiowych prawd, dotyczących polityki, kondycji zła, walki o siebie i swoje miejsce w życiu. 
Książka Greena jest najlepszym przykładem tego, jak pod płaszczykiem humoru przekazać mądrości uniwersalne. Napisana jest lekkim i przystępnym językiem, akcja nie nuży. Zakończenie jest otwarte, ponieważ historia ta składa się z dwóch tomów.
Niezadowolona jestem za to z ilustracji na okładce, raz, że mało oddaje zawartość, a dwa, że nie przepadam, za takimi kanciastymi postaciami. 
Polecam wszystkim czytelnikom lubiącym powieści w niekonwencjonalnym wydaniu. Jeśli lubicie błyskotliwe dialogi i dobry humor oraz przygodę i niebezpieczeństwo to jest to książka dla Was. 

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Brandon Mull: Baśniobór II. Gwiazda Wieczorna wschodzi.

Autor: Brandon Mull
Tytuł: Gwiazda Wieczorna wschodzi.
Tytuł cyklu: Baśniobór, cz. 2.
Wydawca: WAB
Stron: 413
Moja ocena: 9/10
Dzisiejsze słoneczne popołudnie było idealne w swym klimacie na lekturę drugiej części Baśnioboru. Pierwsza część zdobyła moje serce i zauroczyła mnie, więc przeczytanie kontynuacji było tylko kwestią czasu. Historia dwójki rodzeństwa, przeżywającego niesamowite przygody w magicznym, pełnym niezwykłych stworzeń rezerwacie na długo zapada w pamięć i nie ma znaczenia, czy potencjalny czytelnik ma lat 13 czy 30.
Od wydarzeń z części pierwszej minął już rok. Przez ten czas Seth i Kendra prowadzili zwyczajne życie, a teraz wielkimi krokami zbliżają się wakacje i bohaterom zostały już ostatnie sprawdziany i egzaminy, a potem być może będzie im dane odwiedzić dziadków. 
Tymczasem niespodziewanie do klasy Kendry dochodzi nowy kolega. Wszyscy od razu mile do przyjmują, a dziewczyny momentalnie chcą go usidlić. Jedna tylko Kendra widzi jak ohydną facjatę skrywa pod płaszczykiem piękna, tajemniczy chłopak. W finale części pierwszej Kendra zyskała magiczny dar przekazany przez pocałunki wróżek. Umiejętność widzenia magicznych stworzeń bez picia mleka, znajomość języków to tylko niektóre z cennych umiejętności dziewczynki. Nieznajomy brzydal wprowadza trochę zamieszania w życie klasy i szkoły. Na szczęście pojawia się drugi nieznajomy, podający się za przyjaciela dziadka Soerensena i obiecuje dzieciom pomoc. Jak się zakończy historia tej pomocy tego nie zdradzę, powiem tylko, że jest to wstęp do kolejnej wielkiej przygody w Baśnioborze. 
Nad magicznym rezerwatem gromadzą się ciemne chmury. Stowarzyszenie Gwiazdy Wieczornej zrobi wszystko, by móc wejść do rezerwatu, a następnie odnaleźć ukryty w nim drogocenny artefakt, który jak nietrudno się domyślić, zagraża światu. 
Seth i Kendra z pomocą dziadków, a także nowo poznanych Vanessy, Tanu i Coultera będą musieli się zmierzyć z przebudzonym demonem Ollochem Żarłocznym, wykryć sabotującego ich starania zdrajcę oraz odnaleźć artefakt, zanim zrobi to wróg. 
Tym, co mi się podobało w powieści jest starannie nakreślone tło i szczegóły składające się na obraz całego magicznego rezerwatu.  Specyfika stworzeń zamieszkujących to miejsce jest ciekawa i zaskakująca; wróżki nadal są egoistyczne i złośliwe, a dwaj satyrowie spekulują, ile się tylko da. Z dobrej strony pokazują się skrzaty, które w odpowiedniej chwili pomogą dzieciom. 
Poza tym powieść czyta się lekko i łatwo, w zasadzie nie można się nudzić. 
Autor pamięta też o wydźwięku dydaktyczno wychowawczym historii. Tym razem porusza kwestię ostrożności w kontaktach z obcymi osobami. Wraca też motyw przestrzegania reguł i zasad. Z tym ostatnim większy kłopot ma Seth, nie tylko dlatego, że jest młodszy i bardziej łatwowierny, ale też dlatego, że ma taki charakter. Po prostu nie umie siedzieć bezczynnie i aż się pali do działania.
Mimo pozytywnego wrażenia z całej lektury, tym razem nie uniknęłam uczucia irytacji. Tyczy się ono dziadków Sorensenów. Jakoś nie chce mi się wierzyć, żeby dojrzali i doświadczeni opiekunowie takiego rezerwatu byli tak naiwni i nieprzewidujący. W rezultacie z całym niebezpieczeństwem mierzą się dzieci, bo dorośli znowu wpadli w kłopoty i trzeba ich ratować. A czy nie lepiej byłoby, gdyby dzieci razem z dziadkami pokonywali przeciwników? Skoro w przyszłości Kendra i Seth mają przejąć rodzinną schedę, to chyba powinni mieć się od kogo uczyć? A od kogo mają się uczyć, jak nie od własnych dziadków? 
Na końcu książki podobnie jak w części pierwszej znajdują się tematy do dyskusji. 
Zakończenie jest częściowo otwarte, bo tak naprawdę chwilowo obie strony konfliktu znalazły się w impasie. Co będzie dalej? O tym przekonam się, czytając część trzecią. 
Mimo tej drobnej irytacji polecam Baśniobór. Książka jest mądra, zabawna i oryginalna. Może być zarówno dobrym prezentem dla kogoś nastoletniego, kto chce zacząć swoją przygodę z fantastyką, jak i ciekawą lekturą na jedno popołudnie.