wtorek, 29 sierpnia 2017

Sophie Kinsella: Miłość w stylu retro

Autor: Sophie Kinsella
Tytuł: Miłość w stylu retro
Stron: 464
Wydawca: Świat Książki








Książki Sophie Kinselli można lubić albo nie. Do takiego wniosku dochodzę, czytając recenzje innych czytelników. Jeśli idzie o mnie i sporą grupę moich koleżanek z pracy, książki Kinselli są przez nas wręcz uwielbiane i nie mam tu na myśli serii o zakupoholiczce. Powieści Noc poślubna, Mam twój telefon i Nie powiesz nikomu? to zestaw przezabawnych, uroczych powieści dla młodych kobiet, szukających dla siebie lekkiej, ale i niegłupiej lektury. 
Miłości w stylu retro szukałam bardzo długo i już właściwie się poddałam. Wydana także jako audiobook, w wersji papierowej była nie do dostania i w końcu dałam sobie spokój. 
O przeczytaniu powieści zadecydował przypadek, bo też i przypadkowo na nią natrafiłam. Przeczytałam w dwa dni i jestem oczarowana. Wiem, że poprzednimi powieściami autorki też zachwycałam się w podobny sposób, ale teraz już wiem, że Miłość w stylu retro to jej najlepsza i najmądrzejsza życiowo książka.  

Główna bohaterka, Lara przechodzi obecnie ciężkie chwile. Z niewiadomych dziewczynie przyczyn zerwał z nią jej chłopak Josh, z którym wiązała wielkie plany.  Działalność świeżo założonej firmy kuleje, bo wspólniczka Lary, Natalie wyjechała sobie na Goa i chwilowo nie zamierza wracać. W dodatku Lara zostaje zmuszona przez rodziców do udziału w pogrzebie ciotecznej babki, której nigdy w życiu nie widziała. Czy może być gorzej? Może. Bo oto w trakcie nabożeństwa żałobnego uaktywnia się duch zmarłej Sadie i zaczyna się domagać wstrzymania ceremonii do czasu odnalezienia jej naszyjnika. Ku rozpaczy głównej bohaterki, duch jest widoczny i słyszalny tylko dla Lary, która zakrzyczana przez dziarską duszyczkę, robi z siebie wariatkę, byle tylko nie doszło do kremacji. 
Jak nietrudno się domyślić duch zmusi Larę do poszukiwań naszyjnika, ale to nie wszystko.  Mimo że duch i niematerialny, Sadie jest żądna rozrywek i życia, domaga się więc od Lary chodzenia na tańce, umawiania się z pewnym przystojnym Amerykaninem oraz ubierania się i malowania tak jak to czyniły dziewczęta w l.20 XX wieku. Przygnieciona przez własne problemy Lara dwoi się i troi, byle tylko sprostać wymaganiom krzykliwego i przemądrzałego ducha, jednocześnie starając się utrzymać na rynku biznesowym firmę oraz odzyskać Josha. Z czasem jednak przekonuje się, że być może to za czym tak goniła, nie jest jej właściwym celem. 

Gdyby powieść traktowała tylko o kontakcie z duchem, wyszłaby dość słabo. Autorka jednak nakreśliła świetne tło obyczajowe, doskonale odmalowała klimat minionych lat 20 oraz stworzyła zabawne i interesujące postaci drugoplanowe, a zwłaszcza wuja Billa, specjalisty od interesu zapoczątkowanego przez dwie monety. 
Bardzo zabawne jest zderzenie mentalności Lary, dziewczyny na wskroś współczesnej oraz Sadie, zbuntowanej bon vivantki, zakochanej w charlestonie i papierosach. Bardzo interesujące są poszukiwania naszyjnika oraz historia obrazu, zaś sama historia miłosna (nie mam tu na myśli Lary i Eda) po prostu chwyta za serce. 

Motyw przewodni? Chciałoby się rzec: spieszmy się kochać ludzi..., ale myślę, że w tym przypadku bardziej pasowałoby stwierdzenie, żeby nie oceniać nikogo po pozorach. Larze wydawało się, że zmarła w zapomnieniu cioteczna babka, nie dokonała nic na tyle ważnego, aby ją pamiętać. Nic bardziej mylnego. Historia Sadie ma więcej głębi, niż się początkowo wydaje. 
Miłość w stylu retro to urocza, zabawna i mądra książka, która przyjemnie umili wakacyjne popołudnie. Polecam.

sobota, 26 sierpnia 2017

Tomasz Żaglewski: Kinowe uniwersum superbohaterów. Analiza współczesnego filmu komiksowego.

Autor: Tomasz Żaglewski
Tytuł: Kinowe uniwersum superbohaterów.
Analiza współczesnego filmu komiksowego.
Stron: 350
Wydawca: PWN







Gdy tylko dowiedziałam się o istnieniu tej publikacji, od razu wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Każde ludzkie zainteresowanie prędzej czy później zacznie potrzebować fachowej teoretycznej podbudowy, źródła, które usystematyzuje naszą wiedzę, do którego będzie można się odwołać i wyjaśnić dręczące nas wątpliwości. Z tego właśnie powodu sięgnęłam po książkę o kinowym uniwersum i jego superbohaterach.

W początkowych rozdziałach autor wstępnie charakteryzuje współczesne kino komiksowe i mówi o tym, jakie wydarzenia we współczesnym świecie przyczyniły się do renesansu tego typu obrazów.  Sporo miejsca poświęca fikcyjnym uniwersom, by następnie przejść do nietoperzy, wampirów i pająków filmowych. Dla mnie osobiście najciekawszym rozdziałem był ten poświęcony Batmanowi (sentyment do Bruce'a Wayne'a mam od dzieciństwa i czasów emitowanego na TVP 2 filmu animowanego) zarówno filmom z lat 90. jak i mrocznej trylogii Christophera Nolana. 
Autor pisze przystępnie, odwołuje się do początków istnienia danej postaci, by następnie szczegółowo omówić, jak ewoluowała i wpływała na świadomość kolejnych odbiorców. 

Uważam, że fachowa publikacja ma w sobie to coś czyli jest fachowa właśnie wtedy, gdy podczas oglądania filmu człowiek łapie się na niezwykłej myśli, że to właśnie to i że o tym czytał. Tak było ze mną podczas seansu trylogii o Batmanie Christophera Nolana. Właściwie to ta książka obudziła we mnie apetyt na ponowne obejrzenie filmów o człowieku nietoperzu i dzięki niej było to oglądanie bardziej świadome, bo zwracałam uwagę na wszystkie rzeczy, o których autor pisał i było to bardzo przyjemne doświadczenie. Okazuje się bowiem, że współczesne obrazy filmowe są nie tylko utworami samymi w sobie, przeniesieniem na ekran zmagań superbohaterów ze złem. To także fenomen kulturowy, który zapisuje się na stałe w świadomości odbiorców oraz krytycznie odzwierciedla wiele zjawisk współczesnego świata. W tym momencie film przestaje być tylko filmem oglądanym dla efektów specjalnych czy kreacji aktorskich, a staje się krytyką rzeczywistości, być może receptą, wskazówką. 

Kinowe uniwersum... skłoniło mnie do bardziej świadomego odbioru, wytłumaczyło sprawy, których do tej pory ze sobą nie wiązałam, wskazało też kierunek, w jakim podążają współcześni twórcy filmów o Supermanie, Avengersach czy Spidermanie. 
Książka jest pozycją wartościową nie tylko dla tych, którzy zawodowo zajmują się tą tematyką. Powinni ją przeczytać także ci, który mówią o sobie, że się tym interesują; w takim przypadku znacznie pogłębią swoją wiedzę, być może zwrócą uwagę na coś, co do tej pory wydawało się im błahe lub bez znaczenia. 
Jeśli o mnie chodzi czuję się wzbogacona intelektualnie i wiem na pewno, że nie raz do tej pozycji wrócę. Polecam. Wartościowa treść, w której, na każdej stronie, czuć pasję autora.


 Dziękuję!

środa, 23 sierpnia 2017

Sophie Kinsella: Spójrz mi w oczy, Audrey

Autor: Sophie Kinsella
Tytuł: Spójrz mi w oczy, Audrey
Stron: 320
Wydawca: Media Rodzina








Sophie Kinsella słynie z zabawnych powieści dla kobiet, dlatego mile się zaskoczyłam, gdy dowiedziałam się, że napisała też powieść dla młodzieży.  Ciekawiło mnie, jak też się sprawdzi w tematyce młodzieżowej, tym bardziej, że na warsztat wzięła temat coraz bardziej powszechnej wśród dorastających ludzi, fobii społecznej. 

14-letnia Audrey nie wychodzi z domu już od kilku miesięcy, a nawet będąc w domu nie zdejmuje z oczu ciemnych okularów. Sama myśl o kontakcie z drugim człowiekiem, nawet z kimś z rodziny, jest dla niej nie do zniesienia. To traumatyczne wydarzenia w szkole spowodowały, że dziewczynka jest w takim stanie. Co tak naprawdę się stało, dowiadujemy się stopniowo i ze szczątków wypowiedzi bohaterki. 
Obecnie Audrey chodzi na terapię, przyjmuje leki i jest na dobrej, choć długiej, drodze do wyzdrowienia. 

Powieść napisana w narracji pierwszoosobowej przypomina trochę pamiętnik. Oczami Audrey śledzimy codzienne życie rodziny Turnerów: zapracowanego taty, trochę pantoflarza; mamy, która z powodu choroby córki musiała zrezygnować z pracy i walczącej z uzależnieniem syna od gry internetowej, starszego brata Audrey, Franka, walczącego z mamą o możliwość grania w ukochaną Ziemię Zdobywców oraz malutkiego 4-letniego Felixa. Dodatkowo w ramach terapii dziewczynka kręci kamerą film, utrwalający scenki z życia rodziny, co tylko dodaje historii uroku i dowcipu. 
Poważny przełom w chorobie Audrey następuje, gdy dziewczynka zaprzyjaźnia się z kolegą brata, Linusem. Chłopak w sympatyczny, nienachalny sposób zaczyna z nią rozmawiać i pomału wyciągać ją na świat. 

Audrey z dużym dystansem podchodzi do swojego stanu i widać, że zapewne niebawem wyzdrowieje. Duża w tym zasługa rodziny i kompetentnej terapeutki, która potrafi rozmawiać z dziewczynką i podsuwać jej wiele nowych wyzwań, których realizacja ma na celu wyzdrowienie. 

Historia Audrey i jej rodziny jest zabawna i wzruszająca. Życie toczy się swoim trybem, nikt na Audrey nie naciska, nie wymaga na siłę i dzięki temu proces zdrowienia postępuje. Choć z drugiej strony bardzo podobały mi się wyzwania dr Sarah i Linusa rzucane Audrey, w końcu konfrontacja z własnymi lękami też wspomaga wyzdrowienie. Oczywiście wyzdrowienie nie następuje w cudowny sposób, jednak Audrey czując się kochana i wspierana odnajduje w sobie siły, by walczyć z chorobą i, jak sama to nazywa, swoim gadzim mózgiem. 

Spójrz mi w oczy, Audrey to dobrze napisana książka. Fajnie zrealizowany pomysł, który choć poważny, został przedstawiony w sposób prosty i bardzo przystępny. Sophie Kinsella ponownie udowodniła, że potrafi tworzyć dobre, życiowe historie. Polecam książkę czytelnikom w każdym wieku. Naprawdę fajna i pouczająca lektura.

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Elisabeth Herrmann: Opiekunka do dzieci

Autor: Elisabeth Herrmann
Tytuł: Opiekunka do dzieci
Seria: Joachim Vernau, t.1
Stron: 542
Wydawca: Prószyński i S-ka







Młody, ambitny prawnik Joachim Vernau już niebawem osiągnie życiowy sukces. Żeniąc się z Sigurn, niesłychanie zapracowaną panią polityk, zostanie jednocześnie partnerem w kancelarii adwokackiej jej ojca. Dwa w jednym, już lepiej być nie może.
Zupełnie niespodziewanie w domu rodziny Ziernikov pojawia się Ukrainka z dokumentem i prośbą, by głowa rodziny go podpisała. Ma to być poświadczenie, że w latach II wojny światowej rodzina zatrudniała do opieki nad dzieckiem robotnicę przymusową. Ten podpis zagwarantowałby jej odszkodowanie. Pan domu jednak wszystkiemu zaprzecza, a niedługo potem Ukrainka zostaje znaleziona martwa.
Joachim nie potrafi zostawić sprawy tak sobie, choć tym samym ryzykuje własną przyszłość i idealny związek z Sigurn.
Co zadecyduje? Ciepłą, bezpieczną stabilizację życiową czy też totalną zmianę życiowego kierunku u progu 40-tki?

Nie przeczytałam uważnie opisu treści i mylnie założyłam, że książka jest trzecią częścią przygód Saneli Beary. Jakież było moje zaskoczenie, gdy w początkowych rozdziałach narratorem okazał się mężczyzna! To zabawne i sama z siebie jeszcze długo się śmiałam. Historia nie jest tak wciągająca, jak poprzednie powieści autorki, jednak ma kilka innych zalet.
Przede wszystkim główny bohater; to zwykły człowiek. Wykształcony prawnik, to fakt, ale przez swoje wścibstwo co rusz pakuje się w kłopoty i ktoś mu obija twarz i nie tylko. 
Oprócz tego bardzo zabawne są jego relacje (jako już zupełnie dorosłego syna) z mamą emerytką i jej przyjaciółką. Przyznam, że te fragmenty, takie właśnie obyczajowe, czytało mi się najlepiej. 
Joachim nie ma zadatków na detektywa, sprawa, którą prowadzi wyszła na wokandę całkowicie przypadkowo, jednak książka jest dobrym początkiem kolejnych powieści z udziałem tego bohatera. Duża w tym zasługa bohaterów drugoplanowych oraz tła obyczajowego, dzięki temu historię, choć może nie wciąga jakoś szczególnie mocno, naprawdę przyjemnie się czyta.

Plusem jest także nawiązanie do okresu wojennego i tragicznych losów robotnic przymusowych zatrudnianych w prywatnych domach bogatych Niemców, odniosłam jednak wrażenie, że autorka chciała z tym motywem zrobić więcej, a wyszło nieco blado. Z pewnością w niejednej rodzinie ukrywają się takie właśnie tajemnice, jednak czy dziś w XXI wieku na młodym pokoleniu coś tak odległego robi wrażenie? Sądzę, że nie tak mocne jak przed 20-30 laty.

Jak już wspomniałam książka ma swoje plusy, jednak czytelników, którym baaardzo podobały się Wioska morderców i Śnieżny wędrowiec może ona nieco zawieść. To nie ten sam klimat opowiadania i trochę inna rzeczywistość. Niemniej jednak Opiekunka do dzieci pozostaje na tyle przyzwoitym poziomie, by polecić ją jako lekturę na deszczowe, wakacyjne popołudnie. Czyta się szybko i bywa zabawnie, czego chcieć więcej.

czwartek, 17 sierpnia 2017

Rhys Bowen: Dublin, moja miłość

Autor: Rhys Bowen
Tytuł: Dublin, moja miłość
Seria: Molly Murphy, t.6
Stron: 488
Wydawca: Noir sur Blanc







W życiu Molly Murphy, butnej, samozwańczej detektyw, chwilowo zapanowała stagnacja. Trudno o nowe zlecenia, a czekający na wyjaśnienie swojej sprawy Daniel, swoim postępowaniem skłania bohaterkę do zastanawiania się, czy oby faktycznie jest on tym jedynym. Gdy więc nadarza się okazja wyjazdu, mimo że chodzi o Irlandię, do której Molly miała nigdy nie wracać (bo przecież stamtąd dwa lata temu uciekła), dziewczyna decyduje się przyjąć intratne zlecenie od zamożnego impresario i odszukać jego siostrę. 
Jednak już na statku, którym płynie bohaterka, sprawy zaczynają się gmatwać. Najpierw znana artystka prosi Molly, by zamieniła się z nią na kajuty, a potem zostaje zamordowana młoda dziewczyna. A miała to być nudna i spokojna podróż. 
Po zejściu na ląd Molly musi zatem nie tylko współpracować z policją, ale też prowadzić własne poszukiwania. Szybko przekona się, że prawa i możliwości młodych kobiet są tak samo ograniczane w Irlandii, jak i w Ameryce, pod tym względem oba kraje są bardzo podobne. Molly jednak nie podaje się i z właściwą sobie rezolutnością stara się rozwiązać powierzoną jej sprawę, pakując się przy tym w niejedne tarapaty.

Szósty tom jest, w moim odczuciu, najmniej kryminalny, a bardziej społeczno-obyczajowy. Prowadzona przez bohaterkę sprawa co prawda łączy się z wątkiem głównym, ale rozwiązuje się dość szybko. Więcej miejsca za to poświęciła autorka ukazaniu Dublina w czasach, gdy panowali w nim Anglicy, a miejscowa ludność traktowana była jak aparat rewolucyjny i przestępczy. Widać, że gdyby miasto dostało szansę, rozwinęłoby się w szybkim tempie i prędzej czy później to nastąpi, ale krewkich Irlandczyków czeka jeszcze bardzo długa i krwawa walka o niepodległość. Oczami Molly, Irlandki wychowanej jak Angielka obserwujemy starania irlandzkich organizacji o zachowanie języka, tradycji, literatury, teatru i poezji. W walkę tę włączają się zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Molly ma zatem okazję, by nie tylko odkryć swoje korzenie, ale też zastanowić się, czy los samotnej, samodzielnej kobiety jest jej prawdziwym pragnieniem. A co wtedy z Danielem? 

Jedno jest pewne. Autorce udało się ukazać niesamowity klimat Dublina początków wieku oraz utrzymać napięcie, do samego końca bowiem nie mamy pewności, jak zakończą się intrygi Molly oraz jej nowopoznanych sojuszników. Książkę można czytać bez znajomości poprzednich części, to duża zaleta cyklu, zachęcam jednak do zapoznania się z całą serią o przygodach rudowłosej Irlandki detektyw. Uroczy klimat retro i pełna tupetu bohaterka od razu chwycą czytelnika za serce. 
Polecam. Seria godna uwagi.

Dziękuję!

środa, 16 sierpnia 2017

Rachel Hartman: Łuska w cieniu

Autor: Rachel Hartman
Tytuł: Łuska w cieniu
Seria: Serafina t.2
Stron: 480
Wydawca: MAG








Świat ludzi i smoków stoi na skraju wojny. Młodziutka królowa Gisselda wraz z narzeczonym Lucianem oraz doradczynią Serafiną próbują jej zapobiec, działając dyplomatycznie. Tym samym próbują odkryć przysypane kurzem przeszłości prastare tajemnice pochodzenia ludzkich i smoczych hybryd, co znacząco może wpłynąć na przebieg wojny lub spowodować, że być może do niej nie dojdzie.

Łuska w cieniu to kontynuacja losów Serafiny, dziewczyny o smoczym pochodzeniu, utalentowanej muzycznie oraz zdolnej telepatki, potrafiącej  siłą umysłu łączyć się ze swoimi pobratymcami. 
W drugiej części historii Serafina wyrusza w podróż, jako wysłanniczka królowej. Chcąc zapobiec wojnie, postanawia odszukać realne osoby, których awatary ukrywa w swoim umyśle. Ma nadzieję, że jeśli skłoni je do współpracy, być może pokonają wspólnie stare, dążące do eksterminacji ludzi smoki. Sprawę mocno utrudnia fakt, że wśród mieszańców znajduje się Jannoula, wyjątkowo silna półsmoczyca, umiejąca przejmować umysły innych smoków oraz wpływać na umysły ludzi. By ją pokonać, Serafina będzie musiała zgłębić sekrety pochodzenia półsmoków oraz otworzyć się na własną moc, którą z nieznanych sobie powodów, zablokowała gdzieś w zakamarkach własnego umysłu. 

Jakie sekrety ukrywają smoczy Cenzorzy? Do czego tak naprawdę dąży Jannoula? Czy Serafina zdąży odkryć wszystkie sekrety smoczych świętych, zanim na ludzi spadnie smoczy ogień? I czy główna bohaterka doczeka się happy endu z ukochanym Lucianem? Odpowiedź na to ostatnie pytanie może nieco zaskoczyć czytelnika.

Powieść czyta się powoli. Nie można powiedzieć, że nie jest ciekawie, bo czytałam z zainteresowaniem, ale trudne nazwy, trochę rozwlekłe rozmyślania głównej bohaterki sprawiają, że lektura całości zajmie trochę dłużej, niż się początkowo zakładało. Ogólnie jednak zastosowanie przez autorkę rozwiązania się zadowalające i ogromny plus dla niej, że (prawdopodobnie, bo kto tam może być pewien na sto procent) historia kończy się na dwóch tomach. Rozwlekanie tego do rozmiarów trylogii byłoby już grubą przesadą. A tak jest sensowne zakończenie, układają się losy bohaterów, a co do reszty no cóż, bohaterowie są młodzi i dalszy ciąg ma napisać samo życie. Bardzo mi się podoba takie podejście. 

Historia Serafiny i jej smoczych pobratymców powinna się spodobać wielbicielom dragońskich motywów w literaturze, nie spodziewajcie się jednak scen rodem z latającymi i ziejącymi ogniem bestiami jak w Grze o tron. Smoków jako takich mamy tu w sumie niewiele, myślę, że autorce bardziej chodziło o pokazanie hybryd, czyli mieszańców powstałych z połączenia smoków i ludzi. W kreowaniu wyglądu i charakterów tych ostatnich pomysłów autorce nie brakuje. Dlatego, jeśli ktoś decyduje się na lekturę Serafiny musi być świadom, że wersja smoków proponowana przez Rachel Hartman jest nieco inna od tej oficjalnej i ogólnie znanej. 
Jeśli o mnie idzie powieść podobała mi się. Trochę średniowieczny klimat świata przedstawionego, zaskakująco oryginalne stworzenia i na wskroś dobra smocza muzyczka sprawiły, że historię oceniam na plus. 
Pozycja godna uwagi.

poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Nicholas Monsarrat: Okrutne morze

Autor: Nicholas Monsarrat
Tytuł: Okrutne morze
Stron: 704
Wydawca: Bellona






Ernest Hemnigway w swoim noblowskim opowiadaniu Stary człowiek i morze ustami starego Santiago powiedział, że morze jest jak kobieta podatna na wpływ zmiennego księżyca; potrafi być źródłem wielu łask, ale może być też okrutne i wiele człowiekowi zabrać. Nie można go za to winić, po prostu ono inaczej nie umie. 
Podobnie jest w bestsellerowej powieści Nicholasa Monsarrata Okrutne morze. Jak powiedział krótko sam autor jest to historia dwóch okrętów, 150-osobowej załogi i wojny. I tak można by w jednym zdaniu streścić całą książkę. 
Wybucha II wojna światowa. Polem okrutnej walki między nazistami i aliantami staje się Atlantyk, wszak droga morska jest miejscem i sposobem na podróż i transport. Oczami dwóch żołnierzy marynarzy Ericsona i Lockahrta śledzimy przygotowania do eskortowania statków z różnymi ładunkami. Wspomnieni wcześniej bohaterowie znajdą się w składzie załogi statku, należącego do eskorty, innymi słowy będą zapewniać bezpieczeństwo statkom płynącym przez Atlantyk. 

Przyznaję, że trochę ociągałam się z lekturą tej książki. W pierwszej kolejności przeczytał ją mój mąż i dopiero pod wpływem jego namów, zabrałam się do czytania. Okazuje się bowiem, że nie ma nic przyjemniejszego niż dyskusja o przeczytanej książce z drugą osobą, zwłaszcza odmiennej płci. 

Od razu powiem, że książka nie spodoba się każdemu, albo inaczej; nie każdy odbiorca znajdzie w niej to, czego się spodziewa. Nie jest to historia obfitująca w tanią, wymyślną sensację, do jakiej przyzwyczaiły nas współczesne historie o konfliktach zbrojnych, gdzie bohaterowie są na siłę heroiczni, w pojedynkę ratują świat, wygłaszając przy tym łzawe kwestie. To nie to. 
Okrutne morze to książka napisana trochę jak reportaż, trochę jak kronika wydarzeń. Autor nie sili się na jakiś wymyślny ton, po prostu bez fałszywego mądrzenia się opowiada rok po roku historię ludzi, którym przyszło brać udział w wojnie. Najpierw śledzimy przygotowania statku, potem załogi, pierwsze miesiące i lata wojny na Atlantyku, straty w ludziach, uzbrojeniu, okrętach oraz prywatne straty psychiczne. Dramatyczny zwrot akcji w jednym momencie ma uświadomić czytelnikowi, że niczego na wojnie nie można być pewnym i że śmierć czai się za każdą falą. Prosty, swojski sposób prowadzenia narracji sprawia, że Okrutne morze czyta się naprawdę dobrze, mimo że sporo tu fachowych nazw i marynistycznych zwrotów. Jeśli jednak przebrnie się przez spokojny wstęp, w którymś momencie czytelnik zdaje sobie sprawę, że polubił załogę Compass Rose i Saltash, że z zaciekawieniem śledzi ich zmagania i trudną, wojenną codzienność. 

Okrutne morze to nie zwykła, sensacyjna historia o wojnie. To kronika wydarzeń dziejących się na rozległym Atlantyku. Wiele pisze się o wojnie na lądzie, stosunkowo mało wiemy jednak o wojnie prowadzonej na morzu czy w powietrzu i dlatego książka Monserrata jest pozycją tak wartościową. Czytając Okrutne morze dowiadujemy się o rzeczach, o których większość z nas zapewne nie ma pojęcia; jest to ten sposób zdobywania wiedzy, która właściwie przyswaja się sama, bo jest podana w tak atrakcyjny, bezpretensjonalny sposób. Oprócz tego nie można pominąć tak ważnego szczegółu jak życiorys autora. Wszak Nicholas Monsarrat brał udział w morskiej wojnie i przeszedł przez wszystko to, o czym sam pisze, dam głowę, że przeżycia kapitana Ericsona oraz jego podwładnych są przeżyciami samego Monsarrata, a przecież wiarygodność i oparcie na faktach to rzecz, którą najbardziej cenimy w podawanych nam dziś historiach. Książka powstała w roku 1951, a więc autor nie tylko część rzeczy zdążył uporządkować we własnej głowie, ale na tyle odetchnąć przez te kilka lat od zakończenia wojny, aby na wiele spraw spojrzeć bardziej z dystansem i krytycznie. 

Okrutne morze to pozycja niezwykle wartościowa i pouczająca. Jak już wspomniałam, zazwyczaj unikam takich pozycji, ale do tej będę mieć szczególny sentyment. Oto historia o okrutnym morzu i okrutnych czasach napisana przez człowieka morza, który był bezpośrednim uczestnikiem tych wydarzeń. Tak naprawdę to ostatnie to najlepszy argument, by po tę pozycję sięgnąć. 
Książka nie tylko dla miłośników historii wojny. Polecam.


Dziękuję!

niedziela, 6 sierpnia 2017

Nieoczekiwana zamiana czyli Wilk w owczej skórze

Reżyseria: Andrey Galat, Maxim Volkov
Scenariusz: Maxim Sveshnikov
Czas trwania: 84 min.








Szary jest młody, pełen życia i uwielbia dobrą zabawę. Ani mu w głowie przejmowanie przywództwa w rodzinie czy żeniaczka z piękną Bianką. Brzmi znajomo? Z pewnością bardzo ludzko, tymczasem Szary jest wilkiem, synem przywódcy wielkiej watahy i w sumie nie traktuje swojej pozycji zbyt serio. Niecierpliwi to zarówno ojca młodzieńca, jak i czekającą na oświadczyny ukochanego Biankę. 

Dlatego Szary postanawia się zmienić, ponieważ jednak jest zwolennikiem szybkiego działania, naiwnie sądzi, że jeśli wypije miksturę, to zaoszczędzi sobie czasu. Tymczasem bohater budzi się w owczej skórze. Czy zrozumie swoje błędy, a tym samym ocali oba stada: owcze i wilcze? To się okaże. 

Historia miała potencjał, właśnie dlatego po nią sięgnęłam. Motyw zmiany bohatera w kogoś innego, jest wszak gwarantem dobrej zabawy. Chodzi w końcu o to, by zrozumiał on swoje błędy i zmienił postępowanie, ratując tym samym bliskich. 
Tymczasem tutaj tego nie ma. Szary podlega przemianie w owcę, choć jak słusznie zauważył mój bystry małżonek, nie dostaje runa, a tylko kopytka i rogi, poza tym w ogóle nie przypomina owcy. Zrozumienie spływa na niego nagle, nie pod wpływem ważnych wydarzeń, tylko tak po prostu. Zmienił się i już rozumie, teraz pozostaje mu tylko dążyć do powrotu do własnej postaci. 

Z przykrością stwierdzam, że historia jest nudna i jakby na siłę. Bohaterowie dwoją się i troją, korzysta się z typowych motywów i gagów słownych, a jednak jest po prostu drętwo. Sam sposób powrotu bohatera do wilczej postaci winien być spowodowany ważkim czynem, a nie drobnym szczegółem, z czego po pewnym czasie autorzy scenariusza się wycofali. 
Nie czuje się konfliktu między owcami i wilkami, wydaje się jakby te dwie grupy nie miały ze sobą nic wspólnego. 

To dlatego, dooglądawszy z dużym trudem, nie polecam. Lepiej poświęcić ten czas na inne, lepsze animacje. 
Szkoda, bo potencjał był spory.

piątek, 4 sierpnia 2017

Mary E. Pearson: Fałszywy pocałunek

Autor: Mary E. Pearson
Tytuł: Fałszywy Pocałunek
Seria: Kroniki Ocalałych, t.1
Stron: 432
Wydawca: INITIUM






17-letnia księżniczka Lia z domu Morrighan szykuje się do zamążpójścia, które właściwie zaraz się odbędzie. Mariaż ten to sprawa polityczna, ma połączyć ze sobą dwa królestwa i zapobiec wojnie. 
Lia jednak nie chce wychodzić za mąż z powodów politycznych za kogoś, kogo nie zna, dlatego decyduje się na ucieczkę. 
W odległej, spokojnej wsi ma zamiar rozpocząć nowe życie. Czy zmyli licznych łowców?

Historia z pewnością spodoba się młodszym, nastoletnim czytelniczkom, które będą się identyfikować z rozterkami uczuciowymi Lii oraz wątpliwościami dotyczącymi życiowych decyzji. 
Starsi, bardziej wymagający czytelnicy, mogą być nieco zirytowani powolnym tempem narracji oraz brakiem bardziej radykalnych rozwiązań. W trakcie czytania miałam takie wrażenie, że wszyscy bohaterowie są jakby za dobrzy, nawet ci źli, innymi słowy nie czułam grozy sytuacji. Być może młodsi czytelnicy tego nie wyczują. 

Książka dzieli się właściwie na dwie części. Pierwsza opowiada o ucieczce głównej bohaterki od rodzinnego przeznaczenia, a pobyt w spokojnej osadzie z dala od domu nie obfituje w zbyt wiele wydarzeń. Lia wciela się w nową rolę dziewczyny służącej, uczy się pracować i sama na siebie zarabiać. Oczywiście taka historia nie może się obyć bez wątku romansowego. Wokół Lii zaczynają się kręcić dwaj przystojni młodzieńcy: Raffe i Kaden. Jeden z nich to niedoszły przyszły mąż, a drugi wysłany zabójca. Który jest który? Autorka stara się mylić tropy i przez pewien czas się jej to udaje. Dla którego z nich serce księżniczki zabije mocniej? Hmmm, tego nie zdradzę, powiem tylko, że obydwaj panowie mają wiele przymiotów. 

Druga część powieści to podróż, w trakcie której Lia dowiaduje się więcej na temat swojego daru, poznaje też lepiej krainy na obrzeżach swojego królestwa. Z bezbronnej dotąd dziewczyny rodzi się wojowniczka, na którą trzeba będzie uważać, nie jest bowiem tak łagodna, na jaką do tej pory wyglądała. 

Czy Lia odkryje swoje przeznaczenie? Czy pozna prawdę na temat starych manuskryptów? Z kim zwiąże swoje życie: dzielnym, upartym księciem czy gburowatym, odważnym zabójcą? 
Fałszywy pocałunek to miła i sympatyczna pozycja na wakacje. Jeśli szukacie dla siebie historii o księżniczce w opałach, przystojnych konkurentach o jej względy, prastarym  królestwie z bogatą tradycją oraz naturalnych magicznych darach, to powieść M. E. Pearson Fałszywy pocałunek powinna Wam się spodobać!

Dziękuję!

środa, 2 sierpnia 2017

Wakacyjne i dinozaurowe klimaty czyli Wyspa dinozaura

Reżyseria: Reinhard Klooss, Holger Tappe
Scenariusz: Reinhard Klooss, Oliver Huzly, Sven Severin
Czas trwania: 87 min.
Wytwórnia:  produkcja niemiecka







Wyspa dinozaura to film, który powstał na motywach książek niemieckiego pisarza Maxa Kruse. 
Na samym środku oceanu na pięknej tropikalnej wyspie mieszka sobie, nieco zbzikowany Profesor w towarzystwie grupki gadających  ludzkim głosem zwierząt. Są tu więc pingwin Fraczek, który sepleni, jaszczurka Mundek, ciamajdowaty Dziubas, który raz po raz zderza się z jakąś skałą lub drzewem, pesymista Cienki, choć w talii grubawy, bo to lew morski oraz zrzędliwa świnka Frania z kompleksem idealnej pani domu.

Sielskie życie mieszkańców zupełnie się zmienia, gdy pewnego dnia morze wyrzuca na brzeg jajo, z którego niebawem wykluje się prawdziwy dinozaur. Mały Dyzio nie tylko postawi życie mieszkańców na głowie, ale też ściągnie na wyspę króla Pomopniusza, marzącego o kolejnym trofeum myśliwskim na swoją ścianę. Co z tego wyniknie? Cała masa komplikacji i przygód. 

Od pierwszych chwil filmu dokładnie widać, że jest on skierowany do najmłodszej widowni. 
Po pierwsze sam Dyzio swoim zachowaniem i mentalnością bardzo przypomina małe dziecko. Jest po dziecięcemu szczery, powtarza po dorosłych to co mówią, bardzo lubi się przytulać do mamy i myśli tylko o zabawie. Zaś wszystkie polecenia wykonuje na swój sposób, tzn. jeśli każą mu się nie ruszać z miejsca, to on nie zmieniając postawy ciała przesuwa się w wybranym przez siebie kierunku, jednocześnie powtarzając głośno: "nie ruszać się z miejsca, nie ruszać się z miejsca". 
Po drugie wszystkie postaci są kolorowe i mają takie owalne kształty, chyba po to, żeby dobrze się kojarzyły, w końcu kanty i  ostre rogi nie są dla dzieci. 
Przyjemne wrażenie sprawia sama wyspa, słoneczna, ciepła, przypomina wielką piaskownicę. 

W filmie umieszczono też kilka wątków dydaktycznych. Przede wszystkim należy mówić proszę i dziękuję, tego mały widz uczy się razem z Dyziem. Koniecznie też trzeba się dzielić zabawkami z przyjacielem, bo samolubów w przedszkolu czy na placu zabaw nikt nie lubi. No i oczywiście najważniejsza dla malucha jest mama, to życiowe marzenie małego Dyzia i tylko posiadanie mamy sprawi, że bohater zaśnie szczęśliwy. 

Przyjemny dla ucha jest polski dubbing, pingwin uroczo sepleni, a świnka jest taka władcza.
Wyspa Dinozaura to dobry film do obejrzenia razem z dzieckiem i to nawet w kilku podejściach.