niedziela, 30 października 2011

Recenzja książki Czarna, bezgwiezna noc

Z racji panującego wszędzie klimatu grozy i duchów postanowiłam umieścić recenzję książki pisarza, który dla mnie jest niekwestionowanym mistrzem słowa i pióra i horroru i w ogóle, w ogóle. Książkę przeczytałam kilka miesięcy temu, w zasadzie zaraz po polskiej premierze, ale to niczemu nie wadzi. 
Dla kogoś, kto w ciągu kilku ostatnich lat przeczytał niemal wszystko, co King napisał, każda nowa książka jest na wagę złota. Czekam na taką niecierpliwie i pochłaniam ją tak szybko, jak wygłodniały człowiek obiad. Wspominam przy tym zawsze moje początki z literaturą tego Pana, gdy nieświadomie sięgałam po powieść o dziwacznym tytule Sklepik z marzeniami i nie wiedziałam, że to co mnie czeka podczas lektury spowoduje, że żaden inny pisarz nie będzie już  dla mnie równie dobry. Owszem są dobrzy w moim odczuciu twórcy horroru, thrilleru, ale zawsze mi coś szepce w duszy, że King to to nie jest i nigdy nie będzie.
Tym razem autor serwuje czytelnikowi cztery długie opowiadania, które łączy jeden motyw, mianowicie obecności obcego w każdym człowieku. U większości ludzi jest on uśpiony, niczym wirus i hibernuje sobie przez lata, by umrzeć wraz z zakończeniem życia człowieka. Często jednak bywa, że na skutek dramatycznych przeżyć, ten obcy się w człowieku budzi i nie tyle przejmuje nad nim kontrolę, ile zaczyna szeptać i zmusza do spojrzenia na pewne sprawy z innego punktu widzenia. Kiedy już do tego dojdzie i człowiek wysnuje pewne, często bolesne wnioski, obcy zdecydowanie popycha nas do działania. Bo na bezczynność, czy bierność nie można tu sobie pozwolić. Działanie jest koniecznością.
Bohaterka mojego ulubionego opowiadania zostaje napadnięta i zgwałcona. Obcy nie pozwala jej jednak wejść w rolę ofiary, nakazuje jej myśleć i poszukać potrzebnych informacji, a na koniec wymierzyć sprawiedliwość na własną rękę. Przyjemnym dla czytelnika będzie zapewne (jak to było dla mnie) samodzielne domyślenie się, jak bohaterka się w tę sytuację wpakowała.
Do kompletu mamy też stary jak świat motyw paktu z diabłem, dla przedłużenia życia. Motyw już znany i oklepany, ale King przedstawia go w nieco innym świetle, przypominając wtajemniczonym o istnieniu innych wymiarów i istot pochodzących ze świata Mrocznej Wieży. Opowiadanie pozostawia pewien niedosyt. Jak dla mnie zabrakło końcowego rozrachunku, którego możemy się niestety sami domyślać.
Najbardziej psychodeliczne opowiadanie pierwsze w tym tomie, opowiada historię człowieka, który kłóci się z żoną o sprzedaż rodzinnej ziemi. Żonie marzy się przeprowadzka do miasta, mężowi powiększanie ojcowizny. Nie widząc innego wyjścia z sytuacji mąż w drastyczny sposób zabija żonę. To co jednak miało w jego mniemaniu być zakończeniem konfliktu, jest tak naprawdę tylko początkiem długiego końca spirali przemocy, brutalności i nienawiści. Wszystko zbliża go do totalnej porażki. A fakt, że przez większość czasu tak naprawdę nie wiemy, czy to co się dzieje z bohaterem i to co on widzi, jest prawdziwe, czy dzieje się tylko w jego głowie jest iście przerażające. Chyba właśnie dlatego to opowiadanie tak przygnębia, co nie oznacza, że nie jest majstersztykiem.
Na sam koniec zaś mamy zwykłą przykładną żonę i matkę, która zupełnym przypadkiem odkrywa, że człowiek, z którym ma dzieci, dom, wspólne życie, którego przez blisko 30 lat uważała za najlepszego przyjaciela, jest w rzeczywistości, sadystycznym psychopatą, poszukiwanym w kilku stanach. Bohaterka stanie przed poważnym wyborem: czy ujawnić wszystko i zniszczyć życie sobie i dorosłym już dzieciom, czy poszukać innego wyjścia z sytuacji. Oczywiście poszuka, ale co znajdzie, tego już nie zdradzę.
Opowiadania napisane sprawnie, bez niepotrzebnych dłużyzn, jednak z charakterystycznym dla Kinga dokładnym rozrysowaniem psychiki bohaterów, umiejętnym stopniowaniem napięcia i zadowalającym zakończeniem.
Zachęcam gorąco do przeczytania tej książki. Fanów mistrza, jak sądzę, nie muszę, ale dla tych którzy jeszcze Kinga nie znają ( co w dzisiejszym świecie wydaje mi się wręcz niewiarygodne) może to być całkiem niezły początek długiej i owocnej czytelniczo pisarskiej przyjaźni.
Polecam, bo naprawdę warto.

Recenzja książki Zawrócić

W normalnych warunkach ani nigdy bym tej książki nie kupiła,ani po nią nie sięgnęła. Parę dni temu weszłam jednak na stronę księgarni internetowej wydawnictwa Prószyński i zauważyłam zakładkę Wyprzedaż. Zawierała ona książki sporo tańsze niż normalnie i po dokładnym przejrzeniu znalazłam kilka godnych kupienia. Co 3 zł, to nie 25 zł.  Dzięki temu mogłam wrzucić w koszta zakup Tarantuli (http://edytka28.blogspot.com/2011/10/recenzja-ksiazki-tarantula.html). 
Książka Zawrócić zaliczona jest do powieści kryminalnej, ale moim zdaniem, a  mimo oporów i znudzenia przeczytałam do końca, jest to raczej minipowieść obyczajowa. To co mi się nie podoba od pierwszego rzutu oka, to nazwisko autora napisane większą czcionką, niż sam  tytuł książki. Fakt, nazwisko może i sławne, bo George Pelecanos jest producentem i scenarzystą popularnego serialu Prawo ulicy, ale laikowi Pelecanos wyda się raczej tytułem. No cóż ten kto projektował okładkę,  do końca tego nie przemyślał. Niby to drobna kosmetyka, ale wiem, że ma znaczenie. Bo już samo zdjęcie całkiem niezłe i sugeruje więcej, niż okazuje się być w środku. 
Powieść dzieli się na dwie części. Jedna, krótsza dotyczy wydarzeń z  roku 1972, kiedy Ameryka równością  i tolerancją, jeśli idzie o kolor skóry się poszczycić nie mogła. Czarni mieszkali w gorszych, biedniejszych dzielnicach, a młodzi, biali chłopcy mieli niezłą rozrywkę, kiedy mogli do takiej dzielnicy pojechać szybkim samochodem, wyzwać miejscowych od "czarnuchów", rzucić butelką po piwie lub plackiem i odjechać z piskiem opon. Taka sytuacja jest przedstawiona tutaj. Trzej młodzi chłopcy znudzeni, po piwie i nieco na haju, z czystej głupoty pojechali do jednej z takich dzielnic. Mieli jednak pecha, bo uciekając trafili na ślepą ulicę, musieli zatem zawrócić, a tam już czekali na nich miejscowi. Padł strzał, ktoś został ciężko pobity i okaleczony na całe życie, komuś się udało uciec. Koniec. Sprawa prosta. Nawet dla sądu. Żadnej zagadki kryminalnej tu nie ma. 
Druga część przenosi czytelnika 35 lat potem w czasy współczesne. Czytelnik ma szansę się przekonać, jak się potoczyło życie tych, którzy byli zamieszani w "incydent", bo tak się to tutaj nazywa. Aleks Pappas, syn greckiego emigranta, prowadzi rodzinną restaurację, lokal, który przejął po ojcu i który za jakiś czas odda synowi. To Aleks został wtedy dotkliwie pobity. Drugi z bohaterów Raymond Monroe pracuje w szpitalu dla weteranów jako terapeuta. Ci dwaj, nie są może i zbyt porywający, ale wyszli na ludzi, coś w życiu osiągnęli. Mają pracę, bliskich, są uczciwi i przekonani o tym, że jeśli tylko się chce, zawsze można zawrócić ze złej drogi. Jeden błąd w życiu człowieka, zwłaszcza jeśli wynika z młodzieńczej głupoty, niczego nie skreśla. Mimo to chyba najlepiej się autorowi udał trzeci z bohaterów niejaki Charles Baker. Nie skończył on szkoły, pół życia przesiedział w więzieniu, teraz jest na warunkowym i niczego go to nie nauczyło. W dalszym ciągu żyje w przekonaniu, że dorobić się można tylko w sposób nieuczciwy: wymuszeniami, szantażem, handlem narkotykami. Patrzy na pracujących i ciągle gdzieś biegnących ludzi i nie jest w stanie zrozumieć, jak oni to robią, skąd wiedzą dokąd iść i złości go to, bo sam tak nie potrafi. Baker nie budzi sympatii, jest odrażający, ale za to o wiele prawdziwszy niż Pappas i Monroe. Chyba Pelecanosowi lepiej wychodzą czarne charaktery. W powieści brak punktu kulminacyjnego, podskórnie wiadomo, że wszystko się rozwiąże samo, jak to w życiu bywa, kiedy zadziała splot odpowiednich okoliczności. 
Za jedno jestem jednak wdzięczna autorowi. Jego powieść ściągnęła mnie na ziemię, pozwalając na chwilę zapomnieć o fantastyce i paranormalnych motywach i postaciach. To trochę tak, jak zjeść od czasu do czasu zwykłą zupę kartoflankę, zamiast wykwintnych sosów i mięs, a mimo to być najedzonym. Pewna doza realizmu i płytkich, przewidywalnych wydarzeń, jest potrzebna i przypomina że żyjemy w świecie pełnym zwykłych ludzi i sami tacy jesteśmy. A ta cała magia opisywana w książkach to tylko mrzonki kolorowo opisywane dla lepszego klimatu, kiedy chcemy się poczuć lepiej, magicznie i zapomnieć o tym co codzienne.
Autor: George Pelecanos
Tytuł: Zawrócić
Wydawca: Prószyński i s-ka
Stron: 231
Moja ocena: 4/10

czwartek, 27 października 2011

Recenzja książki Łowcy mitów

Autora niniejszej pozycji książkowej można powiązać z takimi projektami jak Hellboy, Buffy, postrach wampirów, czy Angel. Christopher Golden jest autorem  książek, komiksów, a nawet twórcą gier komputerowych. Książka Łowcy mitów jest pierwszą częścią trylogii Za Zasłoną. 
Akcja powieści rozpoczyna się w środku zimy  pewnego wieczoru, kiedy to  młody prawnik Oliver Bascombe, na dzień przed swoim ślubem, zauważa w oknie swojego pokoju dziwaczną postać. Tajemniczym gościem okazuje się być sam legendarny Dziadek Mróz ścigany przez równie tajemniczego i groźnego prześladowcę. Mróz jest ranny i prosi Olivera o pomoc. Zaskoczony młodzieniec, który już dawno przestał wierzyć w bajki, pomaga Mrozowi uciec i w ten sposób przechodzi za Zasłonę, czyli niewidzialną dla śmiertelników ścianę, która oddziela świat realny od świata mitów i legend. Przejście za Zasłonę było dość łatwe, ale powrót będzie już znacznie trudniejszy, okazuje się bowiem, że gdy śmiertelnik przejdzie na drugą stronę musi już tam zostać na zawsze. Dla Olivera, który następnego dnia ma się żenić, taki stan rzeczy jest nie do przyjęcia. Sytuacja jest tym gorsza, że obydwa światy są zagrożone, ponieważ ktoś poluje zarówno na legendarne istoty, jak i na zwykłych śmiertelników. Życie Olivera także jest w niebezpieczeństwie. Młodzieniec wspólnie z Mrozem i spotkaną po drodze Kitsune, kobietą - lisem uciekają przed prześladowcami. Ze zgrozą odkrywają, kolejne pomordowane istoty, o których Oliver dotąd myślał, że są tylko wymysłem bajarzy. 
Tymczasem w świecie realnym ojciec Olivera wynajmuje prywatnego detektywa, by bez niepotrzebnego rozgłosu odnalazł jego syna. Sytuacja komplikuje się, gdy niedługo potem pan Bascombe zostaje brutalnie zamordowany, a siostra Olivera, Colette - porwana. Oczywiście od razu domyślamy się, kto stoi za tymi wszystkim mordami, choć imię najważniejszego mocodawcy poznajemy dopiero na końcu książki. 
Szczerze mówiąc mam dość mieszane uczucia do tej książki. Przez ogromny szacunek, jakim darzę twórcę Buffy i Angelusa, doczytałam powieść do końca, ale czy sięgnę po kolejny tom, tego nie wiem. Akcja toczy się dość sprawnie, nie ma niepotrzebnych dłużyzn, język jest jasny i zrozumiały. A jednak to ciągłe pojawianie się coraz to nowych,  dziwacznych stworzeń, które wyskakują bez uprzedzenia niczym diabeł z pudełka, nieco drażni. Były momenty, że czułam się nieco zagubiona i przytłoczona tym nawałem ludzko - zwierzęcych hybryd. Zakończenie powieści jest otwarte, co jest zrozumiałe w obliczu planowanych dwu kolejnych tomów. Zagadka morderstw nie zostaje do końca wyjaśniona, do połączenia akcji z obu światów na razie nie dochodzi. Mnie osobiście zabrakło w tej książce tego czegoś, co nie pozwala się oderwać od lektury i każe połykać jej treść aż do końca, do tej wspaniałej czytelniczo chwili poznania. Tu tego nie było. Spokojnie mogłam odłożyć czytanie, by pójść coś zrobić, a potem wrócić do czytania, bez poczucia, że straciłam wątek. Książkę Łowcy mitów mogę zatem polecić fanom gatunku i ludziom cierpliwym, gdyż na przekład kolejnej części przyjdzie zapewne trochę poczekać. Ci, którzy podobnie jak ja oczekiwali tego książkowego magnetyzmu, mogą sobie lekturę darować.
Autor: Christopher Golden
Tytuł: Łowcy mitów
Seria: Za Zasłoną
Wydawnictwo: Amber
Stron: 366
Moja ocena: 7/10

środa, 26 października 2011

Recenzja książki Wiedźma z Wilżyńskiej Doliny

Jak widać pani Brzezińska polubiła stworzoną przez siebie Babunię Jagódkę, skoro poświęciła jej kolejną książkę. Wiedźma z Wilżyńskiej Doliny jest kontynuacją Opowieści z Wilżyńskiej Doliny i podejmuje wątki zaczęte lub przerwane w części pierwszej. Odnoszę wrażenie, że być może za jakiś czas powstanie kolejna część, bo tak naprawdę ostatecznego zakończenia tutaj nie mamy. Tom Wiedźma z Wilżyńskiej Doliny składa się  z 7 opowiadań. Autorka znowu łamie kanony znanych nam już historii i przekształca je wedle własnego upodobania. I tak: Kiedy odbywa się polowanie na smoka, to nie dość, ze smok jest malutki, to jeszcze całe polowanie spędza pod łóżkiem wiedźmy zamieniony w kryształowy kamień przez złośliwego bazyliszka. Bo opowiadanie o polowaniu na smoka, jest tak naprawdę pretekstem do pokazania  zmian w społeczności i tego jak zawiązują  się nowe układy.
W opowiadaniu Babie lato mamy zaczątek ciekawej historii miłosnej, w czym palce macza Babunia. Z biegiem czasu okazuje się jednak, że nawet Wiedźma nie wie o wszystkim i nawet najlepiej rokująca miłość ustępuje przed chorobą i tym, co ludzkie. Smutne, ale prawdziwe. 
Babunia Jagódka nadal jest we wsi ważną personą i to do niej udają się po radę i pomoc kmiecie, kasztelanki, a nawet rusałki i utopce. A Babunia pomaga, choć często robi to niechętnie i dopiero, gdy sytuacja działa na jej własną niewygodę. A nawet wtedy przede wszystkim dba o własne interesy. 
Drugi tom opowiadań z Wilżyńskiego podwórka jest tomem powrotów. Wraca zaginiony na wojnie władyka. Chłopstwo rozkradło i rozparcelowało mu całe włości, a on sam, jakoś nie umie wrócić do dawnego życia i dawnych obowiązków. 
Wraca uznany za zmarłego Wronisz. Jego powrót jest tym trudniejszy, że wszyscy zdążyli go uznać za zmarłego, a własna ślubna ułożyła sobie życie na nowo z innym mężczyzną. Co najbardziej bulwersujące dla mieszkańców, kobieta nie potrafi wybrać, z którym z mężczyzn chce być, bo obaj dla niej dużo znaczą. Zakończenie tej historii będzie niecodzienne, a oczywiście udział w tym będzie miała nasza Babunia. Powracają do Doliny odchowane już dzieci Jarosławny. Poszukują one porwanej przez Wiedźmę matki nieświadome, że prawda o jej przeszłości wygląda zupełnie inaczej i z bajką nie ma nic wspólnego. 
Co się stanie z rusałką, która straci swoje drzewo i zostanie zabrana przez drwala do chłopskiej chaty? Czy delikatna i eteryczna istota przystosuje się do życia w gospodarstwie? Ta historia podobała mi się najbardziej, choć happy end ma gorzki. Babunia spełniła życzenie, ale znowu wyszło inaczej, niż życzący się spodziewał. 
Lektura drugiego tomu opowiadań autorstwa pani Brzezińskiej skłania do refleksji nad przemijalnością i sensem ludzkiego istnienia. W pierwszym tomie było zabawnie, dowcipnie i z przymrużeniem oka. Tutaj, nie wiem dlaczego, czuć jesienny klimat, smutek i tęsknotę za tym co było. Niektórzy bohaterowie bardzo chcieliby wrócić do tego, co było dawniej, wiadomo jednak, że nie jest to możliwe. Napawa ich to smutkiem i nostalgią i te uczucia udzieliły się mnie - czytelnikowi. Trzeba jednak powiedzieć, że drugi tom dorównuje  poziomem pierwszemu. Książkę czyta się szybko, nie ma niepotrzebnych dłużyzn. Język jest lekki i zrozumiały. Przyjemnie jest dowiedzieć się jak potoczyły się losy znanych czytelnikowi z pierwszego tomu, bohaterów. Zgodnie z tym co nam serwuje autorka, większość szczęśliwych zakończeń jest tylko pozorem. Potem przychodzi życie i weryfikuje jej wedle uznania. Mimo to polecam obydwa tomy opowiadań wszystkim spragnionym wiejskich klimatów  z najlepszą  w polskiej fantastyce Wiedźmą  na czele. 
 recenzja do pierwszego tomu opowiadań tutaj

Autor: Anna Brzezińska
Tytuł: Wiedźma z Wilżyńskiej Doliny
Wydawca: Agencja Wydawnicza RUNA
Stron: 433
Moja ocena: 10/10

niedziela, 23 października 2011

Recenzja książki Jedna bogata, druga biedna

Niniejsza pozycja książkowa jest czwartą w dorobku pisarskim pani Lokko, stosunkowo szybko wydaną przez Świat Książki, być może dlatego nie zachwyciła  mnie tak bezgranicznie jak Gorzka czekolada. Coś mi jednak mówi, że na godną rywalkę Gorzkiej czekolady przyjdzie mi długo poczekać tym bardziej, że w oryginale pani Lokko wydała już dwie nowe powieści, a w zapowiedziach wydawnictwa ani słowa o jakiejś dacie. Cóż, ogromna szkoda. Okładka nie zachwyca i szczerze powiem, że nijak się ma do treści, bo nie dość że ta na górze i na dole to jedna i ta sama, to w dodatku książka ma cztery główne bohaterki. Już dawno jednak dałam sobie spokój z okładkami, bo często zdjęcie lub rysunek na zewnątrz nie odzwierciedla tego co jest w środku. Bywa często, że ilustracja na okładce jest na wyrost, a treść przywodzi na myśl myśli typu: "Rety, mogłam kupić jednak tamtą, lepiej bym zrobiła". Ale do rzeczy. Ponieważ jestem fanką tzw. cegieł książkowych,  objętość tylko mnie ucieszyła. To swoiste zboczenie tak daleko już zawędrowało, że książka mająca często na przykład stron 300 jest przeze mnie określana mianem cienkiej. Dopiero tak od 500 stron wzwyż moja radość zamienia się w czytelniczą podnietę. 
Schemat fabularny w powieści jest ten sam, co w poprzednich. Bohaterki poznają się w szkole. Ponieważ nie mają wsparcia w swoich rodzicach, często zajętych sobą lub jeszcze bardziej sobą, dziewczyny wchodzą w dorosłość mając tylko siebie nawzajem. W ciągu następnych lat ich drogi będą się schodzić i rozchodzić, bo każda z nich będzie miała własne pragnienia, priorytety i mniejsze lub większe szanse na ich realizację. Razem z bohaterkami będziemy podróżować na linii Londyn i Zimbabwe, bo tym razem te dwie lokacje autorka wybrała na miejsce akcji swojej powieści. 
Jak już wspomniałam bohaterek mamy cztery. Pochodzą z zupełnie różnych środowisk i jedyne co je łączy to głęboko ukryte pragnienie bycia kochaną, akceptowaną, potrzebną. 
Nicola, zwana przez wszystkich Nik, ma bajecznie bogatego ojca i drugą już macochę. Matki nie pamięta, a z braćmi nie łączą jej bliskie więzy. Nazwisko ojca może i otwiera wiele drzwi i przyciąga uwagę, ale za to izoluje Nik od bliskich jej ludzi i uniemożliwia zawieranie poważniejszych związków. Bo ojciec niby pozornie Nik  nie zauważa, ale ma świadomość, że jako człowiek biznesu może wiele stracić, gdyby jego córkę otaczali niepożądani ludzie. Brak miłości i rodzinnego ciepła zaważy na dorosłym życiu Nik, która pod pozorami siły i mocnego charakteru, będzie naiwna, łatwowierna i podatna na manipulacje. Gdyby była ostrożniejsza, oszczędziłoby jej to wielu kłopotów i w sumie nie byłoby tej książki. 
Druga z bohaterek Tory całe życie będzie walczyła z widmem zamordowanej siostry. Najpierw będzie próbowała wyrwać się z domu, gdzie wiecznie panuje żałoba, potem uwikła się nie mający przyszłości romans z dawnym narzeczonym siostry. Tak, Tory będzie irytowała czytelnika, bo będzie reprezentować typ: krok do przodu i dwa wstecz. Czy przejrzy na oczy i doceni porządnego faceta przy swoim boku, zanim będzie za późno? O tym trzeba będzie się samemu przekonać. 
Trzecia z bohaterek Caryn to typ Samarytanki. Dobra, uczciwa, świetna uczennica, która zrobiłaby karierę naukową, gdyby nie matka pogrążona w depresji matka, gdyby nie brat dealer narkotykowy i młodszy braciszek, którym trzeba się zaopiekować, bo inaczej trafi do sierocińca. Caryn rezygnuje z własnych ambicji i bardzo długo dba o innych, nie myśląc o sobie. Jednocześnie jej naiwność i uległość również irytuje. 
I wreszcie mogę napisać o dużym plusie tej książki. Może jest i czwarta z kolei, może jest słabsza od Gorzkiej czekolady, ale za to jako pierwsza książka tej autorki ma czarny charakter kobiecy! To ta czwarta. Estelle. Tajemnicza, pełna gniewu na ubogie dzieciństwo, za które wini właściwie wszystkich z wyjątkiem siebie. Jedyny kapitał Estelle stanowi uroda i to ona przynosi jej ogromne zyski, bo Estelle jest luksusową prostytutką. Wiedzie lekkie i puste życie, czego sama w głębi ducha jest doskonale świadoma. Marzy o czymś, czego nie umie lub nie chce nazwać. O miłości, rodzinie, akceptacji, przyjaźni. Brak tych rzeczy w życiu wzbudza w niej zazdrość i wściekłość, choć nigdy się ona nie przyzna, że właśnie o to jej chodzi. Bo Estelle zapragnie zemsty na wszystkich, którzy ją kiedykolwiek skrzywdzili i nie będzie tutaj chodziło o jej bogatych klientów, tylko o tych, którzy nigdy nie chcieli jej widzieć  swym gronie. Pojawienie się Estelle w życiu Nik, Tory i Caryn spowoduje wiele zawirowań, odsłoni tajemnice i skrywane sekrety. Komu to wyjdzie na dobre, a komu nie? Kto wyjdzie z tej próby obronną ręką, a kto utonie na amen? O tym warto się przekonać, czytając książkę pani Lokko. 
Jest to lektura na kilka popołudni lub wieczorów, gdy za oknem jesienne mroki i chłody. Przyjemnie się wtedy zagłębić w ten książkowy świat, razem z  bohaterkami poszukać miłości  i  swojego miejsca w życiu. Przyjemnie pokibicować Nik, Tory i Caryn, cieszyć się  z ich sukcesów, smucić się z ich porażek, pozżymać się na Estelle. 
Bardzo lubię takie klimaty. Mam nadzieję, że i Wam się spodobają.

Autor: Lesley Lokko
Tytuł: Jedna bogata, druga biedna
Wydawnictwo: Świat książki
Stron: 576
Moja ocena: 8/10

piątek, 21 października 2011

Recenzja książki Spadek

Z reguły czytam mało polskiej literatury. Wynika to głównie z tego, że na studiach przymusowo czytałam dość dużo i nie wybierałam tego sama, a miałam narzucone. Kiedy po 5 latach mogłam wreszcie czytać co zechcę, od polskich nazwisk zaczęłam się oddalać. Książka, o której chcę napisać kilka słów trafiła w moje ręce przypadkiem. Enigmatyczny opis treści z tyłu okładki nie mówi zbyt wiele, nazwisko autorki też jest mi obce. Książka jednak zaciekawiła mnie, a skoro już stała się moją własnością, to grzechem byłoby jej nie przeczytać. Główną bohaterką jest młoda lekarka Małgorzata, nazywana przez wszystkich Megi. Mieszka i pracuje w Gdańsku, ma kochających rodziców, jednak żyje dość monotonnie, dzieląc swój czas pomiędzy pracę i dom. Któregoś dnia niespodziewanie dostaje spadek, zabytkową kamienicę w Krakowie, po dawno niewidzianej ciotce. Zgodnie z ostatnią wolą zmarłej nie może ani kamienicy sprzedać, ani zostawić do wynajęcia. To ostatnie może zrobić tylko wtedy, gdy sama zamieszka w górnej części domu.  Z pomocą rodziców Megi remontuje i przebudowuje dom do swoich potrzeb, część przekształca na prywatne gabinety lekarskie, a parter wynajmuje miłemu Jankowi planujacemu założenie herbaciarni. Latem Megi przeprowadza się do Krakowa i zaczyna nowe życie. I wtedy zaczynają się kłopoty. W najmniej spodziewanych momentach z piwnicy słychać gwar ludzkich głosów, temperatura skacze i robi się zimno, każde zrobione zdjęcie jest jakby prześwietlone. Megi, urodzona sceptyczka, początkowo próbuje wszystko wyjaśnić na tak zwaną logikę. Nie chce przyjąć do wiadomości, że mogą być w to zamieszane zjawiska paranormalne. Stopniowo jednak hałasy nasilają się, a obecność duchów staje się coraz bardziej agresywna, co zaczyna się odbijać niemal na każdym kto wejdzie do domu lub do piwnicy. W końcu chcąc nie chcąc Megi musi przyznać, że tego co się dzieje  w domu nie da się ani zignorować, ani wyjaśnić, próbuje więc innych metod. Z pomocą Janka i nowo poznanej Majki, zaczyna szperać w starych dokumentach i zgłębiać historię domu. Z twardo stąpającej sceptyczki powoli zmienia się w otwartą na mistycyzm i ezoterykę kobietę, co pozwoli jej i znaleźć miłość swojego życia, jak i rozwiązać tajemnicę domu. Okaże się również, że nikt nie jest tym na kogo z pozoru wygląda i że oprócz przysłowiowego szkiełka, na świat można też patrzeć sercem, a wtedy zobaczy się znacznie więcej. Książkę czyta się szybko, nie ma w niej niepotrzebnych dłużyzn, ani przestojów. Może nieco irytować upodobanie autorki do nadawania bohaterom obcojęzycznych imion, ale da się to przełknąć. Zdarzają się monety zabawne, przyjemnie się domyślać, kim jest nowo poznany Janek i zastanawiać się,  o co chodzi duchom w domu. Jako osobie nie przyzwyczajonej do paranormalności w polskich realiach trochę trudno mi było przyjąć pewne rozwiązania fabularne. Uczciwie jednak muszę przyznać, że powieść jest całkiem dobra i stanowi miłą odmianę, po "zmierzchowatych" książkach dla młodszej młodzieży. Dlatego z czystym sercem mogę polecić powieść Spadek tym, którzy szukają historii z dreszczykiem na jedno, dwa popołudnia.
 Autor: J. D. Bujak
Tytuł: Spadek
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Stron: 456

czwartek, 20 października 2011

Recenzja książki Lucian

Zachęcona pozytywnymi głosami na temat tej książki postanowiłam ją przeczytać. Zaintrygowały mnie zwłaszcza komentarze o zaskakującym zakończeniu. Książek z gatunku paranormal romance mamy teraz na rynku mnóstwo i naprawdę trudno trafić na coś, co nie będzie wtórne i nudne. Uważam jednak, że dobrze jest czasem odpocząć od ambitniejszej kilkutomowej literatury i sięgnąć po coś lżejszego, co zapełniłoby jedno popołudnie. Zacznę może od okładki. Ciekawa ilustracja, która jeśli dobrze się jej przyjrzeć, już przed otwarciem książki zdradza jej tematykę. Ot, kolejny Anioł Stróż i jego podopieczna połączeni miłością trudną, nieopanowaną i wręcz niemożliwą. Ale zawsze taką, co to zapiera dech w piersi i budzi w człowieku pragnienie poznania takiego uczucia, choć w części. Dodam tylko jeszcze, że ilustracja jest wg mnie dość kiepsko wykonana, zwłaszcza twarze bohaterów. Dziewczyna ma zbyt duży nos i wydaje się po prostu brzydka. A przecież te wszystkie śmiertelniczki z nieziemskimi ukochanymi są piękne, tylko same tego nie widzą. Ale dobrze, wszak stara prawda uczy, żeby nie oceniać książki po okładce.
Autorka bardzo się starała, aby jej książka różniła się od innych tego typu i pierwsze co zrobiła, to przeniosła akcję do Niemiec, a żeby było ciekawiej umieściła główną bohaterkę w rodzinie złożonej z dwóch kobiet. Wydaje się jednak, że nie wpłynęło to na psychikę głównej bohaterki, dla której jej biologiczna matka jest po prostu mamą, a partnerka matki jest Wróbelkiem. Poza tym dziewczyna ma kontakt ze swoim ojcem, może i rzadki, ale ma. I tutaj znowu się przyczepię. Nie rozumiem zapędu niektórych tłumaczy do przekładania nazw własnych na język przekładu. Być może chodzi o to, by ułatwić przyswojenie czytelnikowi świata przedstawionego i bardziej go zbliżyć do bohaterów. Mnie się to nie jednak podoba, bo główna bohaterka ma na imię Rebeka, o czym wiedzą wszyscy jej znajomi i tak się do niej zwracają. Ale już sama jej mama wydaje się o tym nie pamiętać i mówi do córki Wilczku, a to akurat wzięło się od nazwiska dziewczyny Wolf. Tak samo jest z Wróbelkiem. Ta nazwa nie pasuje mi jakoś do dorosłej kobiety i mimo, że określenie to ma swoją historię, dokładnie wytłumaczoną, to trochę razi.
Książka jest dość pokaźna, bo ma ponad 500 stron i to akurat jest plusem, bo zamiast dzielić historię sztucznie na 3-4 tomy, tworzyć niepotrzebne i nudne dłużyzny, autorka napisała jednoczęściową powieść z ostatecznym zakończeniem i dobrze. Historia skończona i kropka.
Osadzenie akcji w Niemczech zwraca uwagę czytelnika na pewne różnice obyczajowe. Młodzież jest bardziej wyzwolona i świadoma. Dodam, że bohaterowie nie poprzestają na samych pocałunkach i budzących dreszcze objęciach. Idą znacznie dalej i muszą się liczyć z konsekwencjami tych decyzji, jak to się dzieje w przypadku przyjaciółki głównej bohaterki. O samej fabule za dużo powiedzieć nie mogę, bo wystarczy powiedzieć trochę, a zdradzi się wszystko. Główna bohaterka, siedemnastoletnia Rebeka ma rodzinę, dom, przyjaciół, szkołę, zainteresowania i w zasadzie jest jej dobrze, tak jak jest. Wszystko jest w porządku do czasu, gdy w życiu Rebeki pojawia się tajemniczy chłopak. To wtedy zaczyna się gorączkowe odkrywanie tajemnic, tworzenie nowych sekretów, itd. Książka jest podzielona na trzy części, moim zdaniem głównie po to, by zaznaczyć tę przerwę czasową, ten szybki upływ czasu jaki nastąpił, tym bardziej, że jedynie druga, krótka część jest pisana w narracji trzecioosobowej. W pozostałych dwu opowiada sama bohaterka, a skoro kilka miesięcy milczała, to niby kto miałby opowiadać? W trzeciej części akcja przyśpiesza i kibicujemy bohaterom zawzięcie, a sobotni zegar już wskazuje godzinę siedemnastą. Z całego serca życzymy Rebece i Lucianowi happy endu i... No właśnie. W zasadzie mamy ten happy end, tylko nieco gorzki. I to jest kolejna różnica.
Motyw Stróża i jego podopiecznej ukazany przez panią Abedi trafił mi do przekonania i dał okazję do rozmyślań. Czy rzeczywiście nasze anioły nas pilnują, czy tylko nam towarzyszą, biernie obserwując to, co się z nami dzieje? Czy darzą nas głębszym uczuciem, czy jesteśmy dla nich tylko kapryśnymi, stale pakującymi się w kłopoty podopiecznymi? Jak to jest? Chyba wolałabym wierzyć, że nas strzegą i o nas dbają, co oczywiście nie oznacza, że nie chciałabym, aby nie były naszymi przyjaciółmi.
Książkę mogę jednak szczerze polecić, tym którzy szukają lektury na jesienne popołudnia. Daje odprężenie i wciąga w swój świat, a to najważniejsze. 
Autor: Isabel Abedi
Tytuł: Lucian
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Stron: 528
Moja ocena: 8/10

środa, 19 października 2011

Recenzja książki Wrota Ahrimana

Powieść Nity i Thomasa Hornów doczekała się szumnej reklamy i bardzo dobrych, pozytywnych opinii. To głównie dlatego byłam do tej książki tak przyjaźnie nastawiona. Skojarzyła mi się z powieściami Dana Browna, a te przecież czyta się lekko, szybko i z zainteresowaniem. Przeczytałam i przyznam, że mam mieszane uczucia. Możliwe, że czas, w którym czytałam książkę był zbyt rozwlekły. Może za mało się skupiłam nad fabułą. Doprawdy nie wiem już sama. Opisy i komentarze na okładce były tak entuzjastyczne. Powiem zatem krótko; nie porwała mnie ta książka tak, jak obiecywały fragmenty opinii. Zaczyna się dość schematycznie. Młody żołnierz Joe Ryback prowadzi prywatne śledztwo w sprawie tajemniczej śmierci swojego ojca, również wojskowego. Oczywiście zaraz znajdują się tacy, którzy patrzą na starania głównego bohatera z dezaprobatą i starają mu się w tym przeszkodzić. Istotny jest fakt, że zmarły pułkownik zabrał z wojskowej bazy pewien posążek, będący teraz w posiadaniu głównego bohatera. Ten niewielki przedmiot okazuje się mieć kosmiczne znaczenie, zarówno dosłownie, jak i w przenośni i oczywiście wszyscy chcą go mieć dla siebie. Joe wierzy, że posążek jest kluczem do rozwikłania tajemnicy i szybko pakuje się w kłopoty, ponieważ wielu groźnych i niebezpiecznych osobników zaczyna go ścigać. Posążek jest tak naprawdę wierzchołkiem góry lodowej, która ukrywa międzynarodowy i międzyplanetarny spisek. Zamieszani są w niego nie tylko przywódcy największych na świecie państw, nie tylko obce formy życia z innych planet, ale też ci, w których ludzie już dawno przestali wierzyć, czyli moce anielskie i całe plugastwo mocy ciemności z demonem Apollyonem (lub jak kto woli Abaddonem) na czele. Ponieważ autorzy książki są znawcami  w takich dziedzinach jak transhumanizm, transgenetyka i duchowość oraz  specjalizują się w  odczytywaniu proroctw biblijnych w odniesieniu do współczesności, tym łatwiej zrozumieć, dlaczego tyle różnych dziedzin, pozornie sprzecznych pojawiło się w tej książce. Pytanie tylko czy to wszystko ze sobą współgra? Otóż pod względem fabularnym wszystko wydaje się być dopięte na ostatni guzik. Przecież autorzy wiedzą, o czym piszą i sądząc po liczbie udzielanych wywiadów i wygłaszanych wykładów jest to tematyka dosyć chwytliwa. Dlaczego zatem jako wielbicielka takich spisków w powieściach mam mieszane uczucia, zamiast się książką zwyczajnie zachwycić? Bo jak dla mnie, a jestem tolerancyjna i otwarta na nowe rozwiązania fabularne, tego wszystkiego było zwyczajnie za dużo. To trochę tak, jak przesadzić z przyprawami w jakiejś potrawie. Tak i w powieści Hornów przesadzono z rozpiętością dziedzin. Gdyby zatrzymać się na samej warstwie realnej czyli na rządowym spisku i tuszowaniu przez władze informacji na temat cywilizacji obcych, na tym, że w tajnych laboratoriach  prowadzi się badania, o których zwykły człowiek nie ma pojęcia, byłoby dobrze. Normalne jest bowiem w takich historiach to, że coś się czasem wymyka spod kontroli i rodzą się kłopoty, bo ktoś musi posprzątać. Autorzy jednak na tym nie poprzestali. W myśl głoszonych przez siebie teorii wmieszali w to, co jeszcze miało namiastkę realności, moce ciemności, demony drzemiące gdzieś głęboko na innych planetach oraz oczywiście obcych. Choć z tej książki wynika jasno, że moce ciemności i obcy to właściwie to samo, tylko my zwykli śmiertelnicy o tym nie wiemy. Śledztwo głównego bohatera szybko przeradza się w grę o życie własne i bliskich, a w konsekwencji o "być, albo nie być całego uniwersum", a kiedy wydarzenia osiągają punkt kulminacyjny okazuje się, że istnienie całego kosmosu uzależniono od decyzji jednego człowieka, który nie chciał być piękny, bogaty i pożądany, tylko myślał też o innych. Czy to nie aby zbyt proste rozwiązanie?  No cóż, jak już mówiłam granicę tolerancji wydumania fabuły mam dość szeroką, ale w tym wypadku, jakoś nie umiałam być elastyczna. Dlatego książkę polecam tylko tym, którzy wierzą w niesamowite teorie i naprawdę to lubią, bo ci zwykli dość szybko zaczną się gubić lub krzywić z niedowierzania.Tak jak było to ze mną.
Autor: Nita i Thomas Horn
Tytuł: Wrota Ahrimana
Wydawnictwo: Bullet  Books
Stron: 400
Moja ocena: 5/10




wtorek, 18 października 2011

Recenzja książki Tarantula

O książce tej stało się głośno za sprawą filmu Pedro Almodovara "Skóra, w której żyję". O autorze nigdy wcześniej nie słyszałam, nie oglądałam też filmu, ale pod wpływem recenzji w sieci i tajemniczo brzmiących opinii ukułam sobie pewną teorię na temat fabuły i postanowiłam, że prędzej czy później tę książkę przeczytam. Okazja się nadarzyła kilka dni temu  i wczorajszego wieczoru połknęłam książkę, niczym drapieżnik swoją ofiarę. Bardzo byłam ciekawa, czy to co sobie wymyśliłam będzie w książce.  Na temat autora książki wiele informacji nie ma. Najważniejsza wydaje się ta, że Thierry Jonquet jest jednym z przedstawicieli francuskiej literatury noir. Autor pisał po francusku i Tarantula jest na razie jego jedyną przetłumaczoną na polski powieścią. Zasmucił mnie też fakt, że  Jonquet zmarł w 2009 roku w wieku 55 lat. Szkoda, bo sądząc po Tarantuli, potencjał pisarski musiał mieć niesamowity.  Historia wydaje się prosta na pierwszy rzut oka, zresztą za dużo  o niej powiedzieć nie można, żeby nie zdradzić całości. Książka składa się z trzech, jakże wiele sugerujących, brzmieniem tytułów części: Pająk, Jad, Ofiara. Bohaterów  mamy niewielu. Na czoło wysuwa się ceniony i bogaty chirurg plastyczny Richard Lafargue. Jest bajecznie bogaty, szanowany, pozornie wydaje się mieć wszystko, ale w rzeczywistości jest bardzo nieszczęśliwym człowiekiem. Jego jedyna córka przebywa w zamkniętym zakładzie dla chorych psychicznie i raczej zostanie tam już do końca swojego życia. Przyczynę jej stanu poznaje czytelnik dopiero na końcu książki. Richard ma jeszcze Evę, piękną tajemniczą kobietę, o której wszyscy myślą, że jest jego kochanką. W rzeczywistości tych dwoje szczerze i głęboko się nienawidzi i to też nigdy się nie zmieni. Równolegle poznajemy historię Aleksa, który ukrywa się przed wymiarem sprawiedliwości, bo zabił policjanta i ukradł dużą sumę pieniędzy, a kilka lat temu jego wspólnik Vincent zniknął w tajemniczych okolicznościach.  W odpowiednim czasie losy bohaterów splotą się. Dojdzie do dramatycznego finału, który w jeszcze bardziej zaskakujący sposób się rozwiąże. Książka liczy sobie 142 strony i jestem naprawdę pod wrażeniem, jak na tak małej ilości papieru można w mistrzowski sposób zmieścić taką paletę uczuć i zdarzeń. Autor sam nieraz mówił w udzielanych wywiadach, że swoje pomysły czerpie z gazet codziennych, ale doprawdy trudno uwierzyć, że pomysł na tę powieść, wziął z gazety. Zdarzenia przez niego opisywane, początkowo zupełnie do siebie nie przystają. Miałam oczywiście nieodparte wrażenie, że o coś tu chodzi, że gdzieś, w jakimś szczególe tkwi wspólny mianownik, ale trudno go znaleźć samemu. Kiedy autor będzie miał ochotę, sam go czytelnikowi poda. Na tacy. Przyznam, że moja teoria co do fabuły sprawdziła się, choć powodów i motywów bohaterów nie znałam rzecz jasna. Mimo to, kiedy poznałam całą historię, to poczułam, to co każdy czytelnik tej książki ma poczuć, bo taki był zamiar autora: obrzydzenie, szok, fascynację. W głowie rodziły mi się pytania o granicę słusznej zemsty, o zawikłane relacje  kata i jego ofiary, próbowałam zrozumieć istotę syndromu sztokholmskiego. W tej historii nie ma bohaterów pozytywnych. Każdy ma swoje brudne i brzydkie sekrety, makabryczne fantazje, chore pragnienia. W tej historii nie ma wygranych. Każdy bowiem, kto próbuje osiągnąć swój cel, nurza się w bagnie perwersji i okropieństwa. Makabra miesza się z groteską, wstręt z pragnieniem, ohyda z pięknem. A wszystko jest trujące i podstępne niczym jad tytułowej tarantuli. Zabójcze. Ta książka to małe arcydzieło, bezdyskusyjnie. Szkoda, że dopiero film Almodóvara wydobył na światło dzienne nazwisko Jonquet i szkoda, że tylko Tarantulę można dostać w polskim tłumaczeniu. Być może za jakiś czas to się zmieni. Wtedy sięgnę po książki pana Jonqueta na ślepo i bez wahania, bo takiej dawki wrażeń jak wczoraj mnie dostarczyła Tarantula swoimi 142 stronami, mało którym autorom udaje się przekazać czytelnikom w kilku tomach sagi. Nie wystawiam oceny, bo pewne dzieła ocenie nie podlegają. Są ponad to. Jak Tarantula. Czytajcie. Polecam. 
Autor: Thierry Jonquet
Tytuł: Tarantula
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Ilość stron: 142

sobota, 15 października 2011

Recenzja książki Gorzka czekolada


Gorzka czekolada jest trzecią powieścią w dorobku tej autorki. Bardzo długo na nią czekałam i teraz, gdy mam okazję i miejsce, by się podzielić wrażeniami, nie mogę tego nie zrobić. Być może spowodował to ten długi czas przerwy pomiędzy jedną, a drugą powieścią pani Lokko, a może coś innego, ale jako wierna czytelniczka już w trakcie lektury, zauważyłam, że książka jest o wiele bardziej dojrzała od swoich poprzedniczek, choć schemat pozostał ten sam. Autorka przedstawia losy trzech kobiet, powiązanych ze sobą na przestrzeni lat, szeregiem niewidzialnych nici. Zaczyna się jak zwykle od wczesnej młodości bohaterek, kiedy to przechodzą one inicjację w dorosłość. Tym razem jednak na czoło wysuwa się Laura, a dwie pozostałe Ameline i Melanie są dla niej tak naprawdę tylko tłem. Laurę wychowuje surowa babka; mieszkają na przedmieściach Haiti w domu, który już od dawna jest tylko cieniem tego, czym był dawniej. Babka jest dla Laury bardzo surowa; swoją matkę, która lata temu uciekła do Ameryki, dziewczyna zna tylko z opowiadań. Wydaje się, że rygor, jaki babka stara się narzucić wnuczce wynika ze strachu, by i Laura nie skończyła tak jak jej matka. Dziewczyna jednak o wielu rzeczach nie wie i buntuje się. Cichaczem, w tym buncie wspiera ją młoda służąca Ameline. Obawy babki okazują się słuszne. Naiwna i łatwowierna Laura wdaje się w romans z jednym ze stacjonujących na Haiti amerykańskich żołnierzy, a owocem tego romansu jest ciąża. Z pomocą Ameline, Laura ucieka z Haiti do Ameryki, mając nadzieję, że odnajdzie matkę i zacznie życie, o jakim zawsze marzyła. Rzeczywistość mocno ją jednak rozczarowuje. Matka, zaniedbana alkoholiczka nie jest w stanie dać córce oparcia. Co więcej namawia ją, by oddała swoje dziecko do adopcji. Decyzja podjęta pod presją i w ciężkiej sytuacji finansowej jest dla młodocianej imigrantki bez znajomości angielskiego koszmarem, który będzie się za nią wlókł przez jej całe życie. Równolegle śledzimy losy Ameline, która niebawem również opuści Haiti, by zacząć nowe życie u boku męża Anglika i Melanie, która wiedzie co prawda dostatnie, ale samotne życie w domu ojczyma. Dorosłość dopadnie bohaterki bardzo szybko i będzie niekiedy brutalna. Zdeterminowana Laura rozpocznie trudną drogę ku lepszemu życiu. Popełni kilka poważnych błędów, ale dzięki uporowi i mocnemu kręgosłupowi moralnemu, nie pozwoli nikomu mówić sobie, jak ma żyć. Jednocześnie cały czas będzie czytelnik kibicował jej zarówno w poszukiwaniu mężczyzny swojego życia, jak i w uporządkowaniu swoich spraw osobistych z przeszłości. Laura stała się moją ulubioną bohaterką stworzoną przez panią Lokko. Jej dojrzałość i prawość chwyciły mnie za serce, a finałowa scena powieści była naprawdę wzruszająca. Sympatię budzi także Ameline, może nie tak porywająca jak Laura, ale również pracowita, pogodna i wierna swojej przyjaciółce z lat młodzieńczych. Irytuje za to Melanie i to już stały punkt w powieściach tej autorki, że zawsze kreuje ona jedną postać, która z góry jest spisana na straty, bo jest samolubna, nie uczy się na błędach, a jeszcze ma do innych pretensje o swoje nieudane życie. Losy bohaterek będziemy śledzić w kilkunastu odsłonach, na przestrzeni niemal 20 lat. Autorka zawsze w ten sposób buduje fabułę. Zaczyna od prologu, który w rzeczywistości jest zakończeniem, ale i tak mało nam mówi. Potem kolejno prezentuje czytelnikowi swoje bohaterki w ważnych dla nich momentach życiowych. Na koniec mamy krótki epilog, w zasadzie będący, powtórzeniem prologu, już bardziej zrozumiały, gdyż jesteśmy zapoznani z całą fabułą. Laura, Ameline i Melanie wielokrotnie przekonują się, że życie bywa gorzkie jak czekolada, często układa się nam nie tak, jakbyśmy chcieli. To, co już chcemy określić mianem happy endu, może okazać się ledwie jego przedsmakiem, bo tak naprawdę nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jak podjęte przez nas decyzje i spotkani przez nas ludzie, zmienią w przyszłości nasze losy. Na przykładzie Laury, autorka przekonuje nas, że błędy można naprawić wystarczy tylko odrobina dobrej woli, a życie możemy sobie ułożyć tak jak chcemy, trzeba tylko trochę uporu i samozaparcia. Gorzka czekolada to powieść dla kobiet spragnionych miłosnych i obyczajowych perypetii kobiecych. Czyta się jednym tchem, bo tak bardzo chce się poznać zakończenie. To naprawdę dobra dawka kobiecej lektury. Nie jest wydumana, nie ma w niej happy endów na siłę. Polecam z czystym sercem, bo naprawdę warto.
Autor: Lesley Lokko
Tytuł: Gorzka czekolada
Wydawnictwo: Świat Książki
Strony: 533
Moja ocena: 10/10

piątek, 14 października 2011

Recenzja książki Dziewczyna płaszczka i inne nienaturalne atrakcje

Okazuje się, że w tym świecie nikomu nie można ufać, a już na pewno nie samej historii i tej, którzy ją tworzą. Taki jest pierwszy, oczywiście wysnuty w tonie żartobliwym wniosek na temat Dziewczyny Płaszczki. Ale po kolei.
„Dziewczyna Płaszczka i inne nienaturalne atrakcje” jest pierwszą przeczytaną przeze mnie książką tego autora i tego gatunku. Robert Rankin zyskał sobie miano jednego z najbardziej humorystycznych pisarzy angielskich. Nigdy nie przepadałam za dziwacznym humorem Brytyjczyków, bo mało kiedy jest on dla mnie zabawny i jakoś tak automatycznie zawsze kojarzy mi się z Cyrkiem Monty Pythona. Okazuje się jednak, że po bliższym poznaniu brytyjskie żarty też mogą być zabawne. A może trzeba po prostu do nich dorosnąć.
Książka pana Rankina należy do nurtu określanego mianem steampunku. Jest to odmiana fantastyki naukowej; w której działanie świata fabularnego opiera się na mechanice, historia toczy się zupełnie inaczej niż w naszych dziejach i zazwyczaj w epoce wiktoriańskiej. Ma to pewien urok, nie razi, a wręcz bawi, gdy na każdym kroku zaskakuje czytelnika kontrast typu wiktoriańska mentalność i obyczajowość, jeźdźcy konni na ulicach Londynu, a nad miastem najnowocześniejsze pojazdy kosmiczne. Człowiek czytając, śmieje się sam do siebie, lektura wciąga coraz bardziej i chyba należy tylko gratulować autorowi pomysłu, a sobie wyboru dobrej lektury.
W „Dziewczynie Płaszczce...” mamy koniec XIX wieku, co wcale nie jest żadnym wyznacznikiem stopnia rozwoju cywilizacji, bo okazuje się, że pod względem rozwoju, świat fabularny jest już na co najmniej tysiąc lat po Murzynach. A tak serio: Anglia jest potęgą militarną, gospodarczą i wojskową i ma decydujący głos w każdej sprawie światowej polityki. Okazuje się, że Ziemianie dzięki kilku sprytnym i przewrotnym politykom, takim jak Winston Churchill, pokonali i podbili najeźdźców z kosmosu i na czele z Brytyjczykami rządzą. I to jak. Monopol mają nawet na budowanie statków i stacji kosmicznych, czego dowodem jest Imperatorowa Marsa, ciągle kojarząca mi się z Titanicem. Zresztą jak się okaże w toku akcji, obydwa kolosy bardzo podobnie i szybko kończą.
Głównym bohaterem jest George Fox, zwykły chłopiec, pomocnik i asystent profesora Coffina. Nasz bohater podróżuje wraz ze swoim chlebodawcą po kraju i razem z nim za pieniądze pokazuje chętnym widzom zwłoki Marsjanina w cuchnącej formalinie. Jest to zajęcie tymczasowe i niebawem bohaterowie będą musieli szukać nowego, gdyż Marsjanin się bardzo szybko rozkłada i nie ma to na lekarstwa. Brak funduszy skłania profesora Coffina do zorganizowania nowej wyprawy. Jej celem jest odnalezienie tytułowej Dziewczyny Płaszczki, która ma być żywą boginią, czczoną i oczekiwaną nie tylko przez Ziemian, ale i przez cały system międzyplanetarny. Profesor okazuje się pierwszej klasy spryciarzem i kanciarzem, który nie cofnie się przed niczym, aby osiągnąć upragniony cel. Jeżeli będzie musiał wykorzystać do tego Georga, nie zawaha się. George przekona się o tym dość późno, ale na szczęście na tyle szybko, aby nie wszystko było stracone. W szalonej podróży po przestworzach, planetach i lądach spotykamy wraz z Georgem przeróżne postacie, które najczęściej mają swój odpowiednik w rzeczywistości, ale są w specyficzny sposób wykoślawione lub wyszydzone. Nawiązań w tej małej książce jest tak wiele, że trudno je wymienić jednym tchem.
Swoją karykaturę ma tutaj Darwin, Hitler, Tesla czy Churchill. Akcja powieści toczy się szybko i każdy rozdział zostawia nas w zaciekawieniu, co będzie dalej. Autor raz po raz puszcza do czytelnika oko i odwraca wszystko na opak, gdy się już nam wydaje, że poukładaliśmy sobie fragmenty układanki w całość. Powieść zawiera elementy komedii, romansu, sensacji, science fiction, a nawet dramatu. Czytanie przypomina patrzenie w kalejdoskop, w którym obrazy zmieniają się niesamowicie szybko, nie dając chwili na oddech. Kibicujemy Georgowi i zastanawiamy się, czy otrzyma on swój spokojny i w miarę realny happy end. Czy otrzyma, oczywiście tego zdradzić nie mogę, ale powiem, że powieść od początku do końca trzyma równy poziom, również w przypadku zakończenia.
Byłam bardzo mile zaskoczona po lekturze, bo nie jest łatwo w czymś niepoważnym trzymać się osi fabularnej, a to się autorowi udało śpiewająco. Na koniec aż ma się ochotę krzyknąć na przekór tytułowi: Kantońska Dziewczyna Ryba! i polecić powieść Roberta Rankina każdemu kogo spotkamy.

Autor: Robert Rankin
Tytuł: Dziewczyna płaszczka i inne nienaturalne atrakcje
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Strony: 392
Moja ocena: 10/10

środa, 12 października 2011

Recenzja książki Opowieści z Wilżyńskiej Doliny


Czuję się, jak dziecko, któremu dorośli pozwolili wykonywać czynność nie dla dzieci, bo cytuję: "Ty tego jeszcze nie umiesz i nie zrobisz tego dobrze". Wow. Tak, wiem, dla kogoś obytego z komputerami i innymi gadżetami to łatwizna, ale ja jestem dzieckiem lat 80. i z moją edukacją informatyczną było zupełnie inaczej. Ale nie o tym chciałam pisać. Skoro już udało mi się znaleźć dobry pod względem rozmiarów obrazek okładki, potem udało mi się go dodać, tam gdzie trzeba, to powiem co mam do powiedzenia na temat tej książki, a potem opublikuję to tutaj, jako moją pierwszą oficjalną recenzję. Ha. Nie wiem, dlaczego, ale widziana kiedyś na stronie internetowej mojego ulubionego sklepu okładka tej książki, mnie odrzuciła. Chyba coś w podświadomości nie tak zaskoczyło, bo na pewno nie chodzi o pruderyjność. Teraz po lekturze wiem, że ilustracja ma świadczyć o naturze samej głównej bohaterki, ale wtedy jakoś zadziałało to odwrotnie niż powinno czyli zniechęciło mnie. Sama nie sięgnęłabym po tę książkę, ale moja koleżanka była nią zachwycona i przyniosła mi od razu obie części. Tak więc Kika,  to że poznałam klimaty Wilżyńskiej Doliny to Twoja zasługa i jestem Ci za to wdzięczna, naprawdę. Autorka książki, historyczka i mediewistka zrobiła dobrą robotę. Wilżyńską Dolinę umieściła gdzieś w sercu tajemniczych Gór Żmijowych, niby w średniowieczu, ale gdy się czyta te historie, to ma się wrażenie "pozaczasu" i czasu, będącego zawsze. Kłania się pewnego rodzaju uniwersalizm i ponadczasowość tego miejsca. Wilżyńska Dolina to mała osada, a Wilżyński ludek, to ludzie, o małych rozumach, ale często wielkich pragnieniach. Życie biegnie tutaj zgodnie z rytmem pór roku, jest czas narodzin i śmierci, czas radości i bólu, wojny i pokoju. Pleban sprawuje pieczę duchową  nad swoją trzódką, co jednocześnie nie przeszkadza mu w tworzeniu zgodnego stadła ze swoją gospodynią Rozalką. Władyka, jak przystało na prawdziwego wioskowego dziedzica ciśnie swój lud, tłucze swoją żonkę i podszczypuje wiejskie kobiety.
Wilżynski ludek radzi sobie z tym wszystkim dzielnie lub mniej dzielnie. Zna jednak podstawową zasadę życia w dolinie.  W razie kłopotów udaje się, oczywiście odpowiednio zaopatrzony w nalewkę lub inne kordiały, do Babuni Jagódki. Dla jednych może to być zwykła wioskowa wiedźma latająca na sztachecie z płotu, paskudna, chytra, często rozpustna. Prawda jest jednak taka, że Babunia Jagódka jest kimś więcej i że Annie Brzezińskiej udało się stworzyć postać tak wielowymiarową i głęboką, że chyba lepszej czarownicy w żadnej książce jak dotąd nie spotkałam. Jestem już po lekturze obu części (o drugiej zechcę się wypowiedzieć w oddzielnym temacie) i do tej pory nadal nie umiem powiedzieć, czy Babunia jest dobra czy zła. Gdyby była tylko dobra lub tylko zła, byłaby płaska i papierowa. A ponieważ jest i taka i taka, dba przede wszystkim o swoje interesy, a dopiero potem spełnia życzenia, jest prawdziwa. I to słowo najlepiej określa jej naturę. tom "Opowieści z Wilżyńskiej Doliny" zawiera 9 opowiadań zakończonych epilogiem. Mimo, że każde opowiadanie jest oddzielną historią, to nie jest ona zamknięta ostatecznie, często bowiem z kolejnych opowiadań dowiaduje się czytelnik o losach znanych już bohaterów. Do Babuni Jagódki przychodzą różni petenci. Jedni są nieszczęśliwie zakochani jak świniopas Szymek, inni przychodzą, gdy życie ich  bliskich jest zagrożone tak,  jak to robi córka grabarza Gronostaj. Jeszcze innym marzy się inne lepsze życie, jak z bajki, tak jak w opowiadaniu o młynarzównie Jarosławnie. Sęk w tym, że życzenia bywają przewrotne i często w starciu z prawdziwym życiem okazują się być niewytrzymałe, a ich realizacja zupełnie nie taka jak się spodziewaliśmy. Może życzenia są wypowiadane w złym czasie, albo w niewłaściwym tonie. Trudno powiedzieć. Warto również dodać, że Babunia Jagódka też ma swoją tajemniczą przeszłość, której skrzętnie pilnuje i  która jest dla niej jak zadra w sercu. Najlepiej byłoby dobrze się zastanowić,  zanim staniemy u furtki Babuni. Gdy już wiemy, że tego chcemy i naprawdę jesteśmy zdecydowani, furtka sama się przed nami uchyla, mądra jabłonka na podwórzu nie strzela w nas owocami, a złośliwe kury nie zieją ogniem na nasz widok. Udaje nam się ominąć bazyliszka, drzemiącego wśród kur, Kot Wiedźmy nawet nie otwiera oczu na dźwięk naszych kroków. Stajemy przed drzwiami i oto możemy już wypowiedzieć nasze życzenie. Zanim jednak to zrobimy zaglądamy do księgi spisanej przez mądrą mediewistkę i wyciągamy wnioski z historii wilżyńskich  obywateli. Bo w każdej chwili możemy się przecież rozmyślić.
Autor: Anna Brzezińska
Tytuł: Opowieści z Wilżyńskiej Doliny
Wydawnictwo: Agencja Wydawnicza RUNA
Strony: 372
Ocena: 10/10

A jednak...

Bywają tygodnie, kiedy wiem, że czeka mnie istny kołowrotek w pracy i tyle obowiązków, że nie wiem jak podołam i czuję się wtedy, jak u podnóża wielkiej góry, na którą mam wejść w pełnym ekwipunku. Potem zaczynasz się wspinać lub rozpoczynasz szaleńczy bieg w kołowrotku niczym bardzo pracowity chomik i okazuje się, że dajesz radę. Wystarczy tylko niekiedy wrzucić na luz lub wziąć głębszy oddech. W środku tygodnia czyli dziś widzę już prześwity w głębokim tunelu. Jeszcze ostatnie wysiłki, a potem przedłużony weekend. I ta świadomość, że jest wolne: bezcenna. Pogoda za oknem paskudna, na nic się zdaje parasol, bo deszcz tak zacina, że nie ma szans na obronę. Całe szczęście w domu ciepło, ogień w kominku buzuje, obdarzając ciepłem grzejniki i nic tylko pozwolić się mulić temu ciepłu. Ale nie. To znaczy mulić się można, ale nie zasypiać.
Zastanawia mnie ta sprawa licznika. Czy są to przypadkowe cudze wejścia i ktoś faktycznie się natyka na tę stronę? Gorzej by było, gdybym to ja sama nabijała nieświadomie te wejścia. Tylko z drugiej strony skoro wchodzę jako zalogowana, to chyba nie liczy. Masakra.
Jeśli ktoś się natyka, to niech zostawi znak życia. Bo już tak mam, że świadomość niewiedzy, zawsze mi srodze dokucza.

poniedziałek, 10 października 2011

Powitania słów kilka...

Pełna wahań zakładam ten blog. Nie wiem, czy będę mieć czas i chęci na pisanie, bo niekiedy tak trudno jest się zmotywować. Czy nie ulegam ogólniej modzie blogowania? Czy nie umiem za mało, żeby to robić? Powiedzmy, że w razie czego mogę wszystko skasować. Gdzieś czytałam, że można to zrobić. Ha, ha. Właśnie sobie wyobraziłam jak szukam tej opcji, klikając nerwowo myszką jak popadnie. No dobrze, nie wpadajmy w paranoję. Dzień dziś miałam ciężki. Jutro też czeka mnie nie lżejszy. Zatem i blog i ja dajemy sobie czas. Potem zobaczymy.