niedziela, 30 sierpnia 2015

Dan Simmons: Terror

Autor: Dan Simmons
Tytuł: Terror
Stron: 692
Wydawca: Vesper






Stare przysłowie mówi, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Jest w tym trochę racji, ale gdyby człowiek nie był ciekawy świata, o ileż uboższe byłoby jego życie i o ileż węższe horyzonty. Jednak ten sam pęd do poznawania i zgłębiania tajemnic świata może być zgubny i zabójczy. Od czasu przeczytania powieści Dana Simmonsa myślę o tym znacznie częściej. Ceną ludzkiej ciekawości świata i chęci odkrywania go jest śmierć i to wcale nie ta nagła i gwałtowna, ale często ta powolna, czająca się gdzieś w ukryciu, jakby czekała na właściwy moment. 

Dan Simmons jest jednym z tych autorów, którego prozę poznać trzeba, choćby z tego powodu, że pisze ciekawie i robi to naprawdę dobrze. Jego powieści mogą się spodobać miłośnikom fantastyki, sensacji, kryminału, a nawet dramatu. To typowe cegły, ale tak skonstruowane, że zapomina się o objętości, a po prostu pochłania kolejne rozdziały, chcąc się dowiedzieć, jakie będzie zakończenie. 
Do tej pory przeczytałam, genialne moim zdaniem, Trupią otuchę i Drooda, teraz do tej grupy dołączył jeszcze Terror i widać, że autor przy tworzeniu swoich historii stosuje podobną zasadę. Faktyczne wydarzenia i historyczne postaci oplata nićmi fantastycznych, ponadzmysłowych motywów, które idealnie ze sobą współgrają. Z jednej strony otrzymujemy rzetelnie opisany, pełen ciekawych szczegółów świat przedstawiony, z interesującymi postaciami, z drugiej, wydarzenia, które, choć nierealne i niemożliwe, wydają się tak logiczne i prawdziwe, że trudno czasem określić, gdzie jest granica między jednym a drugim. Tak opowiedziana historia wciąga od początku do końca i co ważne, długo nie pozwala o sobie zapomnieć. Po lekturze Drooda, już nigdy nie spojrzę na Charlesa Dickensa tak jak dotąd, a wampiry i czasy II wojny światowej nabrały dla mnie, po przeczytaniu Trupiej otuchy, zupełnie innego wydźwięku. 
Podobnie jest w przypadku powieści Terror. Tym razem autor zajął się historią ekspedycji badawczej. 
Większość rozdziałów tej tragicznej w skutkach opowieści napisało samo życie, a literacka wyobraźnia Dana Simmonsa wypełniła białe plamy, tworząc zupełnie coś nowego. 

Rok 1845. Era wypraw morskich trwa. Obiektem zainteresowania człowieka stają się rejony podbiegunowe. Zadaniem członków załogi dwóch okrętów HMS Erebus i HMS Terror będzie znalezienie Przejścia Północno-Zachodniego. Jest to na tyle ważne, że pozwoliłoby to na opłynięcie Ameryki Północnej bez konieczności opływania wybrzeży Atlantyku i Pacyfiku. Kierownictwo wyprawy obejmuje sir John Franklin. Dowództwo jest dobrej myśli: okręty są starannie wykonane i doskonale wyposażone, a załoga odpowiednio dobrana. Jednak to, z czym przyjdzie się zmierzyć załodze, przejdzie ich najgorsze wyobrażenia. 
Oczami poszczególnych członków załogi śledzimy losy bohaterów. Dzięki temu, że perspektyw mamy kilka, nie tylko lepiej poznajemy samych bohaterów, ale też całą sytuację. Gdy zaczynamy czytać, okręty od kilkunastu miesięcy tkwią uwięzione w lodzie. Życie załogi skupia się teraz na przykrej codzienności, która inaczej wygląda z punktu widzenia dowódców (John Franklin, Francis Crozier), a inaczej z punktu widzenia lekarzy okrętowych (Goodsir), stewardów, czy matów. 
Obojętnie jak  starannie wyprawa nie byłaby przygotowana, okazuje się, że nic nie mogło przygotować bohaterów na to, z czym się tutaj spotkają. Autor starannie i drobiazgowo opisuje zmagania z zimnem, głodem, bezlitosną aurą oraz panoszącą się wszędzie beznadzieją, gdy stopniowo staje się jasne, że być może wiosną, lód wcale nie stopnieje. (Wiosną, dobre sobie). 
Ale to nie wszystko. Bo w lodzie czai się coś jeszcze. Coś pierwotnego, nieuchwytnego, co wcale nie ma dobrych zamiarów, czego kule się nie imają, a lód, jakby nie był gruby, nie stanowi żadnego problemu.

Początkowo miałam trochę obaw, bo opis sugeruje tematykę bardziej przyjazną dla męskiego grona czytelników, ale były to niepotrzebne obawy. Powieść wciąga od pierwszych stron, a starannie budowane napięcie, nie pozwala się od książki oderwać. Jednocześnie, co bardzo lubię w  tego typu historiach, czytelnik, chcąc nie chcąc, dowiaduje się mnóstwa ciekawych rzeczy na temat XIX-wiecznej żeglugi, ludzkiej mentalności w tamtych czasach oraz co najważniejsze, surowych i zabójczych warunków panujących na biegunie. 
Nowe wydanie powieści jest wzbogacone nie tylko o mapy, ryciny i zdjęcia, dotyczące wyprawy. Na końcu książki znajduje się bardzo ciekawe posłowie autorstwa Grzegorza Rachlewicza z Wydziału Nauk Geograficznych i Geologicznych Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Autor pokrótce przybliża czytelnikowi historię wypraw polarnych, których początek sięga XVI wieku. 

Trudno mi nie zachęcać do sięgnięcia po tę pozycję. Obawiam się, że w swoim pobożnym zachwycie mogę nie być obiektywna, ale książka jest naprawdę godna uwagi i niesamowicie wciąga. Chylę czoła przed autorem, który naprawdę starannie zebrał materiał, a potem przełożył go na język literackich wydarzeń. Opisać coś tak, aby chciało się to czytać z wypiekami na twarzy, jest sztuką. Stworzyć historię, w której zacierają się granice między tym co rzeczywiste, a tym co ponadzmysłowe, to prawdziwy kunszt. 
Lektura Terroru to prawdziwa uczta duchowa. Polecam, bo naprawdę warto. 

Dziękuję!

Tego autora przeczytałam także:
Drood 
oraz
Trupia otucha  
 

piątek, 28 sierpnia 2015

J.K. Rowling: Harry Potter i więzień Azkabanu

Autor: J.K. Rowling
Tytuł: Harry Potter i więzień Azkabanu
Seria: Harry Potter, t.3
Stron: 460
Wydawca: Media Rodzina






Wakacje w domu Dursleyów znowu wloką się niemiłosiernie wolno i Harry niecierpliwie czeka na rozpoczęcie roku szkolnego. Kiedy już wydaje mu się, że nic złego nie może się wydarzyć, w odwiedziny przyjeżdża znienawidzona ciotka Marge, która, o ile to możliwe, jest jeszcze gorsza niż wujostwo. Jej wizyta kończy się wielką katastrofą, w wyniku której Harry jest zmuszony opuścić dom Dursleyów i przenieść się na ulicę Pokątną, aby tam doczekać końca wakacji. 

Takim oto mocnym i niespodziewanym akcentem zaczyna się trzeci tom przygód nastoletniego czarodzieja. Harry'ego i jego przyjaciół czekają nowe perypetie, przygody i wyzwania. W tomie trzecim pojawiają się nie tylko nowi bohaterowie, którzy odegrają kluczową rolę w kolejnych częściach serii, ale też kolejne magiczne istoty, stworzenia i lokalizacje. Z każdym kolejnym tomem serii, jest trochę tak, jak ze zdobywaniem lvl w grze; pojawia się coraz więcej szczegółów i detali, które znacznie wzbogacają świat przedstawiony.  

Fabuła tomu trzeciego skupia się na wydarzeniach związanych z ucieczką Syriusza Blacka z więzienia w Azkabanie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Black był bardzo związany z nieżyjącymi rodzicami Harry'ego. W związku z tym, w Hogwarcie pojawiają się więzienni strażnicy zwani Dementorami. Ich obecność, trudna i nieprzyjemna dla wszystkich, a dla Harry'ego szczególnie, będzie wymagać od bohatera nauczenia się sposobu obrony przed ich niszczącym wpływem. 
Oprócz tego w zupełnie nowej roli, oczyszczony z zarzutów w poprzednim tomie, objawi się Hagrid, z czego wynikną kolejne komplikacje. 
Stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią obejmie profesor Remus Lupin. Czy okaże się lepszy od swoich poprzedników Quirrella i Lockhearta?

W tomie trzecim świat przedstawiony wzbogaci się o nową lokalizację, jaką będzie Hogsmeade czyli wioska zamieszkana wyłącznie przez czarodziejów. Odwiedziny w tzw. Miodowym Królestwie będą dla uczniów spełnieniem marzeń.
Ponieważ życie w Hogwarcie ma swój stały rytm, znowu będziemy uczestniczyć w świątecznych ucztach, kibicować drużynom w rywalizacji domów oraz oczywiście w rozgrywkach Quiditcha. 
Harry, niespodziewanie dla samego siebie, pozna szczegóły z przeszłości swoich rodziców, dowie się, dlaczego profesor Snape, tak bardzo go nie lubi, a także jak zwykle, będzie próbował wpłynąć na bieg wydarzeń, bo przecież nie można zostawić wszystkiego na głowie dorosłych. 

Akcja tomu trzeciego nie zwalnia ani na chwilę; jest zabawnie, intrygująco i wciągająco. Do samego końca nie wiadomo, kto stoi po czyjej stronie i jak potoczą się losy bohaterów. I kiedy już wydaje się, że to koniec, zawsze może okazać się, że jednak jeszcze nie wszystko stracone. 
W moim odczuciu tom trzeci jest w pewnym sensie przełomowy i kończy weselszy etap przygód Harry'ego. Póki co jeszcze nikt  na poważnie nie ucierpiał, nie było o co płakać, bo wszystko dało się naprawić i uratować. Doszło po prostu do masy różnych zbiegów okoliczności, w wyniku których potem zdarzą się różne rzeczy. W tomie czwartym będzie już zupełnie inaczej. Ale o tym niebawem. :)

środa, 26 sierpnia 2015

Kai Meyer: Upadek Arkadii

Autor: Kai Meyer
Tytuł: Upadek Arkadii
Seria: Trylogia Arkadyjska , t.3
Stron: 456
Wydawca: Media Rodzina





Z dawnej mitycznej Arkadii, w której dwanaście niesamowitych dynastii żyło, niczym bogowie, nie zostało praktycznie nic. 
Współcześni żyjący członkowie Rodzin, dziś muszą ukrywać swoją prawdziwą naturę i działania pod płaszczykiem mafii. Zmiennokształtność, kiedyś powód do dumy, dziś jest niebezpiecznym i niewygodnym sekretem. 
Czy wychodzący na wolność po trzydziestu latach więzienia, Głodomór odnowi stare tradycje i na nowo zjednoczy rody? 

Rosa i Alessandro dobrze wiedzą, że ich kłopoty nie skończyły się, wręcz przeciwnie; nadciąga nowe zagrożenie. Canevarowie i Alcantarowie niezadowoleni, że na czele rodzin stoi dwójka nastolatków, która za nic nie daje sobą manipulować, nie słucha nikogo, a na dodatek, wbrew odwiecznym zakazom, połączyła się w parę, postanawiają raz na zawsze pozbyć się dwójki niewygodnych, niedojrzałych capo. 
W trakcie spotkania z sędzią Quattrini, która próbuje przekonać młodych, by poszli na współpracę z policją, dochodzi do ataku: dwie olbrzymie harpiopodobne sowy zabijają sędzię oraz próbują porwać Rosę i Alessandra. 

Od tej pory bohaterowie niczym Bonnie i Clyde,  z policjantką zakładniczką w bagażniku, będą uciekać, a po piętach będą im deptać nie tylko wściekła policja, ale też zdeterminowane, by ich zlikwidować, rodziny. 
W trakcie ucieczki młodzi będą nadal odkrywać rodzinne tajemnice. 
Przed Rosą stanie nie lada wyzwanie, by wreszcie zapanować nad swoimi przemianami oraz by dowiedzieć się, co tak naprawdę stało się z jej ojcem i kim jest tajemniczy Apolonio. Wspólnie z ukochanym Alessandro spróbują odnaleźć starą księgę, w której dokładnie opisano przyczyny, wedle których Lamiom i Panterom nie wolno się łączyć. Stało się to podstawą do stworzenia konkordatu, który ostatnio został zerwany. 
W tomie trzecim wreszcie poznajemy tajemniczego Thanassisa, który mieszka na olbrzymim statku, będącym czymś w rodzaju azylu dla ludzko-zwierzęcych hybryd, efektów eksperymentów Sigismondisa. 

Chyba po raz pierwszy spotykam się z trylogią, w której tom pierwszy jest średni, drugi znacznie lepszy, a trzeci najlepszy. 
W tomie trzecim akcja pędzi na łeb, na szyję. Bohaterowie nigdzie nie mogą zatrzymać się na dłużej, bo nieustannie ktoś ich ściga. A to policja, a to mafia, a to krwiożercze Malandry. Nie wiadomo, komu można zaufać, bo każdy tutaj przędzie dla własnej korzyści i nie zawaha się zdradzić, sprzedać, a nawet zabić. W swoim dążeniu do władzy i panowania nad innymi Arkadyjczycy są straszni, co gorsza po tylu wiekach upadku, niczego się nie nauczyli. Nie potrafią się ze sobą zjednoczyć, bo jedyne co umieją, to walczyć i zabijać. Nie przemawiają do nich rozumowe, logiczne argumenty Alessandra, że we współczesnym świecie, ich życie nie może wyglądać tak jak to było w starożytności. Za to naiwnie wierzą oszalałemu starcowi, że rytualne zabójstwo dwojga niewinnych nastolatków, przywróci to, co dawno stracili. 

Upadek Arkadii to najlepsza cześć trylogii i czytało mi się ją świetnie. Jest tu wszystko co lubię: szybka akcja, nieckliwy romans i dojrzewający na oczach czytelnika bohaterowie. Autor także umiejętnie balansuje między tym co realne, a tym co ponadzmysłowe. Finał i takie potraktowanie greckich bóstw (a konkretnie ich istnienia) bardzo mi przypadł do gustu. 
Zakończenie jest w pewnym sensie otwarte, co też jest uzasadnione, bo przecież bohaterowie są tak młodzi, że ich życie i to, kim będą może się jeszcze różne ułożyć. 
Mimo początkowych trudności w czytaniu tomu pierwszego bardzo się cieszę, że na nim nie poprzestałam. Cała trylogia jest naprawdę świetna i godna poznania. Może to być niezła gratka dla miłośników mitologii, mafii i zmiennokształtnych. Polecam.


Trylogia Arkadyjska 

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

J. K. Rowling: Harry Potter i Komnata Tajemnic

Autor: J. K. Rowling 
Tytuł: Harry Potter i Komnata Tajemnic
Seria: Harry Potter, t.2
Stron: 359
Wydawca: Media Rodzina 






Po pełnym przygód i niezapomnianych wrażeń pierwszym roku w Hogwarcie, Harry spędza wakacje w domu Dursleyów. W ich wzajemnych relacjach nie ma polepszenia, właściwie jest nawet gorzej. Wujostwo przerażeni i niepogodzeni z tym, że siostrzeniec jest czarodziejem, z trudem znoszą obecność chłopca pod swoim dachem. Teoretycznie niby traktują go lepiej, bo ma teraz własny pokój, ale nie zaprzestali zakazów, złośliwych docinków i aluzji na temat rodziców chłopca. 
Dodatkowo Harry czuje się zapomniany przez przyjaciół, gdyż nie dostał od nich ani jednego listu. 

W dzień ważnej kolacji, Harry'ego odwiedza skrzat domowy Zgredek i mówi, że chłopiec nie może wrócić w tym roku do Hogwartu, bo czeka go tam niebezpieczeństwo. Bohater oczywiście nie bierze tych ostrzeżeń na poważnie, zresztą Hogwart stał się dla niego domem, którego nigdy nie miał, jakże by więc miał teraz tam nie wracać? 

Drugi tom cyklu o przygodach młodego czarodzieja i jego przyjaciół ukazuje nam drugi rok nauki w Szkole Czarodziejstwa i Magii Hogwarcie. 
Na początku wspólnie z Harrym odwiedzamy Norę, czyli szalone domostwo rodziny Weasleyów. Potem czeka nas szalona podróż zaczarowanym samochodem i spotkanie z Bijącą Wierzbą, a potem to już jazda i intryga na całego. 
Gdy w szkole zaczynają się dziać dziwne rzeczy i niepokojące wypadki, narastają pogłoski o otwarciu legendarnej Komnaty Tajemnic, w której podobno kryje się straszliwa bestia i nad którą zapanować może tylko prawowity dziedzic Salazara Slytherina. Kto nim jest? Harry, wraz z przyjaciółmi Ronem i Hermioną, spróbuje się tego dowiedzieć. Klucz do tajemnicy sprzed 50 lat jest bliżej niż mogłoby się wydawać. 
W tomie drugim niebezpieczeństwo przybiera poważne i realne rozmiary; ucierpią nie tylko zwierzęta i ludzie, ale nawet duchy. 
Co jeszcze? 
W Hogwarcie zostanie zatrudniony nowy nauczyciel obrony przed czarną magią, istny celebryta i laluś Gilderoy Lockheart. Wszystkie wydarzenia i perypetie z nim związane przysporzą czytelnikowi masę śmiechu i dobrej zabawy. 
Ponadto.
Dowiemy się, jak działa Eliksir Wielosokowy. Zawitamy na nietypowe przyjęcie z okazji rocznicy śmierci. Poznamy kolejne zwierzątka z inwentarza Hagrida. Powalczymy w klubie pojedynków. Nauczymy się, jak opiekować się mandragorami, odgnomić ogródek i poznamy cenę sławy. 
Oczywiście obowiązkowo zgłębimy kolejne tajemnice Lorda Voldemorta. 

Drugi tom gwarantuje dużo dobrej zabawy, napięcia i suspensu. Podobnie jak część pierwszą, tom drugi czyta się lekko, łatwo i przyjemnie. 
Kto pół wieku temu otworzył Komnatę Tajemnic i co z niej wyszło? Dlaczego Jęcząca Marta stale zalewa łazienkę dla dziewczyn? Jakie właściwości mają łzy Feniksa? Kim są szlama i charłak? Która kara jest gorsza: pucowanie trofeów czy odpisywanie na listy wielbicielek?
Na te i wiele innych pytań odpowiedzi daje druga część cyklu. 
Wspaniała czytelnicza uczta, super zabawa, dobra lektura na leniwe popołudnie. 
Polecam.

sobota, 22 sierpnia 2015

Scott Westerfeld: Brzydcy

Autor: Scott Westerfeld
Tytuł: Brzydcy
Seria: Brzydcy, t.1
Stron: 436
Wydawca: Egmont






Do lektury powieści Brzydcy nie zachęcił mnie ani tytuł, ani okładka, ani opis. Wszystko to wydawało mi się takie jakieś banalne. Szalę przeważyło nazwisko autora, którego znam z fantastycznego, utrzymanego w steampunkowym klimacie cyklu Lewiatan. Pomyślałam, że coś co wyszło spod pióra tego autora, nie może być nijakie. I miałam rację. 




Nie ma, a jeśli jest, to niewiele takich osób, które nie chciałby w sobie czegoś zmienić lub poprawić. Mam na myśli rzecz jasna cechy zewnętrzne naszego wyglądu. Gdyby istniała taka możliwość, jedni chętnie skorygowaliby sobie nosy, inni wygładzili cerę, zniwelowali zmarszczki. Kobietom marzy się powiększanie biustu, odsysanie tłuszczu, czy wypełnianie warg. Mężczyźni chcieliby być wysocy, z rzeźbą na brzuchu, na widok której kobiety by mdlały. 

Na tym właśnie pomyśle oparł swoją trylogię Scott Westerfeld. W stworzonym przez niego świecie każdy obywatel w wieku lat 16 przechodzi gruntowną operację, w wyniku której staje się śliczny. Dosłownie. Od tego momentu życie takiego obywatela przypomina raj. Jego uroda zachwyca i jest bezkonkurencyjna, bo nie ma ani jednego mankamentu. Teraz czeka go życie pełne imprez, szalonych zabaw i wyszukanych rozrywek. 
Niespełna 16-letnia Tally niecierpliwie odlicza dni, zostało jej 3 miesiące, gdy wreszcie stanie się śliczna i dołączy do przyjaciół, którzy już zabieg przeszli. Nie znaczy to, że obecnie Tally i inni, którzy operacji nie przeszli, są jacyś zdeformowani, czy koszmarnie szpetni. Można powiedzieć, że są przeciętni, jednak warunkowanie umysłowe obywateli jest tak głęboko zakorzenione, że owa przeciętność jest uważana za brzydotę, dlatego wszyscy tak niecierpliwie oczekują momentu, w którym będą mogli przejść operację.

Tęskniąc za ukochanym przyjacielem Perisem, Tally snuje się po mieście i przypadkiem poznaje Shy, którą też niebawem czeka zabieg. Dziewczyny zaprzyjaźniają się i wtedy Shy zdradza Tally, że planuje ucieczkę poza miasto. Shy nie ma ochoty na zabieg; woli dołączyć do przyjaciół, mieszkających w osadzie poza granicami miasta. Tally jest zbulwersowana i nie rozumie motywów przyjaciółki. 
Przyjdzie jednak czas, gdy będzie musiała dokonać wyboru pomiędzy tym, czy chce w końcu stać się wymarzoną śliczną i żyć jak pączek w słodkim maśle, czy poznać inną stronę życia, w której nie wszystko jest symetryczne i idealne. 

Muszę przyznać, że mimo że nie polubiłam głównej bohaterki, to na jej przykładzie autor świetnie pokazuje pogoń wielu ludzi za zewnętrzną urodą i pięknem spod skalpela. Ile jest w stanie zrobić człowiek, by wyglądać jak z komputerowo wygenerowanego obrazka? Czy po zabiegu nadal będzie sobą? Czy to, kim był w środku, jakim był człowiekiem, pozostanie takie samo? Czy może stanie się pusty, płytki i ogłupiały, niezdolny do samokrytyki, autoanalizy i głębszych uczuć? 

Krótko mówiąc pierwszy tom cyklu jest naprawdę świetny i czyta się go z wielką przyjemnością. Przekaz tej historii jest niezwykle czytelny: zewnętrzne piękno może skrywać wewnętrzny chłód i nieczułość na drugiego człowieka, na piękno świata, a nawet czyste okrucieństwo, bo gdy coś się tak za mocno ulepsza, to należałoby też pamiętać o wnętrzu, które jest równie ważne, a może nawet ważniejsze. 
Polecam, bardzo mądra historia.

czwartek, 20 sierpnia 2015

K. Bromberg: W zderzeniu z miłością

Autor: K. Bromberg
Tytuł: W zderzeniu z miłością
Cykl: Driven, t.3
Stron: 504
Wydawca: Helion





Czy związek grzecznej dziewczyny o typowo samarytańskich pobudkach, na wskroś dobrej i kochającej  z egoistą, playboyem, ukrywającym mrok w duszy ma szansę przetrwać? Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że jedyne co ich może połączyć, to szybki seks bez zobowiązań, a potem nagłe rozstanie. On szybko by zapomniał, ona za to cierpiałaby bardzo długo, bo mimo że niczego jej nie obiecywał, to oczywiście od razu zdążyła się w nim zakochać. 
Jeśli jednak przyjrzeć się temu wszystkiemu bliżej, to można zaryzykować stwierdzenie, że być może istnieje pewna szansa na romantyczny happy end. 

Drugi tom serii zakończył się bardzo dramatycznie; Colton miał poważny wypadek na torze. Autorka pozostawiła Rylee i czytelnika z ogromnym dylematem. W to, że bohater przeżyje nikt nie wątpił, ale co będzie z nim dalej, w jakim stanie będzie i jak ułożą się jego relacje z Rylee, której przecież wyznał wreszcie swoje uczucia? Takie zakończenie nie pozostawia czytelnikowi wyjścia, po prostu sięga się po część trzecią i zaczyna czytać. 

Trzeci tom serii jest największy objętościowo i myślę, że wynika to ze starań autorki, która chciała, jak sama pisze w końcowym posłowiu, sprostać wymaganiom czytelników, przedstawić historię rzetelnie i zgrabnie rozwiązać wszystkie wątki. Pomysłów miała całkiem sporo, no i wyszła z tego 500-stronicowa powieść, ale trzeba przyznać, że mimo takiej objętości nudzić się nie dało. 
W tomie trzecim obserwujemy zatem liczne komplikacje w związku Rylee i Coltona, którzy teraz już jako para będą musieli im stawić czoło. Nie znaczy to jednak, że między tą dwójką jest już słodko, romantycznie i gładko. Będą oczywiście ostre sprzeczki, niedomówienia i przykre słowa. Będą obawy i rozdrapywanie ran, ale wszystko to wejdzie już na zupełnie nowy poziom, bo od tej pory będą się zajmować tym wszystkim razem. 

Oprócz tragicznych ran z dzieciństwa, Colton dostanie w wypadku nowe, z którymi też będzie musiał się uporać. Luki w pamięci, niesprawna ręka i strach przed ponownym wejściem do samochodu czy na tor, sprawią, że będzie równie ciężki w obyciu, jak wcześniej, a może nawet jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe. Rylee z godną podziwu cierpliwością, ale i większą stanowczością niż dawniej  będzie go wspierać i kochać. 
Dwójka głównych bohaterów przechodzi naprawdę dużą przemianę. Rylee z cichej myszki, którą wcześniej była, ewoluuje wręcz do lwicy, która wściekle broni bliskich w obliczu zagrożenia i nie chodzi tu tylko o Coltona, ale też o chłopców z Domu. 
Colton natomiast z cynicznego bawidamka, który przygodnym seksem stara się zagłuszyć wewnętrzny ból, nagle zaczyna myśleć o rzeczach, na których wspomnienie jeszcze nie tak dawno wpadał w gniew pomieszany z paniką. Zanim jednak do tego dojdzie bohater będzie musiał uporać się z przeszłością, odbyć kilka szczerych, bolesnych rozmów, trochę się pociskać, jak to ma we zwyczaju i zwyczajnie o siebie powalczyć. A naprawdę ma dla kogo. Adopcyjnej rodziny można mu tylko zazdrościć, a Becksa, (przyjaciela i brata w jednym), no cóż... Becks jest po prostu wspaniały. 

Finałowy tom trylogii pokazuje wychodzenie bohatera z murów, które, powodowany lękiem, wstydem i poczuciem winy, wybudował wokół siebie przez lata. Nie dzieje się to z rozdziału na rozdział, jak za dotknięciem różdżki, czy wciśnięcia pstryczka. To długi proces, który najprościej opisują słowa: jeden krok do przodu, dwa kroki w tył. W tomie trzecim udaje się, choć w części, wyobrazić sobie (bo żeby dokładnie zrozumieć, to chyba niemożliwe), z jakim ogromnym ciężarem na co dzień i w kontaktach międzyludzkich musi borykać się ktoś, kto w dzieciństwie przeżył to, co Colton. W świetle tego uzasadnione są huśtawki nastrojów, niewchodzenie w związki i notoryczne odpychanie od siebie kochających ludzi. 

Narratorką powieści przeważnie jest Rylee, ale od czasu do czasu autorka oddaje głos Coltonowi, który na swój czasami szczeniacki, często wulgarny sposób, opowiada co też się obecnie dzieje w jego głowie i sercu. Dzięki temu cała historia jest pełniejsza i niejednostronna. 

Myślę, że trylogia może przypaść do gustu dwóm grupom czytelników. Jeśli ktoś lubi dużą liczbę scen erotycznych z dokładnymi opisami, to, nie licząc części pierwszej, bo tam w sumie nie było tego dużo, będzie lekturą usatysfakcjonowany. Jeśli natomiast czytelnik lubi zajrzeć pod powierzchnię, tego co niby oczywiste i poszukać tam dramatu psychologicznego, to też powinien być zadowolony. A jeśli ktoś lubi i jedno i drugie, (to w sumie wychodzą teraz trzy grupy), to trylogię Driven musi przeczytać obowiązkowo.


Wyścigowa trylogia Driven 

wtorek, 18 sierpnia 2015

J. K. Rowling: Harry Potter i kamień filozoficzny

Autor: J. K. Rowling
Tytuł: Harry Potter i kamień filozoficzny
Seria: Harry Potter, t.1
Stron: 384
Wydawca: Media Rodzina




Moja przygoda z cyklem zaczęła się ponad 10 lat temu, w dość trudnym dla mnie czasie. Zmiany spowodowane śmiercią bliskiej mi osoby, były trudne do zaakceptowania, a zmieniło się naprawdę dużo. Książkę dostałam na imieniny od Mamy i przepadłam na całe popołudnie. Powieść, choć adresowana głównie do młodszego czytelnika, była dla mnie miłą odskocznią od przykrej rzeczywistości, która ułożyła się tak bardzo nie po mojej myśli.
W ciągu kilku najbliższych lat cykl stopniowo stawał się coraz większym literackim i kulturowym fenomenem, budząc zachwyty, kontrowersje i przyciągając coraz to nowsze rzesze czytelników. 
Gdy zaczynałam czytać, cykl liczył on sobie dopiero 4 tomy i pamiętam jak niecierpliwie oczekiwaliśmy z przyjaciółmi na nadejście piątki, szóstki, a w końcu siódemki. Spekulacjom nie było końca. 

Harry'ego Pottera poznajemy, gdy jest niemowlęciem. Jego rodzice zginęli w starciu z potężnym czarnoksiężnikiem Voldemortem, chłopiec z nieznanych nikomu powodów, ocalał. Jedyną pamiątką po tamtym wydarzeniu jest blizna na czole w kształcie błyskawicy. Ponieważ nie miał on innych krewnych, przyjaciele rodziców, umieścili chłopca w domu wujostwa Dursleyów, rodziny określanej mianej mugolskiej czyli niemagicznej. Niezadowoleni z takiego obrotu sprawy Dursleyowie, zapewnili chłopcu dach nad głową i nic poza tym. Kolejnych 10 lat będzie dla dorastającego Harry'ego pasmem upokorzeń, przykrości, docinków i niekiedy dziwnych przypadków, za które winą jest obarczany właśnie on.
Wszystko ulega zmianie na kilka dni przed 11 urodzinami chłopca. Dom Dursley'ów dosłownie zostaje zasypany listami adresowanymi do Harry'ego. W liście znajduje się informacja, że Harry został przyjęty do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Jest to dla niego tym większy szok, że nie miał on pojęcia o tym, ani kim byli jego rodzice, ani jak zginęli. Wujostwo na prywatny użytek wymyślili historię o wypadku samochodowym. 
W ten oto sposób zaczyna się przygoda życia Harry'ego i rzecz jasna czytelnika :).
Wspólnie z bohaterem trafiamy do szkoły magii, mieszczącej się w ogromnym zamku, oczywiście ukrytym przed oczami zwykłych śmiertelników. Świat czarodziejów mieści się jakby w naszej rzeczywistości, ale nie dla wszystkich jest on widoczny. Dbaniem o to, by pozostał ukryty, zajmuje się Ministerstwo Magii. 
W nowej szkole Harry pozna dwójkę swoich najlepszych przyjaciół: rudowłosego Rona Wesleya i przemądrzałą prymuskę Hermionę Granger, zaprzyjaźni się także z gajowym Hagridem. 
Stopniowo Hogwart stanie się dla chłopca prawdziwym domem, o którego bezpieczeństwo będzie walczył i w którym odkryje mnóstwo tajemnic. Hogwart jest bowiem niczym pudełko skrytka; postaci w ściennych portretach ruszają się i mogą się przemieszczać. Między żywymi przechadzają się najprawdziwsze duchy, a mnogość komnat kryje w sobie liczne zagadki, dramaty i sekrety. Hogwart to także niezwykłe i barwne grono pedagogiczne z  mądrym i szlachetnym profesorem Albusem Dumbledorem na czele.
Motywem przewodnim, wokół którego obraca się cała intryga jest tutaj tytułowy kamień filozoficzny. Ta tajemnicza substancja, która może obdarować swojego posiadacza nieśmiertelnością, stanie się pierwszym podejściem Voldemorta do tego, by powrócić do świata żywych, bowiem w to, że nie żyje, czytelnik nie wierzy. Wiemy jedynie, że zniknął, a jego imię budzi wśród czarodziejów taki lęk, że boją się go nawet wypowiadać. 
Harry wspólnie z przyjaciółmi, spróbuje odkryć tajemnicę skrytki bankowej, a po drodze będzie walczył z górskim trollem, trafi do drużyny quiditcha,   zobaczy swoich krewnych w tafli magicznego zwierciadła, ale przede wszystkim po raz pierwszy spotka swojego zaprzysięgłego wroga, z którym odtąd w każdym tomie będzie się ścierał, odkrywając przed czytelnikiem tajemnice Czarnego Pana.
Harry Potter i kamień filozoficzny to tak naprawdę dopiero początek wielkiej przygody młodego czarodzieja. Póki co jest jeszcze względnie bezpiecznie, z czasem jednak atmosfera zagęści się. Książka jest zabawna i widać, że autorka ma naprawdę dużo ciekawych pomysłów. Postaci mogą się wydawać dość jednoznaczne, ale z tomu na tom, ten podział będzie się zacierał i trudno będzie zgadnąć, po której stronie kto jest. 
Sięgam po cykl po raz trzeci, tym razem skuszona adaptacją filmową, serwowaną nam co tydzień na ekranach tv. Filmy oglądam po raz pierwszy i z tygodnia na tydzień narastało we mnie pragnienie, by odświeżyć sobie książki. Pierwszy tom przeczytałam w jedno popołudnie. 
A Wy? Znacie, czytaliście, macie w planach? A może ze zwykłej przekory unikacie?

niedziela, 16 sierpnia 2015

Ally Condie: Dobrani

Autor: Ally Condie
Tytuł: Dobrani
Stron: 352
Wydawca: Prószyński i S-ka




Na książkę trafiłam zupełnie przypadkiem przeglądając LC i zdecydowałam się ją przeczytać. Powieść, mimo że niepozorna, okazała się bardzo mądrą, spójnie napisaną książką, o klimacie podobnym do orwellowskiego Roku 1984. 

W świecie, w którym żyją Cassia i jej bliscy, wszystko ma swoje miejsce, czas, jest dokładnie wyliczone i zaplanowane. Każdy element życia obywatela, każda jego decyzja są skrupulatnie kontrolowane. Przyszłych małżonków dobiera się na podstawie komputerowych wyliczeń, pracę daje się na podstawie dokładnie przeprowadzonych testów, jedzenie wydaje się w dokładnie wyliczonych w kalorie porcjach. Nie można mieć własnych, prywatnych pamiątek, nie ma wolności w sferze literatury, gier czy muzyki, wszystko ma wąskie, ściśle i starannie wyselekcjonowane kanony. Dokładnie obliczona jest nie tylko jakość życia obywateli, ale nawet jego długość. Ten świat działa jak dobrze naoliwiona machina, w której każdy jest trybikiem, należy dodać, bacznie obserwowanym. 

Cassia z utęsknieniem czeka na swój pierwszy Bankiet, na którym pozna swojego wybranka. Ku swojemu zaskoczeniu dowiaduje się, że zostanie nim jej bliski sąsiad i przyjaciel z dzieciństwa, Xander. Kiedy jednak dziewczyna przegląda plik ze standardowymi informacjami na temat Xandera, na krótką chwilę pojawia się tam zdjęcie innego chłopaka. Ta jedna pomyłka, awaria, czy błąd, powodują, że od tej pory życie Cassii ulegnie zmianie. Ten drugi chłopak też nie jest jej obcy, jednak od tej chwili spojrzy na niego innymi oczyma. 

Początek powieści i ceremonia doboru mogą sugerować kolejny romans w krainie negatywnej utopii. Nic bardziej mylnego. 
Z perspektywy Cassii mamy okazję obserwować jak działa i wygląda społeczeństwo. Nie podano tu przyczyn, dla których tak to właśnie wygląda, ale palenie dzieł sztuki, konieczność noszenia przy sobie pigułek, monitorowanie snów, kojarzą się z fabułą filmu Equilibrium. Wspomina się też o toczącej się gdzieś na obrzeżach wojnie, można więc podejrzewać, że jest to próba odnowienia społeczeństwa. 
Nie zabrania się tutaj obywatelom czuć i kochać, ale nie jest mile widziane, sprzeciwianie się doborowi. Słowem, ma być tak, jak z góry to narzucono. Wszystko oczywiście po to, by żyć optymalnie długo, nie zapadać na choroby i być zdrowym członkiem zdrowego społeczeństwa.

Początkowo fabuła rozwija się dość wolno i właściwie nie ma tu mowy o ognistym romansie, zresztą nie o to tak naprawdę chodzi. Wszystkie wydarzenia, decyzje bohaterów łączy jeden motyw przewodni, a mianowicie wolność wyboru, tego co chce się aktualnie robić, z kim być, kogo kochać, jakie mieć w domu rzeczy. Okazuje się, że życie bez tych wszystkich drobiazgów, którym ludzie lubią się otaczać, jest zwyczajnie puste i bezbarwne. 

Jak wspomniałam wcześniej, powieść klimatem jest zbliżona do Roku 1984. Inwigilacja życia obywateli jest tak wszechobecna, że aż straszna. Podobnie jak boleśnie przekonał się o tym Winston Smith, tak i bohaterowie Dobranych zobaczą,  że  nie ma opcji, że władza czegoś nie widzi. Jeśli nawet nam się wydaje, że nie widzi, to prawdopodobnie przeprowadza eksperyment i dlatego nie reaguje.
Ta historia naprawdę daje do myślenia, a czytanie sprawiło mi dużą frajdę, gdyby nie jeden mankament.
Czytałam książkę w przekonaniu, że jest to pojedyncza powieść i nawet samo zakończenie, mimo że trochę otwarte spodobało mi się i było jak dla mnie całkiem logiczne. Jakież było moje zaskoczenie i rozczarowanie, gdy po zakończonej lekturze od niechcenia wpisałam nazwisko autorki w wyszukiwarkę i okazało się, że jest to pierwsza część trylogii! Załamka! Normalnie, już dawno nie poczułam się tak oszukana, tym bardziej, że nie ma polskiego wydania części drugiej i trzeciej. I znając polski rynek, prawdopodobnie nie będzie. 
Ech, szkoda gadać...

piątek, 14 sierpnia 2015

Wyjątkowo wyjątkowy stosik :)

Dawno już porzuciłam zwyczaj tworzenia postów stosikowych. Raz dlatego, że liczba egzemplarzy recenzenckich z biegiem czasu zaczęła się zmniejszać i stawać coraz bardziej nieregularna, a dwa, że robiąc  posty stosikowe nawet swoich książek czułam się jakoś tak zdeterminowana do szybkiego czytania książek, które się tam znalazły. 
Jednak dziś moja radość jest tak ogromna, że muszę się nią z kimś podzielić. I dlatego pokazuję stosik, składający się z 7 książek o przygodach młodego czarodzieja Harry'ego Pottera.
Ostatnio, chyba trochę pod wpływem klimatu oglądanych w tv filmów, zapragnęłam znowu przeczytać ten cykl. 
Jednak moje książki znajdowały się w rodzinnym domu, ponad 800 km od mojego obecnego miejsca zamieszkania. Ale od czego ma się Mamę? Poprosiłam ją, aby mi przysłała książki i dziś właśnie listonosz przyniósł paczkę. Jej otwarcie obudziło wiele wspomnień, o tym jak ponad 12 lat temu zaczynałam przygodę z cyklem i jak zachwycona i zauroczona byłam wykreowanym czarodziejskim światem i przygodami bohaterów. Cykl na przestrzeni tych 12 lat czytałam już dwa razy, choć ostatnio było to ponad 8 lat temu. Wakacje to zatem idealny czas, by sobie te kultowe już dziś książki odświeżyć. 
Już niebawem na blogu pojawi się recenzja części pierwszej, a potem w miarę możliwości kolejne. 


1. Harry Potter i kamień filozoficzny
2. Harry Potter i komnata tajemnic
3. Harry Potter i więzień Azkabanu
4. Harry Potter i czara ognia
5. Harry Potter i Zakon Feniksa
6. Harry Potter i książę Półkrwi
7. Harry Potter i Insygnia Śmierci 






Okrutnie się cieszę. 
A Wy? Czytaliście, czytacie? 
Którą część lubicie najbardziej? 
Co najmocniej Wam utkwiło w pamięci?

czwartek, 13 sierpnia 2015

Kai Meyer: Arkadia płonie

Autor: Kai Meyer
Tytuł: Arkadia płonie
Seria: Trylogia Arkadia, t.2
Stron: 416
Wydawca: Media Rodzina






Gdyby pół roku temu ktoś powiedział Rosie, że jej wyjazd na rodzinną Sycylię zaowocuje tym, że dziewczyna zostanie głową mafijnej rodziny, która w dodatku ma mitologiczne korzenie, Rosa najprawdopodobniej popukałaby się znacząco w czoło. 
Teraz kilka miesięcy później Rosa już wie, że wcale nie są to żadne brednie, a historia jej rodziny i innych rodzin sycylijskich jest bardziej zawikłana, niż w niejednej telenoweli. 

Kai Meyer stworzył coś naprawdę godnego uwagi dla czytelników, którzy szukają w licznej rzeszy książek czegoś innego. 
Akcję umieścił na skąpanej słońcem Sycylii, nastolatkę po dramatycznych przejściach uczynił członkiem jednej z mafijnych rodzin, a poszczególnym rodom nadał umiejętność zmieniania się w zwierzęta. Brzmi dziwnie? W czytaniu smakuje jeszcze lepiej! 

Po tragicznych wydarzeniach z części pierwszej Rosa jest obecnie jedyną żyjącą kobietą z rodziny Alcantara co równa się temu, że od teraz stoi na czele rodziny, jest jego głową. Przyznam, że pierwsza część mimo że miała duży potencjał, nie spełniła moich oczekiwań. Ta historia może mieć w sobie tyle żaru, że powinna porwać czytelnika, a tymczasem w tomie pierwszym raz po raz wiało nudą, bohaterowie byli sztywni, a sama kwestia przemiany głównej bohaterki też nie została właściwie wyeksponowana. To dlatego po drugi tom trylogii sięgnęłam tak późno i w sumie szkoda, bo jest on dużo lepszy niż pierwszy. 

Rządzenie rodziną i prowadzenie nielegalnych interesów Rosa ma na razie daleko gdzieś. Bardziej interesuje ją kwestia własnej przeszłości i roli rodziców w tym wszystkim. To dlatego bohaterka wraca na krótko do Ameryki, by porozmawiać z matką. Tam, po części przez nieostrożność, po części przez głupotę, trafia w sam środek polowania, które dla rozrywki urządzają sobie nowojorscy członkowie rodziny Carnevare. Przy tej okazji Rosa dowiaduje się kilku ważnych szczegółów na temat wydarzeń w nocnym klubie sprzed półtora roku, kiedy to padła ofiarą gwałtu. Z dużym zaskoczeniem dowiaduje się, że Alessandro był wtedy w klubie. Czyżby ukochany coś przed nią ukrywał? 

Jak już wspomniałam wcześniej, część druga jest dużo lepsza niż pierwsza. 
Rosa nadal pakuje się w kłopoty, jednak trochę wychodzi ze swojej skorupy i coraz gorliwiej stara się poznać tajemnice własnej rodziny i przeszłości, którą do tej pory postrzegała zupełnie inaczej. Nie jest w tym wszystkim sama; u jej boku wiernie trwa Alessandro. 
Związek młodych ludzi z dwóch wrogich rodzin budzi ogólną niechęć i rodzi liczne komplikacje, na szczęście bohaterowie stanowczo trwają przy swoim. Kluczem jest oczywiście wzajemne zaufanie, bo wszyscy naokoło będą się teraz starali obrócić ich przeciw sobie. Jednak młodzi ludzie pomni przeszłości arkadyjskich dynastii, starają się działać razem. Ich miłość rozwija się, a najzabawniej jest wtedy, gdy ich zwierzęca natura bierze górę. Sceny te były naprawdę śmieszne i pozwoliły uniknąć niepotrzebnego w tej sytuacji patosu. Nie ma tu westchnień spod znaku Romea i Julii, całe szczęście. 

W tomie drugim akcja skupia się na poszukiwaniu zatopionych posągów, próbach dowiedzenia się kim lub czym jest Tabula oraz czym jest tajemnicze serum w piwnicy. 
Dzieje się tutaj całkiem sporo i wygląda na to, że najwięcej trupów zawsze znajduje się we własnej szafie, o czym Rosa niebawem się przekona. Wydarzenia lub ludzie, którzy początkowo wydawali się nieistotni teraz nabierają kluczowego znaczenia, dzięki czemu cała intryga pogłębia się. 

To właśnie lubię w rodowych historiach: stare sekrety, odgrzebywanie ukrytych tajemnic i powiązań, bo takie właśnie elementy powodują, że książkę czyta się z zapartym tchem i od razu  chce się sięgnąć po kolejny tom. 
Polecam!

wtorek, 11 sierpnia 2015

Brittainy C. Cherry: Kochając pana Danielsa

Autor: Brittainy C. Cherry
Tytuł: Kochając pana Danielsa 
Stron: 432
Wydawca: FILIA






Lubię historie o miłości, zresztą kto ich nie lubi? Napełniają człowieka optymizmem i nadzieją, że i jemu przytrafi się jakaś piękna miłosna przygoda, która, najlepiej by było, potrwa do końca życia. Przyjemnie jest obserwować perypetie bohaterów, kibicować im, a nawet czasem krytykować. Im więcej przeszkód, tym lepsza historia. 

O powieści Kochając pana Danielsa czytałam same dobre opinie, a sam opis, sugerujący miłość zakazaną, jeszcze mocniej mnie zaciekawił, tym bardziej, że jakoś tak założyłam, że nie zakończy się hucznym happy endem. 

19-letnia Ashlyn ciężko przeżywa przedwczesną śmierć siostry. Nie może liczyć na wsparcie rodziców; pogrążona w nałogu i żalu matka ledwie potrafi z córką rozmawiać, a ojciec, który dawno zostawił rodzinę, jest teraz jak obcy człowiek. Tym trudniej bohaterce przyjdzie z nim zamieszkać, gdy na miejscu dowie się, że ma on nową rodzinę. Ashlyn czuje się porzucona i zepchnięta na margines, nie widzi dla siebie przyszłości. I wtedy zupełnie przypadkiem poznaje Daniela. Zupełne zaskoczenie: myślą podobnie, kochają sztuki Szekspira, mają te same marzenia i obawy. Idealne zgranie, symfonia dusz, przeznaczenie. 
Jest tylko jeden problem. Ashlyn jest uczennicą, Daniel jej nauczycielem. Bohaterowie zdążyli się już jednak zakochać i nie potrafią okiełznać swoich uczuć, dlatego rozpoczyna się potajemny romans. Błędem byłoby jednak myśleć, że jest to jedyny i dominujący wątek tej książki. 
Do romansu Ashlyn i Daniela dodane są inne, mniejsze wątki. Mamy tu zatem dysfunkcyjną rodzinę ojca głównej bohaterki. Nowa partnerka Rebbeca i dwoje pasierbów Hailey i Ryan, nigdy nie pogodzili się z tragiczną śmiercią ojca rodziny, oprócz tego dorastający Ryan deklaruje się jako gej, co wyraźnie nie podoba się jego matce. 
Daniel boryka się z tragiczną śmiercią matki i niedawnym odejściem ojca, a  także handlującym narkotykami bratem. 
Być może dlatego główni bohaterowie tak szybko się zakochują i tak do siebie lgną. Potrzeba bliskiej osoby, która rozumie, nie osądza i wspiera jest u nich ogromna. Jeśli druga osoba potrafi sprawić, że się śmiejesz, że w ogóle chcesz wstać z łóżka następnego dnia, że ma cię za najpiękniejszą i najmądrzejszą, to stopniowo wracasz do normalnego życia. Jak zatem nie kochać kogoś takiego? 
Jestem w stanie zrozumieć okoliczności, które bohaterów połączyły. Są jednak w tej książce sprawy, które wydają mi się niewiarygodne. 
Jakim cudem w tak małej miejscowości nikt nie dostrzega spotkań uczennicy i nauczyciela? Jak ostrożni by nie byli, ludzie przecież mają oczy i są wścibscy, tymczasem Ashlyn i Daniel ciągle się gdzieś spotykają, kradną chwile, by razem pobyć i nikt nic nie widzi. Czy sam ojciec dziewczyny, notabene zastępca dyrektora szkoły naprawdę jest tak ślepy, że niczego nie podejrzewa? A koledzy i koleżanki? Ashlyn i tak stała się dość popularna  i rozpoznawalna ze względu na swój biust i naprawdę nikt, nic? 
Przed śmiercią siostra zostawiła dla Ashlyn pudełko z listą rzeczy, które dziewczyna ma wykonać.(Motyw zaczerpnięty z P.S. Kocham cię C. Ahern).  Za każde odhaczenie punktu Ashlyn może przeczytać jeden list od Gabby. To motywuje ją do wykonywania kolejnych rzeczy, co w gruncie rzeczy ma jej pomóc wrócić do normalnego życia, znaleźć przyjaciół, zakochać się, wrócić do pisania książki. Mylnie sądziłam, że będzie to główny wątek książki, który ładne splecie się z romansowym, jednak nie. 

Momentami miałam wrażenie, że autorka nie mogła się zdecydować, czy zająć się rozchwianym emocjonalnie Ryanem, czy zagubioną Hailey, czy może kłopotami Daniela z bratem. Potem okazywało się, że jest jeszcze romans nauczyciela z uczennicą. Nie wiem, dlaczego, ale jak początek historii był obiecujący, tak mniej więcej w połowie zaczęłam się nudzić i ani teraz rzucać, ani czytać dalej. Nie pomogły cytaty z piosenek Daniela, ani piękne słowa o miłości. Pozostało tylko uczucie znużenia i wrażenie, że ta historia miała pójść zupełnie innym torem. 

Spodziewałam się czegoś zupełnie innego i przyznam, że trochę szkoda mi czasu, który tej książce poświęciłam. Zabrakło mi napięcia, które koniecznie powinno towarzyszyć romansom zakazanym. Zabrakło mi piętrzenia trudności, gdy sprawa wychodzi na jaw, w końcu to najlepszy sprawdzian dla tego, co dwoje ludzi połączyło. Przetrwają, znaczy to, że łączy ich coś o co warto się starać; nie przetrwają: albo są niedojrzali, albo łączył ich tylko kaprys, poryw namiętności, atrakcyjny tylko wtedy, gdy jest sekretem. Tutaj tego nie było.
Wszyscy wciąż piszą, jak piękni się w tej książce mówi o miłości, bo w końcu językiem Szekspira. Jednak jak dla mnie, jeśli to faktycznie trudna miłość, a trudna z wielu względów, o których było powyżej, to same słodkie słowa i zapewnienia, to jak dla mnie za mało. Przykro mi, ale nie kupuję tego.
Spodziewałam się książki z fabułą bardziej w stylu 10 płytkich oddechów czy Jedno, małe kłamstwo, ale okazuje się, że to dwie zupełnie różne płaszczyzny. 
Co było nie tak z moim odbiorem? Nie wiem, ale wiem, że już dawno się tak nie wynudziłam.

niedziela, 9 sierpnia 2015

Wilbur Smith: Ognisty bóg

Autor: Wilbur Smith
Tytuł: Ognisty bóg
Seria: Cykl egipski, t. 5
Stron: 512
Wydawca: ALBATROS





Urodzony w Afryce Wilbur Smith, uczynił Czarny Ląd miejscem akcji wielu swoich powieści.  Sławę i uznanie przyniosła mu wydana w 1964 r. powieść Gdy poluje lew, rozpoczynająca serię książek o wpływowej i bogatej rodzinie Courtney'ów. Po tym sukcesie, Smith porzucił pracę księgowego i został pisarzem na pełen etat. Od tamtej pory wydał blisko 40 powieści, a kilka z nich przeniesiono nawet na ekran. 

Ognisty bóg to piąty tom cyklu zwanego egipskim. Akcja obejmuje czasy faraonów, a głównym bohaterem cyklu jest niewolnik Taita, który stanowi też pewną klamrę dla wszystkich tych historii. Dlaczego? Ponieważ Taita nie jest zwykłym niewolnikiem. Posiada nie tylko niezwykle bystry i rzutki umysł, zna obce języki, jest oczytany i pomysłowy wielu dziedzinach. Z racji tego, że nie do końca jest człowiekiem, może żyć bardzo długo, co czyni go naocznym świadkiem wielu przemian, jakim ulega Egipt, za kolejnych przychodzących i odchodzących władców. Liczne talenty Taity, prowadzą go wysoko na szczyty władzy, czyniąc go najbliższym doradcą młodego faraona, którego jest także zresztą wychowawcą. Każdy inny przyboczny starałby się wykorzystać nadaną mu władzę do własnych celów. Jednak szczerze przywiązany do młodego faraona Taita, stara się robić wszystko dla dobra kraju i swoich trojga wychowanków, bo oprócz młodego władcy, Taita wychowuje także jego dwie młodsze siostry. 

W tomie 5 Taita zostaje obarczony wyjątkowo trudną i odpowiedzialną misją. Podzielony Egipt staje w obliczu zagrożenia najazdu ze strony wojowniczego plemienia Hyksosów. Sprytny niewolnik ma jednak dalekosiężny plan, którego celem będzie nie tylko wyeliminowanie barbarzyńców, ale też skierowanie ich agresji zupełnie gdzie indziej. Jednak na tym nie koniec. Wraz z całym tabunem ludzi i młodymi księżniczkami, Taita, jako prawa ręka faraona, wyrusza w długą podróż w górę Nilu, przez Półwysep Arabski, aż do Babilonu, a potem na Kretę. Chce zapewnić Egiptowi nie tylko nowe okręty bojowe, ale i sojuszników politycznych, dzięki mariażowi z egipskimi księżniczkami. 
Długa i wyczerpująca podróż przez pustynię będzie obfitować nie tylko w liczne zasadzki i przygody, ale też będzie swoistym sprawdzianem z umiejętności Taity, który ciesząc się łaską boga Horusa i względami bogini Isztar, da sobie radę w każdej sytuacji. 

Początkowo byłam nastawiona do książki sceptycznie. Mam w domu wielkiego fana powieści Wilbura Smitha i sporo się już o nim nasłuchałam, głównie, że jego książki bardzo wciągają, ale też są brutalne i chyba tej brutalności obawiałam się najbardziej. Okazało się, że w przypadku Ognistego boga obawy te były nieuzasadnione. 
Powieść napisana jest jasnym, przystępnym językiem, a sprawna narracja nie pozwala na nudę. Czyta się szybko, rozdział za rozdziałem i ani się człowiek obejrzy, a tu już koniec. Duża w tym zasługa samego głównego bohatera, który jest największym atutem powieści. 
Taita to nie tylko zręczny dyplomata i zdolny strateg, to przede wszystkim kochający i lojalny człowiek, który, choć ma świadomość, że polityczne posunięcia są najważniejsze dla dobra kraju, to dla swoich księżniczek zrobiłby dosłownie wszystko. Chyba żaden rodzic tak nie rozpieszcza swoich córek, jak Taita Tehuti i Bekathę. 
Drugą sprawą jest wszechobecny dowcip i język narracji. Spostrzegawczy i doświadczony Taita zna się na ludziach jak nikt i co chwila opisuje towarzyszy podróży w jakiś zabawny sposób, np. pierwsze zauroczenie młodziutkich księżniczek określa jako przegrzanie jajników. Druga sprawa to samoocena bohatera, który obiektywnie ma się za najpiękniejszego, najmądrzejszego i najwspanialszego człowieka, jaki chodził po ziemi. Dowcip tkwi w słownictwie, za pomocą którego to opisuje. Pierwszy raz spotkałam się z czymś takim i niesłychanie mnie to bawiło, tym bardziej, że bohater nie mówił tego celem przechwalania się, a po prostu stwierdzał to jako fakt. 

W bardzo subtelny sposób przemycił autor różne szczegóły i ciekawostki z życia starożytnych, dotyczące higieny osobistej, jedzenia, mieszania, medycyny, a nawet budowania okrętów czy nawadniania ogrodów. Niby są to drobiazgi, ale dzięki temu świat przedstawiony jest bardziej wiarygodny i naprawdę przyjemniej się czyta.  

Ognisty bóg spodoba się miłośnikom prozy Wilbura Smitha i tym, którzy lubią czytać o świecie starożytnym. Myślę jednak, że każdy kto szuka dla siebie dobrej powieści przygodowej z odrobiną intrygi, tajemnicy i mitologii, bo są tu i takie odwołania, też powinien być zadowolony. 
Polecam.
 Dziękuję!
Recenzja napisana dla portalu Secretum.pl

piątek, 7 sierpnia 2015

K. Bromberg: Napędzani pożądaniem

Autor:K. Bromberg
Tytuł: Napędzani pożądaniem
Seria: Driven t.2.
Stron: 472
Wydawca: Helion







Ostatnio przeczytałam pierwszą część wyścigowej trylogii Driven. Jest to historia burzliwej miłości typowej grzecznej dziewczyny i złotego bad boya z mrokiem w duszy. Pierwsza część była zabawna i napisana z pomysłem, a zakończyła się w dość niespodziewanym momencie, dlatego od razu sięgnęłam po część drugą. Poniżej moje wrażenia z lektury. 

Gdy Rylee Thomas poznaje Coltona Donovana i chcąc nie chcąc zostaje z nim związana pracą, wie że od tej pory jej życie już nie będzie takie jak do tej pory. Koniec z bezpieczeństwem i umartwianiem się po tragicznej śmierci narzeczonego. Czas na pożądanie, wyzwolenie pragnień, czas na romans, który, jak ma nadzieję bohaterka, pozwoli jej zamknąć pewien etap w życiu. Jednak nic bardziej mylnego. 
Urok i osobowość Coltona są tak wszechobecne i wszechogarniające, że pomimo oczywistych zapewnień z jego strony, że nie wiąże się na dłużej, Rylee zaczyna się w nim zakochiwać i marzyć po cichu, że może wyrwie ukochanego z trzymającego go na uwięzi przeżytego w dzieciństwie koszmaru. Co z tego będzie? 

Druga część serii przybliża czytelnikowi osobę Coltona, a dzięki temu, że od czasu do czasu autorka czyni go narratorem dowiadujemy się co się dzieje w głowie tego człowieka. Poznajemy treść dręczących go koszmarów, dowiadujemy się o jego życiu już po adopcji i śledzimy powolny i bardzo żmudny proces dorastania do tego, by otworzyć się przed drugą osobą. 
Dzięki wprowadzeniu nowych postaci mamy też okazję spojrzeć na bohatera oczami innych i co najciekawsze, mimo tak niskiej samooceny, każda  z osób z otoczenia Coltona widzi go jako dobrego i kochanego człowieka, choć często dość trudnego w relacjach z innymi. 
Mimo minionych przeżyć, bohater miał w życiu naprawdę dużo szczęścia; jego adopcyjni rodzice i siostra darzą go ogromną miłością, a członkowie ekipy wyścigowej, zwłaszcza Becks, stoją za nim murem. 
Wszystko to jednak blednie w starciu z koszmarami, które cyklicznie powracają i czynią z Coltona człowieka zimnego i odpychającego. Przeżyta w dzieciństwie trauma, każe bohaterowi szukać wytchnienia w przygodnych związkach z kobietami. Lekarstwem na wszystko ma być seks; on pozwala zapomnieć, wyżyć się, odetchnąć. 
Być może dlatego prezentując bardziej szczegółowo głównego bohatera, autorka umieściła w tomie drugim dużo więcej scen seksu niż w części pierwszej. 
Od momentu poznania Rylee, Colton postępuje według tego samego schematu, z tą różnicą, że tym razem jest to tylko jedna kobieta. Stąd Rylee dostaje od niego emocjonalną huśtawkę: dobre chwile przeplatają się ze złymi, sceny kłótni z seksem na zgodę, aż w końcu bohaterka zaczyna sobie zadawać pytanie, czy naprawdę takiego związku chciała? Bilans końcowy nie wychodzi zbyt pozytywnie. Walczy się o kogoś, bo się kocha, ale czy można walczyć o kogoś, kto już dawno ma się za przegranego? 

To co się najlepiej udało autorce w tomie drugim, to pokazanie miłości fizycznej w roli zagłuszacza bólu. Gołym okiem widzimy jednak, że nie działa to zbyt długo i tak naprawdę leczy tylko zewnętrzne objawy, a przyczyny gdzieś tam głęboko w człowieku nadal tkwią. To, co przeżył Colton jest straszne i choć czasami naprawdę miałam go serdecznie dość, to jestem w stanie zrozumieć, dlaczego stał się taki w dorosłym życiu. 

Tom drugi kończy się  naprawdę mocnym akcentem i jestem ciekawa, co też zaserwuje nam autorka w tomie finałowym.

środa, 5 sierpnia 2015

Lauren Oliver: Requiem

Autor: Lauren Oliver 
Tytuł: Requiem 
Seria: Delirium, t.3
Stron: 392
Wydawca: Otwarte 







Niektórzy ludzie postanawiają sobie, że będą w życiu kierować się rozumem i chłodną kalkulacją, dzięki czemu osiągną sukces. Świadomie godzą się na to, że w ich życiu nie będzie miejsca na miłość i wszystkie rozterki z nią związane. Uważam, że jeśli im to wystarcza i ich zadowala, to wszystko jest w porządku. 
Są też i tacy, którzy realizują się dopiero wtedy, gdy kochają i są kochani i nie wyobrażają sobie, że mogłoby być inaczej. Ponownie; jeśli to ich świadomy wybór, wszystko jest, jak być powinno. 
Kluczem jest tak naprawdę wolna wola i świadomość wyboru. 
Jednak co by było i jak wyglądałoby życie ludzi, gdyby odgórnie, za nich decydowano, że miłość to choroba i pozbywano się jej za pomocą pozornie prostego zabiegu? Jak wyglądałoby życie takiej społeczności? 

Bohaterowie trylogii Delirium mają okazję przekonać się o tym na własnej skórze, bo właśnie w takim świecie przyszło mi żyć. Lena, Alex, Julian, Raven, Coral, Tack i inni wybrali życie na marginesie społeczeństwa. Decydując się na ucieczkę przed zbiegiem, skazali się na życie buntowników, ściganych przez rząd. Od teraz są wrogami porządku publicznego, zarazą, którą należy wyplenić, inaczej się rozprzestrzeni. Do czego dojdzie, gdy te dwie grupy społeczne: Wyleczeni i Odmieńcy spotkają się? Siłowego konfliktu raczej nie da się uniknąć. 

Tom drugi trylogii zakończył się dramatycznie dla głównej bohaterki. W bolesny dla siebie sposób Lena przekonała się, że była pionkiem w rękach ruchu oporu. Wydawało się jej też, że ból po śmierci Alexa minął i dziewczyna jest gotowa, by obdarzyć uczuciem Juliana. Ku własnemu przerażeniu Lena dowiaduje się, że Alex jednak żyje. Co teraz? Czyżby autorka chciała uraczyć czytelnika łzawym finałem sowicie okraszonym rozterkami Leny, rozbitej między uczuciami do Alexa i Juliana? Na szczęście nie. 

Trzeci, finałowy tom trylogii zdołał uniknąć popadnięcia w schematyczny, romantyczny wzór. 
Fabuła Requiem jest prowadzona dwutorowo i z dwóch perspektyw. 
Lena opowiada o tułaczce Odmieńców przez Głuszę, twardej walce o przetrwanie, o stopniowo budzącej się świadomości, że człowiek potrzebuje wolności i nie można go zredukować do sztywno myślącego automatu. Niewyleczeni to bardzo liczna grupa społeczna i teraz mamy okazję zobaczyć, w jakich warunkach żyją ci ludzie i że nie można tego problemu po prostu zamieść pod dywan. 

Oczami Hany, która obecnie szykuje się do ślubu z burmistrzem Portland, zobaczymy podejście władz do problemu, jakim według nich są ludzie, którzy z różnych względów nie przeszli zabiegu. Środki restrykcyjne, które zamierza podjąć nowy burmistrz ścinają krew w żyłach. 

Stopniowo te dwie narracje połączą się w jedną, a dwie strony: Wyleczeni i Odmieńcy spotkają się. Zmiany w społeczeństwie nadejdą nieuchronnie. Co z tego wyniknie? Otóż nie wiadomo i uważam, że w takim właśnie zakończeniu tkwi największa siła tej historii.

W pewnym momencie, dość kluczowym, autorka zostawia swoich bohaterów, a czytelnik sam może sobie dopowiedzieć resztę, co nie jest takie trudne, jeśli uważnie czytało się końcowe rozdziały.  Miło zaskoczyło mnie takie właśnie podejście do tematu, raczej rzadkie wśród autorów powieści dla młodzieży, i bardzo mi się ono podobało. Co bohaterowie zrobią i jak dalej pokierują swoim losem? To już zależy od nich samych, tak jak w życiu bywa. 

Trylogia Delirium, opowiadająca o świecie, w którym pozbawia się ludzi możliwości przeżywania namiętności i uczuć spokrewnionych z miłością, naprawdę zasługuje na uwagę czytelników. To nie tylko opowieść o walce o to co ważne w życiu, ale też o dorastaniu do samodzielnego podejmowania decyzji i ponoszeniu konsekwencji.

Delirium
Delirium | Pandemonium | Requiem

oraz świetna powieść tej samej autorki:
7 razy dziś
 

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Lauren Oilver: 7 razy dziś

Autor: Lauren Oilver
Tytuł: 7 razy dziś
Stron: 384
Wydawca: Otwarte






Przykro to mówić już na samym wstępie, ale Sam i jej koleżanki nie są miłymi, sympatycznymi licealistkami. Te cztery dziewczyny, jakby nie były ze sobą zżyte, dla innych są złośliwe, paskudne i niemiłe. Biedniejszych, czy słabszych w nauce kolegów i koleżanki traktują jak śmieci. Uchowaj Boże, aby poznały jakiś wstydliwy sekret, bo za chwilę będzie wiedziała o tym cała szkoła. Jeśli już się do kogoś przyczepią, ich pomysłowość w dręczeniu tej osoby nie będzie miała granic. Oprócz tego ubierają się wyzywająco, nadmiernie piją i palą, wagarują i wydaje się, że nie przestrzegają żadnych zasad. 
Gdy patrzy się na te dziewczyny oczami jednej z nich, Sam, która jest narratorką, wygląda na to, że prywatnie nie są takie złe. Mają swoje hobby, pasje i plany. Kiedy jednak działają w grupie, są po prostu straszne.
Wszystko jednak ulega zmianie, gdy nadchodzi walentynkowa impreza w domu jednego z uczniów, wieńcząca szkolny Dzień Kupidyna. To tam dochodzi do kilku incydentów, które zmienią życie wszystkich, a życie niektórych zakończą. 
Gdy późną nocą Sam, Lindsey, Elody i Allie wracają z imprezy, mają wypadek. Sam siedząca obok kierowcy doznaje głębokich obrażeń i umiera na miejscu. Ku swojemu przerażeniu i dezorientacji, następnego dnia budzi się we własnym łóżku i ze zgrozą stwierdza, że znowu jest piątek! Początkowo myśli, że wszystko się jej tylko śniło, ale szybko dochodzi do wniosku, że dzień się powtarza. Znowu jadą tą samą trasą do szkoły, planują drobne złośliwości, a Sam doświadcza żartów ze strony koleżanek, które trochę nabijają się z jej decyzji pójścia pierwszy raz do łóżka z chłopakiem.
Od tego momentu sądny dzień powtórzy się jeszcze 7 razy, a Sam będzie miała okazję przyjrzeć się nie tylko sobie, ale też swoim koleżankom i całemu szkolnemu środowisku z nauczycielami włącznie. Wszystko okaże się zupełnie inne, niż do tej pory myślała, pozna brudne sekrety, o istnieniu których wolałaby nie wiedzieć. Zorientuje się też, że czasem drobne, jak się jej wydawało, złośliwości mogą drastycznie wpłynąć na czyjeś życie i na zawsze go skrzywdzić. 

Przy pierwszych powtórkach Sam przybiera postawę buntu. Nie rozumie, dlaczego akurat ona przeżywa wciąż od nowa ten sam dzień i nie ma pojęcia co ma zrobić. Jednak stopniowo zaczyna bardziej krytycznie patrzeć na to co się dookoła niej dzieje i rozumie, jak wiele może zmienić jedna osoba. A jeśli jedna może aż tyle, to co byłoby gdyby każdy postarał się choć odrobinę? 
Po kilku niezbyt udanych próbach, Sam już rozumie, że jej celem jest uratowanie życia. Ale czyjego, to już nie zdradzę, aby nie psuć przyjemności czytania. 

Autorka powieści w bardzo krytyczny sposób przedstawiła środowisko szkolne i domowe młodych bohaterów. Rozwody i nałogi rodziców unieszczęśliwiają dzieci, ile by nie miały lat. Zapracowani rodzice nie dostrzegają cierpienia dorastających dzieci, dla których jedynym lekarstwem na brak akceptacji i bliskości są alkohol, narkotyki i szybki seks bez zobowiązań. Tacy młodzi, a już często życiowe wraki, wyżywają się na innych ludziach, bo tylko to kompensuje im, to czego w głębi duszy tak bardzo pragną: miłość, poczucie własnej wartości i podziw innych.

7 razy dziś to piękna, dojrzała opowieść o tym, że czasem zbyt późno doceniamy, to co ważne w naszym życiu. W pogoni za popularnością i poklaskiem, zapominamy o bliskich, przyjaciołach, pięknie otaczającego nas świata i momentach drobnych, takich jak szczęście, gdy jesteś z kimś, kto cię potrzebuje i lubi dla ciebie samego. 
Zakończenie powieści może zaskakiwać, ale jest naprawdę logiczne i spójne z wydarzeniami z prologu. Czasem warto postawić kogoś przed własną osobą, zdławić próżność lub samolubstwo i pomóc temu, kto tej pomocy rozpaczliwie potrzebuje. Książka zmusza do refleksji i naprawdę zapada w pamięć. Zachęcam do zapoznania się z nią. Bawi, wzrusza, trochę zasmuca, ale z pewnością warto po nią sięgnąć.

sobota, 1 sierpnia 2015

John Green: Papierowe miasta

Autor:  John Green
Tytuł: Papierowe miasta
Stron: 400
Wydawca: Bukowy Las







Do przeczytania Papierowych miast zachęcił mnie trailer filmu, który właśnie wchodzi na ekrany kin. Zaciekawiła mnie zwłaszcza sama kwestia zniknięcia jednej z bohaterek. Szybko zabrałam się do czytania i muszę przyznać, że dawno się tak nie ubawiłam, czytając powieść obyczajową. Jednocześnie zaznaczam, że było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Greena, którego do tej pory znałam jedynie z pochlebnych recenzji innych czytelników. 


18-letni Quentin to spokojny chłopak, grzeczny, kochający syn i dobry przyjaciel. Dobrze się uczy, nie opuszcza lekcji w szkole, nie sprawia rodzicom problemów wychowawczych. Czyniąc go narratorem tej historii, autor wyposażył go w błyskotliwość, dystans i autoironię, dzięki czemu lektura książki jest naprawdę przyjemna. 
Niemal od zawsze Q kocha się w swojej szkolnej koleżance Margo, która jest też jego sąsiadką. Kiedyś nawet się razem bawili, ale potem poszli do liceum i ich drogi się rozeszły. Margo jest tą, z którą wszyscy chcą się przyjaźnić, którą wszyscy podziwiają i która robi niezwykłe rzeczy. Q jest po prostu zwyczajny. 

Wiosna. Niebawem Q i jego rówieśnicy kończą szkołę. To zamknie pewien etap w ich życiu, więc z niepokojem, ale i ekscytacją oczekują balu maturalnego, egzaminów, dyskutują, o tym na jakie studia się wybiorą. 
Pewnej nocy do okna Q, jak za dawnych czasów, puka Margo i prosi chłopaka, by był jej kierowcą. Dziewczyna oznajmia, że ma listę zadań do wykonania. Zafascynowany i zakochany chłopak godzi się i tak zaczyna się szalona eskapada, która prowadzi przez supermarkety do domów ich kolegów  i koleżanek, którzy w ten czy inny sposób Margo podpadli. 
Po powrocie do domu Quentin naiwnie myśli, że od tej pory wszystko się zmieni w jego relacjach z Margo, tymczasem po kilku dniach okazuje się, że dziewczyna zniknęła bez śladu. Ponieważ jednak nie jest to jej pierwszy taki wyskok, a Margo jest pełnoletnia, rodzina nie może nic zrobić, jak tylko czekać, aż Margo łaskawie postanowi wrócić do domu. Czy jednak wróci?

Pomyli się ten, kto uzna, że oto czeka go kryminalna historia z trupem w szafie. Nic bardziej błędnego. 
Gdy mijają kolejne dni, a po Margo ani śladu, swoistym wyzwaniem lub jak kto woli obsesją Q, staje się odnalezienie Margo. Wspólnie z najlepszymi kolegami: Benem i Radarem oraz bliską koleżanką Margo, Lacey, bohaterowie starają się ustalić miejsce pobytu dziewczyny. Drobiazgowe poszukiwania polegające tak naprawdę na poznawaniu zwyczajów, hobby i zainteresowań Margo, stopniowo ułożą się w większy plan, nad którym dziewczyna musiała pracować od miesięcy. Czy Q odnajdzie Margo? Czy odnajdzie to, czego szuka? 

Jestem bardzo mile zaskoczona. Przede wszystkim książka jest zabawna, choć często ten humor opiera się na rzeczach drobnych, takich jak wzajemne relacje nastolatków, pozycja towarzyska w szkole, czy dziwne niekiedy zajęcia bohaterów (edytowanie Omniklopedii, czy kolekcjonowanie czarnoskórych świętych Mikołajów).  Umiejętność pokazania rzeczy zwyczajnych w takim świetle, aby bawiły, uważam za swoisty kunszt i widzę, że John Green jest w tym naprawdę dobry. 
Zabawni i sympatyczni są bohaterowie i naprawdę nie da się ich nie lubić. 
No i jest jeszcze warstwa psychologiczna. Na przykładzie Q i jego przyjaciół widzimy, że często poznawanie innych prowadzi nas do lepszego poznania siebie. Przekonujemy się na co nas stać i co jest dla nas ważne. Q uparcie goni za dziewczyną, w której się beznadziejnie kocha,  przy okazji, jak sam mówi, stworzy parę niemożliwą (Lacey/Ben), zmieni swoją pozycję w szkole oraz swoje podejście do wielu spraw.
Spokoju nie daje mi osoba Margo, której mimo starań, nie mogłam polubić. Niespokojny duch, który nie może sobie znaleźć miejsca i którego żaden stan rzeczy nie zadowala, bez słowa ucieka z domu i przez miesiąc nie dzwoni do rodziny ani przyjaciół, nie daje choćby najmniejszego znaku życia. Przed ucieczką oczywiście włamuje się na konto rodziców i bierze sobie trochę gotówki, bo przecież potrzebuje. Nie widzi sensu w skończeniu szkoły, ani podejmowaniu studiów, bo wszystko jest takie papierowe. 

Rozumiem dobrze, co autor chciał przekazać i że najczęściej ludzie, przy bliższym poznaniu, okazują się zupełnie inni niż myśleliśmy; trudniejsi w obyciu, z wadami. Poszukiwanie Margo to także pewna podróż w dorosłość, w której często tracimy złudzenia, a nasze wyobrażenia okazują się zupełnie, zupełnie inne od faktycznego stanu rzeczy. 

Polubiłam sposób pisania i prezentowania rzeczywistości przez Johna Greena i z pewnością sięgnę po jego inne powieści. Tymczasem zachęcam do zapoznania się z powieścią Papierowe miasta
A może już ją znacie? Jakie były Wasze wrażenia?