środa, 23 kwietnia 2014

Suren Cormudian: Dziedzictwo przodków

Autor: Suren Cormudian
Tytuł: Dziedzictwo przodków 
Projekt: Dmitry Glukhovsky. Uniwersum Metro 2033
Stron: 476
Wydawca: Insignis




Jako zagorzały czytelnik książek z serii Metro 2033 nie ukrywam, że każda nowa powieść wychodząca pod szyldem Projekt: Dmitry Glukhovsky. Uniwersum Metro 2033, bardzo mnie cieszy. Podejrzewam, że nie jestem w swojej opinii osamotniona. Motyw ziemi, na której zapanowała nuklearna zima, skażonej i opustoszałej przypominającej grobowiec, nieustannie inspiruje nie tylko kolejnych pisarzy, ale też fanów i czytelników, którzy na początku tego roku stworzyli zbiór opowiadań tematycznie nawiązujący do serii Metro 2033. 
Jak dla mnie najlepszą do tej pory książką z uniwersum Metro są Korzenie niebios. Zachwycił mnie tam przede wszystkim wątek metafizyczny, akcja toczyła się wartko, a zakończenie naprawdę dało mi do myślenia. Kto jeszcze nie czytał powieści T. Avoledo, niech szybko to niedopatrzenie nadrabia. :)
Dziedzictwo przodków jest szóstą wydaną w Polsce powieścią z tego cyklu. Autor książki, były żołnierz, który przez 16 lat służył w wojsku, zdecydował się całą historię nie tylko trochę inaczej opowiedzieć, ale też zmienić realia, w których toczy się akcja. 
Z moskiewskiego metra, przenosimy się bowiem do starych tuneli i poniemieckich bunkrów, pamiętających jeszcze czasy II wojny światowej, a znajdujących się w okolicach Kaliningradu, przez niektórych nazywanego też Kёnigsbergiem. Miasto, określane też mianem twierdzy, jest rosyjską eksklawą (czyli należy do Rosji, ale jest położone w oddzieleniu od głównego obszaru kraju) i jednocześnie stolicą obwodu. Miasto jest sytuowane nad Morzem Bałtyckim, co powoduje, że jest nieustannie narażone na opary trującej mgły oraz wychodzące z wody żarłoczne i niebezpieczne kraby - mutanty. 
Codzienność mieszkańców tej kolonii polega właśnie na walce z tymi zagrożeniami. Ponieważ wiadomo, że w grupie łatwiej przeżyć, ocaleli stworzyli kolonie i właśnie w ich obrębie starają się stworzyć przynajmniej pozory normalności. Obecnie mieszkańcy Piątego Fortu oraz Kolonii Krasnotorowskiej stają przed perspektywą stworzenia przymierza, co jest podyktowane względami czysto praktycznymi, takimi jak chociażby brak miejsca. Plany te jednak bardzo szybko schodzą na dalszy plan, bo oto któregoś dnia do brzegu przybija okręt, który jest nie tylko dobrze uzbrojony i zaopatrzony, ale też sygnuje się niemieckimi swastykami. Celem przybyszy jest zbadanie bunkrów i odnalezienie w nich, czegoś, co ich zdaniem dawno temu pozostawili tam naziści.
Naszym bohaterom nie pozostanie nic innego, jak tylko pójść z intruzami na ugodę i uważać, na to, by przypadkiem, na całej tej umowie nie wyszli jak przysłowiowy Zabłocki na mydle. 
Drugi wątek, toczący się równolegle dotyczy jednego z mieszkańców kolonii, Aleksandra Zagórskiego, zwanego przez wszystkich Saszą lub Sanią. Jest to postać o tyle ciekawa, że pamięta świat sprzed wybuchu, a przed promieniowaniem uratował się tylko dlatego, że, tak to nazwę, najpierw się zgubił, a potem w odpowiednim momencie odnalazł. Sasza nie umie zostawić przeszłości za sobą. Wyobcowany, żyje na skraju szaleństwa i zdrowego rozsądku, bardziej skłaniając się ku temu pierwszemu. Czy towarzyszące mu w mroku tuneli widmo istnieje naprawdę? Czy może to tylko echo dawnych, skrzętnie ukrywanych przed innymi czynów? Prawda okaże się okrutna i straszna. 
Po lekturze pierwszych rozdziałów widać od razu, że autor jest wojskowym. Przejawia się to nie tylko w dokładnym opisie detali związanych z bronią czy armią oraz nazewnictwie. Bohaterowie Dziedzictwa przodków, byli żołnierze, to przeważnie ludzie honorowi, którzy hołdują dawnym wojskowym zasadom, a już na pewno nie wchodzą w konszachty w wrogiem - nazistami. Bardzo dokładnie również autor opisuje zwiady, czaty, a także walki i rany, a raczej to co z rannego zostaje. 
Nie ukrywam, że bardzo podobał mi się wątek Walhallli i sekretów z nią związanych. Ujawniała się tu wiedza autora i jego dogłębne przygotowanie do tematu. Trochę mi się to kojarzyło z programami Bogusława Wołoszańskiego Skarby III Rzeszy. 
Jednocześnie odniosłam jednak wrażenie, że skupiając się na dokładnym opisywaniu detali, autor tracił z oczu utrzymywanie jednakowego poziomu napięcia. Kiedy już zaczynało być ciekawie, a na plecach pojawiały się ciarki, rozdział się kończył,  następny dotyczył czegoś innego, a do zostawionego wątku wracano dopiero za jakiś czas. Przyznam, że bardzo mi to utrudniało odbiór powieści. 
Nie wiem, jak mieli inni czytelnicy, ale mój szanowny małżonek, na przykład, takim właśnie budowaniem fabuły się zniechęcił i niestety nie dokończył książki.
Zdaję sobie sprawę, że na cykl książek Metro 2033 składają się powieści tak różne, jak różni są ich autorzy. Jednocześnie, aby temat nie uległ wyczerpaniu, a kolejne fabuły nie popadały w schematyzm i sztampowość, należy szukać nowych sposobów przedstawienia świata po katastrofie, nowych miejsc, nowych tajemnic do odkrycia. Myślę, że to właśnie próbował w swojej książce osiągnąć Suren Cormudian i z pewnością po części mu się to udało. Mnie jednak czegoś w Dziedzictwie przodków zabrakło i choć naprawdę trudno mi sprecyzować na czym polega owo "coś", to nie czuję się do końca usatysfakcjonowana czytelniczo. Niewykluczone też, że za jakiś czas do tej książki wrócę i być może wtedy docenię ją bardziej. 
Na razie jednak pozostaję z lekkim niedosytem.

Recenzja dla portalu Secretum.pl


wtorek, 22 kwietnia 2014

Światowy Dzień Ziemi

 
Obchody Dnia Ziemi zakładają nie tylko szereg akcji proekologicznych, ale też uświadomienie ludziom, jak kruchy jest ekosystem, w którym żyjemy i który tak ochoczo eksploatujemy. 
Dziś, korzystając z wolnego od pracy dnia i pięknej pogody, zasiałam warzywa oraz po raz pierwszy w tym roku wykosiłam trawę. Myślę, że jak na moje prywatne obchody Dnia Ziemi, podjęłam dość inicjatyw. :) Pogoda cudna, słońce tak grzeje, że można się opalać, słowem chce się żyć, gdy wiosna nadchodzi!
A Wy? Jak Wam minął ostatni dzień świątecznego wolnego?
Pozdrawiam!

niedziela, 20 kwietnia 2014

Moira Young: Krwawy Szlak

Autor: Moira Young
Tytuł: Krwawy Szlak
Seria: Kroniki Czerwonej Pustyni, t.1.
Stron: 398
Wydawca: EGMONT





Saba mieszka wraz z ojcem, bratem bliźniakiem Lugh  i młodszą siostrą Emmi nad Srebrnym Jeziorem. Od pół roku nie spadła tu ani kropla deszczu i jezioro powoli wysycha. Stopniowo cały kraj zmienia się w śmiercionośną pustynię. Wygląda to trochę tak, jakby po epoce rozkwitu cywilizacyjnego, wszystko wracało do epoki kamienia łupanego. Tak właściwie ojciec bohaterki powinien spakować dobytek i zabrać rodzinę w jakieś lepsze miejsce (póki jeszcze takie są), ale pogrążony w bólu po przedwczesnej śmierci żony, bardziej patrzy w niebo niż dookoła siebie.
Któregoś dnia, w zasadzie znikąd pojawiają się czterej tajemniczy jeźdźcy i zabierają brata Saby. Całe dotychczasowe, względnie szczęśliwe życie dziewczyny lega w gruzach. Ranny podczas najazdu ojciec bohaterki umiera. Saba zostaje sama z młodszą, niekochaną siostrą. Nad wyraz mocno przywiązana do ukochanego brata, Saba wyrusza w długą podróż, podczas której nie tylko przeżyje wiele przygód i będzie musiała się zmierzyć z licznymi niebezpieczeństwami. Cała podróż będzie dla niej nie tylko sprawdzianem z własnych posiadanych już, czy nabytych w trakcie wędrówki umiejętności. Z biegiem czasu Saba będzie musiała zajrzeć w głąb siebie i odpowiedzieć sobie na pytanie, o to, kto i co jest dla niej najważniejsze w życiu. Czy jest dobrą siostrą, opiekunką, towarzyszką walki i podróży? Gdy poznałam Sabę na samym początku powieści, od razu wiedziałam, że nic nie będzie dla niej takie łatwe. 
Z poznanych przeze mnie do tej pory bohaterek, to chyba właśnie Saba jest najbardziej specyficzna i najmniej sympatyczna. 
Wpatrzona w brata, jest właściwie jego wiernym cieniem. Nie myśli o sobie, brutalnie odtrąca uczucia młodszej siostrzyczki, o którą jest zwyczajnie zazdrosna. Dla napotkanych po drodze ludzi, czy to dla Jacka czy dziewczyn z klanu Jastrzębi, jest opryskliwa i niemiła. Jej zachowanie irytowało i przyznam, wielokrotnie było dla nie niezrozumiałe. 
Jednego jej tylko nie sposób odmówić. Niesamowity upór w dążeniu do celu i wytrzymałość na ból oraz cierpienie, powodowały, że Saba konsekwentnie parła przed siebie, byle tylko uratować brata. Wydawało się, że w ogóle nie odczuwa lęku, bólu, pragnienia ani głodu. Liczyło się tylko dotarcie do celu i uwolnienie Lugh. 
Z czasem charakter Saby ulega zmianie. Dziewczyna zaczyna doceniać pomoc przyjaciół, rozumie, że spoczywa na niej odpowiedzialność za losy Emmi, stopniowo otwiera się na uczucie Jacka.
Krwawy szlak będący początkiem trylogii Kroniki Czerwonej Pustyni czyta się naprawdę szybko i sprawnie. Historia jest dobrze opowiedziana i napisana. Saba często irytuje, to prawda, ale dzięki temu jest bardziej prawdziwa i ludzka. Gdyby dla wszystkich była grzeczna, słodka i miła, zwyczajnie nie byłaby wiarygodna.
Jedynym mankamentem powieści jest brak myślników w wypowiedziach bohaterów. Z czasem dało się do tego przyzwyczaić, ale początkowo było naprawdę ciężko i jakoś tak dezorientująco. Trudno było odróżnić, kto do kogo mówi i czy są to myśli, czy głośne wypowiedzi.
Poza tą jedną drobną wadą, historia jest naprawdę wciągająca do ostatniej strony. Jak dla mnie mogłaby się ona skończyć na jednym tomie, bo jakoś trudno mi wyobrazić sobie co miałoby dziać się dalej. No cóż, zobaczymy. 
Czy polecam? Tak. Jest to naprawdę przyjemna lektura na świąteczne popołudnie.
Dziękuję serdecznie! Pozdrawiam ciepło!

Zdrowych, pogodnych, rodzinnych...


 
Jak w temacie powyżej. 
Wszystkiego dobrego!

czwartek, 17 kwietnia 2014

Ben Aaronovitch: Rzeki Londynu

Autor: Ben Aaronovitch
Tytuł: Rzeki Londynu
Stron: 360
Wydawca: MAG






Okładka Rzek Londynu jest dość surowa w swej wymowie i  znajdujący się na niej mężczyzna początkowo skojarzył mi się z Harrym Dresdenem. Potem przeczytałam pobieżnie opis treści (wiadomo, że bywają mylące)  i pomyślałam, że może nie jest to książka dla mnie. Następnie zamówiłam i zapomniałam, a potem tuż u początku pięknego słonecznego weekendu Rzeki Londynu przybyły do mojego domu, by porwać mnie od razu  w swój szalony, niekoniecznie czysty wir. 
Obecnie jestem już po lekturze i jestem bardzo zadowolona, że książkę jednak przeczytałam. Moje zadowolenie wzrosło, gdy dowiedziałam się, że Ben Aaronovitch, (którego zupełnie inaczej sobie wyobrażałam!) jest autorem 8 epizodów do znanego i dość już wiekowego serialu Doktor Who. Szkoda tylko, że jak na razie na język polski przełożono pierwszą część cyklu przygód posterunkowego Granta oraz jego przyjaciół.  Ale po kolei. 
Krótko na temat treści. 
Miejscem akcji powieści Bena Aaronovitcha jest Londyn. Podobny jest on trochę do tego, który w swoich powieściach przedstawia Neil Gaiman. Znaczy to tyle, że z jednej strony miasto jest zupełnie zwyczajne. Jego mieszkańcy żyją tak samo, jak ludzie w innych miastach na świecie; pracują, kochają, są zabiegani i na wskroś realni. Jednak pod tą powłoką zwyczajności i ludzkich spraw kryje się coś, czego nie da się pojąć rozumem, ani wytłumaczyć naukowo. Tymi właśnie sprawami zajmuje się inspektor Thomas Nightingale, człowiek o nienagannych manierach, prezencji, ogromnej wiedzy oraz umiejętnościach magicznych. Ale to nie on jest głównym bohaterem. 
Jest nim zwyczajny londyński posterunkowy, jakich w mieście wielu. Peter Grant, bo o nim mowa, obecnie ma tylko jedno zmartwienie, mianowicie kończy się jego okres próbny w pracy, a przełożeni Petera mają zdecydować, gdzie po tym okresie go przyporządkują. Oby tylko  nie umieścili go za biurkiem i nie zasypali stosami papierów! Obawy bohatera okazują się słuszne i wkrótce faktycznie ma za tym biurkiem wylądować. Zanim jednak to nastąpi, nocą na mieście dochodzi do morderstwa, a gdy Peter znajduje świadka, okazuje się, że jest on ...duchem. Czyżby nasz posterunkowy miał w sobie to coś?
Po tym incydencie Peter zostanie uczniem inspektora Nightingale'a, a jego dotychczasowe życie się zmieni, zwłaszcza, że podobne przypadki niekontrolowanej i niespodziewanej przemocy, u nienotowanych dotąd osób zaczynają się zatrważająco szybko mnożyć. Zdaję sobie sprawę, że ten krótki opis może brzmieć sztampowo, ale mogę zapewnić potencjalnych czytelników, że nic co wydarzy się potem,  już takie nie będzie.
Główny bohater jest co prawda pilnym i solidnym uczniem, ale nie jest aż tak nadzwyczajny, by od razu nazywać go obiecującym czarodziejem. Przede wszystkim jest normalnym facetem, dobrym przyjacielem i uczciwym gliniarzem, który jeśli czegoś nie wie, to albo to doczyta, albo dowie się za pomocą przeprowadzonych eksperymentów. 
Bardzo ciekawie odmalował autor Londyn, który uczynił ośrodkiem walki o wpływy pomiędzy dwoma specyficznymi "mafiami",  a mianowicie grupą rzek - dopływów pod wodzą Matki Tamizy oraz drugą pod wodzą Ojca Tamizy. Obie grupy rywalizują ze sobą  i raczej za sobą nie przepadają. Pozornie przypominają ludzi, mają jednak ogromną siłę oddziaływania oraz oczywiście potrafią panować nad żywiołem wody. Przyznam, że taki sposób przedstawienia boginek i nimf wodnych bardzo przypadł mi do gustu. Grupa pod wodzą Matki jest podobna trochę do klubu dziwacznie ubranych pań, grupa pod przywództwem Ojca, kojarzyła mi się z obozem wędrownych Cyganów. Peterowi przypadnie w udziale rola mediatora między dwoma stronami konfliktu i należy mu przyznać plus za pomysłowość w doprowadzeniu do ugody. 
Jednak prawdziwie twardym orzechem do zgryzienia będzie dla bohaterów sprawa pewnego bardzo starego ducha, który opętując ludzi, będzie na nowo odgrywał scenariusz starego przedstawienia. Czy Peter powstrzyma złośliwca i uratuje przy tym dobrą przyjaciółkę? Jak w tym wszystkim pomogą mu milcząca pomoc domowa Molly oraz mały, żarłoczny pies? 
Powieść Bena Aaronovitcha nie jest tym, czym się początkowo czytelnikowi może wydawać. Zaczynając lekturę, spodziewałam się bardziej kryminału z dodatkiem duchów i starej tajemnicy. Otrzymałam znacznie więcej. Rzeki Londynu są trochę jak cichy zabójca. Magią swojej fabuły osaczają czytelnika powoli i systematycznie. Rozbawią dobrym opisem, błyskotliwym dialogiem i  nim się człowiek obejrzy, już jest trafiony - zatopiony. Bohaterów nie da się nie lubić; a autor, za co także należy mu się pochwała, nie odrywa w części pierwszej wszystkich kart. Aż się prosiło na końcu wyjaśnić kim jest Molly, albo dlaczego inspektor Thomas się nie starzeje, ale nie, autor naprawdę wie, kiedy temat urwać.
Polecam i zachęcam. Rzeki Londynu, to naprawdę dobra powieść i zadowoli każdego miłośnika urban fantasy.
Recenzja dla portalu Secretum.


wtorek, 15 kwietnia 2014

Dan Simmons: Trupia otucha

Autor: Dan Simmons
Tytuł: Trupia otucha
Stron: 968
Wydawca: MAG



Okładka i opis treści książki o dziwacznym tytule Trupia otucha nie mówią zbyt wiele. W sumie to nie wiadomo czego się spodziewać, bo jakoś nie mogłam sobie wyobrazić, jak można połączyć w jedną porywającą czytelnika historię, takie sprawy jak obozy śmierci, relację kat - ofiara oraz wampiryzm rozumiany tutaj jako potężna kontrola umysłu zwykłych, niczego nie podejrzewających obywateli. Zaczęłam czytać w minioną sobotę i nie oderwałam się od niej aż do ostatniej strony czyli do niedzieli wieczorem. 
Trupia otucha jest po prostu świetna. Ale po kolei. 
Pierwsze strony prologu wprowadzają czytelnika w przerażającą rzeczywistość obozu zagłady w Chełmnie, widzianą oczami głównego bohatera powieści, młodego Żyda Saula Laski. Ten młody człowiek już stracił całą swoją rodzinę, widział i robił rzeczy, których nie da się zapomnieć; okazuje się jednak, że wszystko co do tej pory przeżył jest niczym w porównaniu  z tym co spotka go tej pamiętnej nocy 1942. Ta noc i kilka późniejszych dni zaważy na jego dalszym życiu i uświadomi mu, że w świecie naprawdę istnieją rzeczy, o którym filozofom nie śniło się nawet w najgorszych koszmarach.
Prolog jak to prolog; jest krótki i tajemniczy. Dopiero kolejne rozdziały książki z pisane perspektywy kilku głównych bohaterów i to po blisko 40 latach od tamtych wydarzeń pokazują nam, jaki ciąg dalszy miała ta historia. 
Mamy grudzień,  koniec roku 1980.  Jesteśmy w Charleston, mieście w Karolinie Południowej. Troje starych przyjaciół z lat młodości, spotyka się już po raz któryś, by podliczyć punkty w dziwnej Grze, którą prowadzą ze sobą już od lat. Gra dotyczy przeróżnych wypadków ze skutkiem śmiertelnym, które wydarzyły się w ostatnich czasach. Przyglądając się ich rozmowie, czytelnik zaczyna rozumieć, że te wypadki wcale nie były wypadkami, a jedynie tak miały wyglądać. Siłą sprawczą wszystkich wydarzeń była trójka przyjaciół, a właściwie dwójka, bo jedna z kobiet Melanie, od dłuższego czasu już w Grze udziału nie bierze. Wydaje się być zmęczona i chciałaby z tym skończyć. Zanim jednak do tego dojdzie, mężczyzna, Willi zginie w katastrofie lotniczej, a pozostałe dwie kobiety Melanie i Nina staną przeciwko sobie w dziwacznym pojedynku, prowadzonym siłą umysłu. Śmiertelnych ofiar po drodze będzie cała masa, całość okaże się być ledwie wierzchołkiem góry lodowej, a spisek sięgnie samych szczytów władzy w Ameryce i nie tylko.
Jak powyższe wydarzenia mają się do tych sprzed 40 lat i co wspólnego ma trójka starców z tamtym młodym Żydem, a dziś leciwym lekarzem psychiatrą?
Dan Simmons sięgnął po znany powszechnie motyw wampiryzmu i przedstawił go w niezwykłej i bardzo oryginalnej formie. W powieści Trupia otucha nie znajdziemy bladych trupów śpiących za dnia w trumnach, a w nocy wysysających życiodajną krew. Nic z tych rzeczy. Książka, którą Simmons napisał, a która przecież nie jest nowa, bo oryginalne wydanie ma już ponad 20 lat, przedstawia wampiryzm z zupełnie innej strony. Otóż istnieje na świecie grupa ludzi posiadających Talent, umiejętność kontrolowania umysłów i sterowania ciałem człowieka jak bezrozumną marionetką. Nie ma ich wcale aż tak wielu, rodzą się raz na milion, ale potęga, do jakiej dochodzą z biegiem czasu, jest przerażająca. Okazuje się bowiem, że z takimi umiejętnościami można osiągnąć wszystko; zdobyć pieniądze, władzę, zaszczyty i co tam się tylko zamarzy. Tylko nieliczni ludzie są na Talent odporni. Nazywani tutaj Neutralami sprawdzają się doskonale w rolach asystentów, ochroniarzy i różnego rodzaju pomagierów tych z Talentem. Ponieważ między nimi toczy się nieustanna walka o władzę, przypominająca ruchy pionków na szachownicy, posiadanie takiego Neutrala jest bezcenne, choćby z tego powodu, że nikt inny go nie zwerbuje. Przeważająca większość społeczeństwa żyje w kompletnej nieświadomości co do tego, że ktoś może ich zwyczajnie Użyć. Bo kontrola umysłu nie tylko przypomina gwałt psychiczny i pozbawia wolnej woli, ale też po dłuższym czasie może doprowadzić do śmierci klinicznej mózgu, a więc w rezultacie doprowadza człowieka do stanu wegetatywnego. Co takie Używanie daje tym z Talentem? Satysfakcję przewyższającą każdą największą nawet rozkosz zmysłową, a przede wszystkim przedłuża życie i utrzymuje w doskonałej kondycji umysłowej. 
Po specyficznym pojedynku Niny z Melanie, otwiera się istny worek z przemocą, która swoim wirem wciąga w przyszłe wydarzenia troje zwykłych, przeciętnych obywateli; szeryfa Roba Gentry, ciemnoskórą Natalie Preston oraz dojrzałego już (i po przejściach) Saula Laski. Z pomocą nowych znajomych Saul wreszcie będzie musiał zmierzyć się z przeszłością i stanąć oko w oko ze swoim obozowym oprawcą. W nadchodzących miesiącach, niczym na wielkiej szachownicy, rozegra się pojedynek, z którego cało wyjdą tylko nieliczni. 
Jak zwykły człowiek może pokonać coś, co wydaje się niemożliwe do pokonania?  Normalnie nie może. Jedynym sposobem jest zaczekanie na moment, w którym ci z Talentem, zaczną walczyć sami ze sobą, a do tego dojdzie niechybnie już niedługo. Wynik tej rozgrywki zaskoczy. I to bardzo. 
Trupia otucha jest powieścią godną uwagi, a Dan Simmons po raz kolejny udowadnia, że w każdym gatunku można dodać coś od siebie i to tak, by zabrzmiało to zupełnie na nowo. Po rewelacyjnym Drodzie nazwisko tego pisarza zapadło mi mocno w pamięć. Po lekturze Trupiej otuchy już wiem na pewno, że sięgnę po kolejne powieści tego autora.
Ciekawie i w sposób bardzo prawdopodobny wykreowani są bohaterowie; są nie tylko pełni wad, bywają słabi, amoralni, nieprzewidywalni, odrażający. Ponieważ historię poznajemy z kilku punktów widzenia, zarówno bohaterów pozytywnych(Rob, Saul, Natalie), jak i negatywnych (Harod, Melanie), powieść wyszła naprawdę długa. Może i można było pewne momenty trochę skrócić, ale jak dla mnie, długość książki nie zakłóca jej odbioru. Czyta się przyjemnie i z zapartym tchem. Zakończenie zadowala, choć trochę żal mi było, że nie wszystkich autor oszczędził. Tak to jednak w życiu bywa; że są wielcy wygrani, przegrani i masa przypadkowych ofiar.
Trupią otuchę polecam każdemu, bo każdy czytelnik powinien znaleźć w niej coś dla siebie. Będzie strasznie, sensacyjnie, miejscami ohydnie i fascynująco, ale z pewnością ciekawie. 
Polecam! Warto!

Za książkę dziękuję Wydawnictwu MAG. 
Pozdrawiam ciepło!

Konkurs z Niezgodną i Podwójną tożsamością!

 


Dziś zaproszenie do dwóch fantastycznych konkursów organizowanych przez portal literacki Secretum.pl 
Zadania do wykonania są jak zwykle bardzo proste. Zgłoszenia do konkursu z Niezgodną autorstwa Veronici Roth (prawda, że intrygująca ta filmowa okładka?) aktualne do 30 kwietnia. 
Zasady i regulamin konkursu znajdują się tutaj














Natomiast zgłoszenia do konkursu z Podwójną tożsamością Williama Richtera przyjmowane są do 4 maja. Zasady i regulamin znajdują się tutaj Zapraszam serdecznie, bo naprawdę warto!

Pozdrawiam i dobrego dnia!

niedziela, 13 kwietnia 2014

Kevin Hearne: Kronika wykrakanej śmierci

Autor: Kevin Hearne
Tytuł: Kronika wykrakanej śmierci
Seria: Kroniki Żelaznego Druida, t.6.
Stron: 486
Wydawca: REBIS






Przygody Żelaznego Druida, jego gadatliwego psa Oberona oraz świeżo upieczonej druidki, a wcześniej uczennicy Atticusa, Granuaile zachwyciły mnie od pierwszego tomu. Seria miała wszystko, co powinno mieć dobre fantasy; sympatycznych bohaterów, wartką akcję, obfitującą w liczne zaskoczenia i zwroty, cięty dowcip oraz błyskotliwe dialogi. Autor cyklu garściami czerpał z mitologii celtyckiej, nordyckiej, stopniowo przemycając także treści z innych legend i mitów. Słowem czytało się jednym tchem, aż do bólu brzucha. Ze śmiechu, rzecz jasna.
Jak już wspominałam w poprzednich recenzjach cykl miał być trylogią, autor jednak nie oparł się pokusie i zaczął tworzyć kolejne części, których w sumie mamy już siedem. Czy była to dobra decyzja? No cóż, nad tym można by polemizować. 
Z pewnością czwarta część przygód druida nie była taka, jak jej poprzedniczki. Gdy po pewnym czasie ukazała się część piąta, moje nadzieje na to, że będzie lepiej, jakby trochę odżyły. W końcu na horyzoncie pojawiła się nowa druidka, w dodatku kobieta, więc nie było to już tylko przedstawienie jednego aktora. Było faktycznie jakby lepiej. A jak jest z częścią szóstą? O tym poniżej. 
Piąta część zakończyła się nagle. 12 lat ukrywania się, szybkie zakończenie szkolenia Granuaile, splecenie jej z Gają, a potem konflikt z Bachusem, spowodowały, że nasi bohaterowie po raz kolejny stali się przedmiotem pogoni licznych bóstw i ich wysłanników. Wszyscy, a przynajmniej większość, odczuli nagle gwałtowną potrzebę wyrównania z Atticusem  zaszłosci. 
Szósty tom zaczyna się gwałtownie i od bardzo nieoczekiwanego wydarzenia. Atticus, Granuaile i Oberron uciekają przed ścigającymi ich boginiami Artemidą i Dianą. Olimpijczycy mają druidowi za złe uwięzienie Bachusa i chcą go zmusić, by go uwolnił. W tym samym czasie z bohaterem kontaktuje się bogini Morrigan, która choć uosabia śmierć, to zawsze druidowi sprzyjała i chroniła go przed niebezpieczeństwem. Zaskoczony Atticus słyszy  (oczywiście mentalnie), jak szafarka śmierci się z nim żegna, po czym... ginie. 
Druid nie ma jednak wiele czasu na żałobę, choć faktycznie ją odczuwa. Artemida i Diana uparcie go ścigają, a oprócz tego nie da się ich ostatecznie zabić, więc po regeneracji, wracają jak zły szeląg. 
Tak oto rozpoczyna się szalony maraton przez całą Europę; druidzi chcą się dostać do bezpiecznego azylu, ale zanim to nastąpi, czeka ich masa przemian, główkowania, zastawiania pułapek, kombinowania i czego tylko sobie czytelnik lubiący sensację, zażyczy.
W drodze bohaterowie spotykają głownie starych znajomych, takich jak polskie czarownice z Maliną na czele, wampira Leifa, który kiedyś był przyjacielem, a teraz jest wrogiem, a przede wszystkim całą masę bóstw. Oprócz bogów nordyckich, w pogoń za druidami, angażują się bogowie greccy i rzymscy, którzy jak powszechnie wszystkim wiadomo są  swoimi odpowiednikami, więc występują tutaj parami. Daje to autorowi okazję do ukazywania drobnych różnic, jakie ich dzielą oraz do bezlitosnego wykpiwania ich wyglądu, ubioru i sposobu bycia. Obraz bóstw, jaki wyłania się z całej tej historii jest jednoznaczny; są śmieszni, plastikowi i sztuczni. Mogłoby to być nawet zabawne, gdyby nie to, że jeszcze bohaterom nie uda się zlikwidować jednego napastnika, a już  niczym diabły z pudełka, wyskakują kolejni. I nawet nie chcą rozmawiać, a robić totalną masakrę. 
Momentami czułam się tym wszystkim trochę przytłoczona; mnóstwo bóstw, ciągłe przemiany, pływanie lub galop i brak rozwiązania. Nietrudno było się nie zgubić w tym tłumie, a miało się wrażenie, że i autor jakby zagubił główny kierunek swojej historii. Bo w sumie, ile może trwać taka pogoń? I czym może się zakończyć? Tego raczej nietrudno się domyślić.
W szóstym tomie autor na kilka chwil oddał narrację Granuaile, czytelnik mógł więc "posłuchać" jej zachwytów nad cudownością Ziemi i wyliczeń pozytywów bycia druidem.
Polskie wydanie zostało także wzbogacone o jedno opowiadanie Dwa kruki i (jedna) wrona. Chronologicznie plasuje się ono między czwartym a piątym tomem i dotyczy zawikłanej i niebezpiecznej relacji druida z boginią Morrigan.
Wszystkie te zabiegi nie spowodowały jednak, że tom szósty przygód druida zapada w pamięć. Chwilami bywa zabawnie, chyba głównie dzięki Oberonowi. Zdarzyły się dwa lub trzy momenty prawdziwego zaskoczenia. Ale po tak ambitnym początku cyklu, jakim niewątpliwe były pierwsze trzy powieści o tarapatach druida, to zdecydowanie za mało. 
Co dalej? No cóż. Na horyzoncie majaczy tom siódmy, ale moje nadzieje, na to, że będzie jak dawniej, czyli błyskotliwie i z pazurem, maleją.  A szkoda. Bo zaczęło się naprawdę super. 

Za książkę dziękuję panu Bogusławowi z REBISU. Pozdrawiam ciepło!

czwartek, 3 kwietnia 2014

Konkurs z Mrocznym Siedliskiem!

Serdecznie zapraszam do udziału w konkursie organizowanym 
przez portal literacki Secretum.pl 
Nagrodami są 2 egzemplarze powieści Piotra Kulpy
pt. Mroczne Siedlisko.
Tym razem zadanie konkursowe jest banalnie łatwe! 
Szczegóły i regulamin znajdują się  tutaj
Zgłaszać się można do 13 kwietnia. 
Zapraszam!