czwartek, 28 listopada 2013

Stos 9/2013



Aura za oknem zmienna i kapryśna. Śnieg zniknął tak szybko, jak się pojawił, a pozostało po nim błoto i okropne kałuże.
Tym większa była więc moja radość, gdy powstały stosik okazał się tak kolorowy i zachęcający. Mój humor od razu się poprawił. Tak barwnie, pod względem szaty graficznej chyba jeszcze nie było. 
Kolejno od  góry:
1. H. J. Rahlens: Nieskończoność, od Pani Katarzyny z Wydawnictwa Egmont. 
2. D. Shulman: Gorączka, t. 2. j.w. Tom pierwszy bardzo mi się podobał i jestem bardzo ciekawa co dalej. 
3. G. P. Taylor: Mariah Mundi i Szkatuła Midasa, od Pani Sylwii z Grupy Wydawniczej Publicat
4. B. Revis: W otchłani, j.w. 
5. B. Revis: Milion słońc, j.w.
6. M. Frei: Obcy, od Zysku i S-ki. Zaczytuję się nią od kilku dni i jestem zachwycona. Najlepsze jest to, że spodziewałam się zupełnie czegoś innego, jest co innego i jest lepiej niż myślałam, że będzie. Super!
A Wy, znajdujecie tu coś dla siebie? A może już coś czytaliście? 
Pozdrawiam i dobrego popołudnia!

poniedziałek, 25 listopada 2013

Papierowy Księżyc poleca: Hugh Howey: Silos; polska premiera – 5.12.2013




Jeden z największych bestsellerów książkowych ostatnich lat na rynku amerykańskim, sprzedany do ponad dwudziestu krajów. Powieść, która łączy elementy science-fiction, dystopii, post apokalipsy i powieści sensacyjnej w ultra wybuchową mieszankę, która trzyma w napięciu do ostatniej strony.


Silos” to niezwykły sukces wydawniczy, który zamienił nieznanego autora, publikującego na własny rachunek w światową gwiazdę literatury science-fiction ze szczytów list bestsellerów New York Timesa.

Po wielkim sukcesie “Silosu” prawa do sfilmowania tej niezwykłej powieści zakupił sam Ridley Scott, reżyser takich klasyków jak “Obcy” czy “Łowca androidów”.

Silos”, który został już mianowany Igrzyskami Śmierci dla dorosłych, to niezwykłe zaproszenie do wyjątkowo wykreowanej rzeczywistości, w której ludzkość zamieszkuje w ogromnym, podziemnym silosie.

Ta powieść odkryje przed Tobą prawdziwy labirynt tajemnic, sekretów i kłamstw i sprawi, że będziesz pochłaniał ją w napięciu do ostatniej strony.

***

W przyszłości, gdy Ziemia stała się toksycznym pustkowiem, przetrwać zdołała ledwie garstka ludzi zamieszkujących gigantyczny, podziemny silos.

Odcięci od świata zewnętrznego, wiodą życie pełne nakazów i zakazów, sekretów i kłamstw.

By przeżyć, muszą ściśle przestrzegać pewnych zasad. Niektórzy jednak się na to nie godzą.

Ci stanowią największe zagrożenie – mają czelność marzyć i śnić, zarażać innych swoim optymizmem.

Czeka ich prosta i zabójcza kara: zostaną wypuszczeni na zewnątrz.

Jules jest jedną z takich osób.

Być może już ostatnią.

SILOS


Jeśli kłamstwa cię nie zabiją, uczyni to prawda...

Nie wiem, jak Wy, ale ja bardzo chcę przeczytać! 
Pozdrawiam!

sobota, 23 listopada 2013

Morgan Rhodes: Upadające Królestwa

Autor: Morgan Rhodes
Tytuł: Upadające Królestwa, t. 1
Stron: 508
Wydawca: Oficyna GOLA
Moja ocena: 9+/10




Powieść pt. Upadające Królestwa to debiut powieściowy Morgan Rhodes w gatunku high fantasy. Autorka ta pod pseudonimem Michelle Rowen wydała także mnóstwo książek z gatunku paranormal romance i young adult. 
Poza pisaniem Morgan interesuje się też fotografią, podróżami oraz reality TV i być może właśnie dzięki temu pomysłów na nowe książki stale jej przybywa.
Pierwszy tom nowej serii rozpoczyna się w sposób bardzo obiecujący. Książka kusi nie tylko dopracowaną okładką, ale też opisem treści sugerując, że wrażeń podczas lektury zabraknąć naprawdę nie powinno. 
Akcja powieści toczy się z fikcyjnej krainie o nazwie Mytica, składającej się z trzech sąsiadujących ze sobą królestw: Limeros, Palesii i Auranos. Każde z państw jest inne, co przejawia się nie tylko w wyglądzie ludzi, czy ich codziennych zajęciach, ale też w rozwoju gospodarczym. O ile Limeros i Auranos są jeszcze względnie silne i dość bogate, o tyle Palesia jest ubogim krajem o podupadającej gospodarce opierającej się głównie na produkcji win. Właściwie trudno wyjaśnić, dlaczego te trzy kraje zamiast ze sobą współpracować, wykorzystują się nawzajem. Winy można by doszukiwać się w osobach nieudolnych czy zbyt chciwych władców, czy zepsutej, samolubnej arystokracji, myślę jednak, że przyczyna tkwi również gdzieś na dole drabiny społecznej, wśród zwykłych ludzi, którym jakoś nie przyjdzie do głowy, by spróbować cokolwiek zmienić. Trudno jednak marzyć o zmianach, gdy gołym okiem widać, że królestwa upadają, a wszystko to za sprawą zanikającej magii, która kiedyś czyniła ziemię żyzną, a kraj bogatym. Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź na to pytanie autorka będzie czytelnikowi odsłaniać stopniowo. 
Dla całej intrygi kluczowe są dwa wydarzenia. Pierwsze z nich to narodziny dziewczynki z przepowiedni; dziewczynki o ogromnej mocy, która ma wszystko odmienić. Drugim wydarzeniem, a właściwie incydentem, który legnie u podstaw wojny, a potem zmian politycznych, jest zabójstwo palesiańskiego wieśniaka przez aurańskiego lorda. Niby nic, a jednak wydarzenie to zostaje rozdmuchane, przyczyniając się do niepokojów społecznych, a w konsekwencji do buntu i wojny. Sprytnie wykorzystają ten fakt rządzący Palesią i Limeros, by doprowadzić do inwazji na Auranos i zrealizować w ten sposób własne ambicje.
Głównymi bohaterami autorka czyni młode pokolenie, wciągnięte w wir wydarzeń, przez działania swoich rodziców lub bliskich. Co ciekawe są to młodzi ludzie z różnych warstw społecznych, mamy tu zatem księżniczki, książęta, czarodziejki, strażników i zwykłych plebejuszy. Ich losy będą się wzajemnie przeplatać, dzięki czemu poznawana przez czytelnika historia nabierze głębi i zyska szerszą perspektywę.
Aurańska księżniczka Cleo, rozpieszczona i wychowana w luksusie przekona się, że w imię miłości i dla dobra bliskich trzeba czasem poświęcić bardzo wiele, a może się okazać, że i to nie wystarczy. 
Adoptowana przez rodzinę królewską Lucia odkryje w sobie niezwykłe umiejętności, które zmienią bieg tej wojny, a także całego kraju. Czy nieśmiała dziewczyna z przepowiedni wybierze własną drogę, czy też może stanie się tylko pionkiem w rękach żądnego władzy przybranego ojca?
Pierworodny syn króla i przybrany brat Lucii, Magnus, będzie musiał zdecydować co jest silniejsze; więzy krwi i chęć zadowolenia surowego ojca, czy miłość?
Porywczy i pałający żądzą zemsty za śmierć brata Jonas, przekona się, że rewolucja zjada często własne dzieci, a to, co początkowo wydawało się słuszne, odsłania swe prawdziwe, drapieżne oblicze.
Już od pierwszych rozdziałów autorka wciąga czytelnika w wir wydarzeń, nie pozwalając nawet na chwilę oddechu. Zaczyna się od tajemniczego porwania dziecka z kołyski, zaraz potem mamy zabójstwo, kolejne morderstwo i tak nieustannie. Podczas lektury po prostu nie da się nudzić. Mało tego, autorka nie oszczędza swoich bohaterów, wikłając ich w coraz bardziej niebezpieczne sytuacje i układy, a gdy trzeba, pozbawiając ich życia. To ostatnie jest bardzo dobrym zabiegiem w tworzeniu powieści przygodowej. Nikt tu nie jest nietykalny, ani nieśmiertelny; gdy dochodzi do pojedynku lub bitwy ludzie, w tym często bohaterowie wiodący, giną. Nie jest to miłe dla czytelnika, który ma swoich ulubieńców lub zdążył się już do kogoś przywiązać, ale dzięki temu historia jest nie tylko prawdziwsza, ale i nieprzewidywalna. A przecież o to właśnie chodzi. Nikogo, ani niczego nie można tu być pewnym. Bohaterowie kochają, pragną, spiskują, zdradzają, popełniają błędy, poddają się lękowi i zwątpieniu, a często zdają się na bieg wydarzeń, by potem pluć sobie w brodę, że zrobili tak, a nie inaczej. Nie są jednoznacznie dobrzy czy źli, dzięki czemu nie są papierowi; kryształowi lub arcy źli bohaterowie są nudni, bo jakoś trudno uwierzyć, że taki ktoś mógłby w ogóle istnieć. W końcu na to, jaki człowiek jest, ma wpływ wiele czynników.
W momencie, gdy może się wydawać, że wiemy już wszystko i więcej wydarzyć się nie może, sprawy przybierają taki obrót, że czytelnik znowu zaczyna być czujny. 
Pierwszy tom serii to tak naprawdę dopiero początek intryg i walki o władzę i dominację nad Myticą. M. Rhodes bardzo wysoko ustawiła fabularną poprzeczkę i aż strach pomyśleć, co jeszcze może się wydarzyć i przed jakimi wyzwaniami zostaną postawieni Cleo, Lucia, Magnus i Jonas, a może jeszcze ktoś nowy? Nie można zapominać o Obserwatorach, patrzących na wszystko z góry. Gdy zdecydują się na ingerencję, wtedy dopiero będzie ciekawie!
Upadające Królestwa to świetna powieść przygodowa z elementami magii, intrygi, romansu, okraszona całą masą spisków i zwrotów akcji.  Z pewnością przypadnie do gustu czytelnikom w każdym wieku, zarówno przed, jak i po 18. roku życia. 
Mnie się podobało bardzo i z niecierpliwością czekam na drugi tom zatytułowany Wiosna Buntowników
Polecam!

Za książkę dziękuję pani Katarzynie z Oficyny GOLA.
Pozdrawiam ciepło!







Recenzja opublikowana także na:
Secretum.pl
Księgarnia Gandalf
Księgarnia Matras

czwartek, 14 listopada 2013

Stephen King: Doktor Sen

Autor: Stephen King
Tytuł: Doktor Sen
Stron: 656
Wydawca: Prószyński i S-ka
Moja ocena: 8+/10


Ponoć każde, nawet najmniej znaczące przeżycie z naszego dzieciństwa, wpływa na nasze dorosłe życie i na to jacy będziemy. Czy rzeczywiście?  Ile w tym racji, a ile zwykłego gdybania? Czy to jakimi dorosłymi się stajemy, zależy od tego jakie mieliśmy dzieciństwo i jakich rodziców? Ile w tym wszystkim kwestii genów, determinacji środowiskowej, a ile naszego własnego charakteru i wolnej woli? Czy naprawdę nie da się uniknąć błędów i nałogów naszych rodziców? Czy dorosłe dziecko alkoholika także popadnie w nałóg? Czy syn, który miał ojca sadystę i brutala, także będzie miał skłonności do agresywnych zachowań wobec otoczenia? Nie, oczywiście, że nie jest to regułą. Niemniej jednak my, ludzie, mamy skłonność do często nieświadomego powielania wzorców, które towarzyszyły nam w dzieciństwie i doprawdy trudno czasem tej powtarzalności uniknąć. Zapewne w dzieciństwie, niejeden z nas, patrząc na własnych rodziców powtarzał sobie: nie, ja nie będę taki; nie, ja na pewno tak robić nie będę. Tymczasem okazuje się, że dorastamy i w starciu z rzeczywistością i prozą dnia codziennego, zaczynamy się zachowywać tak jak nasi rodzice. Czy lepiej ich wtedy rozumiemy?  Moim zdaniem, powinniśmy chociaż spróbować. 
Koszmar, jakiego doznał kilkuletni Danny Torrance, w górskim hotelu Panorama, nie kończy się z chwilą opuszczenia tego miejsca. Rany i urazy tam doznane będą się goić jeszcze bardzo długo, a będą i takie, które nie zagoją się nigdy. Pozostaną gorzkie, bolesne wspomnienia, widok chorej, cierpiącej matki oraz zjawy, które nie przestaną nawiedzać chłopca. Danny bowiem posiada coś, co nazywane jasnością, płonie w nim tak mocno, że czyni go wyjątkowym; pozwala zaglądać w myśli innych ludzi, przewidywać pewne wydarzenia, a nawet czyjąś śmierć. 
Doktor Sen jest kontynuacją bestsellerowego Lśnienia, trzeciej po Carrie i Miasteczku Salem, powieści w ogromnym i bogatym dorobku literackim Stephena Kinga. Przyznam, że niejednokrotnie zastanawiałam się, jak mogłyby się potoczyć losy Danny'ego, po tym, jak udało mu się opuścić Panoramę. Jakim człowiekiem się stał, czy zdołał zapomnieć o koszmarach, czy jego dar się rozwinął, a może zanikł zupełnie? Marzyła mi się kontynuacja, tak jak to było w przypadku Talizmanu i Czarnego Domu, które powstały we współpracy Kinga z jego przyjacielem Peterem Straubem. Losy dorosłego Jacka Sawyera, który w dzieciństwie przechodził do świata równoległego, a w dorosłym życiu musi się zmierzyć z czymś znacznie gorszym, na długo utkwiły mi w pamięci. Jeśli mały Jack mógł mieć swoją szansę, w postaci drugiej odsłony swoich losów, to czemu by nie dać jej Danowi?
Początek powieści Doktor Sen dokładnie wprowadza czytelnika w sytuację małego Danny'ego i pokazuje, że koszmary wcale nie spłonęły w pożarze hotelu. To jednak nie koniec, tym bardziej, że zdolności chłopca, związane z jasnością, nasilają się. Gdy poznajemy dorosłego już Dana, okazuje się, że nie dość, że nie ułożył sobie życia, to jeszcze powielił błędy swojego ojca, wpadając w alkoholizm, a zaraz potem we wszystko, co alkohol za sobą pociąga.
Prawda jest jednak taka, że śledzenie losów dorosłego Dana, zmagającego się z własnymi słabościami, nie byłoby zbyt ciekawe. Dlatego też analogicznie czytelnik ma okazję śledzić dwa inne wątki. Pierwszy z nich przedstawia historię narodzin i dzieciństwa wyjątkowej dziewczynki, zupełnie zwyczajnych rodziców. Abra, bo takie imię otrzymuje, wykazuje wiele wyjątkowych umiejętności, które z wiekiem będą się nasilać oraz objawiać w najmniej spodziewanych dla rodziny dziewczynki momentach. Najciekawszym będzie jednak fakt, że już pod dwóch miesiącach od swego przyjścia na świat, Abra telepatycznie (aczkolwiek nie do końca świadomie) skontaktuje się z Danem. Nietrudno się domyślić, że prędzej czy później ten złamany życiem dorosły i wyjątkowo jaśniejąca dziewczynka będą musieli się spotkać i połączyć swoje siły. A niewykluczone, że okaże się, że mają ze sobą więcej wspólnego niż im się początkowo będzie wydawało.
Trzeci wątek przedstawia losy członków, na pozór normalnego, (choć tylko na pozór) wędrownego zgromadzenia zwącego się Prawdziwym Węzłem. Na pierwszy rzut oka to tylko grupa powolnych, zwyczajnych staruszków, podróżujących kamperami. To jednak tylko pozory. Bo w rzeczywistości to bardzo stare istoty, które żywią się właśnie jasnością pochodzącą od dzieci, tak wyjątkowych jak kiedyś Dan, a dziś Abra. Są bezlitośni i bardzo brutalni. Czy zjednoczone siły Dana i Abry oraz ich wspólnych przyjaciół, dadzą radę ich powstrzymać? Czy Dan zerwie z nałogiem? Jak silna okaże się moc Abry? Na te i wiele innych pytań daje odpowiedź najnowsza powieść mistrza grozy. 
Mimo że książka jest dość pokaźna, to czytało mi się ją zadziwiająco szybko i sprawnie. To prawda, że bardzo chciałam poznać zakończenie tej historii, ale nie tylko dlatego. W przeciwieństwie do innych książek tego autora, tym razem King zdołał się powstrzymać od rysowania szerokiego tła obyczajowego i ograniczył się do naprawdę niewielu bohaterów. Oprócz Dana i Abry mamy tu jeszcze rodziców i prababcię dziewczynki oraz dwóch przyjaciół Dana, którzy doskonale odgrywają swoje drugoplanowe role.
Samo zakończenie czyli definitywna rozprawa Dana i Abry z przywódczynią Prawdziwego Węzła może i nie jest zbyt spektakularne, ale można przynajmniej wysnuć z niego jeden pocieszający wniosek. Stare, wciąż pamiętane koszmary można zmusić do pracy na naszą korzyść, kierując je do walki z nowymi demonami. A nuż, jak się ze sobą to pokotłuje i przegryzie, to nastąpi tak wielki wybuch, że unicestwi się i jedno i drugie. W każdym razie warto spróbować. 
Powieść polecam nie tylko miłośnikom Lśnienia, ale też wszystkim, którzy szukają dla siebie dobrej, ciekawej lektury na jesienne wieczory. Uprzedzam jednak, że Doktor Sen, to już zupełnie inne klimaty, niż to mroczne i dojmujące lęki, które wyzwalał w Dannym i czytelniku hotel Panorama i jego nadnaturalni mieszkańcy. Zmieniły się czasy, zmienił się sam autor, a nawet i jego czytelnicy. Ta książka to co prawda kontynuacja, ale już inna, bardziej na miarę naszych czasów; tak szybkich, zabieganych i tak boleśnie materialnych. 
Polecam! Warto!

Za możliwość poznania losów Dana dziękuję pani Annie. 
Pozdrawiam ciepło!


Recenzja opublikowana także na:
Merlin
Gandalf
Matras

sobota, 9 listopada 2013

Stos 8/2013

Przyznam szczerze, że odkąd wróciłam do pracy, potem na trzy tygodnie zostałam "sama  na gospodarstwie", a potem jeszcze okazało się, że powinnam pójść na podyplomowe, mój wkład w rozwój bloga znacznie zmalał.
Pracy nie ubywa, wręcz przeciwnie, obrastamy w papierologię, niczym drzewo w huby lub jemioły. Studia zaczynają się w przyszły weekend i potrwają 2 semestry (ok 10 zjazdów). Czas biegnie niesamowicie szybko, o zwyczajnym odpoczynku mowy nie ma, bo jeszcze dobrze nie usiądę, już zaczynam "mulić", więc z czytaniem ciężko. Dlatego uważam, że decyzja o własnym tempie, była bardzo słuszna. Nadal zaglądam na blogi znajomych "czytaczy", interesuję się tym, co dzieje się na rynku wydawniczo - książkowym. Musiałam jednak zwolnić i to bardzo. 
Stosik na zdjęciu obok zbierał się w sumie od końca września, ale jakoś tak dziś pomyślałam, że mogę go Wam pokazać. 
Dlatego kolejno od dołu:
1. R. Bertram: Coolman i ja 3. Mega kino. Od Wydawnictwa Dreams. Żywy dowód na to, że jeszcze z takich historii nie wyrosłam. I chyba raczej nie wyrosnę. (Recenzja)
2. S. King: Joyland, od pani Anny z Prószyńskiego. Czytana w wakacje jako ebook, teraz dotarła w postaci tradycyjnej. (Recenzja)
3. M. J. Sullivan: Pradawna stolica, zakończenie przygód Hadriana, Royce'a oraz ich przyjaciół. j.w. (Recenzja )
4. M. Lawrence: Król Cierni, od portalu Secretum.pl (Recenzja )
5. A. Pitcher: Moja siostra mieszka na kominku, niespodzianka od Papierowego Księżyca. :)
6. W. Noczkin: Ślepa plama także od portalu Secretum.pl; książka nie do końca spełniła moje oczekiwania. (Recenzja )
7. L. Braswell: Dziewięć żyć Chloe King, t. 2. Od Magdy. Pierwszy tom był naiwny i niedopracowany, ale może z drugim będzie lepiej. Zobaczymy.
8. J. Accardo: Toksyna, kontynuacja popularnego wśród nastolatek Dotyku, także od portalu Secretum.pl Będzie lepiej niż w części pierwszej? Okaże się. 
9. A. Diakow: Za horyzont, finałowa część trylogii spod znaku Uniwersum Metro 2033, od portalu Secretum.pl W sumie nawet fajna. (Recenzja )
10. M. Rhodes: Upadające królestwa, od Oficyny Wydawniczej GOLA. Strasznie jestem jej ciekawa. Mam szczery zamiar przeczytać ją w weekend.
To tyle ode mnie na dziś. 
A po południu czeka mnie wizyta u fryzjera.:)
Pozdrawiam i miłej soboty!

piątek, 8 listopada 2013

Mark Lawrence: Król Cierni

Autor: Mark Lawrence
Tytuł: Król Cierni
Trylogia: Rozbite Imperium, t. 2.
Stron: 621
Wydawca: Papierowy Księżyc
Moja ocena: 7-8/10


Powieść Król Cierni to druga część trylogii Rozbite Imperium autorstwa Marka Lawrence'a i bezpośrednia kontynuacja Księcia Cierni. Bohaterem swojej trylogii uczynił Lawrence młodego chłopca, Jorga, niegdyś królewskiego syna, jeszcze nie tak dawno banitę, przywódcę bandy rzezimieszków najgorszego sortu, a dziś już króla, który ma ambicje, by zostać cesarzem. Od niemal stu lat trwa Interregnum czyli bezkrólewie. Imperium szarpane jest mniejszymi i większymi wojnami wielmożów i książąt, z których pragnie korony dla siebie. Młody Jorg także ma podobne pragnienia, ale chyba nikt nie jest tak jak on zdeterminowany i pewny tego, że mu się uda. Jednocześnie młodzieniec sprawia wrażenie, jakby mu wcale nie zależało na tym, do czego dąży, płacąc po drodze tak koszmarnie wysoką cenę. Wygląda to trochę tak, jakby to drzemiące w nim siły pchały go do pewnych działań. 
Od wydarzeń z tomu pierwszego minęły 4 lata. Jorg jest królem na Wyżynach Renaru. Zabrał tron swojemu wujowi, a teraz do bram jego pałacu zbliża się karna i dobrze uzbrojona armia księcia Strzały Orrina, którego lud już zdążył ochrzcić mianem zbawcy. Tymczasem, 18-letni Jorg szykuje się do ślubu z młodziutką księżniczką Mianą i jakoś wcale nie wydaje się tym zachwycony, ani też zmartwiony perspektywą potyczki, która może przesądzić o dalszych jego losach. 
Już na samym początku powieści autor zasypuje czytelnika tajemnicami, wątpliwościami i niedomówieniami. Co się działo przez te 4 lata i dlaczego okres ten jest dla Jorga wielką, białą plamą w jego pamięci? Co zawiera dziwaczna szkatułka, którą młodzieniec stale przy sobie nosi? Czy w końcu zdecyduje się ją otworzyć i co w niej znajdzie? Co się stało z Katherine i dlaczego Jorg żeni się z obcą księżniczką, która na dodatek jest jeszcze dzieckiem? Pytania się mnożą jak grzyby po deszczu, a odpowiedzi na nie niestety nie dostajemy bardzo długo.
Pierwszy tom trylogii Książę Cierni wspominam bardzo dobrze; raz dlatego, że dużym novum było uczynienie głównym bohaterem postaci negatywnej, która nie ulega przemianie, a dwa, że sam pomysł, by z chłopca uczynić przywódcę bandy rozbójników, był pociągający i pozostawiał autorowi duże pole do manewru. Niezwykły i niesamowity był sam bohater. Młody chłopiec, a już cały w bliznach, zarówno fizycznie, jak i duchowo. Młody ciałem, ale stary duchem i bardzo zgorzkniały. Powiedzieć o nim, że jest dojrzały jak na swój wiek to za mało. Jorg po prostu jest inny od wszystkich i to pod każdym względem. Obojętnie co by nie zrobił, jego ludzie pójdą za nim bez szemrania, zginą bez słowa skargi, a im bardziej będzie nieprzewidywalny, tym bardziej będą go czcili i kochali.
Mnożenie tajemnic w tomie drugim to mało, bo autor celowo zastosował jeszcze jeden zabieg; mianowicie opisał całą fabułę z perspektywy kilku płaszczyzn czasowych. Przeplatające się ze sobą rozdziały ukazują nam to, co się dzieje teraz, czyli przygotowanie do odparcia oblężenia oraz wydarzenia sprzed 4 lat, kiedy to Jorg jako świeżo upieczony król udał się na pewną wyprawę, której efekty, czy też może owoce  poznamy właśnie teraz, zaraz. Jakby tego było mało, sporą część wydarzeń poznajemy z pamiętnika pisanego przez Katherine, która również odegrała dużą rolę w całej tej historii. 
Przyznam, że właśnie przez te retrospekcje bardzo długo nie mogłam się zorientować, co się dzieje i o co w ogóle chodzi. Miałam nawet takie momenty, że już zirytowana chciałam książkę odłożyć, by wrócić do niej za jakiś czas. Być może wpływ na to miał również fakt, że w porównaniu do części pierwszej, część druga jest naprawdę dość opasła, gdyż ma ponad 600 stron. Może gdyby było tego trochę mniej, wtedy akcja nieco by przyśpieszyła, a czytelnik szybciej domyślił się pewnych rzeczy. A wiadomo, że nic tak nie irytuje jak niewiedza i brak jakichkolwiek wskazówek od autora. Dlatego nie ukrywam, że początkowo, a właściwie przez 2/3 książki było mi naprawdę trudno. Dopiero finałowa część książki, gdy znamy już większość tajemnic, a wiele niejasności ujrzało światło dzienne, jest swoistą nagrodą dla czytelnika za cierpliwość i wytrwałość.  Faktycznie wszystko zgrabnie się ze sobą łączy, a to co pozornie sensu nie miało, teraz go zyskuje.
Zastanawiający jest dla mnie także fakt specyfiki świata przedstawionego, w którym dzieje się akcja opowiadanej przez autora historii. Na pierwszy rzut oka, biorąc pod uwagę sposób życia, broń i obyczaje, można by pomyśleć, że mamy przed sobą kolejną wersję średniowiecza, które już wszyscy dobrze znamy. To jednak, moim zdaniem, tylko tło i to dość złudne. Po pierwsze, jak na ludzi żyjących w tej epoce, Jorg i jego towarzysze są zbyt wykształceni i obeznani w takich dziedzinach jak filozofia i matematyka. Sam bohater ma rachunek różniczkowy w małym palcu. Po drugie nie są zacofani, ani zabobonni; każda zjawa, upiór, czy nawet dość współczesne zombie, traktują po prostu jak kolejną przeszkodę do pokonania.
Odwołania do Jezusa Chrystusa czy znamiennej decyzji Piłata o niczym tu co prawda nie świadczą, ale używane są w momentach ważnych dla bohaterów i trochę nie pasują do ogólnego rysu całej rzeczywistości. To wszystko jednak nie zastanawiałoby mnie aż tak bardzo, gdyby nie częste nawiązania do Budowniczych, którzy ponoć cały ten świat stworzyli, jakby na użytek własny, a następnie opuścili go, by wszystkim poczynaniom ludzi przyglądać się z góry. Dowodem ich bytności w tym świecie są pozostawione przez nich budowle, tajemne machiny i mechanizmy, od wieków nieużywane i zakurzone. To jednak nie wszystko; na przegubie Jorg nosi najprawdziwszy zegarek, a do pokonania jednego z przeciwników używa rewolweru marki colt, którego prototyp powstał w roku 1830! Doprawdy nie wiem, co mam o tym sądzić, ani jak to odbierać. Czy to elementy jakiejś zamierzonej przez autora powieści gry, czy większej całości, która pojawi się w części trzeciej? Trudno orzec jednoznacznie, z pewnością jednak pomysłów na fabułę Markowi Lawrencowi nie brakuje.
Król Cierni to powieść, która może zaskoczyć czytelnika, zniesmaczyć go, zafascynować lub zniechęcić, ale na pewno nie pozostawi go obojętnym. Czy polecam? Tak, bez dwóch zdań. Radzę się jednak przygotować na coś, czego jeszcze nie było i co naprawdę odbiega od tradycyjnie rozumianej literackiej normy. 

Recenzja napisana dla portalu Secretum.pl


środa, 6 listopada 2013

Wiktor Noczkin: Ślepa plama

Autor: Wiktor Noczkin
Tytuł: Ślepa plama
Uniwersum S.T.A.L.K.E.R.
Stron: 464
Wydawca: Fabryka Słów
Data premiery: 08. 11. 2013
Moja ocena: 5-6/10

Jestem  wiernym fanem książek z projektu Uniwersum Metro 2033, dlatego gdy tylko dowiedziałam się o książce Ślepa plama, tematycznie nawiązującej do wątku świata po wybuchu, od razu wiedziałam, że muszę ją przeczytać.
Książek z projektu Metro 2033 nikomu przedstawiać nie trzeba; sądzę, że zdążyły one wyrobić sobie mocną pozycję w sercach czytelników tego typu powieści. Twardzi, bezkompromisowi stalkerzy, bezlitosna, zniszczona radiacją planeta, mrożące krew w żyłach mutanty krążące po powierzchni i ludzie, którzy uczą się żyć na nowo w podziemiach metra. Te historie mają w sobie to coś, co przyciąga i fascynuje czytelnika i mimo że raczej nie kończą się one happy endem, a jedynie gorzką refleksją na temat otaczającej bohaterów rzeczywistości, to książki czyta się po prostu jednym tchem. Tak zresztą powinno być. 
Powieść Ślepa plama autorstwa Wiktora Noczkina to pierwsza rosyjskojęzyczna, a druga w ogóle książka z cyklu Uniwersum S.T.A.L.K.E.R. wydana w Polsce. Nie czytałam Ołowianego świtu M. Gołkowskiego, ale w zasadzie niczemu to nie szkodzi, bo na pierwszy rzut oka widać, że są to dwie różne historie, które łączy tylko jedno. A mianowicie miejsce akcji. Jest nim tajemnicza Zona. Co to takiego ta Zona? To sektor, który już dawno opuścił Bóg, a w którym rządzą korupcja i brutalna siła. To miejsce, gdzie stężenie radiacji przybiera przeróżne formy i postaci, gdzie polowanie na "mutasy" może być sportem ekstremalnym, a ogon kabana - talizmanem lub towarem, za który można sobie bardzo drogo policzyć.
Głównym bohaterem i narratorem książki jest stalker przezywany przez wszystkich Ślepym, ze względu na to, że nasz bohater jest daltonistą czyli po prostu nie rozróżnia kolorów, a konkretnie czerwonego, pomarańczowego, żółtego i zielonego. Z tą wadą, jak mówi sam bohater, da się żyć, choć bywa trudno,  bo większość sygnałów lub rozmaitych przycisków opiera się właśnie na tych kolorach. Pomimo wady wzroku Ślepy jest człowiekiem dość optymistycznie nastawionym do życia; nie ma wrogów, z każdym umie się dogadać i stara się radzić sobie jak się da. Pewnego dnia trafia mu się zlecenie, którego żal mu odpuścić. Zostaje przewodnikiem wybitnego uczonego Dietricha van de Meera, który na zlecenie zgromadzenia Poszukujących, ma w anomaliach Zony i rozmaitych mutacjach, odnaleźć przejawy boskości lub też anioły. Jakby to dziwnie nie brzmiało, Ślepy nie marudzi i, mimo że klient jest dość kłopotliwy i trochę narwany, zgadza się.
Niedługo potem w trakcie swojej wyprawy, w pogoni za złodziejem, bohaterowie trafiają na zagadkę tajemniczych zniknięć stalkerów  w jednym i tym samym miejscu Zony. W ten oto sposób zaczyna się przygoda ich życia, w której przyjdzie im zmierzyć się z hordą krwiożerczych mutantów, trudami podróży, ograniczeniami własnego organizmu oraz śmiertelną barierą jaką jest promieniowanie. Czy osiągną swój cel?  Czy złapią złodzieja oraz czy uda się im rozwiązać zagadkę śmierci stalkerów? Okaże się. Powiem tylko, że nie będzie łatwo. 
Od razu powiem, że w przeciwieństwie do książek z serii Metro 2033, Ślepej plamy nie czytało mi się łatwo. Zadecydowało o tym kilka rzeczy, o których poniżej. 
Pierwszą jest język, jakim książka została napisana. Jest to język jak najbardziej współczesny, z dużą ilością słownictwa potocznego. Być może miało to na celu przyciągnięcie czytelnika, ale odniosłam wrażenie, że nie do końca się to autorowi udało. Z językiem jest jeszcze jeden problem, a mianowicie nadużywanie przez bohaterów w dialogach wtrętów, a często i całych zdań, w języku ukraińskim, ale "spolszczonym". Są to kwestie, pisane polskim alfabetem, czyli tak jak się te słowa wymawia. Część z nich da się zrozumieć, czy domyśleć, ale części nie. Nie ma do tych fragmentów dodatkowego tłumaczenia, np. w nawiasach, co powoduje, że są one zwyczajnie niezrozumiałe. Moja znajomość z rosyjskim zakończyła się na etapie liceum i pamiętam raczej mało, a z językiem ukraińskim styczności nigdy nie miałam. W dobie popularności języków niemieckiego i angielskiego, dla dużej grupy czytelników te fragmenty będą nie tylko niejasne, ale i zniechęcające. Ze mną właśnie tak było.
Druga sprawa to pewna, trudno mi było na to znaleźć właściwe określenie, rubaszność, czy gawędziarskość fabuły. Bohaterowie podróżują, od czasu do czasu zabijają jakieś mutanty, a cała zagadka rozwiązuje się jakby przypadkiem. Zabrakło mi w tym wszystkim napięcia i klimatu, które trzymałyby czytelnika w niepewności i kazały mu zastanawiać się, co też tak naprawdę się stało.
Ślepy bardzo często okrasza opowiadaną czytelnikowi historię anegdotami o stalkerze Pietrowie, który, jak sam  przyznaje, jest jego lepszą, bardziej udaną wersją.  Anegdoty te mało kiedy były śmieszne. Sądzę, że ich zadaniem było raczej ukazanie szarej i w sumie dość przeciętnej rzeczywistości Zony, bo świat po katastrofie jest właśnie taki: szary, bez kolorów, bez bohaterów, którzy znienacka ratują całą sytuację. Kiedyś mieszkali tu zwykli ludzie, fakt katastrofy niczego w nich nagle nie zmienił, nie zrobił super herosów.
Tak naprawdę największymi plusami tej książki są sympatyczny bohater i właśnie owa zwyczajność. Ale czy to wystarczy?
Zdaję sobie sprawę, że znajdą się tacy, którym książka przypadnie do gustu i ich zachwyci. Sama zdecydowanie wolę pozostać przy kręgu Uniwersum Metro 2033, zaś decyzję o przeczytaniu Ślepej plamy pozostawiam Wam.
Recenzja napisana dla portalu Secretum




poniedziałek, 4 listopada 2013

Andriej Diakow: Za horyzont

Autor: Andriej Diakow
Tytuł: Za horyzont
Projekt: Dmitry Glukhovsky. Uniwersum Metro 2033.
Wydawca: Insignis
Stron: 466
Moja ocena: 7/10


Zapoczątkowany przez D. Glukhovsky'ego projekt Uniwersum Metro 2033 to prawdziwa żyła złota, zarówno dla autorów, jak i czytelników. Do marca 2013 roku w ramach tego projektu powstały już 34 powieści, a na tym przecież się nie skończy. Wątek świata po katastrofie, degeneracja człowieka podczas nuklearnej zimy, zejście ludzi do tuneli metra, by organizować się tam na nowo, powstawanie nowych społeczności, które ze sobą walczą lub współpracują, mutacje, przeróżne potwory, dzielni i twardzi stalkerzy, a przede wszystkim kołacząca się gdzieś tam w ukryciu nadzieja, że kiedyś świat znowu będzie taki jak przed wybuchem. Wszystko to przecież kopalnia motywów i pomysłów. Chętnych, by przystąpić do projektu nie brakuje; na liście nazwisk dopatrzyłam się nawet jednego Anglika. Robi się zatem coraz ciekawiej, bo wiadomo, że co autor, to i nowe spojrzenie. Wiadomo także, że wśród tylu książek zdarzą się te lepsze i te gorsze, ale jak na razie wydawnictwo Insignis serwuje polskim czytelnikom same godne uwagi i zapadające w pamięć na długo. 
Powieść zatytułowana Za horyzont to zwieńczenie trylogii, na którą składają się  także książki Do światła i W mrok. W posłowiu autorskim powieści W mrok, A. Diakow zarzekał się, że poprzestanie na dylogii. Wygląda na to, że jednak więcej w tym twierdzeniu było pisarskiej kokieterii, niż faktycznych zamiarów, bo oto mamy przed sobą powieść Za horyzont, która teoretycznie powstać nie miała. Jak czytamy w notce biograficznej Diakowa umieszczonej na stronie wydawnictwa Insignis,  podstawowym motywem jego udziału w projekcie Uniwersum Metro 2033  było "zdobycie nowych doświadczeń pisarskich i możliwość wniesienia do projektu własnej wizji świata stworzonego przez Dmitrija Glukhovsky’ego". Jak widać wizja ta pochłonęła Diakowa na tyle, by stworzył  nie jedną, a trzy książki z tego uniwersum. 
Powieść Za horyzont opowiada o dalszych losach stalkera Tarana i jego przybranego syna Gleba oraz ich przyjaciół. Po dramatycznych wydarzeniach, jakie były udziałem naszych bohaterów w drodze do Kronsztadu, (w poszukiwaniu tajemniczego światła) oraz odkrywaniu strasznej tajemnicy Czarnego Sanitariusza (w części drugiej), przyjdzie czas na to, by wyjść z tuneli i odbyć podróż wysokiego ryzyka, bez powrotu, podróż, która może zmienić życie wszystkich ocalałych. W ramach przeciwdziałania inwazji Wegan, którzy próbują podporządkować sobie ostatnie niezależne stacje, Taran trafia na ślad tajemniczego projektu o kryptonimie Alfejos. Projekt ten, już niemal legendarny, daje nadzieję na to, że ziemię można oczyścić ze śmiercionośnej radiacji, dzięki czemu ludzie będą mogli wyjść z tuneli metra. Dlatego Taran jest gotów rzucić wszystko, spalić za sobą mosty, zerwać stare zobowiązania, zabrać wiernych kompanów i na pokładzie pancernej machiny, zwanej pieszczotliwie "Maleństwem" ruszyć do odległego Władywostoku, by gonić za..., no właśnie czym? Mrzonką? Realną szansą na odnowienie ludzkości? 
Trzeba przyznać, że podróż bohaterów, którzy stanowią istną mieszankę wybuchową charakterów, zaczyna się naprawdę ciekawie. Więzy, które połączyły Indianina, Bezbożnika, Migałycza, Giennadija, Gleba, Aurorę oraz Tarana, stworzyły z nich coś na kształt dziwacznej rodziny, która w trudnych momentach potrafi się wspierać i współpracować. Na pokładzie dzielnego i monstrualnego Maleństwa, grupa wydaje się nie do pokonania i nie straszne jej ani Niesporczaki, ani Nafciarze, ani Stepowe Psy. Z każdej opresji, nie licząc drobnych strat, bohaterowie wychodzą cało. Z jednej strony jest to przyjemne, bo już zdążyłam się do bohaterów przyzwyczaić, ale z drugiej, czasami było to aż za mało wiarygodne, zważywszy na fakt ile przeciwności i nieprzyjaznych istot spotykali po drodze. 
Całość czyta się naprawdę dobrze, nie mogłam jednak pozbyć się wrażenia, że pewne wątki autor porzucił, by już do nich nie wrócić. Wprowadzona do historii w tomie drugim Aurora, tak dobrze rokowała, tym czasem w tomie trzecim autor w ogóle nie pozwolił się jej wykazać, a jej wszelkie działania ograniczył do popłakiwań w kącie i łapania Gleba za rękę. W tym temacie bardzo się rozczarowałam. 
Sam Taran, ten twardy i zdecydowany stalker, w części trzeciej, jakby stracił werwę i polot. Zrobił się bardzo zachowawczy, zaś dojrzewający i na każdym kroku podejrzliwy Gleb, nieustannie go krytykuje, na co Taran reaguje... milczeniem. Gdy się ma na uwadze całą historię dość skomplikowanej relacji Tarana i Gleba, tę dziwną obecną zmianę, trochę trudno zrozumieć. 
Bardzo trudno jest mi też wypowiedzieć się jednoznacznie na temat zakończenia tej historii i odniosłam wrażenie, że Diakow też miał niełatwo. Być może ta dwuznaczność zawarta w finale powieści obrazuje rozdarcie autora pomiędzy jego własną pisarską wizją, a oczekiwaniami czytelników, którzy często lubią mieć wszystko podane na tacy, wyjaśnione i rozwiązane co do słowa. Mówiąc jednym słowem, takie zakończenie, jakie serwuje czytelnikowi  A. Diakow jest jak dla mnie zbyt proste, żeby nie rzec trywialne. Nie chcę tu za dużo zdradzać, żeby nikomu nie robić "spojlerów", ale trochę to zakończenie przesłodzono, ułatwiono, wygładzono. Gdzie się podziała ta twarda rzeczywistość, przez którą czytelnik się z bohaterami przedzierał?  Twarda rzeczywistość zasługuje na twarde zakończenie. To w moim odczuciu takie nie było. 
Zdaję sobie sprawę, że temat świata po katastrofie, kiedy tyle stracono bezpowrotnie, nie jest tematem łatwym, a co za tym idzie, trudno wymyślić, coś, co zadowalałoby wszystkich czytelników. Dlatego nie skreślam powieści Za horyzont. W sumie ma ona niemal tyle zalet, co i wad, choć, co jednemu (tak jak mnie) się nie spodoba, komuś innemu już przecież może. Dlatego te walory lub ich brak, najlepiej odkryć samodzielnie. Ze swojej strony polecam lekturę powieści Za horyzont, gdyż sama przynależność powieści do projektu Uniwersum Metro 2033 jest najlepszą rekomendacją, a na ewentualne niedociągnięcia fabularne można zwyczajnie przymknąć oko. Dlatego mimo wszystko polecam i zachęcam do lektury.

Recenzja napisana dla portalu Secretum.pl