poniedziałek, 30 grudnia 2019

Kate Milford: Przygoda w Greenglass House

Autor: Kate Milford
Tytuł: Przygoda w Greenglass House
Seria: Greenglass, t.1
Stron: 376
Wydawca: Dwukropek









Dwukrotna wizyta w Hotelu Winterhouse zachęciła  mnie do dokonania rezerwacji w pensjonacie Grenglass House. Bardzo lubię takie klimaty: zamknięta przestrzeń starego budynku  kryjącego masę sekretów,  nietypowi goście z przeróżnymi motywacjami oraz, zazwyczaj para, bystrych dzieciaków, które z pasją i zabawnym wścibstwem te tajemnice odkrywają.

Właśnie rozpoczęły się ferie świąteczne. 12-letni Milo bardzo cieszy się, że tym razem będą z rodzicami sami na święta, w pensjonacie nie ma bowiem żadnych gości. Radość chłopca jest jednak przedwczesna, gdyż jeszcze tego samego wieczoru, goście sypną jak z rękawa. W Greenglass House zaroi się od dziwaków i indywiduów. Osób tych nic pozornie ze sobą nie łączy, ale każdy z nich jest w jakiś sposób związany z historią tego domu. Początkowo nic nie zwiastuje problemów, gdy jednak zaczynają znikać przedmioty należące do gości, Milo wspólnie z córką kucharki, Meddy, postanawiają wcielić się w role rodem z fabularnej gry i rozwikłać tajemnice domu oraz gości. 

Jak już wspomniałam wyżej, bardzo lubię takie historie, gdyż dzięki umiejętnie nakreślonej lokalizacji mają one niesamowity klimat i niezaprzeczalny urok. Greenglass House ma bogatą historię związaną z tutejszym gangiem przemytników i to ją będą stopniowo odkrywać Milo i Meddy. Samo miejsce akcji także jest niezwykłe. Ponieważ panuje zima do zajazdu można dostać się tylko skrzypiącym wciąganym wagonikiem lub po trzystu oblodzonych schodach, a to ostatnie nie jest łatwe. Trudno się dostać i wydostać; taki  trochę klaustrofobiczny zabieg sprawia, że ta odcięta od świata przestrzeń staje się jeszcze bardziej tajemnicza i groźna. 
Świąteczny klimat dodatkowo potęgują opisy przygotowań do świąt; gorąca czekolada jest tu na wyciągnięcie ręki,  z kuchni dochodzą smakowite zapachy, do tego dodaj zadymkę, choinkę oraz opowieści przy kominku i jest po prostu bajkowo.

Od początku, gołym okiem widać, że powieść ta jest dla autorki bardzo osobista, zresztą Kate Milford wcale tego nie kryje w posłowiu. Główny bohater Milo, jest dzieckiem adoptowanym, co nie jest żadną tajemnicą. Chłopiec jest kochany, ma z rodzicami świetny kontakt, jednak niewiedza na temat własnego pochodzenia jest dla niego zwyczajnie bolesna i czasem mu doskwiera. Odkrywanie sekretów domu jest dla niego swoistą nauką i docieraniem do tego co ważne w życiu dorastającego nastolatka. 

Zupełnie oddzielnym smaczkiem jest osoba towarzyszki zabaw Milo, Meddy. Nie będę się tutaj rozpisywać, ale w trakcie lektury warto się uważnie przyglądać jej zachowaniu, a jako czytelnikom nasuną się nam interesujące wnioski. 

Przygoda w Greenglass House to bardzo sympatyczna lektura dla młodszych i starszych czytelników. Tym samym jest to kolejna pozycja wydawnictwa Dwukropek, którą wpisuję na swoją prywatną listę i która zyskuje honorowe miejsce na regale. Jednocześnie niecierpliwie czekam na kontynuację.

piątek, 27 grudnia 2019

Marah Woolf: Iskra bogów. Nie kochaj mnie

Autor: Marah Woolf
Tytuł: Iskra bogów. Nie kochaj mnie, t.1
Stron: 448
Wydawca: Media Rodzina









Okładka książki obiecuje typowy romans, co jest zdecydowanie mylące i nie wyczerpuje tematu. Do przeczytania zachęcił mnie opis treści, a głównie informacja, że powieść zawiera wątki związane z grecką mitologią, którą kocham.

Nastoletnia Jess, wspólnie z przyjaciółką Robyn, wyjeżdżają na obóz letni. Ma to być połączenie zajęć sportowych z humanistycznymi, takimi jak nauka starogreckiego, czy zajęcia teatralne. Pobyt na obozie ma być dla dziewczyny odpoczynkiem od przykrej codzienności i nieprzyjemnej sytuacji rodzinnej, o czym dowiadujemy się nieco później. 

Od początku jednak Jess prześladuje dziwny pech. Najpierw dziewczyny mają poważny wypadek samochodowy, z którego ledwo uchodzą z życiem. Ku zaskoczeniu i szoku Jess, okazuje się, że wydarzenie to pamięta tylko ona sama, zaś Robyn nie ma w ogóle pojęcia co się wydarzyło. Na miejscu w obozie Jess poznaje chłopaka, który może mieć coś wspólnego z wypadkiem. Caden jest oczywiście nieziemsko przystojny i bardzo tajemniczy. Sprawia wrażenie, że Jess mu się podoba, jednak ku rozpaczy naszej bohaterki chłopak przyjmuje awanse Robyn, która przecież ma chłopaka. Skłócenie dziewczyn wydaje się nieuchronne. 

Gdyby historia autorstwa Marah Woolf traktowała tylko o miłosnych perypetiach nastolatków nie byłaby niczym nowym. Ponieważ jednak autorka umieściła akcję powieści na pograniczu światów ludzi i greckich bogów, historia zyskuje całkiem nowy kształt. 
Caden nie jest zwykłym śmiertelnikiem. To Prometeusz. Ten sam, który stworzył ludzi, dał im ogień, a potem tak zadarł z Zeusem, że wylądował przykuty do Kaukazu, gdzie poddawany był torturze wydziobywania wątroby przez sępa. Od wielu setek lat, Prometeusz zostaje poddany pewnej próbie. Na skutek umowy z Zeusem, może znaleźć dziewczynę, która nie ulegnie jego urokowi, tym samym ratując tytana od klątwy. Jeśli dziewczyna się w nim zakocha, Prometeusz przegra.

Rudowłosa Jess jest totalnie nieodporna na urok Cadena, choć ten nieustannie wybiera Robyn, pogłębiając tylko przepaść między przyjaciółkami. Dlaczego tak robi i co z tego wyniknie? Lektura pierwszej części nie wyjaśnia wszystkich wątpliwości. 

W powieści mamy do czynienia z bogami greckimi, którzy są tu zdecydowanie bardzo przyjaźni. Atena i Apollo zachowują się jak ludzkie nastolatki, a Zeus i Hera to takie dobre wujostwo. Hermesa poznajemy z prowadzonych przez niego zapisków, zaś wrogiem numer jeden jest tu Argios, tajemniczy nieślubny syn Zeusa. Oprócz tego mamy mądre wilki, doradców Apolla, bazyliszka, Scyllę oraz nimfy. Autorka dość wiernie traktuje mitologię, tylko gdzieniegdzie lekko nagina ją do własnych potrzeb, co sama przyznaje w posłowiu. Tworzy m.in. postać diafani, czyli ludzi, którzy mają możliwość dostrzegania prawdziwej natury bogów i pamiętania o tym, co się wydarzyło.

Myślę, że książka spodoba się nastoletnim dziewczętom z dwóch powodów. Po pierwsze ciekawy jest wątek miłosny, a wątpliwości i dramaty, jakie przeżywają Jess i Robyn, bardzo prawdziwe.   Walka o tego samego chłopaka kosztem wieloletniej przyjaźni, problemy związane z rozstaniem rodziców i rozpadem rodziny to przecież dzisiejsza ludzka codzienność. Ponieważ całość jest podana w greckiej otoczce, może to zaowocować rozbudzeniem zainteresowania mitologią grecką. Korzyść jest zatem podwójna.

Autorka nie podaje nam wszystkich odpowiedzi na tacy. Nie znamy wszystkich przyczyn zachowania bohaterów, możemy się jednak domyślać, że jest to tylko ułomek jakiegoś większego planu. W końcu zmagania Prometeusza z Zeusem jeszcze się nie zakończyły. 

Iskra bogów to zgrabnie napisana i bardzo ładnie podana historia. Jest lekka i nie nuży, a pozostawia z uśmiechem na twarzy. Polecam, to bardzo miły czasoumilacz w mitologicznych klimatach.


Dziękuję!

niedziela, 22 grudnia 2019

Sabrina Jeffries: Czar wigilijnej nocy

Autor: Sabrina Jeffries
Tytuł: Czar wigilijnej nocy
Seria: Diablęta z Hallstead Hall, t.6
Stron: 364
Wydawca: BIS







Seria Diablęta z Hallstead Hall to flagowy cykl Sabriny Jeffries. Świetnie napisane, zabawne i pikantne powieści o perypetiach piątki rodzeństwa Olivera, Jarreta, Minerwy, Gabriela i Celii, którzy wedle dyrektywy ich babki mają rok na znalezienie sobie małżonków, jednocześnie nieświadomie przybliżając się do rozwiązania zagadki śmierci swoich rodziców czyta się od deski do deski. Przy okazji zalotów Gabriela do Virginii Weaverly poznajemy jej bliskiego kuzyna Pearce'a. Pokazuje się on jako lekkoduch i uwodziciel, jednak jego lojalność wobec kuzynki zjednała mu moją sympatię. Być może na fali popularności serii autorka postanowiła napisać szóstą powieść właśnie dla tego bohatera. 

Pearce, hrabia Devonmont jest człowiekiem bogatym i wpływowym, choć ma opinię uwodziciela i bawidamka. Poznajemy go, gdy ma 8 lat i, będąc w szkole z internatem, czeka niecierpliwie na przyjazd rodziców, którzy zabiorą go na wakacje do domu. Jakież jest jego rozczarowanie, gdy zamiast ukochanej mamy, przyjeżdża nieznany wuj, Isaac Weaverly i oświadcza, że odtąd każde wakacje będzie spędzał u nich! Krewny nie chce lub nie potrafi podać chłopcu powodów takiej decyzji rodziców. Przez następnych 20 lat Pearce także ich nie poznaje, wyrastając przez to na człowieka samotnego, samolubnego i twardego. Serce i dobrą wolę ma jedynie dla krewnych, którzy go wychowali, dla matki, która z niewiadomych przyczyn się od niego odwróciła, już nie. Dlatego, gdy umiera ojciec bohatera, ten łoży co prawda na utrzymanie i mieszkanie matki, jednak nie utrzymuje z nią żadnych kontaktów. 

Zbliża się jednak Boże Narodzenie i z rodzinnej posiadłości przychodzi wiadomość, że hrabina jest bardzo chora. Autorką listu jest jej dama do towarzystwa, młoda wdowa Camilla Stuart. Pearce bez zastanowienia przyjeżdża do matki, by ze zdumieniem zobaczyć, że ma się ona całkiem dobrze. Ktoś chyba tu trochę namieszał...

Trudno mi było traktować Czar wigilijnej nocy jako samodzielną powieść, głównie ze względu na jej długość i małą liczbę wydarzeń. Dla mnie to taka drobna nowela, dodatek do głównej serii. 
Dziej się tutaj bardzo mało i gdyby nie klimat przygotowań do świąt, w ogóle nie byłoby ciekawie. A tak mamy znane motywy, takie jak choinka, jarmark świąteczny, przygotowywanie skarpet na prezenty i potraw. Od razu wiemy, że Pearce i jego matka zyskują okazję, by wyjaśnić sobie wszystko i  odbudować więź, jaka ich kiedyś łączyła. Sympatycznie poprowadziła autorka wątek  romansowy między Pearcem a Camillą, która jest wdową z małym synkiem. 
Z rodziny Sharpe'ów na chwilę pojawia się tylko Gabriel, więc żadnych odwołań do serii właściwej tu nie ma i książkę można czytać zupełnie niezależnie od znajomości Diabląt...

Wartościowym wątkiem, który porusza autorka jest kwestia samodzielności życiowej kobiet całkowicie zależnych w tym świecie od woli mężczyzn. Na przykładzie historii matki Pearca oraz Camilli świetnie to widać; przykro patrzeć, że bez mężczyzny i jego pieniędzy kobieta nie znaczy nic. 

Czar wigilijnej nocy to przyjemny czasoumilacz, dobry na jedno popołudnie przy kawie.

środa, 18 grudnia 2019

Sylvain Tesson: Lato z Homerem

Autor: Sylvain Tesson
Tytuł: Lato z Homerem
Stron: 234
Wydawca: Noir sur Blanc










O Iliadzie i Odysei Homera słyszał chyba każdy, kto mieni się miłośnikiem literatury. Te   liczące ponad dwa i pół tysiąca lat historie to eposy, które mają swoje honorowe miejsce na półce literatury europejskiej. Jest to pozycja na tyle ważna, że wybrane elementy tych dzieł omawia się w szkołach niemal na każdym etapie nauczania. Dziś w natłoku przeróżnych, fantastycznych historii o nieprawdopodobnych przygodach różnorakich bohaterów, Iliada i Odyseja już nie robią takiego wrażenia jak, być może, powinny. Jeśli uczniowie zapamiętają, że jeden epos jest kroniką trwającej dekadę wojny, a jej najlepszym herosem jest Achilles, to już będzie dużo. Podobnie z Odyseją; Odys wraca dziesięć lat do ojczystej Itaki, przeżywając rozmaite przygody, narażając się bogom, potworom i własnym słabościom. A jednak wraca, bo jest uparty. I to w sumie chyba tyle. Mnogość imion, trudny, ozdobny język nie przysparzają tym dziełom sympatii młodego pokolenia. 

Z podobnego założenia, jako nastolatek wychodził Sylvain Tesson. Lekcje te nudziły go i nie był  tym odosobniony. Po latach, powrócił do lektury Iliady i Odysei, i jako człowiek dorosły, odebrał je zupełnie inaczej. Stało się tak być może dlatego, że w swoich licznych podróżach i przedsięwzięciach, zobaczył kawałek świata i mógł spojrzeć na wszystko z zupełnie innej perspektywy. A jeśli spojrzeć na jego życiowe osiągnięcia, to ta perspektywa jest naprawdę imponująca. Chcąc wymienić to czym się autor zajmował, należałoby raczej wymienić to czego nie robił i gdzie nie był. Wtedy byłoby łatwiej. Z wykształcenia geograf, jest przede wszystkim podróżnikiem. Objechał na rowerze świat, potem przeszedł na piechotę Himalaje, a konno przejechał ponad 3000 km azjatyckich stepów z Kazachstanu do Uzbekistanu.  Przewędrował także z Syberii do Indii, zdobywał katedry i inne zabytki, zasługując na miano księcia kotów.  Podczas większości swoich wypraw  nie korzystał ze zdobyczy współczesnej techniki, był całkowicie niezależny. To prawdziwy człowiek orkiestra: pisze książki, kręci filmy, wygłasza odczyty, współpracuje ze znanymi tytułami, takimi jak  Grands reportages  i  Le Figaro Magazine. W 2009 r. otrzymał nagrodę Goncourtów za opowiadanie (Une vie coucher dehors), a w 2011 Prix Medicis Essai za książkę W syberyjskich lasach.

Z Iliadą i Odyseją spotkał się ponownie, gdy przygotowywał cykl audycji radiowych i zaskoczył. Czytając oba dzieła, jako człowiek doświadczony, zdał sobie sprawę z ich epickości i uniwersalności. Słowem był porażony ich wielkością. I w ten właśnie sposób powstała ta książka. 

Przyjemnie czyta się refleksje człowieka, który umie opowiadać z pasją i jeśli tę pasję poczuje również czytelnik, to lekturę spokojnie można zaliczyć do udanych. Cytując fragmenty eposów autor zastanawia się nad naturą człowieka, nad przeznaczeniem, które rządzi naszym życiem. Z dużą swadą opisuje udział bogów w życiu bohaterów eposów oraz zastanawia się, czym tak naprawdę jest bohaterstwo i ile heroizmu było w poczynaniach takiego Achillesa czy Agamemnona. Najlepsze w tej książce jest to, że można ją czytać wybiórczo. Przykładowo: interesuje nas zagadnienie hybris, to możemy do niego przejść, nie martwiąc się, że coś nas ominie lub coś stracimy. Chcemy poczytać o naturze wojny czy ludzkim uporze? Wystarczy tylko sięgnąć do odpowiedniego rozdziału. A propos rozdziałów, nie są długie, więc nie zdążą znużyć czytelnika. 

Autor po ponownej lekturze eposów zaryzykował stwierdzenie, że jak malarstwo mogłoby poprzestać na malowidłach ściennych w Lascaux, tak twórczość literacka mogłaby się zakończyć właśnie na Iliadzie i Odysei. I jeśli na spokojnie, w sprzyjającej atmosferze dla czytania, dać się ponieść fali rozmyślań Sylviana Tessona, to faktycznie człowiek dochodzi do wniosku, że coś w tym jest. Książka Lato z Homerem jest taką dobrą sumą naszej wiedzy o literaturze i występujących w niej motywach. Przyjemnie jest o czymś poczytać, żeby w danym momencie powiedzieć sobie lub złapać się na myśli: no właśnie lub faktycznie też tak to widziałam. To dlatego zachęcam do lektury takich czytelników, którzy lubią się czytaniem delektować, zamyślić się, zatrzymać i zadumać na chwilę. To taki literacki deser.  



 Dziękuję!

sobota, 14 grudnia 2019

Frances Hardinge: Czara cieni

Autor: Frances Hardinge
Tytuł: Czara cieni
Stron: 440
Wydawca: Czarna Owca











Są tacy autorzy, którzy, nawet po jednej przeczytanej ich książce, zapadają w pamięć. Tak było właśnie z Frances Hardinge, gdy dwa lata temu przeczytałam jej Drzewo kłamstw. Chodziło nie tylko o oryginalnie opowiedzianą historię z dreszczykiem, w gotyckich klimatach. Głównie spodobał mi się sposób opowiadania i, choć historia była prosta do odczytania, bo mówiła o sile kłamstwa, które raz puszczone w obieg drastycznie się rozrasta, to snucie tej historii, ten nastrój grozy, przeplatające się ze sobą elementy realistyczne i fantastyczne, urzekły mnie i to bardzo. To dlatego, gdy zobaczyłam okładkę Czary cieni, najlepszą rekomendacją książki było dla mnie nazwisko jej autorki. I powiem od razu. Po raz kolejny się nie zawiodłam. Frances Hardinge ma wielki talent.


12-letnia Zgódka, jest niezwykłym dzieckiem. Sama jeszcze za dobrze nie rozumie, na czym ta niezwykłość polega, dobrze jednak wie, że nie jest taka jak inni ludzie. Dziewczynka mieszka z mamą w Topoli, małej osadzie pod Londynem w bardzo purytańskiej i surowej społeczności, która wszystko, co inne, ponadzmysłowe i umykające ramom realności, uważa za wymysł Szatana. Gdy niespodziewanie i tragicznie umiera matka dziewczynki, bohaterka trafia pod opiekę rodziny ojca, którego nigdy nie było jej dane poznać. Rodzina Fellmote’ów to ród bardzo stary i dobrze sytuowany, pozostający w bardzo bliskich kontaktach z samym królem. Źródłem ich mocy i potęgi jest pewien sekret, który wiąże się także z umiejętnościami Zgódki. Dziewczynka szybko zdaje sobie sprawę, że jest dla swoich krewnych tylko pionkiem w wielkie grze, toczącej się od wielu stuleci. Czy uniknie losu innych, podobnych do siebie? 


Powiedzieć, że świat Czary cieni jest magiczny i niezwykły, byłoby zbyt dużym uproszczeniem. On jest tak mroczny i tak niesamowity, że nie można się od niego oderwać. Realia życia przypominają późne średniowiecze. Przeplatający się ze sobą świat żywych i umarłych nie jest tylko biały ani tylko czarny. Duchy są żądne energii, mściwe i przewrotne, a żywi nie ustępują im pola. Czy osamotniona w swej walce nastolatka ma szansę wygrać z tabunem potężnych krewnych? Będzie trudno. A jeśli miałaby do pomocy grupę dziwacznych duchów? Szansa wzrasta, choć i tak łatwo nie będzie. 


Czara cieni to świetna powieść przygodowa. Nie da się nudzić podczas czytania, bo wciąż zmieniamy lokalizacje: Topola, zamek Felmotte’ów, podróż do Londynu i znowu zamek. Gdy już wydawało mi się, że przewiduję, co się stanie, autorka tak zawracała akcję, że nie mogłam wyjść z podziwu. Bardzo łatwo polubić główną bohaterkę, która jest zwyczajną, prostą dziewczyną, ma jednak ogromną wolę walki o siebie i głęboko zakorzenione poczucie godności i uczciwości. Jest także bardzo pomysłowa i nie poddaje się bez walki. No i jest jeszcze Niedźwiedź. Nie zdradzę jednak o co chodzi, by nie psuć przyjemności poznawania tej historii, a ten wątek, jest w całej książce jednym z lepszych. 


Jeśli ktoś czytał Drzewo kłamstw, to myślę, że nie muszę go specjalnie zachęcać do lektury Czary cieni. Jeśli jednak nie, to polecam lekturę ze szczerego serca. To barwna i zaskakująca historia, opowiedziana w sposób pomysłowy i sprawny. 

 Dziękuję!

sobota, 7 grudnia 2019

Christian White: Dziecko znikąd

Autor: Christian White
Tytuł: Dziecko znikąd
Stron: 376
Wydawca: Czarna Owca










Co byście powiedzieli, gdyby nagle, z dnia na dzień, okazało się, że  wasze dotychczasowe życie jest jakby nie wasze? Ludzie, których mieliście za krewnych, nie są żadną rodziną, a porywaczami, a całe, misternie splatane dorastanie jest podszyte kłamstwem? 


Gdy trzydziestoletnia Kimberly, mieszkanka Australii, spotyka Stuarta Wenta, od razu, podświadomie wie, że rewelacje, którymi ten ją zarzuca, muszą być prawdą. To znaczy generalnie można by się jeszcze połudzić i poszukać dziury w całym, ale zbyt wiele detali się zgadza, aby definitywnie te teorie odrzucić. Stuart oznajmia Kim, że jest jej bratem, że przed laty ona, jako dwulatka zaginęła i że ma na potwierdzenie tego solidne dowody. Co na to Kim? Nie ma wyjścia. Znajduje się w takim punkcie, że nie może porzucić możliwości odkrycia prawdy. Jedzie zatem do Ameryki, by zgłębić wszystkie mroczne sekrety swojej biologicznej rodziny. 


Autor Dziecka znikąd, budując fabułę, zastosował ciekawy zabieg. Już na początku książki dowiadujemy się, że to, co spotkało główną bohaterkę, jest prawdą. Dowody zebrane przez Stuarta nie pozostawiają wątpliwości. Nie wiemy natomiast, kto był sprawcą i jaki miał motyw i to na tym skupia się fabuła powieści. 


Narracja jest prowadzona na dwóch płaszczyznach; wtedy i teraz.

W rozdziałach zatytułowanych Wtedy obserwujemy losy bardzo intrygującej społeczności. Są to członkowie wspólnoty Kościoła Wewnętrznej Światłości. Prowadzą oni skromne i dość rygorystyczne życie i nie byłoby w tym nic dziwnego ani złego, gdyby nie węże. No właśnie. O co chodzi z wężami, nie zdradzę, powiem tylko, że motyw ten zasadniczo wiąże się z całą sprawą zniknięcia Kim.

Rozdziały pt. Teraz zabierają Kim, a nas razem z nią, do przeszłości, w której żyła przez chwilę jako mała dziewczynka. Bohaterka spotyka się z rodzicami, rodzeństwem, jednocześnie próbując dociec, co tak naprawdę stało się tamtego dnia, lub w dniach go poprzedzających. Szybko przekonujemy się, że nic tu nie jest takie, jakie się na pozór wydaje i że pod płaszczykiem pobożności kryją się ślepy, bezkrytyczny fanatyzm i okrucieństwo zdolne doprowadzić do śmierci. 


To dlatego, choć historia o samym porwaniu może być dość banalna, Dziecko znikąd okazuje się świetną lekturą, głównie dzięki intrygująco nakreślonej społeczności i jej wzajemnym powiązaniom.

Dziecko znikąd to bardzo dobry i wciągający od pierwszej strony thriller. Narracja jest tak lekko i sprawnie poprowadzona, że książkę właściwie czyta się jednym tchem. Powieść nie nuży, mile zaskakuje i wciąż dzieje się coś, co przykuwa uwagę czytelnika. Polecam miłośnikom historii z dreszczykiem.




Dziękuję!

poniedziałek, 2 grudnia 2019

Becky Albertalli & Adam Silvera: A jeśli to my

Autorzy: Becky Arbeltalli & Adam Silvera
Tytuł: A jeśli to my
Stron: 399
Wydawca: We need Ya









Książka A jeśli to my, to owoc pisarskiej współpracy Becky Albertalli, autorki świetnej powieści dla młodzieży Simon i inni homo sapiens, na podstawie której powstał też film kinowy, i Adama Silvery. Ten drugi autor także pisze powieści młodzieżowe, jednak przyznam, że nie miałam jeszcze styczności z jego utworami.

Głównymi bohaterami są dwaj nastoletni chłopcy, których połączy wakacyjne zauroczenie, więc jeśli ktoś nie przepada za historiami miłosnymi tego typu, to raczej nie jest to książka dla niego. Dziś już nie da się zaprzeczyć, ani unikać tematów związków osób homoseksualnych i zarówno na rynku filmowym, jak i książkowym takich historii pojawia się coraz więcej. 

Nowy Jork. 17-letni Arthur przyjechał tu z rodzicami tylko na okres wakacji. Ma odbyć staż w prawniczej firmie swojej mamy. Jego rówieśnik Ben właśnie zerwał z chłopakiem, z którym na dodatek ma uczęszczać do letniej szkoły, bo zawalił chemię. Jeśli nie nadrobi zaległości, będzie powtarzał klasę. Chłopcy spotykają się na poczcie i właściwie nie zdążą nawet się sobie przedstawić. Jednak spodobają się sobie na tyle, że postanowią się odszukać i sprawdzić, czy coś mogłoby ich połączyć. Trudne? A od czego ma się internet? Wraz z pomocą przyjaciół, Facebooka, Instagrama oraz innych drobnych aplikacji można wykonać naprawdę dobrą, śledczą robotę. 

O czym jest ta książka? Trudno to streścić w jednym zdaniu. Historia Bena, Arthura oraz ich przyjaciół to seria oczekiwań, marzeń, planów na przyszłość, lęków, obaw, drobnych porażek i sukcesów. Ci bohaterowie dopiero wchodzą w życie i na dobrą sprawę jeszcze nie wiedzą, jaka przyszłość ich czeka. Jedno jest pewne; chcieliby kochać, być kochani i akceptowani. Czy są na to gotowi, już dojrzali?  Może nie, a może to świat nie jest gotowy na nich?

A jeśli to my to ciepła, urokliwa i sympatyczna historia o poszukiwaniu siebie. Uczy, że w każdym związku konieczne jest zaufanie i otwarcie się na drugą osobę, co łączy się z tym, że czasem narażamy się na utratę tego zaufania, a co za tym idzie na ból i cierpienie. Tak to już bywa, że te sprawy są nieodłączne. Jednak, jeśli nie podejmiemy ryzyka, tracimy dużo więcej.

Zabawne perypetie Dylana, przyjaciela Bena, stanowiły świetne tło dla całej historii. 
Jeśli idzie o zakończenie, takie trochę w stylu amerykańskich romantycznych komedii, to zastanawiam się, czy czasami autorzy nie zostawili sobie furtki do kontynuacji. W sumie mogłoby wyjść z tego coś fajnego.

A jeśli to my to przyjemna historia na jesienne popołudnie. Oryginalny klimat Nowego Jorku, masa zabawnych zbiegów okoliczności i mądry, pouczający wydźwięk to niewątpliwe zalety tej historii.




Dziękuję!