czwartek, 28 września 2017

V.E. Schwab: Zgromadzenie cieni

Autor: V.E. Schwab
Tytuł: Zgromadzenie cieni
Seria: Odcienie magii t. 2
Stron: 530
Wydawca: Zysk i S-ka





Zgromadzenie cieni to kontynuacja Mroczniejszego ocienia magii, powieści, która skradła moje serce, głównie za sprawą motywów równoległych Londynów, w których magia ma różną postać i barwę. Książka spodobała mi się głównie z powodu gaimanowskiego klimatu oraz dwójki głównych bohaterów: władającego żywiołami Kella, na co dzień adoptowanego królewskiego syna oraz sprytnej złodziejki Lili, zdradzającej objawy magiczności, choć pochodzącej z krainy zupełnie magii pozbawionej. W tomie pierwszym ta dwójka uratowała Londyn i brata Kella, po czym każde poszło w swoją stronę.
Minęły cztery miesiące. Lilla spełniła swoje marzenie i została piratką, spotkała też utalentowanego maga, który nauczył ją jak korzystać z magii żywiołów. Szybko okazało się, że nasza irytująca złodziejka ma w sobie olbrzymi potencjał. Kell jest w nieco gorszej sytuacji. Nie dość, że stracił zaufanie wszystkich, w tym królewskich rodziców, zakazano mu swobodnych podróży między światami, to jeszcze związał życie swoje z życiem brata, przez co właściwie tkwi w impasie. Każde odczucie, zwłaszcza ból bracie teraz dzielą, co się dzieje z jednym, dzieje się też z drugim. Żyjąc wspólnym życiem, tak naprawdę stoją w miejscu, bo okazuje się, że Rhy też źle się z tym czuje. 
Tymczasem trwają przygotowania do turnieju magów, bardzo prestiżowego wydarzenia na skalę światową. To nie tylko wiele wydarzenie towarzyskie i rozrywkowe, ale też polityczne. Który mag okaże się najsilniejszy i okryje sławą swoje królestwo? To się okaże.

Przez dość długi czas akcja toczy się dość wolno, co mnie trochę zirytowało, ponieważ mylnie zakładałam, że intryga powinna się rozwiązać w tej samej książce. Na niedługo przed końcem zorientowałam się, że wszystko, co w drugim tomie miałam okazję śledzić jako czytelnik było tak naprawdę dopiero wstępem do wydarzeń w tomie trzecim. To typowy zabieg dla środkowych części trylogii, ja jednak okazałam się taką czytelniczą gapą. 

Pomijając wolne tempo rozwoju historii, ogromny plus należy się książce za barwny świat przedstawiony, zabawne, błyskotliwe dialogi oraz wyraziste niejednoznaczne postaci. Nikt tu nie jest jednokolorowy, tylko dobry albo tylko zły. Bohaterowie mają własne interesy, powiązania, pragnienia, które często pakują ich w kłopoty lub wręcz im szkodzą. Każda decyzja, najczęściej magiczna, ma swoje poważne konsekwencje nie tylko dla nich samych, ale też dla całych Londynów. Przykładowo: Lilla nie jest zła, ale dobra też nie. Skryta i przewrotna, pcha się ta gdzie jej nie chcą, często dyskredytując po drodze innych. Krwi co prawda nie przelewa, ale jest tego bliska, czegoś chce, to sobie to bierze nie bacząc na to, że jest to czyjaś własność, nie ma wyrzutów sumienia ani skrupułów. Nie polubiłam tej bohaterki, ale jednocześnie wiem, że tak ją uwarunkowały przeżycia z przeszłości, dlatego jest taka a nie inna. Podobnie jest z Kellem, Emerym, czy Hollandem. Każdy z nich ma swoją jasną i mroczną stronę, a złożyło się na to wiele czynników. To dlatego bohaterowie są tak intrygujący i nietuzinkowi. 

Jak już wspomniałam, druga część to preludium do części trzeciej. Jak ułożą się losy równoległych Londynów? Czy Kell zdoła wrócić do domu? A może tym razem to dzielna piratka uratuje jego, księcia w opałach? 
Niecierpliwie czekam na finał trylogii, a Was zachęcam gorąco do wycieczki do magicznych Londynów. Ta niezwykła marszruta z pewnością się Wam spodoba!


Dziękuję!

niedziela, 24 września 2017

Najmądrzejszy pies na świecie czyli Pan Peabody i Sherman

Tytuł: Pan Peabody i Sherman
Reżyseria: Rob Minkoff
Scenariusz: Craig Wright
Czas trwania: 92 min.
Wytwórnia: Dream Works







Często tak bywa, że gdy poznajemy postać książkową lub filmową okazuje się, że wcale nie jest ona taka młoda. Jest to sporym zaskoczeniem. Podobnie jest z panem Peabody.
Ten uroczo powolny pies, którego poznajemy w filmie, tak naprawdę ma już grubo ponad pół wieku. Początkowo stworzono go jako bohatera animowanego dla serialu telewizyjnego, w którym podróżując wehikułem czasu, bohater poznawał osoby cenne dla ludzkości.
Kim jest pan Peabody? Zapewniam Was, że nie przypomina on żadnego z psów, z którymi mieliście do czynienia. Jest ponadprzeciętnie inteligentny i bardzo uzdolniony czego dowodem są dwa medale olimpijskie i nagroda Nobla. Zna chyba wszystkie języki obce, potrafi grać na każdym instrumencie, tańczy, uprawia jogę, świetnie gotuje, zna sztuki walki. Wszystko, czego by się nie dotknął, wychodzi spod jego łapek idealne i bez skazy. Pan Peabody jest nawet doradcą samego prezydenta. Wybitność nie uchroniła go jednak przed samotnością. To dlatego, gdy Peabody znajduje w starym kartonie na ulicy małego chłopca, postanawia ... go adoptować. 

Sherman wyrasta na grzecznego i sympatycznego chłopca. Zupełnie nie przeszkadza mu, że wychowuje go pies. Zresztą choć są ze sobą bardzo zżyci, chłopiec nie nazywa go tatą. Największym osiągnięciem pana Peabody jest stworzenie wehikułu czasu. Dzięki niezwykłej maszynie mogą poznać osobiście Jerzego Waszyngtona, Leonarda da Vinci, Szekspira czy Robespierre'a. Kłopoty zaczynają się, gdy Sherman idzie do szkoły, gdzie podpada koleżance Penny. Ta publicznie go szykanuje i poniża, dochodzi do bójki, czego efektem jest wezwanie do szkoły rodziców i kuratorki, która bez ogródek oznajmia, że zrobi wszystko, by sąd zabrał psu chłopca. 
Nie może być gorzej? Oj może. Sherman pokaże Penny wehikuł i wtedy zaczną się prawdziwe kłopoty. 

Podróże w czasie oraz ingerencja w przeróżne wydarzenia doprowadzą do nie lada zamieszania. Przeszłość i teraźniejszość nie powinny się ze sobą mieszać, pan Peabody dobrze o tym wie, ale kiedy w historię zacznie ingerować dwoje ośmiolatków... Awantura będzie wręcz kosmiczna. 

Warto zwrócić uwagę na aspekt edukacyjny filmu. Młodzi widzowie mogą się dowiedzieć z niego czym był koń trojański, jaki było największe marzenie mistrza da Vinci i jak wyglądało życie żony faraona w Egipcie. Muszę przyznać, że te momenty filmu są bardzo wartościowe. Nienachalnie podane informacje iskrzą też dowcipem, dzięki czemu tak dobrze się ich słucha. 
Druga sprawa to kwestia buntu i dorastania. Sherman był grzeczny i posłuszny, dopóki był tylko z opiekunem. Poznając Penny zaczyna się buntować i robić pewne rzeczy po swojemu. Peabody jest tym zatrwożony, próbuje zakazów, Sherman buntuje się jeszcze bardziej. Znamy to? Myślę, że każdy mógłby tu coś dorzucić od siebie. 

Pan Peabody mówiący głosem Artura Żmijewskiego jest obłędny, kuratorka przerażająca a Grecy z Agamemnonem na czele niezbyt mądrzy. Jednym słowem Pan Peabody i Sherman to doskonała rozrywka dla całej rodziny. Polecam.

środa, 20 września 2017

Elizabeth Chadwick: Serce królowej

Autor: Elizabeth Chadwick
Tytuł: Serce królowej
Trylogia o Eleonorze Akwitańskiej, t.2
Stron: 464
Wydawca: Prószyński i S-ka







Serce królowej to kontynuacja powieści zatytułowanej Pieśń królowej. Obie książki są częścią trylogii, snującej opowieść o barwnych losach Eleonory Akwitańskiej, jedynej kobiety w średniowiecznej Europie, która była najpierw królową Francji, a potem Anglii. 
Gdy w finale pierwszej części czytelnik rozstawał się z Alienor, jej przyszłość rysowała się naprawdę obiecująco. Księżna Akwitanii uwolniła się z okowów nieszczęśliwego małżeństwa z Ludwikiem, połączyła się za to z młodym Henrykiem Plantagenetem, mężczyzną o wielkich apetytach politycznych, jak i łóżkowych. Alienor była pełna nadziei na to, że jej życie wreszcie się odmieni, że stworzą z Henrykiem zgodne stadło i będą dla siebie partnerami, a nie tylko mariażem o znaczeniu politycznym.

Gdy spotykamy młodą królową w tomie drugim wszystko zapowiada się bardzo obiecująco. Henryk wojuje i zdobywa kolejne ziemie, zaś Alienor rodzi synów i córki oraz pod nieobecność męża sprawnie rządzi Anglią. 
Z biegiem lat jednak staje się jasne, że Henryk nie chce słuchać rad żony i sprowadza jej rolę jedynie do dawania mu dzieci, które w przyszłości pomogą w zawieraniu korzystnych sojuszy politycznych. Początkowo Alienor kobiecą dyplomacją wpływa na króla i jego decyzje, z czasem jej wpływ maleje. Henryk nie chce z nikim dzielić się władzą, oddala się od żony, którą podejrzewa o zdradę stanu, konfliktuje się z synami i Kościołem. 
Tak w skrócie przedstawia się fabuła drugiej części trylogii. 

Biorąc po uwagę dość skąpe źródła o tamtych czasach, należy przyznać autorce, że zrobiła naprawdę kawał dobrej roboty. Z wdziękiem i bez nachalnej i niewiarygodnej fikcji, uplotła historię kobiety, która zdecydowanie przerastała swoją epokę, była inteligentna, rozważna i unikalna. Być może losy Anglii i tej części Europy potoczyłyby się zupełnie inaczej, gdyby tylko Henryk zechciał czasem posłuchać żony? Tak sądzę.

Mimo że pozornie w powieści nie dzieje się zbyt dużo, a partie opisowe przeważają nad dialogowymi, książkę czyta się naprawdę przyjemnie. Nie ma niepotrzebnych dłużyzn czy tanich rozważań, czyta się z zaciekawieniem, a prosty sposób opowiadania sprawia, że fakty i relacje same wchodzą do głowy. Taki sposób poznawania historii uważam za najlepszy, bo bezbolesny i długofalowy. 

Serce królowej to świetna powieść dla kobiet, ale nie tylko. Powinna się także spodobać miłośnikom historii średniowiecza. Polecam. Bardzo przyjemna lektura. 

Dziękuję!


sobota, 16 września 2017

Pierwsze buty, selfie i popcorn? Tylko z Krudami!

Tytuł: Krudowie
Reżyseria: Chris Sanders, Kirk De Micco
Scenariusz: Chris Sanders, Kirk De Micco
Czas trwania: 98 min.
Wytwórnia: Dream Works






Naczelna zasada Krudów brzmi Nigdy się nie nie bój. W praktyce oznacza to, że wszystko co nowe jest złe, ciekawość jest zła i ogólnie powinno się siedzieć w jaskini. Na kupie, jak to sama czasem mówię.  Do tej pory ta zasada się sprawdzała. Sześcioosobowa rodzina Krudów siedziała głównie w jaskini i nawet by jej przez myśl nie przeszło choćby zerknąć, co jest gdzieś poza nią. 
Wszystko jednak ulega zmianie, gdy wchodząca w buntowniczy wiek dojrzewania Ip, poznaje samotnie wędrującego Guya, który nie tylko pokazuje jej jak działa ogień, ale też oznajmia jej, że zbliża się koniec świata i trzeba iść stąd jak najdalej. Dla Ip to brzmi wiarygodnie, ale jak przekonać do tego rodzinę?

Krudowie należą do moich ulubionych bajek. Plasują się bardzo blisko Jak wytresować smoka i Zaplątanych. Bajka promuje wartości rodzinne i to, jak nieuchronne są zmiany, na które rodzina jest narażona, przez co trudno tę rodzinę razem utrzymać. 
Prości w swej budowie Krudowie wszystkiego się boją, generalnie na niczym się nie znają i są naiwni jak dzieci. Mimo to, oprócz głowy rodziny Gruga, są chętni poznawać wszystko co napotykają na swej drodze, co ma swoje dobre i mniej dobre strony. Dobre, bo dzięki podróży, w którą się udadzą wiele zyskają, od butów począwszy, przez własne zwierzątka domowe, na lepszej miejscówce do życia skończywszy. Mniej dobre, bo bywają momenty, gdy poprzez  nieostrożne obchodzenie się z ogniem, mogą doprowadzić do spopielenia całej sawanny, wynajdując przy tym popcorn. 

Krudowie to zabawna i bijąca w oczy kolorami historia, którą aż się chłonie, być może dlatego, że traktuje o wielu współczesnych problemach, pomimo jaskiniowej szaty. Odwieczne i na czasie są konflikty pokoleń czy to ojca z dorastającą córką, czy to zięcia z teściową. Uniwersalne jest pragnienie poznania tego co nowe, co kryje się za horyzontem, bo może jest lepsze, cieplejsze, przyjemniejsze. No bo w końcu, ile można siedzieć w zimnej, ciemnej i zatęchłej jaskini? 
Rozczulające i przezabawne są próby ojca rodziny, by nadal być dla swoich bliskich autorytetem, gdy na horyzoncie pojawia się ktoś bardziej kompetentny. Wbrew pozorom wyhodowanie we własnej głowie dobrego pomysłu nie jest łatwe, no chyba że goni cię stado krwiożerczych, skrzydlatych odpowiedników piranii. 

Słowem Krudów nie da się nie lubić. Mogą być tępawi, niezbyt czyści i nie wiedzieć co to ogień, ale są zgrani i przeważnie pozytywnie nastawieni na nowości. 
To świetna komedia dla całej rodziny i w takim składzie najlepiej ją oglądać. Będzie kolorowo, wzruszająco i zaskakująco zabawnie. Polecam. To jedna z lepszych animacji ze stajni Dream Works. 
Doczytałam się ostatnio, że na rok 2017 jest planowana kontynuacja. Czy można dopisać kolejny rozdział do ich historii? Pożyjemy, to zobaczymy, a na razie póki co możemy cieszyć się częścią pierwszą.

niedziela, 10 września 2017

Jerzy Eisler: Co nam zostało z tamtych lat. Dziedzictwo PRL

Autor: Jerzy Eisler
Tytuł: Co nam zostało z tamtych lat. Dziedzictwo PRL
Stron: 464
Wydawca: PWN







PRL to temat rzeka. Na ten temat powstają liczne prace, artykuły, do realiów z tamtych lat odwołują się nasi rodzice, współczesne skecze kabaretowe, a nawet demotywatory w Sieci. 

Autor tej książki to znawca dziejów PRL, ale nie tylko. Jerzy Eisler od blisko 20 lat jest dyrektorem Oddziału IPN w Warszawie, a od 40 lat jest związany z Instytutem Historii Polskiej Akademii Nauk. W swoim dorobku naukowym ma prawie 30 książek dotyczących dziejów Polski po roku 1945. 
Przyczynkiem do napisania tej książki było zebranie, napisanych na przestrzeni lat i opublikowanych w różnych periodykach, tekstów na temat właśnie PRL-u. 

W 16 rozdziałach autor wnikliwie opisuje czasy powojenne w Polsce, losy żołnierzy AK, życie codzienne w Warszawie w czasach planu sześcioletniego. Wiele miejsca poświęca pojęciu stalinizmu, jego cechom oraz osobie samego Stalina. Szczegółowo przedstawia dwie wizje Polski związane z osobami Stefana Wyszyńskiego i Władysława Gomułki. W książce znajdziemy też artykuły dotyczące wydarzeń z roku 1968 oraz 1989. 
Najciekawsze dla mnie osobiście były rozdziały na temat mitów i stereotypów PRL-u, obrazu MO  w w filmach sensacyjnych l. 60 oraz dziedzictwa PRL. Przyznam, że przy niektórych się roześmiałam, a czasami uśmiechnęłam, bo przywołało to wspomnienie czegoś, o czym mówiło się u mnie w domu, gdy byłam młodsza. 

Niniejsza pozycja z pewnością jest cennym źródłem wiedzy na temat tamtych, dziś już dla wielu mitycznych, czasów. Obecnie wiele się mówi, że moda na PRL wraca. Ponieważ, moim zdaniem, trudno mówić o modzie na cokolwiek, bez znajomości tematu, polecam zajrzeć do tego opracowania i zapoznać się nie tylko z realiami tamtych czasów, ale też sytuacją obywateli, czy poszczególnymi dziedzinami społeczeństwa. Wchodzącemu w życie młodemu pokoleniu trudno jest dziś uwierzyć, że czegoś mogło zwyczajnie nie być, albo że w społeczeństwie było tak, a nie inaczej. A przecież PRL  to nie tylko historia braku czegoś w sklepach. 

Polecam. Co nam zostało z tamtych lat. Dziedzictwo PRL to wartościowa pozycja nie tylko dla miłośników historii. Każdy, kto choć trochę mieni się miłośnikiem tego okresu w dziejach Polski, czy zwyczajnie chciałby pogłębić swoją wiedzę, powinien do tej książki zajrzeć.



Dziękuję!

środa, 6 września 2017

Frances Hardinge: Drzewo kłamstw

Autor: Frances Hardinge
Tytuł: Drzewo kłamstw
Stron: 456
Wydawca: Czarna Owca







Najniebezpieczniejsze kłamstwa to te, które nie odbiegają daleko od prawdy. Dlaczego? Ponieważ powtarzane przez setki ust, potrafią się rozrosnąć do kolosalnych rozmiarów i doprowadzić do katastrofy. Ten temat podejmuje Frances Hardinge w swojej książce Drzewo kłamstw. Warto przy okazji wspomnieć, że powieść otrzymała nagrodę Costa Book Award w kategorii literatura dziecięca za 2015 rok. 

Pastor Erasmus Sunderly, zapalony przyrodnik i archeolog, wraz z rodziną przeprowadza się na wyspę Vane. Jego nastoletnią córkę Faith bardzo dziwi ta nagła decyzja, do czasu, gdy z rozmów dorosłych wyłania się rewelacja. Otóż w środowisku naukowym wybuchł skandal związany z odkryciami pastora. Jedyne wyjście w obecnej sytuacji, to przeczekać burzę na uboczu, z dala od wścibskich oczu i ust. 
Nie jest to łatwe i rodzinie nie jest dane zaznać spokoju, bo niedługo po przyjeździe, pastor umiera. Zrozpaczona i pewna, że ojciec miał mnóstwo sekretów, Faith decyduje, że je odkryje.

Szczerze mówiąc nie spodziewałam się, że książka tak mnie wciągnie. Zaczyna się w sumie niepozornie, ot pastor z rodziną, chcąc przeczekać skandal związany z jego osobą, przyjmuje posadę na małej wyspie Vane. Niedługo potem mężczyzna ginie w niejasnych okolicznościach, a jego córka Faith, nie wierząc w przypadkowość jego śmierci, postanawia wszelkimi sposobami dociec prawdy. Początkowo sądziłam, że Faith za mocno uczepiła się całej sprawy, że szuka dziury w całym, jednak z czasem  wszystko zaczyna się układać w całość. Żeby sprowokować do działania domniemanego zabójcę, Faith zaczyna rozpuszczać drobne plotki. Ku jej i czytelnika zaskoczeniu, niczym toczące się z góry kule śniegowe, plotki nie tylko obrastają w kolejne domysły i spekulacje, ale czynią krzywdę wielu ludziom. 
Kłamstwo, choćby wypowiedziane w dobrej wierze, może zrujnować czyjeś plany, doprowadzić do choroby, a nawet uszczerbku na zdrowiu. Kłamstwo zmienia też tego, kto je wypowiada. Płonąca gniewem i pragnąca zemsty Faith, kłamiąc i widząc tego efekty, czuje się silna, ważna, mocna. Z czasem dostrzega też, że nie poznaje już samej siebie, że stała się drażliwa, niecierpliwa, nieostrożna. Co zrobić, gdy wszystko zaczyna się sypać na łeb na szyję? Powiedzieć prawdę? Ale czy ludzie faktycznie jej chcą? Jedno jest pewne. Łatwe to nie będzie. 

Drzewo kłamstw to świetnie napisana historia, którą polecam zarówno nastolatkom, jak i tym nieco starszym czytelnikom. Świetnie pokazuje mechanizm kłamstwa i to, jak wpływa ono na ludzi. To także historia o tym, że każdy człowiek pragnie uznania innych i często robi dziwne lub głupie rzeczy, by na nie zasłużyć. Gdyby tylko ludzie ze sobą więcej rozmawiali, wszystko byłoby znacznie prostsze.

PAPIEROWE MOTYLE
Dziękuję!

poniedziałek, 4 września 2017

Trawiasta przygoda w wersji mini czyli Artur i Minimki

Reżyseria: Luc Besson
Scenariusz: Luc Besson
Czas trwania: 102 min.
Produkcja francuska






10 -letni Artur to chłopiec niezwykle żywotny i ciekawy świata. Z zaangażowaniem śledzi i słucha o odkryciach i podróżach swojego dziadka Archibalda; chce tak jak on podróżować, poznawać nowych ludzi, rzeczy i tworzyć nowe wynalazki. 
Artur jest dzieckiem i zwyczajem dzieci nie dostrzega, że  dziadek od trzech lat nie daje znaku życia, bo zaginął, dom jest tak zadłużony, że niebawem komornik eksmituje babcię chłopca, a zbyt zajęci sobą rodzice Artura, obijają się gdzieś po świecie, zamiast opiekować się synem. To ta trochę bardziej mroczna strona historii. 
Faktem jest jednak, że eksmisja staje się coraz bardziej realna i tylko nagły powrót dziadka oraz odnalezienie skarbu, mogą sytuację uratować. 

Dlatego Artur, kierując się wskazówkami pozostawionymi przez dziadka, trafia do świata, w którym żyją przezabawne i bardzo sympatyczne Minimki, małe istoty przypominające trolle, mieszkające pod ziemią, nikomu nie wadzące. No może z wyjątkiem jednego M...
Czy Arturowi uda  się odnaleźć skarb i uratować krainę nowych przyjaciół? Czy odnajdzie dziadka? Czy zdąży na czas?

Artur i Minimki  to bardzo sympatyczna, kolorowa i pełna niespodziewanych zwrotów akcji historia. Trochę tu klimatów rodem z Indiany Jonesa, trochę romansu i dużo praktycznego dowcipu słownego.
Film różni się od innych tego typu historii dla dzieci. Po pierwsze dlatego, że zaczyna się jak film fabularny z prawdziwymi aktorami i nawet po przejściu Artura do świata Minimków, mamy możliwość śledzić, co podczas jego nieobecności dzieje się na farmie. Rzadko trafia się takie połączenie. Luc Besson już nieraz udowodnił, że jego wyobraźnia jest bardzo rozległa i nie ma sobie równych. Po drugie takie przenikanie się światów daje odbiorcy do zrozumienia, że jeśli coś jest małe i nie widać goły okiem, to nie znaczy, że nie ma prawa istnieć. Okazuje się bowiem, że obydwa światy mocno na siebie oddziałują i zmiana w jednym, pociąga za sobą zmiany w drugim. 

Długo odkładałam seans Artura i Minimków, teraz widzę, że niepotrzebnie. Może zabrzmi to dziwnie, ale zniechęcały mnie głównie fryzury Minimków oraz ich nieco dziwaczny wygląd. Nic bardziej błędnego; Minimki są przemiłe, film zabawny i uroczy, a fabularny wygląd prowincji zachwyca. 
To dlatego z chęcią zasiądę do seansu części drugiej. Polecam obejrzeć film wspólnie z dzieckiem.

piątek, 1 września 2017

Lavie Tidhar: Stacja Centralna

Autor: Lavie Tidhar
Tytuł: Stacja Centralna
Stron: 320
Wydawca: Zysk i S-ka





W odległej przyszłości świat mocno poszedł do przodu. Właściwie spełniło się wszystko, to o czym S. Lem czy P. Dick mogli tylko marzyć.  
Świat, właściwie wszechświat stał się wielką, globalną wioską, której spoiwem jest strumień danych, przenikających wszystko. Nie ma już konieczności męczenia się z życiem w realu: teraz można cały czas spędzać w wirtualnej rzeczywistości, niemal gnijąc w kapsule, jak to oglądaliśmy w filmie Matrix czy innych wizjach przyszłości tego typu. Człowiek może być po części cyborgiem, a robot mieć ludzkie uczucia. Zaś najbardziej pożądaną rzeczą przez wampira, obecnie nie jest już krew, a dane, miliony danych. Taki oto świat wykreował w swojej powieści Lavie Tidhar, pisarz izraelskiego pochodzenia, obecnie mieszkający w Londynie. 

Akcja nominowanej do nagrody Locus oraz nagrodzonej Campbellem powieści Stacja Centralna toczy się na pograniczu Izraela i Arabii w mieście przyszłości. Tradycja zderza się tu z nowoczesnością, bogactwo i bieda są wręcz skrajne, a dookoła króluje cyfrowa świadomość Innych. 
Boris Chong, lekarz z przeszłością wraca po latach do Tel Awiwu z Marsa. To, co tu zastaje wygląda teraz zupełnie inaczej niż wtedy, gdy kilkanaście lat temu wyjeżdżał. Była kochanka prowadzi miejscowy bar i wychowuje chłopca, który jest, delikatnie mówiąc, dziwny. Kuzynka potajemnie spotyka się z robotnikiem cyborgiem, uzależnionym od narkotyków, a inny kuzyn wdał się w romans z kobietą wampirem, łasą na dane. Czy w takim świecie jest jeszcze szansa na normalność? 

Stacja Centralna jest książką urokliwą, która wciąga nawet jeśli  nie przepada się za klimatami science fiction. Z fascynacją czyta się o robocie, pełniącym rolę duchowego pasterza swojej trzódki, czy też świadomej windy, która marzy, by w kolejnym życiu być robotem kuchennym. Takich smaczków jest tu mnóstwo i łapiemy je na każdym kroku.

Kolejne rozdziały przedstawiają perspektywę innego bohatera, dlatego początkowo książkę czyta się jak zbiór opowiadań. Dopiero z czasem wątki i postacie zaczynają się łączyć i czytelnik otrzymuje szerszy obraz całości. 
Wbrew naszym oczekiwaniom nie dostajemy finalnego zakończenia, ale może to i dobrze. W końcu życie jest strumieniem drobnych wydarzeń i nie ustaje nagle, tylko dlatego, że przewracamy ostatnią stronę. Ono toczy się dalej i tylko w gestii naszej wyobraźni jest domyślić się, co też może jeszcze się wydarzyć. Jedno jest pewne: czy to na Ziemi czy w kosmosie każda istota marzy o miłości i o tym, by kogoś kochać. To się nie zmienia nawet w scenerii science fiction.


Dziękuję!