niedziela, 28 października 2018

Jessica Sorensen: Rozstrzygnięcie Callie i Kaydena

Autor: Jessica Sorensen
Tytuł: Rozstrzygnięcie Callie i Kaydena
Seria: Coincidence, t. 6
Stron: 260
Wydawca: Zysk i S-ka









Gdybym miała wymienić jeden, godny uwagi, cykl young adult, to byłby to bez wątpienia Coincidence. Po lekturze pierwszej części, zakochałam się w nim bez pamięci. Niecierpliwie czekałam na część drugą, a potem równie mocno przeżywałam perypetie Luke'a oraz Violet. Ci bohaterowie po prostu mają w sobie coś, co sprawia, że czytelnik nie jest w stanie przejść obok nich obojętnie. Z fascynacją i bijącym sercem śledzi się ich poczynania i desperacką walkę o normalność i miłość. 

Rozstrzygnięcie Callie i Kaydena obudziło we mnie całą gamę ciepłych uczuć. Nie wątpiłam, że tej dwójce się powiedzie i jest im pisany happy end, dlatego z przyjemnością sięgnęłam po tę książkę. 
Od wydarzeń z tomu poprzedniego minął rok. Callie i Kayden są o krok od zamieszkania razem, choć obaw mają mnóstwo. Trzecia część ich życiowych zmagań przynosi jednak kolejny kryzys. Do Kaydena niespodziewanie odzywa się matka z informacją, że jego ojciec znajduje się w stanie ciężkim w szpitalu. Chłopak staje przed wyborem; czy odciąć się od przeszłości, czy po raz ostatni się z nią spotkać, celem zamknięcia pewnych kwestii. Nie jest to dla niego łatwe, dlatego pokusa, by znowu się okaleczać staje się groźnie realna. Na szczęście obok jest Callie, czujni przyjaciele, a nawet rodzina, której oboje, jak dotąd, nie brali pod uwagę. Po raz pierwszy w życiu nie są sami z problemami. To dla nich nowe i bardzo nieoczekiwane.

Finałowa część cyklu nie jest obszerna. Te 260 stron polskiego wydania czyta się lekko i szybko. Nie przewidujemy tu żadnych niebezpieczeństw i strasznych wydarzeń. To po prostu kolejne miesiące z  życia Callie, Kaydena i ich przyjaciół. Weszli w dorosłość i próbują sobie z nią radzić na co dzień. Ogółem nie jest źle, ale, gdy przeszłość puka do ich drzwi, wiedzą, że muszą stawić jej czoło. W przeciwnym bowiem razie, ich przyszłość jest zagrożona. Nie istnieje nic takiego jak szczęśliwe zakończenia od teraz. Sytuację I żyli długo i szczęśliwie bohaterowie muszą sobie sami wypracować. Wymaga to nie tylko podjęcia pewnych decyzji, ale też rozprawienia się z przeszłością, bo inaczej ciągle będzie się odbijać nieprzyjemną czkawką. Callie stanie oko w oko ze swoim gwałcicielem, zaś Kayden stanie przed perspektywą spotkania ze swoimi rodzicami. Jak to wpłynie na naszą dwójkę?

Jessica Sorensen ma talent do opisywania uczuć. Między Callie i Kaydenem wciąż iskrzy i czuje się tę chemię podczas czytania. A jednocześnie z rozrzewnieniem czyta się o miłości, którą darzą się na co dzień, o mnóstwie drobnych gestów, które sprawiają, że wiemy bez żadnych wątpliwości, że to jest właśnie miłość i nie ma innej opcji. 
Kocham tę historię i tych dwoje. Słodką, lecz dojrzałą Callie i pogubionego, a jednocześnie tak opiekuńczego Kaydena. Żal się z bohaterami rozstawać. Jednak zostawiam ich ze spokojem w sercu, wiedząc, że nic złego ich już nie spotka. Przeciwnie. Będzie już tylko lepiej. 

Polecam fanom cyklu Coincidence, dla nich to będzie prawdziwa, słodka perełka. Pozostałym czytelnikom polecam cały cykl, łącznie z historią Luke'a i Violet, to naprawdę jeden z lepszych w tej kategorii. Z głowy nie wychodzą mi Seth i Grayson. Mam cichutką nadzieję, że i ta opowieść pojawi się na naszym rynku. 

Dziękuję!

niedziela, 21 października 2018

Rhys Bowen: Milczysz, moja śliczna...

Autor: Rhys Bowen
Tytuł: Milczysz, moja śliczna...
Seria: Molly Murphy, t.7
Stron: 461
Wydawca: Noir Sur Blanc








Grudzień 1902 roku. Nowy Jork został przysypany śniegiem. Z jednej strony ma to swoje plusy, bo tworzy to klimat do zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia. Można też wybrać się z ukochanym na ślizgawkę. Jednak z drugiej strony tuszuje to wiele zbrodni i utrudnia poszukiwania, już nie wspominając o tym, że mróz jest srogi. A w pracy detektywa taka pogoda nie jest ułatwieniem. W końcu Molly Murphy nie potrafi siedzieć bezczynnie. Tak oto w skrócie zaczyna się siódma już przygoda z rudowłosą Irlandką, która postanowiła przecierać szlaki w trudnej drodze kobiet do emancypacji i samodecydowania o życiu. 

Tytuł siódmej części zaczerpnęła autorka z broadwayowskiej musicalu Florodora. Milczącą ślicznotką jest tajemnicza dziewczyna, którą Molly i Daniel znajdują na wpół zmarzniętą w śnieżnej zaspie w Central Parku. Kim jest i dlaczego nic nie mówi? Sprawa okaże się dość skomplikowana i zawiedzie wścibską Molly nie tylko do dzielnicy sycylijskich gangów, ale nawet do obrośniętego złą sławą Ward's Island, na której znajduje się szpital dla umysłowo chorych. Ale to nie wszystko. 
Po miesiącach zaciskania pasa w zawodzie detektywa, wreszcie coś rusza i oto zlecenia sypią się jak z rękawa. Molly musi nie tylko sprawdzić reputację pewnego młodego kandydata na męża. W nowojorskim teatrze Casino ponoć zadomowił się duch, który utrudnia aktorom pracę i dybie na osobę gwiazdy wodewili Blanche Lovejoy. Rudowłosa śledcza będzie musiała sprawę zbadać i wcielić się w rolę pilnej uczennicy. Pozna też smak rywalizacji w środowisku tancerek oraz odczuje na własnej skórze działanie tremy. Jakby tego było mało, do Molly odezwie się panna Van Woekem z prośbą o rozwiązanie zagadki posądzonego o rozbój siostrzeńca. Czy Molly nie bierze na siebie zbyt wiele? A może te wszystkie sprawy połączone są niewidzialnymi nićmi i mają jakiś punkt wspólny? 

Jedno jest pewne: z Molly Murphy nie można się nudzić i nudno nie będzie. Mogłoby się wydawać, że to już siódmy tom i autorce wyczerpią się pomysły na kolejne intrygi. Nic z tych rzeczy. Próg XX wieku i tworząca się społeczność Nowego Jorku to kopalnia inspiracji i pomysłów. Rhys Bowen sięga do autentycznych wydarzeń i postaci, dzięki czemu cała historia jest tak wiarygodna, że ciężko się od niej oderwać. Gdy zaczynałam lekturę tomu siódmego wydawało mi się, że autorka tym razem za dużo umieściła w fabule. Tu rosnące w siłę gangi i walka o wpływy, tam środowisko nowojorskiego wodewilu. W tym wszystkim milcząca nieznajoma, badania hipnozą, bo już zaczyna się mówić o wadze podświadomości i leczeniu umysłu, napad rabunkowy i na okrasę duch w teatrze. Okazało się jednak, że każdy wątek miał swoje zaplanowane wcześniej miejsce i każdy szczegół składał się na przemyślaną i wciągającą historię kryminalną. Jednym słowem, po siedmiu częściach cykl o Molly Murphy nadal jest tak samo dobry, a nawet lepszy z tomu na tom. Jak zawsze przy powieściach tej autorki, czyta się szybko, jest zabawnie i barwnie, a jednocześnie ma się świadomość, że to czasy tak odległe, że nie da się uchronić przed sentymentalnym myśleniem. 

Trochę drażnił mnie wątek Daniela Sulivana, który straciwszy stanowisko kapitana policji, obecnie jest bez pracy i stracił pazur. Mężczyzna bez zajęcia bywa uciążliwy, to fakt. Jednak miała wrażenie, że autorce skończyły się pomysły na tę postać. Jednocześnie jego podejście do pracy Molly i traktowanie nie do końca poważnie, sprawiały, że coraz mniej go lubiłam. Zakończenie powieści odsłania nowe widoki na losy tej postaci. Być może na pracy w policji świat się nie kończy, ale to się jeszcze okaże. 

Bardzo podobała mi się kolejna część cyklu. Świat Molly Murphy jest uroczy i fascynujący, a tworząca się na oczach czytelnika XX-wieczna Ameryka ma w sobie coś uwodzicielskiego. Z pewnością życie nie było wtedy proste, a już dla kobiet w szczególności, niemniej jednak te początki mają w sobie niezaprzeczalny magnetyzm historii. 
Teraz nie pozostaje nic innego jak tylko czekać na dalsze losy Molly i jej przyjaciół. Oby nie za długo. 

 Dziękuję!

wtorek, 16 października 2018

L. M. Montgomery: Ania z Wyspy Księcia Edwarda

Autor: Lucy Maud Montgomery
Tytuł; Ania z Wyspy Księcia Edwarda
(lub też Spełnione marzenia)
Stron: 600
Wydawca: Wydawnictwo Literackie






Przede wszystkim zacznę od tego, że umieszczone na okładce zdanie, jakoby miał to być niepublikowany wcześniej tom przygód Ani z Zielonego Wzgórza, wprowadza w błąd. Książka nie opisuje dalszych losów Ani i jej bliskich. 
Jest to zbiór opowiadań, których akcja toczy się w Glen St. Mary. 
Czytelnik mógłby się poczuć oszukany. Gdyby nie to, że ten zbiór jest trochę inny od reszty opowiadań Montgomery, co sprawia, że jest to trochę na plus i trochę na minus, że się tak wyrażę. 

Z bardzo interesującego posłowia wynika, że zbiór ten nie ujrzał światła dziennego przed śmiercią autorki. Montgomery napisała blisko 500 opowiadań, z których większość powstawała na zamówienie do kanadyjskich gazet. 
Spotkamy tu już znane i bawiące nas w twórczości pisarki motywy; są więc spotkania po latach, odzyskana na nowo miłość, czy tak typowe dla autorki późne małżeństwa. Ale są też i takie, które zasmucają. Oto kobieta marnuje życie swoje i członków rodziny, przywiązując ich do siebie udawanym kalectwem. Dlaczego? Bo czując się gorsza, zawsze chciała nimi rządzić i tak ma ku temu okazję. Inna bohaterka przez całe życie nienawidziła kobiety, która w jej mniemaniu ukradła jej ukochanego i jątrzyła się tą nienawiścią całe swoje życie. Bogaci krewni chcą przygarnąć sierotę, licząc tylko na jej spadek. Takie historie smucą i przerażają. 
Są jednak i takie, zupełnie jakby dla zachowania równowagi, które rozbawią i wzruszą, zwłaszcza te o zdobywaniu miłości w nieco starszej młodości. 

Zbiór jednak ma jeszcze jedną wartościową cechę. Po pierwsze mamy coś w rodzaju interludiów, wieczorków poetyckich, na których Ania czyta bliskim wiersze swoje i nieżyjącego syna Waltera. To sposób, by uczcić jego pamięć i zachować go jak najdłużej w pamięci rodziny. Po drugie lepiej poznajemy Anię i jej bliskich, widzimy, jak radzą sobie ze stratą i zmieniającymi się czasami. 

Podobnie jest w opowiadaniach. Blythowie są powszechnie znani na Wyspie. Może dlatego, że wówczas lekarz był bardziej cenionym zawodem niż dziś i lekarzy było mniej. Niemniej jednak każdy z bohaterów opowiadań zna tę rodzinę. Ania jest uważana za interesującą i mądrą kobietę, zdolną swatkę, a Gilbert za dobrego lekarza, dla którego liczy się dobro pacjenta, a nie nabicie sobie portfela. Blythowie są lubiani (przeważnie), ich dom jest wzorem domu, a rodzina wzorem rodziny. Zdarzają się także niepochlebne komentarze, ale to jak wszędzie. Ludziom ust nie zamkniesz, a zgorzkniali zawistnicy są wszędzie. Mimo to ciekawie tak o Blythach posłuchać z ust innych, to tak jakby trochę ich podglądać przez dziurkę od klucza. 

Zbiór ten różni się od swoich poprzedników, zwłaszcza klimatem i podejściem do wielu spraw. Jest więcej goryczy, zazdrości, trwania w zapamiętałym gniewie. Są też jednak i dobre, jasne strony życia. Ktoś odnajdzie miłość z marzeń lub dzieciństwa, ktoś odejdzie z satysfakcją spełnienia w życiu, ktoś jeszcze inny znajdzie dom i rodzinę, jak to u Montgomery.

sobota, 13 października 2018

Sabrina Jeffries: Stare panny ze Swan Park

Autor: Sabrina Jeffries
Tytuł: Stare panny ze Swan Park
Seria: Stare panny Swanlea, t.1
Stron: 416
Wydawca: BIS






Polubiłam książki Sabriny Jeffries, głównie ze względu na prezentowaną obyczajowość i sympatyczne postaci. Dlatego po przeczytaniu cyklu Diablęta z Hallstead Hall, sięgnęłam po inny, zatytułowany Stare panny Swanlea

Już samo określenie stara panna, a mamy rok 1815, jest zabawne w naszym rozumieniu. Współcześnie, biorąc pod uwagę styl życia ludzi, trudno kogokolwiek nazwać starą panną czy starym kawalerem. W czasach, gdy dzieje się akcja opowiadanej przez autorkę historii, główne bohaterki mają 23-24 lata i już są starymi pannami. Chodzi tu nie tyle o ich wiek; określenie to sugeruje raczej ich pozycję społeczną. Stara panna to kobieta, której nikt nie chce pojąć za żonę, jest więc uważana za brzydką i nieatrakcyjną, taką, z którą coś jest nie w porządku. To okropne i bardzo krzywdzące, jeśli pozna się bliżej siostry Swanlea. Są one mądre i kochające, każda jednak ma coś, co sprawia, że są społecznie niechciane. Średnia z sióstr Rosalind ma zbyt pełną figurę i zbyt niewyparzony język, a najstarsza Helena utyka, jest więc kaleką, do niczego niezdatną. 
Dziś może się nam to wydawać niewiarygodne lub nawet śmieszne, ale wtedy była to naprawdę poważna sprawa. 
Siostry Swanlea starają się nie przejmować etykietkami, które nadało im społeczeństwo, zdają sobie jednak sprawę, że któraś z nich będzie musiała wyjść za mąż, aby ocalić rodzinny majątek. Nie mają brata, który odziedziczyłby wszystko i zabezpieczył ich przyszłość. Zgodnie z panującym wtedy prawem dziedzicem jest najbliższy krewny w linii męskiej. Najlepiej byłoby gdyby wybrał za żonę jedną z sióstr. A co, jeśli nie? 

Griffin Knighton jest właśnie wyżej wspomnianym kuzynem. Najbardziej na świecie pragnie pozbyć się etykietki bękarta, za co wini hrabiego Swanlea, który kiedyś ukradł jego rodzicom akt ślubu. W efekcie ich małżeństwo uznano za nieważne, a Griffina okrzyknięto bękartem. Generalnie dałoby się z tym żyć, jednak naszemu bohaterowi zależy na uznaniu społecznym i naprawie reputacji, aby móc wprowadzić swoją firmę na azjatycki rynek. To dlatego udaje się do Swan Park, uprzednio zamieniwszy się rolami ze swoim asystentem i pomocnikiem Danielem. Chce w ten sposób odszukać żądany dokument i odzyskać, to co mu się prawnie należy. Jednak na miejscu poznaje średnią siostrę Swanlea, Rosalind i przekonuje się, że bogactwo owszem jest potrzebne do życia, ale ważne są też inne sprawy. 

Pierwsza część cyklu jest utrzymana w tonie bardzo rubasznym i mocno nawiązuje do sztuk Szekspira, którego Rosalind i Griffin co rusz cytują. Tych dwoje połączy głęboka namiętność, czemu autorka da wyraz w  scenach erotycznych. 
Przyznam szczerze, że trochę się przywiązałam do Diabląt i trudno było mi się przestawić. Polubiłam konkretną i obcesową Rosalidn, która nie bała się mówić tego, co myśli. Griffin natomiast okazał się typowym mężczyzną, który na widok damskich bioder i biustu myśli tylko o jednym.
Znacznie bardziej spodobała mi się najstarsza z sióstr, Helena, której ma być poświęcona druga część serii. Helena utyka, co sprawia, że nie jest dobrą kandydatką na żonę, zupełnie jakby chora noga sprawiała, że kobieta ma amputowany mózg, albo co gorsza jest niepłodna. 
Niemniej jednak pierwsza część cyklu jest przyjemna w odbiorze i zabawna. Jeśli tylko przymknąć oko na wszechobecny erotyzm, da się ją przetrawić.

czwartek, 4 października 2018

Lucy Maud Montgomery: Czary Marigold

Autor: Lucy Maud Montgomery
Tytuł: Czary Marigold
Stron: 284
Wydawca: Nasza Księgarnia







O Czarach Marigold bardzo długo nie miałam pojęcia. Bardzo długo też było mi z tą powieścią nie po drodze, nie wiem dlaczego. Mam mgliste wspomnienie, że zaczęłam ją czytać i nie dokończyłam. W te wakacje wreszcie mi się to udało. 

Kiedy w Świerkowej Kępie przychodzi na świat dziewczynka, cały klan wujów, ciotek i kuzynów jest podekscytowany, gdyż w rodzinie ogólnie rodzi się mało dzieci. Jest to więc nie lada wydarzenie. Sam wybór imienia, to rodzinne obrady, a gdy mała zachoruje, wszyscy cierpią. 

Trudno powiedzieć, w czym tkwi szkopuł, myślę, że przyczyn może być kilka, ale powieść ta wyraźnie odstaje i fabułą i sposobem kreacji głównej bohaterki, od pozostałych powieści Montgomery o sierotach. Wygląda to trochę tak, jakby w autorce dokonała się jakaś zmiana, przełom, a może wreszcie postanowiła napisać coś inaczej. 
Przede wszystkim Marigold nie jest sierotą na łasce krewnych i nie musi sobie wydeptywać drogi do ich serc, często trudnej, niekiedy daremnej. Wujków, ciotek i kuzynów ma tylu, że panuje wręcz rywalizacja, kogo odwiedzi teraz. Jest kochana, zaopiekowana, czasem rozpieszczana, choć bez przesady. Dziewczynka ma kochającą mamę, nieco surową babcię, ukochaną ciocię, po której dostała imię. 

Autorka przedstawia nam też stosunkowo krótki okres z życia bohaterki, bo około 6 lat. Poznajemy Marigold jako niemowlę, a potem śledzimy jej poczynania od lat 5/6 do lat 12, kiedy to bohaterka już przestaje być dzieckiem, a staje się nastolatką. W sumie szkoda (nie wiemy, jak było), że autorka nie napisała kontynuacji. Jestem ciekawa, jak potoczyłyby się dalsze losy małej marzycielki. 
Bo Marigold jest wielką marzycielką. Ma bujną wyobraźnię i bardzo bogate życie wewnętrzne. I to jest głównym wątkiem tej książki; świat widziany oczami dziecka. Gdyby Marigold była osobą twardo stąpającą po ziemi, chyba byłoby jej łatwiej. Ponieważ, jak już wspomniałam, jest wielkim wrażliwcem i wiele rzeczy nosi w sobie, zanim pozwoli im się ujawnić, często jej perypetie mają bardzo zaskakujący przebieg. 
To, co dorosłym wydaje się błahe i mało istotne, dla kilkuletniej dziewczynki urasta do rozmiarów dramatu i bywa gorzkie do przełknięcia. Czy mama Marigold wyjdzie ponownie za mąż? Czy Marigold zostanie wielką misjonarką? Czy 11-latka da radę podjąć nagłych gości? Jak poradzi sobie z pierwszą, niezbyt udaną miłością? 
O drobnych i tych nieco większych psotach Marigold czyta się bardzo przyjemnie. W sferze dziania się, nie dzieje się dużo i gwałtownie. Autorka z humorem przedstawia problemy i bolączki dorastającej dziewczynki, pięknie opisuje otaczający Marigold świat, pakując ją przy okazji w zabawne kabały. Jednocześnie podkreśla wagę wychowania i to widać. Mała Marigold słucha tego co mówią dorośli i potrafi się przeciwstawić łobuzującym koleżankom, powołując się na słowa mamy i babci. 

Jak już mówiłam, szkoda, że nie ma dalszego ciągu, bo chętnie zobaczyłabym jak Marigold dorasta. Czy znalazłaby wreszcie prawdziwą przyjaciółkę? Czy odkryłaby prawdziwą miłość i kto by to był: czy nowopoznany towarzysz zabaw Budge, a może daleki kuzyn Jack z Ameryki? Byłoby ciekawie. 

Niemniej jednak dobrego dzieciństwa mogłyby inne dziewczynki Marigold pozazdrościć.

wtorek, 2 października 2018

Krista & Becca Ritchie: Podwójna namiętność

Autorki: Krista & Becca Ritchie
Tytuł: Podwójna namiętność
Seria: Addicted, t.1
Stron: 381
Wydawca: WAB






Lily i Loren, dla przyjaciół Lo, znają się całe życie. Pochodzą z bogatych rodzin, ich przyszłość finansowa jest zabezpieczona. Obydwoje mają jednak swoje brudne sekrety, z którymi kryją się przed rodziną i przyjaciółmi. 
Drobna i nieduża Lily jest uzależniona od seksu. Brzmi to może trywialnie, ale nałóg ten kładzie się cieniem na całym życiu dziewczyny, izolując ją od bliskich i sprawiając, że wszystko co ważne, odchodzi na dalszy plan, jest zaniedbywane i zapomniane. 
Zbuntowany Lo jest masowo pije drogie alkohole. Gdy nie pije jest dość sympatycznym, inteligentnym chłopakiem. Takie chwile zdarzają się jednak rzadko, bo Lo świetnie się maskuje i najczęściej upija się do utraty przytomności. 
Bohaterowie, chcąc ułatwić sobie poddawanie się nałogom, postanawiają udawać parę i razem zamieszkać. Kryjąc się wzajemnie przed bliskimi, osiągają kolejne stadia upodlenia fizycznego i psychicznego. 

Zawiedzie się ten, kto oczekuje od fabuły pikantnych scen, czy opisów wyuzdanego seksu. Autorki zdecydowały się inaczej pokierować fabułą, dzięki czemu zamiast powszechnych obecnie erotyków, wyszła im bardzo dobra powieść z elementami dramatu, o dość odważnym, nawet jak na dziś, temacie. Każdy nałóg jest złożoną sprawą i ma głębokie podłoże. Nie jest prosto ani z nim walczyć, ani żyć ze świadomością, że trzeba się leczyć, zmagać z piętnem osoby uzależnionej, będąc raz po raz wystawionym na pokusy. Jednak każdy z przychodzących nam na myśl nałogów wydaje się taki do opanowania. Czy to alkohol, czy narkotyki, czy papierosy. Wiemy, że należy z tym skończyć, odstawić, przejść terapię, mniej lub bardziej restrykcyjną. 

Przyznam jednak, że uzależnienie od seksu wydaje się nie do ogarnięcia. Gdy czytałam o stanie Lily, o tym jak funkcjonowała w ciągu dnia i o tym, jak potrzeba kolejnego spełnienia wręcz odbierała jej nie tylko rozum, ale też poczucie czasu, byłam bardzo zaskoczona. Poczytałam o tym trochę i najgorszy w tym wszystkim jest fakt, że na to uzależnienie lekiem może być tylko terapia behawioralna, często farmaceutyki, a i one nie dają pełnej gwarancji wyzdrowienia. Autorki w bardzo wyrazisty i przekonujący sposób opisały stan emocjonalny bohaterki, ale też jej stan fizyczny. Okazuje się bowiem, że objawy głodu są bardzo podobne do tych u osób uzależnionych od narkotyków: to ogólne rozgorączkowanie, bóle całego ciała, utrata kontaktu z otoczeniem. Straszne było, gdy Lily traciła poczucie czasu lub czuła się tak, że zdominowana przez to jedno pragnienie, była gotowa na wszystko, byle tylko jej zaspokoić. 
Tym dziwniejsza jest u niej sprawa tego nałogu, że ma normalną, kochającą się rodzinę, sympatyczne siostry i nie miała żadnych traumatycznych przeżyć w dzieciństwie i młodości. Źródło jej uzależnienia pozostaje więc zagadką i dla niej samej i dla czytelnika. 
Jednocześnie uzależnienie Lily spycha na dalszy plan alkoholizm Lo, zresztą co do niego nie mam wątpliwości, zdecydowany na leczenie i wspierany przez bliskich da radę przezwyciężyć nałóg. Co natomiast będzie z Lily? Sądzę, że to dopiero początek jej trudnej drogi, a i zapewne przeszłość nie raz się o nią upomni. Oby w kolejnych tomach trylogii autorki nie pozwoliły nam się nudzić. 

Pierwsza część trylogii sióstr Ritchie naprawdę zasługuje na uwagę. Nie tylko ze względu na przedstawiany w niej problem, ale też dlatego, że Addicted jest naprawdę dobrą książką. Trudno może polubić czy współczuć Lily oraz Lo, bo trudno zrozumieć osoby uzależnione, gdy się samemu jest wolnym od nałogów. Jednak kibicuje się im w ich walce wraz z nowopoznanymi i cennymi przyjaciółmi, którzy jednocześnie są bohaterami wiodącymi bliźniaczej trylogii o Siostrach Calloway. Mam tu na myśli prymusa Connora i doświadczonego już przez życie Ryke'a. Jednak, jakby na to nie patrzeć, Lily i Lo są prawdziwi w swoich nałogach, a nie ma nic cenniejszego dla czytelnika jak wiarygodny świat przedstawiony i prawdziwi bohaterowie. 

Dlatego polecam lekturę Podwójnej namiętności, choć jednocześnie uważam, że i polski tytuł i zdjęcie okładkowe są dla fabuły krzywdzące, bo w żadnym stopniu nie oddają treści, znajdującej się wewnątrz.

 Dziękuję!