poniedziałek, 27 lutego 2017

Danielle L. Jensen: Waleczna czarownica

Autor: Danielle L. Jensen
Tytuł: Waleczna czarownica
Seria: Klątwa # 3
Stron: 398
Wydawca: Galeria Książki






To było nieuniknione. Pokonanie czarownicy spowodowało, że trwająca od pięciuset lat klątwa, została zdjęta. Tym samym trolle uwięzione w mieście pod górą, zyskały możliwość przejścia do ludzkiego miasta, Trianon. Ludziom grozi wielkie niebezpieczeństwo, bo nie wszystkie trolle są przyjaźnie nastawione. Przed Cecile, Tristanem i ich przyjaciółmi trudne zadanie. Wygranie wojny z jak najmniejszą szkodą dla obu ras. 
Tak w skrócie przedstawia się fabuła trzeciego i ostatniego tomu serii Klątwa autorstwa Danielle L. Jensen. Autorce udało się wykreować fantastyczny świat, w którym realizm świata ludzi i magia trolli oraz elfów przenikają się, tworząc bardzo ciekawe połączenie. Związanie małżeństwem śmiertelnej dziewczyny i księcia trolli nie tylko zaowocowało rewolucją w obu światach, ale też zmieniło wszystko we wzajemnym postrzeganiu się obydwu nacji. 

Trzeci tom jest utrzymany w poważnym tonie. Zabicie Anushki, czarownicy, która obłożyła miasto trolli klątwą, zapoczątkowało serię dramatycznych wydarzeń. To że trolle weszły do miasta ludzi, to jeszcze nic. Dużo gorszy jest fakt, że zaprzysięgły wróg Tristana i Cecile planuje zniewolić ludzi i za ich pomocą zdobyć panowanie nad oboma światami. Angouleme z pomocą Lessy oraz chorego psychicznie księcia Rolanda wydaje się praktycznie niepokonany. Co mogą zrobić Cecile i Tristan mając do pomocy niemagicznych ludzi? Przegrana sprawa. A może jednak?

Choć wątek romansowy został tutaj bardzo fajnie poprowadzony, Tristan i Cecile nie mają czasu na amory. Przez większość czasu działają oddzielnie, dzięki czemu widać wyraźnie, jak dużą przemianę przeszli. Cecile z nieśmiałej dziewczyny z talentem wokalnym, przeistoczyła się w potężną i nie bojącą się ryzyka czarownicę, a Tristan zmienił się z samolubnego księcia we władcę, któremu leży na sercu dobro zarówno trolli, jak i ludzi. Równie ciekawe i barwne są postaci drugiego planu: honorowy Marc, zżyte ze sobą mocno bliźnięta Vincent i Victoria oraz przyjaciele Cecile, Chris i Sabine.
Finałowe rozdziały powieści przyniosły mi kilka zaskakujących momentów i muszę przyznać, że autorka po raz kolejny bardzo miło mnie zaskoczyła, zakończyła bowiem swoją trylogię w ciekawy sposób, bez zbędnej ckliwości. 

Trylogię Klątwa powinien przeczytać każdy, kto mieni się fanem fantasy. Jeśli zastanawiacie się, co wspólnego mają trolle i elfy, do czego przydaje się żelazo we krwi i po prostu lubicie dobre historie przygodowe z intrygą, romansem i wojaczką, to trzytomowa Klątwa Danielle L. Jensen jest idealną dla Was lekturą. 
Polecam!

Dziękuję!

piątek, 24 lutego 2017

Ann Morgan: Moja siostra...czy ja?

Autor: Ann Morgan
Tytuł: Moja siostra...czy ja?
Stron: 384
Wydawca: AMBER







Były sobie dwie siostrzyczki. Jedna dobra, druga zła. Tak można by w skrócie opisać początek powieści Ann Morgan. 
Helen i Ellie są bliźniaczkami. Z wyglądu są identyczne, odróżniają je natomiast fryzury i umiejętności. Helen jest tą zdolną, której wszystko przychodzi łatwo i szybko. Ellie to ta gorsza, zawsze piąte koło u wozu
Któregoś dnia Helen wpada na pomysł, by na jedno popołudnie, w ramach psikusa, zamienić się z siostrą ubraniami. Jednak, gdy przychodzi pora na powrót do właściwych ról, Ellie odmawia. Od tej pory życie Helen staje się koszmarem, nikt jej bowiem nie wierzy, a wszystkie próby, by udowodnić otoczeniu swoją tożsamość, kończą się katastrofą, która dodatkowo tylko utwierdza wszystkich w przekonaniu, że Ellie/Helen jest złym dzieckiem. 

Mijają lata. Jedna z sióstr ulega wypadkowi. Druga widzi w tym swoją szansę na normalność. Czy prawda, jakakolwiek jest, wreszcie wyjdzie na jaw?

Mocną stroną książki są opisy stanów emocjonalnych bohaterki. Te szybko zmieniające się nastroje od spokoju czy błogiej radości przez gniew i wściekłość okraszone wulgaryzmami do myśli, które wprowadzone w czyn mogłyby zabić. Z tego też powodu głównej bohaterki nie da się lubić. To ten typ człowieka, który jest nieobliczalny, a  co za tym idzie stanowi zagrożenie nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla bliskich i otoczenia. Zachowanie rodziny Helen można potępiać i krytykować, ale rozumiem też ich obawy i wrogość wobec dorastającej dziewczyny, która sprawia kłopoty, nieustannie  coraz gorsze. Najprostszą metodą jest się po prostu od niej odciąć, bo przecież terapie, leczenie, poświęcanie uwagi, jest czaso- i pracochłonnym zajęciem na długie lata. 

Zmienne nastroje Helen spowodowały też, że nie wierzyłam w jej wersję wydarzeń. Równie dobrze wszystko to mogło się dziać tylko w jej umyśle, być odbiciem jej pragnień, by być lubianą, odnoszącą sukcesy i docenianą dziewczyną,  a potem kobietą. Jestem w stanie uwierzyć, że matka mogła wiedzieć o przemianie i nic z tym nie zrobić (z dziwacznie przerażających powodów), ale przecież dwie skrajnie różne dziewczynki nie zamieniły się chyba nagle też mózgami, aby ich nie poznać po umiejętnościach, posiadanej wiedzy czy osiągnięciach szkolnych. Oprócz tego wierzyć mi się nie chce, że sześciolatka potrafiłaby wytrwać tak długo w mistyfikacji. W końcu to przecież małe dziecko.

Dlatego też, pomimo że powieść trzyma czytelnika w napięciu i każe mu się gubić w domysłach i spekulacjach, nie mogłam się zdobyć na to, by kibicować głównej bohaterce, czy choćby jej uwierzyć. Może jestem okrutnym sceptykiem, ale nie mogłam się pozbyć myśli, że gdyby zaczęła brać leki, być może jej życie by się ułożyło i obrało zupełnie inny kierunek. Jedno z pewnością się autorce udało: przeżycia Helen utkwiły mi w pamięci i analizuję je od kilku dni. Choćby z tego powodu powieść Moja siostra...czy ja? warto polecić czytelnikom lubiącym thrillery o rodzinnych zawikłanych tragediach.

Dziękuję!

wtorek, 21 lutego 2017

Ronaldo Wrobel: Tłumacząc Hannah

Autor: Ronaldo Wrobel
Tytuł: Tłumacząc Hannah
Stron: 264
Wydawca: Bukowy Las







Dość rozpowszechnione jest przekonanie, że groza II wojny światowej objęła głównie Europę, względnie trochę Azji i Ameryki Północnej. O Ameryce Południowej w tym kontekście mówi się mało. Tymczasem powieść Tłumacząc Hannah dobitnie pokazuje, że terror tamtych czasów swoim mackami sięgnął także m.in. Brazylii. 

Lata 30 XX wieku, Rio de Janeiro. Imigrantów żydowskiego pochodzenia przybywa i nie dziwiłoby to nikogo, gdyby nie zmiana rządu na dyktatorski, który wszędzie widzi spiski, sabotaże i "semickie wpływy". 
Główny bohater Max Kutner, z zawodu szewc, z pochodzenia Polak, a z wyznania Żyd, dostaje od władz propozycję nie do odrzucenia. Ma tłumaczyć z jidysz na portugalski listy swoich pobratymców oraz szukać w nich zaszyfrowanych informacji o działalności wywrotowej i antyrządowej.  

Max to człowiek samotny, trochę dziwak, albo jak kto woli kawaler z nawykami, nie jest tym zajęciem zachwycony, ale nie ma wyjścia. Dlatego stara się podchodzić do tego zajęcia z dystansem, choć z czasem coraz częściej zdaje sobie sprawę, że czyta listy ludzi, wśród których się obraca. Z tym jednak dałoby się żyć, gdyby nie listy Hannah. 
Kobieta o tym imieniu koresponduje z siostrą, a sposób w jaki do niej pisze, zauroczą Maxa. W ten sposób, jeszcze nie znając kobiety, nawet nie wiedząc jak wygląda, mężczyzna zakochuje się. Od tej pory zrobi wszystko, aby poznać Hannah, a być może nawet zdobyć ją. 

Spotkanie z Hannah odmieni całe życie szewca i obudzi w nim uczucia, których istnienia dotąd w sobie nie podejrzewał. Jednocześnie bohater przekona się, że spisków jest dużo więcej niż myślał, zaś on sam znajduje się w centrum ważnych wydarzeń. 

Powieść Tłumacząc Hannah wydaje się może niepozorna, ale zaskakuje i to nie jeden raz. Zaskakują bohaterowie, którzy wcale nie są tacy przeciętni, na jakich wyglądają. Ich codzienne życie to tylko pozory, zaś prawda jest zupełnie inna, często wstydliwa, bolesna, a nawet hańbiąca.  Równie zaskakujące są podejmowane przez nich decyzje czy zawierane relacje. Jak Max poradzi sobie z uczuciami do tajemniczej Hannah i czy natrafi na ślady spisku w tłumaczonych listach? W końcu z kobietą jak z przekładem: wierność i piękno nie idą tutaj w zgrabnej parze. 
Dobrze oddał autor klimat słonecznego i egzotycznego Rio de Janeiro, miasta kontrastów i sprzeczności. Sposób prowadzenia narracji i opisywania przeżyć bohaterów momentami przypominał mi książki Gabriela Garcii Marqueza, co było bardzo przyjemnym skojarzeniem. 

Ciekawie skonstruował autor zakończenie. Gdy już się wydaje, że wszystko wiemy, dostajemy małego prztyczka w nos i okazuje się, że nie wszystko było tak, jak na początku wyglądało.
Polecam powieść Tłumacząc Hannah miłośnikom zawikłanych, skomplikowanych relacji damsko-męskich z wojną w tle. Umili wieczór, zapadnie w pamięć i skłoni do refleksji.

Dziękuję!

niedziela, 19 lutego 2017

Sarah Hilary: Nie ma innej ciemności

Autor: Sarah Hilary
Tytuł: Nie ma innej ciemności
Seria: Inspektor Marnie Rome t. 2
Stron: 404
Wydawca: Czwarta Strona







Po przeczytaniu debiutanckiej powieści Sarah Hilary W obcej skórze, stałam się zadeklarowaną fanką poczynań inspektor Marnie Rome i z niecierpliwością czekałam na kontynuację. W obcej skórze czytałam z wypiekami na twarzy; zagadnienie przemocy domowej to temat stary jak sam świat, jednak Sarah Hilary przedstawiła go w zupełnie innym świetle, brawurowo łącząc elementy obyczajowe i sensacyjne, co sprawiło, że historia udała się śpiewająco, przyprawiając  czytelnika o dreszcz. 

W drugiej części, bazując na relacjach rodziców z małym dzieckiem, autorka ponownie wykreowała powieść, od której nie sposób się oderwać. 
W jednej z wschodnich dzielnic Londynu, na nowo powstałym osiedlu, pracujący w ogrodzie Terry Doyle natrafia na podziemny bunkier. Schodzi do niego i dokonuje makabrycznego znaleziska. Odkryte szczątki dwóch małych chłopców stawiają na nogi policyjny oddział pod dowództwem inspektor Rome. Śledztwo nie będzie łatwe. Z ciał chłopców nie pozostało zbyt wiele, oprócz tego okazuje się, że nie figurują oni w żadnych kartotekach jako zaginieni czy poszukiwani. Wszystko to bardzo utrudnia policji pracę. 

Kolejna sprawa Marnie Rome jest jeszcze trudniejsza od poprzedniej. Tym razem ofiarami są małe dzieci, które zależne od kochających je dorosłych, są zupełnie bezbronne. W ostatnich latach zagadnienie depresji poporodowej zyskało rozgłos, nadal jednak kojarzy się głównie ze smutkiem młodej matki i brakiem chęci do działania i opieki nad dzieckiem. Tymczasem okazuje się, że jest to zaledwie wierzchołek problemu. Autorka, opierając się na najnowszych artykułach i badaniach, ukazuje czytelnikowi mroczną stronę tego schorzenia, które jest zagrożeniem nie tylko dla zdrowia kobiety, ale też dla życia dzieci. Do czego może być zdolna matka, która kochając swoje dzieci i chcąc je chronić, jest dla nich potencjalnym niebezpieczeństwem? Jak te dolegliwości wpływają na życie rodziny i jak odbijają się na partnerach i mężach? Na podstawie dramatycznej historii Esther i Matta Reidów dowiemy się, jak to może wyglądać. 

Pomimo drastycznych opisów i kilku niespodziewanych rozwiązań, tak mniej więcej w połowie, historia traci rozpęd. Stało się tak głównie dlatego, w moim odczuciu, że autorka w ogóle nie rozwinęła wątku przyrodniego brata Marnie, Stephena. Pojawiło się co prawda kilka poszlak, jednak nadal nie zyskujemy odpowiedzi na dręczące nas pytania. Myślę, że zadziałało tu głównie prawo środkowych części i liczę na to, że kolejny tom wyjaśni tę tajemniczą sprawę i da odpowiedzi na liczne pytania w związku z motywami, którymi się Stephen kierował. 
W tomie drugim trochę lepiej poznajemy Noaha Jake'a i jego życie prywatne, co akurat było miłym urozmaiceniem. 
Pomijając kwestie tempa fabuły, powieść czyta się naprawdę dobrze. Sarah Hilary ma lekkie pióro, a przy tym jest bardzo wnikliwa, dzięki czemu tworzone przez nią historie przerażają, ale też fascynują, przez co nie można się od nich oderwać. 

Każdy, kto czytał część pierwszą, powinien być zadowolony, a nowi czytelnicy mogą zacząć od części drugiej, by ewentualnie potem nadrobić sobie pierwszą. Prowadzone sprawy nie łączą się ze sobą, dzięki czemu obie książki można czytać niezależnie od siebie, niemniej jednak znajomość obu, daje fajne poczucie pełni. 
Polecam.
Dziękuję!

środa, 15 lutego 2017

O genialnym chłopcu i wiernym Korku czyli Frankenweenie

Tytuł: Frankenweenie
Reżyseria: Tim Burton
Scenariusz: John August, Leonard Ripps
Czas trwania: 87 min.
Wytwórnia: Disney








Na początku chciałam zaznaczyć, że od czasów lektury Cmętarza zwieżąt S. Kinga nie jestem zwolennikiem ożywiania jakichkolwiek istot żywych do ponownej egzystencji. 
Krótka znajomość z Mumią Dummie jeszcze sprawę pogorszyła. Nie chodzi nawet o to, że to takie niewłaściwe, a raczej o ten niesmak, który budzą we mnie tego typu historie.  To dlatego początkowo nie byłam przekonana do krótko opisanej w gazecie fabuły filmu Tima Burtona. 
Jak się okazało, niesłusznie. Jeśli ktoś umie robić takie historie i to z wdziękiem, a na dodatek ze zdolnością pobudzenia widza do płaczu, to tylko Tim Burton. I co najlepsze: za pomocą genialnego, wyważonego i wysmakowanego połączenia groteski, makabry i czarno-białej scenerii. 
Jednym słowem Frankenweenie to piękna i wzruszająca historia, której nie da się nie kochać.  

Od pierwszego wejrzenia da się poznać styl Tima Burtona. Postaci mają duże głowy, zaś ich ręce i nogi są cienkie. Mimika twarzy jest praktycznie żadna. Utrzymany w czarno-białej kolorystyce film dziś może się oglądać nieco dziwacznie, ale też niezaprzeczalnie ma ogromny urok, tej inności właśnie. Nie bije po oczach kolorami spod znaku heloł Kitty, pozwala bardziej skupić się na tym, co się dzieje. 

Obraz jest ukłonem w stronę Frankensteina Mary Shelley. Miasteczko nazywa się New Holland, na wzgórzu za miastem znajduje się wiatrak, a główny bohater to nastolatek, nazwiskiem Victor Frankenstein. Najlepszym przyjacielem chłopca, jest baryłkowaty kundelek Sparky, w polskiej wersji zwany Korkiem. Inteligentny Victor nie potrzebuje towarzystwa kolegów:  ma swoje pasje, jakimi są kręcenie filmów i robienie doświadczeń na strychu własnego domu, w czym Korek wiernie mu asystuje. 
Na skutek nieszczęśliwego wypadku Korek ginie pod kołami samochodu. Zrozpaczony Victor postanawia ożywić psa. Co z tego wyniknie? 

Muszę przyznać, że bardzo spodobała się nam (oglądałam z małżonkiem) droga, którą poszedł reżyser.  Co prawda ożywiony Korek wygląda i funkcjonuje jeszcze gorzej niż przedtem, ale ocalało w nim to, co czyni go najpiękniejszym psem na świecie: mianowicie wierność i oddanie swojemu chłopcu. Być może dlatego właśnie sam proces się powiódł, czego nie można powiedzieć o rybce, żółwiu, czy kocie. Liczą się więc przede wszystkim pobudki, którymi się kierujemy. 

Frankenweenie to piękna i bardzo oryginalna historia. Tym razem kochać oznacza nie tylko pozwolić komuś odejść, ale wręcz przeciwnie: walczyć o niego do końca i wbrew wszystkiemu. 

Film zdecydowanie zasługuje na uwagę. Miluśińskim bym go raczej nie poleciła, ale dorosłym lubiącym tego typu historie, jak najbardziej.

niedziela, 12 lutego 2017

Nora Roberts: Poszukiwania

Autor: Nora Roberts
Tytuł: Poszukiwania
Stron: 448
Wydawca: Świat Książki







Po książkę Poszukiwania sięgnęłam, gdyż gorąco namawiała mnie do tego moja Mama, głównie ze względu na wątek z labradorami. Myślę, że gdyby nie to, to w ogóle bym na tę powieść nie zwróciła uwagi. Lubię co prawda twórczość Nory Roberts, ale nie na tyle, aby zaczytywać się w niej codziennie. 

Główną bohaterką jest dobiegająca trzydziestki Fiona Bristow. Kobieta mieszka w ładnym domku na malowniczej wysepce Orcas u wybrzeży Seattle. Ma grono oddanych przyjaciół i jeszcze bardziej oddanych stróżów w postaci trzech, cudownych labradorów: Pecka, Newmana i Bogarta. Kobieta cieszy się powszechnym szacunkiem i uznaniem, gdyż zawodowo zajmuje się poszukiwaniem osób zaginionych w terenie, a na co dzień prowadzi szkolenia dla psów i ich właścicieli. 
Jest jednak i druga, ciemniejsza strona tej sielanki. 8 lat temu Fiona padła ofiarą psychopatycznego zabójcy kobiet i jako jedyna z tej grupy uszła z życiem. Obwarowania, jakie poczyniła w swoim życiu i otoczeniu, dają jej poczucie bezpieczeństwa, jednak zdarzają się gorsze dni, zwłaszcza że zaczynają znikać kolejne kobiety. Morderca został schwytany i siedzi w więzieniu. Czyżby miał wspólnika? A może to naśladowca? Pętla zaciska się coraz bardziej. Czy Fiona z pomocą nowo poznanego Simona zwycięży ponownie stare koszmary? 

Książkę czyta się dobrze i lekko. Najprzyjemniejsze i nawet trochę pouczające są sceny z udziałem psów, a zwłaszcza małego Jawsa, szczeniaka należącego do Simona. Można się przy czytaniu serdecznie uśmiać, a nawet rozczulić. Mając własnego labradora dobrze wiem, jak cenne jest posiadanie kochającego psa, który zrobiłby wszystko dla swojego opiekuna. 
Przyjemnie poprowadzony jest także wątek romansowy, choć z góry wiadomo, że tak on właśnie się skończy. Autorka nie piętrzy przed Fioną i Simonem jakichś wielkich przeszkód, typowych dla tego typu romansów. Ot kilka poważnych dyskusji i od razu jest wszystko ok. Bohaterowie tak się do siebie dopasowali, jakby puzzle wskoczyły na swoje miejsce. Klik i już. 

Zastrzeżenia mam natomiast do wątku sensacyjnego. Zabrakło mi tutaj napięcia typowego dla schematu: morderca i zemsta po latach. Obserwując zachowanie Fiony i jej starania na wszystkich poziomach, aby się zabezpieczyć przed zagrożeniem, nie wierzyłam, że w ogóle jej coś grozi. Tutaj nic nie miało prawa się stać. Nie mam na myśli tylko trzech świetnie wyszkolonych psów i oddanego mężczyzny. Właściwie cała wyspa staje na głowie, by zapewnić Fionie bezpieczeństwo. Zazwyczaj jest tak, że ktoś czegoś nie dopatrzy, popełni jakąś nieostrożność, co daje zabójcy okazję do działania.  Tutaj tego nie ma. Od razu wiadomo, że wszystko dobrze się skończy. 

Pomijając ten drobny mankament, na który jako właścicielka brązowego wariata, jestem w stanie przymknąć oko, Poszukiwania to taki czasoumilacz na leniwe popołudnie, kiedy chcemy poczytać coś lekkiego i wywołującego uśmiech na twarzy i ciepło na sercu. Takim osobom Poszukiwania z pewnością przypadną do gustu.

piątek, 10 lutego 2017

Rick Riordan: Grecy bogowie według Percy'ego Jacksona

Autor: Rick Riordan
Tytuł: Grecy bogowie według Percy'ego Jacksona
Stron: 464
Wydawca: Galeria Książki








Jakiś czas temu zaczytywałam się w książce o greckich herosach. Narratorem był nastoletni heros Percy Jackson, syn boga mórz Posejdona. Sposób opowiadania o półbogach, często rodzeństwie lub kuzynach Percy;ego chwycił mnie za serce. Było nie tylko zgodnie z grecką mitologią, a więc informacyjnie, ale też zabawnie i ciekawie. Czytało się tak, jakby się słuchało gawędy przy ognisku na obozie. 

Tej zimy przyszedł czas na lekturę pierwszej książki z tej serii, zanim bowiem Percy opowiedział o herosach, w podobny sposób przedstawił najważniejszych greckich bogów.

Jacy są greccy bogowie? Przede wszystkim bardzo podobni do ludzi. Nie potrafią przyznać się do błędów, choć, powodowani ambicją, żądzą i namiętnościami, popełniają ich całe mnóstwo. Igrają z losem śmiertelników, nie zwracając uwagi na kruchość ludzkiego życia, które nie ma dla nich żadnego znaczenia. Zdradzają, płodzą dzieci, rzucają klątwy na całe rody i miasta, zabijają, przemieniają i robią dziwne, często straszne, często obrzydliwe rzeczy. Nie ma dobrych i złych bogów. To jak przypływ i odpływ. Każdy z bogów potrafi obdarować łaskami, w postaci cennych umiejętności, czy rzemiosł, albo w przypływie gniewu zmieść z powierzchni ziemi całe plemię. 

Opowieść Percy'ego sięga początków świata, a więc Chaosu oraz związku Gai i Uranosa. Młody heros opowie, jak według Greków powstał świat, jak wyglądał pierwszy zamach stanu z udziałem Kronosa, a potem drugi z udziałem Zeusa oraz co za tym idzie, jak trójka najważniejszych bogów podzieliła się władzą i co z tego wynikło.
Następnie w kolejnych rozdziałach Percy opowiada o najważniejszych greckich bogach: o tym, w jaki dziwaczny sposób się narodzili i jakie dziedziny przypadły im w udziale. Dużo miejsca poświęca ich romansom ze śmiertelnikami, bo z takich związków rodzili się herosi, których losy i działania wpływały często na losy całych państw, a nieraz kontynentów. 

Z typową dla siebie swadą, w miarę obiektywnie, o ile można być obiektywnym wobec członków własnej rodziny. 
Poznamy zatem bardzo charakterne boginie takie jak Hestia, Hera czy Demeter oraz młodsze pokolenie reprezentowane przez Atenę, Afrodytę, Persefonę i Artemidę. Dowiemy się, jak znoszą rywalizację ze śmiertelniczkami, jak kochają i jak nienawidzą. 
Równie ciekawe są rozdziały o bogach płci męskiej. Z głównej trójki (Zeus, Posejdon i Hades) najbardziej przystępny okaże się (!) Hades, a młodsze pokolenie bogów: Apollo, Hermes, Dionizos, czy Ares to grupa zabójców, celebrytów i pijaków. Najwięcej mojej sympatii, z racji posiadanych umiejętności i wykonywanego zawodu, wzbudził Hefajstos, bóg rzemieślników i ognia.

Opowiadane przez Percy'ego historie są zabawne, pełne przeróżnych szczegółów i tak obrazowo opowiedziane, że naprawdę zapadają w pamięć.
Książkę z powodzeniem mogą czytać ci, którzy się do mitologii jeszcze nie przekonali, a także ci, którzy przygodę z olimpijską rodziną chcieliby dopiero zacząć. Dla zagorzałych fanów mitologii greckiej książka będzie miłą gratką i uzupełnieniem tego, co już o mitologii wiemy. To jak wyszukany deser po sutym obiedzie. 
Rick Riordan jak zwykle w pełnej formie i na wysokości zadania. Polecam!

Recenzja drugiej części, w której Percy opowiada o greckich herosach 

wtorek, 7 lutego 2017

Danielle L. Jensen: Ukryta łowczyni

Autor: Danielle L. Jensen
Tytuł: Ukryta łowczyni
Seria: Klątwa #2
Stron: 500
Wydawca: Galeria Książki





Ukryta łowczyni to druga część świetnej trylogii fantasy, dziejąca się w świecie, gdzie ludzie i trolle żyją tuż obok siebie, choć ci pierwsi nie do końca są tego świadomi. Ludzie mieszkają w jak najbardziej ludzkim mieście, trolle zaś od pięciu stuleci tkwią uwięzione pod Górą, w której mają swój mikroświat. Prastara elfia przepowiednia głosi, że jedynie połączenie księcia trolli z ludzką dziewczyną może doprowadzić do zdjęcia klątwy. W pierwszym tomie okazało się jednak, że to za mało. Dopóki żyje czarownica, która klątwę rzuciła, dopóki nie ma mowy o jej zdjęciu. 
Porwana przez trolle Cecile i przymusem jej poślubiony Tristan, jednoczą siły i postanawiają odmienić losy obu nacji. W między czasie rodzi się miedzy nimi prawdziwe uczucie, co tylko komplikuje sprawę, ale który czytelnik  nie lubi takich komplikacji?

W drugiej części trylogii narrację podzielono po równo między dwoje głównych bohaterów, co zapewne wynikło z tego, że ich rozdzielono.
Cecile wróciła do świata ludzi. Wyzdrowiała i zgodnie z wcześniejszym planem swojej matki, dołączyła do śpiewaczej trupy pod jej nadzorem. Dziewczyna śpiewa czyli właściwie robi, to co zawsze chciała, jednak jej myśli nieustannie krążą wokół osoby czarownicy, która ponad  500 lat temu uwięziła trolle pod górą. Związana obietnicą daną władcy trolli, Cecile spala się w ogniu danego słowa i nie ustaje w wysiłkach, by odnaleźć czarownicę i ... zabić ją. Czy tak się stanie? Hmm. 

Z perspektywy Tristana oglądamy odmienione zarzewiem rewolucji Trollus, młodego księcia, który utracił pozycję dziedzica następcy tronu, a co za tym idzie skutki jego decyzji, które niczym rykoszet uderzyły w jego bliskich i przyjaciół. W pierwszej części młody książę jawił się jako piękny, ale trochę bezużyteczny. Teraz pozbawiony mocy jest bardziej ludzki, co bardzo mi się podobało.

Uważny czytelnik szybko odczyta wskazówki autorki i odkryje tożsamość Anushki. Bohaterom zajmie to trochę więcej czasu, ale właśnie na tym polega przyjemność płynąca z lektury. 
Podoba mi się również takie budowanie fabuły, żeby w każdej części przykuć czymś uwagę czytelnika. Zwykle w trylogiach druga część jest trochę takim odciąganiem tego co nieuniknione i dzieje się niewiele. Tutaj tego nie ma. Poszukiwania czarownicy, stopniowanie napięcia w związku z czekającym Cecile występem oraz finałowy suspens sprawiają, że powieść czyta się z wielką przyjemnością. Romansu tu mało, właściwie tyle ile trzeba, za to dzieje się dużo i przygoda aż porywa. 

Ukryta łowczyni to godna i ciekawa kontynuacja opowieści o połączonych ze sobą światach trolli i ludzi, na obrzeżach których czają się okrutne elfy. Czy miłość i wspólne działanie ludzkiej dziewczyny i księcia trolli wystarczy, aby uniknąć rzezi ludzkiego miasta? 
Mam nadzieję, że tom trzeci będzie zadowalającą odpowiedzią.

niedziela, 5 lutego 2017

Leniwy, szablozębny i puszysty czyli Epoka lodowcowa

Tytuł: Epoka lodowcowa
Reżyseria: Chris Wedge
Scenariusz:  Michael Berg, Michael J. Wilson, Peter Ackerman
Czas trwania: 81 min.
Wytwórnia: 20th Century Fox





Wbrew temu co twierdzą podręczniki do geografii epoka lodowcowa może i była 100 tys. lat temu, ale swój prawdziwy renesans zaczęła przeżywać w XXI wieku, a konkretnie w roku 2002, kiedy to studio filmowe 20th Century Fox wyprodukowało pierwszą część filmu o tym samym tytule. 
Dziś, kiedy triumfy na ekranach kin święci już piąta część cyklu, o serii można powiedzieć, że to niemal gimnazjalistka, z którą dorastało całe obecne młode pokolenie.

Akcja pierwszej części dzieje się 20 tys. lat temu. 
Wszystko, jak to w tej serii bywa, zaczyna się od głupawej wiewiórki, której życiową obsesją są żołędzie. Pogoń za nimi to sens jej życia, przyczyna licznych tarapatów oraz zmian z klimacie i ukształtowaniu powierzchni Ziemi.
Postępujące zlodowacenie zmusza zwierzęta do migracji. Dwa spóźnione zwierzaki: mrukliwy mamut Manfred oraz gadatliwy leniwiec Sid poznają się przez przypadek i dalszą podróż kontynuują razem, mimo niechęci tego pierwszego i dobrych chęci drugiego. Niebawem dołączy do nich tygrys szablozębny Diego, który tylko czyha na okazję, aby ukraść bohaterom znalezione w drodze ludzkie niemowlę. Zwierzaki postanawiają oddać dziecko ojcu, a Diego ma być przewodnikiem. Odbyta podróż, wspólnie pokonywane przeszkody, zbliżają do siebie to najbardziej pogięte stado na świecie i sprawiają, że faktycznie stają się troszczącym się o siebie stadem. Ale w początku filmu daleka do tego droga. 

Schemat Epoki lodowcowej, jeśli idzie o charaktery bohaterów, jest bardzo podobny do fabuły Shreka. Mamy tu trio. Milczący, silny Maniek to samotnik i odludek, ale okaże się, że ma do tego powody. Przy bliższym poznaniu nie jest taki zły, o ile komuś będzie chciało się przebijać przez jego skorupę. Gaduła Sid, choć pozornie wydaje się tępy i głupiutki, ma serce na właściwym miejscu i nie przejmuje się opryskliwością mamuta, dzięki czemu może z nim wytrzymać. Tygrys Diego to myśliciel, jest naprawdę mądry i widzi wiele, choć o tym nie mówi. Przejdzie przemianę, gdy zda sobie sprawę, co oznacza lojalność wobec stada. Razem tworzą dziwaczną drużynę, która dałaby się za siebie pokroić. 
W międzyczasie śledzimy też starania wiewióra, który kierowany wiewiórczym instynktem stara się ukryć żołądź, a robi to tak pechowo, że zawsze wywołuje kataklizm. W odróżnieniu od reszty zwierząt nie mówi, choć jest całkiem dobry w kalambury. 
Komizmu dodają dwa nosorożce znajdujące ostatni tego lata mleczyk, czy starający się wyewoluować pancernik. 

Bardzo mi się podobał polski dubbing. Głębokie spokojne głosy P. Fronczewskiego i W. Malajkata idealnie oddawały powagę i opanowanie Manfreda i Diega, a sepleniący C. Pazura jest irytująco śmieszny w roli Sida. 
Choć animowane komputerowo, bardzo piękne są lodowe krajobrazy, a muzyka idealnie oddaje lodowy, czasem sentymentalny klimat wspomnień.  

Myślę, że seansu Epoki lodowcowej nikomu nie trzeba polecać. Nie ma tu limitu wiekowego i, co fajne, można ją oglądać wiele razy, bez zagrożenia nudą. Słowem, bajka broni się sama. To piękna opowieść o przyjaźni, lojalności i przewrotnym losie, który z wroga robi czasem sojusznika, a nawet przyjaciela.

czwartek, 2 lutego 2017

Kate Morton: Strażnik tajemnic

Autor: Kate Morton
Tytuł: Strażnik tajemnic
Stron: 560
Wydawca: ALBATROS








W chwili, gdy to piszę, nie ma więcej powieści Kate Morton. W sumie jest ich tylko pięć i wszystkie już przeczytałam. Strażnik tajemnic był ostatni. (Nie czytałam powieści w kolejności ich wydawania) To chyba najgorsza sytuacja, w jakiej może się znaleźć czytelnik, który pokochał danego autora.  Oczekiwanie aż pisarz stworzy kolejną powieść, a potem zostanie ona przełożona na polski... makabra.
Polubiłam Kate Morton za snucie zawiłych historii rodzinnych, nakładanie na siebie sekretów, które wyjaśnia późny wnuk po wielu latach. Najfajniejsze zaś jest to, że gdy już wydaje się, że w trakcie czytania udało mi się rozgryźć sekret, autorka robi coś takiego, czego w ogóle nie podejrzewałam. Uwielbiam być tak wyprowadzana w pole. 

Fabuła powieści Strażnik tajemnic toczy się na dwóch, ściśle ze sobą powiązanych, płaszczyznach. 
Pierwsza to lata 40 XX wieku w Londynie ogarniętym wojną. To tutaj żyją i mieszkają dwie kobiety, których historie tak ściśle się ze sobą splotły, choć właściwie Dolly i Vivien wcale się nie znały. Druga płaszczyzna to także Londyn, ale rok 2011, a więc wiele lat później i tu główną bohaterką jest córka jednej z kobiet,  Laurel. 

Powieść jest podzielona na cztery części, a każda z nich skupia się na przeżyciach innej bohaterki. Częściowo poznajemy ją dzięki jej wewnętrznej narracji, a częściowo dzięki poznawaniu jej życia przez kogoś, kto szuka odpowiedzi na dręczące go pytania. 
Rozdziały zatytułowane Dolly i Dorothy dotyczą tej samej osoby, jednak na różnych etapach jej życia. Dorastająca Dolly to neurotyczka, marzycielka, osoba bujająca raczej w obłokach niż stąpająca twardo po ziemi. To właśnie ta skłonność do fantazjowania wpędzi ją w kłopoty, które nie tylko zmienią jej całe życie, ale też sprawią, ze podjętych decyzji dorosła Dorothy będzie długo, długo żałować. 
Rozdział pt. Vivien przybliża nam postać tajemniczej Vivien Jenkins, która pod fasadą obojętności i spokoju, skrywa przeżytą w dzieciństwie tragedię i koleje swojego małżeństwa. 
Postacią, która, jak klamra, spina całą historię jest Laurel. Obecnie to dojrzała kobieta, sławna i uznana aktorka. Gdy okazuje się, że jej matka jest umierająca, Laurel postanawia wyjaśnić sprawę tajemniczego zabójstwa, którego, jako nastolatka, była niemym świadkiem. Pomoże jej w tym młodszy brat, który wtedy był malutkim berbeciem. 

Przez bardzo długi czas nie mogłam polubić Dolly i trudno było mi zrozumieć, jak to się stało, że z dziewczyny tak małostkowej zmieniła się we wręcz idealną matkę piątki dzieci, kochającą żonę i panią domu. To jednak udaje się pojąć dopiero po przeczytaniu ostatnich stron powieści. 
Muszę przyznać, że Kate Morton ponownie udało się mnie zaskoczyć. W jej powieściach już tak bywa, że każdy z bohaterów trzyma w sobie zaledwie kawałek historii, a stopniowe poznanie ich, pozwala je mozolnie złożyć w całość. 

Strażnik tajemnic to piękna historia o miłości w czasach wojny, brzmi banalnie, wiem. Ale nie tylko o tym. To także opowieść o tym, jak mało wiemy o innych, oceniając ich jedynie po oczywistych pozorach. A także o tym, jak czasem człowiek zbyt wiele sobie wyobraża. Ale także o tym, że każdemu należy się druga szansa, a błędy młodości nie definiują człowieka w całości, a jedynie w małym fragmencie.