piątek, 31 sierpnia 2018

Sabrina Jeffries: Zaloty Gabriela

Autor: Sabrina Jeffries
Tytuł: Zaloty Gabriela
Seria: Diablęta z Hallstead Hall, t.3
Stron: 328
Wydawca: BIS






Plan pani Hetty Plumtree realizuje się nadspodziewanie sprawnie.  Połowa roku już minęła, a troje z pięciorga jej wnucząt wstąpiło w związek małżeński. Ożeniony z Marią Olivier już niedługo zostanie ojcem. Podobnie Jarret i Annabel także spodziewają się potomka. Minerwa i Giles również są zadowoleni z życia w swoim małżeńskim stadle. Czując smoczy oddech związkowych kajdan na karku, Gabriel postanawia sobie wziąć żonę, która, w jego mniemaniu najlepiej do niego pasuje, choć pozornie nie pasuje wcale. Jego wybranką jej Virginia Weaverly, siostra jego zmarłego tragicznie przyjaciela. Tak na marginesie dziewczyna i jej rodzina, jak i większość londyńskiego towarzystwa, winią Gabriela za śmierć Rogera. Można więc podejrzewać, że Gabriel raczej nie będzie zbyt pożądanym kandydatem na zalotnika Virginii. 
Jednak Diablęta z Hallstead Hall nie poddają się tak łatwo i z wrodzonym uporem oraz urokiem, wzorem rodzeństwa, Gabriel realizuje swój plan. Co na to Virginia i jej dziadek? Oj, łatwo  nie będzie.

Zdecydowanie najsłabsza część cyklu. Nie wiem, czy autorce zabrakło pomysłu, czy co innego miało na to wpływ, ale odniosłam wrażenie, że nie pogłębiła ani potencjału postaci ani samej kwestii zalotów. Codzienne przynoszenie kwiatów, to jak dla mnie trochę mało.
Nie da się nie lubić Gabriela i Virginii, mam jednak takie poczucie, że autorka mogła poruszyć więcej kwestii samych wyścigów i hodowli koni, które są dla bohaterów ważne. 

Jeśli idzie o wątek kryminalny, to czwarta część właściwie nic do sprawy nie wnosi. Gabriel zapamiętał jakiegoś mężczyznę, być może ważnego dla sprawy, ale nie widział jego twarzy, więc nie było jak zaczepić o ten aspekt, słowem musiano go porzucić.
Kolorytu historii dodają za to dziadek Virginii, Izaak, były wojskowy oraz jej sympatyczny kuzyn Pierce. Gdyby nie oni, sama Virginia byłaby nudna i bezbarwna, a tak mamy okazję obserwować jej stopniowe uwalnianie się spod klosza, w którym przez lata trzymał ją nadopiekuńczy dziadek.  

Jeśli jednak oceniać książkę, jako część cyklu, to bardzo miło po raz kolejny odwiedzić Hallstead Hall i zobaczyć, co się dzieje w rodzinie Sharpe'ów. Zabawny jest też fakt, że miłość to szczwana bestia i czasami może zaatakować od najmniej spodziewanej strony, o czym na własnej skórze przekona się seniorka rodu pani Hetty. Super pomysł. 

To dlatego, pomimo drobnych mankamentów, powieść jest przyjemna w odbiorze. Fajny czasoumilacz na letnie, wakacyjne popołudnie. 


Seria Diablęta z Hallstead Hall: 

4. Zaloty Gabriela, 5. Polowanie na męża.

poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Sandie Jones: Rywalka

Autor: Sandie Jones
Tytuł: Rywalka
Stron: 360
Wydawca: Otwarte






W życiu każdej kobiety nadchodzi ten moment, gdy ma stanąć oko w oko z matką swojego ukochanego. Historii, anegdot i przysłów o teściowych jest tyle, że trudno je zliczyć. Wiadomo, że dobra teściowa to skarb, to przecież druga matka, babcia potencjalnych wnuków, członek rodziny. Więcej mówi się o niedobrych, wścibskich teściowych, mnie nie opuszcza myśl, że trzeba by odwrócić sytuację i spojrzeć na portrety synowych, bo  i te także bywają różne. Czy istnieje recepta na osiągnięcie porozumienia na tej linii? Powiedziałabym, że uniwersalnej raczej nie ma i że każdy duet: teściowa-synowa, powinien ją sobie wypracować sam. 

Gdy Emily poznaje Adama, po raz pierwszy ma ochotę pozostać w związku na dłużej. Jej wybranek jest przystojny, sympatyczny i bardzo oddany rodzinie, a konkretnie mamie, z którą łączą go bardzo silne więzi. 
Pamela, zwana przez wszystkich Pammie, to żwawa i zaradna 60-latka, ofiarna matka dwóch dorosłych już synów, których po przedwczesnej śmierci męża wychowała sama. Nie było jej lekko, dlatego choć w części wytłumaczalny może być fakt, że tak bardzo jest do nich przywiązana i, mimo ich dorosłości, chce mieć wpływ na ich życiowe wybory i decyzje. 
Emily, widząc, jak Adam jest związany z matką, bardzo chce się matce wybranka spodobać. Być może faktycznie będzie to jej przyszła teściowa. Jednak od samego początku dziewczyna wyraźnie widzi, że cokolwiek by nie zrobiła czy powiedziała, Pammie się to nie podoba. Kobieta nie szczędzi jej drobnych złośliwości i przytyków, z czasem zaczyna sobie pozwalać na coraz więcej, psując na przykład romantyczne spotkania młodych, a nawet ingerując w ich decyzje. Ku irytacji i rozpaczy Emily, Adam nie dostrzega zachowania matki, co więcej ma dziewczynie za złe, że nie potrafi się z Pammie zaprzyjaźnić, choć ta bardzo by tego chciała. Emily próbuje pokazać Adamowi prawdziwą twarz matki, jednak bezskutecznie, jednocześnie nie chcąc wyjść na histeryczkę. Gdy przypadkiem dowiaduje się o śmierci poprzedniej dziewczyny Adama, zaczyna mieć poważne obawy. 

Temat powieści nośny, wdzięczny, daje autorowi duże pole do popisu i przez większą część książki udało się Sandie Jones zachować klimat zagrożenia i utrzymać mnie, czytelnika w niepokoju. Nic tak nie przemawia do odbiorcy, jak zmagania z przebiegłym socjopatą, a Pammie wydaje się taka właśnie być. Doskonale i wiarygodnie pokazała też autorka zmiany zachodzące w osobie Emily. Początkowo radosna i optymistycznie nastawiona do życia dziewczyna, z czasem zmienia się w kłębek nerwów, sama już nie wiedząc, czy zmyśla, przesadza, a może sobie tylko to wszystko wyobraża. To niesamowite, jaka jest siła cudzych słów i drobnych gestów. Mogą one człowieka podbudować, ale nasączone jadem i złośliwością, potrafią doprowadzić do psychicznej ruiny.
Mimo starań nie mogłam polubić Adama. Choć początkowo wydawał się całkiem sympatyczny, trudno było mi uwierzyć, że nie dostrzega, czy nie chce dostrzec prawdziwego zachowania matki. Finał powieści wyjaśnił to, co i tak nie zmienia faktu, że mężczyzna od początku mi się nie podobał. 

Nagły zwrot akcji w finale powieści i wyjaśnienie motywów Pammie, nieco mnie zawiodły. Wolałabym, aby autorka trzymała się pierwotnej drogi, a nie tak wszystko na koniec odwracała, ale jak się temu dokładniej przyjrzeć, to faktycznie trzyma się to przysłowiowej kupy. 

Książkę czyta się dobrze i z zaciekawieniem, choć z pewnością się do niej już nie wróci. To taka lektura na wakacje, na jeden raz. Przyjemnie oglądałoby się też tę historię w wersji filmowej, bardzo takie thrillery lubię. Jeśli ktoś szuka dla siebie powieści na pochmurny weekend, to Rywalka powinna się w tej roli doskonale sprawdzić. 

sobota, 25 sierpnia 2018

L.M. Montgomery: Dzban ciotki Becky

Autor: Lucy Maud Montgomery
Tytuł: Dzban ciotki Becky (lub też W pajęczynie życia)
Stron: 223
Wydawca: Nasza Księgarnia





Mam ogromny sentyment do L. M. Montgomery. Jej historie są wzruszające, a bohaterowie tak prawdziwi, że niechętnie zamyka się książkę, bo już się dotarło do ostatniej strony.
Dzban ciotki Becky czytałam już kilka razy i bardzo lubię do tej powieści wracać.  Historia ta, jak zresztą każda autorstwa Montgomery, ma niepowtarzalny klimat. Jak widać po niniejszej okładce, mam także wielki sentyment do wydania z Naszej Księgarni; bardzo lubię ilustracje okładkowe i czcionkę, jestem w stanie nawet wybaczyć to, że wydanie było klejone, nie szyte i z czasem zaczynały wypadać kartki. 

Dzban ciotki Becky jest kroniką rodzinną, przynajmniej dla mnie. Przedstawia rok z życia dwóch klanów,  Darków i Penhallowów, którzy nieustannie się żeniąc z członkami drugiej rodziny, tworzą tak naprawdę jeden duży klan. Wszyscy są tu ze sobą skuzynowani, nie da się kichnąć w spokoju, a już cała osada wróży ci zapalenie płuc. Tytułowy dzban pozostaje od lat w posiadaniu nestorki rodu, Teodorowej Dark, choć dla wszystkich od zawsze jest ona ciotką Becky. Czując zbliżający się koniec życia, ciotka Becky, z właściwą sobie swadą, zwołuje całą rodzinę, by wszem i wobec ogłosić swoją ostatnią wolę. Majątku dużego nie ma, zresztą w końcu XIX wieku inaczej postrzegano kwestie tego, co jest majątkiem. Pieniądze owszem, ale bardziej liczyły się srebra, porcelana, obrusy. Całą rodzinę interesuje jednak najbardziej tytułowy dzban, mający ponad sto lat. Ciotka jednak nie byłaby sobą, gdyby tak po prostu komuś go zostawiła. Dlatego oznajmia, że wyznacza depozytariusza, który po upływie roku otworzy pozostawiony przez nią list, zawierający nazwisko szczęśliwego spadkobiercy. Klan jest oburzony, ale co robić; wola zmarłego jest święta. 

Mijający spokojnie rok obfituje w wiele większych i drobnych wydarzeń z życia rodziny. Jak w każdej rodzinie, tak i w tym podwójnym klanie, obok tych dobrze sytuowanych i znaczących, są także i tacy, którym los poskąpił szczęśliwych zakończeń. W tym roku to się zmieni. Ciotka Becky oczekiwała zmian i pracy nad własnym charakterem. Dlatego członkowie klanu decydują się na wiele rzeczy, które do tej pory odwlekali lub zaniedbywali. Ktoś się nagle i namiętnie zakocha, ktoś inny pokłóci się na śmierć i życie. Czyjeś serce zostanie złamane, a inne dostanie szansę na miłość. Ktoś zamarzy o własnym domu i wolności decydowania o sobie, a ktoś inny o dobrym słowie i przyjaznym spojrzeniu. Jedno jest pewne; w klanie wiele się zmieni, a wszystko pośrednio przez jeden dzban. 

Lucy Maud Montgomery ma talent do tworzenia ciekawych charakterów i interesujących społeczności. Jej bohaterowie to zwykli ludzie, jednak ich codzienne perypetie nie przestają bawić i zachwycać. Jednocześnie cały wykreowany przez autorkę świat ma niesamowity urok końca XIX wieku, kiedy telefon był nowoczesną ekstrawagancją, kobieta nie powinna chodzić w spodniach, a rozwód był diabelskim, jankeskim wynalazkiem. 
U żadnego autora z taką przyjemnością nie czyta się o rodzinnych anegdotach, opisach ogrodów i obiadów, robieniu przetworów, czy sztormach nawiedzających Wyspę. Swoją drogą teraz, po latach, czytając książkę ponownie, zajrzałam do sieci w poszukiwaniu zdjęć Wyspy Księcia Edwarda i faktycznie jest ona przepiękna. Surowa i groźna, ale piękna. 
Jeśli o mnie idzie najbardziej, i tego upływ lat nie zmienił, lubię dwa wątki. 
Pierwszy z nich to historia Małgorzaty Penhallow, starej panny, prowadzącej żonatemu bratu dom. Małgorzata marzy o samodzielności, własnym domu i dziecku. Być może magia dzbana zmieni życie i Małgorzaty i pewnego chłopca, któremu bardzo potrzebna jest kochająca rodzina. 
Drugi wątek, miłosny, opowiada o młodziutkiej, rodowej piękności Gai. Nadchodzący rok mocno doświadczy ufne i młode serce dziewczyny. Z kim ułoży sobie życie? Z obiecującym urzędnikiem bankowym Noelem, czy może z ukochanym przez klan, lekarzem Rogerem? Droga do tego wyboru już na zawsze ukształtuje Gaję jako człowieka i kobietę. 

Dzban ciotki Becky to przezabawna, ciepła i wzruszająca opowieść o tym, jak niewiele czasem trzeba, by zmienić swoje życie. To, co wydaje się nam odległe i niedościgłe, może się znaleźć tuż za rogiem. Wystarczy tylko odrobina zdecydowania i odwagi, by zaryzykować. Możemy coś stracić, ale jeszcze więcej zyskać.

wtorek, 21 sierpnia 2018

Przedpremierowo! Co trzy głowy, to nie jedna czyli Moja Jane Eyre

Autorki:
Cynthia Hand,
Jodi Meadows,
Brodi Ashton
Tytuł: Moja Jane Eyre
Seria: Ladyjanistki, t.2
Stron: 512
Wydawca: SQN
Data premiery: 22.08.2018. 








Zabierając się do lektury książki Moja Jane Eyre nie miałam pojęcia, co mnie czeka. Nie wiedziałam, że to swoisty autorski projekt, efekt pisarskiej współpracy trzech znanych autorek powieści dla młodzieży. Nie miałam także pojęcia, że to już druga Jane, której losami zajęły się przesympatyczne autorki, ba, mało tego w kolejce czeka nawet trzecia. 

To, że Jane Eyre była bohaterką książki Charlotte Bronte wszyscy wiemy. Była uboga, lecz prawa, niezbyt piękna, lecz inteligentna, w dodatku była nauczycielką. Została guwernantką małej Adele w Thornfield Hall, po czym zakochała się w tajemniczym panu Rochesterze, którego nie opuściła, mimo że miał sporo różnych zaszłości. Ale, czy to naprawdę tak właśnie było? Oj, coś mi się wydaje, że Charlotte Bronte napisała wersję ocenzurowaną. To musiało wyglądać zupełnie inaczej. 

Jedno trzeba powiedzieć od razu i z całą mocą. Takiej wersji losów Jane Eyre jeszcze nie znaliście. Ladyjanistki czyli Cynthia Hand (autorka Anielskiej), Brodi Ashton (autorka cyklu Podwieczność) i Jodi Meadows wpadły na literacko szalony, aczkolwiek bardzo przyjemny w odbiorze pomysł. Opowiedzieć znaną powszechnie historię na nowo, to co prawda dość karkołomne, ale jakie ma się za to pole do popisu. 

Jane Eyre jest ubogą sierotą, wychowanką Lowood. Teoretycznie jest nijaka z wyglądu, a jednak przyciąga do siebie ludzi. I duchy.  Bo Jane jest widzącą, zresztą jej najbliższą przyjaciółką jest młody duch, o imieniu Helena.  Taka widząca byłaby wielkim skarbem dla londyńskiego Towarzystwa zajmującego się uciążliwymi duchami. Jane nie chce tego robić, woli być guwernantką i spotkać tajemniczego, zamyślonego i bardzo pociągającego mężczyznę, w którym się zakocha. To już wiemy. Ale jeśli w całą sprawę wmiesza się początkująca pisarka Charlotte Bronte, na co dzień dobra przyjaciółka Jane, oraz młody agent do relokacji duchów Alexander Blackwood, to cała historia zyska już zupełnie inny wymiar. 

Bardzo lubię takie historie. Lubię być zaskakiwana i przekonywana przez autora, że jednak nie wiem wszystkiego o danej postaci czy wydarzeniach. Lubię, gdy puszcza się do mnie autorskie oko i zaskakuje zwrotami akcji. 
Bohaterowie są zabawni i tacy rozbrajający. Bardzo polubiłam Charlotte i Alexandra. Jane za to trochę mniej, chyba głównie przez to, że kurczowo trzymała się tego bruneta. No cóż, kobiety w tamtych czasach miały tylko jedną dobrą przyszłość; wyjść za mąż. Dużą i ważną rolę w tej historii pełnią duchy; one także ukazane są w zabawny sposób. 
Książka jest trochę powieścią przygodową, trochę romansem, a trochę parodią. Jeśli, ktoś lubi takie mieszanki, będzie z lektury zadowolony. Mnie się ta literacka podróż podobała bardzo i przyznam szczerze, że żal mi było rozstawać się z Charlotte i Alexandrem. Stanowią oni świetny duet i mogliby jeszcze wiele osiągnąć. 
Historia jest zabawna, zaskakuje i nie nudzi, pod warunkiem oczywiście, że nie jest się czytelniczym sztywniakiem. Jak już powiedziałam, trzeba być przygotowanym na to, że pewne sprawy zostaną wyśmiane, inne nieco zmienione, a jeszcze inne będą balansowały niebezpiecznie blisko w klimatach książek sióstr Bronte i Jane Austen. 

Mnie to urzekło i niebawem nadrobię braki, zabierając się do lektury Mojej lady Jane. Trzecią z kolei ma być Calamity Jane, która zabierze nas na Dziki Zachód, czego już się nie mogę doczekać. 
Polecam gorąco. Moja Jane Eyre to zabawna, pomysłowa i nieszablonowa historia; rozbawi, czasem nawet wzruszy, ale z pewnością nie zanudzi. O nie.


Serdecznie dziękuję!

piątek, 17 sierpnia 2018

Victoria Schwab: Mroczny duet

Autor: Victoria Schwab
Tytuł: Mroczny duet
Seria: Świat Verity, t.2
Wydawca: Czwarta Strona
Stron: 512





Przemoc rodzi przemoc. To stara prawda. Przemoc jest jak zaraza, jak najgorszy wirus, który przenosi się każdą dostępną drogą i potrafi w ciągu mgnienia oka zarazić sobą dziesiątki, setki, a nawet tysiące ludzi. Nie ma na niego szczepionki, nie można zrobić kwarantanny, czy stworzyć uniwersalnego lekarstwa.  
Czytając książki Victorii Schwab Okrutna pieśń, a potem jej kontynuację Mroczny duet, nie da się nie myśleć, o tym, że przywołując do życia to stare powiedzenie, autorka wykreowała pomysłowy i fascynujący świat, który tak dobrze je odzwierciedla.

Każda popełniona w tej rzeczywistości zbrodnia powołuje do życia monstrum, uosabiające namacalnie dany czyn. Jednostkowe popełnione w afekcie zbrodnie tworzą Corsaje, potwory żywiące się ludzkim mięsem. Zbrodnie popełnione pod czyimś wpływem, albo takie, do których popchnęła konieczność, powołują do życia Malchaje, okrutne i żądne ludzkiej krwi potwory, z wyglądu będące wykoślawionym wizerunkiem sprawcy morderstwa. Największy paradoks łączy się natomiast z Sunajami, które są najrzadsze i najbardziej pożyteczne, jeśli można tak to nazwać. Sunaje pojawiają się w wyniku zbiorowych zabójstw, z wyglądu najbardziej przypominają ludzi i mają nietypowe umiejętności. Ich moc objawia się poprzez muzykę, grę na instrumencie lub śpiew i wydobywa na wierzch kolor ludzkiej duszy. Jeśli świeci ona na biało, człowiek jest bez grzechu zbrodni, jeśli na czerwono oznacza to, że kogoś zamordował.  Rolą Sunajów jest więc oddzielanie zwykłych ludzi od zabójców. Nie zwracają one uwagi na okoliczności, znamy przecież coś takiego jak obrona konieczna, liczy się natomiast sam fakt popełnienia zbrodni.

Eskalacja zbrodni doprowadziła do tego, że w świecie Prawdziwości ludzie stali się pożywka dla potworów, mięsem, zabawką, maskotką. Co prawda potwory atakują tylko w nocy, gdyż nie znoszą światła, jednak coraz to rosną w siłę i pod wodzą okrutnego i ambitnego Sloana, stają się lepiej zorganizowane.
Poznani w pierwszym tomie Kate i Agust byli członkami dwóch wrogich obozów, dość paradoksalnych, można rzec. Ojciec Kate, przekonany, że trzyma potwory na wodzy, bogacił się na zapewnianiu bogatym ochrony. Przybrana rodzina Sunaja o imieniu August, z pomocą dwóch innych Sunajów Ilsy i Leo oraz ochotniczych oddziałów, prowadzi walkę o zachowanie miast dla ludzi oraz w miarę możliwości eliminuje potwory. 
W tomie drugim spotykamy naszych bohaterów po półrocznej przerwie, bo tyle minęło od dramatycznych wydarzeń z tomu pierwszego. Potworów przybywa, Sloan się zbroi, a Flynnowie starają się pokrzyżować mu szyki. Kate jest obecnie samozwańczym łowcą potworów, natomiast August przygotowuje się do niechcianej roli przywódcy oddziałów swojego przybranego ojca.
Tymczasem w mieście pojawia się nowy rodzaj potwora, którego obecność dodatkowo nasila przemoc. Walka z nim nie będzie łatwa, tym bardziej, że granica pomiędzy zbrodnią a niewinnością coraz mocniej się zaciera. Czy grzesznik zawsze jest grzesznikiem? A czy potwór może mieć w sobie człowieczeństwo? 

Druga część dylogii (bardzo dobra autorska decyzja!) o świecie Prawdziwości jest równie dobra jak pierwsza, choć powiedziałabym, że bardziej mroczna. Autorka nie oszczędza swoich bohaterów, nie pakuje ich w tanie romansowe schematy. Każe im natomiast brnąć w dorastanie i jego okrutne aspekty, dokonywać wyborów i dojrzewać do przygotowanych dla nich ról. Tym, co mnie trochę zaskoczyło w zakończeniu książki, jest potraktowanie losów bohaterów. Nie chcę za wiele zdradzać, powiem więc tylko, że zazwyczaj wszystko jakoś się układa i czytelnik jest usatysfakcjonowany. W przypadku Mrocznego duetu spotyka nas coś zupełnie innego. Myślę, że czytelnicy znający serię Niezgodna zrozumieją co mam na myśli. 

Polecam dylogię Świat Verity wszystkim miłośnikom dark fantasy. To dobrze skonstruowana historia, zawierająca w sobie wiele uniwersalnych prawd o naszym współczesnym, ludzkim świecie. Fabuła nie pozostawia obojętnym i skłania do przemyśleń, a to cenne w literaturze. 
Pozycja godna uwagi.



Dziękuję!

poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Wczoraj jest historią... Felicia Yap: Wczoraj

Autor: Felicia Yap
Tytuł: Wczoraj
Stron: 413
Wydawca: WAB






Uważam, że najcenniejszym darem, jaki otrzymał w swej skomplikowanej ewolucyjnej drodze człowiek, jest pamięć i bystry umysł. To przecież zdolność zapamiętywania sprawia, że się uczymy czy to na naszych błędach, czy na sukcesach. Brak wspomnień, które są naszą bazą, oparciem, swoistym drogowskazem, sprawia, że jesteśmy chwiejni, powolni i nie można na nas polegać. Któż by chciał tak żyć? 
Felicia Yap w swojej debiutanckiej powieści o intrygująco brzmiącym tytule Wczoraj kreśli taki właśnie świat. Żyją w nim dwie klasy społeczne: monosów i duosów. Pierwsi pamiętają tylko to, co spotkało ich wczoraj. Duosi mają nieco lepiej, bo ich pamięć sięga dwóch dni wstecz. W tym świecie każdy obywatel w 23. roku życia staje się członkiem jednej z tych dwu klas. Nie ma na to lekarstwa, terapii, nic. Obowiązkiem obywateli jest prowadzenie e-dzienników, w których mają zapisywać ważne dla siebie sprawy oraz wskazówki do następnego dnia. Tak na marginesie, istniejący w tym świecie Steve Jobs dorobił się na tych urządzeniach fortuny.
Jeśli się czegoś nie pamięta wystarczy zajrzeć do swojego dziennika, a nawet dokonać wyszukiwania poprzez słowa klucze.

Jak się żyje w takiej rzeczywistości? No cóż, każdy radzi sobie jak może, jednak podział na monosów i duosów rysuje się bardzo wyraźnie; ci pierwsi są uważani za upośledzonych i panuje powszechny pogląd, że te dwie klasy nie powinny wstępować ze sobą w związki małżeńskie. 
Główna bohaterka Claire jest monoską i można powiedzieć, że nieźle się jej w życiu pofarciło. Jej mąż Mark jest znanym pisarzem, mieszkają w pięknym domu i generalnie niczego nie brakuje im do życia. No może dziecka. Claire ma jednak ukochanego psa, piękny ogród i masę wolnego czasu, by realizować się tak, jak jej się tylko zamarzy. 
To wszystko staje pod znakiem zapytania, gdy pewnego ranka nurt rzeki wyrzuca na brzeg ciało kobiety. Pierwsze wyniki śledztwa, prowadzonego przez komisarza Hansa, pokazują, że Mark, którego Claire miała zawsze za nieskazitelnego, miał ze zmarłą Sophią więcej wspólnego, niż sam przyznaje. Być może miał coś wspólnego z jej śmiercią? 

Całą historię poznajemy z dwóch perspektyw i dopiero one dają pełnię obrazu. Początkowo, patrząc oczyma Claire, myślimy sobie, że Mark to cyniczny karierowicz i pozer, który niejedno ma za uszami. Kiedy jednak mamy szansę spojrzeć na wszystko oczami Marka, dowiadujemy się, że Claire także ma swoje sekrety. 
Początkowo wydaje się, że tych dwoje, choć są małżeństwem od 20 lat, już niewiele ze sobą łączy. Wyglądają tak, jakby każde żyło własnym życiem, właściwie nie wiadomo, co ich przy sobie nadal trzyma. Krótka pamięć bohaterów utrudnia nam dostrzeżenie całego obrazu. 
Ciekawie zaczyna się robić wtedy, gdy wspólnie z bohaterami zaglądamy do ich młodzieńczych zapisków. Tym samym dowiadujemy się, w jakich okolicznościach się poznali, co sprawiło, że się pobrali i jakimi byli wtedy ludźmi. Ciekawostka i chyba tę prawdę dostrzeże każdy, kto choć przez jakiś czas w życiu pisał dziennik; czytający swoje młodzieńcze dzienniki Mark jest zaskoczony młodym sobą, tym jak się wyrażał i jak przedmiotowo traktował kobiety. 

Wspólnie z nadkomisarzem Hansem zgłębiamy także dzienniki zmarłej Sophii i przekonujemy się, że Evansowie musieli bardzo mocno nadepnąć jej na odcisk, skoro kobieta poświęca tyle energii na opisywanie i zgłębianie ich prywatnego życia. 

Ta powieść jest trochę jak szkatułka, która kryje w sobie mniejsze pudełko, a ono następne i tak dalej. Gdy już się nam wydaje, ze wiemy wszystko, poznajemy kolejne szczegóły, które zmieniają obraz całej sytuacji. Książkę przeczytałam w jedno popołudnie, co chyba jest najlepszą jej oceną. Nie mogłam się oderwać od historii Marka i Claire i musiałam doczytać do końca tego samego dnia. 

Wczoraj to świetna opowieść o tym, jak szybko, dziś w zabieganym, zapracowanym, skomputeryzowanym świecie, zapominamy o rzeczach ważnych. Te rzeczy może i są małe, są detalami, ale to przecież właśnie one składają się na pełnię naszego życia, relacje z bliskimi, budowanie wspólnej przyszłości. To także książka o tym, że nikogo nie poznaje się raz na zawsze, że przecież dorastamy, dojrzewamy, zmieniamy się i że jednak należy na co dzień dbać o poznawanie naszej drugiej połowy, pielęgnować tę relację na bieżąco, utrwalać więzi, bo potem może już być za późno.
Pod płaszczykiem dramatu i odrobiny kryminału kryje się bardzo mądra i skłaniająca do refleksji treść. Polecam. Pozycja naprawdę godna uwagi. I to nie tylko na wakacyjne popołudnie.




Dziękuję!

piątek, 10 sierpnia 2018

Jay Kristoff: Bratobójca

Autor: Jay Kristoff
Tytuł: Bratobójca
Seria: Wojna lotosowa, t.2
Stron: 654
Wydawca: Uroboros






Wyspy Shima stoją na skraju rebelii. Płoną pola krwawego lotosu, a rebelianci snują plany. Stałość wielkiego cesarstwa jest poważnie zagrożona, właściwie chwieje się w posadach. Czy młoda Yukiko, zwana przez jednych Nieczystą, przez innych Tancerką Burzy, wraz ze swym bratem Arashistorą, zmienią bieg historii? Czas zasiąść do lektury drugiego tomu Wojny Lotosowej i samemu się przekonać.

Pierwsza powieść Tancerze burzy dosłownie mnie oczarowała; bohaterami, realiami, światem przedstawionym. Druga część trylogii jest jeszcze lepsza niż pierwsza. Fabuła już nie skupia się tylko na relacji Yukiko i Tygrysa Gromu; teraz nasza dwójka jest w zasadzie małym elementem większej całości. I dobrze. Skoro mowa o poważnej wojnie i obalaniu systemu, wykrwawiającego cały kraj i ludzi, to rebelia nie może się kręcić tylko wokół naszej bohaterki. Rebelia to przecież spiskowcy, zwykli ludzie, ci, których porwał wir wydarzeń, choć może wcale tego nie chcieli. To także władza, która próbuje się odrodzić i utrzymać wszystko w ryzach. Czytając, widzi się ogrom literackiego przedsięwzięcia i dlatego powieść nie jest ani przez chwilę nudna. Brutalna, zaskakuje krwawymi rozwiązaniami, fascynuje Orientem i wszechobecną magią starych bogów, ale nie nudna. O nie. Tego absolutnie nie można o Bratobójcy powiedzieć. 

W drugiej części trylogii dzieje się bardzo dużo i mamy przyjemność obserwować działania wielu bohaterów. Czy prowadzą one do jednego i czy mają jakiś wspólny punkt? To się okaże. 
Po zabójstwie, które już zdążyło obrosnąć legendą, cesarza Yoritomo, Yukiko i Buruu przebywają w górach w kryjówce rebeliantów. Więź dziewczyny i gryfa zostaje wystawiona na poważną próbę, gdyż zmysł Przenikania tak się u dziewczyny wyostrzył, że sprawia jej niewysłowiony ból oraz źle wpływa na jej stan psychiczny oraz fizyczny. Czy podróż do znanego tylko z opowieści klasztoru pozwoli tancerce burzy zapanować nad rosnącą mocą? 
Okazuje się także, że nasz Arashitora także ma swoją przeszłość i nie jest ostatnim tygrysem gromu, jak dotąd uważaliśmy. Ba, nie jest ostatnim mitycznym stworzeniem. Być może poza Wyspami Shima są jeszcze miejsca, w których żyją groźne i niezwykłe stwory, dzieci wielkich bogów? To było dla mnie duże zaskoczenie, oczywiście na plus. 

Kin, były członek Gildii nie najlepiej radzi sobie wśród rebeliantów. I tu kolejny plus dla autora. Zazwyczaj podział jest klarowny: spiskowcy są tymi dobrymi, którzy potrzebują pomocy kogoś z wewnątrz systemu, w którym walczą. Jay Krostoff kreśli zupełnie inny obraz tej grupy, pokazuje jej wewnętrzną niezgodę oraz brutalność. Wielu z nich doznało tyle krzywd ze strony systemu i Gildii, że teraz myśl, że mieliby współpracować z kimś stamtąd, budzi w nich nienawiść i pęd niszczenia nawet na własną szkodę. 

Jak już wcześniej wspomniałam akcja nie kręci się tylko wokół Yukiko i Buruu. Obserwujemy próby uratowania dynastii. Pan Hiro namawiany przez członków Gildii postanawia ożenić się z Aishą, siostrą nieżyjącego cesarza. Stan zdrowia Pierwszej Córki królestwa, dowiadujemy się o tym na końcu, jest zaskakujący i stanowi kolejny dowód na okrucieństwo i przemyślność Gildii. 
Członkowie Kage na różne sposoby próbują do tego nie dopuścić; tu na uwagę zasługują starania Michi oraz Hany. 

W tym świecie nic nie jest trwałe i na zawsze. Kochana osoba może zdradzić a nawet zabić, fortuna kołem się toczy, a to co najmocniej kochaliśmy może się okazać bardzo kruche i nietrwałe. Autor nie boi się poddawać swoich bohaterów ciężkim próbom, ani ich zabijać. Akcja toczy się wartko, raz po raz czytelnik zostaje czymś zaskoczony i gdy już wydaje się, że wszystko wiemy, nagle coś się zmienia i sprawy przybierają nowy obrót. 
Każdy miłośnik dobrego fantasy w klimacie steampunkowym znajdzie w tej serii coś dla siebie. Jednych może urzec obyczajowość średniowiecznej Japonii: rytuały, stroje, broń; drugich technika i wynalazki Gidlii, a jeszcze innych mitologia, której tutaj mnóstwo. 
To naprawdę pozycja godna uwagi. Polecam. 


Trylogia Wojna Lotosowa:

Bratobójca 
Kres głosząca

środa, 8 sierpnia 2018

V. E. Schwab: Wyczarowanie światła

Autor: V. E. Schwab
Tytuł: Wyczarowanie światła
Seria: Odcienie magii, t.3
Wydawca: Zysk i S-ka
Stron: 696





Jeszcze dobrze nie ostygły turniejowe zmagania najzdolniejszych magów królestwa, nie wybrzmiały nawet ostatnie toasty, ba, nawet nie zakończył się finałowy bal, gdy na pulsujący od magii Czerwony Londyn spływa nowe zagrożenie. Oto starożytny demon, ucieleśniona magia, świadoma i żądna istnienia i władzy, wkracza do królestwa i próbuje zapanować nad wszystkim na co się natknie. Osaron chce władać, panować, błyszczeć i rosnąć od podziwu poddanych. Niegdyś słaby i zaklęty w kamień, oswobodzony przez antariego Hollanda, teraz jest wręcz niepokonany. Posiadł także ciało maga, który już nie ma siły, by z nim walczyć. Jeśli jeden antari to za mało, by pokonać demona, to może przydałby się duet, albo trio? Jedno jest pewne, łatwo nie będzie. 

Jeśli komuś wydawało się, że pierwsza część trylogii Odcienie magii zatytułowana Mroczniejszy odcień magii, jest super, to miał rację. Bo tak było. Tak naprawdę był to jednak dopiero przedsmak, tego, co czytelnika czekało w kolejnych rozdziałach drugiej części, a potem także trzeciej. Utrzymana w gaimanowskich klimatach historia zabiera nas do Londynu, który nie jest jednym miastem, a kilkoma królestwami, o różnym nasileniu magii. Jest zatem Czerwony Londyn, państwo dobrobytu i spokoju. Jest także Szary, ten najzwyklejszy, mówiąc językiem Harry'ego Pottera taki mugolski. Jest Biały pozbawiony magii, spustoszony. Jest także i Czarny najbardziej niebezpieczny. 
Druga część trylogii Zgromadzenie cieni jest po trosze przystankiem do akcji właściwej, po trosze gromadzeniem się kłopotów. Autorka zajmuje uwagę czytelnika Turniejem magicznym, wprowadza nowych bohaterów, pozwala, by zło urosło w siłę i zagroziło dobru. Było interesująco, choć dopiero zakończenie wbiło mnie w fotel. 
Jednak trzecia część Wyczarowanie światła wstrząsa czytelnikiem i nie pozwala się oderwać od lektury. Mamy tu wszystko, co lubimy w powieściach fantasy i przygodowych. Jest więc zagrożenie, które niczym w baśniach Grimmów, opanowuje królestwo ciemnością i panoszy wszędzie. Na ulicach miasta zapanowuje chaos, większość poddaje się magii Osarona, tylko nieliczni są na nią odporni. Jest także dzielny król, który wraz z żoną i synem, następcą tronu, robią wszystko, by uratować poddanych i miasto. To może być jednak za mało. Tutaj potrzebni są antari, czyli utalentowani magicznie, o dwukolorowych oczach, władający nie jednym żywiołem, ale trzema naraz. Kell, przybrany królewski syn, Lilla, piratka i złodziejka i Holland, tajemniczy i zamknięty w sobie. Tych troje za sobą nie przepada, ale w świetle tego, co się dzieje, nie mają wyjścia. Będą musieli sobie zaufać i wyruszyć na wyprawę, która, być może, przyniesie im remedium na zarazę Osarona. 

Autorka sprawnie i z gracją rozbudowuje i kończy wszystkie wątki, każąc jednocześnie bohaterom dokonywać trudnych wyborów, a przez to dojrzewać emocjonalnie i do pełnienia przeznaczonych im ról. Poznamy więc wreszcie tragiczną przeszłość Hollanda, który wcale nie jest z gruntu zły. Dowiemy się, jak wyglądały początki znajomości Rhya i Emery'ego i czy w ogóle tych dwóch ma jeszcze jakąś szansę na happy end. Tak swoją drogą brawa należą się autorce za umiejętne i wysmakowane poprowadzenie wątku romansowego pomiędzy dwoma mężczyznami. Podobało mi się także dojrzewanie Rhya do roli króla i władcy. Musiał w końcu dorosnąć. Zobaczymy, jak Kell i Lilla radzą sobie z własną niepewną przeszłością i dorastają do ról, które od dawna były im pisane. Odwiedzimy największy w tym świecie targ na wodzie. Poznamy całą masę magicznych artefaktów i słownych zaklęć. A na końcu będziemy świadkami spektakularnego pojedynku magów. Uronimy też kilka łez, bo Victoria Schwab ma to do siebie, że niektórych bohaterów uśmierca. 
Jednym słowem, choć chyba jedno to za mało, będzie wspaniale. 

Odcienie magii to kawał naprawdę dobrego dark fantasy, obok którego trudno przejść obojętnie, jeśli się takie klimaty lubi. Nic tu nie jest oczywiste, bohaterowie są dwuznaczni i barwni, a proponowane przez autorkę rozwiązania intrygujące i zaskakujące. To wspaniała opowieść o poszukiwaniu własnego miejsca  w świecie, o dojrzewaniu do miłości, odpowiedzialności, pełnienia ról w społeczeństwie. Mnie historia Kella, Lilli i Rhya chwyciła bardzo mocno za serce i zdecydowanie polecam ją jako jedną z lepszych pozycji fantasy na naszym rynku. Naprawdę, naprawdę warto.




Dziękuję!

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Sabrina Jeffries: Miłosne wyzwanie

Autor: Sabrina Jeffries
Tytuł: Miłosne wyzwanie
Cykl: Diablęta z Hallstead Hall, t. 3
Wydawca: BIS
Stron: 372







Trzecia z rodzeństwa Sharpe, Minerwa, jest autorką poczytnych powieści przygodowych. Zakochana od wielu lat w tym samym mężczyźnie, do czego nie przyznaje się nawet przed sobą, nie chce wychodzić za mąż i tracić niezależności. Co prawda jej łobuzujący bracia Oliver i Jarret się ustatkowali, ale czy wytrzymają stale w tym zobowiązaniu? Mając w pamięci historię małżeństwa rodziców, Minerwa nie jest tego taka pewna. Naciskana przez babcię dziewczyna postanawia zrobić coś w rodzaju castingu na przyszłego małżonka. Stawia swoje wymogi i umieszcza anons w gazecie. Ma nadzieję, że w obliczu takiego postawienia sprawy babcia skapituluje i zrezygnuje z całego przedsięwzięcia.  
Ku zaskoczeniu i oburzeniu Minerwy, jednym z poważnych kandydatów do zalotów okazuje się Giles Masters, wieloletni przyjaciel jej starszych braci, karciarz i hulaka. Propozycja Gilesa jest poważna, oprócz tego twierdzi on, że nie ma nic przeciwko pisarstwu żony, z drobnymi wyjątkami. Jakie są jego prawdziwe motywy? To się okaże.

W trzeciej części cyklu autorka dotyka ważnego problemu, przed którym staje także wiele współczesnych związków. Chodzi mianowicie o rodzaj więzi między małżonkami. Minerwa będąca pierwowzorem współczesnej feministki (choć w praktyce okazuje się, że raczej tylko z nazwy) oczekuje od męża, że będzie się z nią dzielił tym, co dla niego ważne i że pojawiające się problemy będą rozwiązywać wspólnie. W czasach, gdy toczy się akcja książki, małżeństwo było społecznym wymogiem, korzystnym kontraktem i nikomu nie przyszłoby do głowy, żeby mąż opowiadał żonie, dokąd idzie, co go trapi, a jeszcze pytał ją o radę. Wychowanemu w takim społeczeństwie Gilesowi, początkowo trudno jest ten fakt przeskoczyć. Pragnie on głębszej więzi, ale nie chce jej dać od siebie. Jednocześnie z zaskoczeniem odkrywa, jak wspaniale jest się dzielić z drugą osobą ważnymi sprawami i rozwiązywać problemy we dwoje, a nie w pojedynkę. Będzie musiał do tego dojrzeć. Tak jak i do myśli, że dobrze zaufać przyjaciołom, aby nas wspomogli w trudnych chwilach.
Jednocześnie kwestia pisarstwa Minerwy także jest bardzo interesująca. W tamtych czasach, dopóki kobieta była panną, można to było jeszcze uważać za dziwne, ale w sumie nieszkodliwe zajęcie. Gdy natomiast stawała się żoną, uważano, że powinna z tego zrezygnować, ba, mąż powinien jej tego wręcz zakazać. Dziś może się to wydawać oburzające, wtedy tak właśnie to wyglądało. 
(Dygresja. Przypomniała mi się lektura powieści L.M Montgomery Emilia na falach życia. Czas akcji to koniec XIX wieku. Główna bohaterka chciała zostać pisarką.  Wieloletni przyjaciel ofiarnie ją w tym wspierał, czytał jej utwory, doradzał. Kiedy był przyjacielem. Ale gdy miał zostać mężem, nagle okazało się, że już nie chce, by jego żona pisała. Będąc żoną, ma być żoną, a więc do dyspozycji męża. Szowinistyczne, nie? Pamiętam, że notowania tamtego bohatera drastycznie w moich oczach spadły. )

Rozwija się także wątek kryminalny. Wreszcie czytelnik dowie się, co ze sprawą śmierci państwa Sharpe ma ich kuzyn Desmond Plumtree. 
Dodatkowo sam wątek związany z osobą Gilesa, królewskiego szpiega wiele wnosi do powieści i czyni ją barwną i ciekawszą. 
Jednocześnie w tle cały czas pojawiają się bohaterowie poznani wcześniej oraz ci, którzy ważni dopiero będą. 
Miłosne wyzwanie do bardzo sympatyczna i zabawna powieść. Giles jest wspaniały naprawdę. Minerwa także budzi szacunek czytelnika. 
Polecam tę powieść na letnie lenistwo na leżaku.


Seria Diablęta z Hallstead Hall: 


3. Miłosne wyzwanie,

sobota, 4 sierpnia 2018

Stephen King: Outsider

Autor: Stephen King
Tytuł: Outsider
Stron: 640
Wydawca: Prószyński i S-ka







Kilka lat mija, odkąd czytałam coś autorstwa Kinga, a przecież wszem i wobec mówię, że to mój ukochany pisarz grozy i mistrz nad mistrze. Każdy wzięty przez niego na warsztat literacki motyw zostaje przedstawiony w nowym, atrakcyjnym i nieoczekiwanym świetle. Oprócz tego, jak w każdej jego książce, bardzo dokładnie jest nakreślone tło obyczajowe, co sprawia, że świat przedstawiony jest wiarygodny, po prostu prawdziwy. Jedno jest pewne; każdy fan historii grozy, powinien znać twórczość tego autora.

W małym Flint City zostaje znalezione ciało chłopca, zamordowanego w bestialski sposób. Śladów DNA  na miejscu zbrodni jest na tyle dużo i są one tak dokładne, że miejscowa policja od razu identyfikuje sprawcę. Dodatkowo zeznania świadków zdarzeń poprzedzających zabójstwo, potwierdzają tożsamość mordercy. To Terry Maitland, miejscowy nauczyciel angielskiego, trener młodzików, mąż Marcy, ojciec dwóch córek. Szanowany obywatel. Nigdy nie karany. Dowody zbrodni nie pozostawiają jednak wątpliwości. To on zabił chłopca.
W dalszym toku śledztwa okazuje się jednak, że w czasie, gdy doszło do zbrodni, Terry wraz z grupą kolegów z pracy przebywał zupełnie gdzie indziej. I na to także są dowody.

Już na samym początku dostajemy niezłą zagwozdkę. Trudno zdecydować, czy wierzyć Terry'emu czy nie. Może towarzyszące mu zdziwienie, to tylko cyniczna maska, jaką okrywał się już niejeden potwór? Im dalej w śledztwo, tym bardziej prowadzący je Ralph Anderson ma wątpliwości. To znaczy i ma je i nie ma. A przecież jeden człowiek nie może być w dwóch miejscach jednocześnie. Manipulacja dowodami? Sobowtór? Bliźniaczo podobny wspólnik?

W 2004 roku po zamachu bombowym w Madrycie aresztowano człowieka, podejrzanego o udział w tym zdarzeniu.  Zebrane na miejscu odciski linii papilarnych wykazały stuprocentową zgodność. W toku śledztwa oskarżony Brandon Mayfield udowodnił, że znajdował się wtedy na innym kontynencie. Uniewinniono go i otrzymał od rządu dwumilionowe odszkodowanie. Być może ta historia zainspirowała Stephena Kinga do napisania Outsidera, jednak w książce fabuła zmierza w zupełnie inną stronę.

Historia outsidera nawiązuje do wczesnych powieści Kinga, w których to co realne zgrabnie mieszało się ze sferą ponadzmysłową, tworząc wspaniałe połączenie. Tutaj mamy podobnie, dlatego czyta się z takim uczuciem swojskości, jakbyśmy już tu kiedyś byli. W tym przypadku mamy nawiązanie do meksykańskich legend o Czarnym Panu, Cuco, zabierającym dzieci do swojego worka. Drugą inspiracją było dla Kinga był XIX -wieczny motyw alter ego, sobowtóra, pojawiającego się głównie w literaturze schyłku wieku, u nas znanego pod nazwą Młoda Polska.
Dodatkowym  smaczkiem powieści jest pojawiająca się, zupełnie jak na występie gościnnym, Holly Gibney, znana już z trylogii pt. Pan Mercedes, która ukierunkowuje poszukiwania bohaterów, pomagając im znaleźć faktycznego sprawcę makabrycznych zbrodni. 
Zabawny był książkowy ukłon Stephena Kinga w stronę kolegi po fachu Harlana Cobena. Autor poczytnych powieści sensacyjnych stał się kluczowym alibi dla głównego bohatera, dzięki czemu mieliśmy cień pewności, że być może nie zrobił tego, o co jest oskarżony.

Ousider okazał się bardzo przyjemną lekturą na wakacje. Przypomniał mi inne powieści tego autora, zwłaszcza napisane pod pseudonimem Richard Bachman  Desperację i Regulatorów. Kto zna te książki, zrozumie co mam na myśli.
Polecam Outsidera. Miłośnikom twórczości tego autora raczej nie muszę. Ale może tym, którzy jeszcze jego utworów nie znają? Być może będzie to dobra okazja, by rozpocząć literacką przygodę ze Stephenem Kingiem? 

czwartek, 2 sierpnia 2018

Guillermo del Toro & Chuck Hogan: Wieczna noc

Autor: Guillermo del Toro & Chuck Hogan
Tytuł: Wieczna noc
Seria: Wirus t.3
Stron: 563
Wydawca: Zysk i S-ka





Jeśli myślałeś Czytelniku, że o wampirach napisano już wszystko, to się myliłeś. 
Od chwili, gdy na lotnisku JFK wylądował samolot z gotowymi do przemiany w strzygi pasażerami, minęły ponad 2 lata. Sytuacja w samolocie wyglądała na zaczątek epidemii, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie chciał wierzyć w teorię naszych bohaterów, że wampiry chcą opanować świat.

Obecnie świat jaki znamy, już nie istnieje. Pod wodzą Mistrza, zbuntowanego siódmego Pradawnego, wampiry zawładnęły Ziemią. Światowi przywódcy zostali zlikwidowani, a zwykli obywatele umieszczeni  w obozach, gdzie zostali sprowadzeni do roli produkujących krew zwierząt. Na Ziemi panuje atomowa zima, więc strzygi mogą niemal bez przykrych dla siebie konsekwencji chodzić po ulicach. Teraz są zbiorowym umysłem i każdy z nich jest okiem i ustami Mistrza, któremu w ten sposób nic nie umknie.
Ocalali ludzie ukrywają się w podziemiach i prowadzą bardzo nędzną egzystencję. Najcenniejszą walutą jest obecnie jedzenie.
Grupa naszych bohaterów walczących z Mistrzem uległa pewnemu rozproszeniu. Co prawda nadal współpracują, ale nie jest to już takie łatwe. Setriakin nie żyje. Próbując zabić Mistrza, poświęcił własne życie. Starą księgę, będącą kluczem do zagadki pochodzenia Mistrza, przekazał w ręce Feta, wspomaganego przez Norę. W najgorszej kondycji psychicznej znajduje się Eph Goodweather, któremu przed dwoma laty Mistrz uprowadził syna, Zacka. Spowodowało to w Ephie nie tylko osłabienie woli walki, ale też podatność na zakusy Mistrza, który upatrzył sobie w Ephie wyjątkowego przeciwnika.

Od przeczytania pierwszej i drugiej części miałam dwuletnią przerwę, ale bardzo szybko zatopiłam się w wykreowanej przed del Toro i Hogana rzeczywistości. Sytuacja jest beznadziejna. Ludzie są tylko workami z krwią, chorzy i starzy są eliminowani na wstępie, ale ludzie, którym udało się zdobyć nieco lepszą pozycję, pełnią rolę komendantów obozu. Myślę, że podobieństwo do obozów III Rzeszy było tutaj zamierzone i nad wyraz się autorom udało.
Nasi bohaterowie to wrogowie publiczni numer jeden, głównie Eph, ale Nora i Fet także. Ich możliwości działania są ograniczone, bo co może zdziałać kilka mieczy i lamp uv w starciu z morzem strzyg, żądnych krwi. Jest jednak Occido Lumen, prastara, oprawiona w srebro księga, która właściwie odczytana, zdradzi zagadkę pochodzenia Mistrza, pozwalając tym samym go unicestwić. I to właśnie będzie tematem finałowej części trylogii Wirus.

Powieść czyta się tak, jak ogląda sensacyjny film. Obrazy podsuwane czytelnikowi zaskakują, intrygują, zachęcają, by zgadywać, jakie będzie rozwiązanie konfliktu. 
Kto zdoła odczytać Lumen? Czym jest Czarne Miejsce? Jaką rolę dla Zacka zaplanował Mistrz i kogo zdecyduje się zdradzić Eph Goodweather? Co okaże się dla bohatera droższe: losy ludzi czy własny syn? Na te i inne pytania przynosi odpowiedzi pieczołowicie przygotowana historia zawarta w powieści Wieczna noc.

Guillermo del Toro to człowiek o bogatej wyobraźni filmowej jak i literackiej, a trylogia stworzona do spółki z Chuckiem Hoganem udowadnia, że można stary, już przecież,  motyw wampirów przedstawić w zupełnie nowym i atrakcyjnym dla odbiorcy świetle. Upiorne strzygi są odrażające i rodem jak z najgorszych koszmarów, a autorska wizja świata opanowanego przez potwory budzi grozę. Czyta się jednym tchem, a wątki biblijne dotyczące pochodzenia Mistrza są po prostu fascynujące. 
Polecam gorąco wszystkim czytelnikom trylogię Wirus. Każdy, kto choć trochę interesuje się ciemną stroną wampiryzmu, koniecznie musi ją przeczytać.



Dziękuję!