sobota, 31 grudnia 2011

Sylwestrowo i Noworocznie

Kiedy trzy miesiące temu zakładałam bloga sądziłam, że długo on nie pożyje. Z wielu względów. Ku mojemu zdziwieniu i miłemu zaskoczeniu okazało się jednak, że jego prowadzenie sprawia mi dużą przyjemność, a trzy miesiące minęły nadspodziewanie szybko.
Poznałam kilka fajnych osób i zostałam mile przyjęta przez świat blogosfery.
Dziś zatem chciałabym złożyć wszystkim, którzy tu zaglądają i okazują mi tyle sympatii, najserdeczniejsze życzenia zdrowia i pomyślności w Nowym Roku. 
Sobie zaś życzyłabym, aby Nasze rodzinne i życiowe marzenie, choć odrobinę się do Nas przybliżyło, bo wiem, że do samej realizacji jeszcze długa droga.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie i do zobaczenia w Nowym Roku!

piątek, 30 grudnia 2011

Recenzja książki Książę mgły

Opisywanie wrażeń z Mariny pobudziło czytelnicze apetyty i naszło mnie na  czytelnicze wspominki. Teoretycznie rzecz biorąc, czytam teraz Światła września, ale okres świąteczny nie sprzyja czytaniu, tylko spędzaniu czasu z Rodziną. Książki nie uciekną, tylko grzecznie zaczekają na regale na swoja kolej, a Rodzina nie. Dlatego pozostając w kręgu słownych czarów pana Zafona dziś powspominam sobie Księcia mgły. 
Zanim go przeczytałam, byłam już po lekturze Cienia wiatru i raczej nie planowałam czytania kolejnych jego książek. Księcia mgły kupiła moja Mama, przeczytała go i bardzo się jej spodobał, choć panujący w tej książce wszechobecny smutek i specyficzne zakończenie historii, spowodowały, że Mama nie chciała już czytać kolejnych książek pana Zafona.
Co do mnie, to przyznam, że  ociągałam się z lekturą. W sumie nie wiem dlaczego, bo tak naprawdę, jak już wspomniałam bardziej cenię młodzieżowe książki tego autora, niż historie spod znaku Gry Anioła i Cmentarza Zapomnianych Książek. Niemniej jednak, kiedy przeczytałam Księcia mgły, zaczęłam niecierpliwie wypatrywać Pałacu Północy, a potem Świateł września.  Słowem stałam się fanem. 
Krótko na temat treści książki.
W tle historii rozbrzmiewają echa wojny, jest rok 1943. Rodzina Carverów z trójką dzieci Maxem, Alicją i Iriną przeprowadzają się do małej osady rybackiej na wybrzeżu Atlantyku. Rodzina zamieszkuje w domu, naznaczonym piętnem tragedii innej rodziny, bowiem niegdyś syn państwa Fleischmannów utonął w morzu.
Wszystko od samego początku jest dziwne i to nie tylko z powodu przeprowadzki i trudności adaptacyjnych. Nastoletni Max czuje, że są obserwowani, niepokojem napawa go ogromny, wielkooki kot, nocą w ogrodzie pojawiają się posągi artystów cyrkowych. Zdarzenia obserwujemy razem z Maxem i oczywiście dorośli nie są świadomi tego, co się dzieje, gdyż patrzą na świat realnie. Kto czytał książki pana Zafona ten wie, że świat przedstawiony w jego powieściach to niesamowicie zgrabnie ze sobą połączona mieszanka realizmu i magii i nie umiem powiedzieć co jest dominujące. Czy magia jest w realizmie, czy realizm tkwi w magii. 
Gdy rodzeństwo poznaje nastoletniego Rolanda zaczyna dużo czasu spędzać nad oceanem. Dzięki nowemu koledze poznają historię miasteczka, wyspy, dowiadują się, że pod koniec pierwszej wojny światowej u wybrzeży zatopiono tutaj statek. 
Klimatu tajemniczości dopełni dziadek Rolanda, stary latarnik Victor Kray, który opowie dzieciom historię groźnego i budzącego najgłębsze lęki, Księcia mgły. Jak zwykle bywa w książkach pana Zafona, tragedia sprzed lat na oczach czytelnika się dopełni i odnajdzie swój finał. Finał równie tragiczny, co gorzki. 
Lektura Księcia mgły zaciekawia na początku, a kiedy już nie można się od niej oderwać wciąga coraz mocniej, niczym podwodny wir. Bywa często, że dany bohater nie jest tym, za kogo się podaje, by uchronić siebie i swoich bliskich przed złem, które bezczelnie podnosi łeb. 
Można czytać Księcia mgły jak dobrą powieść przygodową. Dorośli znajdą w niej szereg metafor dotyczących ludzkiej egzystencji.  Sama zatapiając się w lekturze czułam chłód bijacy od zatopionego Orfeusza i chwilami się bałam. Nie znałam specyfiki fabuły tego autora i wydawało mi się, że można oczekiwać słodkiego happy endu. W tym się zawiodłam. Ale mimo, że zakończyło się nieco inaczej, niż w klasycznych powieściach dla młodzieży, to czar realnej magii, czy też magicznego realizmu uwiódł  mnie na tyle mocno, że jak już wspomniałam stałam się fanem. A jak było z Wami?                                                

Autor: Carlos Ruiz Zafon                                                                      
Tytuł: Książę mgły                                                                 
Wydawnictwo: Muza                                                                              
Stron: 198                                                                                                 
Moja ocena: 10/10 









czwartek, 29 grudnia 2011

Recenzja książki Marina

Dziś chciałabym napisać kilka słów o książce, która zrobiła na mnie naprawdę duże wrażenie i pamiętam o niej do tej pory, choć od jej przeczytania minęło kilka miesięcy. 
Marina należy do książek, które Zafon napisał dla młodzieży  i przyznam, że za te książki właśnie Zafona kocham, choć rzecz jasna nie odmawiam wirtuozerii Cieniowi wiatru czy Grze anioła.
Akcja powieści dzieje się w latach 80. XX wieku w sennej Barcelonie. I tu już pierwszy plus dla autora, który kreuje niesamowite obrazy miast, czyniąc ich bohaterami na równi z ludźmi. Barcelona jest tajemnicza i ogromna, każda uliczka, każdy sklep, kamienica czy nagrobek na cmentarzu wydają się kryć w sobie historię godną poznania i odkrycia. Oczywiście jest to miasto widziane z perspektywy głodnego przygód nastolatka. 
Głównym bohaterem i narratorem historii jest Oscar Drai. Gdy opowiada historię, wraca do wydarzeń z przeszłości,wspomina przeżytą wówczas przygodę. Dziś jest dojrzałym człowiekiem i bywa, że niekiedy powrót do tamtych dni sprawia mu niemały ból. 
W czasach, gdy historia ma swój finał Oscar ma lat kilkanaście i jest uczniem szkoły klasztornej. Gdy tylko zajęcia w szkole się kończą, chłopiec wędruje po Barcelonie. Któregoś dnia podczas takiej włóczęgi Oscar wchodzi do jednego z pozornie pustych pałacyków i w zasadzie niechcący kradnie kieszonkowy zegarek. Czyn ten jednak budzi w nim ogromne wyrzuty sumienia i chłopiec postanawia wrócić do pałacyku i odłożyć zegarek na miejsce. W ten sposób poznaje dwoje mieszkańców domu: swoją rówieśniczkę Marinę i jej tatę Germana. Spotkanie to będzie początkiem nie tylko niezwykłej przyjaźni i pierwszej młodzieńczej miłości, ale też wielkiej przygody, która sprawi, że tragedia sprzed lat wreszcie odnajdzie swój finał. 
W trakcie swoich wędrówek po Barcelonie Oscar i Marina trafiają na cmentarz w dzielnicy Sarria i zauważają tam tajemniczą damę w czerni, która odwiedza bezimienny grób. Dzieci zaczynają ją śledzić i tak powoli odkrywają zapominają i budzącą dreszcz historię, która nie tylko będzie zagrożeniem dla ich życia, ale też okaże się niesamowicie złożona i makabryczna. 
To tyle na temat treści, bo po pierwsze nie wolno zepsuć przyjemności
z samodzielnego odkrywania i poznawania owoców intrygi,  a po drugie kolejne wydarzenia tak sprytnie się o siebie zazębiają, że trudno o czymś wspomnieć, nie pomijając jednocześnie czegoś innego.
Autor jak zwykle myli tropy, każe postaciom kłamać i oszukiwać, co oddala Oscara i Marinę od odkrycia prawdy. 
Tradycyjnie znajdzie się tu motyw wielkiej miłości z tragicznym finałem, zazdrości i zawiści zawodowej, będą bohaterowie, którzy żyją, choć świat już dawno ma ich za zmarłych. Będzie wreszcie wątek bohatera, który próbuje osiągnąć nieśmiertelność w dość dziwaczny i makabryczny sposób. To ostatnie jest świetnym nawiązaniem autora do tradycji powieści gotyckiej, do wątku słynnego Frankensteina i choć wielu ma to Zafonowi za złe, mnie się to naprawdę bardzo podobało.
Będzie także niesamowity, obfitujący w drastyczne sceny finał, a na sam koniec jeszcze tajemnica, której nie domyśliłam się, bo zwyczajnie nie wzięłam tej opcji pod uwagę.
Marina to naprawdę świetnie napisana historia. Sam autor we wstępie określił ją jako swoją ulubioną i chyba wiem dlaczego. 
Książka ma w sobie duży ładunek emocji, postać wchodzącego w dorosłe życie Oscara tchnie dojrzałością i emocjonalnością i jest dowodem na to, że wejście w dorosłość przy akompaniamencie wielkiej przygody bywa nieraz bardzo bolesne i pozostawia w  sercu rany, które nie goją się nigdy, nawet  mimo upływu lat.
Historia Mariny i Oscara chwyciła mnie za serce i to tak mocno, że nie dam rady o niej zapomnieć i na pewno jeszcze nie raz do tej historii wrócę. Kto czytał i ma podobne odczucia do moich na pewno rozumie, co mam na myśli. A kto jeszcze nie czytał, temu bardzo, bardzo polecam. 
Autor: Carlos Ruiz Zafon
Tytuł: Marina
Wydawnictwo: Muza
Stron: 302
Moja ocena: 20/10!!!



niedziela, 25 grudnia 2011

Recenzja książki Na krawędzi

Jako zagorzały fan serii o Kate Daniels nie mogłam przejść obojętnie obok nowej książki pani Andrews. Przyznam, że mimo całej sympatii do Kate, Currana i Gromady, nie bardzo wiedziałam czego mam się spodziewać po tej książce i byłam bardzo mile zaskoczona. Lektura była ciekawa i łatwa w odbiorze. Bardzo polubiłam mieszkańców Rubieży oraz główną bohaterkę. 
Historia przypomina nieco Kopciuszka, który czeka na swojego księcia. Gdy książę się pojawi, wykona trzy zadania, a potem zdobędzie serce królewny. 
Główna bohaterka nazywa się Rose Drayton i mieszka właśnie na Rubieży. Rubież jest miejscem jakby pomiędzy, krawędzią, gdzie zazębiają się światy realny i magii. Mieszkańcy Rubieży dysponują rozmaitymi umiejętnościami magicznymi, a społeczeństwo dzieli się na klasy społeczne. Rose na przykład potrafi rzucać rozbłyskiem czyli świetlnym strumieniem magii, co jest niesamowicie pożądaną umiejętnością. Pożądaną na tyle, że  wielu mężczyzn chciałoby zniewolić Rose, by dała mu potomstwo z podobną zdolnością. Rose musi się zatem bronić i to sama, bo rodziców już nie ma, a dodatkowo ma na utrzymaniu dwóch młodszych braci, równie niezwykłych jak ona. Rose ciężko pracuje i nie ufa ludziom. Dlatego kiedy na granicy jej podwórka pojawia się obcy, Rose od razu uznaje go za intruza, chcącego ją porwać i zaczyna wygrażać mu bronią. Obcy, bardzo zresztą przystojny, zaintrygowany wrogością dziewczyny zgadza się na wypełnienie trzech zadań, które Rose mu wymyśli. Jeśli je wykona będzie mógł zabrać Rose ze sobą, jeśli nie zostawi ją w spokoju. 
Declan, bo takie przybysz  nosi imię, szybko angażuje się w życie rodziny Rose i jej domowe sprawy, a nie są to sprawy łatwe. Dziadek zombie trzymany dla bezpieczeństwa w szopie, brat nekromanta i drugi zmiennokształtny, babcia czarownica. Wszystko to z biegiem akcji nabiera sensu. Na Rubieży pojawiają się również ohydne stworzenia, ogary, zabijające magicznych Rubieżników. Sytuacja zagrożenia jednoczy wszystkich, a Declan okazuje się niezwykle pomocny i pomysłowy. Serce  Rose zaczyna topnieć i zakochiwać się. W tym miejscu plus dla autorki: wątek miłosny poprowadzony jest nadzwyczaj zręcznie i nienachalnie. Najważniejsza jest przygoda i akcja, erotyzm jest tylko dobrym uzupełnieniem. Bardzo mi się to podoba. 
Sądzę, że każdy kto polubił Kate i Currana, polubi też Rose i Declana. Poza tym historia zamyka się w jednej książce, a kolejne tomy serii Na krawędzi mają dotyczyć już innych bohaterów. To kolejny plus. Dobrze przeczytać historię i zamknąć ją raz a dobrze, a nie czekać latami na kolejne perypetie. 
Powieść Na krawędzi bardzo mi się podobała i na pewno jeszcze nie raz do niej wrócę, by przeczytać co zabawniejsze dialogi. 
Polecam serdecznie.
Autor: Ilona Andrews
Tytuł: Na krawędzi
Wydawnictwo: Fabryka słów
Stron: 401
Moja ocena: 10/10

piątek, 23 grudnia 2011

Wszystkiego najlepszego dla wszystkich!

Najlepsze życzenia zdrowia, pomyślności, wszelkiej radości,  molom książkowym  książek ciekawych i tanich, a blogerom szybkich łączy, szybko piszących się recenzji i dużo, dużo wolnego czasu na czytanie. :) 
Serdecznie pozdrawiam!

sobota, 17 grudnia 2011

Seria Kate Daniels - zaproszenie do lektury

Dziś chciałabym zaprezentować moją drugą ulubioną w kolejności po sadze Czarne kamienie serię. Jej jedynym mankamentem jest odstęp czasowy, w jakim pojawiają się kolejne części. Ostatnio wychodzi jedna na rok. Dla mnie jako czytelnika jest to o tyle bolesne, że kolejne tomy w oryginale już istnieją. To polskie przekłady pojawiają się tak późno. Skąd ta opieszałość,  nie wiem.
Główną bohaterką cyklu jest Kate Daniels. Już przy pierwszym z nią spotkaniu nasuwają się na myśl dwie cechy ją określające: pyskata i zaradna. Kate ma 26 lat, a zatem nie jest śniącą i marzącą szesnastką jakich teraz pełno w paranormalach dla młodzieży. O jej przeszłości i niej samej początkowo wiemy bardzo mało, bo bohaterka pilnie strzeże swojej prywatności. Skoro jednak tak się pilnuje i to do tego stopnia, że nawet bandaże ze swoją krwią pali, to już wiadomo, że coś jest na rzeczy. Kate nie ma rodziny, chłopaka, przyjaciół, nie jest towarzyska, nigdzie nie bywa. Ktoś dobitnie wpoił jej przekonanie, że więzi, to słabość, a zatem trzeba ich unikać.

Kate jest kimś w rodzaju łowcy nagród, choć tak naprawdę łowi i zabija liczne i rozmaite potwory.  Swoim niezwykłym mieczem Zabójcą dokonuje niekiedy karkołomnych rzeczy i stacza niesamowite pojedynki. Teraz na chwilę należy zostawić Kate i powiedzieć, skąd te potwory się biorą oraz przybliżyć drugiego głównego bohatera tej historii, a jest  nim Atlanta, miasto i miejsce akcji. 
Otóż kiedyś magia i technika były jak dwa bieguny. Dopóki były w równowadze, wszytko było w porządku. Kiedy jednak magia lub technika zaczęły dominować wszystko oszalało. Gdy dominuje magia, nic technicznego nie działa, począwszy od prądu, na ogrzewaniu skończywszy. To wtedy w ludzkim realnym świecie pojawiają się bogowie, bestie i potwory. Ponieważ stanowią one zagrożenie dla ludzi, należy je usuwać i tym właśnie zajmuje się Zakon, zrzeszający wojowników zwanych rycerzami. Gdy górą jest technika, jest względny spokój.
Kate tak naprawdę działa na obrzeżach tego Zakonu. Sama nie chce być jego członkiem, bo nie akceptuje pewnych ograniczeń, jakie chciano by jej narzucić. Jej opiekun jednak członkiem Zakonu był, stąd sieć pewnych powiązań i znajomości, które często się Kate przydają. 
Atlanta jest miastem barwnym, gdyż oprócz ludzi mieszają w niej także zmiennokształtni czyli ludzie umiejący przybrać postaci zwierzęce. Żyją oni według reguł Gromady i zgodnie z zasadami jakimi rządzi się każde zwierzęce stado. Są tutaj zatem klany: niedźwiedzi, wilków, hien, szczurów i wielu innych. Wątek Gromady to ogromny plus tej historii, gdyż jest nie tylko ciekawie wykreowany i specyficzny. Gromadę szybko da się polubić, mimo że nie jest to łatwa znajomość. Gromada ma też swojego pana, Władcę Bestii, człowieka lwa, a na co dzień przystojniaka Currana. To będzie oczywiście partner dla Kate, ale na początku historii do tego daleka droga.  Ich drogi będą się wzajemnie krzyżować, a ponieważ oboje są silnymi osobowościami, osiągniecie porozumienia łatwe nie będzie. Od razu jednak wiadomo, że warto.
Gromadę kocha się za Dereka, Jima, Mahona, Dali, Rafaela, Andreę, Cioteczkę B. Kim oni są? Tego już nie zdradzę, ale powiem że są tak zabawni, barwni, że ogromną czytelniczą stratą byłoby pominąć te książki i nie poznać wszystkich, o których tu wspomniałam. 
Żeby było jeszcze ciekawiej w Atlancie, w regułach rozejmu i wspólnej wymuszonej koegzystencji mieszka także Ród, czyli wampiry. Ale tych ostatnich mamy tu w sumie mało. 
W Polsce wydano do tej pory cztery części cyklu. Każda z nich jest oddzielną historią, choć rzecz jasna, stanowią spójną całość, bo mają tych samych bohaterów, a także wspomina  się i nawiązuje do poprzednich wydarzeń. Z każdą kolejną częścią dowiadujemy się więcej o Kate i o jej przeszłości, towarzyszymy jej, gdy zyskuje przyjaciół i gdy bardzo powoli zakochuje się we Władcy Bestii. Miłość przychodzi z czasem i jest budowana nie tylko na zaufaniu, ale też na walce ramię w ramię i na wspólnym wpadaniu w tarapaty, by następnie wspólnie się w nich wydobyć.  Nie jest to jednak zwykłe romansidło. Znawcy gatunku określają powieści ładnym mianem urban fantasy i muszę przyznać, że nazwa jest trafna. Urban fantasy ma w sobie i elementy powieści przygodowej i sensacji; zaś wątek romansowy jest poprowadzony dość oszczędnie i tak, by nie zakłócić całej historii i nie sprowadzić jej do wzdychania, ochania i achania. Całość to dobrze opowiedziana historia, momentami zabawna, momentami wzruszająca. Perypetie Kate nie nużą. Gdy raz się wejdzie w ten świat, już nie chce się z niego wychodzić. Tylko wielka szkoda, że tak długo trzeba czekać. Kto zna cykl, zna i ten czytelniczy ból. Kto go jeszcze nie zna, ten koniecznie powinien ten stan rzeczy zmienić. Bardzo, bardzo polecam! 

Autor: Ilona Andrews
Tytuł serii: Kate Daniels
Kolejno: Magia kąsa (448s.), Magia parzy (464s.), Magia uderza (432 s.), Magia krwawi (440s.)
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Moja ocena: 20/10!!!

                                                       *******************
 
 
Ilona Andrews to w istocie duet pisarski, w skład którego wchodzą Ilona i Andrew Gordon. Małżeństwo piszące przede wszystkim powieści z gatunku urban fantasy. Ich styl, to połączenie cech charakterystycznych fantasy, horroru oraz magii.
Ilona urodziła się w Rosji. Wyemigrowała do USA jako nastolatka. Studiowała na wydziale biochemii Western Carolina University. Podczas studiów poznała swojego obecnego męża, z którym wspólnie w 2007 napisała pierwszą powieść Magia kąsa. Jej główna bohaterka Kate Daniels, błyskawicznie zyskała rzeszę wielbicieli. Napisana w 2008 roku kontynuacja przygód charyzmatycznej 26-latki – Magia parzy znalazła się na 32 miejscu na liście bestsellerów New York Timesa.
Opowiadania Ilony Andrews były publikowane także w antologiach, m.in. Mammoth Book of Paranormal Romance.*
 
* zaczerpnięte z  http://ksiazki.wp.pl/aid,7535,nazwisko,Ilona-Andrews,autor.html

środa, 14 grudnia 2011

Recenzja książki Mrok

Zaletą środkowych części cyklu jest szybsze tempo akcji, głębszy rys charakterologiczny bohaterów i akcja obfitująca  w nowe wydarzenia. Słowem jest po prostu ciekawiej. Wszystko to ma druga część cyklu Strażnicy Veridianu zatytułowana Mrok. 
Z bohaterami, członkami Straży spotykamy się rok po wydarzeniach, które zakończyły tom pierwszy. Zjednoczeni strażnicy pokonali wtedy Marduka, najwierniejszego sługę bogini chaosu Lathenii. Bogini wpadła w gniew i poprzysięgła strażnikom zemstę.
W życiu bohaterów sporo się zmieniło. Ojciec Ethana Shaun wrócił w szeregi straży, a nowym uczniem Ethana jest Matt, brat Isabel. 
Isabel natomiast stara się nie przyznawać nikomu do uczuć, jakie żywi względem Arkariana. Nie jest jej łatwo, zwłaszcza że zwierzchnicy zlecają jej do wykonania misję, przy wykonaniu której ma jej towarzyszyć właśnie Arkarian. 
Zadanie jednak nie idzie tak jak zaplanowali. Gdy już pewni swego wracają do Cytadeli, tam czekają na nich słudzy bogini i porywają Arkariana. Dla wszystkich członków Straży porwanie Arkariana jest ogromnym szokiem i dużą stratą. Ethan i Isabel od razu chcą wyruszać z misją ratunkową, jednak zwierzchnicy decydują, że na razie Straż nie podejmie próby ratowania Arkariana.
W drugiej części  autorka przekazała narrację Isabel i Arkarianowi. Nieco mnie zdziwiło takie posunięcie, bo w praktyce zaowocowało to odsunięciem Ethana na dalszy plan. Ale z drugiej strony, gdyby nie wypowiedzi Arkariana czytelnik nie dowiedziałby się, co się działo z bohaterem w podziemnym świecie.
Oczywiście Ethan i Isabel nie godzą się z decyzją Rady i planują wyprawę ratunkową, w której weźmie także udział Matt. Ich wyprawa w dziwny i groźny świat podziemi jest naprawdę ciekawa i chwilami budzi grozę. Pomysłowość trójki przyjaciół zasługuje na pochwałę. Czy misja się powiedzie? Tego już nie zdradzę, zachęcam zatem do lektury. 
Z zabiegów autorki na plus muszę powiedzieć, że zaskoczyła mnie ewolucja postaci Isabel i kwestia pochodzenia Arkariana. Szkoda natomiast, że postać Ethana stanęła w miejscu. Do wykorzystania w części trzeciej jest potencjał postaci Matta i Rochelle. Zapowiada się naprawdę ciekawie i na pewno przeczytam część trzecią zatytułowaną Klucz, do czego i Was zachęcam. 
Autor: Marianne Curley
Tytuł: Mrok
Tytuł cyklu: Strażnicy Veridianu
Wydawnictwo: Jaguar
Stron: 432
Moja ocena: 7/10





                                                                                           premiera styczeń 2012

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Recenzja książki Posłuszeństwo

Kiedy wędrując po stronie jednej z internetowych księgarni, natrafiłam na tę książkę i przeczytałam krótki opis fabuły, od razu wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Potem o niej zapomniałam, aż nadarzyła się szczęśliwa okazja nakanapie.pl i proszę udało mi się dostać tę książkę do recenzji. To naprawdę niesamowity traf.
Książka  Posłuszeństwo jest debiutem powieściowym  Willa Lavender. Urodzony w Kentaucky autor, przez kilka lat był wykładowcą literatury i kreatywnego pisania, interesował się także pracami psychologa społecznego Stanleya Milgrama. Milgram badał przyczyny ślepego posłuszeństwa wobec autorytetów i utożsamianie się obserwatorów eksperymentu z nieznaną osobą, której zadaje się ból. Do tych właśnie badań nawiązuje książka  Posłuszeństwo .
Akcja powieści dzieje się w środowisku studenckim. Sporym zainteresowaniem słuchaczy cieszy się kurs profesora Williamsa „Logika i rozumowanie” Od samego początku zarówno czytelnika, jak i studentów intryguje fakt, że profesor jest tajemniczą osobą, a jego wygląd i sposób bycia znacznie odbiegają od stereotypu wykładowcy wyższej uczelni. Zajęcia z logiki i rozumowania mają trwać sześć tygodni, w trakcie których uczestnicy mają rozwiązać zagadkę porwania i morderstwa młodej dziewczyny Polly. Profesor regularnie dostarcza im kolejne poszlaki, zdjęcia i wskazówki. Jeśli studenci nie rozwiążą zagadki w czasie sześciu tygodni, Polly umrze.
W zajęcia i całe śledztwo najbardziej angażuje się troje studentów. Mary Butler jest ambitna i zawsze chce się wykazać. Ponadto próbuje sobie poradzić z uczuciami do byłego chłopaka Dennisa, który również jest uczestnikiem kursu.
Dennis tymczasem zupełnie niespodziewanie wdaje się w namiętny romans z żoną dziekana uczelni, pociągającą Elizabeth. Chłopak zdaje sobie sprawę, że jest dla kobiety tylko odskocznią od rutyny małżeńskiej, ale i tak nie umie zakończyć romansu.
Trzeci ze studentów Brian, ma problemy osobiste i nie potrafi pogodzić się z samobójczą śmiercią brata. Kurs, który coraz bardziej go wciąga, pozwala mu choć na chwilę zapomnieć o rodzinnej tragedii.
Atmosfera powieści coraz bardziej gęstnieje, gdy okazuje się, że profesor Williams ma swoje prywatne grzeszki. Mary i Brian odkrywają, że Williams nie mówi swoim studentom prawdy, a wręcz celowo wprowadza ich w błąd, podając im fałszywe poszlaki. Historia zaginionej Polly gmatwa się coraz bardziej. Uczestnicy kursu są przerażeni, gdy dowiadują się, że podobne porwanie miało miejsce dwadzieścia lat temu i że zaginionej wtedy dziewczyny nie odnaleziono. Mary i Brianowi wydaje się coraz bardziej prawdopodobne, że Polly również może być prawdziwa. Pojawia się pytanie, czy te dwie sprawy coś ze sobą łączy i czy morderca nie powrócił do zbrodniczego procederu? Przerażeni i zastraszeni studenci zdają sobie sprawę, że wplątali się w coś bardzo poważnego, co już dawno przekroczyło granice zwykłej symulacji i eksperymentu.
Autor powieści tak sprytnie zaciera granice między fikcją a rzeczywistością, że czytelnik momentalnie się gubi. Jest to ten rodzaj zagubienia, gdy śledzimy uważnie akcję poznawanej przez nas historii i staramy się niczego nie przeoczyć, w nadziei, że odgadniemy, kto jest zabójcą, kto kłamie i myli ślady. W tym przypadku zupełnie nie jest to możliwe. Przynajmniej mnie się nie udało. W powieści  Posłuszeństwo bowiem nikt nie jest tym, za kogo się podaje. Każdy może okazać się kłamcą, nikomu nie wolno ufać, nawet sobie, bo być może i studenta i czytelnika dopada już zmęczenie, a jak wiadomo zmęczony umysł, jest podatny na paranoję.
Powieść pana  Lavendera jest niezłym majstersztykiem, muszę to przyznać. Z takim kluczeniem, myleniem śladów, sprowadzaniem czytelnika na manowce jeszcze się do tej pory nie spotkałam. Kiedy już wydaje się, że coś wiemy i że jest to rzecz pewna, zaraz ta pewność zostaje nam zabrana. Trzeba pozwolić prowadzić się kolejnym pozostawianym wskazówkom i brnąć do końca tej przerażającej historii, by w finale po raz kolejny dać się brutalnie podejść i zaskoczyć. W prawdziwym życiu taki afront z czyjejś strony trudno byłoby znieść. Autorowi powieści należy to wybaczyć, bo oznacza to, że pozwoliliśmy sobie zafundować wieczór z dreszczykiem, tajemnicą i intrygą tak gęstą, że można by ją nożem kroić. Podczas lektury nie ma czasu na nudę, nie da się tej książki odłożyć na potem. Czyta się ją od razu i zachłannie aż do ostatniej strony, a jej zakończenie na długo zapada w pamięć.
Na uwagę zasługuje również okładka; jest czarna z wyjątkiem zdjęcia z przodu. Przedstawia ono twarz młodej kobiety z czarną opaską na oczach. Od razu pojawia się pragnienie, by tę opaskę zdjąć i zobaczyć całą twarz dziewczyny. Zdjęcie opaski nastąpi, gdy zagadka zostanie rozwiązana. Wtedy wszystko się wyjaśni.
Polecam zarówno fanom sensacji, thrillerów jak i dobrych, spójnych kryminalnych historii. Czas przeznaczony na tę książkę na pewno nie będzie czasem zmarnowanym. 
Autor:  Will Lavender
Wydawnictwo: Bellona
Rok wydania: 2011
Moja ocena:10/10
Książkę otrzymałam do recenzji od serwisu  nakanapie.pl  
Serdecznie dziękuję!

niedziela, 11 grudnia 2011

Recenzja książki Straż

Na niedzielę wybrałam lekturę niewymagającą, zwłaszcza że Rufi  jest naprawdę absorbujący i trudno byłoby mi się skupić na czymś trudniejszym. Ale po tygodniu już widzę, że jest dużo lepiej niż było. Ustają lamenty, zaczyna panować regularność, a Rufi staje się spokojniejszy. To w tych momentach, gdy nie psoci, a psocenie zdarza mu się to dość często. Jest jednak na tyle bystry, że wystarczy mu raz powiedzieć nie i zostawia to co miał zamiar gryźć. 
Książka Straż jest pierwszym tomem cyklu Strażnicy Veridianu. Powieść jest przeznaczona dla młodzieży, jednak i starszy niewymagający czytelnik też będzie zadowolony.
Tytułowi strażnicy stoją na straży historii i pilnują, by toczyła się ona korzystnie dla ludzkości. Największym wrogiem Straży jest Zakon uosabiający Chaos i próbujący tak pokierować wydarzeniami w historii, by ludzkość jak najbardziej na tym ucierpiała. Członkiem Straży jest główny bohater Ethan. Na co dzień chłopak jest normalnym nastolatkiem, choć sytuację w domu rodzinnym ma nieciekawą od czasu, gdy ponad dwanaście lat temu tragicznie zmarła jego siostra. Rodzice nie umieją się pozbierać po tej tragedii, dlatego synowi poświęcają mało uwagi. Akcja części pierwszej rozpoczyna się w momencie, gdy Ethan w dowód zaufania zwierzchników ma za zadanie wyszkolić Isabel, siostrę swojego najlepszego niegdyś przyjaciela. Isabel okazuje się niezwykle zdolna i pojętna i między nią a Ethanem szybko nawiązuje się przyjaźń. Takie rozwiązanie mi się bardzo podobało, bo okazało się, że tym dwojgu jest pisana nie miłość, a szczera przyjaźń. Te momentalne zakochiwania w paranormalnych są dla mnie niekiedy zbyt nieuzasadnione.   
Wraz z dwójką przyjaciół czytelnik ma okazję obserwować sposób w jaki wypełniają oni zadania strażników i na plus autorce trzeba powiedzieć, że watek duchowej (bo ciało pozostaje we śnie) podróży w czasie, został przedstawiony w sposób spójny i interesujący.
Narracja jest prowadzona z dwóch punktów widzenia: raz opowiada Ethan, a raz Isabel. Dzięki temu czytelnik zyskuje pełniejszy obraz sytuacji. Akcja toczy się sprawnie i nie ma momentów nudnych. Po kilku rozdziałach wstępno- zapoznawczych, w których poznajemy też innych bohaterów, takich jak brat Isabel Matt, Rochelle jego dziewczyna, czy Arkarian, mistrz Ethana, rozpoczyna się przygoda. Do Ethana i jego bliskich wraca tragiczna przeszłość. Pojawia się dawny wróg, wysłannik Chaosu. Okazuje się, że to jak wydarzenia potoczą się w przeszłości ma także wpływ na obecne losy bohaterów. Całość szybko i sprawnie zmierza do momentu kulminacyjnego. Strażnicy muszą się zjednoczyć, by pokonać zło i uratować nie tylko bliskich, ale także historię.
Powieść pani Curley to dobra lektura na zimowe popołudnia pełne deszczowej pluchy za oknem. Rufi posapywał sobie przez sen tuż przy moich stopach, a ja mogłam poznawać kolejne przygody Ethana i Isabel. Książka mi się podobała, przyjemnie spędziłam czas i chętnie sięgnę po drugi tom. Zaplanowana jest trylogia, cieszę się więc, że nie będzie sztucznego rozciągania fabuły. Trzy tomy to optimum. 
Polecam serdecznie.
Autor: Marianne Curley
Tytuł cyklu: Strażnicy Veridianu
Tytuł t. 1: Straż
Wydawnictwo: Jaguar
Stron: 431
Moja ocena: 8/10

sobota, 10 grudnia 2011

Rufi w obiektywie

Zgodnie z obietnicą zamieszczam zdjęcia Rufiego. Od razu mówię, że nie jest łatwo zrobić mu fotkę, bo gdy widzi, że uwaga się mocno na nim koncentruje, zaczyna się kręcić i wiercić, machając ogonem. Poza tym pogoda nadal paskudna i niedobre światło do zdjęć. Ale choć ogólny zarys czekoladowego pieska chciałam zamieścić. Światło jest o tyle ważne, że w sztucznym Rufi wydaje się być czarny. Dopiero dzienne światło pokazuje jego piękny, głęboki brąz. 
Dziś mija tydzień odkąd jest z nami. Dość szalony i niełatwy tydzień. Ale nie od razu Kraków zbudowano. Do nauki potrzebny jest czas, a tego mamy dużo. 
Pozdrawiam i dobrej niedzieli.





















piątek, 9 grudnia 2011

Recenzja książek z cyklu Akademia mroku

Całe szczęście, że zyskałam te książki fuksem w konkursie internetowym, bo celowo dla siebie bym ich nie kupiła. Jak wiadomo paranormali mamy obecnie na rynku istny zalew, z czego większość to kicz i chłam. 
Czytane niedawno Mroczne serce byłam w stanie przełknąć i raczej przeczytam kolejną część, bo dzięki niektórym postaciom historia się wybroniła. Akademia mroku niestety nie ma niczego, co byłoby ją w stanie uratować. Rozczarowałam się fabułą, a brak logicznego uzasadnienia niektórych wydarzeń, ujawniły tylko braki w warsztacie pisarskim autorki. 
Główną bohaterką jest Cassie Bell, która jako stypendystka dostaje się do szkoły tytułowej Akademii. Szkoła co pół roku przenosi się do innego miasta. Podobno Cassie wybrano ze względu na jej wyjątkowość, niestety lektura dwóch części jeszcze tej wyjątkowości nie ujawniła. A może jestem mało bystra i nie zauważyłam. Szybko daje się zauważyć, że w szkole wiedzie prym grupa uczniów bogatych i wyjątkowych. Na czym ta ich wyjątkowość polega idzie się nietrudno się domyślić. Wybrani są wampirami, ale żeby było oryginalniej wampirami energetycznymi czyli żywią się energią ludzką. Noszą w sobie duchy i to te duchy tej energii potrzebują. Oczywiście początkowo Cassie jeszcze tego nie wie. Próbuje się zaaklimatyzować, poznać otoczenie, zdobyć przyjaciół. Potem dochodzi do rozwiązania zagadka tajemniczych zgonów uczniów, a zamieszani są w to Wybrani. 
Akcja książka to rama czasowa pół roku. Kiedy to minęło, nie wiem. Początkowe rozdziały to pierwsze dni, potem kilka tygodni, a pod koniec, który następuje dość szybko okazuje się, że minęło już pół roku. Cassie nie wiedziała, kiedy ten czas minął. Ja też nie. 
W drugiej części, po krótkiej przerwie Cassie wraca do szkoły. Odmieniona i głodna. Wybrani podstępem poddali ją tajemniczemu rytuałowi i zrobili z niej energetycznego wampira. Czy jej to wyszło na dobre, nie wiadomo. 
Kolejne co mi się nie podobało; chłopak, który w pierwszej części ledwie Cassie dostrzegał, z którym zamieniła może trzy na krzyż słowa, teraz od początku książki jest jej chłopakiem, takim super wymarzonym i godnym pozazdroszczenia. Akcja drugiej części skupia się na powrocie byłej uczennicy,  żądnej zemsty. Wszyscy od razu domyślają się, że to ona i całe napięcie bierze w łeb.
Książki budzą skojarzenia z Harrym Potterem i Błękitnokrwistymi, ale nędzne to nawiązania. Z Cassie kiepski Harry Potter, a Alaric Drake Dumbledore'owi do pięt nie sięga. Sama Akademia ma tylko tajemnicze  i ciemne korytarze, gdzie jej tam do Hogwartu. 
Z Błękitnokrwistymi łączy książki chyba tylko zamiłowanie przyjaciółki Cassie, Isabelli do drogich ciuchów.  
Postaci płaskie i papierowe,  napięcie zerowe. Po kolejną część nie sięgnę, gdyż zakończenie drugiej w ogóle mnie nie zaciekawiło. 
Z drugiej strony przyszło mi do głowy, że może jestem za stara na takie książki i spodziewam się po nich Bóg wie czego. Choć taką łatwiznę mało kto wytrzyma. Przeczytałam, więc trzymam się postanowienia przelewania na bloga wrażeń, ale już dawno nic mnie tak nie rozczarowało. Dlatego nie polecam. Szkoda czasu.
Autor: Gabriella Poole
Tytuł cyklu: Akademia mroku 
Tytuł: cz. I Wybrańcy losu s. 280
cz. II Więzy krwi s. 280
Wydawnictwo: Mak Verlag
Moja ocena: 3/10



poniedziałek, 5 grudnia 2011

Czekoladowy labrador od Mikołaja

No i stało się. Nadarzyła się taka okazja, że grzechem byłoby z niej nie skorzystać. Po miesiącach wyczekiwania i wertowania stron rozmaitych hodowli, a także odkładania i gromadzenia  funduszy  kupiliśmy psa! To dlatego od paru dni mam tyły w czytaniu i nie tylko w czytaniu. Kto kiedykolwiek miał szczeniaka w domu ten wie, o czym mówię. W chwili obecnej Rufi, bo takie mu daliśmy imię posapuje sobie przez sen, a śpi na moich stopach. Jest czekoladowy, mocnej budowy ciała, (matko nigdy nie widziałam takich grubych łapek u psa) i ma cztery miesiące. Właściwie to przypomina małego niedźwiadka. Jak to w przypadku maluchów bywa, nawet tych dużachnych, ma jeszcze kłopoty z sikaniem i kupką, więc obecnie jesteśmy na etapie wdrażania się w rytm. Ale już mogę powiedzieć o nim jedno; jest niesamowicie czuły i przylepny. Wszystko go ciekawi i  chętnie przygląda się każdej czynności w domu. Dwugodzinną podróż samochodem do nowego domu zniósł niemal idealnie; przytulony do moich kolan, od czasu do czasu tylko zmieniał pozycję, by wyjrzeć przez okno. Byłam naprawdę pod wrażeniem. Zdjęć na razie nie zamieszczam, bo nie miałam głowy do ich robienia, a pogoda tak paskudna, że światło do fotografowania też nie najlepsze. Ale postaram się to nadrobić i za parę dni coś wrzucę. W każdym razie w tym roku mój, nasz Mikołaj naprawdę się sprawił. Pozdrawiam wszystkich i dobrego tygodnia życzę!

czwartek, 1 grudnia 2011

Recenzja książki W naszym domu

Kiedy decydujemy się na daną książkę różne rzeczy nas do niej skłaniają: okładka, cena, osobiste upodobania, itp. Mnie zachęciła notatka z tyłu, a przeważyły dwa słowa: zespół Aspergera. W moim otoczeniu na co dzień mam okazję obserwować takiego człowieka i trzeba przyznać, że ludzie z Aspergerem łatwo nie mają. 
Zespół Aspergera określa się mianem  łagodnej postaci autyzmu. Jak to wygląda w praktyce? Otóż ludzie z zespołem Aspergera są niesamowicie dosłowni, nie rozumieją żartów, aluzji, dwuznaczności, nie pojmują mowy ciała, nie znoszą dotyku, są nadwrażliwi na dźwięki, zapachy, kolory. Podczas rozmowy nigdy nie patrzą drugiej osobie w oczy, kontakt wzrokowy jest dla nich wręcz bolesny. Ich życiem rządzi rutyna, wszystko musi mieć dla nich stały czas i stałe miejsce. Zawsze jednakowo, bez żadnych zmian i odstępstw od normy. Najmniejsze zakłócenie tej rutyny powoduje u Aspegerowców najpierw drżenie i niepokój, potem wybuchy gniewu, krzyki, rzucanie się po podłodze, a nawet uderzanie głową o ścianę. Co wtedy pomaga? Przywołanie czegoś co lubią, np słów piosenki, dosłowne przygwożdżenie go do podłogi, tak by nie mógł się ruszyć, a jeśli zdarzyło się to w domu, zakopanie go pod stertą ubrań lub kołder, tak aby czuł się jak w kokonie. Aspergerowcy to także pasjonaci i fiksaci. Gdy zainteresują się jednym tematem, chłoną wiedzę jak gąbka, dopóki nie dowiedzą się wszystkiego. Często nieświadomi wrażenia jakie wywołują na innych ludziach potrafią znienacka zacząć mówić na bliski sobie temat, głosem jak z automatu. Zdarzają się wśród tych ludzi geniusze matematyczni. Najgorsze jest chyba to, że nie są i nie będą nigdy empatami, tzn. nie umieją się postawić w sytuacji drugiej osoby, nie potrafią współczuć, ani się martwić.
Taki właśnie jest Jacob Hunt, główny bohater książki. Jacob ma lat 18, mieszka z mamą i młodszym bratem Theo. Jacob uwielbia kryminalistykę i wszystko co wiąże się z dochodzeniami i śledztwem. Jest wielkim fanem serialu "Pogromcy zbrodni" i ogląda go na okrągło; każdy odcinek oglądał już blisko 38 razy i  z każdego odcinka robi dokładne notatki. Będąc w posiadaniu radia z policyjną częstotliwością, Jacob często przychodzi na miejsce wydarzenia i poucza dochodzeniowców. Gdy trzyma się swojej codziennej rutyny, funkcjonuje dość dobrze, gdy coś rutynę zakłóci -  dostaje ataku. Ktoś powie: nic trudnego utrzymać taką rutynę, wystarczy po prostu trzymać się tego co się ustaliło. Być może, gdyby nie wychodzić z domu, byłoby to łatwe. Ale życia wśród ludzi nie da się przewidzieć. Dlatego nie jest łatwe życie ani człowieka z Aspergerem, ani jego bliskich. Na uwagę zasługuje matka Jacoba, Emma, która większość swojego życia poświeciła opiece nad synem, co w praktyce oznaczało rezygnację z własnych celów, ambicji i zamierzeń. Wzrusza również Theo, bohater drugiego planu; młodszy brat, któremu jednak przypadło grać rolę starszego. Theo wie, że to Jacob zawsze jest najważniejszy i godzi się z takim stanem rzeczy, bo co ma innego zrobić. Domowa zasada mówi: Szanuj brata swego, masz tylko jednego. Koniec, kropka, bez dyskusji.
Życie rodziny ulega drastycznej zmianie, gdy prywatna instruktorka Jacoba, ucząca go umiejętności i interakcji społecznych zostaje znaleziona martwa. Czy Jacob ze swoim upodobaniem do kryminalistyki ma coś wspólnego z jej śmiercią? Każda cecha zespołu Aspergera czyni chłopaka coraz bardziej podejrzanym. A jak jest naprawdę? Zachęcam, byście przekonali się na własnej skórze. 
To moje drugie spotkanie z panią Picoult i muszę przyznać, że udane. Schemat fabularny jest podobny jak w powieści Bez mojej zgody, tzn. autorka oddaje głos bohaterom, co poszerza perspektywę i rozprasza czytelnicze znużenie. Wypowiada się także sam Jacob i choć mam świadomość, że zespół Aspergera nie jest powodem do śmiechu, to muszę przyznać, że gdy czytałam jego wypowiedzi śmiałam się nieraz. No bo jak tu się opanować, gdy główny bohater w ramach szkolnej prezentacji na temat prawa ciążenia i grawitacji zupełnie na serio planuje zdjąć przed klasą spodnie, by to ciążenie zademonstrować i na dodatek nie widzi w tym niczego niewłaściwego? Takich sytuacji jest w tej książce sporo i powodują one, że czyta się z naprawdę wielkim zaciekawieniem. Znużyły mnie same przygotowania do procesu i przepychanki adwokatów, to mogła autorka nieco skrócić, ale w ogólnym rozrachunku nie wyszło to tak źle i przeboleć się dało. Dlatego polecam tę książkę i fanom pani Picoult i  wszystkim zainteresowanym tematem i wreszcie takim, którzy szukają ciekawej lektury. 
A na koniec mały fragment wypowiedzi Jacoba, który mnie wzruszył, bo pokazał dobitnie jak trudno jest funkcjonować ludziom z zespołem Aspergera w naszym głośnym, wielobarwnym, szybko zmieniającym zasady świecie: 
Gdzie jestem, kiedy mnie niema?
W pokoju bez okien i drzwi, gdzie ściany są tak cienkie,że widzę i słyszę wszystko, co jest na zewnątrz, ale jednocześnie za grube, żebym mógł się przez nie przebić.
Jestem tam, ale mnie tam niema.
Dobijam się, żeby mnie wypuścili,ale nikt nie słyszy.
Gdzie jestem, kiedy mnie nie ma?
W krainie, gdzie nie jestem podobny do nikogo innego,gdzie ludzie porozumiewają się, milcząc, a powietrze, którym oddychamy, przesycone jest hałasem.
Wpadłem między wrony i chcę krakać tak jak one; chcę się porozumieć, ale nikt nie raczył mi
powiedzieć, że ci ludzie są głusi.
Gdzie jestem, kiedy mnie nie ma?
W miejscu, które jest całkowicie,nieopisanie pomarańczowe.
Gdzie jestem, kiedy mnie nie ma?
W miejscu, gdzie moje ciało zamienia się w klawiaturę złożoną z samych czarnych klawiszy, tylko -is i -es, a przecież wiadomo, że aby zagrać piosenkę, której inni zechcą słuchać,potrzeba jeszcze trochę tych drugich, białych.
A po co wracam?
Żeby znaleźć te białe klawisze.



Autor: Jodi Picoult
Tytuł: W naszym domu
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Stron: 692
Moja ocena: 9/10