niedziela, 31 grudnia 2017

Czysto a capella czyli Pitch Perfect

Reżyseria: Jason Moore
Scenariusz: Kay Cannon
Obsada: Anna Kendrick, Skylar Astin, Rebel Wilson, Alexis Knapp, Anna Camp, Brittany Snow
Czas trwania: 112 min.





Uwielbiam chóry. Serio. Uważam, że w tak wykonywanej zespołowo pracy tkwi ogromna siła. 
Jeszcze bardziej kocham covery, które, wykonane w nowoczesny sposób, często okazują się lepsze od oryginału. Dlatego, gdy zobaczyłam kinowy trailer do trzeciej części filmu Pitch perfect oraz przeczytałam, że nie dość, że tam śpiewają, to jeszcze jest to historia utrzymana w klimatach uwielbianego przeze mnie Glee, nie wahałam się długo i obejrzałam. 
I się zakochałam. 
Film jest świetny. Oczywiście pod warunkiem, że się takie filmy lubi. 

Becca (w tej roli nieco jak dla mnie neurotyczna Anna Kendrick) rozpoczyna studia. Szukając przynależności, zapisuje się do żeńskiego zespołu Słowiki, śpiewającego a capella. W poprzednim sezonie śpiewaczym Słowiki zaliczyły mega wpadkę, oprócz tego potrzebują świeżej krwi, bo byłe członkinie pokończyły już studia. Dlatego do nowego składu trafiają totalne indywidua: wyszczekana Gruba Amy (rewelacyjna Rebel Wilson), nimfomanka Stacie, hazardzistka Cynthia, milcząca Azjatka Lilly i kilka innych równie zakręconych dziewczyn. 

Tak dobrane bohaterki staną przed typowymi dla takich historii problemami. Każda jest inna, więc muszą się dotrzeć. Przewodząca zespołowi Aubrey ma parcie na sukces i jest despotką, co źle wróży przestarzałemu repertuarowi grupy, a co za tym idzie szanse na udział w regionalnych i konkurowanie z dotychczasowymi zwycięzcami - w oryginale Troublemakers, przetłumaczeni jako Dyszkanciarze - drastycznie maleją. 

Film jest przede wszystkim zabawny. Gruba Amy jest po prostu obłędna, a jej teksty i nieco obleśne ruchy (chyba w zamyśle miały być kocie) wymiatają. Sztywniacka Aubrey i jej przeciwwaga spokojna i ciepła Chloe to takie typowe chude wydry, choć jak stwierdza Amy, mają grube serca. Do tego odjechana Stacie, cicho mówiąca Lilly czy hałaśliwa Cynthia. 
Anna Kendrick świetna w roli samozwańczej didżejki. 
Nie można nie wspomnieć o grupie Dyszkanciarzy, którzy świetnie śpiewają, świetnie się ruszają i ogólnie są przezabawni. 
Całość jest okraszona coverami znanych przebojów zremiksowanymi na współczesną, ale przystępną modłę. 

Przyjemnie się ogląda, jeszcze przyjemniej słucha, a nóżka sama wybija takt. 
Mega komedia. Polecam.

czwartek, 28 grudnia 2017

Świetlisty (Bright)

Reżyseria: David Ayer
Scenariusz: Max Landis
Obsada: Will Smith, Joel Edgerton
Produkcja: Netflix
Czas trwania: 117 min.




Wszechobecne i natrętne zwiastuny filmu na Fb skłoniły mnie do świątecznego seansu, do którego namówiłam też nie przepadającego za fantasy męża. 
Efekt?  No zaskakująco miły i przyjemny w odbiorze, choć trudno się oprzeć wrażeniu, że to dopiero preludium do historii Warda, Jakoby'ego i społeczności żyjącej w magiczno-technologicznym świecie. 

Czasy współczesne, albo jak kto woli alternatywna rzeczywistość. Ludzie, elfy, orki, skrzaty i inne magiczne stworzenia dzielą ten sam świat. Nierówność społeczna jest ogromna. Nietolerancja i różnoraki rasizm są jeszcze większe. Na szczycie drabiny są Elfy. Są nie tylko piękne, ale też bogate i mają władzę. Orkowie to przeważnie społeczny margines, zaś ludzie są gdzieś pośrodku. 

Prezentowana historia to opowieść policyjna w klimacie urban fantasy. Mamy dwóch policjantów: człowieka i orka, którzy podczas nocnego patrolu miasta wplątują się w poważną kabałę. Przypadkiem wchodzą w posiadanie różdżki, która, w niepowołanych rękach, stanie się bronią masowej zagłady. Policjanci muszą także chronić młodą elfkę, którą znaleźli na miejscu zbrodni. 

Nietrudno się domyślić, że różdżkę chcą wszyscy: ludzie, orkowie, gangi, wydział magiczny, a przede wszystkim elfka Leilah, mająca w planie powołanie do życia Władcy Ciemności. Fabuła będzie zatem obfitować w strzelaniny, bójki, pościgi i rozbłyski magiczne. Zdarzy się nawet kilka zabawnych scen, głównie za sprawą orka Jakoby'ego.

Bright ogląda się dobrze i przyjemnie, naprawdę. I nawet ktoś, kto nie przepada za fantasy, zdoła przełknąć trochę magicznych stworzeń o egzotycznym, niecodziennym wyglądzie. Ten film to takie skrzyżowanie Bad boys (Will Smith nieustannie kojarzył mi się z tą rolą, nawet mówił podobnie) z Dniem próby i ciągłym nawiązywaniem do Władcy Pierścieni. 
Tego wow jednak nie ma i chyba nawet wiem dlaczego. 

Prezentowane w filmie wydarzenia to ledwie epizod z tego bardzo bogatego przecież świata. Nic tu się w sumie nie kończy. Współpraca Warda i Jakoby'ego wreszcie wchodzi na drogę światła, co może tylko pomóc obu rasom. 
Wątek Świetlistego to sugerowany potencjał, który można by nieźle wykorzystać w kolejnej części filmu, albo odcinkach serialu. I taką właśnie mam tezę. Być może Netflix sugerując się tym, jak przyjmie się film, zrobi z tym coś więcej? Może to wstęp, taki dłuższy pilot? Jak już powiedziałam, potencjał jest i przyjemnie byłoby zobaczyć, nieco fajtłapowatych, człowieka i orka, w nowych wyzwaniach. 

Obraz można by krytykować, ale chyba nie po to się ogląda takie historie. 
Oglądając Bright nie nudziłam się ani przez chwilę. Miło poznać urban fantasy w wersji filmowej, a nie tylko czytać o niej w książkach. I takim czytelnikom-widzom polecam ten film.

piątek, 22 grudnia 2017

Wesele w obliczu końca świata czyli Epoka lodowcowa 5: Mocne uderzenie

Reżyseria: Mike Thurmeier
Scenariusz: Michael J. Wilson, Michael Berg, Yoni Brenner
Czas trwania: 88 min.
Wytwórnia: 20th Century Fox






Twórcy Epoki lodowcowej nie pozwalają swoim bohaterom przejść na emeryturę. O sielskim odpoczynku wśród lodowców nie ma mowy. Chociaż gdyby wysłać Scratta na terapię, może o całym zamieszaniu nie byłoby mowy. 

Od poprzedniego spotkania widza z nietypowym stadem minął jakiś czas. Brzoskwinka, córka Mańka i Eli, nie jest już kochliwą nastolatką. Młoda mamutka wydoroślała i szykuje się do zamążpójścia za fajtłapowatego, choć sympatycznego Juliana. O ile Ela jeszcze jakoś daje sobie w tym radę, o tyle Maniek już nie za bardzo. Opiekuńczemu ojcu trudno wypuścić spod swoich skrzydeł ukochaną jedynaczkę. 
Generalnie jednak życie mieszkańców doliny układa się dobrze. Ela i Maniek mają świętować rocznicę ślubu, Diego i Shira też dobrze się dogadują i nawet rozmawiają o potomstwie. Sid natomiast jak zwykle buja w obłokach, choć nie ukrywa, że i on chciałby się zakochać. 
Świętowanie rocznicy Eli i Mańka przerywają spadające z nieba kawałki meteorytów. Czyżby nadszedł koniec i nasi bohaterowie mieli wymrzeć w kwiecie wieku? 

No cóż, jak do tego doszło zdradzać nie będę, powiem tylko, że swój lwi udział ma w tym Scratt, który goniąc za ukochanym orzechem, niemało namiesza. 
W piątej części ponownie zawitamy do enklawy dinozaurów i spotkamy Bucka, zbzikowaną łasicę, który pomimo oczywistego bzika, wykaże niezłą pomysłowość, jeśli idzie o ratowanie świata. 
Pojawią się też niezbyt inteligentne i krwiożercze dinoptaki, będące doskonałym przykładem rodziny dysfunkcyjnej oraz groteskowe stadko zwierząt, którym udało się zachować wieczną młodość.
Nie zabraknie oczywiście babci Sida, na horyzoncie pojawi się też urocza i mądra (!!!) Lenia. J
Będzie uroczo, kolorowo i swojsko. 

Myślę, że dzieciom animacja przypadnie do gustu. Miło jest spotkać swoich ulubionych bohaterów w nowych odsłonach. 
Jednak dorosłych, przyzwyczajonych do aluzji i dowcipu językowego, piąta część trochę zawiedzie, bo zwyczajnie tutaj tego nie mamy, a jeśli, to tak mało, że musiałam tego nie wyłapać. Ogląda się fajnie, ale tego wow, do którego nas przyzwyczaiły poprzednie części już nie ma. Pazur gdzieś znikł. 
Gdyby jakość kolejnych części cyklu mierzyć częstotliwością ich ponownego oglądania, to część piąta uplasowałaby się na szarym końcu, bo mimo iż było całkiem miło, to na replay nie mam chęci.

niedziela, 17 grudnia 2017

Ekspres dla niedowiarków czyli Ekspres Polarny

Reżyseria: Robert Zemeckis
Scenariusz: Robert Zemeckis
Czas trwania: 99 min.
Wytwórnia: Castle Rock Entertainment






Z magią świąt bywa różnie. Jedni w nią wierzą, inni mają kłopot z jej odnalezieniem i wiek człowieka nie ma tu żadnego znaczenia. Można być dorosłym tę magię w sobie mieć, a można być dzieckiem (niby na tę magię szczególnie podatnym), a jednak mieć z tym kłopot. 

Taki problem ma właśnie główny bohater historii. Dom, w którym mieszka jest pięknie przygotowany na święta: choinka ubrana, młodsza siostrzyczka z niecierpliwością czeka na przybycie Mikołaja. Chłopiec jednak wątpi w Świętego, właściwie już przestał wierzyć. Dlatego gdy wigilijną nocą słyszy hałasy i widzi przed domem ogromny pociąg, po krótkim wahaniu, postanawia do niego wsiąść. 

Szybko okazuje się, że Ekspres jedzie na Biegun Północny i wiezie cały tłum przeróżnych dzieci, przeważnie wątpiących i osamotnionych. Każde dziecko otrzymało specjalny bilet, który swoim dziwacznym dziurkaczem, równie niezwykły konduktor kasuje w oryginalny sposób. By ogrzać zziębnięte gardła i dłonie, dzieci otrzymują gorącą czekoladę do picia. Podróż jest niesamowicie ciekawa, widoki zapierają dech w piersiach, a wszyscy zastanawiają się czy uda się im zobaczyć Mikołaja. 
Główny bohater nie potrafi jednak usiedzieć na swoim miejscu w przedziale i to głównie dzięki niemu widz przeżywa mnóstwo emocji związanych z iście kaskaderskimi scenami, np. szusowanie na nartach po ośnieżonym dachu pociągu czy pogoń za pędzonym wiatrem zgubionym biletem. 

Podczas seansu generalnie nie można się nudzić. Obraz jest niesamowicie barwny i pomysłowy. Oblodzony Biegun czy siedziba Świętego Mikołaja z całą chmarą elfów, budzi podziw. Przesłanie także jest bardzo czytelne. Liczy się by pomagać innym, a w Święta przede wszystkim być z bliskimi, a dawanie jest o wiele przyjemniejsze niż branie. Polski dubbing dodał nawet akcent polski od siebie w postaci łobuza z Koluszek, choć bystry widz zauważy, że globus zatrzymuje się wtedy na Nowym Jorku. (Ale co tam).

Seans polecam całej rodzinie, łatwa wtedy wprawić się w świąteczny klimat. Mam tylko jednen drobny zarzut: główny bohater prawie wcale się nie śmieje i mimo świątecznej odmiany, nadal pozostaje poważny. Niby to drobiazg, ale tak mi to jakoś utkwiło. 
Tak czy siak polecam. 
Pomysł Ekspresu jadącego do krainy Mikołaja genialny. Sama też chciałabym dostać taki bilet.

poniedziałek, 11 grudnia 2017

Anne Bishop: Zapisane w kartach

Autor: Anne Bishop
Tytuł: Zapisane w kartach
Seria: Inni, t.5
Stron: 528
Wydawca: INITIUM







Lubię twórczość Anne Bishop. Ta kobieta naprawdę ma talent i dar do opisywania rzeczy codziennych, małych i drobnych, co na dodatek potrafi okrasić dobrym humorem. 

Odnoszę jednak wrażenie, że wraz z tomem czwartym, o którym pisałam ostatnio, seria zanotowała znaczny spadek formy. Epizody i sytuacje, które miały być urocze, teraz nudzą i irytują, no bo ile można czytać o tym, co kto kupił i gdzie ma to zanieść? 
W tomie piątym niestety jest podobnie. Ludzkie powstanie zostało krwawo stłumione przez siły Namid, a nieliczni ocaleli ludzie, zmuszeni do szukania sobie nowego miejsca do życia. Najpierw jednak muszą przejść próbę, bo to, czy gdzieś osiądą zależy od wrażenia, jakie zrobią na drapieżnikach Namid. 
W Lakeside także robi się coraz tłoczniej, trzeba więc wprowadzić podział obowiązków, racjonowanie żywności, podział mieszkań, ustalić formę opieki nad dziećmi (zarówno ludzkimi jak i szczeniakami), a także poradzić sobie z naporem takich rzezimieszków jak Cyrus Montngomery. Paradoksalnie właśnie sytuacje generowane przez Cyrusa należą do najciekawszych momentów w książce. Jest zły, ma robaczywe, złe myśli i jest bez serca; nie ma co do tego wątpliwości, ale dzięki niemu przynajmniej się coś dzieje. 

Jestem rozczarowana przyznaję, bo nie mogę się oprzeć wrażeniu, że cała historia i bohaterowie jakby stracili pazur. Meg stała się płaczliwa i niezaradna, stado musi czuwać nad każdym jej krokiem od pójścia do toalety do jedzenia jogurtu. Nie przypomina już tej zdeterminowanej dziewczyny, która uciekła z ośrodka dla wieszczek i była zdecydowana zmienić swoje życie; uczyć się nowych rzeczy i żyć jak inni, zwykli ludzie.  Simon natomiast, kiedyś cudowny wilk-człowiek, surowy i stanowczy, stał się niezdecydowany i zamyślony. 

Cała historia byłaby zdecydowanie lepsza, gdyby wybrane elementy części czwartej i piątej połączyć w jedną książkę. Czytelnik wówczas uniknąłby nudy i dłużyzny, a całość dostałaby lekkości i polotu. 
Gdybym miała oceniać serię patrząc na dwie ostatnie części, to nie mogłabym jej nikomu polecić, bo zwyczajnie by się ten ktoś zanudził w trakcie czytania. A szkoda, bo gdy spojrzeć na serię całościowo, widać gołym okiem, jak bogaty i barwny jest świat stworzeń Namid. Mamy tu przecież całe, różnorakie stado zmiennokształtnych, w tym też ptaków, są wampiry i inne stworzenia, które są tak przerażające, że nawet się ich nie nazywa. Jest wreszcie wieszczka krwi, która choć nie jedyna, bo są inne, jest wyjątkowa, bo stanowi pomost między ludźmi a Innymi. 
Jest zabawnie, zaskakująco, drastycznie, krwawo. Nie można się nudzić w tomach 1-3. Natomiast tomy 4-5, to już co innego. Jeśli o mnie idzie spodziewałam się więcej zarówno po zakończeniu finału serii, jak i po rozwiązaniach personalnych. 
Dlatego polecam, ale tylko zadeklarowanym fanom autorki.

Dziękuję!

środa, 6 grudnia 2017

Amy Ewing: Klejnot

Autor: Amy Ewing
Tytuł: Klejnot, t.1
Stron: 380
Wydawca: Jaguar







Jedni rodzą się w Klejnocie, inni w Bagnie. Tak już po prostu jest. Sprawa nie jest jednak taka prosta, jak można by podejrzewać. 
Violet urodziła się w Bagnie czyli dzielnicy na samych obrzeżach kraju. Sama nazwa dzielnicy mówi wszystko. Jednak Bagno, mimo bycia społecznym slumsem, ma coś czego nie ma Klejnot, mianowicie urodzone i wychowane w nim kobiety mogą rodzić dzieci. Arystokratki żyjące w Klejnocie tej możliwości nie mają. 

Dlatego gdy w danej mieszkance Bagna odkryte zostaną specjalne umiejętności zwane Auguriami, dziewczyny trafiają do specjalnych ośrodków szkoleniowych, gdzie szlifuje się ich umiejętności oraz przygotowuje się je do bycia surogatkami. W odpowiednim czasie trafią na aukcję, a tam kupione z niebotycznie wysoką cenę, urodzą swoim właścicielkom dzieci. Choć pozornie brzmi to niegroźnie, w istocie okazuje się to nie lada wyczynem, gdyż walka arystokratek o władzę i wpływy, to walka na śmierć i życie, a jednak z jadowitym uśmiechem na twarzy.

Pod względem oprawy i szaty graficznej powieść bardzo przypomina serię Rywalki K. Cass. Nawet prezentowany wątek główny jest podobny. Oto uboga dziewczyna trafia do świata bogaczy i zyskuje szansę, by wszystko zmienić. 
Pamiętam, że o ile pierwsza część Rywalek podobała mi się bardzo, to w drugim i trzecim tomie już zaczynałam tracić cierpliwość, zarówno do Ami jak i Maxona. To dlatego po Selekcję z udziałem ich córki już nie sięgnęłam.

Odnoszę wrażenie, że Klejnot jest dużo bardziej znośny, choć co prawda fabularnie w tomie pierwszym nie dzieje się zbyt wiele. Razem z Violet dopiero odkrywamy świat arystokracji, rozróżniamy wrogów od sojuszników, pozwalając by obudziła się w nas myśl rewolucyjna, myśl o zmianie porządku społecznego. 
Violet będzie musiała wiele rzeczy zrozumieć i przewartościować. Czy zostanie przy życiu jako surogatka? Gwarantuje to życie w luksusie, ale też swojego rodzaju wegetację. Czy też może zacznie działać, by wreszcie coś się odmieniło? 
To dlatego w tomie pierwszym autorka skupiła się głównie na tym, by Violet brała udział w wydarzeniach towarzyskich i poznawała ludzi. Szybko okazuje się, że Klejnot, czyli serce kraju to siedlisko ludzi bogatych, ale przede wszystkim zepsutych moralnie; dwulicowych, okrutnych, zdolnych do najgorszych rzeczy, byle tylko zdobyć wyższą pozycję i wiążące się z tym wpływy.  

Klejnot nie jest ambitną lekturą, ale myślę, że nie musi, ani nie pretenduje do tego,  by taką być. Jest lekka, przyjemna i barwna. Miło było przenieść się do świata kolorowych sukien, zakazanych uczuć i rosnących za pomocą Augurii, roślin. To dlatego z chęcią sięgnę po tom drugi, a pierwszy z przyjemnością polecę nastoletnim czytelniczkom.