piątek, 30 sierpnia 2013

Dmitry Glukhovsky: Metro 2033

Autor: Dmitry Glukhovsky
Tytuł: Metro 2033
Stron: 591
Wydawca: Insignis
Moja ocena: 9/10

Tej książki chyba nikomu specjalnie ani przedstawiać, ani zachwalać nie trzeba. Bardzo ciekawy jest fakt, że początkowo pierwsze rozdziały książki Glukhovsky publikował na swojej stronie internetowej, a głównego bohatera zamierzał uśmiercić. Potencjalni wydawcy książki odmówili wydania książki z takim zakończeniem. Po kilku latach autor postanowił przeredagować powieść i od tej pory Metro 2033 powstawało przy ścisłej współpracy w Internautami, którzy mogli na bieżąco komentować kolejne rozdziały, dodawać sugestie, dzielić się spostrzeżeniami. Wiedzą na temat funkcjonowania metra, maszyn, czy broni chętnie dzielili się inżynierowie, biolodzy, a nawet wojskowi. Do dziś na stronie internetowej autora można przeczytać całkowicie za darmo pełny tekst powieści w języku rosyjskim. Jedna powieść zapoczątkowała cały projekt literacki pod tytułem Uniwersum Metro 2033. W myśl tego projektu każdy pisarz może stworzyć własną powieść dziejącą sie w opisanych przez Glukhovsky'ego realiach. Do dziś w samej tylko Rosji takich książek powstało ponad 30, a ostatnio polscy czytelnicy mieli okazję zapoznać się z Korzeniami niebios, których autorem jest Włoch, Tulio Avoledo. Projekt więc zatacza coraz szersze kręgi i robi się coraz ciekawiej. 
Akcja powieści toczy się w moskiewskim metrze, które zmieniło się w podziemny świat, wielki schron przeciwatomowy. 20 lat temu w wyniku wojny atomowej cała planeta uległa skażeniu, a ludzie w poszukiwaniu schronienia zeszli do podziemi i od tamtej pory tam toczy się życie. Człowiek przyzwyczaił się do ciemności, ciasnoty, brudu, braku normalnego jedzenia, słowem do nowych często bardzo trudnych warunków. W metrze na rożnych stacjach utworzyły się nowe społeczności, ugrupowania polityczne i religijne. Trwa handel wymienny, podstawową walutą są naboje, także paliwo, lekarstwa. Na powierzchnię, narażając życie, wychodzą jedynie stalkerzy, (przypominający komandosów), którzy przeszukują opuszczone dzielnice miasta. Jedynie nieliczni pamiętają lub chcą pamiętać czasy sprzed skażenia, gdy słońce nie wypalało oczu, powietrze pachniało roślinnością, a woda nie miała w sobie tej wstrętnej goryczy co teraz. 
Głównym bohaterem powieści jest Artem, mieszkający na stacji WOGN. Młodzieniec był jednym ze świadków katastrofy, gdy bowiem doszło do wybuchu miał około 3 lat. Z tamtego okresu Artemowi pozostały jedynie przebłyski wspomnień i wielka niechęć do szczurów.
WOGN jest jedną z najdalszych stacji metra. Do tej pory było tu względnie bezpiecznie, jednak teraz zaczyna się dziać coś niepokojącego. W niewyjaśnionych okolicznościach znikają ludzie, a ostatnio nawet dwa oddziały. Ludzie zamieszkujący stację są bliscy paniki. I wtedy właśnie na stacji pojawia się stalker, nazywany Myśliwym, który wyznacza Artemowi zadanie; młodzieniec ma wyruszyć w długą  podróż do serca moskiewskiego metra, do niemal mitycznego Polis, gdzie ponoć ludziom żyje się wręcz bajkowo. Kierowany wewnętrznym przymusem Artem wyrusza w drogę. Będzie to podróż jego życia, w trakcie której przede wszystkim pozbędzie się wielu złudzeń, by na samym końcu odkryć smutną i gorzką prawdę na temat kondycji pozostałej przy życiu ludzkości. Okaże się bowiem, że to co uważano, za wroga i potwora, może się okazać forpocztem zbawienia, niewidzialną, czy też niedostrzeganą szansą na ..., no właśnie na co? Zrozumienie? Polepszenie obecnej sytuacji? Możliwość nauczenia się czegoś nowego?
Swoją przygodę z powieściami z Uniwersum Metro 2033 zaczęłam niejako od końca, ponieważ najpierw przeczytałam książki Diakowa i Avoledo, a dopiero teraz sięgnęłam po  Metro 2033, od którego przecież wszystko się zaczęło. Powieść Glukhowsky'ego jest dość obszerna i przyznam, że początkowo trudno mi było połapać się w politycznych meandrach  i skomplikowanych powiązaniach. Autor dużo miejsca poświęcił tworzącym się nowym ugrupowaniom, odnawiającym się starym. Okazuje się, że w świecie po katastrofie mają szansę zaistnieć każda religia czy  ideologia, pod warunkiem, że się je odpowiednio uzasadni i nawiąże do bieżącej rzeczywistości. I tak razem z Artemem spotkamy faszystów, komunistów, nacjonalistów, kapitalistów, trockistów, a nawet satanistów. Czasami ta podróż może być nużąca, dla kogoś, kto tak jak ja nie lubi polityki i tego całego bełkotu, ale w każdym z tych obrazów kryje się gorzka refleksja na temat postępu i najnowszych osiągnięć cywilizacji. Nasuwa się myśl, z jaką przerażającą łatwością bohaterowie pociągają za spusty, czy naciskają guziki wypuszczające rakiety. W finale powieści Artem widzi to bardzo wyraźnie, a jego bezradność i bezsilność, są naprawdę dojmujące. 
O Metro 2033 napisano już wiele i pewnie jeszcze drugie tyle zostanie napisane. Sama jestem pod wielkim wrażeniem spójności tej książki i tego jak wiele zdołał w niej autor umieścić, zapewne także dzięki pomocy Internautów.
Jedno jest pewne. Każdy czytelnik mieniący siebie miłośnikiem antyutopii, powinien tę książkę przeczytać.
Polecam. Bez dwóch zdań.


wtorek, 27 sierpnia 2013

Odważyła się otwarcie sprzeciwić tyranii...


Już 30 sierpnia czyli w najbliższy piątek swoją premierę miała będzie powieść o tajemniczo brzmiącym tytule Dziewczyna w stalowym gorsecie autorstwa Kady Cross. 
Krótki opis treści sugeruje steampunk i wielką przygodę: 
Szesnastoletnia Finley Jayne nie ma nikogo i niczego za wyjątkiem pewnej rzeczy, która znajduje się w jej wnętrzu.

Ciemna strona bohaterki sprawia, że jest ona zdolna zabić. W dodatku bardzo mocnym ciosem. Tylko jeden człowiek widzi magiczną aurę otaczającą dziewczynę.

Powieść osadzona w XIX wiecznej Anglii, która przenosi czytelnika w świat pełen przygód.
A tymczasem już dziś zapraszam Was do obejrzenia trailera książki.  Zazwyczaj tego typu filmiki zdradzają bardzo mało, a jeszcze mocniej rozbudzają ciekawość czytelnika.
I jak Wam się podoba? Przeczytacie?

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

China Mieville: Ambasadoria

Autor: China Mieville
Tytuł: Ambasadoria
Stron: 468
Wydawca: Zysk i S-ka
Moja ocena: 8/10



Ambasadoria to moje pierwsze spotkanie z twórczością tego autora, jednak już wiem, że na pewno nie ostatnie.   Lektura Ambasadorii była dla mnie na tyle przyjemna, że chętnie sięgnę po inne powieści Mieville'a; w kolejce do czytania już czeka Kraken
Już w początkowej fazie lektury zdałam siebie sprawę, że twórczość tego autora trudno będzie jednoznacznie sklasyfikować. Z wykształcenia antropolog, na co dzień, nie tylko pisarz, ale i też polityk, Mieville łączy w swoich książkach wiele różnych nurtów; stempunk, urban fantasy, noir, a nawet New Weird, co powoduje, że powstała w ten sposób mieszanka dla niektórych może być naprawdę ciężkostrawna, niezrozumiała, trudna do przyjęcia, a jednak może być też niesamowicie urokliwa i oryginalna. W dobie sztampowości i bylejakości, coś co jest inne, dopracowane i ma solidne podstawy naukowe, według mnie, jest nie tylko cenne, ale i godne uwagi.
Do przeczytania Ambasadorii skłoniła mnie, przyznaję bez bicia, przede wszystkim ciekawa okładka i tytuł książki, bowiem sam opis treści mówi raczej mało. 
Przyszłość. Człowiek zbadał i skolonizował wszechświat, w którym jak się okazało, nie jest sam. Najlepszym tego przykładem jest Ambasadoria, miasto na krańcach wszechświata. Oprócz mieszkających tu ludzi, rasą tubylczą są Ariekeni, przedziwne istoty, które na próżno próbować opisać w jednym zdaniu; wysokie, wiotkie, choć silne, z czułkami, kopytami i wachloskrzydłem. Jednak najważniejszą cechą Ariekenów, zwanych też Gospodarzami, jest ich nieświadomość i pewna nieczułość, na więzi, które powstają w społeczności dzięki porozumiewaniu się i używaniu języka. Sam język gospodarzy jest na tyle skomplikowany, że ludzie w celu umożliwienia komunikacji między dwiema rasami stworzyli genetycznie zmodyfikowanych Ambasadorów (potocznie zwanych dublami), którzy mają to porozumienie ułatwić. Ważną kwestią jest to, że Ariekeni są niezdolni do kłamstwa lub choćby do drobnego fałszowania rzeczywistości za pomocą słowa. Ten fakt stanie się kluczowym w dalszych częściach powieści. 
Narratorką i główną bohaterką powieści jest Avice Benner Cho, nawigatorka, podróżniczka, wychowana w Ambasadorii, do której po latach dobrowolnie wróciła. Już samo to dla miejscowych jest dość niezwykłe; stąd się bowiem wyjeżdża właśnie po to, by już nie wracać. Avice ulega jednak namowom męża zaintrygowanego tamtejszą kulturą oraz językiem  i wraca.
Na ogół spokojne życie w Ambasadorii staje dosłownie na głowie, gdy na planetę przybywa nowy Ambasador. Znacznie różni się on od pozostałych a jego znajomość języka i umiejętność mówienia, powodują, że planeta i rasa Ariekenów stają na skraju zagłady. Avice wraz z grupą przyjaciół postara się zrobić wszystko, aby tylko zapobiec tragedii. 
W swojej powieści China Mieville oprócz wspaniałej kreacji świata przedstawionego i naprawdę oryginalnych bohaterów, ukazał proces kształtowania się świadomości językowej i nadawania znaczeń za pomocą nie tylko słów, ale też porównań i metafor. 
Ariekeni, jak już wspomniałam wcześniej, mają co prawda swój język, ale nie widać u nich potrzeby porozumiewania się z ludźmi ani tworzenia więzi. Żyją w ogromnych stadach, poddani swojemu życiowemu cyklowi, po części nieświadomi, po części odizolowani, a ludzie, którzy pojawili się na ich planecie i nagle zaczęli ją zmieniać są dla nich w gruncie rzeczy obojętni. Są - to trudno, a gdyby ich nie było - to też nic by się nie stało. 
Wszystko ulega zmianie wraz z pojawieniem się EzRy. Coś w jego sposobie mówienia powoduje, że Ariekeni zaczynają się upajać słowem i to do tego stopnia, że popadają w uzależnienie, dążąc do samozniszczenia. Nadal jednak nie wiedzą, do czego człowiekowi jest potrzebny język i słowo mówione. Jednakową rozkosz daje im słuchanie o rzeczach wzniosłych, jak i o trywialnych. Avice i inni mający na celu dobro Ambasadorii, próbują tę świadomość w Gospodarzach obudzić, co jest zwyczajnie niemal niemożliwe. Przypomina to trochę nauczenie głuchoniemej i jednocześnie niewidomej osoby języka migowego. Nieustannie miałam w myśli historię Helen Keller i tytaniczny wysiłek jej nauczycielki, która próbowała nauczyć swoją podopieczną, że znaki, których ją uczy odnoszą się do konkretnych pojęć, mających często wiele znaczeń. Próba nauczenia Ariekenów, że słowo to nie tylko dźwięk, ale i znaczenie kształtujące naszą rzeczywistość, wcale nie jest sprawą prostą. Dla wielu ludzi coś takiego to abstrakt, bo przecież wzrastamy w naszym języku i automatycznie się go uczymy, a liczne konotacje językowe przychodzą do nas jakby same, przez to, że jesteśmy częścią społeczności. U Ariekenów tego nie było i jak teraz wytłumaczyć pewne sprawy dorosłym już osobnikom? Na tym właśnie procesie skupia się autor w większej części swojej powieści, co sprawia, że Ambasadoria jest inna od pozostałych powieści sci-fi. 
Książka jest podzielona na kilka części, opisujących poszczególne etapy kształtowania się świadomości językowej Ariekenów. Liczne neologizmy powodują, że wykreowani bohaterowie i świat przedstawiony są naprawdę wiarygodni i czasami aż chciałoby się zanurzyć w nurcie czasoprzestrzeni, aby do takiej Ambasadorii polecieć.
Powieść czyta się dość sprawnie, choć trzeba się porządnie skupić, bo inaczej łatwo wypaść z rytmu. Myślę jednak, że gdy książka trafi na "swojego" czytelnika, to i odbiór będzie łatwiejszy i lektura przyjemna. Zdaję sobie też sprawę, że jedynym Ambasadoria może się spodobać, a innym nie. Myślę, że najlepiej wyrobić sobie na ten temat własne zdanie. 
W każdym razie ze swojej strony polecam, bo każdy miłośnik fantastyki czy sci-fi lubiący historie o obcych cywilizacjach, nowych światach i trudnym procesie adaptacji, z pewnością znajdzie tu coś dla siebie. A jeśli ktoś dodatkowo interesuje się antropologią języka, to już w ogóle będzie oczarowany. 

Za książkę dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka. Pozdrawiam ciepło!

Recenzja opublikowana także na:
Księgarnia Matras
Księgarnia Gandalf
Księgarnia Fabryka.pl
Merlin

piątek, 23 sierpnia 2013

Michael J. Sullivan: Pradawna stolica

Autor: Michael J. Sullivan
Tytuł: Pradawna stolica
Seria: Odkrycia Riyrii, t. 6.
Stron: 672
Wydawca: Prószyński i S-ka
Moja ocena: 8/10





W rozmaitych seriach o przygodach dwójki przyjaciół już tak się utarło, że chcąc nie chcąc przebywają oni drogę, którą określa się mianem "od zera do bohatera". Pozornie zwyczajni, mają w sobie coś, czego nikt inny nie ma, a co pozwala im dokonywać wielkich czynów. Podobną drogę odbył okryty, początkowo złą sławą, duet Riyria. 
Gdy sobie przypominam Hadriana i Royce'a z pierwszej powieści o ich przygodach, to trudno mi uwierzyć, jak długą i ciężką drogę przeszli. Od zwykłych złodziei i najemników, pracujących dla tego, kto da więcej, do obrońców królestwa, a potem cesarstwa. Od przeciętnych ludzi, trzeba powiedzieć wprost rzezimieszków (może i sympatycznych, ale jednak), do tych konkretnych jednostek, którym pisany jest wielki los, wielkie czyny i głęboko zaplanowane prze bogów przeznaczenie. Brzmi niesamowicie i niewiarygodnie, prawda? A jednak. 
Po tragicznych wydarzeniach z finału części piątej nadszedł czas spokoju i gojenia ran. Osobnicy, którzy życzyli Imperium źle, nie żyją. Imperatorka Modina odzyskała ducha i energię i umiejętnie weszła w rolę wielkiej władczyni. Mogłoby się wydawać, że to w tym momencie bohaterom należałoby się sławetne "długo i szczęśliwie". Szybko jednak okazuje się, że to jeszcze nie ten moment, ponieważ nad głowami naszych bohaterów i całego Imperium gromadzą się czarne chmury w postaci ogromnej armii wrogo nastawionych elfów, które sieją spustoszenie i nikomu nie okazują litości. Sytuacja wygląda naprawdę źle. Do bram pałacu zmierzają setki przerażonych uchodźców. 
Istnieje jeden sposób, by nie dopuścić do masakry i rozwiązać problem w miarę pokojowo. Aby jednak elfy zechciały przystać na takie rozwiązanie potrzebny jest Róg Gylindory, starożytny artefakt, którego powinien użyć spadkobierca Novrona. Róg jednak ukryty jest gdzieś w ruinach starożytnego miasta Percepliquis, pierwszej stolicy cesarstwa i tu pojawia się kolejny problem, gdyż ruiny te także są gdzieś ukryte. Modina zwołuje zatem ochotników, którzy wyruszą na poszukiwania pradawnej stolicy i cennego artefaktu. Jeśli odnajdą go w porę, Imperium będzie uratowane. Nietrudno się domyślić, że w skład grupy, mającej wyruszyć w podróż wejdą znani już nam z poprzednich części cyklu bohaterowie, a zatem przede wszystkim Hadrian i Royce, młody król Alric i jego siostra Arista, krasnolud Magnus, młody mnich Myron, przywódca nacjonalistów Degan Gaunt, a także przyjaciel Alrica Mauvin Pickering oraz dwaj skazańcy Wyatt Deminthal i milczący wielkolud Elden. Na pierwszy rzut oka widać, że będzie to drużyna nie tylko dobrana trochę na siłę, ale też bardzo różnorodna. Jakie przygody ich czekają i jakie przeszkody przyjdzie im pokonać? I czy przede wszystkim wyjdą z opresji cało i czy znajdą róg?  Tego warto się dowiedzieć czytając finałową część cyklu o przygodach duetu Riyria.
Po nieco słabszej części piątej, która nie dość, że była krótka, to jeszcze mało się w niej działo, w części szóstej autor serwuje czytelnikowi nie tylko więcej stron, ale i o wiele więcej dreszczyku przygody.
Momentami wydaje się nawet, że Sullivan chciał zmieścić zbyt wielu bohaterów w  jednej książce, co jednak można tłumaczyć chęcią dokończenia wszystkich rozpoczętych wcześniej wątków. Jednocześnie każdy z bohaterów niesie ze sobą pewną porcję humoru, co bardzo uprzyjemnia całą lekturę. Mam tu zwłaszcza na myśli tchórzliwego Gaunta, marudnego Magnusa oraz wiecznie zaczytanego w księgach Myrona. 
Nie zabrakło także wątku romansowego i choć przyznam, że się go spodziewałam, to jego realizacja średnio mi się podobała. Chodzi tu rzecz jasna o Aristę i Hadriana i o ile ze strony Aristy coś tam mogliśmy się domyślać, o tyle uczuć Hadriana nigdy w tym temacie nie poznaliśmy, dlatego jego wyznania w tomie ostatnim wydawały mi się wstawione jakby na siłę. Nie znaczy to, że nie ucieszył mnie ten wątek, bo ucieszył bardzo, ale można to było zrobić bardziej wiarygodnie.
Także pewne rozwiązania dotyczące postaci Royce'a wydały mi się nieco niemożliwe, czy też jak kto woli niewiarygodne, ale może to dlatego, że jako czytelnik tej opcji w ogóle nie brałam pod uwagę. 
Żeby nie było, że się czepiam, bo się nie czepiam. 
Powieść jest zabawna, przyjemnie towarzyszy się bohaterom w wyprawie do początków cesarstwa oraz kibicuje się im w ich poczynaniach. 
Zakończenie cyklu także zadowala, raz, że jest naprawdę finalne, a dwa, że autor opisał losy każdej postaci, zaspokajając tym ciekawość czytelnika.
Na samym końcu książki znajduje się słowniczek, zawierający spis postaci i miejsc występujących w całym cyklu Riyria, co jest dużym ułatwieniem, dla tych, którzy czasem gubią się w imionach lub powiązaniach między bohaterami. 
Polecam cykl Odkrycia Riyrii wszystkim, którzy lubią dobre powieści przygodowe z nutą magii i dowcipu.  Z pewnością polubicie Hadriana, Royce'a oraz ich przyjaciół i zagłębicie się w ich przygody z wielką chęcią.



Za książkę dziękuję pani Annie z wydawnictwa Prószyński i S-ka. Pozdrawiam ciepło!

Recenzja opublikowana także na:
Księgarnia Gandalf
Księgarnia Matras
Księgarnia Merlin
Księgarnia Empik

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Adrian Tchaikovsky: Podniebna wojna

Autor: Adrian Tchaikovsky
Tytuł: Podniebna wojna
Seria: Cienie Pojętnych, t. 8.
Stron: 692
Wydawca: REBIS
Moja ocena: 7/10




Powieść zatytułowana Podniebna wojna to już 8 część cyklu Cienie Pojętnych, można zatem powiedzieć, że czytelnicza podróż z tą serią wkracza w fazę końcową. Cykl został bowiem rozplanowany na 10 tomów i niewykluczone, że na dwie ostatnie części przyjdzie czytelnikom jeszcze trochę poczekać. 
Adrian Tchaikovsky miłośnik wszelkiego rodzaju owadów, nadał stworzonym przez siebie bohaterom cechy właśnie owadzie, tworząc niesamowitą i niezwykle barwną mozaikę ras i państw. Fizycznie żukowcy, osowcy, mrówcy i wszyscy inni przypominają ludzi; znacznie ich jednak różnią takie cechy jak kolor skóry, temperament, sposób życia, czy pewne wrodzone umiejętności, albo do tworzenia niesamowitych wynalazków albo do władania magiczną sztuką. Te dwie ostatnie umiejętności warunkują odgórny podział stworzonych przez Tchaikovsky'ego bohaterów na pojętnych (naukowców) i niepojętnych (władających tzw. sztuką). 
Głównym wątkiem napędzającym całą fabułę jest inwazja wojowniczych osowców, nastawionych tylko i wyłącznie na podbój i niszczenie. Państwo Os zwane też Imperium Czerni i Złota od dawna było zagrożeniem dla pokojowo nastawionych mieszkańców Nizin. Jednak przyzwyczajeni do pokoju i otumanieni dobrobytem żukowcy oraz ich pobratymcy woleli łudzić się, że kiedyś podpisane traktaty powstrzymają cesarza przed działaniami wojennymi. Nic bardziej błędnego. Ambicja młodego imperatora nie ma granic, dodatkowo podsycania przez zaufanych doradców. W poprzednich tomach czytelnik mógł z zapartym tchem śledzić knowania sług cesarza i stopniowe odsuwanie go od władzy na rzecz młodszej siostry Sedy. To właśnie młoda, ale wyjątkowo ambitna Seda stała się godną następczynią swego pradziadka, a jej  celem będzie uczynienie niewolnikami wszystkich, którzy nie są osowcami. Na skutek tajemniczych wydarzeń w starożytnym mieście na pustyni Seda uzyskała dostęp do zaginionej wiedzy i magii, dzięki której teraz może zrealizować swoje marzenia o potędze. 
Po kruchym, pisanym na wodzie rozejmie (chwilowym należy dodać) wojna znowu puka do bram Kolegium. Zanim jednak dojdzie do ostatecznego starcia przez bardzo długi czas możemy się przyglądać prawdziwemu wyścigowi zbrojeń oraz skrytej walce szpiegów. Gołym okiem widać, że w porównaniu z karną,  dobrze uzbrojoną i unowocześnioną armią osowców mieszkańcy Kolegium nie mają szans. Ich naprędce organizowana obrona przypomina raczej desperacki łabędzi śpiew niż świadome, celowe działanie. Duży nacisk kładzie autor na jeszcze jedną sprawę. Osowcy działają jak jeden dobrze połączony organizm, którym umiejętnie rządzi Imperatorowa. Mieszkańcy Nizin, teoretycznie widzą i wiedzą, że wojny się uniknąć nie da, a i tak cała organizacja i planowanie leży. Stenwold Maker, wbrew sobie, mianowany mistrzem wojny, znowu musi borykać się z brakiem zaufania, środków, ludzi, funduszy, podważaniem jego decyzji, a zwłaszcza ze świadomością, że Kolegium przegra tę wojnę. Sytuację mógłby uratować jedynie cud, tylko skąd taki wziąć? Jednocześnie trudno wymagać od naukowców i rzemieślników, by nagle zmienili się w zdyscyplinowanych żołnierzy.
Ósma część cyklu nie była dla mnie łatwą lekturą i to z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że z głównych bohaterów, których została tu już naprawdę mała garstka, spotykamy tylko Stena i kilka postaci drugoplanowych. Thoto przewija się w jednej scenie, a Che, Tynisa i Thalryk nie pojawiają się wcale. Przyznam, że ten brak trochę mi doskwierał. Przygotowania do oblężenia i obrony pokazał autor z perspektywy wielu pomniejszych postaci, co podejrzewam, miało pokazać jak drobne działania wielu ludzi składają się na jedno większe. Po drugie właśnie te opisy licznych działań szpiegów, przekazywanie informacji, knowania, eliminowanie przecinków nużyły, oczekiwałam bowiem bardziej konkretnych wydarzeń, które znacznie popchnęłyby akcję do przodu. Te dwie kwestie powodowały, że trudno było się skupić na głównym wątku, jakim jest wojna.
Dużo miejsca poświęcił także autor lotnictwu i machinom latającym, ponieważ tym razem wojna zyskuje także aspekt powietrzny (jak sugeruje sam tytuł), a co za tym idzie, ten kto ma lepsze maszyny, rządzi w przestworzach i wygrywa.
Za to bardzo spodobał mi się wątek cesarzowej Sedy, z której żądza władzy i krwi oraz dążenie do odkrycia starożytnej magii, uczyniły  nie tylko osobę o niesamowitych zdolnościach panowania nad tłumem, ale też kobietę fascynująco groźną. Ponadto Seda ma świadomość, że taką samą moc otrzymała Che, zatem konfrontacja tych dwu kobiet jest nieunikniona.
Jakie będą dalsze losy wojny Nizin z ekspansywnym Imperium Os? Mam nadzieję, że te kilka chwilowo zostawionych lub dopiero zarysowanych przez autora wątków będzie stanowić dla czytelnika nie lada gratkę w dwóch końcowych częściach cyklu. Oczywistym wydaje się fakt, że wojenna machina wprawiona w ruch zatrzymać się już raczej nie da, no chyba, że rozbije się o coś co napotka na swej drodze. Dzieło życia Partola Gripshoda swoją rolę odegrało znakomicie i z pewnością znacząco wpłynęło na losy tej wojny.
Co będzie dalej? Aż strach się bać, a na razie pozostaje tylko czekać. 
Powieść polecam miłośnikom cyklu i czytelnikom, znającym poprzednie części, gdyż bez tego raczej nie zorientują się w całości.

Za egzemplarz dziękuję panu Bogusławowi z Domu Wydawniczego REBIS. Pozdrawiam ciepło!

Recenzja opublikowana także na:
Księgarnia Gandalf
Księgarnia Matras
Księgarnia Fabryka.pl

niedziela, 18 sierpnia 2013

czwartek, 8 sierpnia 2013

Robin Bridges: Nadciąga burza

Autor: Robin Bridges
Tytuł: Nadciąga burza
Seria: Katerina Trilogy
Stron: 379
Wydawca: Fabryka Słów
Moja ocena: 9/10





Powieść Nadciąga burza miała być lekarstwem na niezbyt przyjemne wrażenia z lektury Szklanego tronu. Szukałam czegoś co będzie lekkie, przyjemne w odbiorze, słowem fajne. Powieść R. Bridges otwierająca trylogię o rosyjskiej księżniczce Katerinie, posiadającej niezwykłe moce miała swoją premierę już jakiś czas temu, ale dopiero teraz udało mi się ją nabyć okazjonalnie i przeczytać.
Pomysł na powieść zaczerpnęła autorka z rosyjskich baśni oraz opowiadań o pradziadkach ze strony matki,  którzy wyjechali z Ukrainy do Ameryki niedługo przed rewolucją. Można więc powiedzieć, że w klimacie tych historii Robin dorastała.
Akcja powieści Nadciąga burza dzieje się w carskim Petersburgu, w roku 1888 w kręgach arystokratycznych. Pierwsze skrzypce będą tu grać carska rodzina i wszyscy, którzy są z nią choć trochę spowinowaceni, a biorąc pod uwagę sposób kojarzenia małżeństw, niemal każdy jest tu z kimś skuzynowany.  Główną bohaterką jest młoda księżniczka Katerina Oldenburg, będąca jednocześnie narratorką całej historii. W tym miejscu autorce od razu należy się ogromny plus za kreację bohaterki. Kateriny nie da się nie lubić. Pomimo licznych konwenansów i zasad etykiety, którymi młode kobiety były wówczas spętane, Katja jest dziewczyną samodzielnie myślącą, bystrą i rozważną, a co najważniejsze krytycznie patrzy na otaczający ją świat i rozumie, że życie młodej kobiety nie powinno się kończyć na zamążpójściu, piciu herbaty i chodzeniu na bale. Bohaterka ma znacznie większe ambicje, chce bowiem zostać lekarzem i choć na razie w Rosji nie ma na to szans, dziewczyna nie poddaje się i szuka takich możliwości poza granicami ojczyzny. Wiele w tym zasługi ojca Katji, który wychował swoje dzieci (także syna Pietię) na ludzi świadomych i myślących.
Rosja wykreowana przez R. Bridges jest krajem barwnym i magicznym. Arystokracja dzieli się na dwie walczące ze sobą frakcje: Jasny i Mroczny Dwór. Walka ta póki co odbywa się na poziomie dyplomatyczno-politycznym, ale ma miejsce  i prowadzona jest bardzo zajadle. Oprócz pochodzenia bohaterowie mogą się pochwalić rozmaitymi mocami (tu autorka odwołała się do dawnych wierzeń w czarodziejską moc carów Rosji), choć na co dzień nikt się z tym nie afiszuje.
Katerina ku swojej rozpaczy posiada moc wracania istotom martwym życia. Bohaterka nie do końca wie jak to działa, a co za tym idzie nie umie nad tym panować. Jednocześnie ma świadomość, że gdyby jej moc wykryto, spalono by ją na stosie, za to, że nosi w sobie mrok i może tym bardzo zaszkodzić innym. 
Przychodzi jednak czas, w którym bohaterka będzie musiała zdecydować po której stronie się opowie. Brzmi to dość standardowo, ale w praktyce chodzi o coś więcej niż tylko o jakość mocy bohaterki. Jeśli Katja opowie się po jasnej stronie, będzie służyć obecnej władzy i carowi. Jeśli ulegnie zakusom czarnogórskiego księcia Daniła, przejdzie na stronę mroczną i wspomoże tworzoną armię nieumarłych. Moc Kateriny okaże się łakomym kąskiem dla obu frakcji, a dwaj przystojni książęta nie będą ułatwiać Katji wyboru. Jeśli o mnie idzie jestem stronniczką Jurija, bo jego opanowanie i rozwaga bardzo przypadły mi do gustu. Dziś tacy mężczyźni naprawdę są w cenie. (Choć chyba nie tylko mężczyźni, ale tacy ludzie, ogólnie).
Tym co mi się bardzo podobało w powieści R. Bridges, oprócz głównej bohaterki, był obraz arystokracji i ukazania bardzo zawiłych i zamotanych ludzkich powiązań. Okraszenie tego wszystkiego zdolnościami fearie, seansami tarota, rzucanymi urokami i pradawnymi rytuałami, pozwoliło stworzyć coś całkiem innego i oryginalnego. Umiejętnie również przedstawiono wątek romansowy, czyniąc go ledwie tłem ważniejszych wydarzeń. Przyznam, że bohaterka mająca inne rzeczy na głowie i woląca zamiast randkowania i wzdychania przeczytać nowe czasopismo medyczne czy asystować lekarzowi w doglądaniu chorych, a przede wszystkim nie mdlejąca z miłości, była naprawdę miłą odmianą. 
Powieść nie jest duża objętościowo, więc czyta się naprawdę szybko. Mroźny klimat Petersburga wciąga i zachwyca. Ponieważ jest to pierwsza część trylogii, kończy się w momencie dość przełomowym dla głównej bohaterki, ale też i dla Rosji. Co będzie dalej? Ogromnie jestem tego ciekawa i mam nadzieję, że druga część pojawi się w miarę możliwości szybko.
Polecam miłośnikom książek w których przygoda przeplata się z odrobiną magii, romansu i historii.

wtorek, 6 sierpnia 2013

Sarah J. Maas: Szklany tron

Autor: Sarah J. Maas
Tytuł: Szklany tron
Stron: 519
Wydawca: Uroboros
Moja ocena: 6-7/10




Szklany tron skończyłam czytać już w zeszłym tygodniu, jednak długo nie mogłam się zabrać za spisanie wrażeń z lektury. Dlaczego? Ponieważ książka i opowiedziana w niej historia nie były tym czego się spodziewałam, skuszona opisem z okładki i piękną, trzeba przyznać, ilustracją. Wiadomo, że pozory mogą mylić i że nie ocenia się książki po okładce oraz jeszcze to, że co jednemu się podoba, to drugiemu już nie musi. 
Ze mną jest tak, że mało która książka mi się nie podoba. W każdej umiem znaleźć postać lub wątek, który przypadnie mi do gustu i skłoni do dalszego czytania. Jednej tylko rzeczy nie umiem przeboleć; nielogiczności w konstrukcji. Kiedy bowiem czytam taką książkę raz za razem włącza mi się multum pytań i wątpliwości i moja irytacja rośnie. 
Myślałam, że jeśli dam sobie trochę czasu i ta irytacja opadnie, to i moje wątpliwości też. Jednak minęło kilka dni i nadal mam identycznie uczucia, jak w trakcie i po skończeniu lektury. 
Ale po kolei. 
Główna bohaterka to najlepsza zabójczyni w całym królestwie. Celaena jest wspaniale wyszkolona i nie ma sobie równych. Jednak przez głupi błąd, czy też czyjąś zdradę bohaterka została złapana na gorącym uczynku i otrzymała najgorszą karę. Skazano ją na dożywotnią pracę w kopalni soli Endovier. Po roku Celaenie trafia się jednak niezwykła szansa. Oto władca Adarlanu organizuje turniej, którego celem jest (po licznych i bardzo trudnych konkurencjach) wyłonienie Królewskiego Obrońcy czyli mówiąc kolokwialne osobistego zabójcy na życzenie. Kandydaturę Celaeny zgłasza królewski syn Dorian, który obiecuje, że po 4 latach służby (o ile wygra turniej) bohaterka odzyska wolność, a jej osoba zostanie oczyszczona z wszelkich zarzutów. Bohaterka zgadza się, bo nie ma nic do stracenia i wyrusza w długą podróż do Adarlanu, słynącego ze szklanego pałacu. Na miejscu okazuje się, że Celaena jest jedyną kobietą wśród uczestników turnieju i żaden z nich nie bierze jej  na serio jako konkurentki. To ostatnie może się tylko bohaterce przysłużyć. Kiedy kandydaci zaczynają zmagania z kolejnymi wyzwaniami, nagle ktoś zaczyna mordować uczestników w dość makabrycznych okolicznościach. Celaena staje zatem przed kolejnym wyzwaniem i problemem. Musi odkryć kto i dlaczego zabija, zanim sama stanie się ofiarą.  Co oznaczają tajemnicze symbole, znajdowane w różnych miejscach w pałacu? Czy mają coś wspólnego z zabójcą? Czy Celaena wygra turniej i odzyska dobre imię? Standardowe pytania w obliczu tak opisanej treści książki. 
W pierwszych rozdziałach książki główna bohaterka budzi sympatię czytelnika, co dobrze rokuje. Młoda, ale już doświadczona przez życie, z tajemniczą przeszłością, zdeterminowana, bo przecież innego wyboru nie ma, no i przede wszystkim samotna, chciałoby się dodać, spragniona uczuć. Szybko się jednak okazało, że sympatyczny bohater to za mało, żeby lektura wciągnęła. Przeczytanych ponad 200 stron, a Celaena tylko siedzi w pokoju, od czasu do czasu pod strażą wychodzi na kolejną konkurencję lub potrenować, a w wolnym czasie/po nocach czyta książki z pałacowej (super wyposażonej biblioteki), albo flirtuje z księciem Dorianem. Ciekawiej robi się, gdy pojawia się motyw morderstwa i starej, zapomnianej magii, jednak poszukiwania prawdy i przyczyn idą tak ślamazarnie, że ginie całe napięcie. 
W moim odczuciu, początek powieści (utrzymany w tonie dość poważnym) sugeruje, że będzie to książka raczej dla nieco starszego czytelnika. Jednak bardzo szybko to wrażenie mija (zupełnie jakby autorka ten zamysł zarzuciła) i klimat zmienia się na bardziej młodzieżowy. Ginie cała powaga turnieju i rozpaczliwej walki o życie i wolność, a całość, zaczyna przypominać zawody w stylu "kto silniejszy, ten lepszy". 
Całkiem ciekawe jest zakończenie, a właściwie finałowa walka, dziejąca się niejako na pograniczu świata realnego i magicznego. Jednak brak jakichkolwiek wyjaśnień, po co w ogóle ktoś sprowadził zło na ten świat i jakie miał cele, nie następuje. A przecież to motywy działania czarnych charakterów są najważniejsze, bo napędzają całą akcję.
Wszystko to jeszcze dałoby się znieść, bo w końcu są lepsze i gorsze intrygi. Ale niekonsekwencja w konstrukcji postaci bardzo mnie raziła. Najgroźniejsza w królestwie zabójczyni okazuje się roztrzepanym podlotkiem, który objada się słodyczami, flirtuje z księciem ile wlezie, a priorytetem dla niej zamiast odkrycia mordercy jest pójście na bal w ładnej sukni. Książę Dorian, początkowo przedstawiony jako największy uwodziciel w kraju i niestały bawidamek, okazuje się dukającym słowa i rumieniącym się uczniakiem, który w zasadzie tylko myśli o tym, jakby tu spotkać się z Celaeną. A organizator turnieju, okrutny władca, miażdżący sąsiadów w żelaznym uścisku niewolnictwa, w finale okazuje się całkiem do rzeczy i nawet miły. Jak można takich bohaterów traktować poważnie? Uwierzcie, nie można. Ta niestabilność powoduje nie tylko dezorientację czytelnika, ale też sprawia, że raz czyta się tę książkę jak powieść z wątkiem paranormalnym dla młodzieży, a niekiedy dla starszego czytelnika. Jak dla mnie to za duży rozmach.
Miejsce i czas powieści przypomina nasze średniowiecze, tymczasem to jak mówią i zachowują się wobec siebie bohaterowie, wcale tamtych czasów nie przypomina.
Nie dowiadujemy się także niczego na temat przeszłości głównej bohaterki, choć pewne aluzje każą się domyślać, że ani jej pochodzenie, ani śmierć rodziców zwykłe nie były. Uczynienie z mistrza Celaeny jedynie bladego wspominku także było błędem, gdyż w tym kontekście całe jej szkolenie i zdobyta renoma są zwyczajnie niewiarygodne. Niewykluczone, że może pojawi się to w kontynuacji (bo podejrzewam, że jakaś będzie), ale taki brak w części pierwszej, która zawsze stanowi jakiś tam wstęp do dalszych, jest zwyczajnie rażący.
Tak sobie myślę, że być może ja odpowiednim czytelnikiem dla tej książki nie byłam. Czuję jednak zawód, bo spodziewałam się naprawdę czegoś lepszego, bardziej dopracowanego, tym bardziej, że pierwsze zarysy na pomysł tej książki, autorka miała już w roku 2002. Ponad 10 lat pracy mogłoby zaowocować jednak czymś lepszym, nieprawdaż? 
Zdaję sobie także sprawę, że znajdzie się na pewno wiele osób, którym książka przypadnie do gustu. Dlatego ani nie polecam, ani nie odradzam.

czwartek, 1 sierpnia 2013

Alan Bradley: Tych cieni oczy znieść nie mogą

Autor: Alan Bradley
Tytuł: Tych cieni oczy znieść nie mogą
Seria: Flawia de Luce, t.4.
Stron: 273
Wydawca: Vesper
Moja ocena: 9/10


Są książki, na które czeka się niecierpliwie i człowiek nieustannie zastanawia się, co też tym razem wymyśli jego ulubiony bohater. Tematycznie nie muszą to być  książki o nie wiadomo jakich wyczynach, nie muszą mieć wymyślnych wątków i postaci o nadnaturalnych zdolnościach. Bywa, że użycie najprostszej metody skutkuje najlepszym rezultatem. Alan Bradley zastosował ten drugi sposób i trafił  bez pudła. Stworzył bowiem bohaterkę, której po prostu nie da się nie lubić i "kazał" jej żyć w Anglii w czasach dość dla nas odległych, bo w latach 50 ubiegłego wieku.
Główną bohaterką cyklu A. Bradleya jest 11-letnia Flawia de Luce. Dziewczynka mieszka w wielkim wiktoriańskim domu z tatą i dwiema starszymi siostrami. Matki, która zginęła w trakcie tajemniczej wyprawy w góry, Flawia nigdy nie poznała. Nietrudno się zatem domyślić, że jest to największa bolączka dziewczynki, bo zna ją  jedynie z opowiadań krewnych i porterów rodzinnych, a także docinków starszych sióstr, które wymyślają na ten temat niestworzone historie. Flawia jednak w żaden sposób nie da się wtłoczyć w stereotyp angielskiej półsieroty. Pomimo złośliwości dorastających sióstr i braku uwagi pogrążonego w bólu ojca, 11-latka radzi sobie nad wyraz dobrze. Ulubioną dziedziną naukową Flawii jest chemia i rozmaite doświadczenia,  przez które dziewczynka często pakuje się w kłopoty. Zdarza się jednak, że dzięki chemii i własnemu bystremu umysłowi Flawia jest w stanie wyjaśnić wiele zjawisk zachodzących w jej otoczeniu. A trzeba przyznać, że w rodzinnym Bishop's Lacey, pomimo pozornego spokoju, dzieje się naprawdę niemało. Dziewczynka ma żyłkę detektywistyczną i myślę, że dziś byłaby bardzo cennym nabytkiem w ekipie takiego Horatio Caine'a czy Maca Taylora.
Tym razem wszyscy przygotowują się do obchodów świąt Bożego Narodzenia. W rodzinnej rezydencji będą one uboższe niż zazwyczaj, smutna prawda jest bowiem taka, że Buckshaw stoi na skraju bankructwa. Aby choć trochę podreperować rodzinne finanse tata Flawii wyraża zgodę, na udostępnienie domu ekipie filmowej, pracującej nad nowym filmem z ówczesną gwiazdą kina Phyllis Wyvern  w roli głównej.  I w ten oto sposób Buckshaw przeżywa prawdziwe oblężenie, gdyż na wieczorny benefis aktorki przychodzi całe miasteczko. Wszystko idzie pięknie, do północy, kiedy to Flawia niespodziewanie dla siebie i wszystkich odkrywa trupa w jednym z pokojów. Kto zabił i dlaczego? Podejrzanym może być każdy. Flawia i inspektor Hewitt znowu będą współpracować ku rozpaczy inspektora i ku radości Flawii.
Oprócz tego mała detektyw zastawi bardzo przemyślną pułapkę na świętego Mikołaja, aby w końcu zyskać pewność, że ten  legendarny rozdawacz prezentów naprawdę istnieje. Czy pułapka okaże się skuteczna? A może przyda się do czegoś zupełnie innego?
Książki o przygodach małej Flawii śmiało można zaliczyć do kategorii bez limitu wiekowego. Dla młodszego czytelnika będą to po prostu powieści o bystrej jedenastolatce, która nieustannie pakuje się w kłopoty i na szczęście wychodzi z nich cało. Starszy czytelnik będzie się śmiał z psot Flawii, zaduma się nad niejedną z jej refleksji na różne tematy, a przede wszystkim dostrzeże przedwcześnie dojrzałe, pozostawione samo sobie dziecko, które nade wszystko pragnie ciepła i zainteresowania.
Mocną stroną cyklu są zabawne dialogi, ciekawe postaci nie tylko pierwszoplanowe z Flawią i jej siostrami na czele. Właściwie każdy bohater ma w sobie coś co powoduje, że uzupełnia  tę niesamowitą społeczną mozaikę. Ciekawe są pomysły Flawii, która przy okazji wygłasza dużo trafnych spostrzeżeń na temat otaczającego ją świata. Powieść utrzymana jest w pogodnym i optymistycznym tonie. Czyta się jednym tchem.
Zdaję sobie sprawę, że tego typu książki można lubić, albo i nie. Dlatego decyzję o zapoznaniu się z cyklem pozostawiam Wam. Jeśli o mnie idzie jestem zdecydowanie za i niecierpliwie czekam na kolejny tom przygód małej chemiczki-detektyw.


Poprzednie tomy przygód Flawii de Luce