czwartek, 31 lipca 2014

Anne Bishop: Morderstwo Wron

Autor: Anne Bishop
Tytuł: Morderstwo Wron
Seria: Inni, t.2.
Stron: 431
Wydawca: INITIUM





Meg Cobryn, po ucieczce z ośrodka, znalazła pracę na stanowisku łącznika z ludźmi na terenie Dziedzińca, który zamieszkują przeróżni Inni: wilki, kojoty, wrony, lisy, sowy, wrony, itp. Są to zwierzęta, które potrafią przybrać ludzką postać, choć preferują swoją dziką. Rozumieją jednak, że ludzie, jako odrębna rasa, także ma prawo tu być i żyć, dlatego Inni bardzo starają się ludzkie zwyczaje poznać. Ponieważ rozumują na zwierzęcy sposób, wiele zwyczajów, zachowań czy rzeczy, jest dla nich kompletnie niezrozumiała. Inni jednak są pojętnymi uczniami, a Meg oraz spora grupa ludzi, chętnie ich uczą. 
Na Dziedzińcu mieszkają jednak nie tylko ludzie i ci, którzy zmieniają kształt (jakoś słowo Zmiennokształtni mi do nich nie pasuje). Są tu jeszcze wampiry, żyjące w grupie przypominającej mafijną rodzinę. Jest Tess, której włosy niebezpiecznie zmieniają kolor w kryzysowych chwilach i której lepiej nie patrzeć w oczy. 
W tomie drugim dowiadujemy się także o istnieniu Intuitów żyjących w odosobnionej komunie na wyspie, których prostota życia przypominała mi Amiszów.
Tom drugi, mimo że całkiem dobry, nie jest już tak zabawny jak pierwszy.  Tom pierwszy był jakby to powiedzieć "zapoznawczy". Autorka wprowadziła czytelnika na Dziedziniec i z perspektywy Meg, która do tej pory nie miała kontaktu ze światem zewnętrznym, pokazała jak funkcjonuje wszystko co związane z Terra Indigena. Ze zderzenia światów Innych ze światem Meg, odbierającej wszystko bardzo uczuciowo i na rzadko spotykaną, "sercową logikę" wynikała cała masa zabawnych sytuacji, śmiechu było więc co nie miara. I tak powinno być przy pierwszym spotkaniu: zabawnie i miło. Samo zakończenie części pierwszej było już jednak bardzo krwawe i delikatnie sygnalizowało pewne poważne problemy i kwestie, z którymi bohaterowie będą musieli się zmierzyć. 
Pierwszym problemem, który nasuwał się od początku pewnie wszystkim, jest związek Meg i Simona. Mieszanych par tego typu mamy w literaturze sporo, tutaj pojawił się jednak pewien drobiazg, który spowodował, że romans nie mógł się potoczyć wg utartego schematu. Wszyscy literaccy zmiennokształtni, mimo zwierzęcej natury są raczej ludzcy i tak żyją. Inni, pomimo że przybierają ludzką postać, są przede wszystkim sobą czyli zwierzętami: wilkami, wronami, niedźwiedziami, itp. Rozumują na sposób zwierzęcy i takimi zasadami się kierują. Dlatego kiedy bliskość Simona i Meg wkracza na nowy etap, żadne z nich nie wie, co to znaczy. Wiedzą, że coś się zmieniło, ale nie wiedzą co. Wszystkie niuanse, przeszkadzające ludziom z związkach, dla tych dwojga są niczym czarna magia: groźne i niezrozumiałe, a do czego potrzebne, to już w ogóle. Autorka nie robiła tu nic na siłę. Dobrze im ze sobą, bo on chroni, a ona tej ochrony potrzebuje i to wystarczy. Po co to komplikować? 
Drugą kwestią, która wypływa na powierzchnię coraz częściej, jest specyfika Wieszczek Krwi. Meg związana mocno z Dziedzińcem i jego mieszkańcami, czuje się za nich odpowiedzialna. Aby jednak pomóc, musi naciąć swoje ciało i przyjąć wizję. Każde cięcie przybliża ją do śmierci lub szaleństwa. I tu pojawia się sprawa innych młodych kobiet umieszczanych w zamkniętych ośrodkach, gdzie traktowane są jak źródło zarobku, a potem jak mięso armatnie. Jak im pomóc, by nie krzywdziły siebie? Czy ich naturę da się ujarzmić, tak by nie obracała się przeciw nim samym? A jednocześnie, skoro są tak  łakomym kąskiem dla wszystkich podłych tego świata,  to czy w ogóle da się je przed tym uchronić?
Kwestia trzecia, równie ważna dotyczy odwiecznej walki, jaką Inni prowadzą z ludźmi. Tworzą się pewne ruchy polityczne, dochodzi do aktów przemocy i sabotażu, a Inni, mając po swojej stronie Żywioły i Pory Roku, są praktycznie niezwyciężeni. Jednocześnie mniejsze gatunki Innych, takie jak na przykład Wrony, są bardzo naiwne i podatne na brutalność ludzi. Z tym wiąże się jeszcze prześladowanie i szykanowanie tych ludzi, którzy umieją i chcą żyć wśród Terra Indigena. Takich ludzi wyzywa się od najgorszych, tracą przez to posady, a nawet otwarcie grozi się im i ich rodzinom. 
To dlatego tom drugi Innych jest mniej śmieszny, co nie znaczy, że gorszy. Stopniowo zmienia się klimat powieści, bo dzięki podjętej w niej problematyce wkracza on na poważne, bardziej dorosłe tereny.
Morderstwo Wron to powieść, która na pewno spodoba się zagorzałym fanom twórczości tej autorki. Dla tych, którzy z książkami A. Bishop chcieliby się dopiero zaznajomić, może wydać się ona zbyt zawikłana i niezrozumiała. Dlatego na pierwszy kontakt polecam coś innego, może Efemerę.
Czyta się naprawdę z zaciekawieniem, pojawiają się nowe postaci, a klimat grozy, podsyca zbliżające się zło. Seria z pewnością jest inna niż wszystkie Oryginalność kreacji bohaterów połączona z często błahymi sprawami, wynikającymi z codziennego życia, tworzy niesamowity efekt. Nie sztuką jest bowiem pisać o rzeczach wielkich. Sztuką jest pisać o tych małych i drobnych, ale tak, by wciągnęły i oczarowały czytelnika. Anne Bishop to potrafi i jest w tym naprawdę dobra. Już z tego względu warto poznać jej książki. Nic tu nie jest jednoznaczne, tylko czarne, albo tylko białe. Już nawet nie chodzi o te szarości pomiędzy. Chodzi o świeżość podejścia i przedstawienia.
Dlatego polecam!
Co do mnie, to jestem bardzo zadowolona z lektury i czekam na kontynuację. Tylko kiedy ona będzie? Oryginał dopiero w marcu 2015, więc przyjdzie poczekać nam jeszcze rok. Ech...

Recenzja pierwszej części cyklu: Pisane Szkarłatem 

wtorek, 29 lipca 2014

Tricia Rayburn: Syrena

Autor: Tricia Rayburn
Tytuł: Syrena, t.1. 
Stron: 359
Wydawca: Dolnośląskie





Trylogia o Syrenach autorstwa Tricii Rayburn musiała swoje na regale odleżeć. Choć sam temat wydawał mi się ciekawy, to jednak chyba podskórnie spodziewałam się kolejnego paranormala dla młodzieży,  a tu jednak się zaskoczyłam i to bardzo mile. Kto wie, może to te straszliwe upały i burzowe fronty krążące po Trójmieście, przeważyły? Utrzymana w niezwykłej szmaragdowo turkusowej kolorystyce okładka sugerowała ochłodę i orzeźwienie. Wiem, że brzmi to jak z reklamy herbaty owocowej, ale upały są przeokropne i wykańczają człowieka i psa. 
Ale do rzeczy. 
Od lat, w każde wakacje, Vanessa wraz z siostrą Justine i rodzicami przyjeżdżają na wypoczynek do nadmorskiego miasteczka Winter Harbour. Miejsce jest malownicze i spokojne, a dodatkowo towarzystwo dwóch braci Simona i Caleba, umila dziewczętom pobyt. Młodzi spędzają razem całe dnie na pływaniu, wycieczkach, wędrówkach i innych rozrywkach. Coraz wyraźniej także pomiędzy Calebem i Justine rodzi się poważne uczucie. 
Z dwóch sióstr to Justine jest tą bardziej przebojową: jest duszą towarzystwa, kochają się w niej chłopcy, wszyscy chcą się z nią przyjaźnić, należy do wielu klubów, itp. Słowem, dziewczyna - dynamit. Zupełnie jakby dla równowagi Vanessa jest tą cichą, niepozorną, która wszystkiego się boi: pływania na głębokiej wodzie, skoków z wysokości, gwałtownych burz, dosłownie wszystkiego. Dziewczyna zdaje sobie sprawę, że jest przez to tłem dla siostry, ale ponieważ obie bardzo się kochają, Vanessie to nie przeszkadza. 
Któregoś dnia dochodzi jednak do tragedii. Po wieczornej rodzinnej dyskusji (bo trudno to nawet nazwać sprzeczką) Justine idzie popływać, a nazajutrz jej ciało zostaje wyrzucone na brzeg. Wszystko, co się tak pięknie zaczęło i miało trwać, nagle się kończy. 
Vanessa, nie mogąc się pogodzić ze śmiercią siostry, postanawia wrócić do Winter Harbour. Dręczy ją myśl, że coś przegapiła i że chyba jednak tak do końca nie znała swojej siostry.
Po przyjeździe Vanessa dowiaduje się, że Caleb zniknął bez słowa. Oprócz tego miejscowością, do tej pory dość spokojną i senną, wstrząsa seria utonięć młodych mężczyzn, a bardzo gwałtowne i niezapowiadane przez synoptyków burze, coraz częściej nawiedzają miasto. Z pomocą Simona Vanessa postanawia zbadać te tajemnicze zjawiska. 
Wkrótce bohaterka poznaje też właścicielki miejscowej restauracji, kobiety z rodziny Marchand: wesołą i sympatyczną Paige, jej zjawiskowo piękną siostrę Zarę, ich matkę, tajemniczą i pociągającą Rainę oraz seniorkę rodu, chorującą Betty. Wszystkie z wyjątkiem Paige, wydają się skrywać jakąś tajemnicę, której podpowierzchniowe mrowienie, przyprawia Vanessę o niepokój i ból głowy. Czuje ona jednak, że wszystkie te wydarzenia łączą się ze śmiercią jej siostry, dlatego nie rezygnuje ze śledztwa, które doprowadzi ją do odkrycia tajemnicy kobiet Marchand oraz jej własnej.
Przyznam bez fałszu, że pierwsza część trylogii jest całkiem do rzeczy. 
Narratorka opowieści Vanessa jest osobą spokojną, myślącą (co bardzo w literackich bohaterkach cenię) i prawdziwą. Ma swoje lęki, a mimo to stara się je przezwyciężać, kierowana miłością do zmarłej siostry. W obliczu nowych zaskakujących dla niej faktów, nie popada w stan jękliwie rozpaczliwy, ale stara się szukać dalej i działać. 
Bardzo rozsądnie i w odpowiedniej dawce poprowadziła autorka wątek romansowy między Vanessą i Simonem, który nie jest typem mięśniaka, a tu zaskoczenie: naukowca, maniaka zjawisk atmosferycznych! Okazuje się to całkiem fajne, a i Simon jest facetem z głową na karku. 
Sam wątek syren na razie został przedstawiony dość tajemniczo i widać, że wiele rzeczy tutaj jeszcze się ujawni. To, co mi się podobało, to to, że autorka nie dorobiła im na siłę rybich ogonów. Póki co są to piękne kobiety, które swoją charyzmą niezwykle silnie oddziałują na mężczyzn, prowadząc ich do zguby. Przeważnie są zimne i dość mściwe, choć nie zawsze, czego dowodem jest mądra, doświadczona przez życie Betty.
Niezwykły klimat nadmorskiego miasta, tajemnice kobiet Marchand, powtarzalność pewnych zdarzeń, wszystko to powoduje, że powieść czyta się jak dobry thriller i to od deski do deski, byle tylko poznać zakończenie. Nie jest ono definitywne, bo skoro jest to trylogia, to wiadomo, że cała historia ma swój ciąg dalszy. 
Nie dowiadujemy się co się stało z syrenami, nie zgłębiamy tajemnicy pochodzenia Vanessy i tego, co z nią dalej będzie. 
Oprócz lodowego orzeźwienia Syrena okazała się naprawdę dobrą lekturą na te upały i z chęcią sięgnę po tom drugi.

sobota, 26 lipca 2014

Mira Grant: Przegląd Końca Świata. Feed

Autor: Mira Grant
Tytuł: Przegląd Końca Świata. cz.1. Feed.
Stron: 490
Wydawca: Sine Qua Non




Zombie zna chyba każdy. Nawet kiedy w szkole rzuca się hasłem żywy trup, wszyscy od razu wołają zombie, zombie! Wiadomo, że jest w tym pewna sprzeczność, bo trup sam w sobie żywy być nie może, dlatego lekcja o oksymoronie wchodzi jak nic. 
Przyznam, że sama za historiami o umarlakach nie przepadam. Oglądam Resident Evil to fakt, choć robię to głównie dla Milli, jednak sama beznadziejność i brak dobrych zakończeń w tego typu filmach czy książkach, najzwyczajniej w świecie mnie przygnębia. Lekarstwa na to nie ma, obraz rzeczywistości jest szary i smutny, a te zombie jak zły szeląg, jak nie lezą, to pełzną. Tak czy siak pozbyć się ich nie da. 
Pierwsza część trylogii Przegląd Końca Świata nowością nie jest, bo ukazała się w 2012 roku. Przegapiłam ją i chyba w ogóle bym się nią nie zainteresowała, gdyby nie akcja czytelników na Fb i bardzo dobre opinie Kasi z Kącika z Książką, z której to zdaniem bardzo się liczę. :) 
W sumie można by rzec, że o zombie napisano, nakręcono i powiedziano już wszystko. Kolejne obrazy z tego tytułu mogą jedynie być oryginalne w kwestii krwawości czy brutalności scen. A jednak. Mirze Grant udało się wymyślić coś nowego, a zombie i epidemię z tym związaną przedstawić w bardzo nowatorski sposób.
Mamy rok 2039. Jak to w takich historiach bywa, okazuje się, że świat cywilizacyjnie i technologicznie poszedł do przodu, że ho, ho! Oprócz tego naukowcy wynaleźli nawet lekarstwo na raka, a więc doszło do tego, o czym miliony chorych od setek lat marzyły. A jednak tak zupełnie przypadkiem i przy okazji powstał też bardzo groźny wirus, który zamienia każdą żywą istotę, a więc ludzi, dzikie zwierzęta, wszystko powyżej 20 kg masy ciała, w skrzeczące, żądne mięsa, mózgu i krwi, zombie. Zarazić może się każdy i w każdej sytuacji, stąd podwyższone środki ostrożności właściwie w każdej dziedzinie ludzkiego życia: w tym co się je, dokąd się udaje, z kim przebywa. Zarażony ma ok 40 minut; potem, jeśli wcześniej ktoś nie strzeli mu w potylicę, stanie się ożywieńcem, bez pamięci, ludzkich odruchów i tego wszystkiego co czyniło go człowiekiem. 
To wszystko jednak już znamy. Mira Grant poszła trochę inną drogą. Zombie i epidemię uczyniła jedynie tłem swojej historii. Skupiła się natomiast na refleksji na temat świata po katastrofie, relacjach międzyludzkich i meandrach polityki, a wszystko to pokazała nam z perspektywy dwójki blogerów. 
Georgia i Shaun Masonowie są właścicielami serwisu informacyjnego o nazwie Przegląd Końca Świata. Rodzeństwo jest ze sobą niesamowicie zżyte i właściwie ufają tylko sobie. W świecie, w którym żyją bloga może prowadzić każdy, a że większość obywateli nie lubi wychodzić z domu, żeby się nie zarazić, blogi są dobrym źródłem rozrywki i pozyskiwania informacji. Wśród blogerów trwa walka o statystyki, oglądalność, pozycję na liście. Można z tego żyć i to na całkiem dobrym poziomie. Georgia i Shaun mają ambicję znaleźć się na szczycie rankingu najlepszych serwisów informacyjnych i ku ich radości, niebawem nadarza się ku temu świetna okazja. Zostają wybrani do relacjonowania kampanii prezydenckiej senatora Petera Rymana. 
Początkowo wszystko idzie świetnie, a Ryman wydaje się mieć naprawdę spore szanse na wygraną. Z czasem jednak dochodzi do kolejnych aktów sabotażu, w wyniku których członkowie ekipy lub rodziny senatora zostają zarażeni wirusem. Od tej pory priorytetem bohaterów będzie odkrycie kto i dlaczego dybie na życie senatora, jego rodziny, a z czasem także Georgii i Shauna. Zawzięte poszukiwania naprowadzą ich na trop wielkiej afery i zagrożą ich życiu...
Tak w skrócie przedstawia się treść książki. 
Czyta się ją bardzo dobrze, a jej największą siłą jest utrzymanie wszystkiego w rzeczowym, konkretnym tonie, dzięki czemu wszystko o czym się tutaj mówi, jest niezwykle prawdopodobne. Nie ma tutaj pożerania mózgów, czy scen z powolnym chodem zombiaków. Jest za to naprawdę dobra historia z ciekawą intrygą polityczną, bohaterowie, których nie da się nie lubić, czarny humor i cała masa mądrych tekstów ujętych w formę blogowych wpisów bohaterów. 
Dużym zaskoczeniem było dla mnie także zakończenie, ponieważ autorka nie miała skrupułów, by kilku bohaterów uśmiercić. W takich momentach zaszokowana pytałam samą siebie: co teraz?, skoro jeszcze dwa tomy w perspektywie.
Feed to dopiero początek trylogii i choć nie jest to typowa historia o zombiech, to myślę, że warto się z nią zapoznać, choćby z tego względu, że pokazuje umarlaków z zupełnie innej, poważniejszej i bardziej prawdopodobnej strony. 
Polecam! Książka godna uwagi. 

Dziękuję!

środa, 23 lipca 2014

Joe Hill: Upiory XX wieku

Autor: Joe Hill
Tytuł: Upiory XX wieku
Wydawca: ALBATROS. A. Kuryłowicz
Stron: 432




Joe Hill tak naprawdę nazywa się Joseph Hillstrom King i jest środkowym dzieckiem słynnego pisarza, mistrza grozy Stephena Kinga.
Joe poszedł w ślady ojca i został pisarzem. Pisze pod pseudonimem, bo wiadomo, że nazwisko King ma już pewną markę, a dla kogoś, kto zaczyna w tej samej branży nie ma nic gorszego niż sławny rodzic. Oczywiście takich powiązań ukryć się nie da, ale sam fakt używania takiego a nie innego nazwiska już coś mówi. 
Przyznam, że dość długo wzbraniałam się przed sięgnięciem po prozę Joe Hilla. Chyba głównie dlatego, że podświadomie bałam się zawodu; tego, że będzie gorszy, że nie da się go czytać. W końcu jednak przełamałam się i zaczęłam od zbioru opowiadań pod tytułem Upiory XX wieku.
Z opowiadaniami bywa różnie. Ta krótka forma może bowiem jasno ukazać potencjał danego twórcy, jak i jego brak. Jedni lubią zbiory opowiadań, inni wolą ich unikać. Co do mnie, to potrzebowałam przerywnika i pomyślałam, że zbiór będzie pasował. Można przeczytać jedno, dwa opowiadania, odłożyć książkę i wrócić do niej dopiero za kilka godzin, by móc przemyśleć fabułę lub zakończenie. 
Już na samym wstępie moich rozważań mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że Joe Hill nie tylko sprawdza się w pisaniu opowiadań, ale też jest dobry sam w sobie jako twórca i kopalnia pomysłów.
Same upiory są w tym zbiorze potraktowane bardzo szeroko. Jest to na pewno coś czego się boimy, co budzi w nas grozę, powoduje, że niemiły dreszcz przelatuje nam wzdłuż kręgosłupa. Często coś czego nie możemy zapomnieć lub coś co nas prześladuje (nawet zapach, smak czy dźwięk) też zasługuje na miano naszego prywatnego upiora. Bywa wreszcie, że źródłem zła i lęków jest sam człowiek, który krzywdzi innych z uśmiechem przebiegłej premedytacji. Najgorszy jednak jest ludzki umysł, który może stworzyć najbardziej przerażające i plugawe strachy  na świecie. Jak dla mnie chyba ten ostatni rodzaj jest najstraszniejszy. 
Opowiadania zawarte w zbiorze są bardzo różnorodne. 
Traktują o niespełnionych marzeniach i życiowych ambicjach (Peleryna, Pop Art). Przedstawiają nawiedzone miejsca, będące reliktem przeszłości, która nie chce odejść w zapomnienie  (Duch XX wieku). Ukazują jak horror może się stać rzeczywistością (Najlepszy nowy horror), czy dość dobitnie sugerują istnienie innego, mrocznego wymiaru, z którego dobiegają szepty, dźwięki i do którego prowadzi droga tylko w jedną stronę  (Czarny telefon, Maska mojego ojca, Dobrowolne zamknięcie). 
Często bohaterami tych opowiadań są dorastający chłopcy, postawieni przed wyimaginowanym czy rzeczywistym koszmarem, który zgotowali im dorośli, często bardzo im bliscy  (Synowie Abrahama, Maska mojego ojca). 
Każde z tych opowiadań ma w sobie coś. Bywa groteskowe lub przerysowane, bywa obrzydliwe do granic niemożliwości. Bardzo spodobało mi się opowiadanie o kinowym duchu dziewczyny, takie trochę oldskullowe. Natomiast Czarny telefon i Dobrowolne zamknięcie są ewidentnym i bardzo udanym ukłonem autora w stronę cyklu Mroczna wieża S. Kinga. Istnienie drugiej, alternatywnej rzeczywistości, do której można kogoś wysłać, tak że wszelki ślad po nim zaginie, uważam za majstersztyk.
Joe Hill ma poczucie humoru, często dość czarne. Potrafi opisać ludzkie lęki, zwidy i pragnienia. Nie dopowiada wszystkiego na tip top, ale daje czytelnikowi możliwość snucia domysłów lub własnej interpretacji. Chyba to właśnie najbardziej spodobało mi się w jego tekstach, bo jeśli nie wyjawia się wszystkiego, czyni się czytelnika aktywnym i zmusza się go do myślenia, a to w książkach lubię najbardziej.
Upiory XX wieku są dowodem na to, że współczesny horror nie ma się co obawiać braku twórców. Joe Hill wybrał tę drogę i obojętnie co go do tego zainspirowało: ojciec, geny czy też jeszcze coś innego, oby pisał jak najdłużej i jak najwięcej. 
Polecam ten zbiór opowiadań. Każdy miłośnik horroru znajdzie tu coś dla siebie.

niedziela, 20 lipca 2014

Yelena Black: Taniec cieni

Autor: Yelena Black
Tytuł: Taniec cieni
Stron: 400
Wydawca: ALBATROS A. Kuryłowicz



Obejrzany 3 lata temu Czarny łabędź ze zjawiskową Natalie Portman zafascynował mnie i zachwycił. Świetnie ukazywał nie tylko ciężką pracę tancerek i determinację w dążeniu do upragnionego solo na scenie, ale też mroczną stronę tego zawodu czyli ostrą rywalizację, zatracenie się w próbach i ćwiczeniach oraz psychiczną presję wywieraną przez otoczenie. 
Dlatego, kiedy przeczytałam opis najnowszej książki Albatrosa, nie wahałam się i zakupiłam ją czym prędzej. Przepiękna okładka i sugestia, że w szkole baletowej czai się coś niedobrego, sugerowały świetną lekturę na piątkowe popołudnie. 
16-letnia Vanessa zostaje przyjęta do Nowojorskiej Akademii Baletowej. Bohaterka jest bardzo utalentowana i z pewnoscią będzie świetną tancerką, ale w decyzji, by tu przyjechać kryje się coś jeszcze. Trzy lata temu do tej samej szkoły uczęszczała siostra Vanessy, Margaret. Także była utalentowana, wręcz wybitna. Dostała główną rolę w balecie Ognisty ptak i... zniknęła. Oficjalne raporty twierdzą, że dziewczyna nie wytrzymała stresu, presji i zapewne gdzieś uciekła. Ponoć wiele tancerek baletowych tak właśnie kończy. Vanessie, która z siostrą była bardzo zżyta, trudno w tę wersję uwierzyć. Dlatego, wykorzystując swoje umiejętności i predyspozycje, przybywa do szkoły, nie po to by się w niej doskonalić, ale by odkryć zagadkę zniknięcia siostry.
Mimo obaw rodziców  Vanessa twardo obstaje przy swoim postanowieniu i zostaje w internacie. Po kilku dniach i rozmowach ze starszymi uczniami, bohaterka ma wrażenie, że w szkole faktycznie dzieje się coś niewytłumaczalnego. Są tu jeszcze uczniowie pamiętający Margaret, wspominają ją także niektórzy nauczyciele. Z czasem dziwnych zbiegów okoliczności przybywa. Po dokładniejszych poszukiwaniach okazuje się, że podobnych zniknięć na przestrzeni ostatnich lat, było już całkiem sporo. W dodatku nowo poznana na początku nauki koleżanka, niespodziewanie, nie żegnając się z nikim, wraca do domu, izolując się od przyjaciół.
Jednak im dalej w naukę, tym mniej czasu ma Vanessa, by poszukiwać śladów siostry. Ćwiczenia, próby, lekcje i prace domowe zabierają uczniom cały wolny czas. Dodatkowo zupełnie niespodziewanie dla samej siebie i wszystkich pozostałych, Vanessa dostaje główną rolę w balecie. Jak zaginiona siostra, będzie Ognistym ptakiem. Czy nad baletem ciąży klątwa? Co się stało z tymi wszystkimi tancerkami? Czy Vanessa powtórzy ich los? 
Taniec cieni czyta się nadspodziewanie dobrze. Autorka ma lekkie pióro i potrafi utrzymać proporcję pomiędzy thrillerem a powieścią dla młodzieży. Umiejętne połączenie tych dwóch gatunków sprawia, że historia jest spójna, nie dłuży się i sprawnie zmierza ku rozwiązaniu. 
Z jednej strony mamy rozterki Vanessy na temat dwóch chłopaków, z których każdy jest super, ale dobry będzie tylko jeden. Na szczęście nie ma ich tu tyle, aby nużyły. Służą one raczej ukazaniu gęstniejącej atmosfery i zbliżają bohaterów do kulminacji intrygi.
Z drugiej strony obserwujemy codzienność tancerek baletowych, pełną ćwiczeń, wymagań, ostrych i brutalnych w słowach nauczycieli. Ale to nie wszystko. Ponieważ to środowisko jest dość specyficzne, autorka starała się pokazać, że w tej branży tak naprawdę trudno o przyjaźń. W pewnym momencie przepracowana i zmęczona Vanessa ma wrażenie, że koleżanki drwią z niej, że źle jej życzą, bo każda chciałaby być na jej miejscu. I faktycznie, w niektórych przypadkach pewnie tak jest. W końcu każdy tancerz ma dublera, a ten tylko czeka na swoją okazję.
Bardzo dobrze został zbudowany klimat tajemnicy i grozy. W pewnym momencie trudno  było określić, czy to co się dzieje, dzieje się naprawdę, czy może Vanessa jest tak wyczerpana i tak tęskni za siostrą, że ma zwidy i urojenia. 
Jedyne do czego można się "przyczepić", to zakończenie powieści. Autorka nie zdecydowała się bowiem zamknąć go na dobre. Tym sposobem zostawiła sobie furtkę, by móc kontynuować losy Vanessy i jej przyjaciół.
Czy była to dobra decyzja? Pewnie i tak i nie. Wszystko będzie zależało od tego, w jakim kierunku pójdzie owa kontynuacja. 
Czy polecam? Tak. Taniec cieni to dobra pozycja nie tylko dla miłośników tańca w ogóle, czy baletu w szczególe. Każdy fan powieści z dreszczykiem, w klimacie fantasy także powinien być zadowolony.

czwartek, 17 lipca 2014

Kiera Cass: Elita

Autor: Kiera Cass
Tytuł: Elita cz. 2. 
Stron: 326
Wydawca: Jaguar






Wielkie Eliminacje, w wyniku których książę Maxon wybierze sobie narzeczoną i przyszłą żonę, trwają.  Rywalizacja staje się poważna, gdyż z dużej grupy dziewcząt pozostało już tylko 6.
Wybór każdej z tych kandydatek był podyktowany jakimś jej przymiotem, ale nie chodziło tu o charakter, raczej o pochodzenie, koneksje, czy sławę. Tylko jedna Ami, prosta dziewczyna z nizin społecznych, znalazła się w tej szóstce, gdyż bardzo się młodemu następcy tronu spodobała.
Przed kandydatkami z Elity, kolejne trudne zadania, w których będą miały okazję sprawdzić się i zabłysnąć takimi umiejętnościami jak planowanie przyjęć, dyplomatyczne zachowanie się, wiedza o sojusznikach Illei, a nawet wymyślanie projektów, które w przyszłości, jako młoda królowa, mogłyby wdrożyć w życie.
Oczywiście nie będzie lekko, łatwo ani przyjemnie. Atmosfera będzie coraz bardziej gęstnieć, a co za tym idzie coraz mniej miejsca będzie na sympatię i przyjaźń, a coraz więcej na tzw. złośliwe "łypanie" na siebie krzywym okiem, kąśliwe docinki, a nawet wyzwiska i rękoczyny. 
Tak w skrócie przedstawia się treść drugiej części bardzo przyjemnej w odbiorze trylogii o konkursie na księżniczkę, autorstwa K. Cass.
Ami, pomimo rosnącej sympatii do księcia nadal  nie potrafi zapomnieć o uczuciach do Aspena, którego kocha odkąd pamięta. Poza tym oprócz przyjemnych aspektów bycia członkiem rodziny królewskiej, takich jak piękne stroje, bale i wierne, oddane pokojówki, Ami przekonuje się, że ten cały idealny wizerunek ma nie tylko rysy, ale i ciemną stronę. Po pierwsze po godzinach spędzonych na lekturze pamiętnika pierwszego władcy Illei, bohaterka przekonuje się, że serwowana społeczeństwu wersja historii, wcale nie jest tak bliska prawdzie, jak dotąd myślała. Po drugie polityka i politycy, gładcy i mili, bywają tylko publicznie. Natomiast, gdy kamery są wyłączone, potrafią pokazać swoje drugie, brutalne oblicze. Żywym dowodem jest ojciec księcia. Po trzecie sam Maxon, także momentami rozczarowuje Ami lub zachowuje się tak, że dziewczyna jest przekonana, że go nie cierpi. A po czwarte są jeszcze rewolucjoniści, którzy od czasu do czas atakują pałac, zostawiając po sobie bałagan i wypisane na ścianie  hasło: Nadchodzimy. Jak dostają się do tak pilnie strzeżonego pałacu i czego tak naprawdę chcą, skoro kradną książki (!)? Tego jak na razie możemy się jedynie domyślać. Sama mam już pewne podejrzenia.
Drugą część trylogii czyta się lekko i przyjemnie, choć momentami, to co mogło zachwycać w części pierwszej, w drugiej może już nieco nużyć. Ami, jako jedna z kandydatek, początkowo można by rzec czarny koń tego wyścigu, teraz zaczyna się trochę miotać. Gdy jest z księciem, wydaje się nim wręcz zauroczona, jednak gdy tylko na horyzoncie pojawi się Aspen, stara miłość i wspomnienia wspólnie spędzonych chwil wracają i Ami znowu jest rozbita.  Bohaterka nie potrafi także odwrócić sytuacji; ma za złe księciu, że każdej z kandydatek okazuje sympatię, a może nawet coś więcej, bywa wtedy wściekła i zazdrosna, sama jednak nie ma wyrzutów sumienia, spędzając miłe chwile z Aspenem.
W dodatku dobitnie zaczyna do niej docierać gorzka prawda, że będąc wybranką księcia, a kiedyś królową, będzie nie tylko błyszczeć u jego boku. Jako głowa państwa będzie podejmować ważne dla ogółu decyzje i ponosić ich często bardzo nieprzyjemne konsekwencje. Książę, małżonkiem będzie prywatnie, ale publicznie będzie władcą, surowym i być może nawet okrutnym. To właśnie to przez cały czas trwania drugiego etapu Eliminacji Ami będzie się starała zrozumieć. Pociągnie to za sobą konieczność odpowiedzi na pytanie: czy takiego życia właśnie chce?  
Czy Ami będzie tą Jedyną? Czy będzie miała w sobie dość siły i motywacji, aby popracować nad tym, co według zarzutów, jest w niej nie do przyjęcia? A może właśnie te cechy są jej największymi atutami?
Pożyjemy, zobaczymy, tym bardziej, że trzecia, finałowa część trylogii, na polskim rynku wydawniczym, pojawi się już we wrześniu.
Elitę polecam wszystkim czytelniczkom, które lubią czytać o arystokratycznym blichtrze i mają ochotę, w te letnie upały, poczuć się jak jedna z kandydatek na królewską wybrankę.

środa, 16 lipca 2014

Liane Moriarty: Sekret mojego męża

Autor: Liane Moriarty
Tytuł: Sekret mojego męża
Stron: 504
Wydawca: Prószyński i S-ka


Wspaniale byłoby gdyby życie człowieka było jak prosta linia ciągła. Bez żadnych supłów, zawijasów, zaplątań w postaci przeróżnych życiowych spraw, kłopotów i zawirowań. Idąc przez życie, człowiek po prostu szedłby wzdłuż tej linii, od punktu A do punktu B, a po przejściu całej drogi mógłby spojrzeć na przebytą ścieżkę z satysfakcją i zadowoleniem. Tak idealnie jednak nie ma, bo powszechnie wiadomo, że każda decyzja nawet najdrobniejsza wpływa na ciągłość i równość tej naszej linii. Każda relacja, poznana czy spotkana w życiu osoba, mniej lub bardziej dramatyczne wydarzenie kształtują linię naszego życia w sposób, którego nawet byśmy nie podejrzewali. 
Czy dokonamy wyboru czy nie, i tak będzie to przecież wybór.
Przed takimi dylematami stawia Liane Moriarty bohaterki swojej najnowszej powieści zatytułowanej Sekret mojego męża. 
Są to kobiety już dojrzałe, po przejściach, można rzec, życiowo ustabilizowane. Są żonami, matkami, paniami domu, prowadzą świetnie prosperujące (mniejsze lub większe) interesy.
Cecilia jest tak zorganizowana i ułożona, że perfekcyjna pani domu nie sięga jej do pięt. Wspólnie z mężem wychowuje 3 dorastające córki, jej dom jest zawsze czysty, lśniący i dobrze zaopatrzony, a sama Cecilia  nigdy niczego nie zaniedbuje. Przypomina ten typ kobiety, która im więcej ma zajęć, tym lepiej sobie ze wszystkim radzi. Całe jej życie przypomina misterną machinę, która wprawiona w ruch, działa, niczym perpetuum mobile. Kiedy jednak przestaje działać choćby jedna śrubka, czy przekładnia, wtedy sypie się kompletnie wszystko. 
Tess ma dobrze prosperującą firmę, męża i synka. 
Rachel jest już babcią, ale nadal pracuje jako sekretarka w miejscowej podstawówce.
W chwili, gdy poznajemy główne bohaterki, każda z nich znajduje się na życiowym zakręcie, który będzie od nich wymagał nie tylko podjęcia decyzji, ale też wejrzenia w siebie i odpowiedzi na pytanie, czy potrafią wybaczyć, zrozumieć, zaakceptować i  żyć dalej. 
Poniedziałek, początek Wielkiego Tygodnia. Sydney, Australia.
W momencie gdy Tess myśli, że wszystko układa się dobrze, ukochany mąż i najlepsza przyjaciółka (także kuzynka) oświadczają jej, że się w sobie zakochali. Wstrząśnięta Tess, nie jest pewna co to tak do końca ma znaczyć, dlatego kierowana impulsem i urażoną ambicją, zabiera synka i wyjeżdża do matki, która po złamaniu nogi potrzebuje opieki.
Rachel od syna i synowej dowiaduje się, że planują oni przeprowadzkę do Nowego Jorku. W praktyce będzie to oznaczało sporadyczne rodzinne spotkania i rozstanie Rachel z ukochanym dwuletnim wnuczkiem. Kobieta jest zasmucona, tym mocniej, że zbliża się kolejna rocznica śmierci jej córki, która przed laty została zamordowana w dość niejasnych okolicznościach.
Cecilia natomiast znajduje na strychu list, którego nie powinna otwierać, ale jak to w takich  sytuacjach bywa, otworzy go. Zawartość listu i uzyskana wiedza zmienią życie nie tylko całej rodziny kobiety. Po części staną się także katalizatorem przyszłych wydarzeń, które, jak nietrudno się domyślić, doprowadzą do tragedii. 
Co takiego mąż Cecilii napisał w liście? Czy Tess uratuje swoje małżeństwo? Czy Rachel pojedna się z synową i zadba o syna, zamiast pogrążać się w żalu po śmierci córki, która nie żyje od wielu lat? Czy może raczej zapamięta się w nienawiści i zrobi coś desperackiego? 
Świadkiem jakich wydarzeń będzie ten Wielki Piątek? Przed jakimi wyborami staną bohaterki i ich rodziny? Co okaże się silniejsze; zrozumienie i wybaczenie czy upór i nienawiść?
Przez pierwszych kilka rozdziałów trudno było mi zorientować się w bohaterach i powiązaniach. Fabuła jest bowiem zbudowana w taki sposób, że rozdziały naprzemiennie, raz z punktu widzenia Cecilii, raz Tess, a także Rachel, opisują sytuację. Z rozdziału na rozdział jest jednak coraz łatwiej, a i jasne okazuje się, że autorka zrobiła tak dlatego, by napięcie było większe. 
Z perspektywy jednego tygodnia, który prowadzi bohaterów ku świętom Wielkiej Nocy, będziemy obserwować rodzące się lub zrywane więzi, kibicować przemyśleniom i rozterkom, krytykować za takie, a nie inne zachowania. Słowem, wciągniemy się w lekturę i zanim się obejrzymy, będziemy już w finale. 
Sekret mojego męża to moje pierwsze spotkanie z twórczością L. Moriarty i muszę przyznać, że nadzwyczaj udane. Powieść czyta się dobrze, bywa zabawnie, bywa pikantnie. Kwestii, które autorka porusza w swojej książce jest tak wiele, że trudno byłoby je wszystkie wymienić, na dodatek zazębiają się one, bo wiadomo, że nie ma zdrady bez pożądania, a winy bez kary. 
Historia zmusza do przemyśleń i głębszej refleksji, bo wiadomo, że co innego o czymś czytać czy słuchać, a co innego samemu znaleźć się w danej sytuacji.
Czy to, że z kimś się wspólnie żyje od lat oznacza, że wie się na jego temat wszystko? Czy wspólne życie i zobowiązania to wszystko co trzyma małżonków przy sobie? Czy to znaczy, że skoro jesteśmy razem, to już nie mamy się o siebie starać i zabiegać? Jak dalece można się zapamiętać w nienawiści do drugiej osoby? 
I wreszcie: czy stare sekrety powinny ujrzeć światło dzienne? A może lepiej, żeby zostały tam gdzie są? W starych zakurzonych pudłach na strychu i ludzkich, wrażliwych sercach? Na te i wiele innych pytań próbuje odpowiedzieć autorka powieści Sekret mojego męża.
Zapewne każdy z nas będzie miał odmienne zdanie na ten temat. I właśnie to jest w tym najlepsze. 
Sekret mojego męża to wzruszająca i mądra książka warta, by się nad nią na chwilę zatrzymać. 
Polecam!

poniedziałek, 14 lipca 2014

Eva Voller: Ukryta brama

Autor: Eva Voller
Tytuł: Ukryta brama
Stron: 448
Wydawca: EGMONT Literacki





W Europie znajduje się wiele pięknych miast z zachwycającą gamą zabytków i bogatą historią, którą najwspanialej byłoby poznawać w chwili jej tworzenia się. Zwyczajni ludzie takiej możliwości nie mają, ale podróżnicy w czasie, Strażnicy Czasu, tak.  Młodzi bohaterowie książek E. Voller mają tę możliwość. Dodatkowo mogą wpływać na bieg historii, mając na uwadze przyszłość ludzkości i to, aby nie popłynęła ona w zbyt tragicznym kierunku.
Anna i Sebastian pod bacznym okiem Starców podróżują w czasie pomagając, ratując, niekiedy ingerując w przeróżne wydarzenia i życiorysy ważnych osób. 
Wspólnie z bohaterami czytelnik odwiedził już magiczną i romantyczną Wenecję oraz intrygujący i zapierający dech w piersiach Paryż. Akcja części trzeciej zabiera nas do XIX- wiecznego Londynu, który okaże się równie interesujący oraz przyjdzie mu pełnić rolę areny dla ważnych, dla Strażników Czasu, rozgrywek. 
Początek powieści jest dość spokojny. Anna i Sebastian pomagają pewnemu malarzowi, którego dzieła w przyszłości zyskają miano epokowych i wizjonerskich. Wszystko idzie zgodnie z planem i bohaterowie wracają do swoich czasów, by cieszyć się pięknem miasta Londyn, swoją miłością, tym, że są razem, młodzi i pełni planów na wspólną przyszłość. 
I tylko dobrze znane Annie swędzenie karku zwiastuje zagrożenie, a Jose, ich opiekun i mentor,  wydaje się być bardziej ponury niż zwykle. Wrażenie to jednak szybko mija. Do czasu. 
Niedługo potem bohaterowie ponownie udadzą się do roku 1813 i jako wysoko urodzeni arystokraci wiedli będą życie typowe dla ówczesnej śmietanki towarzyskiej. Anna wciągnięta zostanie w wir zakupów i w sumie dość ograniczonych, jak na tamte czasy, dla kobiet rozrywek, zaś Sebastian będzie zgodnie z przywilejami mężczyzn odwiedzał męskie kluby, chodził na walki bokserskie, itp. 
Bardzo szybko okaże się, że na wyższej płaszczyźnie dzieje się coś niedobrego, bowiem bohaterowie przy kolejnej próbie powrotu, utkną w XIX wieku. Wyjdzie na jaw, że ktoś niszczy bramy, przez które podróżują Strażnicy Czasu. Wśród nowo poznanych przyjaciół Anny i Sebastiana znajdują się zatem  wrogowie, a ktoś czyha na ich życie. Bez pomocy Jose młodzi błądzą po omacku i dopiero kolejne wydarzenia, w których ich życie będzie zagrożone, naprowadzą ich na pewien trop. Przydatny okaże się także malarz, którego na początku powieści uratowali, a raczej nie tyle on, ile jego obrazy oraz prorocze sny, które po przybyciu do 1813 zaczynają dręczyć Annę. 
Czy to wszystko jednak wystarczy, aby pokonać wrogów Czasu? Czy może już na zawsze przyjdzie im żyć w stale powtarzającym się roku 1813? Okaże się. 
Trzecią część cyklu czyta się sprawnie z kilku powodów. 
Po pierwsze autorka znowu bardzo dokładnie i ciekawie odmalowała realia epoki: sposób, w jaki ludzie wówczas żyli, mieszkali, ubierali się, co jedli. Godna uwagi była również ludzka mentalność i pozorna dbałość o reputację, zwłaszcza kobiet. 
Po drugie znowu spotykamy bardzo sympatyczne i zabawne postaci drugoplanowe, takie jak stajenny Jerry czy garderobiana Bridget, posiadająca skłonność do mówienia do siebie w obecności osób trzecich. 
Trzeba przyznać autorce plus za to, że tym razem nie domyśliłam się, kto jest czarnym charakterem. Akurat tej osoby nie podejrzewałam w ogóle. 
Znacznie bardziej niż w części drugiej, podobała mi się postawa i zachowanie Anny, która tym razem okazała się być zaradna i pomysłowa. 
Zakończenie powieści jest otwarte. Autorka zostawiła sobie furtkę, dzięki której, jeśli zechce, zawsze może wrócić do opisywania przygód Anny i Sebastiana. 
Ukryta brama to przyjemna lektura na deszczowe popołudnie i nie najlepsze samopoczucie, jak to było dziś w moim  przypadku. Lekka, zabawna powieść pozwala zapomnieć o złych nastrojach i przenosi czytelnika w inny świat; romansów, intryg i manipulacji czasem. 
Polecam!

  Dziękuję!

sobota, 12 lipca 2014

James Dashner: Lek na śmierć

Autor: James Dashner
Tytuł: Lek na śmierć
Seria: Trylogia Więzień labiryntu, t.3.
Stron: 388
Wydawca: Papierowy Księżyc





 Co zrobić w sytuacji, gdy cały świat powoli umiera w wyniku śmiercionośnego wirusa? Pożoga, bo o niej mowa, wpływa na mózg człowieka zarażonego i stopniowo zmienia go w agresywną, krwiożerczą istotę przypominającą zombie. 
W takiej sytuacji dzielna i zdecydowana w swych działaniach korporacja, powinna mieć plan awaryjny na taki wypadek. DRESZCZ, bo o nim mowa, jest na taką sytuację przygotowany i od kilku lat prowadzi testy, których ostatecznym wynikiem ma być wynalezienie klucza, wzoru lub jak kto woli formuły będącej lekarstwem na wirus. Na etapie obecnym testy znajdują się w fazie końcowej. Po licznych zaskoczeniach i zwrotach akcji, które autor zaserwował czytelnikom w Więźniu labiryntu i Próbach ognia, chciałoby się zapytać sceptycznie: Czy aby na pewno?
Trzecia część bestsellerowej trylogii J. Dashnera zaczyna się w zasadzie w momencie, w którym zakończyła się jej poprzedniczka. Thomas i jego przyjaciele znajdują się w bazie DRESZCZ-u. Choć przebywają w izolacji od siebie i ogranicza im się dostęp do informacji, zewsząd powtarza się im, że próby dobiegły końca i wszystkie cierpienia, których zaznali, skończyły się. Nawet więcej; obiecuje się zwrócić wszystkim pamięć. 
Thomas jednak nie ufa pracownikom korporacji. Częściowo dlatego, że zbyt wiele razy się już na nich zawiódł, a częściowo dlatego, że przebłyski powracających do niego wspomnień przeczą dobrym intencjom DRESZCZ-u. Dlatego w momencie wyboru, Thomas, a także Newt i Minho decydują się nie poddawać zabiegowi. 
Ponadto gdy tylko nadarza się okazja chłopcy wraz z dwóją pracowników uciekają z ośrodka. 
Rozpoczynają długą podróż, która ma ich doprowadzić do prawdy i początku całego projektu. Bardzo szybko brutalna rzeczywistość uświadomi bohaterom, jak naprawdę wygląda świat ogarnięty epidemią wirusa, jak cierpią ludzie i jak beznadziejna jest ich sytuacja. Podczas gdy jedni cierpią pochłaniani przez chorobę, inni próbują na ludzkim nieszczęściu zarobić. Empatia i współczucie już dawno zniknęły. Dramatyzm sytuacji pogłębia fakt, że jeden z chłopców także okazuje się chory.
Trzeci tom zawiera chyba najwięcej niewiadomych, powiedziałabym nawet, że mnożą się one jak pączkujące drożdże. 
Do samego końca nie wiadomo, jakie zamiary ma korporacja i czy to już naprawdę finał jej działań. 
Poza tym już tyle razy w tej historii bohaterowie zmieniali front, że trudno teraz wierzyć komukolwiek. Niezrozumiała wydaje się postawa Teresy, która nagle staje się wierna ideałom DRESZCZ-u. Trudno zaufać Brendzie po tym, jak się zachowywała w tomie drugim. Thomas nie umie do końca zaufać samemu sobie; odzyskał jedynie fragmenty wspomnień i obawia się, że ten dawny on sprzed ery labiryntu, wcale by mu się teraz nie spodobał. Każdy napotkany po drodze człowiek może być potencjalnym zdrajcą, bo że to sprzymierzeniec, jakoś trudno uwierzyć. 
Lek na śmierć pozostawia więcej wątpliwości niż oczywistości. Powieść czyta się dobrze i z zaciekawieniem, bo cały czas czeka się na to wielkie bum. W moim odczuciu nie nadeszło ono jednak. 
Ma co prawda miejsce finałowa walka tych dobrych ze złymi. Oczywiście nie obywa się bez ofiar, bo raz, że trzeba kogoś uśmiercić, a dwa, że czasem nie wiadomo, co z danym bohaterem zrobić, więc najłatwiej go wyeliminować. Odniosłam jednak wrażenie, że walka była sposobem na wyeliminowanie niektórych, bo nagle zrobiło się ich jakby za dużo. 
Oprócz tego samo rozwiązanie problemu epidemii, a raczej jego brak, trochę mnie zawiódł. Tyle testów i prób, tyle ludzkich istnień i nic? Z drugiej strony może to mieć swoje uzasadnienie w prawdopodobieństwie takich historii. Być może faktycznie łatwiej coś odrodzić od nowa niż leczyć, to co nieuleczalne. Być może autor chciał nam w ten sposób zasugerować, że pewnych spraw, decyzji na skalę ogólnoświatową, nie da się odwrócić ot tak jednym ruchem próbówki. 
Na tle całej trylogii trzecia część podobała mi się najmniej właśnie z racji tylu niewiadomych, w których trudno było się nie pogubić. 
Uważam jednak, że i tak historia ta naprawdę jest godna czytelniczej uwagi. 
Ma wszystko, co powinna mieć taka seria. Nietuzinkowych, zaradnych bohaterów, zawiłą akcję i dramatyczne rozwiązania. Tak, czy siak nudzić się z nią nie da. 
Polecam, bo warto. 
Dziękuję!

Więzień labiryntu | Próby ognia

poniedziałek, 7 lipca 2014

Emmy Laybourne: Monument 14. Odcięci od świata

Autor: Emmy Laybourne
Tytuł: Monument 14. Odcięci od świata. (t.1)
Stron: 342
Wydawca: Rebis







Od czasu do czasu dobrze przeczytać coś z gatunku fantastyki postapokaliptycznej, dlatego w minioną niedzielę skupiłam się na książce o tajemniczo brzmiącym tytule Monument 14. Od razu zaznaczam, że choć tematycznie pozycja ta kojarzy mi się z serią Gone M. Granta, to serii tej jeszcze nie miałam okazji przeczytać, więc żadne porównania się tutaj nie pojawią. 
Narratorem i jednym z głównych bohaterów powieści jest nastoletni Dean, który ceni sobie robienie zapisków i przelewanie myśli na papier, stąd wybranie go na kronikarza i narratora całej historii wydaje się być uzasadnione. 
Zaczyna się dość niewinnie. Oto wstaje nowy dzień, przez osiedle przejeżdżają szkolne autobusy, by następnie zawieźć uczniów do szkół. Jednak tego dnia nie będzie im dane dotrzeć do celu, więcej: ich dotychczasowe życie i wszystko co znali, zniknie na dobre.
W drodze do szkoły z nieba zaczyna padać duży grad. Na ulicach zapada chaos, a szkolny autobus wpada w poślizg i tylko dzięki dzięki przytomności umysłu  kierowcy drugiego pojazdu, część uczniów wychodzi z wypadku cało. Szczęściem w nieszczęściu do kolizji dochodzi na parkingu lokalnego supermarketu, który od tej pory stanie się dla ocalałych  schronieniem, a także po części więzieniem. Powietrze na zewnątrz ulegnie ciężkiemu skażeniu i zależnie od posiadanej grupy krwi różnie będzie wpływać na ludzi. Jedni będą otępiali, inni wpadną w paranoję i zaczną się wszystkiego bać, a jeszcze inni, i będzie to ta najgorsza grupa, staną się niezwykle agresywni i nieobliczalni.
Ocalałe dzieciaki szybko zdadzą sobie sprawę, że muszą się jakoś zorganizować, wprowadzić zasady i ład, bo inaczej nie przetrwają. Ponieważ grupa jest dość zróżnicowana wiekowo i znajdują się w niej także przedszkolaki, potrzeba organizacji jest tym większa.  Mało tego, gdy na podstawie resztek działających odbiorników telewizyjnych bohaterowie dowiadują się, że burza była efektem tsunami, a wojskowe laboratorium uległo zniszczeniu i stało się źródłem skażenia, dbałość o supermarket stanie się ich największym priorytetem.
Jak to zwykle w takich historiach bywa jedni okażą się sumienni i będą się nadawali na przywódców, a inni będą chcieli całą sytuację wykorzystać. Ujawnią się skrywane predyspozycje lub okaże się, że ich nie ma. Odezwą się skrywane sympatie i antypatie. Jak to w grupie w zamkniętej przestrzeni. Z czasem okaże się także kto, do czego się nadaje i tak: 16-letnia Josie będzie doskonałą organizatorką i opiekunką młodszych, Niko da się poznać jako dobry zarządca, Alex przejmie rolę typowej złotej rączki, a Dean stanie się dobrym kucharzem, choć ten fakt specjalnie go nie zachwyci. 
Powieść otwiera serię książek, dlatego w początkowych rozdziałach dzieje się raczej mało. Autorka każe bohaterom skupić się na organizacji społeczności oraz zabezpieczeniu budynku. Stopniowo bohaterowie będą się także zmagać z większymi problemami, takimi jak wpływ zatrutego powietrza czy wody na ich psychikę, czy kwestią przeżytej przez wszystkich traumy, która u każdego będzie się objawiać inaczej. 
Z czasem sytuacja staje się coraz bardziej poważna, zwłaszcza wtedy, gdy  przy wejściu pojawią się dorośli. Ich przybycie na zawsze zmieni grupę i zmusi bohaterów do podjęcia decyzji, czy zostają tu gdzie są, czy próbują udać się na miejsce ogłoszonej ewakuacji. 
Pierwszy tom nie mówi zbyt wiele na temat grozy, jaka czai się za bezpiecznymi murami marketu. Z relacji jednego z dorosłych wynika, że kraj stopniowo zamienia się w pole brutalnej walki o przetrwanie. Decyzja podjęta przez bohaterów w finale powieści pozwala przypuszczać, że właśnie ową grozę przyjedzie czytelnikowi w drugim tomie poznać.
Książkę czyta się naprawdę dobrze. Raz dlatego, że nie ma w niej dłużyzn i zbędnych opisów, a dwa, że krótkie rozdziały i dość duża czcionka to czytanie znacznie przyśpieszają. 
Powagę sytuacji co jakiś czas rozładowują wypowiedzi maluchów, które, jak to dzieci, są szczere i często nieświadome co do tego, jak naprawdę wyglądają relacje dorosłych i ich zachowania, więc bez skrępowania o tym opowiadają. 
Monument 14 to dobra książka na niedzielne popołudnie. 
Jestem bardzo zadowolona z lektury i czekam niecierpliwie na drugą część. Polecam ją i Wam.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Rebis.
Pozdrawiam ciepło!

niedziela, 6 lipca 2014

Konkurs tatuażowy i biesowy!





Dziś mam dla Was zaproszenie do dwóch konkursów organizowanych przez portal Secretum.pl 


Pierwszy dotyczy książki Tatuaż z lilią autorstwa Ewy Seno. 
Regulamin konkursu i zadanie znajdują się tutaj 
Zgłaszać się można do 12 lipca. 







Drugi konkurs dotyczy powieści Stefana Dardy Czarny Wygon. Bisy II. 
Zadania konkursowe i zasady znajdują się tutaj 
Zgłoszenia wysyłajcie do 26 lipca.



Serdecznie zapraszam!

piątek, 4 lipca 2014

Cornelia Funke: Rycerz widmo

Autor: Cornelia Funke
Tytuł: Rycerz widmo
Stron: 341
Wydawca: EGMONT






Książek autorstwa Cornelii Funke nikomu specjalnie zachwalać ani przedstawiać nie trzeba. Kogo nie przekona genialna Atramentowa trylogia, tego z pewnością zachwyci pomysłowa i błyskotliwa Reckless. Nie można zapomnieć o Królu złodziei. Tego lata zaś warto zapoznać się z Rycerzem widmo i duchami zamieszkującymi opactwo w Salisbury. 
Głównym bohaterem i jednocześnie narratorem całej historii jest 11-letni Jon, który z początkiem nowego roku szkolnego wyjeżdża do szkoły z internatem. Opowieść swą snuje jednak z perspektywy czasu, czego dowodem jest nie tylko duża wiedza na temat wszystkich wydarzeń, ale też duża dawka samokrytycyzmu odnośnie siebie samego. 
Wyjeżdżając do szkoły, Jon jest najnieszczęśliwszym z chłopców.  Uparcie wmawia sobie, że wyjazd do szkoły jest karą za to, że nie akceptuje nowego partnera matki, mało tego, był wobec niego niegrzeczny i złośliwy. Uważa, że wysyłając go do szkoły, matka chce się go zwyczajnie pozbyć i skupić na nowej miłości. To dlatego początkowo w ogóle nie stara się zaklimatyzować w nowym miejscu i za nic ma starania dwóch kolegów z pokoju. Jon jest pełen gniewu i ma nadzieję, że wiedziona tęsknotą i wyrzutami sumienia mama wkrótce zabierze go do domu. Szybko jednak te humory wypadają mu z głowy, gdy któregoś dnia zupełnie niespodziewanie chłopiec staje się obiektem drwin i pościgu kilku groźnych duchów, które najwidoczniej mają wobec niego bardzo złe zamiary. Ku zaskoczeniu chłopca przywódca tej niematerialnej bandy zwraca się do niego nazwiskiem, które za czasów panieńskich nosiła mama chłopca. 
W ten oto sposób zaczyna się wielka przygoda Jona. Dzięki duchom chłopiec nie tylko pozna Ellę, która stanie się jego najlepszą przyjaciółką, ale też będzie miał okazję poznać przeszłość własnej rodziny, odkryć tajemnicę morderstwa sprzed lat, stać się giermkiem prawdziwego rycerza oraz przekonać się, że przyszły ojczym być może nie jest taki zły, jak wcześniej o nim myślał. 
Od samego początku dzięki błyskotliwemu językowi i przesympatycznemu bohaterowi książkę czyta się nie tylko z dużym zaciekawieniem, ale przede wszystkim lekko i przyjemnie. Jon jest chłopcem bystrym i ciekawskim, choć, jak przystało na jedynego mężczyznę w rodzinie, widać, że ma typowy syndrom małego pana domu i zazdrośnika, w którym budzą się brzydkie odruchy, gdy tylko na horyzoncie rodzinnym pojawi się domniemany rywal. Na szczęście nie jest zawzięty, dzięki czemu po pewnym czasie nawet się z Brodaczem zaprzyjaźni. 
Sympatię budzą także w powieści Ella i jej babcia oraz duch zdradziecko zabitego rycerza Williama Longspee. Autorka w tak barwny i intrygujący sposób przedstawiła całą intrygę, że trudno się od tej książki oderwać. 
Na końcu książki umieszczono także mały Glosariusz wyjaśniający, kto jest kim i jakie miejsce zajmował w historii Anglii.  Pozwala to usystematyzować posiadane już informacje lub, jeśli wcześniej się takowych nie miało, zwyczajnie dowiedzieć się czegoś nowego.
Na uwagę zasługuje też przyjazne wydanie książki. Ilustracja okładkowa utrzymana jest w ciemnej kolorystyce, a postać rycerza ukrywającego twarz pod przyłbicą od razu budzi ciekawość czytelnika. Czcionka jest dość spora, a co jakiś czas pojawiają się nawet zabawne ilustracje. Co prawda są czarno-białe, ale w niczym nie psuje to przyjemności z ich oglądania.
Rycerz widmo do bardzo dobra pozycja książkowa dla młodszego czytelnika. Powieść świetnie nawiązuje do tradycji książek przygodowych z sympatycznym, młodym bohaterem w roli głównej, tajemniczym miejscem, kryjącym w sobie mnóstwo zapomnianych ludzkich historii i dramatów oraz ciekawą fabułą. Gdybym miała polecać młodszemu czytelnikowi jedną powieść do przeczytania na wakacje, to byłby to właśnie Rycerz widmo. Nie znaczy to jednak, że starszy czytelnik lubiący tego typu historie nie może po tę powieść sięgnąć. Może, a nawet powinien. Takie książki chciałam czytać, gdy byłam dziewczynką. Ale ponieważ czasy były wtedy takie, a nie inne, to czytam je dziś, bo czuję, że powinnam nadrobić braki. 
Polecam. Naprawdę fajna lektura na wakacyjne popołudnie.



Za książkę dziękuję Wydawnictwu EGMONT.
Pozdrawiam ciepło!

środa, 2 lipca 2014

Mike Shepherd: Buntowniczka

Autor: Mike Shepherd
Tytuł: Buntowniczka
Seria: Kris Longknife, t.1. 
Stron: 498
Wydawca: Fabryka Słów






Buntowniczka to pierwsza część serii, na którą obecnie składa się już 11 książek, a trzy kolejne są w planach. Oprócz tego dodatkiem do serii są 3 krótkie opowiadania z tego samego  uniwersum. Cykl przedstawia kosmiczne przygody młodej porucznik Kris Longknife. 
Autor serii Mike Shepherd naprawdę nazywa się Mike Moscoe i urodził się w rodzinie związanej z marynarką i wojskiem, więc nie tylko spędził w podróżach większość dzieciństwa, ale też był cały czas, mówiąc kolokwialnie, w temacie. Nic zatem dziwnego, że akcję swoich powieści umieścił właśnie w środowisku wojskowych i armii. 
24 stulecie. O tym, że w naszym mniemaniu Ziemia jest jedyną planetą, na której żyją ludzie, może czytelnik zapomnieć. W powieści Ziemia jest jedną z licznych planet, a wszechświat jest naprawdę wielki i rozległy. 
Główna bohaterka jest może i jeszcze stosunkowo młoda biorąc pod uwagę wiek członków jej rodziny, ale ma własne zdanie i własny plan na życie. Jako córka premiera Wardhaven, mogłaby błyszczeć na salonach, co zapewne jej matka przyjęłaby z zachwytem. Jako wnuczka wysokiej rangi oficerów mogłaby również od razu otrzymać intratną i bezpieczną fuchę w armii. Właściwie nie musiałaby robić nic przez całe swoje życie. Mogłaby żyć lekko, łatwo i przyjemnie. 
Kris należy się zatem pochwała, gdyż żadna z wyżej wymienionych opcji jej nie zadowala, ani nie pociąga. z drugiej strony, gdyby tak właśnie było, książki o jej przygodach byłyby bardzo nudne. Bohaterka ciężko pracuje na swoją pozycję w armii, a to co mogłoby jej tak wiele ułatwić, czyli nazwisko i pochodzenie, w tym przypadku wszystko jej wręcz utrudnia. Kris jest jednak konsekwentna i uparta. 
Już sam początek powieści rzuca czytelnika na głęboką wodę. 
Oto grupa marines otrzymuje zadanie odbicia porwanej dziewczynki. Od samego początku wszystko idzie nie tak, jak powinno. Zawodzi sprzęt, na miejscu rozpętuje się potworna strzelanina, dziecko jednak udaje się uratować. Kris zostaje okrzyknięta bohaterką i odznaczona medalem, szybko jednak zdaje sobie sprawę, że swoimi działaniami nadepnęła komuś na odcisk i teraz ten ktoś próbuje ją zabić. Kto i dlaczego? Tego główna bohaterka będzie próbowała się dowiedzieć w trakcie wykonywania kolejnych misji.
Sam pomysł na taką konstrukcję świata przedstawionego naprawdę zasługuje na uznanie. Kolejne misje Kris i oddziału, z którym jest związana, zabierają czytelnika w głąb galaktyki, gdzie niemal każda planeta boryka się z jakimiś problemami natury społecznej lub przyrodniczej. Kris  z właściwym obie uporem i uczciwością, radzi sobie w każdej sytuacji, jak umie. Ma do pomocy nie tylko wiernych przyjaciół, niesamowicie inteligentny komputer osobisty, ale też zaplecze finansowe, z którego w każdej chwili może bez obaw skorzystać. Jednym słowem nie da się jej nie lubić, choć warto wspomnieć, że nie jest idealna. Ma za sobą pewną przeszłość, którą niechętnie wspomina i nałóg, który prawie udało się jej porzucić. Tym bardziej prawdziwa się wydaje.
Buntowniczka to tak naprawdę dopiero początek przygód Kris i nietrudno się domyślić, że im dalej tym więcej będzie się działo i tym mocniej intryga się zapętli. W powietrzu zawisło bowiem widmo międzyplanetarnej wojny i naiwnym byłoby sądzić, że da się ją odwlekać w nieskończoność.
Pierwsza część przygód Kris Longknife z pewnością przypadnie do gustu miłośnikom wojska i militariów. Myślę jednak, że każdy czytelnik znajdzie tu coś dla siebie; odrobinę czarnego humoru, opisy potyczek i walk, a nawet polityczne intrygi na szeroką skalę. 
Polecam. Buntowniczka to powieść zasługująca na uwagę.