piątek, 31 stycznia 2014

Cinda Williams Chima: Tron Szarych Wilków

Autor: Cinda Williams Chima
Tytuł: Tron Szarych Wilków
Seria: Siedem Królestw, t.3.
Wydawca: Galeria Książki
Stron: 579
Moja ocena: 8/10





Tron Szarych Wilków to już trzecia odsłona przygód Raisy, Hana oraz ich przyjaciół i wrogów.
Część druga Wygnana królowa zakończyła się dość mocnym akcentem. W finale powieści Raisa, musiała stawić czoło nie tylko próbującemu ją porwać Micah Bayarowi, ale też uciec asasynom, nasłanym przez samego Wielkiego Maga Gavana Bayara.
Han, który nie miał pojęcia o prawdziwej tożsamości Raisy, ruszył śladem zaginionej przyjaciółki, wspomagany wątłymi wskazówkami, które otrzymał od Amona Byrne'a.
W Górach Duchów dochodzi do kolejnej rozprawy z najemnikami Bayarów i Raisa, jako jedyna pozostała przy życiu, szykuje się już na pewną śmierć. 
Tymczasem Han, świadom swych rosnących mocy i umiejętności, nie rezygnuje z poszukiwań i znajduje przyjaciółkę, niemal w ostatniej chwili. Bohaterowie docierają do kolonii Sosen Marissy, gdzie będą się ważyć ich dalsze losy.
Brzmi zawikłanie? Otóż zapewniam Was, że to dopiero początek pełnej przygód, intryg i zwrotów akcji powieści, która zdążyła podbić losy czytelników na całym świecie.
Po roku spędzonym na wygnaniu spowodowanym chęcią uniknięcia niekorzystnego dla kraju małżeństwa, Raisa na skutek kolejnych niesprzyjających okoliczności, jest zmuszona wrócić do Fells. Od czasu jej ucieczki do Wien House, gdzie przyszła królowa szkoliła się w akademii wojskowej, sytuacja polityczna uległa pogorszeniu. Wokół widać przygotowania do wojny, której Fells raczej uniknąć nie zdoła. Okazuje się także, że jeśli Raisa nie wróci szybko do domu, wtedy królowa Marianna, która uległa naciskom Bayarów, sceduje dziedziczenie tronu na młodszą siostrę Raisy, księżniczkę Mellony. To jednak nie koniec kłopotów. Wkrótce bowiem do kolonii dociera wieść, że królowa Marianna zmarła. Raisa i jej sojusznicy muszą teraz działać szybko i ostrożnie, bo i Bayarowie nie próżnują.
Han tymczasem dowiaduje się, że Raisa, którą znał jako Rebekę i w której już zdążył się zakochać, uosabia wszystko czego nienawidzi, a mianowicie rodzinę królewską, która w mniemaniu Hana jest winna śmierci jego matki i siostry. Jednak czasu na rozterki i żale Alister będzie miał bardzo mało, gdyż pod naciskami klanu, będzie musiał się zadeklarować, jako obrońca interesów przyszłej królowej.
Od tego momentu akcja powieści skupi się na wysiłkach Raisy i jej sojuszników, by bezpiecznie pojawić się na pogrzebie królowej, co będzie wystarczającym dowodem na to, komu należy się tron i sukcesja. Nie będzie to ani proste, ani bezpieczne, bo na życie Raisy czyhają nie tylko Bayarowie i ich najemnicy. Także niektórzy nieprzychylni sąsiedzi Fells niechętnie widzieliby Raisę na tronie. Dlatego Han z Tancerzem, Amon i jego kadeci, a nawet Cat na czele z pozostałościami Łachamianiarzy będą mieli pełne ręce roboty, a Raisa wręcz będzie się potykała o własną obstawę.
W porównaniu z częścią drugą, w której akcja toczyła się dość sennie, w części trzeciej jest nieco lepiej. Czyta się przyjemnie, bo przez tyle przewróconych stron, zdążyłam przywiązać się do bohaterów i polubić ich. Bardzo mi się podobało także to, że Fiona i Micah Bayarowie nie zostali stworzeni jako definitywnie czarne charaktery. Nie mogłam się pozbyć wrażenia, że gdyby nie chora ambicja ich ojca i jego własne interesy, rodzeństwo mogłoby (a nawet bardzo by chciało) inaczej pokierować swoim życiem i opowiedzieć się po inne stronie, niż to robili. Z Fioną może byłoby trudniej, ale po Micah wyraźnie było widać, że nie chce tego samego co jego ojciec.
Akcja części drugiej właściwie skupia się na tym, aby Raisa dożyła koronacji. Gdzieś w tle majaczy, (niczym uporczywe brzęczenie muchy) sprawa niewyjaśnionej do końca śmierci królowej, a także coraz częstsze zabójstwa magów w Łachmantargu. Nietrudno się domyślić, że wątki te autorka rozbuduje w finałowej części czwartej.
Tron Szarych Wilków posiada wszystkie cechy swoich poprzedniczek, klasyfikujące ją jako dobrą powieść fantasy, dla czytelników w niemal w każdym wieku, dlatego nie będę się powtarzać. 
Powiem tylko, że czyta się szybko i sprawnie, aż do ostatniego rozdziału i naprawdę, Ci którzy się jeszcze wahają, niech bez kolejnych oporów po cykl sięgają, bo naprawdę warto.

środa, 29 stycznia 2014

Caitlin Kittredge: Sekretny układ

Autor: Caitlin Kittredge
Tytuł: Sekretny układ
Seria: Black London, t.2.
Stron: 432
Wydawca: Jaguar
Moja ocena: 6-7/10


Sekretny układ to druga część serii Czarny Londyn i kolejne przygody Jacka Wintera i Pete Caldecott. 
Część pierwsza, jak dla mnie, była wykonana brawurowo, zarówno pod względem akcji, jak i kreacji bohaterów, dlatego po zakończeniu lektury, od razu postarałam się o egzemplarz części drugiej. 
Dla przypomnienia. Akcja powieści toczy się w Londynie, który bywa mglisty i deszczowy, a oprócz tego jest pełen magicznego pulsowania mocy, od których włos się jeży. 
Pomysł na głównych bohaterów autorka miała świetny. 
Ona to drobna, pyskata policjantka, która pozornie w magię nie wierzy, ale podskórnie wie, że są rzeczy, o których się filozofom nie śniło. Jest pracoholiczką i w sumie jedyne co ma, to właśnie praca.
On to były rockman, obecnie bezdomny ćpun, w dodatku czarownik o wielkiej mocy. 
12 lat temu odprawili wspólnie pewien rytuał, który zakończył się śmiercią Jacka. Tak przynajmniej przez te wszystkie lata Pete myślała. W pierwszej części cyklu bohaterka, przy okazji prowadzonego śledztwa, przekonała się, że choć Jack żyje, to jego obecny stan od prawdziwej śmierci niewiele się różni. Ponieważ umiejętności i kontakty Wintera były w śledztwie nieodzowne, Pete tytanicznym wysiłkiem, częściowo wyciągnęła go ze szponów nałogu. 
Historia potoczyła się jak lawina; Winter znalazł w życiu nowy cel, a Pete przekonała się, że londyńska Czerń, jest miejscem, gdzie i ona, jako istota zwana Jazem, ma swoją rację bytu. Między bohaterami aż iskrzyło i choć do niczego między nimi nie doszło, to zakończenie wiele obiecywało. Pierwsza część okazała się naprawdę dobra, taka pikantna i wyrazista. 
A jak jest z częścią drugą?
Jest drapieżnie i momentami ostro, to fakt, ale jest też wiele chwili i rozwiązań, które wydają się niekoniecznie logiczne, czy nawet potrzebne. 
Pete nie pracuje już w policji. Zamieszkała u Jacka i razem podejmują się wykonania różnych  zleceń z dziedziny ponadzmysłowej, związanej z Czernią. Kruczy Mag i Jaz razem są praktycznie niezwyciężeni, więc mogłoby się wydawać, że lepiej być nie może. Otóż nie do końca. Choć między bohaterami nadal iskrzy i wszystko wydaje się zmierzać ku łóżkowemu wulkanowi, to na razie nie są w związku, a o pełnym zaufaniu jeszcze długo nie będzie można mówić. Jest wiele spraw w przeszłości Jacka, które zwiększają dzielącą go z Pete przepaść. Tym co mi się bardzo podobało, bo było logiczne, był nałóg Wintera. Częściowo z nim zerwał. Zrobione w finale części pierwszej tatuaże miały mu pomóc w odczuwaniu i odbieraniu magii. Teraz okazuje się jednak, że nałóg może wrócić, a narkotyki wzywają Jacka, jak stęsknione kochanki. Mało tego, Jack co prawda dostrzega plusy bycia czystym, ale ciężko mu porzucić stare nawyki. Bohater jest bardzo prawdziwy w swoich rozterkach i gdyby nagle od razu stał się odporny na stare pokusy, byłoby to zupełnie nierealne.  
Przy pracy nad nowym zleceniem do Jacka zgłasza się demon, któremu 13 lat temu bohater zaprzedał duszę, a teraz domaga się on spłaty długu.  Choć warunki umowy są nie do podważenia, Jack postanawia poszukać luk, bo jak sam twierdzi teraz ma dla kogo żyć. Wyrusza więc w wariacką podróż do Tajlandii, gdzie zmierzy się z dawnym przyjacielem magiem i zawrze nowy układ z kolejnym demonem  czyli krótko mówiąc na własne życzenie wejdzie w jeszcze gorsze bagno, niż to, w którym był do tej pory. A gdzie w tym wszystkim Pete? 
A no właśnie, to było rozwiązanie, które nie bardzo mi się spodobało. Pod pretekstem trzymania jej z daleko od spraw Czerni, Jack zostawia ją samą, nie informując dokąd się udaje. Nieustanne lawirowanie bohatera między czułymi słówkami, a kolejnymi kłamstwami było trochę irytujące. Pete natomiast z twardej zaradnej policjantki stała się nadto płaczliwa. Nadal potrafi przywalić jak trzeba i jest głośna oraz pyskata, ale wyglądało to tak jakby uczucie do Wintera odarło ją z hardości i pewności siebie.
Z wyżej wymienionych powodów Sekretny układ jest znacznie słabszy od swojej poprzedniczki. Bohaterowie stracili pazur, śledztwo wcale nie jest zajmujące, ani nie mrozi krwi w żyłach. Związek niby jest, a jakby go nie było. Przykre to, ale czegoś tutaj zabrakło. 
Zdaję sobie sprawę, że co jednemu się podoba, drugiemu nie musi i na odwrót. W myśl tej zasady, mojej Mamie część druga podobała się bardzo. 
Ze swojej strony powiem tylko tyle, że lubię cykle i mają one takie niepisane prawo, że jeden tom bywa lepszy, a drugi gorszy. Dlatego, jeśli na polskim rynku pojawi się kontynuacja ( a mam szczerą nadzieję, że tak), to chętnie po nią sięgnę. Może autorka zdoła mnie przyjemnie zaskoczyć.

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Cinda Williams Chima: Wygnana królowa

Autor: Cinda Williams Chima
Tytuł: Wygnana królowa
Seria: Siedem Królestw, t.2.
Stron: 663
Wydawca: Galeria Książki
Moja ocena: -7/10




Wygnana królowa to druga część cyklu Siedem królestw. Akcja powieści zaczyna się w momencie, w którym zakończyła się część pierwsza, a zakończyła się dramatycznie zarówno dla Raisy, jak i dla Hana.
Dzięki pomocy Amona i jego kadetów Raisie udało się uciec do Wien House, gdzie pod zmienionym nazwiskiem rozpocznie kształcenie w akademii wojskowej. Miejsce to wydaje się być idealną kryjówką, w której Raisa ma pozostać dopóty, dopóki nie zrobi się na tyle bezpiecznie, aby mogła wrócić do domu. Sprawa jednak nie jest taka prosta, jak mogłoby się wydawać. Raisa wie doskonale, że jeśli Bayarowie nie dopną swego, czyli nie wydadzą jej za Micah, wtedy zwyczajnie spróbują ją zabić. W końcu Raisa ma jeszcze młodszą, łatwiejszą do zmanipulowania siostrę. Bohaterka ma świadomość, że wiecznie nie może się ukrywać, raz, że ktoś w końcu ją rozpozna, dwa, że sytuacja w kraju pogarsza się, a widmo wojny jest coraz bardziej realne. Jako przyszła królowa nie może wiecznie uciekać przed problemami; musi im stawiać czoło. Póki co jednak księżniczka stara się jak najlepiej wykorzystać czas, który jej dano i uczy się wszystkiego, co potem może okazać się przydatne od historii kraju i sytuacji w nim panującej, do walki wręcz i samoobrony. 
Podobną drogę przebywa Han, który w finale części pierwszej nie tylko wreszcie pozbył się tajemniczych bransolet, ale też poznał całą prawdę o sobie, a jest to prawda bardzo szokująca. Od tej pory Han jest niejako na utrzymaniu i usługach klanu, który też jeszcze do końca nie wie, jak wykorzysta ogromne umiejętności Alistera. Pewną osłodą całej sytuacji jest fakt, że Han nie będzie sam, towarzyszy mu bowiem jego przyjaciel Hayden Tancerz Ognia, który w połowie także jest czarownikiem. W akademii nauki magii młodzieńcy przekonają się, jak różnorodna jest społeczność czarowników, jak wiele wysiłku kosztuje nauka magii, a także niespodziewanie dla samych siebie zakochają się. 
Drogi Hana i Raisy, którą chłopak zna jako Rebekę, ponownie się przetną. Otaczająca oboje młodych aura niezwykłości, potrzeba bliskiej osoby oraz wzajemna fascynacja sprawią, że bohaterowie będą bliscy nawiązania poważnego romansu. Okoliczności jednak nie będą dla nich łaskawe. 
Raisa będzie musiała liczyć się z tym, że na wieść o jej prawdziwej tożsamości Han może ją znienawidzić, a poza tym księżniczce Szarych Wilków raczej nie jest pisane zamążpójście z miłości.  Jak w takim układzie potoczy się historia dwojga prawie zakochanych? Mówię prawie, bo choć w drugim tomie uczucia głównych bohaterów znacznie przybierają na sile, to wątek romansowy nadal nie jest tym dominującym  i dobrze. 
Autorka, budując fabułę, skupia się bardziej na przedstawieniu zmian w kraju, na przygotowaniu się Raisy do roli królowej, na ukazaniu rosnącej roli Bayarów, czyli buduje watki, które będą najbardziej znaczące w kolejnych tomach. 
Han przygotowując się do roli czarownika i mierząc się z magią, która okazała się nieodłączną częścią jego osoby, poznaje tajemniczego czarownika, który przedstawia się jako Kruk. Wydaje się ona wiedzieć bardzo dużo i równie wiele może nauczyć Hana, ale czy jego intencje są czyste?
Mimo przystępnego języka i sympatycznych bohaterów, trzeba uczciwie przyznać, że druga część cyklu jest zdecydowanie najsłabsza pod względem "dziania się". Książka jest dość pokaźna, bo liczy sobie ponad 600 stron, a znaczących dla całej fabuły wydarzeń mamy tu naprawdę mało. Czyta się przyjemnie, nie przeczę, ale gwałtownego przyśpieszenia pulsu Wygnana królowa raczej czytelnikowi nie zagwarantuje. Opisy studenckiego życia, rozmowy Hana z Krukiem, rozterki Raisy, trochę tego za dużo jak na powieść przygodową. Pod koniec akcja nieco przyśpiesza, nie mogłam się jednak pozbyć wrażenia, że Raisa musiała się gdzieś przecież ukryć, a coś w tym ukryciu musiała robić (aby przez cały rok nie siedzieć z założonymi rękami), dlatego najlepiej było ją wysłać do szkoły. 
Warto jednak przebrnąć przez część drugą, bo trzecia będzie już znacznie lepsza, a czwarta zrekompensuje wszystko. Drugi tom cyklu został także opatrzony w mapę tego świata, czego trochę brakowało mi w części pierwszej. To zdecydowanie na plus. Bohaterowie nadal są sympatyczni. Bliżej poznajemy Amona, pozostałych kadetów, całość ubarwia pojawienie się Cat Tyburn oraz rodzeństwa Bayarów. Ciekawi są także uniwersyteccy magowie.
Pomimo mankamentów Wygnaną królową czyta się naprawdę przyjemnie i mimo, że jest nieco słabsza niż jej poprzedniczka, to i tak warta polecenia.

piątek, 24 stycznia 2014

N. K. Jemisin: Zabójczy Księżyc

Autor: N. K. Jemisin
Tytuł: Zabójczy Księżyc, t.1.
Dylogia Sen o krwi
Stron: 444
Wydawca: AKURAT
Moja ocena: 9/10


Od zawsze i w różnych kulturach snom przypisywano wielką wagę. Traktowano je jak proroctwa, ostrzeżenia, wskazówki. Z racji swojej sugestywności mało kiedy były ignorowane czy lekceważone. Ludzie, którzy potrafili tłumaczyć ich znaczenie, byli bardzo cenieni za swoje umiejętności. Nawet dziś w skomercjalizowanym, na wskroś racjonalnym świecie, wielu ludzi, sprawdza znaczenie swoich snów w sennikach. Naukowcy twierdzą, że ludzkie sny, to mieszanka naszych podświadomych, głeboko ukrytych marzeń i pragnień, które właśnie w snach dochodzą do głosu. Przychylam się do tej teorii, jednak często nie mogę wyjść z podziwu i zdumienia, jakie to ludzki mózg we śnie potrafi tworzyć zaskakujące scenariusze. 
N. K. Jemisin autorka trylogii Dziedzictwo, zainteresowała się tematem snów z zupełnie innej strony, a mianowicie władzy jaką może dawać wnikanie do ludzkich marzeń sennych oraz zbieranie ich jak najcenniejszej życiodajnej esencji.
Akcję swojej powieści umiejscowiła w pustynnym mieście - państwie Gujaareh, rządzonym przez Księcia, który według wyznawanej tu religii jest inkarnacją bogini snów Hanaji. Stosunki tu panujące, a także sposób życia ludzi, przypominają starożytny Egipt, do czego zresztą autorka przyznała się w krótkim wstępie. 
Porządek w społeczności utrzymują kapłani zwani zbieraczami. Potrafią oni wnikać do ludzkich snów i, najkrócej mówiąc, pomagają chorym, cierpiącym i starszym przejść do życia wiecznego. Zapłatą za tę usługę jest pobierana od umierającej osoby senna krew czyli coś w rodzaju esencji, wytwarzającej się z ostatniego snu, pojawiającego się w umyśle człowieka. Uzyskana w ten sposób substancja służy potem jako lekarstwo do kojenia cierpienia po stracie bliskich. Kapłan jest tu tak naprawdę tylko naczyniem, a misja zbieracza, choć często kojarzona z zabijaniem, jest niezwykle trudna, często ocierająca się o granice szaleństwa i żądzy władzy. Samo wnikanie w ludzkie sny powinno się odbywać za zgodą człowieka i jest czymś bardzo intymnym, wręcz sacrum.  Dlatego co jakiś czas zbieracz powinien się poddawać rytuałowi oczyszczenia, regularnie się modlić i panować nad swoją magią, pamiętając, że jest ona posłannictwem danym od bogini, a nie środkiem do zdobycia władzy i zaszczytów. 
Dawno zapomniane legendy mówią o Kosiarzu, uosobieniu wszelkiego zepsucia, obrzydliwości, o bestii, która upojona senną krwią, uzależniona od niej niczym od najmocniejszego narkotyku, pozbawia życia wszystkich bez wyjątku, pożerając oderwane w chwili największego strachu od ciała, ludzkie dusze. Kosiarz to tak naprawdę kapłan - zbieracz, który nie przestrzegał wyżej wymienionych zasad, to ktoś kto przekroczył cienką granicę szaleństwa i stał się wcielonym złem. 
Głównym bohaterem powieści jest doświadczony zbieracz, Ehiru, ulubieniec bogini, jedyny żyjący brat, panującego obecnie władcy. Ehiru jest wzorem dla pozostałych, a także mentorem praktykanta Nijiriego, który jest wpatrzony w swojego mistrza jak w obraz. 
Którejś nocy, podczas zbierania daniny, Ehiru natrafia na opór ze strony cudzoziemca, który umierając sugeruje mu, że wszystko w co do tej pory Ehiru święcie wierzył, jest iluzją, a wszelka świętość, wcale nią nie jest. Zaskoczony kapłan popełnia błąd, który będzie go wiele kosztował i zmieni całe jego dotychczasowe życie, a wydarzenia które niebawem nastąpią okażą się dla Ehiru i Nijiriego, czasem największej próby.  Wszystko w co bohaterowie do tej pory wierzyli, co było podwaliną ich całej misji, okaże się tknięte zepsuciem, sięgającym najwyższych szczytów władzy. 
Trzeba przyznać autorce, że udało się jej stworzyć naprawdę ciekawą historię. Początkowo trochę trudno było mi się zorientować we wszystkich zależnościach i specyfice zadań, jakie pełnią zbieracze, ale z rozdziału na rozdział jest coraz lepiej. Całość śledzi czytelnik raz z perspektywy Ehiru, zaraz potem okiem Nijiriego, a nawet jeszcze kilku innych osób. Dzięki temu wszystko nabiera głębi. 
Na uwagę i pochwałę zasługuje klimat powieści; gorące, duszne miasto na pustyni, zawikłane powiązania, intrygi, chore ambicje, nazywane w szaleństwie pragnieniem czynienia dobra i intrygujący, nietuzinkowi bohaterowie. Każdy rozdział poprzedzony jest sentencją lub wyjątkiem z obowiązującego w kraju prawa, a kilkakrotnie autorka raczy czytelnika interludiami, nawiązującymi do tutejszej religii i mitologii. Na końcu książki umieszczono także Glosariusz, wyjaśniający co trudniejsze pojęcia. 
Nie wiem, czy było to zamierzone, czy taki był mój odbiór tej powieści, bo choć podobała mi się bardzo i sam pomysł kontroli nad ludzkimi snami jest naprawdę dobry, to we mnie cała historia wzbudziła smutek. Ehiru i Nijiri będą musieli przewartościować wszystko czym do tej pory kierowali się w życiu, a w finale powieści ich własne wybory staną się odpowiedzią na pytanie, jak daleko można się posunąć, w walce o pokój i szczęście ludzi. Granica między rozsądkiem a szaleństwem jest naprawdę cienka, a słodycz sennej krwi kusi tak bardzo.  Co przeważy? Żądza czy wiara? Czy w momencie, gdy uczyni się o jeden krok za dużo, jeszcze można się cofnąć? 
Zabójczy Księżyc to historia naprawdę magiczna i powiedziałbym, magnetyczna. Zachęcam Was do zapoznania się z nią, bo warto. Fascynuje i skłania do przemyśleń. 
Za oknem tak mroźno, a wystarczy tylko przewrócić stronę, by znaleźć się w spalonym słońcem Gujaarehu...

Za książkę dziękuję pani Aleksandrze z Wydawnictwa AKURAT.
Pozdrawiam ciepło!

środa, 22 stycznia 2014

Maggie Stiefvater: Król Kruków

Autor: Maggie Stiefvater
Tytuł: Król Kruków, t. 1.
Stron: 486
Wydawca: Uroboros
Moja ocena: 7/10



Henrietta w stanie Virginia to spokojne miasteczko jakich wiele w książkach, serialach i filmach. Zazwyczaj spokojne miasteczka mają to do siebie, że spokojne są tylko pozornie, a pod cienką powłoką normalności czai się niezwykłość i wystarczy jeden drobny impuls, aby tę niezwykłość obudzić, a wtedy nic już nie będzie takie jak było wcześniej. 
Główną bohaterką powieści M. Stiefvater, autorki serii o wilkołakach z Marcy Falls, jest 16-letnia Blue, wychowująca się w domu pełnym kobiet o niezwykłych upodobaniach, ognistych temperamentach i umiejętnościach wróżenia z kart tarota. Blue nie zna swojego ojca, nigdy  go nawet nie widziała. Każda z przyszywanych ciotek, przyjaciółek jej matki, ma wpływ na jej kształtujący się światopogląd i charakter. Sama Blue nie potrafi wróżyć, ale będąc obecną przy rozkładaniu kart, swoją aurą może dany przekaz wzmocnić.  Obyta z wróżbami i przepowiedniami, trzeźwo myśląca Blue trzyma się tylko jednej przepowiedni, mówiącej, że chłopak, którego pokocha i pocałuje, umrze. Wróżba mało konkretna, bo przyczyn śmierci może być wiele, więc Blue, osłuchana z tą przepowiednią, (a chłopaka dotąd nie miała), nie żyje w strachu przed jej spełnieniem. Poza tym ma inne sprawy na głowie. Pierwszą z nich jest nauka, a drugą dorywcze prace, których się ima, aby dorobić sobie trochę grosza. 
Kiedy jednak w Wigilię świętego Marka siedząc na cmentarzu, obok ruin starego kościoła, dostrzega ducha młodego chłopaka, który, gołym okiem widać, jest bliski śmierci, wtedy zaczyna się zastanawiać.
Gansey, Ronan i Adam to trzej przyjaciele, uczniowie prestiżowej szkoły dla bogatych chłopców Aglionby Academy. To zgrane, wierne sobie trio, doskonale uzupełnia swoją osobą, nieśmiały i, wydawać by się mogło, zakompleksiony Noah. Niepisanym liderem głupy jest Gansey, którego życiowym celem jest poszukiwanie linii mocy lub jak kto woli kanałów energetycznych. Gansey ma nadzieję, że gdy odnajdzie te linie, ich przecięcie wskaże miejsce spoczynku legendarnego celtyckiego władcy Glendowera, zwanego też Królem Kruków. Według legendy Glendower nie umarł, a zasnął, a ten, kto go obudzi, zyska jego dozgonną wdzięczność i możliwość spełnienia jednego życzenia/prośby/marzenia. Skupiony na poszukiwaniach Gansey, wciąga w to swoich kolegów oraz angażuje w to wszelkie możliwe środki. Z czasem częścią tej niezwykłej paczki stanie się Blue, która postanowi włączyć się w poszukiwania, po części z ciekawości, czy dana jej przepowiednia się spełni (oby nie), a po części z potrzeby znalezienia w końcu przyjaciół, bo szkolnym odmieńcem nie lubi być nikt. 
Pierwsza część nowej serii M. Steifvater jest kroniką tych szalonych poszukiwań. Odnalezienie Glendowera mogłoby wiele zmienić w życiu tych bogatych, ale nieszczęśliwych chłopców, bo tak naprawdę każdy  z nich ma własne problemy i sekrety, których sami często, z racji młodego wieku i samotności, nie mogą unieść.
Pochłonięty poszukiwaniami Gansey ma kompleks zbawcy i ciągle łamie sobie głowę, jak uchronić swoich przyjaciół przed nimi samymi. To taki stary maleńki, jakby żywcem wyrwany ze starej epoki. 
Zbuntowany Ronan po tajemniczej śmierci ojca stał się agresywny, wagaruje i opuszcza lekcje, a przy spotkaniu ze swoim starszym bratem, od razu rzuca się na niego z pięściami.
Spokojny, pracowity Adam, który chodzi do Aglionby dzięki stypendium, godzi się na to, by ojciec alkoholik maltretował jego i jego matkę i choć wie, że tylko on może to przerwać, nie umie wyjść z roli ofiary. 
Nieśmiały, wycofany Noah, niejedno mógłby powiedzieć, gdyby tylko potraktowano go serio.
Dołączenie Blue do paczki, stanie się katalizatorem zmian, które w końcu muszą nadejść, bo obecne stany rzeczy nie mogą trwać. 
Akcja powieści nie pędzi w zawrotnym tempie. Gdzieś niedaleko, w zasięgu wzroku na bohaterów czai się niebezpieczeństwo, ale ujawni się ono dopiero na sam koniec. Okaże się bowiem, że ktoś już prowadził kiedyś podobne poszukiwania, a przy okazji przeprowadzonego wówczas rytuału, dokonano morderstwa. Mordercy, rzecz jasna nie złapano, a on wcale z poszukiwań nie zrezygnował. Przez większość trwania powieści poznajemy głównych bohaterów oraz ich wzajemne relacje. Chłopcy są naprawdę zwykli, nie ma tu mowy o jakichś ukrytych mocach i to duży plus dla fabuły. Niezwykły jest sam klimat powieści, opisy przyrody oraz zabawne, błyskotliwe dialogi, często przypominające dobijanie piłeczki, zakończone ciętą ripostą. Bardzo dobrze, że autorka nie kazała swoim bohaterom usychać z miłości. Oczywiście są pewne podchody, drobne flirty, być może nawet w przyszłości zamajaczy tu jakaś miłosna rywalizacja, ale póki co na razie nic poważnego się nie dzieje, żadne deklaracje nie padają.
Pierwsza część cyklu kończy się dość niejasno. Na wiele pytań czytelnik nie uzyskał odpowiedzi, a poszukiwania Glendowera muszą być kontynuowane, co podejrzewam nastąpi w części drugiej. Chętnie ją przeczytam, gdy nadarzy się okazja. 
Polecam szukającym lekkiej lektury na zimowe popołudnie. 

wtorek, 21 stycznia 2014

Konkursy na ferie

Dziś zachętka do udziału w dwóch konkursach organizowanych przez portal literacki Secretum.pl



1.  Nagrodami w pierwszym konkursie są 2 egzemplarze powieści Katarzyny Michalak "Gra o Ferrin". 
Zadanie konkursowe, regulamin i wszystko inne znajdują się tutaj
Czas wysyłania zgłoszeń do 31 stycznia. 














2. Nagrodami w drugim konkursie są 2 egzemplarze powieści Karoliny Michalskiej "Ginko. Księżycowy miesiąc". 
Zadanie konkursowe, regulamin i wszystko inne znajdują się tutaj
Czas wysyłania zgłoszeń do 9 lutego.


Serdecznie zachęcam do udziału!

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Cinda Williams Chima: Król Demon

Autor: Cinda Williams Chima
Tytuł: Król Demon
Seria: Siedem Królestw, t.1.
Stron: 552
Wydawca: Galeria Książki
Moja ocena: 8/10




Do rozpoczęcia przygody z tetralogią autorstwa Cindy Williams Chimy gorąco zachęcała mnie moja Mama, która jest wielką miłośniczką tego cyklu. W te święta wreszcie uległam namowom i zaczęłam czytać i lektura wciągnęła mnie tak bardzo, że w ciągu tygodnia przeczytałam wszystkie cztery tomy. 
Krótko na temat treści. 
Akcja powieści toczy się w świecie przypominającym nasze średniowiecze (nadzwyczaj wdzięczna epoka :)) w siedmiu  królestwach, a szczególnie w jednym z nich,  Fells. Świat ten ma nadzwyczaj bogatą historię, która jak się z biegiem czasu okaże, nie do końca jest zgodna z oficjalnie głoszoną wersją. W Fells od tysiąca lat rządzą królowe z dynastii Szarych Wilków, zapoczątkowanej przez legendarną królową Hanaleę. Fells jest krajem pełnym różnic; królową wspierają czarownicy i klany wojowników. Już samo to, że na tronie zasiadają kobiety jest czymś naprawdę niezwykłym; bo zazwyczaj są to silne osobowości.
Fabuła przedstawia losy dwójki skrajnie różnych bohaterów, którzy, gdyby nie splot okoliczności, raczej nigdy by się nie spotkali.
Nastoletnia Raisa jest córką królowej i następczynią tronu Szarych Wilków.  Jest także pierwszą przyszłą królową mieszanego pochodzenia, ponieważ jej ojciec, jest Strażnikiem Kolonii Demonai czyli kimś w rodzaju wodza klanowego. Raisa, mimo początkowej niedojrzałości, już ujawnia cechy, które w przyszłości uczynią z niej dobrą królową. Jest wytrwała i umie bronić własnego zdania, co w świecie dworskich intryg i przenikających się politycznych wpływów nie jest wcale łatwe. Poza tym naprawdę interesuje ją los jej ojczyzny i ludzi, którymi kiedyś będzie rządzić. Na razie jednak, ponieważ jej matka jest młoda i zdrowa, Raisa ma nadzieję, że jej panowanie prędko się nie zacznie. Dziewczyna zwyczajnie chciałaby mieć czas dorosnąć, poznać jeszcze trochę świata, a nie od razu wychodzić za mąż i to koniecznie dla dobra dynastii. Raisa chciałaby czegoś dokonać w życiu, a jej niedościgłym wzorem jest legendarna królowa Hanalea, która pokonała Króla Demona i uratowała przed nim świat.
Drugi z bohaterów, to uliczny złodziej, herszt gangu Łachmianiarzy, zwany też Bransoleciarzem, Han Alister. W chwili, gdy go poznajemy zerwał już ze złodziejskim procederem, by zająć się utrzymaniem matki i młodszej siostry. Gołym okiem widać, że Han zwykły nie jest i autorka wcale tego przed czytelnikiem nie ukrywa. Han odkąd pamięta nosi bransolety na przegubach dłoni. Nie da się ich zdjąć, mało tego, rosną one wraz z ich właścicielem. Nie mają widocznych magicznych właściwości i w zasadzie Han już przywykł do tego, że po prostu są. Teraz jego największym problemem jest utrzymanie rodziny.
Wszystko jednak komplikuje się w dniu, w którym trzech młodych czarowników przez głupotę wywołuje w lesie pożar. Drogi Micah Bayara, (syna Wielkiego Maga) i Hana Alistera, krzyżują się; z pierwszej potyczki zwycięsko wychodzą Han i jego przyjaciel Tancerz Ognia, a dodatkowo Han zabiera Micah, potężny amulet i właśnie ten amulet stanie się przyczynkiem do dalszych komplikacji w życiu bohatera.
W pewnym momencie, jak nietrudno się domyślić, skrzyżują się także drogi Raisy i Hana, choć (i tu należy się autorce ogromny plus za pomysł i jego wykonanie) żadne z bohaterów przez bardzo długi czas nie będzie miało pojęcia, kim naprawdę jest drugie. Raisa, stworzy sobie fałszywą tożsamość, a Han, jak przystało na doświadczonego złodzieja, po prostu nie odkryje wszystkich kart. Od razu jednak zaiskrzy miedzy nimi, choć przez bardzo długi czas na iskrzeniu się skończy.
Raisa i Han są przecież bardzo młodzi i głupio byłoby już w połowie pierwszego tomu zrzucać na oboje widmo miłości aż po grób. Wątek romansowy jest w części pierwszej delikatnie zarysowany i to także mi sie bardzo podobało.
Dużym plusem powieści jest cała galeria różnorodnych postaci. Co prawda od razu widać, kto jest tym dobrym, a kto tym złym, ale niczego to książce nie ujmuje. Mamy tutaj zatem silne osobowości takie jak członkowie klanów; mądra i dobra matka Tancerza, Iwa; stanowcza i mająca własne cele Elena (babcia Raisy), łagodny i będący dla Raisy ostoją Averill, Królewski Małżonek i ojciec księżniczki. Osobną grupę, stanowią czarownicy, nazywani w powieści miotaczami czarów. Oczywiście na plan pierwszy wysuwa się tu Wielki Mag Gavan Bayar oraz jego dzieci, córka Fiona i syn Micah. Gołym okiem widać, że dla Gavana, jego dzieci, choć zdolne i piękne, są tylko środkiem do celu. Malowniczości zarówno powieści, jak i światu przedstawionemu dodaje cała społeczność z nizin; kupcy, drobni złodziejaszkowi, członkowie gangów. Nie można nie wspomnieć o Amonie Byrne, najlepszym przyjacielu i przyszłym dowódcy gwardii przybocznej Raisy. Ten spokojny i opanowany młodzieniec, ze stoickim spokojem znoszący różne pomysły księżniczki, jest po prostu wspaniały.
Jedno jest pewne, bohaterów nie da się nie lubić, a to ważne przy czytaniu książki.
Kolejną ogromną zaletą jest lekki język powieści, który sprawia, że książkę czyta się naprawdę szybko i właściwie nawet nie wiadomo kiedy, a już się człowiek pochyla nad ostatnim rozdziałem.
Króla Demona specjalnie, myślę zachwalać nie trzeba, bo wielu czytelników tę historię już dobrze zna. Powiem więc tylko, że mnie się bardzo podobała, moja Mama ją uwielbia, więc nie pozostaje mi nic innego, jak tylko polecić ją tym czytelnikom, którzy jeszcze się ociągają z lekturą.  Nie ma co zwlekać, tylko brać się za czytanie.

sobota, 18 stycznia 2014

Hobbit. Pustkowie Smauga - garść wrażeń na początek ferii.

Najgorsze co może się zdarzyć opiekunowi na wycieczce? Pogubić nieswoje dzieci. To mój najgorszy koszmar, który na szczęście póki co pozostaje w sferze stresów i obaw.
Nieswoje dzieci nie zostały zgubione, ba nawet były bardzo grzeczne i zorganizowane, film został obejrzany w gdańskiej Krewetce, tym samym wieńcząc koniec pierwszego semestru, a ferie się rozpoczęły. 
Co do samego filmu to jest naprawdę dopracowany pod względem kostiumów i zdjęć plenerów. Bohaterowie płynnie mówią w języku orków oraz elfów, akcja toczy się dość wartko, wzbogacona o wątki, których w powieści nie ma. Biorąc pod uwagę budżet filmu oraz sumę, którą już zarobił wraz ze swoim poprzednikiem, P. Jacksonowi należy się pochwała za pomysłowość, spójność i rozmach. Ogromne wrażenie robi brzydota orków, piękno i zwinność elfów w walce, monumentalność starych, na wpół zrujnowanych budowli, a także ostateczny efekt wykonania Beorna, pająków, no i oczywiście Smauga. Chyba nie pomylę się bardzo, gdy powiem, że to na niego wszyscy czekali i to on jest gwiazdą tego filmu. Słyszałam, że pracowano nad nim 2 lata, co widać, w niezwykłej dbałości o detale jego wyglądów i ruchów, a nawet idealnie dobranego tembru głosu. Smaug jest po prostu cudowny, hipnotyzujący od pyska poczynając, przez długachną, zgrabną szyję,  gibkie odnóża, ogon, a na migoczącym brzuchu skończywszy oraz prawdziwie smokowaty i jaszczurczy. Smaug jest stuprocentowym Smaugiem i basta. 
Zachwycają obrazy Mrocznej Puszczy, Miasta na Jeziorze oraz wnętrza Samotnej Góry; na wielkim ekranie to naprawdę powala. 
Druga część filmu jest dobra i poprawna; zapewne znajdą się tacy, którym odstępstwa od książki się nie spodobają, ale myślę, że to akurat można Jacksonowi wybaczyć. 
Nie mogę nie wspomnieć o ścieżce dźwiękowej. Jak zawsze jest klimatyczna i cudna, ale moje serce podbiła zwłaszcza piosenka końcowa I see fire w wykonaniu Brytyjczyka Eda Sheerana, który choć bardzo młody, rudy i niepozorny, (:p) dysponuje magnetycznym, głębokim wokalem. Idealnie skomponowany tekst i podkład z towarzyszeniem gitary, skrzypiec i subtelnych chórków, sprawiły, ze zakochałam się w tej piosence.
A Wy? Oglądaliście? Co sądzicie? Czekam na Wasze wrażenia. Pozdrawiam!

piątek, 10 stycznia 2014

Caitlin Kittredge: Ryzykowny układ

Autor: Caitlin Kittredge
Tytuł: Ryzykowny układ
Seria: Black London, t. 1.
Stron: 391
Wydawca: Jaguar
Moja ocena: 9/10




Wbrew obiegowej opinii o nieustannej mglistości  i przenikającej wszystko wilgotności, Londyn stał się dla pisarzy bardzo wdzięcznym miejscem akcji i działań przeróżnych bohaterów. Chyba najlepiej przekonał o tym swoich czytelników Neil Gaiman powieścią Nigdziebądź. Recenzja
Z podobnego założenia wyszła C. Kittredge tworząc swój cykl opatrzony tytułem Black London. W zwyczajnym Londynie, który jest po ludzku nieprzyjazny i cuchnący, istnieje bowiem terytorium, gdzie czas płynie inaczej, a Czerń jest mroczna i okrutna, bo przepełniona nieustannie pulsującą magią. W Czerni mieszkają przeróżne istoty od elfów począwszy na satyrach i przeróżnych czarownikach skończywszy. Czas płynie tu zupełnie inaczej, a ludzkie prawa w ogóle tu nie obowiązują.
Inspektor śledcza Pete Caldecott nie przyjmuje takiego stanu rzeczy do wiadomości. Wiele lat temu ojciec wpoił jej, że należy się trzymać tylko tego co realne, a najdrobniejszy przejaw magii, należy postrzegać jako oznaki nasilającej się choroby psychicznej. 12 lat temu Pete była świadkiem czegoś, co na zawsze ją odmieniło i sprawiło, że niemal wyrzekła się swojej prawdziwej natury. 
Wraz z chłopakiem swojej siostry udała się na cmentarz, by tam odprawić pewien rytuał. Nie wszystko poszło tak jak powinno; złe moce próbowały się wymknąć z kręgu, a odprawiający rytuał Jack Winter umarł. Tak przynajmniej Pete myślała. Zapomniała. I żyje, w sposób boleśnie realny.
Teraz po latach, w trakcie prowadzenia śledztwa w sprawie porwań dzieci, Pete przekonuje się, że uznany przez nią za zmarłego Winter żyje. Jest co prawda zatwardziałym narkomanem i chamem, ale jeszcze całkiem nieźle się trzyma. Jack nie jest chętny do współpracy z Pete, ale ponieważ jest jej jedyną szansą na uwolnienie kolejnych porwanych, Pete decyduje się przyprzeć go do muru i, jeśli będzie taka potrzeba, nawet zrobić mu przymusowe odtruwanie. 
W taki oto sposób rozpoczyna się tytułowy ryzykowny układ dwojga bohaterów. Bardzo szybko okazuje się, że w porwania dzieci są zamieszane ciemne moce, które sprytnie wykorzystują ludzkich i bardzo nieudolnych czarowników. 
Główna bohaterka, mimo świadomej niechęci do tego typu zjawisk, z godnym podziwu uporem zabiera się za poszukiwanie śladów i jest gotowa zapuścić się do najgorszej speluny, byle tylko odnaleźć porwane dzieci. Pete wie, że czas nagli i każdy mijający dzień przybliża ofiary porwania do czekającego je straszliwego końca. 
Czy połączone siły Jacka i Pete wystarczą, by pomóc porwanym dzieciom? Czy sprawa sprzed 12 lat wreszcie znajdzie swój finał? Czy warto wracać do tego co było i czy w ogóle ta cała współpraca ma sens? Na ostatnie pytania odpowiedzi będą musieli sobie udzielić sami bohaterowie, a droga do nich nie będzie prosta.  
Trzeba przyznać autorce, że ma niesamowitą zdolność do tworzenia wyrazistych i barwnych postaci, których, mimo trudnego charakteru, nie da się nie lubić. 
Jack Winter, to były rockman, obecnie narkoman i niemal bezdomny. Kryje w sobie jednak tak wielką siłę, zarówno ducha, jak i tę magiczną, że aż bije ona z kart książki. Winter przypominał mi trochę cebulę, która ma wiele warstw; żadna się łatwo nie zdejmuje, a pod każdą kryje się coś ważnego lub istotnego. (P.S. Moja Mama także przeczytała książkę i ogromnie Jacka polubiła :)). 
Twarda i pyskata Pete, realnie patrząca na świat, ma w sobie więcej magii, niż się jej początkowo wydaje i nawet tak silny mag, jak Winter, zwany też Kruczym Magiem, nie poradzi sobie bez jej pomocy. 
Między bohaterami aż iskrzy, choć wątek romansowy właściwie rozgrywa się tu między słowami i naprawdę póki co jest w powijakach. Ale to nawet dobrze, bo raz jest na co czekać, a dwa, akcja powieści biegnie tak szybko, że tego drobnego braku w ogóle się nie odczuwa. Kiedy przygoda wciąga tak, że nie idzie się od książki oderwać, a sceny wywoływania demonów co rusz, powodują ciarki na plecach, nie myśli się w ogóle o amorach. 
Książka jest naprawdę świetna i niebawem mam nadzieję sięgnąć po część drugą. A Wam polecam Ryzykowny układ, bo naprawdę, naprawdę warto.

środa, 8 stycznia 2014

Anne Bishop: Pisane szkarłatem

Autor: Anne Bishop
Tytuł: Pisane szkarłatem
Seria: Inni, t.1.
Stron: 560
Wydawca: INITIUM
Moja ocena: 9+/10


Gdybym umiała składać zgrabne i miłe dla ucha rymy, już dawno  ułożyłabym hymn pochwalny na cześć INITIUM  za to, że jak się już wydawnictwo zabierze za wydawanie książek danego autora, to robi to z godnym podziwu uporem i systematycznością. W dzisiejszych czasach, to naprawdę coś niesamowitego. Nie potrafię jednak dobrze i z sensem rymować, dlatego ograniczę się do przedstawienia moich wrażeń z lektury powieści Pisane szkarłatem.
Wiadomo oczywiście, że nie wszystkie książki danego autora bywają jednakowo dobre. Nic nie przebije rewelacyjnych, niesamowitych i zjawiskowych Czarnych Kamieni. To fakt. Trzeba jednak przyznać Anne Bishop, że ma ogromną wyobraźnię i jest kopalnią pozornie prostych, ale ciekawie zrealizowanych pomysłów. Trylogia Efemera także przypadła mi do gustu, choć moim zdaniem najlepsza była część pierwsza dotycząca losów Sebastiana.
Pod koniec ubiegłego roku na polskim rynku wydawniczym pojawiła się powieść otwierająca nową serię autorstwa Bishop Inni. Tym razem autorka na swój literacki warsztat wzięła społeczność zmiennokształtnych, okrasiła to delikatną nutą wampiryzmu, a na deser dodała pikantny sorbet w postaci upersonifikowanych żywiołów i sił przyrody. Ktoś może pomyśleć, że to wszystko już było i to prawda. Rzecz jednak w tym, że autorka nie skupiła się na perypetiach uczuciowych, czy egzystencjalnych tych już tak znanych w literaturze postaci. Społeczność zmiennokształtnych została tu ukazana z perspektywy tego jak funkcjonuje od wewnątrz, jakimi prawami się rządzi i jak (od razu powiem, jak mięso) postrzega i traktuje ludzi. Wszystko to czytelnik będzie obserwował oczami głównej bohaterki Meg Cobryn.
Meg to uciekinierka, wieszczka krwi, od dzieciństwa przebywająca w specjalnym ośrodku, z którego zdecydowała się uciec. Jedynym miejscem, w którym może się schronić bez obawy, że zostanie złapana i z powrotem trafi w ręce Kontrolerów, jest Terra Indigena  czyli ziemia zmiennokształtnych.
Meg zostaje zatrudniona na stanowisku łącznika z ludźmi, co w praktyce oznacza, że będzie kierować placówką pocztową, przyjmować paczki, składać zamówienia na nowe towary, a czasem nawet te paczki osobiście dostarczać. Pojawienie się Meg w społeczności Lakeside przewraca wszystko do góry nogami, nie są to jednak zmiany nagłe. Powiedziałabym, że raczej dochodzi do powolnej zmiany perspektywy i postrzegania pewnych spraw. Zmiennokształtni są bardziej zwierzętami niż ludźmi; ludzką powłokę przybierają, gdy już naprawdę muszą, najswobodniej i najbardziej sobą czują się jako wilki, niedźwiedzie, lisy, wrony i inne drapieżniki.
Autorka bardzo wnikliwie ukazała zwierzęcą stronę ich natury, pamiętając, że są gwałtowni, brutalni, krwiożerczy, ale też potrafią być wścibscy, mają w sobie chęć zabawy, rozrywki i bliskości drugiej istoty. Formalnym przywódcą Zmiennokształtnych jest Simon Wilcza Straż, który, początkowo trochę wbrew sobie, zatrudnia Meg, na wakującym stanowisku.
Praca ta jest dla Meg prawdziwą szkołą życia, nie tylko dlatego, że pracuje wśród istot, których nigdy nie widziała z bliska. Meg żyła w zamkniętym ośrodku, a świat poznawała tylko z filmów, slajdów i prezentacji, które miała być punktem odniesienia, w momencie odczytywania wizji. Ta nieświadomość, ocierająca się momentami o kompletną naiwność, okazuje się największą zaletą Meg, dziewczyna nikogo bowiem nie szufladkuje, ani nie potępia, zanim go dobrze nie pozna. Z natury dobra, skromna i rozważna, bez wysiłku, nawet sama o tym nie wiedząc, przekonuje do siebie najstarszego z wampirów, zaprzyjaźnia się z dumną, porywczą Zimą, a nawet poskramia, pozornie leniwe i krnąbrne kucyki (które kucykami- kurierami są tylko z pozoru). Kierując się sercem i zwykłą życiową potrzebą, przywróci stadu młodego skrzywdzonego przez ludzi wilczka, przez co i sama stanie się nieodzowną częścią tej społeczności.
Ogromną siłą tej powieści jest prostota przekazu. Bishop pisze o rzeczach zwykłych codziennych, takich jak wzajemna troska o drugą osobę, czerpanie przyjemności z najprostszych czynności, a także o ogromnej potrzebie przynależności do grupy. Przyznam, że takiego przyjęcia jakie Meg otrzymała od nowych przyjaciół, można jej tylko pozazdrościć. Stanęli za nią murem, wyczuwając, że jej inność także jest częścią ich krainy, a inności należy bronić i chronić za wszelką cenę.
Tym razem autorka zupełnie zrezygnowała z wątku romansowego i dobrze. Powstała powieść zabawna, błyskotliwa i dowcipna, a także wzruszająca i taka, do której chce się wracać. Najbardziej spodobały mi się uparte kucyki oraz skrzywdzony w maleńkości Sam, który dzięki Meg, zyskał szansę stania się w przyszłości pełnoprawnym członkiem stada.
Książka jest dość obszerna, ma bowiem ponad 500 stron, mnie jednak tak wciągnęła, że przeczytałam ją w jeden wolny weekendowy dzień.
Pisane szkarłatem z pewnością spodoba się fanom tej pisarki. Do czytania tej książki zachęciłam też moją Mamę i chyba się jej spodobała, bo już prawie ją kończy. Myślę, że jest to najlepszy dowód na to, że pierwsza części Innych zadowoli czytelnika w każdym wieku.
Polecam, naprawdę warto.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Leonardo Patrignani: Wszechświaty

Autor: Leonardo Patrignani
Tytuł: Wszechświaty
Stron: 268
Wydawca: Dreams
Moja ocena: 5-/10





Teoria światów istniejących równolegle przypadła mi do gustu jeszcze w czasach oglądania serialu Fringe. Historia o dwu uniwersum, które nie mają wspólnej racji bytu, bardzo mnie wciągnęła. Motyw alternatywnych rzeczywistości daje szerokie możliwości również w literaturze, dlatego gdy przeczytałam opis treści książki L. Patrignaniego, pomyślałam, że może to być fajna lektura na mgliste popołudnie przy kominku. Całości dopełniła okładka z pięknym zdjęciem, dziewczyny z jednej i chłopaka z drugiej strony. 
Wszechświaty są debiutem literackim L. Patrignaniego, który jest niemal moim rówieśnikiem.
Głównymi bohaterami swojej powieści uczynił Patrignani dwójkę nastolatków. 
Alex mieszka w Mediolanie i jest kapitanem szkolnej drużyny koszykówki. Jenny mieszka natomiast w dalekim Melbourne. Tych dwoje nigdy się ze sobą nie spotkało. Nie rozmawiali ze sobą ani przez telefon, Internet, nie wymieniali maili ani sms-ów. A jednak porozumiewają się ze sobą od dawna, połączeni cienką telepatyczną nicią, która z wiekiem staje się coraz silniejsza. Początkowo nastolatki nie potrafią zapanować nad umiejętnością, którą zostali z niewyjaśnionych przyczyn obdarzeni. Alex w chwilach kontaktu zaczyna majaczyć, traci przytomność, a Jenny dostaje drgawek i stanów epileptycznych. Objawy te budzą zrozumiały niepokój rodziców, zarówno Alexa, jak i Jenny. Kiedy jednak moc przybiera na sile, komunikacja staje się łatwiejsza, wręcz odruchowa.
Bardzo szybko telepatia przestaje wystarczać i bohaterowie postanawiają się spotkać. Alex z pomocą przyjaciela, organizuje podróż życia i przyjeżdża do Australii. Oczekiwany niecierpliwie romantyczny happy end, jednak nie nadchodzi. Bo choć i Alex i Jenny stoją na umówionym miejscu na molo, to jedno drugiego nie może zobaczyć. Dlaczego? Ponieważ żyją w rzeczywistościach równoległych. Czy to znaczy, że nigdy się nie zobaczą, a będą się porozumiewać jedynie w myślach? 
Zapewne nie, to jednak dopiero początek tej historii. 
Działania młodych zakochanych, by się spotkać, uruchamiają szereg wydarzeń, które bardzo szybko mogą doprowadzić do katastrofy, w wyniku której świat przestanie istnieć. By spróbować zapobiec temu, co ma się wydarzyć Alex i Jenny będą musieli wrócić wspomnieniami do tego co się wydarzyło, gdy byli mali i w tych właśnie wspomnieniach poszukać klucza do wydarzeń obecnych. Czy im się to uda? 
Ze smutkiem muszę przyznać, że sam zamysł był całkiem fajny i naprawdę można było go zrealizować w równie fajny sposób. Odniosłam jednak wrażenie, że nie do końca się to autorowi udało. To co początkowo miało być historią o miłości niemożliwej, zmieniło się w powieść o końcu świata. Co najgorsze wszystkiemu oczywiście mogli zapobiec tylko nasi bohaterowie. W jaki sposób? Otóż wizja ta jakby w trakcie trwania historii nieco się rozmyła, no bo w sumie, co może zrobić dwójka zwykłych nastolatków? Fakt, w finale pewne sprawy wychodzą na jaw, ale ich przyczyn nie znamy.
Sami bohaterowie są co prawda bardzo sympatyczni, ale nic poza tym. Miotają się w swoich rzeczywistościach, w sposób niekontrolowany przeskakują do równoległych, co tylko potęguje w czytelniku  uczucie dezorientacji i zagubienia. Zabrakło mi także głębszego rysu charakterologicznego postaci. Jeśli zaś chodzi o spisek o szerszym zakresie, to coś tam zostało zasygnalizowane, ale i to szybko porzucono. Nie zadowoliło mnie również samo zakończenie, zupełnie jakby autor nie mógł się zdecydować, jak tę zapętlającą się historię rozwiązać.
Zdaję sobie sprawę, że prawdopodobnie powieść może przypaść do gustu młodszym czytelniczkom, które być może skupią się bardziej na samym wątku romansowym. Starsi, bardziej wymagający czytelnicy zwyczajnie się zawiodą, banalnością i naiwnością tej historii. Dlatego im nie polecam. Szkoda czasu.

sobota, 4 stycznia 2014

Lesley Lokko: Prywatna sprawa

Autor: Lesley Lokko
Tytuł: Prywatna sprawa
Stron: 508
Wydawca: Świat Książki
Moja ocena: 8/10




Kolejna, siódma już, w dorobku literackim powieść L. Lokko rozpoczyna się naprawdę mocnym akcentem. Czytelnik jest świadkiem brutalnej napaści nieznanego mężczyzny na zupełnie bezbronną wobec jego siły kobietę. Nie wiemy, kto napadł, ani na kogo, znamy jedynie datę (rok 2009) i miejsce (Niemcy). Taki wstęp może mieć kilka funkcji. Raz, że zaciekawia, dwa budzi podejrzliwość czytelnika, bo od teraz będzie on nieustannie się zastanawiał, kim byli ci ludzie. 
W kolejnych rozdziałach autorka prezentuje nam kilka postaci kobiecych i męskich, z których w sumie każda może być tą/tym podejrzanym. Z rozpoznaniem napastnika nie będzie większego kłopotu, bo po kilku rozdziałach widać, że w sumie tylko jeden z bohaterów może być tym okrutnym i brutalnym gwałcicielem. Trudniej będzie z rozpoznaniem kobiety, biorąc pod uwagę fakt, że niemal każda może się znaleźć w polu jego uwagi.
Najnowsza powieść autorki świetnej Gorzkiej czekolady, tym razem skupia się na trudnym i pełnym wyrzeczeń życiu żon zawodowych żołnierzy. Jest to życie polegające na nieustannych przeprowadzkach, bo akurat zmienił się przydział, i na nagłych rozstaniach, często na długie miesiące, bo akurat w jakimś miejscu na ziemi konieczna jest interwencja sił zbrojnych. 
Związki kobiet z zawodowymi żołnierzami wymagają nie tylko ogromnej siły, by zorganizować życie, dom oraz wychowanie dzieci, podczas nieobecności męża. Potrzeba też wielu kompromisów i dokładnego poznania drugiej osoby.  Długie rozstania wiążą się z ciągłym poznawaniem współmałżonka na nowo, z leczeniem wojennej traumy, z istnieniem tematów, o których się nie mówi, bo to tajemnica. Stąd już bardzo niedaleko, do kiełkujących urazów, podejrzeń, pretensji, depresji i samotności. 
Życie bohaterów, zgodnie z literackim schematem Lokko, poznajemy w kolejnych odsłonach, na przestrzeni kilkunastu lat. Autorka bardzo umiejętnie i wnikliwie pokazała, jak trudne są takie związki i jak niewiele trzeba, aby wszystko zaprzepaścić. Na przykładzie drugoplanowych postaci kobiecych widać wyraźnie, że nie każda kobieta coś takiego wytrzyma, choć oczywiście wiadomo, że w związku jest też mężczyzna i wiele zależy od obu stron.Utrzymanie takiego związku, to naprawdę duża rzecz i powód do dumy.
Głównych bohaterek mamy w powieści kilka; Abby i Meaghan są żonami oficerów, Sam zdecyduje się nią zostać, natomiast z perspektywy Dani poznamy ciemną stronę wojska, wyzwoloną przez traumę, stres, samowolkę i wiele innych czynników, które można by nazwać krótko "nieludzkim instynktem stadnym".
Tradycyjnie u Lokko każda z kobiet pochodzi z innej grupy społecznej. Abby, córka wysoko postawionego wojskowego, ciągoty do bycia żoną żołnierza wyssała z mlekiem matki, która to odziedziczyła to po babce Abby. Meaghan uciekła od brutalnego ojca i niewydolnej wychowawczo matki, a poznany przypadkiem Tom, był dla niej szansą na lepsze, kompletnie inne życie. Jednak chyba najciekawszą z postaci jest Sam. Kiedyś gruba i wyśmiewana przez kolegów, dzięki uporowi i ciężkiej pracy, zostaje dobrym prawnikiem, specjalistą w dziedzinie prawa własności intelektualnej. Pewna siebie i wygadana w kontaktach z klientami, prywatnie nie może ułożyć sobie życia, a gdy w końcu poznaje mężczyznę, który wydaje się jej właściwy, staje się uległa i rezygnuje właściwie z wszystkiego co do tej pory osiągnęła.
Młodziutka i naiwna Dani, pragnąca przede wszystkim przynależności do kogoś i uczucia drugiej osoby, jest świetnym przykładem kobiety, która złamana w młodości, mogła zaprzepaścić swoją szansę na normalne życie. Miała jednak farta, bo poznała kogoś, kto z sercem i ogromną dobrocią udowodnił jej, jak wiele jest warta i ile może zrobić, gdy otworzy się na innych.
Między opisy z życia bohaterek, autorka umiejętnie wplata wtrącenia, dotyczące napaści na kobiety, zakończonych nawet morderstwem. Dzięki temu czytelnik stale jest czujny i bardzo dokładnie przygląda się bohaterom.
Prywatna sprawa jest dobrze napisaną i wciągającą powieścią. Niecierpliwie przewracałam strony, by poznać zakończenie i jak dla mnie było ono trochę mało satysfakcjonujące. Co prawda sprawca zostaje ujęty i oddany pod sąd, ale losy głównych bohaterek pozostają niedopowiedziane. Można to rozumieć dwojako. Albo wrócą do tego jak żyły dawniej i wszystko potoczy się swoim utartym trybem, albo autorka chciała zasugerować, że wszystko może się wydarzyć, zależy to bowiem od ludzkich wyborów i wzajemnych powiązań.
Książkę czyta się naprawdę dobrze. Co prawda nie jest ona tak dobra, jak Gorzka czekolada, ale z pewnością daje do myślenia i niewykluczone, że jeszcze kiedyś do niej wrócę.
Polecam!

czwartek, 2 stycznia 2014

Aimee Agresti: Olśnienie

Autor:Aimee Agresti
Tytuł: Olśnienie, t. 1
Stron: 478
Wydawca: REMI
Moja ocena: 7-8/10


Podobno we wszechświecie nieustannie trwa walka między siłami dobra i zła. Na ogół panuje równowaga, ale jak to w walce bywa, raz szala się przechyla na korzyść sił dobra, a raz na korzyść sił zła. Zazwyczaj zdarza się to, gdy w centrum konfliktu pojawi się ktoś w rodzaju wybrańca, o wyjątkowej sile, ktoś kto może zmienić losy tej walki. To także wtedy i jedna i druga strona musi się sporo natrudzić, aby owego wybrańca mieć dla siebie. Wybraniec oczywiście będzie targany mocami i namiętnościami, o których istnieniu dotąd nie miał pojęcia, przeżyje rzeczy, o których dotąd nawet mu się nie śniło i pozna istoty, które do tej pory tylko wkładał między bajki. Z czasem wybraniec nabierze sił, doświadczenia i oczywiście dokona znamiennego wyboru. Mówi Wam to coś, albo z czymś się kojarzy? Dziś to pomysł dobrze znany i wykorzystywany co rusz w literaturze i filmie. Sporo już tego było, drugie tyle zapewne jeszcze będzie, a mimo to sam motyw jakoś nigdy mi się nie nudzi. 
Na podobnym pomyśle oparła A. Agresti swoją debiutancką powieść pod tytułem Olśnienie
Główna bohaterka spełnia wszystkie warunki typowego literackiego wybrańca; jest młoda, jej wczesne dzieciństwo okrywa mgła niepamięci, a ciało znaczą dziwne szramy, które w chwilach lęku - bolą. Bohaterka jest samotnikiem, osobą niepozorną i przeciętną; trudno jej nawiązywać nowe kontakty. Teraz więc wystarczy tylko prawidłowy bodziec, by Haven się rozwinęła. Jest to więc bohaterka, którą łatwo polubić, a potem kibicować jej w jej poczynaniach. Jedyną rzeczą, która już na pierwszy rzut oka wydaje się dziwna, jest jej imię. Nieustannie kojarzyło mi się ono ze słowem niebo, choć z moich poszukiwań wynikło, że samo haven może też oznaczać spokój, oazę. Jeśli więc teraz połączyć słowo oaza ze słowem ziemia, bo to oznacza jej nazwisko Terra, to zyskujemy dość niezwykłe zestawienie. Czy w przyszłości, to okaże się znaczące? To się okaże. 
Zupełnie niespodziewanie Haven trafia się niezwykła życiowa okazja; mianowicie propozycja stażu - pracy w nowo otwartym hotelu Lexington w Chicago. Jest to miejsce, cieszące się atrakcyjną złą sławą, gdyż w latach 30. XX wieku swoje brudne interesy prowadził tam sam Al Capone. Haven wspólnie z dwoma kolegami ze szkoły: ekstrawaganckim kucharzem Dantem i spokojnym molem książkowym Lance'm, pakuje manatki i rusza, by przeżyć przygodę życia. Ekipa hotelu składa się z młodych i wręcz idealnie, nieziemsko pięknych ludzi, którym przewodzi nienaganna pod każdym względem Aurelia Brown. Już od samego początku Haven wszystko wydaje się dziwne. Hotel jest co prawda dopiero przygotowywany do oficjalnego otwarcia, ale i tak wydaje się dziwnie pusty, choć przecież wciąż ktoś się po nim kręci. Nowa szefowa jest tyle piękna co tajemnicza, a jej wspólnik (podwładny?) Lucian jednakowo dziewczynę pociąga i przeraża.
Pierwszym zadaniem Haven jest obfotografowanie wszystkich pracowników hotelu, a z powstałych w ten sposób zdjęć ma powstać wielki kolaż. Ponieważ każdy wygląda tu jak młody bóg, to i zdjęcia wychodzą idealnie. Do czasu. W dniu wystawy na zdjęciach pojawiają się ogromne skazy, deformujące wygląd znajdujących się na nich osób. Zdjęcia co prawda zostają szybko usunięte, ale gdy Haven je znajduje, okazuje się, że deformacja fotografii postępuje. Blizny coraz bardziej zaczynają bohaterce dokuczać, a jakby tego było mało, znaleziony przypadkiem czarny notes, za pomocą pojawiających się w nim wpisów, mówi Haven co ma robić i jak się przygotować, do tego co ją czeka. 
Trzeba przyznać bohaterce, że na wieść o czekających ją niebezpieczeństwach, nie załamuje rąk ani nie wypłakuje oczu. Zabiera się do pracy nad własną kondycją oraz do zdobywanie informacji na temat prawdziwej natury pracowników hotelu. Tą zaradnością i aktywnością Haven bardzo mu mnie zaplusowała.
Miała co prawda chwile, gdy wzdychała do Luciana, ale ponieważ był on tak magnetyczny i kuszący, jestem w stanie ją zrozumieć. 
Wątek deformujących się portretów wyraźnie został zaczerpnięty z książki O. Wilde'a Portret Doriana Graya i trzeba przyznać, że bardzo fajnie go autorka wykorzystała, choć nie do końca przekonała mnie teoria, że obrazy można zniszczyć dopiero, gdy zostanie się zaatakowanym. Bez sensu, choć gdyby Haven i jej przyjaciele mogli zrobić to od razu, to cała historia skończyłaby się w połowie książki. 
Klimatycznie i niezwykle barwnie odmalowała autorka cały hotel i jego niezwykłość. Miejsce to jest pełne niezwykłych korytarzy, ukrytych pokoi i uśpionych sekretów tych sprzed lat i tych budzących się obecnie do życia. Czytelnik poznaje je wraz z Haven, która z uporem szuka odpowiedzi na dręczące ją wątpliwości i lęki. 
Bardzo polubiłam również Lance'a, który początkowo sprawiał wrażenie, jakby miał być postacią drugoplanową, a z czasem jakby samoczynnie zepchnął egocentrycznego Dante, na drugi plan, by okazać się przedsiębiorczym i sympatycznym chłopakiem, kimś w stylu Clarke'a Kenta.
Olśnienie jest więc dobrą pozycją na leniwe, świąteczne popołudnie.  Zmożeni przez pyszne i sycące jadło, możemy zasiąść w fotelu i oddać się niezobowiązującej lekturze. Cała historia nie jest może wielce ambitna, ale sympatycznie opowiedziana i jeśli się tego trzymać, będzie się z lektury zadowolonym.