niedziela, 30 listopada 2014

Alan Bradley: Gdzie się cis nad grobem schyla

Autor: Alan Bradley
Tytuł: Gdzie się cis nad grobem schyla
Seria: Flawia de Luce, cz.5. 
Stron: 323
Wydawca: Vesper






Przegapiłam premierę 5 tomu przygód Flawii i doprawdy sama nie wiem, jak to się stało. Dlatego, gdy już stało się dla mnie jasne, że piąta część ujrzała światło dzienne, czym prędzej dokonałam jej zakupu i zabrałam się za lekturę. 
Dla przypomnienia. 
Od zakończenia II wojny światowej minęło kilka lat. Angielska społeczność stopniowo zapomina o przeżytym koszmarze i na nowo organizuje sobie życie. 
12-letnia Flawia mieszka z tatą i dwiema starszymi siostrami  w wielkim wiktoriańskim domu, który kryje w sobie wiele tajemnic, ale najlepszą z nich jest stare chemiczne laboratorium, po wuju. Flawia wzięła lokal w posiadanie i używa go kiedy i jak może. Bo Flawia kocha chemię i uwielbia każdy proces rozkładać na chemiczne reakcje. Drugą pasją dziewczynki są zagadki kryminalne, w których rozwiązywaniu chemia odgrywa niepoślednią rolę. 
Niewielkie Bishop's Lacey może i jest senną osadą, miejscem, do którego wrony mogą mieć kłopot z dotarciem, ale dzieje się w nim całkiem sporo. Policja nie ma czasu próżnować, trupów było już kilka, a sekretów jest całkiem dużo. Wścibska i bystra Flawia ma ręce pełne roboty. 
W tomie 5 całe miasteczko ogarnia podniecenie, z powodu planowanej ekshumacji szczątków świętego Tankreda, patrona miejscowej parafii. 
Już na samym początku otrzymujemy trupa i to umieszczonego w dość nietypowej scenerii. Flawia z właściwym sobie uporem i swadą zabiera się za rozwiązywanie zagadki, zgłębiając przy okazji kolejne sekrety (te zupełnie niewinne i te całkiem grzeszne) mieszkańców.
Tymczasem nad rezydencją de Luce gromadzą się ciemne chmury. Kłopoty finansowe i te związane z prawem spadkowym, przerastają tatę Flawii i wszystko wskazuje na to, że rodzina będzie musiała się wyprowadzić. Przypadkiem Flawia dowiaduje się też, że jedna z jej sióstr planuje zamążpójście. Który z dość licznych adoratorów zostanie szwagrem małej detektyw?
Seria o Flawii jest jedną z moich ulubionych. Świat widziany z perspektywy 11-latki, zostawionej samej sobie, pozbawionej opieki zaginionej matki i uwagi pogrążonego w powojennej traumie ojca, jest mimo wszystko barwny, ciekawy i godny poznawania.
Gdy jednak spojrzeć na to okiem dorosłego (i nauczyciela), to tak naprawdę gołym okiem widać, że sytuacja nie tylko rodziny, ale i samej Flawii jest niewesoła. Dziewczynka biega samopas, wychodzi kiedy chce, wraca kiedy chce, często chodzi brudna i głodna, a gdy już wymaga opieki, najczulej otacza ją nią stary kompan ojca, a obecnie ogrodnik i złota rączka. Załamany życiem i brakiem wieści o żonie, ojciec rodziny błądzi gdzieś pomiędzy wspomnieniami i tym, co było, a sam widok córek sprawia mu ból. Ten człowiek sam potrzebuje pomocy, ale z drugiej strony już po raz któryś złości mnie ta jego życiowa ślamazarność i brak energii w działaniu, gdy chodzi o dobro dorastających córek.Flawia z pewnością nie jest "łatwym" dzieckiem to fakt, ale przede wszystkim pragnie czułości i uwagi, a tego nie dostaje ani od ojca, ani od skupionych na sobie sióstr.
Piąta część momentami bywa zabawna i zaskakuje, ale nie jest to już ten cięty dowcip i psikus goniący psikus, jak w tomach 1-3. Czwarty był już nieco słabszy, ale jeszcze na granicy. Część piąta jest chyba najsłabsza ze wszystkich dotychczasowych. Były w niej oczywiście zabawne momenty, ale przez większość czasu, jakby zabrakło pazura. 
Finał za to zaskakuje i pozostawia duży niedosyt. Co będzie dalej? Rodzinę de Luce czeka prawdziwa rewolucja, pozostaje zatem tylko czekać na część szóstą.

Seria o przygodach Flawii: 
Tych cieni oczy znieć nie mogą | Gdzie się cis nad grobem schyla

czwartek, 27 listopada 2014

Brandon Mull: Łupieżcy niebios

Autor: Brandon Mull
Tytuł: Łupieżcy niebios
Seria: Pięć Królestw, t.1.
Stron: 440
Wydawca: Literacki EGMONT







Brandon Mull nie przestaje mnie zadziwiać. Ten człowiek to istna żyła złota, niewyczerpana kopalnia pomysłów.  Jeszcze dobrze nie ostygły trakty do genialnego Baśnioboru, jeszcze nie wygasły ognie przemian i rewolucji w Pozaświatowcach, a już czytelnicy otrzymują nową powieść tego autora osadzoną w całkiem nowych, niezwykłych realiach.
Mimo że ilustracja okładkowa sugeruje, że powieść jest skierowana do młodszych czytelników, to z powodzeniem mogą ją także przeczytać i ci całkiem dorośli. 
Historia jest opowiedziana bardzo ciekawie i czyta się jednym tchem. Ledwo się zaczyna czytać, a po niedługim czasie okazuje się, że jesteś w połowie książki.
Cała historia zaczyna się w Halloween. Główny bohater, Cole wraz z kolegami ze szkoły, wybiera się na wieczorne zbieranie słodyczy. Dzieciaki zastanawiają się, czy nie są już może na to zbyt duże, ale ostatecznie dają się ponieść atmosferze. Kiedy jednak znudzone, postanawiają się wybrać do nawiedzonego domu, którego podobno właściciel zrobił naprawdę niesamowite dekoracje, nie mogą przewidzieć, że decyzja o wejściu tam, zmieni ich całe życie. Dom okazuje się być czymś w rodzaju portalu. Dzieci natykają się w nim na łowców niewolników i złapane, jak rybki w sieć, trafiają do zupełnie innego świata. Cole ma szansę się uratować, ale rusza w ślad za przyjaciółmi i niedługo potem także staje się niewolnikiem. Czy jeszcze kiedyś zobaczy rodziców i siostrę? Czy w ogóle da radę wrócić do domu? Może być z tym trudno.
W tym całym nieszczęściu chłopiec ma jednak dużego farta. Szybko zostaje kupiony i to przez tytułowych Łupieżców niebios, czyli kogoś w rodzaju powietrznych piratów, którzy zajmują się przeszukiwaniem wiszących w powietrzu zamków, pełnych potworów. Znalezione tam skarby i artefakty są niezwykłe i mogą być niezłym źródłem dochodu. To tutaj Cole pozna Mirę, Jace'a oraz Drgawę i razem z nimi wyruszy w kolejną, długą i pełną niewiadomych podróż. 
Magiczne krainy kreowane przez Brandona Mulla mają to do siebie, że źle się w nich dzieje. Przybycie osoby z zewnątrz jest czymś w rodzaju katalizatora przemian. Czy tym razem tym Jokerem będzie Cole? Bardzo prawdopodobne, że tak, ale zanim w ogóle do tego dojdzie, upłynie sporo czasu. W posłowiu na końcu książki autor przyznaje, że zaplanował cykl na 5 tomów, a zatem dużo się tu jeszcze wydarzy. Myślę, że przyjaciele Cole'a, których stracił póki co z oczy (Jenny i Dalton), także odegrają tu sporą rolę. 
Pięć Królestw wpada pod jarzmo tyrana, który chce zawłaszczyć magię tylko dla siebie. Chcąc tego dokonać sprzymierzył się z siłami, które niekoniecznie będą wobec niego lojalne. Pozostawiona sama sobie magia wymyka się spod kontroli, a na Obrzeżach grasuje Spustosz.
Brandon Mull mimo młodego wieku i wielu obowiązków, bo jest przecież mężem i ojcem, nie przestaje tworzyć książek, które wciągają czytelnika na dobre. Tak jest i tym razem. 
Głowni bohaterowie są sympatyczni i choć tak młodzi, potrafią wykazać się pomysłowością i odwagą w sytuacjach kryzysowych. Pod płaszczem perypetii i niebezpieczeństw, których doświadczają Cole i jego przyjaciele, autor przemyca cenne treści i wartości takie jak przyjaźń, lojalność i skłonność do poświęceń. Autor w każdej ze swoich książek stara się o tym pamiętać, prawdopodobnie ze względu na swoich młodych czytelników.
Zadziwia i zachwyca rozmach, z jakim autor kreuje nowe miejsca, potwory i magiczne przedmioty. Przemieszanie przedmiotów i zachowań z naszego świata z tymi z innego wymiaru daje naprawdę fajny efekt.
Książka jest napisana prostym, przystępnym językiem, błyskotliwe dialogi dobrze równoważą ciekawe opisy, które umiejętnie oddają specyfikę Obrzeży. 
Widać, że cała intryga jest przemyślana i że jeszcze sporo się tu wydarzy, dlatego chętnie sięgnęłabym po kolejną część, na którą niestety trzeba jeszcze poczekać. 
Serdecznie polecam! Łupieżcy niebios to dobra pozycja książkowa dla czytelników w każdym przedziale wiekowym.


Dziękuję!

wtorek, 25 listopada 2014

Choleryk z Brooklynu

Reżyseria: Phil Alden Robinson
Scenariusz: Daniel Taplitz, Assi Dyan
Obsada: 
Robin Williams
Mila Kunis 
Peter Dinklage 
Melissa Leo
Gatunek: komedia, dramat, obyczajowy
Czas trwania: 83 min



W dzisiejszym na wskroś stechnicyzowanym i pędzącym do przodu świecie, w którym tak mało czasu mamy na chwilę oddechu i refleksji, każdy drobiazg może przyprawić nas o szybsze bicie serca, a każde nawet drobne wydarzenie lub nieopatrznie wypowiedziane słowa mogą przepełnić przysłowiową czarę goryczy.
A jak jest z głównym bohaterem Choleryka z Brooklynu
Jak sam tytuł mówi, Henry Altmann, w którego wcielił się nieodżałowany Robin Williams, nie lubi wielu rzeczy. Ich lista jest tak długa, że prościej byłoby chyba wymienić co lubi, a i to nie byłoby łatwe, bo chyba w stanie ducha bohatera, w jakim znajduje się na początku filmu, trudno byłoby cokolwiek znaleźć. 
Nabuzowany, po niegroźnej stłuczce z taksówkarzem, Henry (Robin Williams) udaje się do przychodni na umówioną wizytę do lekarza. Ma jednak pecha. Jego lekarz prowadzący wyjechał, a w zastępstwie przychodzi do niego młoda adeptka sztuki lekarskiej (w tej roli Mila Kunis), której przy bliższym poznaniu, także przydałaby się wizyta u specjalisty. 
Relacje bohaterów granych przez aktorski duet Williams/Kunis doskonale pokazują, jak w codziennym życiu łatwo oceniamy innych po pozorach. Skupieni na sobie i własnych problemach rzadko bierzemy pod uwagę fakt, że osoba, która właśnie się nami zajmuje, czy to w szpitalu, w sklepie czy w urzędzie, także ma własne życie, sprawy, problemy, smutki, radości. Nie widać tego na zewnątrz, bo przecież publicznie nie ujawniamy raczej tego, co nas od środka gnębi. Zakładamy maski: takie do pracy, do urzędu, słowem adekwatne do sytuacji. I tym sposobem zdenerwowany Henry przypiera do muru zmęczoną i poirytowaną lekarkę, a ona w chwili słabości, mówi mu, że zostało mu 90 minut życia. 
Zszokowany Henry spróbuje się skupić na tym co w takiej chwili jest najważniejsze czyli na rodzinie. Z żoną od dawna stracił wspólny język, brata (także wspólnika) w zasadzie ignoruje, a dorosłego syna niemalże wydziedziczył, bo nie wybrał takiej drogi życiowej, jaką on by dla niego widział.
Co można zrobić w 90 minut, w wielkim Nowym Jorku, gdy bliscy są daleko, a czas nieubłaganie ucieka? Czy w tak krótkim czasie można naprawić zaszłości minionych lat? Odpowiedzi na te pytania będzie szukał główny bohater filmu.
Choleryk z Brooklynu nie jest typową komedią. Są co prawda momenty, w których parska się śmiechem, ale wynika to raczej z absurdalności sytuacji, dialogów czy zachowań bohaterów niż z obecności typowych gagów.
Przekaz stworzonej przez Phila Aldena Robinsona historii jest tak naprawdę prosty. Za bardzo skupiamy się w życiu na drobiazgach, za mocno się spinamy i w ten sposób tracimy to, co naprawdę ważne. A co jest ważne? Odpowiedź jest prosta: rodzina, bliscy i chwile wspólnie spędzone. Ważni są ludzie, których nazywamy rodziną, którzy nawet po naszym odejściu, będą o nas mówić i myśleć z miłością.
Akcja filmu toczy się dość powoli i w sumie szybko można się domyślić, jakie będzie zakończenie. Zresztą nie miało ono zaskoczyć, a raczej ukazać finał pewnego procesu, dochodzenia i dojrzewania do pewnych decyzji w życiu. 
Pisząc te słowa zastanawiam się, czy inaczej odebrałabym ten film, gdybym obejrzała go jeszcze za życia Robina Williamsa. Powszechnie wiadomo, że aktor ten w każdej ze swoich filmowych kreacji kipiał humorem, energią, rubasznością, za które pokochały go miliony widzów. W Choleryku z Brooklynu wydaje się przygaszony, zupełnie jakby cała jego energia gdzieś się skumulowały i nie chciały wyjść na powierzchnię. Czy to tylko moje subiektywne odczucie, czy nie, nie mnie to osądzać. 
Ważne, że film ogląda się dobrze i naprawdę skłania on do głębszych przemyśleń. Polecam, nie tylko fanom Robina Williamsa. 

Dziękuję!

niedziela, 23 listopada 2014

Cassandra Clare: Mechaniczna księżniczka

Autor: Cassandra Clare
Tytuł: Mechaniczna księżniczka
Seria: Diabelskie maszyny, t.3.
Stron: 400
Wydawca: MAG



Niedawno zabrałam się za czytanie 6 i finałowej części serii Dary Anioła, Piekło niebiańskiego ognia. Doczytałam do pewnego momentu związanego z postacią Cichego Brata Zachariasza i doszłam do wniosku, że chyba jednak najpierw powinnam przeczytać Mechaniczną księżniczkę. Dwa pierwsze tomy serii, a i wcześniejsze Darów Anioła nie sugerowały czytelnikowi, że są aż tak mocno ze sobą związane. Dlatego czułam, że kolejność czytania powinna być właśnie taka. 
Finałowe wydarzenia części drugiej nie tylko zagęściły fabułę i uczyniły ją znacznie ciekawszą. Spowodowały także, że w londyńskim Instytucie zrobiło się tłoczno, jak nigdy jeszcze. 
A wiadomo, że gdy tłoczno, to i ciekawie. 
Już sam początek jest ciekawy, gdy cofamy się kilkanaście lat wstecz i jesteśmy świadkami rytuału przeprowadzanego przez Cichych Braci. Wszystko idzie źle, a tożsamości dziewczynki możemy się na razie tylko domyślać. 
Kolejne rozdziały rzucają nas na głęboką wodę, oto bowiem w drzwiach Instytutu pojawia się zdesperowany Gabriel Lightwood, prosząc o pomoc w sprawie ojca, który uległ strasznej przemianie. Bohaterowie udają się do rodowej posiadłości Lightwoodów, gdzie przyjdzie stoczyć im walkę balansującą na pograniczu horroru i groteski. To jednak dopiero zwiastun dalszych wydarzeń. 
Trzeci tom, moim zdaniem, jest najlepszym z całej trylogii i czyta się go jednym tchem. Cały czas coś się dzieje, mamy klika wątków miłosnych, a co najważniejsze tajemnica goni tajemnicę. Mechaniczna księżniczka  jest naprawdę dopracowana i widać, że autorka starała się wszystko tak opowiedzieć, żeby nie ominąć żadnego z bohaterów, a tym samym uczynić czytelnika zadowolonym. Moja czytelnicza satysfakcja jest bardzo podobna do tej, która mnie dopadła podczas lektury pierwszej części Darów Anioła.
Pełnię szczęścia Tessy i Jema, mąci pogarszający się stan zdrowia chłopaka. Jego bliscy, a najmocniej Will, nie poddają się jednak i z wielkim zaangażowaniem poszukują lekarstwa, bądź sposobu, który przedłużyłby mu życie. W poszukiwania angażują się także nowi mieszkańcy Instytutu czyli Gedeon (mrrrr!), jego brat Gabriel oraz niedawno przybyła do Londynu Cecily, siostra Willa.
Brak lekarstwa dla Jema jest ściśle powiązany z działaniami Mortmaina, który w ukryciu szykuje swoją armię maszyn, by z ich pomocą  zniszczyć Nocnych Łowców. By jego plan się udał, potrzebuje do tego Tessy, którą niebawem spróbuje porwać. 
Plus należy się autorce nie tylko za sam pomysł na postać Tessy, której tożsamości nie domyśliłam się aż do momentu, w którym ją wyjawiono, ale też za umiejętne przeprowadzenie wątku romansowego między Willem, Tessą i Jemem. Udało się uniknąć nie tylko płaczliwego wzdychania bohaterów, choć przyznam, że niektóre sceny były bardzo wzruszające. Udało się także tak cały romans poprowadzić, by nikt z naszej trójcy nie został pokrzywdzony, nikomu nie złamano serca i by każdy otrzymał swoją porcję (albo może czas) szczęścia. To jest naprawdę coś i co ważne, jest w tym świecie całkiem logiczne. Jak do tego doszło, nie zdradzę, ale bardzo mi się to podobało. 
W kilka zabawnych scen obfitowały także sceny z udziałem Gedeona i Sophie oraz Gabriela i Cecily, którym zawzięcie kibicowałam i muszę przyznać, że bez braci Lightwoodów cała historia byłaby o wiele uboższa. 
W tomie 3 życie w Instytucie aż kipi od wydarzeń. Od nowej strony poznamy nie tylko Sophie, Henry'ego i Charlotte. Obrazu dopełni także postać Magnusa Bane'a oraz powracająca z aresztu w Idrisie Jessie, dla której niestety autorka nie przewidziała szczęśliwego zakończenia. 
W między czasie, za pomocą prowadzonej przez starszych korespondencji możemy śledzić przetasowania w Clave, które szykuje dla Charlotte nową, nieoczekiwaną rolę. Dodam, że jak najbardziej zasłużoną. 
Poznajemy także wreszcie tajemnicę mechanicznego aniołka, stróża Tessy oraz zgłębiamy całą historię i związaną z nią motywację do działania Mortmaina. 
W scenach walki z armią Mortmaina widać pewne podobieństwa do rozprawy współczesnych Nocnych Łowców z armią demonów Valentine'a. Jednak ja, wolałabym to uznać, nie za powielenie motywów, ale bardziej za powtarzającą się historię lub pewną zasadę działania.W końcu wielkie anioły odgrywają w świecie Nocnych Łowców niepoślednią rolę.
Finałowa część trylogii jest naprawdę dopracowana, wszystko się wyjaśniło, jestem bardzo zadowolona i wreszcie z czystym sumieniem mogę się zabrać za czytanie ostatniej części Darów Anioła

Mechaniczny anioł | Mechaniczny książę | Mechaniczna księżniczka

czwartek, 20 listopada 2014

W pępku uczniowskich pomysłów. 5.

Opisujemy obraz Sąd Parysa autorstwa P.P. Rubensa. Tłumaczymy na czym polega rubensowski ideał kobiecego piękna. Ustalamy, że boginie poznajemy po atrybutach, przykładowo Afrodytę po amorkach, a Herę po pawiu. Klasa pracuje, od czasu do czasu pytając o to, co wątpliwe. 
I wtedy odzywa się Kacper:
- Rozumiem, że Atena to ta, która napina mięśnie? 
-Yyyyy - czuję się lekko zblokowana tym pytaniem. Koleżanki patrzą na niego z pogardą, klasa w śmiech. 

wtorek, 18 listopada 2014

Olga Gromyko: Wierni wrogowie

Autor: Olga Gromyko
Tytuł: Wierni wrogowie 
Stron: 645
Wydawca: Papierowy Księżyc







Wraz z bohaterami powieści Olgi Gromyko udałam się w swoją pierwszą w życiu podróż do Belorii. Nie zawsze było łatwo i przyjemnie (jak to w podróży), ale jak na pierwszą wizytę w tej krainie, trzeba przyznać, że była całkiem ciekawa i nawet udana, nie licząc drobnych nieprzyjemności.
Beloria to rozległa kraina, w której mieszkają stworzenia i stwory wszelkiej maści; krasnoludy, trolle, driady, elfy, wilkołaki i smoki. Kiedy trzeba, potrafią żyć obok siebie wzajemnie sobie nie szkodząc, jednak to co ich różni, często staje się podstawą kłótni i wojen. 
Głowna bohaterka Szelena jest wilkołakiem. Nie afiszuje się z tym, dlatego na co dzień jest skromną, w miarę możliwości, pomocnicą zielarza i znachora. Mieszka w chacie na uboczu i przezornie trzyma się z dala od kłopotów, awantur i tego co mogłoby ją zdekonspirować. Kiedy jednak decyduje się uratować życie bliskiemu śmierci czarownikowi, wszystko się zmienia. Szelena jest tego świadoma, bo warto wspomnieć, że czarownicy są naturalnymi wrogami wilkołaków.  Znajomość z czarownikiem Weresem oraz jego uczniem Restem będzie przyczynkiem do długiej podróży, w którą nasi bohaterowie wyruszą już niebawem. Póki Szelena jest jedynym wilkołakiem w osadzie, wszystko jest w porządku. Z czasem jednak pojawiają się inne pomroki, które nie są tak pokojowo nastawione jak nasza bohaterka. To obecność tych kreatur zmusi młodą wilkołaczkę nie tylko opuszczenia domu, ale rozpoczęcia poszukiwań osoby, która stoi za tworzeniem nowych pomrok oraz ma ambicje znacznie większe niż tylko to, co wokół niej. 
Z czasem do Szeleny, Weresa i Resta, dołączy smok o imieniu Mrok oraz młodziutka pół-elfka, Virra, której umiejętności budzą strach nawet wśród jej pobratymców. 
Książka Wierni wrogowie jest powieścią drogi. Bohaterowie, poszukując rozwiązania zagadki wzmożonej liczebności pomrok, napotykają na swojej drodze różnych ludzi i inne stwory. Driady będą im w zasadzie przyjazne, elfy będą pewne rzeczy ukrywać, a i czarownicy nie okażą się tak całkiem bez winy. W dużej mierze akcja powieści opiera się na podróżowaniu, zatrzymywaniu się na nocleg, rozmowach i leczeniu otrzymanych ran i urazów. Kolejne przystanki w podróży, np. u elfów, zamiast zagadkę wyjaśniać, celowo ją zapętlają. Przyznam, że momentami było to trochę męczące. Zabrakło mi także mapki, na którą można by od czasu do czasu zerknąć tak dla orientacji, ile drogi już bohaterowie przybyli, a ile jeszcze przed nimi.
Żeby była jasność; książka ma zalety, ale nie zachwyciła mnie tak, jak myślałam, że to zrobi. 
Pięknie autorka namalowała słowem cały świat przedstawiony. Całość przypomina trochę epokę średniowiecza, co widać nie tylko po strojach, broni i stylu życia, ale nawet po samej ludzkiej mentalności. Wszystko jest bardzo wiarygodne i realne, a także różnorodne, bo wiadomo, że co rasa, to i cechy dla niej specyficzne. Postaci dają się lubić, nie są ani zbyt idealne, ani szczególnie, powalająco na kolana, piękne. Każdy tu ma swoje nie całkiem czyste sekrety i dba, by nie zdradzić się z nimi, przed towarzyszami podróży. Bo to przecież wrogowie. I tu autorce należy się spory plus. Podróżujący ze sobą bohaterowie są wrogami; wspólna podróż i wspólne sprawy nagle nie uczynią z nich wielkiej kochającej się rodziny, nagle nie zaczną się lubić czy płakać, bo drogi się rozchodzą. Wilkołaczka, czarownik, smok i dorastający chłopiec non stop sobie docinają, straszą się lub otwarcie sobie ubliżają. Klarowność tych relacji  stanowi jedną z  głównych zalet książki.
Błyskotliwe i zabawne są także dialogi, co często bawi lub pobudza do śmiechu. Autorka nie oszczędza swoich bohaterów, ciągle poddaje ich próbom, każe walczyć z wrogiem, zimnem, ranami. 
Mogłoby jednak być trochę krócej. Kiedy po raz kolejny czyta się o postoju lub szukaniu noclegu, czytelnik jest trochę zniecierpliwiony. Gdyby całość odchudzić tak o 1/4, to myślę, że zyskałaby na tym i fabuła i czytelnik. Pojawiają się także pewne niedomówienia, które drażniły w trakcie czytania. Przykładem niech będzie koniec jednego rozdziału, gdy podróżujących bohaterów jest tylko dwóch, a na początku następnego rozdziału, jest ich trzech i nie wiadomo, skąd i kiedy ten trzeci się wziął. W innym rozdziale bohaterowie walczą, ktoś tam piśnie ze strachu, a na koniec rozdziału okazuje się, że ten kto pisnął, nagle nie żyje. Pomyślałam, że coś musiałam przeoczyć i cofnęłam się do tego opisu, ale nie, nic mi nie umknęło. Takich momentów nie ma wiele, ale chyba nikt nie lubi, gdy w trakcie poznawania nowej historii wyskakuje nagle coś, co nie do końca ma swoje logiczne uzasadnienie.
To dlatego po skończonym czytaniu mam mieszane uczucia. Nie mogę powiedzieć, że mi się nie podobało, bo tak nie było. Ale do końca zadowolona także nie jestem. 
Przede mną jeszcze lektura serii Wiedźma tej samej autorki. Akcja Wiernych wrogów dzieje się na długo przed narodzinami Wolhy, jednak w tym samym świecie. Liczę, że po jej przeczytaniu, pewne sprawy staną się dla mnie jaśniejsze i pozwolą inaczej spojrzeć na przygody Szeleny i jej przyjaciół, przepraszam, wrogów. 
Czy polecam? Powiem raczej, że pozostawiam do indywidualnej decyzji.

Dziękuję!

sobota, 15 listopada 2014

Stephen King: Przebudzenie

Autor: Stephen King
Tytuł: Przebudzenie
Stron: 746
Wydawca: Prószyński i S-ka






Pomimo upływu lat Stephen King nie przestaje zadziwiać i zaskakiwać czytelników. Każda kolejna jego książka jest wyczekiwana i potrąca struny, o których zdążyliśmy już zapomnieć, dotyka tematów, co do których wydaje się, że już je wyczerpano, kreuje światy, które wydają się już wyeksploatowane.
W swojej najnowszej powieści pod wieloznacznym tytułem Przebudzenie mistrz grozy bierze na swój warsztat temat życia i śmierci oraz nadzwyczaj cienkiej granicy, która je dzieli. Wydarzeniami i refleksjami z życia głównego bohatera stara się odpowiedzieć na pytanie, czy warto i czy w ogóle można tę jakże cienką kotarę odsłaniać? A może lepiej zostawić ją tak jak jest i żyć w niewiedzy, która często jest tak słodkim błogosławieństwem?
Długą i zawiłą, rozgrywającą się na przestrzeni pół wieku historię, poznajemy dzięki głównemu bohaterowi i narratorowi Jamiemu Mortonowi. 
Gdy Jamie po raz pierwszy spotyka Charliego Jacobsa ma 6 lat i nawet nie podejrzewa, że ten młody, sympatyczny i pełen wiary pastor, stanie się dla niego swoistym Jokerem, przeznaczeniem powodującym, że życie bohatera potoczy się tak, a nie inaczej. 
Sprytnie skonstruowany jest sam początek powieści. Leniwe dzieciństwo i  dojrzewanie głównego bohatera przypadły na lata 60. Początkowo osoba pastora, który zresztą na długie lata znika z drogi życia Jamiego, wydaje się tylko tłem, ale to celowa zmyłka. Gdy Jamie jest jeszcze chłopcem, zafascynowanym żołnierzykami, pastor jest po prostu jednym z dorosłych. Miłym i dobrym, ale dorosłym. Jamie mgliście zdaje sobie sprawę, że wiedza i fascynacja Charliego elektrycznością wykracza poza pewne normy, ale dopóki żyją żona i synek pastora, istnieje też coś w rodzaju granicy, której Jacobs nie ma potrzeby przekraczać. Kiedy jednak rodzina pastora ginie w tragicznym wypadku, wszystko się zmienia i...mężczyzna  na długi czas znika z życia Jamiego. 
I w tym miejscu mamy swoistą przerwę, która niczym antrakt w teatrze, zapowiada coraz bardziej niesamowite wydarzenia. Jamie dorasta, odkrywa uroki rock n rolla, gra w zespole, wpada w narkotykowy nałóg, oddala się od domu i właściwie jest bliski śmierci. I wtedy po raz kolejny w jego życiu pojawia się Charlie Jacobs, już nie pastor, a jarmarczny kuglarz, wykonujący błyskawicowe portrety. Ale na tym nie koniec. To czym się zajmuje Jacobs, jest zaledwie preludium do eksperymentów, które cieniem położą się na życiu Jamiego i innych ludzi, którzy dobrowolnie zetkną się z Jacobsem.
Z czasem Jamie zda sobie sprawę z tego, że siły, z którymi były pastor próbuje pójść na układ i światy, które próbuje zgłębić, powinny pozostać nieodkryte i że bezpieczniej dla ludzkiego umysłu nie zaglądać przez dziurkę od klucza drzwi obrośniętych bluszczem. 
Początkowe rozdziały powieści toczą się wolno i nic nie zapowiada przyszłych wydarzeń. Oczywiście starałam się być czujna i podejrzewałam Jacobsa o niecne zamiary, ale bardzo długo nic takiego nie miało miejsca. Nawet teraz po skończonej lekturze nie jestem pewna, czy można mu w ogóle przypisać tę "niecność". Czy człowiek, który w wyniku tragicznych przeżyć stracił wiarę i zaczął szukać odpowiedzi na terenach zakazanych dla ludzkiego pojmowania, faktycznie był na wskroś zły? Czy może to brak wiary zagonił go do miejsc, które przerosły jego oczekiwania i ludzkie pojmowanie? Pomimo obojętności, z jaką Jacobs traktował swoich uleczonych "pacjentów" i premedytacji, która kazała mu widzieć w nich wyłącznie eksperymenty, nie jestem w stanie tak zupełnie go potępić. Zresztą sam finał powieści i to co zobaczył, były dla niego wystarczającą karą.
Poszukiwania Charliego i siły, które próbuje poskromić są autorskim ukłonem w stronę takich klasyków gatunku jak Mary Shelley, Bram Stoker, czy najczęściej wspominany w powieści H. P. Lovercraft. King na początku powieści dziękuje im za "zbudowanie jego domu"  czyli bazy fantastycznych i pełnych grozy motywów, które od lat fascynują czytelników na całym świecie. 
Miłym akcentem jest także wspomnienie lunaparku Joyland, o którym  King napisał oddzielną książkę. Swoją drogą świetną.
Myślę, że nawet sam tytuł powieści można rozumieć wielorako; może tu chodzić zarówno o wychodzenie z nałogu, czy ciężkiej choroby, odzyskanie wiary, próbę nawrócenia życia na właściwe koleje, ale także budzenie nieznanego, czegoś, co w zasadzie nigdy nie powinno być budzone.
Przebudzenie zaczyna się spokojnie i sennie i tak się je czyta przez jakichś pierwszych 200 stron. Z czasem jednak koszmar narasta i już nie jest ani tak miło, ani tak bezpiecznie. Od lektury trudno się oderwać. Na 50 stron przed końcem padła mi bateria w czytniku i, podładowawszy ją przez kwadrans, znowu wróciłam do czytania, tak bardzo chciałam się dowiedzieć, jak zakończy się wielki eksperyment Charliego Jacobsa. To chyba najlepszy dowód na to, że powieść wciąga i nie pozwala się od siebie oderwać.
Polecam, bo warto!
Dziękuję!

czwartek, 13 listopada 2014

Ilona Andrews: Księżyc nad Rubieżą

Autor: Ilona Andrews
Tytuł: Księżyc nad Rubieżą
Seria: Na Krawędzi, t.2.
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Stron: 500






Zacznę od tego, że uwielbiam Kate Daniels, Currana, Gromadę i wszystkich zmiennoształtnych Atlanty.  Seria ta ma w sobie coś takiego, że każdy kolejny tom pożera się z wielkim smakiem i wciąż ma się ochotę na więcej. Trzeba przyznać Ilonie Andrews i jej mężowi Gordonowi, że mają nie tylko mnóstwo rewelacyjnych pomysłów, ale też i talent do wdrażania ich w nowe książki.
Kiedy jesienią 2011 na rynku wydawniczym pojawiła się nowa książka tego duetu, pomyślałam, że oto powstała zupełnie nowa jakość. 
Rubież, czy jak kto woli Krawędź to dzikie miejsce na styku dwóch odmiennych światów: technologicznej, biurokracyjnej Niepełni i magicznej, dzikiej Dziwoziemi. Życie na Rubieży nie jest łatwe. Panują tu inne zwyczaje, zasady, mieszkają tu stworzenia, które są tyle dziwne i nieobliczalne, co i na wskroś dobre i uczciwe. 
Pierwsza część miała być pojedynczą historią zamkniętą w jednym tomie, ale prawda jest taka, że grzechem byłoby ją tak ostatecznie zakończyć, bez ukazania innych możliwości i perspektyw, jakie daje cały ten pulsujący życiem i magią świat. Autorzy wzięli zatem jednego z bohaterów drugoplanowych i ułożyli dla niego oddzielną historię. Na dzień dzisiejszy seria liczy sobie cztery części i każda z nich ma innego bohatera głównego. Takie rozwiązanie mnie bardzo zadowala. Można czytać książki wybiórczo, można po kolei. Są pewne nawiązania, ale nie na tyle duże, by czegoś nie zrozumieć, a na tyle przyjemne, by czuć ten miły dreszcz, że już się to zna i z bohaterami przeżyło.
Księżyc nad Rubieżą czyli część druga, dotyczy losów Williama, którego mieliśmy okazję poznać w części pierwszej. Przyznam, że nie zapamiętałam go zbyt mocno. W porównaniu z rewelacyjnym, seksownym i pomysłowym Declanem, walczącym o względy Rose, Willliam wypadał po prostu blado. Nie było w tym jego winy, po prostu tak to czasem bywa w sytuacjach porównań. Od tamtej chwili w moim świecie minęło 3 lata, bo tyle wydawnictwo kazało czekać czytelnikom. 
W świecie Williama minęły 2 lata. Główny bohater jest zmieńcem. Urodził się jako wilcze szczenię, matka oddała go zaraz po narodzinach do ośrodka - sierocińca, w którym ukształtowano go na żołnierza idealnego. William nigdy nie miał rodziny, ani przyjaciół. Wojsko dało mu dyscyplinę, ale nie nauczyło interakcji międzyludzkich, ani nie wpoiło poczucia własnej wartości. To dlatego William nie rozumie ani jak funkcjonuje rodzina, nie potrafi zabiegać o kobietę i nie rozumie mnóstwa niuansów, które cechują związki miedzy ludźmi. Potrafi za to walczyć, posiada wielką siłę i ma naprawdę wielkie serce. Serce, które obecnie jest gotowe na miłość. 
William przybywa do Rubieży w poszukiwaniu pewnych artefaktów oraz genetycznie zmodyfikowanych agentów, którym przewodzi tajemniczy i okrutny Spider. W tych poszukiwaniach bohater zawędruje na moczary, gdzie natknie się na, powiedzmy to sobie bez upiększeń, błotną dziewczynę. 
Cerise Marr nie ma łatwego życia. W niejasnych okolicznościach zaginęli jej rodzice, a rodowe domostwo przeszło w ręce znienawidzonych sąsiadów. Co takiego w przeszłości zrobił i odkrył dziadek Cerise, że agenci tajemniczej Dłoni tak bardzo chcą to mieć?
Gdy drogi Cerise i Williama przetną się, klinga miecza rozjaśni się światłem rozbłysku. Poleje się krew, polecą głowy, a moczary zmienią się na zawsze. Czy zmieniec, który ni w ząb nie zna się na kobietach i rozbłyskująca dziewczyna, mają szansę stworzyć coś trwałego w świecie, gdzie wielu za zmieńcami nie przepada? Warto się przekonać samemu.
Mimo że lektura powieści była dla mnie sporą przyjemnością, to uważam, że pierwsza część dotycząca Declana i Rose, była dużo lepsza.
Sam pomysł na drugą część także był ciekawy: liczny klan, zamieszkujący moczary; główna bohaterka, będąca głową rodziny, którą można by określić mianem sklejanej czy łatanej, gdzie o byciu czyimś krewnym nie zawsze decydują więzy krwi. Z drugiej strony mamy tajemniczego Spidera, z tragiczną przeszłością i równie brutalną teraźniejszością, tworzącego mutacje, które na samą myśl o nich, powodują dreszcze. Historia jest spójna, przemyślana i konsekwentnie zmierza ku finałowi. Odniosłam jednak wrażenie, że między Cerise i Williamem, jakby zabrakło tego czegoś. Między Declanem a Rose, było dziko, drapieżnie i błyskotliwie i choć ich romansowe chwile były w powieści dość rzadkie, to ani przez chwilę nie dało się zwątpić w to co czują i co ich coraz mocniej wiąże. 
Cerise i William co prawda od razu przypadają sobie do gustu, ale tego iskrzenia mi jakby zabrakło. Sytuację ratuje natomiast cały świat przedstawiony Rubieży, barwni krewniacy Cerise i ich zabawne poglądy na wiele spraw. 
To dlatego Księżyc nad Rubieżą czyta się dobrze, a finał pozostawia czytelnika z miłym uczuciem, że dobro wygrało, zło zostało ukarane (przynajmniej chwilowo), a dwoje głównych bohaterów ma swój happy end.

wtorek, 11 listopada 2014

Splątany warkocz Bereniki - Zapowiedź Papierowego Księżyca

Już w przyszłym tygodniu swoją premierę będzie miała nowa pozycja książkowa wydawnictwa Papierowy Księżyc. Dla czytelników spragnionych emocji, porywów ciała i duszy ta książka może być idealnym rozgrzewaczem na mgliste, jesienne wieczory. A o jakiej książce mowa?



Berenika ma 28 lat, mieszka w Krakowie, jest prawnikiem w prywatnej firmie, no i może trochę tęskni za miłością. Gdyby to była bajka dla grzecznych dziewczynek, pojawiłby się teraz książę na białym koniu i żyliby długo i szczęśliwie.

Ale to nie jest bajka dla grzecznych dziewczynek, bo rycerz jest… no właśnie, kim on dla niej jest? I jak ich kontrowersyjny związek wytłumaczyć innym? Przyjaciołom, rodzinie... A przede wszystkim sobie.

Wydaje się, że w takiej sytuacji półtoraroczny kontrakt Piotra w Australii jest wybawieniem albo odroczeniem kary.

Berenika zostaje sama w wielkim mieszkaniu ukochanego i jakoś musi wypełnić samotne miesiące. Gdyby kierowała się rozsądkiem, nigdy w jej domu nie pojawiliby się dwaj lokatorzy i może nie zrobiłaby tylu głupstw.

Ale Berenika nigdy nie była rozsądna, dlatego plącze nici swojego życia w wyjątkowo skomplikowaną materię. Kocha, tęskni i próbuje przeczekać. A czeka wyjątkowo nerwowo i niekonsekwentnie...

19 listopada czyli w przyszłą środę...

Tytuł: Splątany warkocz Bereniki
Autor: Anna Gruszka
Format: 143x205
Oprawa: miękka
ISBN: 978-83-61386-53-7
Liczba stron: 600
Cena: 39,90

 
Splątany warkocz Bereniki” to debiutancka powieść Anny Gruszki, która ma szansę okazać się jedną z najgorętszych polskich powieści ostatnich lat.
Mimo dużej intensywności scen erotycznych „Splątany warkocz Bereniki” nie jest kolejną kopią „Pięćdziesięciu twarzy Greya”.
Historia Bereniki – choć również skrząca się zmysłowością i nieokiełznaną erotyką – to opowieść rozpięta na dużej palecie emocji, nasycona tęsknotą, żarem uczuć i trudnymi życiowymi wyborami.
Ale to także powieść o samotności i desperackiej próbie otwarcia się na głos swojego serca, choć przez wiele lat starało się ten głos ignorować.

 
Splątany warkocz Bereniki” to rozpalająca zmysły historia dziejąca się we współczesnym Krakowie i po części w Australii.
Opowieść o pragnieniu prawdziwego uczucia skrywanego za zasłoną pracoholizmu, imprezowania, szybkiego seksu i przypadkowych relacji.
Odważna opowieść dla odważnych kobiet.


Przyznam, że sama raczej po nią nie sięgnę, gdyż za tego typu historiami nie tyle nie przepadam, ile nie mam dla nich cierpliwości. Wiem jednak, że są czytelnicy, którzy takie historie wręcz uwielbiają, wszak święta prawda, że o gustach się nie dyskutuje, dlatego stąd dziś ten post.
To jak? Macie smaka? Sięgniecie?

czwartek, 6 listopada 2014

Olga Haber: Oni

Autor: Olga Haber
Tytuł: Oni
Stron: 212
Wydawca: Videograf






Co może wyjść z połączenia polonistki, miłości do Stephena Kinga (nawet tej bez wzajemności) oraz upodobania do grozy? Odpowiedź jest prosta. Może wyjść całkiem fajna, klimatyczna opowieść. Ale po kolei. 
Olga Haber to rodowita krakowianka i filolog polski. Jej zainteresowania są dość wszechstronne, ale w dużej mierze oscylują głównie wśród tego co niekonwencjonalne i nadnaturalne. Takie ciągoty mogą zaowocować fajnymi pomysłami, a te mogą się przerodzić w historie naprawdę godne uwagi. I tak właśnie jest w przypadku powieści grozy Oni, będącej debiutem powieściowym Olgi Haber.
Główna bohaterka Natalia obecnie jest na tzw. życiowym zakręcie i liże rany po traumie wypadku, w którym przed rokiem brała udział. Rozpadł się jej także poważny związek, w którym była. Odeszła z pracy. Żeby zapomnieć o tym, co nieprzyjemne, wyjeżdża na wieś i przyjemnie spędza czas w sielskim domku nad jeziorem. Wiąże się z młodszym od siebie chłopakiem i stara się jakoś dojść do siebie. Nie ma jednak łatwo. 
Bohaterka nie może się pozbyć wrażenia, że ktoś lub coś ją obserwuje, po nocach śnią się jej krwawe koszmary, a wieś, która miała być spokojna i dawać relaks, stopniowo przekształca się w arenę niepokojących i budzących coraz większą grozę wydarzeń. 
Mnożą się dziwne wypadki i zranienia. Podczas codziennego biegania Natalia trafia w lesie na dziwny wypalony krąg. Jadąc samochodem spotyka idącą poboczem dziewczynę, która sprawia wrażenie, jakby ją ktoś skrzywdził. Na ogół spokojni i przyjaźni mieszkańcy zachowują się coraz dziwniej; stają się zgryźliwi, złośliwi, a nawet agresywni. Najgorsze jest jednak to, że wokół samej Natalii gromadzą się siły, których bohaterka ani nie jest w stanie nazwać, ani z nimi walczyć. Nocne koszmary to bowiem nie wszystko. Dziewczyna zaczyna tracić kontakt z rzeczywistością, orientuje się, że ma luki w pamięci, gubi czas. Oprócz tego sama zaczyna się poddawać takim uczuciom jak zazdrość, zawiść czy obojętność. Nie słucha rad sąsiada, który jako jedyny wydaje się rozumieć, co naprawdę dzieje się w miasteczku. Zresztą trudno się bohaterce dziwić. Rewelacje, którymi raczy ją sąsiad, brzmią jak obawy paranoika, a nie zdrowo myślącego człowieka.
Przerażona i coraz bardziej zagubiona Natalia zdaje sobie sprawę, że jest marionetką w rękach obcej siły, która z premedytacją się nią bawi. Czy Natalia znajdzie w sobie dość sił, by wyjechać, czy też na zawsze podda się nieznanemu? 
Muszę przyznać, że początek historii od razu wciąga czytelnika w wir drobnych wydarzeń, które stopniowo złożą się na większą katastrofę. Oczami głównej bohaterki, śledzimy kolejne wydarzenia, snujemy domysły oraz obserwujemy coraz dziwniej się zachowujących mieszkańców. Początkowo trudno jasno określić, czy faktycznie dzieje się tu coś niedobrego, czy też może Natalia w trudnym momencie swojego życia pewne wydarzenia odbiera zbyt emocjonalnie. 
Atmosfera strachu przed nieznanym zagęszcza się bardzo powoli i właśnie dzięki temu trudno się od tej historii oderwać, gdyż bardzo chce się poznać jej zakończenie. Swoją drogą, do samego końca spodziewałam się innego finału i dużym zaskoczeniem były decyzje, które Natalia podjęła, czy też emocje, którym uległa. 
Kim są tytułowi Oni oczywiście zdradzić nie mogę, powiem tylko, że powieść jest ukłonem w stronę takich książek S. Kinga jak Stukostrachy i Łowca snów i jeśli ktoś miał z nimi styczność, będzie wiedział, co mam na myśli. 
Tym co nie do końca mnie przekonało, była motywacja, którą Oni się kierowali. Przyznam, że chyba wolałabym, aby pewne sprawy autorka pozostawiła niedopowiedziane. Mimo tego, Olga Haber zaserwowała mi porcję dobrej rozrywki na Halloween i jestem jej za to ogromnie wdzięczna.
Jeśli zatem szukacie na te jesienne wieczory rodzimej historii z dreszczykiem, to Oni autorstwa O. Haber są idealną lekturą dla Was. Polecam!
Dziękuję!

wtorek, 4 listopada 2014

Melissa Marr: Fantazje i koszmary. Przedpremierowo!

Autor: Melissa Marr
Tytuł: Fantazje i koszmary (Zbiór opowiadań)
Stron:
Wydawca: Replika




Dobrze od czasu do czasu odpocząć od długich, wielotomowych powieści i sięgnąć, po krótszą formę, jaką jest opowiadanie.
Pozwala ono na kilka podejść do danej książki, bo przecież nie ma musu, by przeczytać wszystkie opowiadania od razu. Można się nimi delektować, rozmyślać na temat zastosowanych rozwiązań czy ubolewać, że coś było dobre, ale za krótkie. Oprócz tego ze zbiorami opowiadań bywa różnie, bo są dość nierówne. Jedne opowiadania są lepsze, inne gorsze. Wszystko jednak, moim zdaniem zależy od podejścia i gustu czytelnika. 
Minionego lata miałam przyjemność czytać Opiekunkę grobów o niezwykłej rodzinie kobiet, których zadaniem jest opieka nad duchami zmarłych. Brzemię to nie tylko odbija się piętnem na całym życiu Opiekunki, ma także wpływ na funkcjonowanie całego miasteczka.  Powieść była napisana ciekawym, lekkim językiem, dużą rolę odgrywał ciekawie poprowadzony wątek romansowy, a i dreszczu emocji nie zabrakło. Dlatego, gdy nadarzyła się okazja do przeczytania zbioru opowiadań Melissy Marr, chętnie się ku temu skłoniłam.
Opowiadania umieszczone w niniejszym tomie są utrzymane w klimacie jesienno-zimowym, w klimacie przemijania i wydaje mi się, że są wprost idealne na tę porę roku. Z fantazjami i koszmarami bywa tak, że tkwią one gdzieś głęboko w ludzkim umyśle, może nawet w sercu i rzadko kiedy się spełniają. Może to jednak i dobrze, bo to co nam się marzy lub roi, dobrze i bezpiecznie wygląda tylko wtedy, gdy się o tym myśli. Kiedy jednak fantazje się urzeczywistniają, jakoś przestają pasować do ludzkiej, na wskroś przyziemnej rzeczywistości. Wydają się wykoślawione, wypaczone, zupełnie jak odbicie w zmąconej tafli wody lub w stłoczonym zwierciadle.  Słowem, tracą i urok i moc. Tracą swoje ulotne, nierzeczywiste piękno. 
Zbiór zatytułowany Fantazje i koszmary jest wróżkowy, o czym świadczy nie tylko ilustracja okładkowa, ale i przewaga tego typu opowiadań. Wątkami i postaciami nawiązują one do znanego już czytelnikom cyklu Królowa Lata, wydanego w latach 2010- 2012 przez Naszą Księgarnię. Póki co nie miałam z tym cyklem styczności, oprócz tego dowiedziałam się o nim już po przeczytaniu opowiadań i dlatego nie były one dla mnie do końca zrozumiałe. Miałam kłopot w zorientowaniu się, kto jest kim, kto z kim walczy i jak układa się hierarchia na dworach wróżek, które w niczym nie przypominają Dzwoneczka z historii o Piotrusiu Panu. Są to istoty groźne, często złośliwe i bardzo ambitne, dlatego zestaw tych cech jest dla zwykłego śmiertelnika mieszanką zabójczą. W czytelniczych planach mam zapoznanie się z serią Królowa Lata i mam nadzieję, że wtedy niektóre kwestie w opowiadaniach nieco mi się rozjaśnią. 
Oprócz historii wróżkowych zbiór zawiera kilka perełek, które w niczym wróżkom nie ustępują i zapadają w pamięć na dłużej, bo są oparte na naprawdę fajnych pomysłach. 
Króciutką refleksją na wstępie autorka próbuje odpowiedzieć na pytanie, gdzie jest to tytułowe Tam, gdzie chadzają koszmary. Zapewniam, że nigdy nie chcielibyście tam trafić. 
Opowiadanie pt. Zimowy pocałunek przypomina klasyczną baśń o dziewczynie, która z racji nietypowych umiejętności, musiała opuścić rodzinne królestwo i poszukać szczęścia gdzie indziej. Czy napotkany po drodze biały niedźwiedź jej w tym pomoże? 
Historia zatytułowana Przemiana wraca do znanego już w literaturze młodzieżowej tematu wampiryzmu i związanej z nim przemiany. Co z tego wyniknie, warto przekonać się samemu. 
Jednak moim zdecydowanym faworytem jest opowiadanie Miłością jesteś bezbrzeżną. Utrzymana w sentymentalnym i nieco smutnym tonie historia miłości zwykłej dziewczyny i selkie czyli młodzieńca ukrywającego się pod postacią foki, zawojowała moje wrażliwe serce. Jest to nie tylko piękna opowieść o namiętnej miłości, ale też o dorastaniu do niej, o uczeniu się, jak poświęcić się dla drugiej osoby i jak dbać o jej dobro, stawiając je nad własne.
Myślę, że w zbiorze opowiadań Melissy Marr każdy czytelnik znajdzie coś dla siebie. To chyba najlepsza cecha opowiadań spiętych autorską klamrą w jeden zbiór; ich różnorodność. Miłośnicy mrocznych wróżkowych klimatów na pewno zasmakują w historiach znanych już z cyklu Królowa Lata. ci, którzy jeszcze ich nie znają, będą mieli okazję zacząć. A ci, którzy lubią zupełnie coś innego, także znajdą tu coś dla siebie.
Marzy ci się spełnienie swoich fantazji i wcielenie ich w życie? Najpierw przeczytaj Fantazje i koszmary, a potem zdecyduj, czy naprawdę chcesz tego, o czym myślisz, że chcesz. 

Dziękuję!


sobota, 1 listopada 2014

Cassandra Clare: Mechaniczny książę

Autor: Cassandra Clare
Tytuł:  Mechaniczny Książę
Seria: Diabelskie maszyny, t.2.
Stron: 464
Wydawca: MAG





Mechaniczny Książę jest kontynuacją Mechanicznego anioła. 
W tomie II  spotykamy bohaterów w sytuacji, w której zostawił ich tom pierwszy. 
Tessa, załamana zdradą brata, nadal mieszka w Instytucie i z pomocą Nocnych Łowców próbuje się dowiedzieć czegoś więcej na temat swojej przeszłości, tego kim jest i dlaczego ma tak niezwykłe zdolności. Odepchnięta przez Willa, zaczyna coraz więcej czasu spędzać w towarzystwie Jema, którego przyjaźń oraz łagodne usposobienie zaczyna sobie coraz bardziej cenić.
Nocni Łowcy mają teraz nie lada kłopoty. Clave, manipulowane przez Benedykta Lightwooda, uznaje, że Charlotte, jako kobieta, nie nadaje się na opiekuna i kierownika Instytutu, że mężczyzna na tym stanowisku sprawdziłby się o wiele lepiej. Charlotte dostaje zatem dwa tygodnie na naprawienie szkód i złapanie Mistrza oraz jego automatów.  Zdeterminowani Nocni Łowcy próbują sięgnąć do przeszłości, przeglądają stare dokumenty, kontaktują się z tymi, którzy mogli być świadkami ważnych dla Mistrza wydarzeń, a nawet korzystają ze zdolności Tessy, by pozyskać nowe informacje. 
W drugiej części dzieje się co prawda mniej, ale za to więcej możemy się dowiedzieć o głównych bohaterach.  Towarzyszymy Willowi w jego włóczęgach po mieście, obserwujemy jak się miota w swoich uczuciach do Tessy oraz jak zaprzyjaźnia się z czarownikiem  Magnusem Banem. Co do Magnusa, to i tutaj, podobnie jak w Darach Anioła, ma on tendencje do ratowania wszystkich z opałów, co sprawia, że naprawdę nie da się go nie lubić.Przy czym nieodmiennie twierdzi, że wcale nie robi tego z powodów bezinteresownych.
Dowiadujemy się także znacznie więcej o nałogu - chorobie Jema i śledzimy jego pogłębiającą się relację z Tessą. 
Część druga trylogii obfituje w kilka zaskoczeń związanych z niektórymi postaciami. 
Miło zaskakuje Sophie, która mimo niskiego pochodzenia ma zadatki na Nocnego Łowcę. Oprócz tego dziewczyna przestanie się kochać w Jemie, bo na horyzoncie pojawi się niespodziewanie ktoś inny, nowy. 
Zgłębimy także sekrety rodziny Lightwoodów i okaże się, że niekiedy jabłko pada daleko od jabłoni, czego doskonałym dowodem jest Gideon Lightwood. (Ech! Od razu mi się podobał!) 
Autorka nie zapomniała także o relacji Charlotte i Henry'ego. Może się wydawać, że najważniejsze są dla niego jego wynalazki, ale wcale tak nie jest.
Niemile za to zaskakuje Jessie, po której spodziewałam się jednak więcej rozumu i logiki. Więcej nie zdradzę, powiem tylko, że choć był to ciekawy wątek, to zawiodłam się na tej bohaterce bardzo.
Nie udało się uniknąć miłosnego trójkąta. W zasadzie zawsze, gdy dostajemy trio bohaterów, bardzo prawdopodobne jest, że wcześniej czy później kwestia romansu wypłynie. W takich sytuacjach jest to o tyle trudniejsze, że obaj młodzieńcy są pozytywnymi bohaterami i trudno się dziwić bohaterce, że ma kłopot z podjęciem decyzji. Gdyby Willa i Jema skondensować w jedno, powstałby mężczyzna idealny, a tak każdy ma co prawda swoje wady, ale ma też unikalne cechy, których drugi nie posiada. 
Druga część wciąga i to bardzo. Jest zabawnie, błyskotliwie, z przyjemnością przewraca się każdą kolejną stronę. Powieść kończy się w bardzo ciekawym momencie i dobrze, że autorka nie odkryła przed czytelnikiem wszystkich kart. Tajemnicą pozostaje pochodzenie Tessy i specyfika mechanicznego aniołka, który ratuje bohaterkę przed automatami. Rozprawę z Mistrzem także zostawiła C. Clare na część trzecią. Oprócz tego, podejrzewam, część trzecia aż się będzie skrzyć od miłosnych zawirowań, co bardzo lubię. (bo kto nie lubi?)
Naprawdę polubiłam Nocnych Łowców w wersji wiktoriańskiej i niebawem zabieram się za czytanie trzeciej, finałowej już części.