poniedziałek, 30 stycznia 2012

Kevin Hearne: Między młotem a piorunem

Autor: Kevin Hearne
Tytuł cyklu: Kroniki Żelaznego Druida
Stron: 402
Wydawca:  Rebis
Moja ocena: 9/10
Drugie imię Atticusa winno brzmieć Pakuję Się w Kłopoty Na Własne Życzenie. Trochę przydługie, ale takie skojarzenie nasuwa się po lekturze wydanych dotychczas tomów jego przygód. Tak to już jest z Żelaznym Druidem, że rozwiązując jeden problem, wplątuje się w kolejny, a wszystko za sprawą  znajomości, jakie zawiera z rozmaitymi istotami, żyjącymi nieopodal niego. Taka symbioza z czarownicami, wilkołakami i wampirami musi się przecież opierać na wzajemnych przysługach. Ktoś robi coś dla druida, więc on musi się odwdzięczyć tym samym. Zazwyczaj te przysługi są bardzo karkołomne i krwawe. W części drugiej zatytułowanej Raz wiedźmie śmierć, której recenzja tutaj, indyjska bogini Laksha pomogła Atticusowi pozbyć się krwiożerczych bachantek, w zamian za złote jabłko nordyckiej bogini Idunn. 
Logicznym jest więc, że na początku tomu trzeciego Atticus uda się do Asgardu, by dopełnić zobowiązania. Z wielką wprawą omota naiwną wiewiórkę Ratatoska, która to przeniesie go po pniu Yggdrasila, Drzewa Życia do krainy nordyckich bogów. Warto wspomnieć, że wiewiórka jest wielkości betoniarki i jest bardzo łatwowierna, co niestety odbije się na jej niekorzyść. Przygoda z kradzieżą jabłka ukazana jest bardzo pomysłowo i stanowi jeden z mocniejszych momentów fabuły książki. Włamanie do Asgardu uruchamia lawinę wydarzeń, gniew Odyna i walkirii, i sprawia, że druid jest zmuszony znaleźć sobie nowe miejsce zamieszkania. A to przecież nie koniec awantur, gdyż Atticus obiecał zaprzyjaźnionemu wampirowi Leifowi zupełnie odrębną wyprawę do Asgardu, w celu zabicia boga piorunów Thora. Tym razem nad głową bohatera gromadzą się naprawdę czarne chmury. 
Atticus musi więc pomyśleć, jak zabezpieczyć przyjaciół przed ewentualnymi atakami ze strony złych mocy, pożegnać się z tymi, których zdążył pokochać i pozbyć się wątpliwości, związanych z niebezpieczną wyprawą. 
W trakcie lektury nie mogłam się pozbyć wrażenia, że ten tom miał być ostatnim. Druid spoważniał, stał się skłonny do przemyśleń i refleksji, a z kart książki dobitnie przebijała atmosfera końca i pożegnania. 
W części trzeciej nie ma już tyle śmiechu, co w dwóch poprzednich, choć rzecz jasna znajdą się one i tutaj. Gdy Atticus wraz z przyjaciółmi wyprawia się do Asgardu, czytelnik otrzymuje całkiem przyzwoity kawałek powieści przygodowej, a nawet elementy powieści szkatułkowej, gdy w opowiadanej przez autora historii, pojawiają się historie poszczególnych członków wyprawy, co rzuca nam nieco światła na postać Thora i przyczyny nienawiści, jaką darzą go inni. Tym razem autor nie oszczędza swoich bohaterów i nie wszystkim pozwoli wrócić cało z tej wyprawy. 
Zakończenie książki sugeruje kolejną część, zresztą na oficjalnej stronie Kevina Hearne już widnieje okładka części czwartej. Gdy nadarzy się okazja sięgnę po nią, bo jestem ciekawa co dalej, a poza tym bardzo łatwo się przyzwyczaić do klimatu, jaki serwuje czytelnikowi autor. To niesamowita czytelnicza podróż pełna śmiechu, wzruszeń i ciekawych postaci. 
Polecam serdecznie! To kawałek naprawdę porządnej urban fantasy, które moim zdaniem zadowoli nawet najbardziej wymagających fanów tego gatunku. 
Za możliwośc poznania Żelaznego Druida i jego szalonych przyjaciół
bardzo serdecznie dziękuję Panu Bogusławowi 
z Domu Wydawniczego Rebis 
Pozdrawiam!

niedziela, 29 stycznia 2012

Kevin Hearne: Raz wiedźmie śmierć

Autor: Kevin Hearne
Tytuł cyklu: Kroniki Żelaznego Druida
Stron: 398
Wydawca:  Rebis
Moja ocena: 10/10
Raz wiedźmie śmierć to druga po Na psa urok część przygód Żelaznego Druida przez przyjaciół nazywanego Atticusem. Recenzja części pierwszej znajduje się tutaj. Od wydarzeń z poprzedniej  części minęło trzy tygodnie i bohater chciałby odpocząć i zająć się własnymi sprawami, ale niestety nie ma tak dobrze. Zwycięska walka z  Aenghusem Ógiem uczyniła go sławnym i od tej pory do druida przychodzą bogowie z rozmaitych wierzeń i mitologii i proszą go, by usunął dla nich niewygodnych im rywali. Nawet najbliżsi przyjaciele, jak renesansowy prawnik wampir Leif prosi o to Atticusa. Największą niechęcią wszystkich cieszy się nordycki bóg piorunów Thor i to o niego jest najwięcej próśb, by go zgładzić. Myślę, że częściowo jest to zapowiedź wydarzeń z części trzeciej, gdzie czytelnik będzie miał okazję bliżej przyjrzeć się nordyckiemu panteonowi. 
Atticus jest na szczęście za mądry, by się na takie prośby godzić, ale spokoju i tak nie zazna. Pojedynek z Aenghusem Ógiem spowodował  powstanie portalu, przez który wydostało się na ziemię kilka groźnych demonów, których trzeba się teraz pozbyć. I tak oto indiański bóg - oszust o wdzięcznej nazwie Kojot żąda, by druid unicestwił demona, który w jego okolicy poluje na ludzi. Jakby tego było mało szykuje się krwawa walka z bachantkami, które postanowiły się tutaj osiedlić, by zorganizować sobie  nowe gniazdo rozpusty. Łatwym przeciwnikiem one nie będą. Ale to nie koniec kłopotów. W miasteczku pojawiają się heksy, nazistowskie wiedźmy, przypominające piersiaste bohaterki z gier komputerowych. Polują one nie tylko na Atticusa, ale także na polski sabat, znanych już z pierwszej części wiedźm, pod wodzą jasnowłosej Maliny. Główny bohater będzie więc miał całą masę roboty, a jeśli dodać do tego jeszcze dziwacznych rabina i katolickiego księdza, policję węszącą na miejscu wydarzeń, pojawiającą się znienacka Morrigan, pałającą cielesną żądzą oraz przyjaciół, których druid musi bronić, to mamy oto niezwykłą jazdę bez trzymanki, pełną śmiechu, zabawnych dialogów i scen, w których współczesność miesza się z tradycją. 
Drugi tom trzyma poziom pierwszego i można powiedzieć, że jest nawet nieco lepszy. Kolorytu dodają opowiadanej historii ciekawie wykreowane postaci takie jak urocza sąsiadka Atticusa, pani MacDonagh, czy para niezwykłych wspólników prawników: obrażalski wampir Leif i troskliwy wilkołak Hal. 
Cięte dialogi, wartka akcja i masa śmiechu; oto co gwarantuje druga część przygód druida. Przeszło mi przez myśl, że tak jak Atticus jest odporny na wszelką magię i zaklęcia, tak mógłby też nieco się uodpornić na wdzięki kobiece, wobec których jest totalnie bezbronny. Ale z drugiej strony nikt doskonały nie jest, a poza tym już nie byłoby wtedy tak zabawnie. Dlatego w sumie można mu to wybaczyć. 
Polecam serdecznie. Pokochacie druida i jego oryginalnych znajomych. Tymczasem ja zabieram się za część trzecią. 
Pozdrawiam i dobrego dnia dla wszystkich!

Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie          
panu Bogusławowi z Domu Wydawniczego Rebis.
Pozdrawiam!
 

wtorek, 24 stycznia 2012

Kevin Hearne: Na psa urok

Autor: Kevin Hearne
Tytuł:  Na psa urok
Tytuł cyklu: Kroniki Żelaznego Druida
Stron: 299
Wydawca:  Rebis
Moja ocena: 10/10
Za lekturę pierwszej części Kronik Żelaznego Druida zabrałam się pełna dobrych przeczuć. Na temat tego cyklu słyszałam jak do tej pory same pozytywne opinie i moja ciekawość rosła. Z czystym sercem mogę powiedzieć, że książka nie zawiodła moich oczekiwań i że kolejne tomy mogą być już tylko lepsze.
Cykl autorstwa Kevina Hearna reprezentuje nurt urban fantasy czyli taki, w którym starożytna magia i nowoczesna technika całkiem dobrze ze sobą współgrają, a jeśli pojawią się jakieś dysonanse, to tylko po to, by spowodować zabawne komplikacje, perypetie lub wywołać salwy śmiechu.
Głównym bohaterem cyklu jest Irlandczyk, druid, liczący sobie już ponad dwa tysiące lat, a mimo to wyglądający nadal na 21-latka. Atticus O'Sullivan to tytułowy Żelazny Driud, który obecnie żyje sobie spokojnie w małym amerykańskim miasteczku, prowadzi sklep zielarski, przyrządza staruszkom zdrowotne herbatki, a w wolnej chwili kosi swojej sąsiadce trawnik. Pozornie wygląda całkiem niewinnie, ale oczywiście to tylko pozory. Atticus nie tylko jest druidem o potężnej mocy magicznej, nagromadzonej przez dwa tysiące lat doświadczeń, ale też solą w oku celtyckiego boga Aenghus Óga, którego miecz sobie przywłaszczył podczas jednej z dawnych bitew. Miecz jest nie byle jaki i bóstwo koniecznie chce go odzyskać. Od czasu do czasu wysyła więc do druida rozmaitych cudaków, którzy mają odebrać mu miecz i zabić go. Bohater jest oczywiście na to za sprytny i ze wszystkimi wysłannikami boga radzi sobie śpiewająco.
To właśnie wokół magicznego miecza Fragaracha obraca się akcja części pierwszej cyklu zatytułowanej Na psa urok.
Kevin Hearne serwuje kochającym fantasy czytelnikom nie tylko dobrą powieść przygodowo – awanturniczą, ale też niesamowity misz - masz istot, bóstw i stworów z różnych mitologii i tradycji. Mamy zatem tutaj gadającego wilczarza irlandzkiego o imieniu Oberon, który jest najwierniejszym przyjacielem Atticusa, marzy by być Czyngis chanem psów i mieć harem z francuskich pudlic. Rozmowy Atticusa i Oberona to majstersztyk, co rusz wzbudzający salwy śmiechu. Mało tego, główny bohater korzysta z usług firmy prawniczej, opierającej się na spółce wilkołaka z wampirem; w czasie wolnym poluje z zaprzyjaźnioną watahą wikołaków - wikingów, a w jego ulubionym barze pracuje przeurocza barmanka, opętana przez hinduską boginię. Na deser mamy sabat wścibskich i wrednych wiedźm polskiego pochodzenia, które narobią druidowi masę kłopotów, bo już taka ich wiedźmowa natura. Na tym jednak nie koniec. Co jakiś czas do Atticusa przylatuje bogini śmierci Morrigan, pod postacią czarnej wrony i raczy głównego bohatera przepowiedniami na temat śmierci, jaka niechybnie go niebawem czeka.
Mocną stroną powieści jest przejrzysty język, cięte i błyskotliwe dialogi, dobre tempo akcji i spójność fabuły. Główny bohater, jak na tak wiekowego, niesamowicie dobrze przystosowuje się do czasów, w których przychodzi mu żyć. Jest bystry, inteligentny i niełatwo go wyprowadzić w pole. Bywa, że jego brak odporności na wdzięki kobiece wpędza go w kłopotliwe sytuacje, ale czy to jego wina, że wpada w oko feminizującym boginiom? Nigdy nie przepadałam za chudymi i bladymi rudzielcami, ale odkąd znam Atticusa, lubię ich zdecydowanie bardziej. Atticus jest także poniekąd ekologiem; jako druid czerpiący moc z ziemi, bardzo ją ceni i o nią dba, dlatego jego szalony gniew wzbudzają ci, którzy bezmyślnie ziemię niszczą.
Na uwagę zasługuje wydanie cyklu; piękny biały papier i kolorowo ilustrowane okładki z wizerunkiem głównego bohatera naprawdę mnie urzekły.
Podejrzewam, że przygody druida i jego specyficznych przyjaciół dopiero nabierają rozpędu, dlatego nie ma na co czekać i trzeba zabierać się za kolejny tom. A tym, którzy jeszcze nie czytali, a chcieliby się odrobinę pośmiać z niesamowitej mieszanki mitów i współczesności, polecam gorąco tom pierwszy Na psa urok. Ulegniecie na pewno. Tak jak ja. 

Kevin Hearne, autor cyklu Kroniki Żelaznego Druida, urodzony w Arizonie. Wielbiciel komiksów, bazylii, pieszych wycieczek. Nauczyciel angielskiego, w wolnych chwilach amatorsko maluje pejzaże. 







Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję               
Panu Bogusławowi z Domu Wydawniczego Rebis  
To naprawdę był czytelniczy strzał w dziesiątkę! Pozdrawiam! 

poniedziałek, 23 stycznia 2012

J. M. McDermott: Dzieci demonów

Autor:  J. M. McDermott
Tytuł:  Dzieci demonów
Tytuł cyklu: Psia Ziemia
Tytuł oryginalny: Never Knew Another
Stron: 270
Data wydania: 17 stycznia 2012 r.
Moja ocena: 5/6
Od momentu pojawienia się na rynku wydawniczym książka Dzieci demonów zbiera same pozytywne opinie; mówi się o niej, że jest mroczna, wyjątkowa, że zapewni swojemu twórcy wielką karierę, że szokuje i każe do siebie wracać. Czy tak jest faktycznie? Jestem świeżo po lekturze, więc mogę dorzucić do tych pozytywów garść własnych wrażeń.
Kilka słów na temat treści.
Obok zwykłych ludzi w świecie zwanym Psią Ziemią, mieszkają także potomkowie rozmaitych demonów. Często tak dobrze wtapiają się w otoczenie, że trudno ich rozpoznać, ale nic w tym dziwnego. Mając świadomość własnej inności, nauczyli się dobrze maskować swoje łuski, szpony, rozwidlone języki oraz fakt, że nie rzucają cienia, a ich krew i ślina roztapiają wszystko, na co tylko upadną. Jedna kropla może skazić połać ziemi, powodując że nic na niej nie urośnie, a jedzenie z tej samej miski, czy picie z tego samego kubka, przyniesie chorobę i śmierć każdemu śmiertelnikowi. Powszechna opinia na ich temat jest wielce negatywna: to pomiot demonów, plugawiący ziemie, przeklęta krew i jeśli się takiego znajdzie, należy go natychmiast zabić, spalić wszystko co do niego należało, a całe jego otoczenie odkazić i regularnie oczyszczać przez kilka następnych lat. Tropieniem potomków demonów zajmują się Wędrowcy, służący Erin Błogosławionej, biegający z wilkami, członkowie watahy. Są niezwykle skuteczni, ponieważ po zabiciu takiej istoty potrafią dzięki błogosławieństwu swojej bogini, wniknąć w jej umysł i poznać większość szczegółów z jej życia i otoczenia. Ułatwia to tropienie kolejnych osobników.
Narratorką historii jest kobieta, Wędrowiec, która wraz ze swoim mężem tropi dwoje dzieci demonów; młodą sentę Rachel i cwanego złodziejaszka Salvatore. Dzięki wspomnieniom zabitego Jony, Wędrowcy trafiają na kolejne ślady i stopniowo krąg się zacieśnia. Czytelnik nie poznaje imion Wędrowców, do końca pozostają oni anonimowi.
Ciekawym zabiegiem jest narracja. Gdy już zdążyłam się przyzwyczaić do myśli, że śledzę fabułę, dzięki trzecioosobowemu narratorowi, nagle pojawiał się komentarz, pochodzący od kobiety Wędrowca i musiałam sobie przypomnieć, że to wszystko jest odtwarzane w jej umyśle dzięki błogosławieństwu bogini. Z takim zabiegiem narratorskim do tej pory się nie spotkałam i muszę przyznać, że czyni on lekturę ciekawszą.
Szczególny jest również język, jakim opowiadana jest historia. Jest nie tylko niezwykle oszczędny i konkretny, ale ma w sobie coś poetyckiego, jakby w opowiadaniu kobiety pobrzmiewały echa pieśni skierowanej do bogini, której służą. Nie utrudnia to jednak odbioru fabuły.
Przyznam, że na początku lektury spodziewałam się po niej czegoś innego; okrutnych tropicieli, ścigających bezbronne istoty, których jedyną winą jest ich inność, na którą przecież nie mieli wpływu. Bowiem wiele takich istot jest owocami zniewolenia lub gwałtu. Kobieta Wędrowiec nie ma dla nich zrozumienia ani współczucia; uważa, że w końcu ukryte w nich zło zwycięży, dlatego wcześniej należy ich odnaleźć i zabić.
Autor książki stara się pokazać drugą stronę sytuacji i przybliża czytelnikowi dwoje dzieci demonów. Pierwszym jest nieżyjący już Jona, młody strażnik. Ciekawe, że na początku dowiadujemy się, że Jona już nie żyje, a dopiero potem obserwujemy jak do tego doszło. Muszę przyznać, że wieść o śmierci bohatera na samym początku książki, nieco mnie zmieszała.
Drugą bohaterką powieści jest młoda dziewczyna Rachel, która wraz ze zwykłym, ludzkim bratem ukrywa się i podróżuje z miejsca na miejsce. Mimo swojej odrażającej czasami inności, pracowita i starająca się normalnie żyć Rachel, budzi znacznie więcej sympatii, niż butny, skory do przemocy i przelewania krwi Jona. Okazuje się, że każde dziecko demona cechuje pragnienie bycia akceptowanym i chęć odnalezienia sobie podobnych, bo nic tak nie boli, jak bycie jedynym odmieńcem wśród zwykłych ludzi. Jak już jednak wspomniałam te cechy nie są usprawiedliwieniem, a wadą i nie sprawią, że Wędrowcy zrezygnują z pościgu.
Tym, co mnie zdziwiło, jest objętość książki. Zdarza mi się narzekać na zbyt dużą liczbę stron, podczas gdy można było się streścić i zmieścić na połowie tego co jest, na czym skorzystałaby i fabuła i czytelnik. Tymczasem pan McDermott zmieścił się na 270 stronach i właściwie nie wiem, jak mu się to udało. Rzadko który pisarz wykazuje się taką oszczędnością słowa i miejsca. Jednak i to wyszło książce na dobre.
Gdy już uda się oswoić z charakterystycznym sposobem narracji i językiem, co do którego nie mogę nie użyć określenia poetycki, okazuje się, że mamy przed sobą całkiem dobry kawałek fantastyki, bez zbędnych dłużyzn i nudziarstwa. W finale pierwszej części zagadki się kumulują i należy już tylko czekać na część drugą.
I na koniec jeszcze słowo o polskiej okładce. Podoba mi się ona znacznie bardziej od oryginalnej, choć spotkałam się z przeciwnymi opiniami koleżanek blogerek. Ale o gustach się nie dyskutuje, poza tym przecież każdy ma inną percepcję, do której co innego przemawia. Mnie podoba się czerwień szaty tej kobiety, którą można postrzegać nie tylko jako barwę materiału, ale i krew, o której specyfice tyle się w książce mówi. Natomiast, gdy spojrzeć na okładkę pod kątem, widać fragmenty nieznanego pisma, które mnie kojarzy się z elfickim.
Książkę mogę polecić fanom fantastyki. Jeżeli nie zniechęci Was początkowo specyficznie brzmiący styl, na pewno znajdziecie w niej coś dla siebie.
Polecam. 
                                             ***********************
J.M. McDermott
Amerykanin, absolwent University of Houston, gdzie uczył się kreatywnego pisania, oraz University of Southern Maine, na którym robił licencjat z literatury popularnej. Autor książek "The Last Dragon", "Women and Monsters" oraz "Dzieci demonów", które są pierwszym tomem trylogii "Psia Ziemia".






Za egzemplarz recenzyjny bardzo dziękuję panu Marcinowi
z Wydawnictwa Prószyński i s-ka
 . 









niedziela, 22 stycznia 2012

Pierwszy w blogowym życiu stosik do recenzji!

W Nowym Roku dopisało mi szczęście i oto mogę się podzielić swoją radością z Wami. Rozpoczynam współpracę z Wydawnictwami. W moim odczuciu wydają one naprawdę wartościową fantastykę, godną uwagi i polecenia, dlatego stosik, który tutaj prezentuję napawa mnie dumą i radością tak wielką, że mam ochotę podskakiwać jak mała dziewczynka. Ale żeby już niepotrzebnie nie bajdurzyć i nie przedłużać (trudno się przed tym powstrzymać, wierzcie) oto, co zajmie moje wieczory i zbliżające się wielkimi krokami ferie. 
Od góry kolejno:
1. J. M. McDermott: Dzieci demonów (część pierwsza trylogii Psia Ziemia), 
od Pana Marcina z Wydawnictwa Prószyński i s-kaRecenzja
2. K. Hearne: cykl Kroniki Żelaznego Druida, na który składają się:  
Na psa urok, Recenzja
Raz wiedźmie śmierć  Recenzja
i Między młotem a piorunem Recenzja
od Pana Bogusława z Domu Wydawniczego Rebis. Wiele dobrego już słyszałam o przystojnym druidzie i mam nadzieję, że w trakcie lektury będę się dobrze bawić, bo kocham urban fantasy. Dziś zaczynam czytać pierwszą część. 
3. J. Abercrombie: Zemsta najlepiej smakuje na zimnoRecenzja
od Pani Katarzyny z Wydawnictwa Mag. 812 stron! Dacie wiarę? Jak ja kocham takie cegły!
Radość niesamowita mnie przepełnia, ale o tym już mówiłam. Czeka mnie dość zabiegany tydzień w pracy, a takie książki po prostu dodają mi skrzydeł. Maniak ze mnie, wiem. Ale co tam. Kocham czytać!
Panom Marcinowi i Bogusławowi, a także Pani Katarzynie bardzo dziękuję za zaufanie; będę się starać i mam nadzieję, że nasza współpraca będzie się dobrze układała.
Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam serdecznie!
A wy kochani blogerzy cieszcie się razem ze mną!
Dobrej niedzieli wszystkim życzę!


piątek, 20 stycznia 2012

Licia Troisi: Talizman mocy


Talizman mocy to trzecia cześć trylogii Kroniki Świata Wynurzonego i bezpośrednia kontynuacja części drugiej. Zdesperowana Nihal musiała pogodzić się w faktem, że jest Sheireen, Poświęconą elfickiemu bóstwu Shevraarowi i jej przeznaczeniem jest pokonanie Tyrana, będącego wcieleniem Niszczyciela. Poświęcona i Niszczyciel to dwa byty, zwalczające się wzajemnie, jak dwie strony monety, jak światło i ciemność, jak jing i yang. Cykl ten powtarza się co kilkadziesiąt lat i ma na celu oczyszczenie świata.
Nihal znajduje się w trudnej sytuacji. Zgodnie z tym czego dowiedziała się od starej wiedźmy, musi odnaleźć 8 magicznych kamieni, by umieścić je w starym talizmanie. Tylko w ten sposób pokona Tyrana. Aby dostać kamień, musi przejść próbę i przekonać ducha strzegącego kamienia, że jest go godna. Podróż jest trudna i wyczerpująca, a w dodatku cały czas w głowie bohaterki brzmią głosy pobratymców, domagające się pomsty. Nihal jest coraz bardziej zmęczona i wyczerpana. Jedyną pociechą jest to, że podróżuje z nią Sennar, ale pomoc, jaką może jej zaoferować, jest nikła, ponieważ on sam nie może dotknąć żadnego z kamieni.
Tymczasem w Akademii, Ido zajmuje się szkoleniem kandydatów na nowych jeźdźców. Czasu jest niewiele, rekruci niedoświadczeni, a Ido musi pogodzić się z myślą, że szkoląc tych młodych ludzi, tak naprawdę wysyła ich na pewną śmierć.
Tom trzeci cyklu to przygotowania do wojny, której wynik wydaje się być przesądzony. Zawiązane watki się rozwiązują, tajemnice zostają odkryte, a Nihal staje oko w oko ze swoim przeznaczeniem czyli z Tyranem. Przygotowywała się do tego przez kilka ostatnich lat, a mimo to będzie zaskoczona tym, co zobaczy. Od tego, czy nie zwątpi i nie podda się słodkim słowom wroga będzie zależała nie tylko jej przyszłość, ale też byt całego Świata Wynurzonego.
Czy Poświęcona ma szansę na normalne życie, czy też poświęci je dla dobra innych i w hołdzie pomordowanym? Co zrobi Sennar? Jak zakończą się losy Ida?
Czytając nie tylko ten tom, ale i całą trylogię nie nudziłam się wcale. Dałam się również zaskoczyć autorce zakończeniem całej historii.
Tym za co cenię cykl pani Troisi jest niezwykła spójność fabuły i kreacja świata przedstawionego. Postaci nie są papierowe, często wręcz niedoskonałe, co tylko potwierdza ich prawdziwość. Każdy detal ma tu znaczenie, każdy bohater nawet poboczny ma swoją misję do spełnienia.
Każda część cyklu opatrzona jest słowniczkiem imion postaci i krótkim streszczeniem części poprzedniej, co pozwala uporządkować zdobyte już podczas czytania informacje. Opowiadana historia jest logiczna i wyważona pod względem doboru wątków: batalistycznego i romansowego. Cykl posiada także pewne elementy powieści o dojrzewaniu; Nihal, z małej, niczego nieświadomej dziewczynki, zuchwałej i hardej, przechodzi bardzo długą drogę od ogarniętej dojmującym pragnieniem zemsty furii, przez mozolną naukę jak być żołnierzem, aż do prawdziwego poznania samej siebie i zdecydowania, na ile jest zdolna walczyć o siebie samą i swoją przyszłość.
To dlatego cykl Kroniki Świata Wynurzonego jest jednym z moich ulubionych. Pochłania i nie daje o sobie zapomnieć. Więcej; każe sięgać po kolejną trylogię, jaką są Wojny Świata Wynurzonego.
Polecam serdecznie!

Autor: Licia Troisi
Tytuł serii: Kroniki Świata Wynurzonego
Tytuł części trzeciej: Talizman mocy
Wydawnictwo: Videograf II
Stron: 450
Moja ocena: 8/10

środa, 18 stycznia 2012

Licia Troisi: Misja Sennara

Misja Sennara to druga cześć trylogii Kroniki Świata Wynurzonego. Akcja części drugiej zaczyna się właściwie dokładnie w momencie, gdy skończyła się pierwsza. Zagrożenie ze strony Tyrana jest już realne i Rada Wolnych Krain oraz Rada Magów już nie może sprawy bagatelizować, ani tematu unikać, choć widać doskonale, że najchętniej zostawiliby rzeczy własnemu biegowi, poddali się fali wydarzeń, by następnie lamentować nad utratą wolności i niepodległości.
Sennar, który od niedawna jest pełnoprawnym czarodziejem podaje pod dyskusję na forum pomysł, by udać się do Świata Zanurzonego zwanego też Zalenią i poprosić jego mieszkańców o pomoc. Pomysł ten nie wydaje się Radzie udany ani trafiony. Od ponad pół wieku nikt nie słyszał o Zalenii, ci, którzy tam wyruszyli, nie wrócili i kraj, który kiedyś był realny, teraz wydaje się wszystkim jedynie bajką. Sennar jest jednak zdeterminowany i decyduje się na samotną wyprawę. Żegna się z Nihal i wyrusza w podróż, być może bez powrotu.
Nihal tymczasem kontynuuje szkolenie pod kierunkiem Ida, ciężko pracuje nad swoją techniką walki i buduje więź ze smokiem Oarfem. O Sennarze nie może zapomnieć, bo boli ją świadomość, że najprawdopodobniej już go nie zobaczy.
Sennar z uporem godnym podziwu kontynuuje podróż, nawiązuje nowe i przydatne dla misji znajomości i zastanawia się, czy zdoła zapomnieć o Nihal. Upór młodego czarodzieja opłaca się. Odnajduje ukryty w podwodnych głębinach Świat Zanurzony i stara się przekonać do siebie mieszkańców, co początkowo jest bardzo trudne. Każdy intruz z zewnątrz jest tu traktowany jak wróg, którego należy unieszkodliwić, by nie naruszyć spokoju i bezpieczeństwa, jakie przez wiele lat tu budowano.
Pojawia się zatem pytanie: czy wojna, która mieszkańców Zalenii teraz nie dotyczy, ominie ich w przeszłości? Czy sprawy, od których się kiedyś odżegnali, już nie są ich sprawami? Sennara czeka trudne zadanie dyplomatyczne.
W części drugiej akcja nieco spowalnia, bo wiadomo, że przyśpieszy w trzeciej. W ramach pewnej rekompensaty, czytelnik dowiaduje się więcej na temat taktyki wojsk Tyrana, poznaje jego najlepszego generała Dolę, który to stanie się głównym antagonistą dla gnoma Ido. Automatycznie poznajemy szokujące szczegóły z przeszłości Ida, a Nihal ulega pragnieniu, by pokonać Dolę za wszelką cenę i dowiaduje się, że bycie ostatnią, jedyną ocaloną łączy się z pewnymi obowiązkami.
Decyzja bohaterki zaważy na losach całego Świata Wynurzonego, a sposób pokonania Tyrana będzie nie tylko trudny i wymagający poświęceń, ale także zmieni wszystko w życiu Nihal i w jej postrzeganiu swojego losu. Czyżby życie wojowniczki nie należało jedynie do niej samej? To się okaże w części trzeciej, której recenzja już niebawem.
Polecam, bo warto!

Autor: Licia Troisi
Tytuł serii: Kroniki Świata Wynurzonego
Tytuł części drugiej: Misja Sennara
Wydawnictwo: Videograf II
Stron: 357
Moja ocena: 8/10

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Licia Troisi: Nihal z Krainy Wiatru


Nihal z Krainy Wiatru jest pierwszą cześcią trylogii Kroniki Świata Wynurzonego. Licia Troisi napisała jeszcze kolejne dwie trylogie: Wojny Świata Wynurzonego i Legendy Świata Wynurzonego. Autorka, z pochodzenia Włoszka pracowała nad książkami 10 lat i odniosła dzięki nim niebywały sukces zarówno w kraju ojczystym, jak i za granicą. Stworzyła świat niezwykle spójny, barwny i ciekawy, podlegający przemianom społecznym i pokoleniowym. Każdy czytelnik fantastyki powienien zapoznać się z książkami z tego cyklu. Sama nie ukrywam, że książki pani Troisi stoją na moim regale obłożone i na miejscu honorowym. Kto raz przekroczył próg Świata Wynurzonego, ten nie opuści go, dopóki nie ukończy całej podróży i nie pozna całej historii.
Główną bohaterką trylogii Kroniki Świata Wynurzonego jest Nihal, młodziutka dziewczyna, która nade wszystko pragnie zostać wojowniczką. W chwili, gdy poznajemy Nihal, ma ona 12 lat i ugania się z kolegami po zaułkach miasteczka, w którym mieszka. Jest córką kowala Livona, który jest mistrzem w swoim fachu. Nie da się ukryć, że Nihal jest inna, a Livon jest jej przybranym ojcem. Już sam kolor włosów i oczu dziewczynki, a także kształt uszu dobitnie sugerują, do jakiej rasy przynależy. Nihal jest bowiem pół -Elfem, ostatnią przedstawicielką rasy, która wygineła wiele lat temu. Dziewczynka nie jest świadoma dziedzictwa jakie nosi, ani tego jakie konsekwencje w dorosłym życiu spowoduje jej inność. 
Kraj Wynurzony to Federacja wolnych krain, żyjących w pokoju. Są to: Kraina Wiatru, Wody, Słońca, Dni, Nocy, Skał i Ognia, a mieszkają w nich ludzie, nimfy oraz gnomy. W momencie, gdy zaczyna się książka, dowiadujemy się także, że Świat Wynurzony stoi na skraju wojny z Tyranem, który za pomocą dziwacznych, pokracznych stworzonych w wyniku okrutnych eksperymentów Famminów podbija kolejne krainy i zmusza je do uległości. To Tyran opętany żądzą władzy wydał rozkaz zabicia wszystkich pół – Elfów. Dlaczego tak nienawidził tej rasy? Tego dowiemy się znacznie później. Automatycznie oznacza to także, że Nihal jako ostatnia ze swojego ludu, jest jego najgorszym wrogiem.
Szczęśliwe i spokojne dzieciństwo pod opieką Livona nagle tragicznie się kończy, gdy któregoś dnia Famminowie napadają na Krainę Wiatru i zabijają wielu jej mieszkańców. Podczas walki ginie także Livon, a Nihal, która jest tego świadkiem od tej pory będzie pałać pragnieniem zabijania i zemsty. Bohaterka zdaje sobie sprawę, że sama nie dokona wiele. Postanawia zemstę odłożyć na potem, a najpierw zostać prawdziwą wojowniczką. W tym celu postanawia wstąpić do Akademii Jeźdźców Smoka, jednak problem w tym, że nie przyjmuje się tam kobiet. Nihal jest jednak zdeterminowana i zawzięta, zdecydowana postawić na swoim. Czy się jej to uda i czy zostanie przyjęta? Tego nie zdradzę.
Od razu też odradzam szukania porównań z Harrym Potterem, bo wątek Akademii i szkolenia, nie jest tu główny. Poza tym nie jest to żadna magiczna szkoła, a raczej wojsko i koszary, a także niesamowity reżim i dyscyplina.
To co w tej części zasługuje na uwagę to psychiczne dorastanie Nihal. Pełna gniewu, pragnie zabijać, bo sądzi, że zadawanie śmierci, przyniesie jej ulgę i uciszy głosy duchów zabitych współbraci, domagajacych się sprawiedliwośći i pomsty. Nihal nie rozumie, że zasada krew za krew i oko za oko w niczym jej nie pomoże, a przeciwnie strąci ją jeszcze niżej w przepaść, z której zdrowym psychicznie już się nie wraca. Dziewczyna nie słucha jednak dobrych rad przyjaciela z dzieciństwa Sennara, ani bliskiego jej opiekuna i mentora gnoma Ido.
Pierwsza część cyklu jest tak naprawdę dopiero początkiem podróży. Poznajemy bohaterów, widzimy rodzące się relacje i obserwujemy zmieniającą się sytuację polityczną w kraju. Wojny nie da się już uniknąć. Pytanie, co zrobić, by nie przegrać jej z kretesem i uninkąć kolejnej eksterminacji z rąk Tyrana.
Powieść Nihal z Krainy Wiatru czyta się lekko i szybko. Zgrabna narracja, dobre dialogi i odpowiednie tempo akcji, to duże zalety książki. Bardzo lubię także okładki w głębokich kolorach i dopracowane pod każdym względem. Dodatkowo książka jest podzielona na trzy mniejsze częsci zatytułowane: Dziewczynka, Walczyć i ostatnią Ocalić swoją duszę, sugerujące kolejne etapy dorastania Nihal.
Kto jeszcze nie poznał Nihal i Sennara, temu polecam. Kto już ich zna, tego zapraszam do wyrażenia swojej opinii. 

Autor: Licia Troisi
Tytuł serii: Kroniki Świata Wynurzonego
Tytuł części pierwszej: Nihal z Krainy Wiatru
Wydawnictwo: Videograf II
Stron: 340
Moja ocena: 10/10

                                    *********************************
Licia Troisi ur. 25 listopada 1980 roku w Ostii. Pierwsze opowiadanie napisała w wieku 7 lat dla swoich rodziców. Studiowała astrofizykę i pracuje w rzymskim obserwatorium jako astrofizyk. W wieku 21 lat zaczęła pracować nad swoją pierwszą trylogią Cronache del Mondo Emerso (Kroniki Świata Wynurzonego). Zostały one wydane przez wydawnictwo  Mondadori. Wszystkie części tej trylogii znalazły się w pierwszej dziesiątce na liście bestsellerów we Włoszech. Następna trylogia nosiła tytuł Le Guerre del Mondo Emerso (Wojny Świata Wynurzonego) a jej pierwsza cześć Sekta Zabójców została wydana w nakładzie 300.000 egzemplarzy.

sobota, 14 stycznia 2012

Jodi Picoult: Jesień cudów

W książce Jesień cudów autorka bierze na warsztat niezwykle kontrowersyjny temat objawień i wiary skonfrontowanych z codziennym sceptycyzmem jednych i daleko idącym fanatyzmem drugich. Całość w konwencji dramatu sądowego, dość częstego dla tej pisarki zabiegu. Plusem tego ostatniego jest to, że można wtedy poznać racje sporne i różne punkty widzenia. 
Stara prawda mówi, że Bóg objawia się maluczkim. Zgodnie z nią 7-letnia Faith zaczyna nagle twierdzić, że rozmawia z Bogiem. Wszystko zaczyna się od dnia, gdy wróciwszy z mamą wcześniej do domu zastają ojca z inną kobietą. Rodzina się rozpada, mama - Mariah wpada w depresję, tata - Colin wyprowadza się i po bardzo szybko przeprowadzonym rozwodzie żeni się ponownie. 
Mariah początkowo nie bierze słów córki poważnie, ale kiedy Faith dokonuje kilku cudownych uzdrowień,  a niedługo potem na jej dłoniach pojawiają się stygmaty, sprawa przybiera bardzo poważny obrót. Wieści rozchodzą się lotem błyskawicy, rozpętuje się istny cyrk medialny, pod domem Mariah i Faith zaczynają koczować dziennikarze, wścibscy gapie, chorzy liczący na wyzdrowienie, a nawet członkowie zgromadzeń i grup religijnych. Pikanterii dodaje fakt, że Faith jest Żydówką i w dodatku nie praktykującą. Wielu zatem zastanawia się, dlaczego właśnie ona, jak ona to robi i jaki udział ma w tym jej matka. Autorka prezentuje czytelnikowi kilka perspektyw, podaje sporo propozycji wyjaśnienia całej sprawy, a robi to na tyle umiejętnie, że do końca nie jest się pewnym, co jest prawdą, a  co wymysłem, czy to cud, czy sprytna mistyfikacja. Ja sama w którymś momencie straciłam pewność. Obserwujemy głowiących się nad fenomenem Fatih rabinów i księży katolickich, dziennikarzy - łowców tanich sensacji, kuratorów społecznych, psychiatrów i prawników. Każdy z nich na swój sposób zmaga się z tym; po jednych to spływa, inni przechodzą wewnętrzną przemianę. 
Na pochwałę zasługuje kreacja postaci Mariah, matki Faith. Dochodzi do siebie po zdradzie męża i rozwodzie, a potem stara się chronić córkę, mając na względzie dobro dziecka, nawet kosztem własnego. Nie jest waleczną heroiną, ale zwykłą kobietą, postawioną w dość nietypowej sytuacji. Nie wpływa na córkę,  nie zmusza jej do zmiany stanowiska czy zachowania. Jednak cały czas szuka odpowiedzi i bierze pod uwagę każdą opcję. 
Sama Faith, pogodna siedmiolatka dzielnie znosi ukrywanie się przed dziennikarzami, rozmawia z księżmi i kuratorką, a cały szum medialny, spowodowany przecież jej osobą wydaje się dziać jakby poza nią. To co dla dorosłych jest wielką atrakcją, dla dziecka nie ma znaczenia.
Zapytacie pewnie: czy to był cud, czy nie? 
Tego zdradzić nie mogę, ale powiem, że docieranie do sedna sprawy i poznanie prawdy jest czytelniczą przyjemnością. Widać, że autorka starannie do tematu się przygotowała i rozmawiała z wieloma ludźmi, choć jak sama mówi, czasem na dźwięk tego tematu po prostu zamykano jej drzwi przed nosem. 
Ciekawy jest także fakt, że często modlimy się o cuda, chcielibyśmy by się wydarzyły, a gdy faktycznie mają miejsce, większość zamiast uwierzyć i za nie dziękować, od razu zakłada, że to oszustwo i za wszelką cenę stara się to udowodnić. Być może modlimy się o zbyt spektakularne cuda? A czy głęboka miłość matki do dziecka, uczucie  między dwojgiem, pozornie nie pasujących do siebie ludzi, czy modlący się wspólnie ksiądz i rabin to nie cuda? Być może mają one nieco mniejszy kaliber, ale na pewno w konkretnych sytuacjach cudami są.
Książka Jesień cudów daje do myślenia, każe na wiele spraw spojrzeć inaczej, nie pozwala o sobie szybko zapomnieć. Na pewno jeszcze nie raz do niej wrócę.
Polecam serdecznie.  
Autor: Jodi Picoult
Tytuł: Jesień cudów
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Stron: 526
Moja ocena: 10/10

czwartek, 12 stycznia 2012

Stephen King: Dallas'63

Zacznę może od stwierdzenia, że jestem wielką fanką książek Stephena Kinga i w ciągu ostatnich 5 lat przeczytałam niemal wszystko co napisał.  Tym bardziej każda nowa książka tego pisarza jest powodem do  trwania w stanie czytelniczej radości, nerwowego oczekiwania, by potem przez kilka dni omijać stojącą na regale nowość i przyglądać się jej z nabożną czcią.  Tak też było i tym razem. Dodam także, że lubię książki - cegły autorstwa Kinga i ilość stron liczona na grube setki, raczej mnie przyciąga niż odpycha. Kocham u tego autora powolny rozwój fabuły zmierzający ku niecodziennym wydarzeniom, cenię go za wyraziste portrety obyczajowe małych społeczności ze swoimi brudnymi sekretami i grzeszkami. Jednak w tym przypadku długość powieści okazała się jej największym mankamentem i spowodowała, że Dallas' 63 w moim prywatnym rankingu książek tego autora wysoko się nie uplasuje. Ale po kolei. 
Głównym bohaterem jest nauczyciel Jake Epping, człowiek przeciętny, który sam o sobie mówi, że jak do tej pory nie nauczył się w życiu płakać. Tym samym sugeruje, że to co będzie dane mu przeżyć, ten stan rzeczy zmieni.
Pewnego dnia Jake zyskuje od znajomego właściciela baru niesamowitą szansę. Przez drzwi spiżarni lokalu może cofnąć się do roku 1958. Oczywiście robi to z zamiarem dokonania pewnych zmian w przeszłości, z których najważniejszą jest udaremnienie zamachu na prezydenta Kennedy'ego. 
Zacznę może od tego co mi się podobało w powieści. Całkiem niezły jest początek książki i ironia z jaką Jake podchodzi do życia. Jego wędrówka do lat 60., zwanych często cudownymi latami skojarzyła mi się samym autorem. W roku 58. King miał 11 lat i być może mając porównanie ze współczesnością za wieloma rzeczami z tamtych lat tęskni. Być może  stąd te dokładne opisy mentalności i obyczajowości ludzkiej. Uczciwie jednak powiem, że w pewnym momencie robi się tego za dużo i wieje nudą. No bo ileż można czytać o rozmowach ze sprzedawcami sklepowymi i pracy w szkole? 
Moje zainteresowanie wzbudziło nawiązanie do powieści Kinga To. Przybywając do roku 58. do hrabstwa Derry,  Jake spotyka młodych bohaterów, świadomych już podskórnie, że Derry jest pełne zła, a mordujący dzieci clown wróci za jakiś czas. Takie wtręty lubię, bo daje mi to poczucie, że świat wykreowany przez Kinga jest niesamowicie spójny.
Na uwagę zasługuje zakończenie powieści, które jest pomysłowe i trzeba przyznać całkiem logiczne. Jednak cały środek powieści, dokładne opisy życia Eppinga w l.60, śledzenie Lee Oswalda w życiu codziennym były dla mnie zbyt długie i nudnawe. W tym świetle końcówka, na którą autor kazał mi czekać zbyt długo, już takiego wrażenia nie robi, a gdy się zastanowić mocniej, to można ją nawet przewidzieć. 
Gdyby całą historię umieścić na 400 - 450 stronach, akcja przyśpieszyłaby i zyskałaby tempa. Wtedy książka Dallas' 63 byłaby po prostu świetna. A tak dobry pomysł na powieść o podróży w przeszłość nieco się zużył przez kilkaset stron. Niewykluczone, że autor chciał dokładniej przedstawić osobę  Lee Oswalda, wszak w posłowiu dodaje kilka słów na ten temat, ale czy tak do końca było to potrzebne, to nie wiem.
Osoby, które zaczną znajomość z Kingiem od Dallas' 63 mogą się zniechęcić i już więcej po książki tego autora nie sięgnąć. Stali czytelnicy Kinga, tacy jak ja, zniosą i to, tym bardziej, że  już pocieszam się myślą o nowym projekcie pisarza, jakim ma być kontynuacja Lśnienia.
Zatem wybór, czy sięgniecie po Dallas'63 pozostawiam indywidualnym upodobaniom i potrzebom każdego czytelnika.
Autor: Stephen King
Tytuł: Dallas'63
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Stron: 850
Moja ocena:  7/10

niedziela, 8 stycznia 2012

Terry Goodkind: Pierwsze prawo magii

Pierwsze prawo magii: Ludzie są głupi i uwierzą w kłamstwo, albo dlatego, że chcą, by to była prawda, albo też dlatego, że boją się, iż to może być prawda.
Pierwsze prawo magii to pierwszy tom 11 częściowego cyklu Miecz prawdy Terry'ego Goodkinda. Seria jest owocem 10-letniej pracy pisarza.
Tom pierwszy był debiutem literackim pisarza i  pozwolił swojemu twórcy zainkasować za swoje wydanie rekordową sumę 275 000 $. 
Cykl Miecz prawdy postanowiłam sobie też uczynić moim czytelniczym wyzwaniem na rok bieżący. Więcej na ten temat można przeczytać  tutaj.
Powieść reprezentuje gatunek high fantasy czyli jej akcja dzieje się w wymyślonym lub równoległym świecie. 
Głównym bohaterem powieści jest młody mężczyzna Richard Cypher,  tropiciel i leśny przewodnik, mieszkaniec Westlandu, krainy niemagicznej. Przygoda jego życia rozpoczyna się w momencie, gdy prowadząc prywatne śledztwo po zabójstwie ojca, przypadkiem pomaga ściganej przez kilku mężczyzn kobiecie. Kobieta ma na imię Kahlan i jest potężną czarodziejką, znaną wszędzie jako Spowiedniczka, ale Richard na razie jeszcze o tym nie wie. Pomaga kobiecie pozbyć się zabójców i prowadzi ją do swojego wieloletniego przyjaciela Zedda. Zedd, w rzeczywistości czarodziej od razu rozpoznaje tożsamość Kahlan.
Okazuje się, że magiczna granica rozdzielająca Westland od Midlandu zanika. W świecie widać poruszenie, zaczyna się dziać coś niedobrego, a wszystko za sprawą  diabolicznego czarodzieja Rahla Posępnego, który poszukuje trzech szkatuł Ordena, by w ten sposób zyskać panowanie nad wrotami magii, a co za tym idzie nad światem żywych i umarłych. 
Bardzo szybko okazuje się, że Richard, który całe życie był nieświadomy magii i jej istnienia, nie tylko nie jest zwykły, ale także zostaje obwołany przez Zedda Poszukiwaczem Prawdy i otrzymuje od przyjaciela magiczny miecz. Niesamowita umiejętność Richarda zadawania pytań, by dotrzeć do sedna sprawy zdaje się dobitnie świadczyć o tym, że jest właściwą osobą na to stanowisko. Richard nie jest z tego zadowolony, bo co innego pytać i docierać do prawdy, bo samemu tak chcesz, a co innego, bo wymagają tego od Ciebie inni, a nawet dlatego, że ma to na celu dobro świata. W dodatku posiadanie miecza nie jest łatwe, ani przyjemne, bo miecz nie jest zwykłym błyszczącym i pięknie zdobionym artefaktem. Pełen starożytnej magii wydaje się żyć własnym życiem i obdarza swojego posiadacza nie tylko siłą i potęgą, ale też bólem, nad którym trudno zapanować.
W ten sposób zaczyna się długa i pełna niebezpieczeństw podróż. Richard, Kahlan i Zedd, postanawiają przeszkodzić Rahlowi w zdobyciu szkatuł i uniemożliwić mu ich otwarcie. Każdy z bohaterów ma swoje sekrety i tajemnice. Między Richardem i Kahlan zawiązuje się nić przyjaźni, a z czasem i uczucie, które jak się dowiadujemy nie ma szans na spełnienie. Na swojej drodze bohaterowie spotkają krwiożercze chimery i szponiaki, będą próbowali uniknąć spotkania z kolejnymi zabójcami, będą się radzić duchów, wiedźm, poznają przepowiednie ich dotyczące.
Ogromnym plusem jest nie tylko kreacja świata przedstawionego, w którym magia przeplata się z realizmem i na każdym kroku spotykamy coś magicznego, ale także sposób kreacji bohaterów. Wiadomo, że jeśli historia jest rozpisana na 11 części, to żaden bohater płaski i papierowy być nie może, ale głębia charakterologiczna powala na kolana już w części pierwszej. 
Zeddicus Z'ul Zorander to czarodziej pierwszego stopnia, stary, mądry i bardzo potężny, a przy tym posiadający gołębie serce, niesamowitą siłę i poczucie humoru, a także ogromną namiętność do jedzenia. Gdybym miała go porównać do znanych z literatury czarodziejów, to chyba do tolkienowskiego Gandalfa, choć podobieństwo jest pozorne. 
Kahlan Amnell, potężna czarodziejka, ostatnia Matka Spowiedniczka, postać piękna i tragiczna.Wydaje się być krucha i delikatna, ale to też pozór. Co potrafi Spowiedniczka wprowadzona w Krwawy Gniew i jak kończą  zbrodniarze dotknięci jej mocą? Zaręczam Wam, że nie chcielibyście jej podpaść. 
Rahl Posępny, czarodziej marzący o krwawej, tyrańskiej władzy to uosobienie zewnętrznego piękna, skrywającego pod swą powłoką  wyrachowanie, niesamowitą zdolność do manipulacji innymi i zło w najczystszej postaci. Najlepszym przykładem tego będzie los małego chłopca, którego tak zmanipulował, że ten dobrowolnie zgodził się na śmierć w męczarniach, byle tylko go zadowolić.
I wreszcie Richard, przez jednych zwany Popędliwym, przez innych Poszukiwaczem Prawdy. Nie cierpi magii i przemocy, bo pozbawiły go one szansy na spokojne życie. Doświadczenia,  jakie zaserwował mu autor w tomie pierwszym niekiedy przerażają.  Kochamy autorów, którzy co prawda doświadczają swoich bohaterów, ale zawsze w cudowny sposób ich od najgorszego ratują. Pan Goodkind tego nie zrobił. Przeżycia Richarda, gdy był  w rękach Mord Sith, jeżą włosy na głowie. Niekiedy w trakcie lektury wydawało mi się, że nie ma dla Richarda nadziei, że nie wyjdzie cało z tej opresji.
Wszystko,  co napisałam powyżej jest zaledwie kroplą w morzu fabuły, bo książka obfituje w o wiele więcej wydarzeń. Początkowo bohatrowie tylko podróżują, a w którymś momencie akcja nabiera rozpędu i porywa nas jak huragan.
Czy Richardowi, Kahlan i Zeddowi uda się powstrzymać Rahla przed otworzeniem szkatuł? Czy jest choć cień szansy na to, by uczucie dwojga młodych zaistniało? Czy przepowiednie na temat zdrady muszą się spełnić? Nie powiem. Tego trzeba się dowiedzieć samemu. 
Dodam, że książka nie jest lekturą łatwą; opasłe tomisko, drobna, zbita czcionka, czyta się powoli, bo inaczej można wiele rzeczy przegapić. W dodatku zarysowana przez autora wielowątkowość może przerażać, bo 11 tomów to niemało, a jeśli  tylko w jednym tomie bohaterowie przeżyli aż tyle, to strach pomyśleć, co może im się przydarzyć przez kolejnych 10. Dlatego jest to lektura dla fanów poważnej fantastyki, choć z drugiej strony nie stanie się fanem ten, kto z ciekawości do książki nie zajrzy. Zatem jeśli ktoś lubi długachne, epickie i wielowątkowe opowieści o magii, wojnie, miłości i walce dobra ze złem, to polecam jak najbardziej.
Autor: Terry Goodkind
Tytuł: Pierwsze prawo magii, tom 1
Nazwa cyklu: Miecz prawdy
Wydawnictwo: Rebis
Stron: 696
Moja ocena: 10/10

czwartek, 5 stycznia 2012

Jodi Picoult: Deszczowa noc

Czy jeżeli kogoś kochasz, to miarą siły Twojej miłości jest pozwolić tej osobie odejść, czy też o nią walczyć? Czy głęboka miłość może  być  usprawiedliwieniem dla zabójstwa? Czy cenniejsze jest to w naszym życiu  co stałe, znane i sprawdzone, choć już nieco powleczone otoczką nudy, czy też może lepiej gonić za tym co ekscytujące, inne, budzące w nas najgłębsze namiętności?  Czym kierować się w życiu; zobowiązaniami wobec społeczności za którą jest się odpowiedzialnym, czy własnymi marzeniami, które kiedyś się pogrzebało głęboko pod zwojami honoru i klanowych więzi? 
Na te i jeszcze kilka innych pytań, próbuje odpowiedzieć Jodi Picoult w swojej książce "Deszczowa noc". Od razu powiem, że polski tytuł nijak się ma do oryginalnego Mercy, który w tym kontekście należy tłumaczyć jako miłosierdzie. Natomiast deszczowej nocy w tej książce nie było chyba ani jednej, bo pogoda w ogóle mało ma tu do rzeczy. 
Początkowo fabuła wydaje się tak prosta, że aż nudna. 
Małe miasteczko Wheelock w stanie Massachusetts to społeczność składająca się w dużym stopniu  ze skuzynowanych  ze sobą różnych gałęzi tej samej rodziny MacDonaldów. Są to potomkowie szkockiego klanu i choć akcja toczy się w XX wieku, kierują się honorem i obowiązkami rodowymi iście sprzed kilkuset lat. Ponieważ miasteczko jest małe, wszyscy znają wszystkich i wszystko o sobie wiedzą. Przywódcą klanu jest młody komendant miejscowej policji Cameron MacDonald. Cam przejął rodowe obowiązki, bo tak było trzeba, po drodze rezygnując z marzeń o dalekich podróżach i robieniu czegoś innego, gdzie indziej. W wieku trzydziestu lat osiągnął stabilizację; ożenił się z kobietą zapatrzoną w niego jak w obraz,  ma piękny dom, jest szanowany. A mimo to nie jest do końca usatysfakcjonowany z tego kim jest i co ma. 
Senną atmosferę miasteczka i snucie marzeń przez Cama, burzy jeden incydent. Otóż jednego dnia na komisariat przyjeżdża kuzyn Cama, Jamie i oświadcza, że zabił swoją śmiertelnie chorą żonę.Od tej pory część fabuły będą stanowić przygotowania do procesu Jamesa, wysiłki jego adwokata i rodziny, by pomóc mu przetrwać te trudne chwile.
Drugi wątek to losy małżeństwa Cama i Allie. Ona kocha go mocno i stara się dać mu wszystko, co tylko kobieta może dać, kochanemu przez siebie mężczyźnie. On, jak to bywa często z mężczyznami, wydaje się w ogóle tych wysiłków ani nie dostrzegać, że już o docenianiu nie wspomnę. A ona jest zawsze miła, troskliwa, kochająca, aż do przesady. W dodatku jako florystka z zawodu, wierząc w moc i mowę roślin, często przygotowuje rozmaite wiązanki, stroiki i bukiety dla męża, który kompletnie nie umie  ich znaczenia odczytać. Allie irytowała mnie nie powiem. Irytowała tym mocniej, że gdy w miasteczku pojawiła się Mia, niespokojny duch i zatrudniła się w kwiaciarni Allie jako asystentka, Allie przez bardzo długi czas nie umiała dostrzec tego co dzieje się pomiędzy Camem a Mią. A romans był naprawdę płomienny. 
W trakcie lektury próbowałam odgadnąć jak potoczą się losy bohaterów. Jak zakończy się proces Jamiego? Co wybierze Cam, jak zareaguje Allie? 
Muszę z zadowoleniem przyznać, że autorce znowu udało się mnie zaskoczyć. I to pozytywnie. 
Żeby było jasne. Dla tych, którzy kochają panią Picoult za  Bez mojej zgody, książka "Deszczowa noc" porywająca nie będzie. Tym bardziej, że środek historii jest dość nudnawy. Końcówka ma jednak kilka dość fajnych momentów, rozwiązanie historii jest ciekawe, Cam i Allie ulegają przemianie, która mnie jako czytelnika zadowoliła, choć bardziej podoba mi się zmiana w charakterze Allie. 
Problem poruszony przez panią Picoult jest dość ważki, bo nie tyle o samą eutanazję tu chodzi, a o to, do jakiego punktu  możemy się posunąć, by pomóc kochanej przez nas, a cierpiącej, bliskiej nam osobie. Tu na uwagę zasługuje osoba Jamiego, jako kochającego męża, a jednocześnie zabójcy własnej żony.
Przeczytałam gdzieś  w jednym z blogowych komentarzy, że pani Picoult robi ofiary z morderców. Zastanawiałam się potem nad tym i doszłam do pewnego wniosku. Granica jest cienka to fakt, ale czy nie jest tak, że każdy uczestnik jakiejś afery, sprawy, czy historii, jest po części ofiarą, nawet jeśli zrobił coś, co kłóci się z naszymi regułami moralnymi? Ofiara to ktoś, kto doznaje osobistego uszczerbku. Jedno wydarzenie ma tyle wersji, ile osób biorących w niej udział. Prawda wydaje się mieć wiele wersji. Czy jeśli różnią się one od siebie, to czy już jest to przekłamanie, czy zafałszowywanie prawdy?
Postać Jamiego wydaje mi się być dobrym tego przykładem. Na ile w dokonanym przez niego zabójstwie było chęci pomocy żonie, a ile jej manipulacji jego osobą? Doprawdy trudno orzec. Trochę zaczynam filozofować, wiem. Ale nie mogę się nie zastanawiać i nie gdybać. Być może w tym tkwi siła książek tej pisarki, bo tak czy siak są one całkiem niezłe. Dlatego polecam z czystym sumieniem, choć powtarzam:  polski tytuł  niesamowicie nie pasuje do treści. Ale, jeśli to pominąć, mamy przed sobą kawałek dość zgrabnie napisanej historii, z którą warto się zapoznać.
Polecam!
Autor: Jodi Picoult
Tytuł: Deszczowa noc
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Stron: 534
Moja ocena: 8/10


wtorek, 3 stycznia 2012

Carlos Ruiz Zafon: Pałac północy

Własne książki traktuję jak dobrych, zaufanych przyjaciół i często przypisuję im cechy niemal ludzkie, daltego nie mogąc się pozbyć uczucia, że niesprawiedliwością byłoby pominięcie Pałacu północy, dziś chciałam się podzielić wrażeniami na ten temat.
Tym razem autor przenosi czytelnika do Kalkuty do roku 1932, jednak tajemnicze wydarzenia z prologu powieści, kiedy to ścigany przez tajemniczego prześladowcę Jawahala,  porucznik Peake, ucieka z dwojgiem niemowląt na rękach, dzieją się 16 lat wcześniej. Nie ma wątpliwości, że życie dzieci jest zagrożone, a pan Peake  za ich uratowanie zapłaci najwyższą cenę. 
Kilka dni później pod drzwi sierocińca St. Patrick's zostaje podrzucony mały chłopiec. Do koszka, w którym leży, są dołączone list i medalion. Dyrektor sierocińca, pan Carter okazuje się być dobrym człowiekiem i gdy niedługo potem, w sierocińcu pojawia się sam Jawahal i wypytuje o podrzucone ostatnio dzieci, pan Carter nie zdradza się ani słowem, choć rozmowa do przyjemnych i łatwych nie należy.
Kolejne rozdziały powieści dzieją się w latach 30. Poznajemy wychowanków sierocińca, grupę przyjaciół, którzy w dziecięcym entuzjazmie zakładają sekretne stowarzyszenie, które tak naprawdę jest zwykłym klubem, jaki wiele dzieciaków zakłada, stając na progu dzieciństwa i obiecując sobie wzajemnie wsparcie, pamięć i regularne kontakty. Wszyscy dobrze wiemy, że im dalej w dorosłość, tym bardziej mgliste okazują się te obietnice. Zresztą w epilogu powieści poznajemy losy, dorosłych już bohaterów i jak to w życiu bywa, nie wszystkim potoczyły się one bajkowo i w sposób udany.
Jeden z wychowanków sierocińca 16-letni Ben, niebawem opuści mury swojego pierwszego domu, by rozpocząć dorosłe życie. Tuż przed wyjazdem Bena, do sierocińca przybywa staruszka z wnuczką Sheere. Ben, od razu wyczuwając w dziewczynce pokrewną duszę, zabiera ją na spotkanie stowarzyszenia.
Sheere opowiada rówieśnikom historię swojej rodziny i domu, który ponoć jej ojciec, słynny konstruktor zaprojektował dla swojej żony i dzieci. Grupka przyjaciół postanawia poszukać tajemniczego domu. W trakcie swoich poszukiwań trafiają na opuszczony i nieużywany już dworzec, w którym,  co jakiś czas, nagle pojawia się  płonący pociąg z płaczącymi dziećmi w środku. Dzieciaki spotykają również tajemniczą i groźną ognistą zjawę. Wszystko to jest częścią śmiertelnie niebezpiecznej łamigłówki, z której rozwiązaniem przyjedzie się zmierzyć Benowi i jego przyjaciołom. 
Powieść realizuje pewien schemat, o którym już wcześniej wspominałam przy okazji recenzji  MarinyKsięcia mgły i Świateł września . Znowu jest tajemnica sprzed lat i znowu finał i rozwiązanie ma miejsce w  czasach współczesnych. Znowu nie wszyscy wyjdą cało z tej przygody, stąd gorycz i żal w finale.
Dobrym fabularnie posunięciem było umieszczenie akcji  w Kalkucie. Zafon w piękny i zagadkowy sposób opisuje miasta, nadaje im aurę tajemniczości i zagadkowości. Kalkuta, podobnie jak Barcelona w Marinie, ma swoje mroczne sekrety, które niechętnie ujawnia. W tym przypadku Kalkuta cierpi od upałów i z braku deszczu. Autor pięknie to powiązał z legendą o łzach boga Siwy, stąd niesamowity wydźwięk zaczynającego padać w finale powieści, śniegu.
Intryga znowu mocno się zapętla, choć bystry i znający literackie zabiegi pana Zafona, czytelnik szybko zorientuje się, o co mniej więcej chodzi. Niekiedy zdarza mi się mieć żal do autora, że nie oszczędził wszystkich i znowu kogoś uśmiercił. Ale zaraz potem myślę sobie, że nie wszystko w życiu kończy się happy endem. Dlatego godzę się z tym i doceniam niewątpliwy talent tego pisarza.
Osobiście byłabym za tym, żeby pan Zafon napisał jeszcze kilka powieści w konwencji młodzieżowej. Czyta się je szybko, przyjemnie i  z dużym zainteresowaniem.  Nie mają one tej dużej dawki filozofii, co Cień wiatru i Gra anioła, dzięki czemu są łatwiejsze do przyswojenia. Tutaj liczy się przygoda i zagadka, co bardzo to lubię. Jeśli macie podobnie jak ja, polecam Wam lekturę tej powieści.
Autor: Carlos Ruiz Zafon
Tytuł: Pałac północy
Wydawnictwo: Muza
Stron:287
Moja ocena: 10/10

niedziela, 1 stycznia 2012

Carlos Ruiz Zafon: Światła września

Lektura kolejnej powieści pana Zafona zakończona a ja czuję zarówno satysfakcję, jak i niedosyt. Tak to już ze mną jest w zetknięciu z książkami, na które długo czekam. Najpierw się wokół nich czaję i odkładam moment rozpoczęcia czytania, potem czytam i nie mogę się od lektury oderwać, a potem czuję żal, że to już koniec. Tak źle i tak niedobrze. A tak serio: przeczytałam, jestem zadowolona jako czytelnik i fan, więc czas podzielić się wrażeniami, by móc sięgnąć po nowe czekające na regale książki. Świadomość, że ma się w czym wybierać także jest niesamowicie przyjemna. 
Akcję swojej powieści umiejscowił Zafon we Francji w roku 1936 w nadmorskiej posiadłości słynnego i tajemniczego konstruktora zabawek Lazarusa Janna.  Do tejże posiadłości przybywa  pani Simone Sauvelle, wdowa z dwójką dzieci: starszą Irene i młodszym Dorianem. Simone ma objąć w domu Lazarusa posadę ochmistrzyni. Praca ta jest dla rodziny Sauvelle dużą szansą od losu, bowiem po śmierci Armanda Sauvelle, głowy rodziny, żona i dzieci popadły w skrajną nędzę. Dlatego pełni dobrych chęci przybywają do miasteczka, zdecydowani, by zacząć wszystko od nowa i zapomnieć o przykrych doświadczeniach. 
Lazarus Jann okazuje się bardzo miłym i sympatycznym człowiekiem, aczkolwiek jego dom pełen mechanicznych nawet nie zabawek, a tworów budzi niepokój, a z czasem lęk.
Proces aklimatyzacji początkowo przebiega bez przeszkód; Simone stara się wdrożyć do nowych obowiązków, mały Dorian poznaje kolegów i zakochuje się w ówczesnej gwieździe kina Grecie Garbo, a nastoletnia Irene zaprzyjaźnia się ze swoimi rówieśnikami Hannah i Ismaelem. To dzięki Ismaelowi, Irene poznaje historię świateł września i śmierci tajemniczej kobiety w masce, która wiele lat temu niedaleko stąd utonęła w morzu.Również dzięki Ismaelowi ma okazję przeczytać dziennik tej tajemniczej kobiety.
Którejś nocy dochodzi do niespodziewanej tragedii, a następnego dnia w lesie otaczającym posiadłość Lazarusa, zostaje znalezione ciało martwej Hannah. Oficjalny raport policji i lekarza mówi, że nastąpiło zatrzymanie akcji serca, tak jakby dziewczyna umarła ze strachu. Zrozpaczony Ismael nie wierzy w taką wersję i postanawia poznać prawdę o śmierci kuzynki.
Stopniowo wszyscy mieszkańcy posiadłości zaczynają odczuwać dziwną, niewyjaśnioną grozę, która zdaje się rosnąć w siłę i być coraz bardziej agresywna. Świadkiem dziwnych wydarzeń jest mały Dorian, potem Simone, a w końcu jej ofiarami o mało co nie padają Ismael i Irene. Gdy ci ostatni wracają do posiadłości stają przed nie lada wyzwaniem. Będą musieli się zmierzyć ze złem i stanąć w obronie bliskich. 
To tyle na temat samej treści. Podobnie jak w poprzednich powieściach i tutaj mamy tajemnicę sprzed lat, niewyjaśnioną śmierć, powrót zła i konfrontację  z udziałem głównych bohaterów. Oczywistym od samego początku jest, że Lazarus Jann też nie zdradza Sauvellom wszystkiego i że klucz do straszliwych wydarzeń tkwi w jego przeszłości, a co za tym idzie to on przyczynił się do takiego biegu wydarzeń, jaki mamy okazję teraz śledzić.
Klamrą spinającą całą historię są dwa listy; jeden na początku powieści pełniący rolę prologu, a drugi na końcu, układający się w całkiem zgrabny epilog.
Powieść Światła września ma całkiem dobrze zbudowaną fabułę, choć zauważyłam, że będąc po lekturze innych książek tego autora, jestem w stanie dostrzec w nich jeden, podobny schemat. Jest napięcie, umiejętnie stopniowane i piękne, sugestywne opisy przyrody i nadmorskiego krajobrazu. Słowem, temu kto polubił pana Zafona za Księcia mgły, Marinę, czy Pałac północy,  spodoba się i ta powieść. Nie należy również zapominać, że powieść jest skierowana do młodzieży, co od razu odradza porównywanie książki z Cieniem wiatru, czy Grą Anioła. To nie to samo. 
Mnie się jednak bardzo podobała i mimo drobnej dawki żalu i melancholii, jakimi nasycona jest książka, była to lektura wciągająca i przyjemna.
Polecam serdecznie.
Autor: Carlos Ruiz Zafon
Tytuł: Światła września
Wydawnictwo: Muza
Stron: 255
Moja ocena: 9/10