wtorek, 27 września 2016

Christer Mjaset: To ty jesteś Bobbym Fischerem

Autor: Christer Mjaset
Tytuł: To ty jesteś Bobbym Fischerem
Stron: 246
Wydawca: Smak Słowa







Nie można uciec od przeszłości, nie ważne, jak mocno by się próbowało. Przyjdzie w życiu człowieka taki czas, gdy trzeba będzie dokonać rozrachunku z postępkami z młodości. Nie będzie to ani miłe, ani łatwe. 

W takiej właśnie sytuacji znajdzie się Hakon, obecnie 40-letni mężczyzna na życiowym zakręcie.
Hakon nie chciał wracać do rodzinnego miasteczka. Wydarzyło się tam zbyt wiele przykrych dla niego rzeczy, zwłaszcza w okresie dorastania. Bohater nie chce do tego wracać, jednocześnie wiedząc, że nie ma innego wyjścia. 
Kiedy otrzymuje wiadomość o śmierci Kristoffera, przyjaciela z dzieciństwa, jest zmuszony tam pojechać, choć obiecuje sobie, że nie zostanie tam dłużej niż dobę. 
Pogrzeb Kristoffera, który był niekwestionowanym liderem ich paczki, staje się okazją do wspomnień. W swoich wyprawach chłopcy przekroczyli pewną granicę, a ich przyjaciółka Agnes, jedyna dziewczyna w grupie, przypłaciła to życiem. Co takiego właściwie się stało tamtej nocy? Co spotkało Agnes i dlaczego Hakon tak bardzo broni się przed powrotem? Na te i inne pytania otrzymamy odpowiedzi w swoim czasie, wraz z powolnym tempem opowiadania tej historii. 

To ty jesteś Bobbym Fischerem można potraktować jak minipowieść lub jak dłuższe opowiadanie. Swoją drogą tak mi przyszło do głowy, że gdyby każdy z czterech bohaterów dostał swoje opowiadanie, w którym mówiłby z własnej perspektywy, wtedy mogłaby powstać całkiem interesująca całość. Ale i tak jest ok, głównie dlatego, że historia ma swój klimat. Powrót do lat dzieciństwa coraz mocniej naznaczonego cieniami dorastania, jest gorzki i trudny, ale potrzebny. Pewne sprawy muszą zostać wyjaśnione, by jedni osiągnęli wreszcie spokój ducha i by mogli wybaczyć, a inni mogli spoczywać w spokoju. 
Dojrzewający bohaterowie wikłali się w pierwsze poważne kłopoty, które zresztą miały wpływ na ich dorosłe życie. Konfrontacja obecnej dorosłości z ich dziecięcymi marzeniami wypada dość przygnębiająco, ale tak właśnie często jest. Jako dorośli ludzie Hakon i jego przyjaciele na wiele spraw spojrzą inaczej i z dystansu. 
To ty jesteś Bobbym Fischerem to nie tylko historia kryminalna. Autor wnikliwie, z wieloma niedopowiedzeniami, bo przecież narrator pierwszoosobowy wszystkiego wiedzieć nie może, rysuje rzeczywistość chłopców, ich szkolne kłopoty, wzajemną rywalizację o względy dziewczyny, rozpad małżeństwa rodziców Hakona. A wszystko to widziane oczami dorastającego chłopca, pełnego sprzecznych uczuć i marzącego o sukcesach i akceptacji. 

To dlatego książkę bardzo dobrze się czyta. Nie ma tu dłużyzn, a ekscytująca atmosfera dorastania, tylko zwiększa dreszcz emocji, towarzyszący poznawaniu tajemnicy. 
Spędziłam bardzo miły wieczór odwiedzając norweskie Lillehammer oraz towarzysząc Hakonowi i jego kolegom. Myślę, że miłośnicy skandynawskich klimatów z kryminalną nutą powinni być zadowoleni. Polecam! 
Dziękuję!

sobota, 24 września 2016

Świąteczno-życzeniowa brygada ratunkowa czyli Strażnicy marzeń

Tytuł: Strażnicy marzeń
Reżyseria: Peter Ramsey
Scenariusz: David Lindsay-Abaire
Czas trwania: 97 min.
Wytwórnia: Dream Works







Każdy z nas, zwłaszcza w okresie dzieciństwa, miał ulubioną postać z bajki. Dla jednych to może być Kubuś Puchatek, dla innych Myszka Mickey, a dla jeszcze innych postać typowo związana z tradycją świąteczną czyli np. Święty Mikołaj. Ten ostatni przeważnie kojarzy się z prezentami, do podobnej rangi urósł w ostatnich latach Zając Wielkanocny, jednak twórcy scenariusza do filmu Strażnicy Marzeń poszli trochę dalej. Bajkowe postaci związane z dorastaniem i snuciem przez dzieci marzeń zyskały tutaj rangę strażników, którzy te dziecięce marzenia chronią i pielęgnują, by w zamian móc istnieć. Innymi słowy to wiara dzieci trzyma strażników przy życiu.  Początkowo nie byłam do tego filmu przekonana, ale gdy zobaczyłam, kto wchodzi w skład strażników, byłam stracona. Dlaczego? Otóż nie spodziewałam się, że skład tej drużyny będzie taki hardckorowy i że postaci będą takie interesujące. Kogo my tu mamy?

Oczywiście jest Święty Mikołaj mający bazę na Biegunie Polarnym, gdzie cała masa małych czapkowatych elfów i kudłatych Yeti pomaga mu w tworzeniu zabawek i kolorowych cudeniek. Z zachowania i stylu bycia przypominał mi ten Mikołaj rosyjskiego bojara czyli wysoko urodzonego szlachcica. Ale Mikołaj to nic, jest przecież ogólnie znany i ceniony. 
Dla mnie najbardziej czaderski i zaskakujący okazał się wspominany wyżej Zając Wielkanocny. No po prostu genialny był! Wzrost dorosłego człowieka, ochraniacze na goleniach i łokciach, wielkie uszy i bumerangi do walki. 
Oprócz tego jest tutaj przeuroczy Piaskowy Ludek, który komunikuje się obrazami oraz mająca fioła na punkcie dziecięcych ząbków Wróżka z małymi pomocnikami. 

Decyzją Księżyca zostaje wybrany nowy strażnik, a wybór pada na Jacka Mroza, psotnego chochlika, zawiadującego mrozem, śniegiem i wiatrem. Przypominający wyglądem gimnazjalistę Jack nie jest ucieszony tą nominacją, głównie dlatego, że nie jest znany wśród dzieci. Po co ma więc chronić ich marzenia, skoro nikt w niego nie wierzy? 
Czy starsi strażnicy przekonają Jacka do swojej misji? Muszą, bo sytuacja jest poważna. W świecie panoszy się Mrok, zabijający dziecięce marzenia, konfrontacja sił światła i ciemności jest nieunikniona.

Pomimo oczywistej tematyki, nie wiem, czy poleciłabym film małym dzieciom. Niewątpliwie znajdą tu one coś dla siebie, w końcu są Mikołaj,  Zając i wróżki. Jednak sam klimat i groza, której tu nie brakuje, bardziej przemówią do starszych odbiorców, podobnie jak żarty sytuacyjne, np. Yeti co rusz barwiący zabawki na niewłaściwy kolor, czy ciesząca się krwawymi dziąsełkami Zębuszka. 
Są tutaj pościgi, spektakularne  walki z użyciem mrocznych, przypominających konie cieni, chwile grozy i wzruszeń. Nie może oczywiście zabraknąć dzieci, których wiara jest bezcenna, w końcu o ich marzenia tutaj chodzi. Dlatego ostrożnie zalecałabym wspólny seans dorosłych z dziećmi, z koniecznością tłumaczenia na bieżąco pewnych momentów. 

Jeśli o mnie idzie, jestem bardzo zadowolona. Czas przeznaczony na obejrzenie Strażników Marzeń z pewnością nie był stracony.

środa, 21 września 2016

Soman Chainani: Akademia Dobra i Zła

Autor: Soman Chainani
Tytuł: Akademia Dobra i Zła
Seria: Akademia Dobra i Zła # 1
Wydawca: Jaguar
Stron: 496







W Lesie za Światem żyły sobie dwie dziewczynki. Jedna była piękna, a druga brzydka. Ta piękna spełniała masę dobrych uczynków, bo tak robią księżniczki, dbała o swoją urodę, bo to też powinność księżniczek. Ta brzydka mieszkała na odludziu i od wszystkich trzymała się z daleka. Ta piękna, zgodnie z odwieczną tradycją chciała zostać porwana, by trafić do baśni. Tej brzydkiej wystarczyłaby tylko przyjaźń pięknej i dom. 
Kiedy, zgodnie z oczekiwaną chwilą, obie dziewczynki zostają porwane, dochodzi do strasznej pomyłki. Piękna dziewczynka trafia do Akademii Zła, a brzydka dziewczynka do Akademii Dobra. To straszna, okropna pomyłka. Tylko, czy aby na pewno?

Tak w wielkim skrócie prezentuje się fabuła pierwszego tomu trylogii autorstwa Somana Chainani. Niech Was nie zmyli cukierkowy tytuł, ani jeszcze bardziej słodka ilustracja okładkowa. Historia, mimo że adresowana do czytelnika w wieku 10-13 lat, jest niezwykle przemyślana i mądra. 

Kiedy na początku historii poznajemy Sofię i Agatę, sprawa wydaje się jasna i klarowna. 
Cudnej, w sumie dość klasycznej, ale w końcu to baśń, urody Sofia jest urodzoną kandydatką na księżniczkę. Bez obaw oczekuje nocy, gdy przyjdzie Dyrektor i porwie dwoje dzieci z wioski. W odróżnieniu od reszty, Sofia chce być porwana, bo jest niezwykle pewna swojego przeznaczenia. Ma być księżniczką, która poślubi księcia i będzie żyła długo i szczęśliwie. 
Zaniedbana, odpychająca w wyglądzie i charakterze, Agata nie widzi dla siebie przyszłości. Jej jedynym, cichym marzeniem jest, by przyjaźń z Sofią, jedyną, która okazuje jej zainteresowanie, się utrzymała. Agata czyta, co prawda baśnie, jak wszyscy w wiosce, ale nie wierzy w szczęśliwe zakończenia. 
Dlaczego w takim razie, gdy już dochodzi do porwania każda z dziewczynek trafia nie tam, gdzie powinna?

Pierwsza część Akademii Dobra i Zła zabrała mi cały dzień i szczęście, że padało. Czytać zaczęłam w sumie tak od niechcenia, a potem już nie mogłam się oderwać. 
W świecie baśni istnieją dwie szkoły oddzielone szklanym murem. W Akademii Zła kształcą się ci adepci, którzy, o ile zdadzą, trafią do baśni jako przeróżne czarne charaktery. Z Akademii Dobra najczęściej wychodzą książęta i księżniczki. Jedni są brzydcy i odrażający, tak jak cały program ich nauczania, drudzy piękni i słodcy jak cała armia wróżek, elfów i różowych cukierków. 
Początek powieści, zakwaterowanie uczniów i ich początki, a także sam budynek szkoły, bardzo kojarzyły mi się z klimatem pierwszej części serii o Harrym Potterze
Natomiast mnogość postaci z bajek i to nie tylko tych głównych ale drugo-, a nawet trzecioplanowych przywodzi na myśl genialny zresztą serial Dawno, dawno temu. 

Świetny był nie tylko  pomysł na fabułę, ale też majstersztykiem jest samo wykonanie. Nie wiem, jak odbierze to młodszy czytelnik, ale mnie od początku w Sofii coś nie grało. Za to bardzo przypadła mi do gustu Agata, która była niesamowicie zaradna, umiała bronić swojego stanowiska, a co najważniejsze samodzielnie myśleć. To ostatnie to dość rzadka u księżniczek cecha. Autor doskonale,  bardzo skrupulatnie pokazał długi proces rozwoju obu dziewczynek. Przeróżnych sytuacji, gdy kształtują się ich charaktery, jest cała masa i przez bardzo długi czas wydaje się, że nic nie jest jeszcze przesądzone. 
Zaś samo zakończenie nie tylko zaskakuje, ale też zmusza, by czytać dalej. Co jeszcze może się wydarzyć, skoro tyle działo się w części pierwszej? Czym zostaną wypełnione kolejne strony? Świat baśni jest bardzo pojemny. 

Życzyłabym sobie, aby każda książka adresowana do młodzieży była w stanie tak wciągnąć także nieco (nieco!) starszego czytelnika. Jest tu wszystko, co powinna mieć dobra historia: niejednoznaczni bohaterowie, błyskotliwy dowcip, magiczne stworzenia i zaskakujące rozwiązania. Jestem czytelniczo zakochana. 
Polecam wszystkim miłośnikom klasycznych baśni.

sobota, 17 września 2016

A. G. Ridlle: Gen Atlantydzki

Autor: A. G. Ridlle
Tytuł: Gen Atlantydzki
Seria: Zagadka pochodzenia, t.1
Stron: 560
Wydawca: Jaguar






Przepis na literacką teorię spiskową wydaje się logiczny. Trzeba tylko wziąć rzeczy pozornie do siebie nie pasujące i połączyć je tak, aby stworzyły nową jakość. Potem trzeba wykreować do tego bohaterów, którzy będą tę tajemnicę odkrywać. Ich charakterologia nie musi być pogłębiona, bo bardziej liczy się odkrywana przez nich, przysypana piaskami przeszłości tajemnica, której odkrycie może zmienić losy ludzkości. Ich zadaniem jest zatem działać, wpadać w tarapaty, które tylko przybliżają ich do odkrycia dziejowej teorii powstania i ewolucji ludzkości. 

Jaki jest przepis A.G. Ridlle? Całkiem przystępny, choć na pozór motywy, którymi się posłużył nie mają ze sobą nic wspólnego. Mamy tu zatem ośrodek badań nad autyzmem dziecięcym i oddaną sprawie badaczkę, dla której liczą się dzieci, a nie statystyki. Ale badaczka nie może działać sama, bo jak by sobie poradziła? potrzebny jest agent, który rozumie, że ważne jest dobro ludzkości i przedkłada je nad własne. Tych dwoje, Kate i David,  połączy siły w starciu z prastarą organizacją Immari, której celem jest pchnięcie ludzkości na wyższy poziom ewolucji, co będzie jednak wiązało się z zakończeniem wielu istnień. Co zwycięży: bezkompromisowy pęd do władzy i panowania czy zwykła ludzka empatia? To się okaże, a rezultaty będą zaskakujące. 

Historia zaczyna się zwyczajnie, jak w każdej sensacji. Nieznani napastnicy napadają na ośrodek badań nad autyzmem, a ich celem są badane dzieci. W samym sercu Antarktydy prowadzone są odwierty warte miliardy dolarów i wcale nie chodzi tu o poszukiwanie źródeł ropy. Pozornie te wydarzenia nie mają ze sobą nic wspólnego, jednak przy bliższym przyjrzeniu, co też czynimy oczami Kate i Davida, okazuje się, że wszystko to zmierza do jednego makabrycznego odkrycia, które na zawsze zmieni oblicze świata i ludzkości. 
Czym jest tajemniczy Dzwon i dlaczego badane ciała członków eksperymentu nie nadają się już do żadnych pośmiertnych oględzin? Co wspólnego ma z tym autyzm dziecięcy i czy legendarna Atlantyda naprawdę istniała? 
Jednego nie można odmówić autorowi powieści: bujnej, a zarazem logicznej wyobraźni.

Klimatem powieść bardzo przypomina historie autorstwa Dana Browna. Stara tajemnica, jej strażnicy, czyli ci dobrzy i ci źli, którzy kierując się własnym widzimisię, chcą zmienić losy ludzkości na własną modłę. Krótkie rozdziały sprawiają, że książkę czyta się szybko, można ją odłożyć i zacząć na nowo lekturę w dowolnym  momencie.
Mamy tu zatem szalone pościgi, krytyczne sytuacje, w których bohaterowie są zmuszeni do poświęceń i nie lada wysiłku oraz krok po kroku odkrywane tajemnice i powiązania. Okazuje się bowiem, że, choć na pierwszy rzut oka tych powiązań nie widać, to są one dość skomplikowane, co miało zapewne tylko udramatycznić całą historię.
Nie jestem tylko do końca przekonana, czy dobrym posunięciem autora było tworzenie serii, zamiast jednotomowej powieści. Takie pomysły najlepiej realizować w jednym tomie, gdyż inaczej cała koncepcja może ulec rozmyciu, a wtedy już takiego wrażenia na czytelniku nie zrobi. A. G. Ridlle zdecydował się na trylogię i szczerze mówiąc, nie wiem, co z tego wyniknie. Jestem jednak otwarta na nowe pomysły i autorskie rozwiązania, więc zanim wystawię ocenę, zaczekam na kontynuację. Polecam czytelnikom, lubiącym teorie spiskowe, dotyczące początków ludzkości, ukryte w miejscu, którego ludzkie oko nie jest w stanie zbadać.

 Dziękuję!

czwartek, 15 września 2016

Laline Paull: Rój


Autor: Laline Paull
Tytuł: Rój
Stron: 386
Wydawca: Prószyński i S-ka








Historia o mało mówiącym tytule Rój zaczyna się dość niepozornie. Oto zupełnie obcy nam mężczyzna zastanawia się nad sprzedażą ojcowizny. Widok starego ula wtopionego w tło zielonego sadu sprawia, że zmienia zdanie i decyduje, że zaczeka jeszcze kilka miesięcy. 

To prolog i tyle o ludziach, bo już w następnym rozdziale przenosimy się do serca ula. Obserwujemy narodziny pszczoły robotnicy Flory 717. Od samego początku wiadomo, że Flora jest inna, większa i silniejsza od swoich  sióstr. To dlatego zamiast do Służby Oczyszczania trafia do Wylęgarni, gdzie na próbę będzie się opiekowała jajkami i wyklutymi z nich larwami.  Przez kilka następnych miesięcy (bo tyle mniej więcej żyją robotnice) oczami mądrej i pracowitej pszczoły będziemy poznawać i odkrywać tajemnice ula. A jest ich niemało. 

Książkę można potraktować jak baśń dla dorosłych. Na życie całego roju składa się wiele drobnych czynników. Ul to ogromna, choć miniaturowa społeczność, w której każdy ma swoje ściśle określone miejsce. Gdy jeden czynnik zawodzi, ma to zły wpływ na całą resztę. Czasem konieczne jest okrutne, bezwzględne rozwiązanie, ale przecież najważniejsze jest dobro ula. 
Obserwujemy życie roju przez jeden sezon i, jak to w baśni bywa, doświadczamy smaku zwycięstwa i porażki, poznajemy gorycz straty, uczucie zimna i głodu, poniżenie i wyniesienie na szczyt. To niesamowite, że tak niewielki owad może unieść tak wiele i że od jednostki aż tyle zależy. Flora, która miała być niemą robotnicą z samego dna pszczelej społeczności, udowadnia, że pracowitością, poświęceniem i uporem można zdziałać cuda. Naprawdę, choć oczywiście na pszczelą miarę.

Tym, co mnie urzekło, w historii ula w głębi sadu, był aspekt edukacyjny, bo o specyfice pszczół dowiedziałam się naprawdę mnóstwo. Jak Królowa kontroluje poddanych, skoro ma ich tak wielu? Jak wygląda opieka nad pszczelimi jajkami i dlaczego tylko Królowa może je składać? Co w sezonie głodowym dzieje się z żarłocznymi trutniami. W jaki sposób te mądre owady przekazują sobie wiedzę? Czy potrafią kochać, czy znają znaczenie takich słów jak poświęcenie? 

Nie zdradzę oczywiście, powiem tylko, że powieść L. Paull jest naprawdę niesamowita. Tak prawdziwa i szczera, często przepełniona smutkiem i beznadzieją, bo czymże jest jedna mała pszczoła w obliczu ogromnego ludzkiego świata? A jednak czyta się z taką przyjemnością i zaangażowaniem, tak pragnie się dla Flory dobrego zakończenia, że po prostu nie da się oderwać od tej powieści. No nie da się i już.
Co dla skromnej robotnicy może być synonimem największego zwycięstwa? Zachęcam, by dowiedzieć się tego samodzielnie.
Rój to świetnie skonstruowana powieść, bardzo mądra w swej wymowie, a zakończenie aż chwyta za gardło. 
Polecam. Niesamowita.

Dziękuję!

poniedziałek, 12 września 2016

Lars Mytting: Płyń z tonącymi

Autor: Lars Mytting
Tytuł: Płyń z tonącymi
Stron: 540
Wydawca: Smak Słowa







Edvarda wychował surowy, ale kochający dziadek. Mieszkali w pięknym domu wśród norweskich pól i pastwisk, a utrzymywali się głównie z uprawy ziemniaków i hodowli owiec. 
Młodzieniec nie pamięta swoich rodziców, którzy zginęli w tragicznych okolicznościach, gdy bohater miał trzy lata. Wypytywanie dziadka w tej materii nic nie dało, więc z biegiem lat Edvard dał spokój. 
Kiedy jednak dziadek umiera, wszystko co do tej pory zamieciono pod przysłowiowy dywan, zaczyna wychodzić na światło dzienne, a Edvard już wie, że nie zazna spokoju, jeśli nie odkryje rodzinnej tajemnicy.

Poszukiwania prowadzą bohatera najpierw śladami niepoznanego nigdy stryjecznego dziadka Einara na groźne i niebezpieczne w swej surowej urodzie Szetlandy. Edvard spotka tam ekscentryczną Gwen i pozna szczegóły ostatnich lat życia Einara, owładniętego obsesją odnalezienia ukochanej kobiety. 
Ta część powieści skupia się na przedstawieniu czasów, gdy Norwegia znajdowała się pod okupacją Niemiec, a miejscowa  ludność bardzo szybko przypinała innym łatkę bohatera lub zdrajcy. 

Kolejnym przystankiem będzie francuska Somma, gdzie rozegrała się jedna z najtragiczniejszych bitew I wojny światowej. To tam bohater sięgając do zakamarków swojej pamięci, zdoła odtworzyć ostatnie dni życia rodziców i pozna przyczynę ich śmierci.

Klamrą spinającą całą historię jest wątek niezwykle cennego drewna, które niczym żywy pomnik cierpienia poległych żołnierzy, na długie lata skłóciło dwie rodziny i stało się czymś w rodzaju mitycznego Gralla, którego niejeden chciałby się mianować znalazcą.
Czy Edvard odnajdzie skarb Einara? Czy tajemnicza Gwen mu w tym pomoże, a może przeszkodzi? Dlaczego Einar na tyle lat skłócił się z bratem?
Zdobycie odpowiedzi na te pytania nie będzie łatwe, ale gdy już się je pozna, w zamian otrzymamy piękną i tragiczną historię rodzinną, która wreszcie ma szansę ujrzeć światło dzienne. 

Początkowo akcja powieści toczy się dość wolno, jednak gdy Edvard wyjeżdża na Szetlandy i zaczyna grzebać w przeszłości stryjecznego dziadka, historia nabiera rozmachu i ze strony na stronę robi się coraz ciekawiej. Poznawanie rodzinnych sekretów nie jest łatwe, wszak nie żyją już ci, którzy mieliby do powiedzenia najwięcej. Jednak późni wnukowie,  a i niektórzy żyjący świadkowie pewnych wydarzeń, stopniowo rozjaśniają mroki tej rodzinnej tajemnicy. 

Książka ma też bardzo wzruszający epilog z motywem ziarna, z którego zawsze może wyrosnąć nowe życie. 
Płyń z tonącymi to niezwykle czarująca i wzruszająca powieść o rodzinnych dylematach na tle wojennej zawieruchy, zaś sam motyw cennego drewna dodaje jej dodatkowego uroku. To idealna lektura na letnie popołudnie. Polecam.

Dziękuję!

sobota, 10 września 2016

Sobotnie wynurzenia na prywatne tematy...




Zainspirowana postem Agaty z bloga naczytane postanowiłam się sama otagować i udzielić odpowiedzi na zawarte tam  pytania. 
 
Kim chciałaś zostać jako dziecko?

Nigdy nie miałam wątpliwości co do wyboru zawodu. Nauczycielem. Wiedziałam o tym doskonale nie tylko ja, ale całe moje otoczenie. Dziś wiem, że byłabym dobrym szefem kuchni lub ogrodnikiem. Wtedy jednak wybór był tylko jeden. 
 
Gdybyś mogła posiadać jakąś supermoc, co byś wybrała? Dlaczego?

Chciałabym umieć czytać w ludzkich myślach. To zabójcza umiejętność, wiem, ale być może udałoby mi się lepiej zrozumieć niektórych ludzi wokół mnie. 

Jaki film zawsze poprawia Ci humor?

Może film to nie, ale raczej gatunek. Kino familijne, promujące cenne wartości i ciepłe uczucia. Zazwyczaj, gdy obejrzę coś takiego w weekend, od razu czuję się podbudowana. 

Czy masz jakiś własny sposób na to, jak się zrelaksować po trudnym dniu? Co to takiego?

Gorąca kąpiel. Nic tak nie odpręża i relaksuje, jak ciepła woda. Odpowiednio przygotowana kąpiel pomaga na wiele dolegliwości z przeżytego dnia: ból mięśni, stóp, głowy, a nawet oczu. 

Gdybyś mogła urodzić się w innej epoce, jaką byś wybrała?

Zdecydowanie byłby to początek XX wieku. Myślę, że mogłabym się spełniać jako pani domu, żona, matka, guwernantka, czy nawet emancypantka. 

Czy wierzysz w przesądy? Jeśli tak, to w jakie?

Nie lubię omawiać głośno pewnych rzeczy, bo wierzę podskórnie, że się zapeszy i coś tam się  nie uda.  Unikam tego jak ognia. Za to czarne koty uważam za szczęśliwy omen.

Jakiego koloru nigdy, przenigdy na siebie nie założysz?

To jest swoją drogą bardzo ciekawe, bo im starsza jestem, tym więcej kolorów mam we własnej garderobie. Kiedyś nie założyłabym nic zielonego, czy żółtego, teraz bardzo je lubię. Powoli też dojrzewam do koloru czerwonego. 

Koty czy psy?

Przez długie, długie lata mojego dzieciństwa były to koty. Właściwie wychowałam się wśród nich. Ponieważ mieszkałam na wsi, a wśród budynków gospodarskich miejsca jest mnóstwo, bywało, że mieliśmy po 8-9 kotów. Dobrze je poznałam i wiem, że mogą być wiernymi towarzyszami i przyjaciółmi. 
Potem przez długi czas nie miałam zwierzątka, aż 5 lat temu wzięliśmy labradora i od tej pory uważam, że to najlepsze psy na świecie.


Jaka jest Twoja ulubiona pora roku? Dlaczego?

Każda ma w sobie pewien urok, choć rzecz jasna lubię raczej cieplejsze miesiące. Jesienią i zimą palimy w kominku i wtedy jest taki niesamowity klimat. Wiosną czekam niecierpliwie na pojawienie się hiacyntów i tulipanów w ogrodzie. A latem cieszę się spokojem własnego ogrodu, zapachem ziół, szaleństwami wróbli i łopotaniem żagla dającego nam cień. 

Jaka jest Twoja pierwsza myśl, kiedy się budzisz?

Mam w domu dwa bijące zegary, więc słysząc bicie, odliczam. Gdy bije sześć razy, zawsze mam nadzieję, że wybije pięć. :(  Niestety jest bezlitosny.

Wyobraź sobie, że od zawsze marzyłaś o wyjeździe do swojego ulubionego kraju. Zbierasz pieniądze, przekonujesz innych do słuszności swoich decyzji i stało się! Twoje marzenie może się spełnić. Niestety nagle najbliższa Ci osoba zapada na ciężką chorobę. Kiedy wrócisz, możesz już jej nie zobaczyć. Co robisz? Wyjeżdżasz czy zostajesz?

Wydaje mi się, że chyba bym wyjechała. Brzmi to może brzydko lub samolubnie, ale życie to nie serial i wiem, że gdyby się taka szansa nadarzyła, to tylko raz, więc, biorąc pod uwagę nakłady, które już od siebie dałam, musiałabym wyjechać. 

Jaka jest Twoja ulubiona reklama?

Lubię reklamy samochodów, bo mają fajne podkłady dźwiękowe. Zazwyczaj są to piosenki drogi lub romantyczne. Muszę je potem odszukać w sieci i odsłuchać na nowo. 

Czy spełniło się jakieś Twoje marzenie z dzieciństwa?

O tak i to niejedno.  Długo by wymieniać, powiem więc tylko, że robię to co lubię, realizuję sie życiowo, kocham i jestem kochana. Czegóż chcieć więcej?

Lubisz być w centrum uwagi?

Nie. Choć nieustannie powtarzam, że wolę być w tłumie, to niestety nie zawsze mi się to udaje. Bywa, że muszę wyjść przed szereg i bardzo mnie to stresuje. Wtedy się przejęzyczam, czego nie cierpię. 

Jaka jest najśmieszniejsza historia, jaka Ci się przydarzyła?

To odpowiedź do edycji. Póki co nie przychodzi mi nic do głowy. W razie czego dopiszę. 

Wyobraź sobie, że wygrałaś milion złotych. Na co przeznaczyłabyś te pieniądze?

Spłata kredytu. A resztę na przeprowadzkę gdzieś w okolice Karaibów. 

Co Cię najbardziej przeraża?

Świadomość, że mogę stracić kogoś kogo kocham. Obezwładnia mnie taka myśl. 

Czym jest dla Ciebie blogowanie?

Przyjemnością. Lubię to robić, bo to taki namacalny spis tego, ile i co przeczytałam. Uczy mnie to dyscypliny czytania i pisania, narzuca terminowość, każe dążyć do precyzji.  Po prostu to lubię.

No to jest. Fajne te pytania.

piątek, 9 września 2016

Z cyrkiem w świat! czyli Madagaskar 3

Tytuł: Madagaskar 3
Reżyseria: Eric Darnell, Tom McGrath, Conrad Vernon
Scenariusz:  Noah Baumbach, Eric Darnell
Czas trwania: 89 min.
Wytwórnia: Dream Works







Szczerze mówiąc, myślałam sobie w duchu, że szalona czwórka już wyrzekła swoje ostatnie słowo. No bo czego można chcieć więcej, po tym jak się odnalazło swoje korzenie i znalazło stado? 
Jednak trzecia część serii Madagaskar udowadnia bez dwóch zdań, że szalona jazda bez trzymanki dopiero się zaczyna. 

Po tym jak Pingwiny odleciały do Monte Carlo, nasi bohaterowie zdają siebie sprawę, że Afryka nie jest miejscem, w którym chcieliby być. Marzą o powrocie do zoo w Central Parku, gdyż uważają je za swój prawdziwy dom. Zbytnia idealizacja? Hmm, zobaczymy. 

Od razy powiem, że mimo iż nie spodziewałam się po trzeciej części zbyt wiele, to bije ona na głowę obie swoje poprzedniczki. Ta część to świetne połączenie komedii, sensacji i przygody, suto okraszona dobrym humorem, nawiązaniami do kultury masowej i błyskotliwymi dialogami. 

Kiedy Alex, Marty, Melman i Gloria przybywają do Europy i spotykają pławiące się w luksusie Pingwiny, nie wiedzą, że kłopoty przez duże k dopiero nadejdą. Nasi bohaterowie bowiem staną się celem pościgu hycla z prawdziwego zdarzenia socjopatycznej komisarz DuBois, która nie porzuca raz złapanego tropu, a za swoje największe trofeum uważa ... głowę Alexa. Sceny z udziałem komisarz to spektakularne pościgi rodem z Zabójczej broni, zaś sama bohaterka budziła we mnie dreszcz obrzydzenia. Jej opanowanie połączone z demonicznym błyskiem w oku i kompletny brak empatii były straszne. Co nie zmienia faktu, że postać wykreowano kapitalnie. 

Uciekając przed pościgiem, nasi bohaterowie trafiają do podupadającego cyrku Zaragoza i postanawiają przywrócić jego dawną świetność. Dojdzie do bardzo ciekawego pojedynku charakterów między znanymi już bohaterami oraz zwierzętami z cyrku. Na plan pierwszy wysuwają się tutaj lew morski Stefano o przeciętnej inteligencji, prześliczna, choć niezbyt bystra jaguar Gia oraz rozgoryczony, były gwiazdor areny tygrys Witalij. Ale to nie wszystko. Świetne smaczki gwarantuje nam ognisty romans króla Juliana z niedźwiedzicą cyrkową Sonią, desantowe działania Pingwinów oraz francuskie przebieranki szympansów. 
Jakie rozmiary ma najmniejsze kółko przez które może przeskoczyć tygrys? Czy zebry mogą latać, a żyrafa tańczyć na linie? Co to takiego trazpezo americano?  Na te i inne pytania odpowiedź daje nam trzecia część serii. 

Jest bardzo kolorowo, wybuchowo i zaskakująco magicznie. Cyrkowy występ w Londynie to majstersztyk i choć to przecież tylko animacja komputerowa, to ogląda się z drżeniem serca. Fosforyzujące obręcze, ogniste wrotki, fruwające zwierzęta,a  wszystko to w rytm Firewall Katy Perry. Natomiast finałowa scena już w Central Parku to ukoronowanie świetności cyrku Zaragoza. 

Czy nasi bohaterowie wrócą do zoo i czy faktycznie jest ono tym, za czym tak mocno tęsknili? A może już trochę dorośli i ich pragnienia się zmieniły? 
Madagaskar 3 to piękna historia o pokonywaniu własnych lęków i granic, o tym, że najważniejsze jest nie miejsce, w którym jesteśmy, ale bliscy, którzy są przy nas. To także opowieść o dokonywaniu wyborów życiowych, które choć czasem mogą wydawać się szalone i ryzykowne, mogą się też opłacić i zaprocentować. 
Gdyby jedynka i dwójka mnie nie przekonały, to po obejrzeniu trójki, zwę się zadeklarowanym fanem serii Madagaskar. Polecam gorąco seans. Dajcie się porwać magii cyrku Zaragoza.

środa, 7 września 2016

Kate Ling: Samotność odległych gwiazd

Autor: Kate Ling
Tytuł: Samotność odległych gwiazd t. 1
Stron: 304
Wydawca: AMBER








Powieść Kate Ling przemówiła do mnie za pośrednictwem zdjęcia okładkowego i słowa - klucza samotność. 
Sam pomysł umieszczenia akcji w przestrzeni kosmicznej nie jest nowy. Mierzyły się z nim między innymi Beth Revis w trylogii W otchłani czy Amy Kathleen Ryan w Gwiezdnych wędrowcach. Niemniej jednak pomyślałam, że miło byłoby znowu przeczytać coś utrzymanego w tym klimacie.

Ogromny statek Ventura jest statkiem badawczym, a jego zadaniem jest nawiązanie tzw. pierwszego kontaktu. Podróżuje już od ponad 80 lat, a przed nim jeszcze długie, długie lata podróży. Naczelną zasadą rządzącą życiem ludzi na statku jest to, aby ludzkość, która nim podróżuje, dotarła do celu w takim stanie umysłu i z takim dorobkiem kulturalnym, jaki panuje na macierzystej planecie Ziemi. Dlatego pasażerom statku nie wolno tworzyć swojej muzyki, własnych wynalazków, bo jest to traktowane jak naruszenie praw związanych z ochroną dóbr kulturowych. Życie na Venturze jest dość monotonne. Każdy ma  swoje obowiązki we własnej sekcji, w odpowiednim czasie zostanie mu przydzielony partner lub partnerka, potrzebny właściwie tylko do rozrodu i wychowania dzieci. Zresztą z tym rozrodem to też nie jest tak tradycyjnie, gdyż zarodki są kobietom wszczepiane. Być może niewielu tak na to patrzy, ale życie na Venturze przypomina wegetację. 

Przyglądamy się temu oczami 16-letniej Seren, zdradzającej objawy klinicznej depresji. Nastolatki nie cieszy ani perspektywa podjęcia pracy w wybranym dla niej dziale, ani możliwość zawarcia Unii (małżeństwa), a już posiadania dzieci wcale. Najmocniej doskwiera jej fakt, że wszystko jest takie jednolite, zaplanowane z góry, nie ma opcji, by człowiek sam wybrał partnera lub kierował się uczuciami. A zresztą przecież i tak nikt z obecnego pokolenia, następnego i jeszcze kilku kolejnych nie dotrze do planety, z której wysłano sygnał. Więc życie pasażerów Ventury jest tylko misją, której nikt nie doceni, ani nie zobaczy. Kiedy patrzy się na otoczenie Seren i jej rówieśników, dostrzega się objawy tego wypalenia, widać, że mieszkańcy nie są zbyt szczęśliwi, tylko że  jakoś starają się robić to, co do nich należy. Natomiast Seren nie chce się przystosować. Sytuacja staje się jeszcze trudniejsza, gdy zostają ogłoszone przydziały partnerów, a Seren w tym czasie nawiązuje znajomość z Domingo Suarezem, otoczonym nimbem kłopotliwego. Obudzone uczucia sprawiają, że dziewczyna staje się jeszcze bardziej emocjonalna i głucha na rozsądne argumenty członków rodziny.

Czy losy członków załogi wejdą na nowy tor, skoro Ventura zbliża się do orbity planety nazwanej Huxley-13? Czy może to jest właśnie cel ich podróży? Czy planeta nadaje się do zamieszkania, czy też może to kolejny martwy olbrzym?

Pierwsza część trylogii skupia się na zaprezentowaniu życia na statku. Jak już wcześniej wspomniałam, jest ono jednolite, monotonne i sztuczne. Uczucie budzące się między Seren i Domingo jest czymś w rodzaju zalążku buntu, niezgody na istniejący stan rzeczy. Jednocześnie jestem w stanie zrozumieć działania pozostałych, by to zdusić. Taka inność jest zaraźliwa, a stąd już bardzo blisko do buntu i szybkiego upadku morale. Sam klimat tej beznadziei udziela się czytelnikowi, co jest dużym sukcesem ze strony autorki.
Finał powieści za to sugeruje nam, tak przypuszczam, pewną Robinsonadę w tomie drugim, więc może być ciekawie.

Powieść powinna się spodobać miłośnikom kosmicznych klimatów, jednak uprzedzam jest trochę przygnębiająco. Jednocześnie ukazanie ukazanie życia w zamkniętej, szczelnej kapsule jako sielanki, byłoby niewiarygodne. Być może z uczuciami Seren będą mogły się identyfikować jej rówieśnicy. Kiedy dorośli nie rozumieją, a młody człowiek nie widzi dla siebie celu i jeszcze sam dokładnie nie wie, czego chce. To właśnie takim czytelnikom poleciłabym powieść Kate Ling. Być może w stanach ducha Seren, ktoś zobaczy siebie i poczuje się dzięki temu nieco lepiej?

Dziękuję!

niedziela, 4 września 2016

Elisabeth Herrmann: Śnieżny wędrowiec. Przedpremierowo!

Autor: Elisabeth Herrmann
Tytuł: Śnieżny wędrowiec
Stron: 512
Wydawca: Prószyński i S-ka
Premiera: 06.09.2016








Chorwacką mniejszością w Berlinie wstrząsa wiadomość, że odnaleziono szczątki porwanego przed czterema laty 11-letniego Darija Tudor. Dokładne oględziny ciała dają śledczym bardzo interesujące poszlaki, a cała sprawa wraca na wokandę. Jej prowadzeniem, podobnie jak cztery lata temu, ponownie zajmuje się zespół nadkomisarza Lutza Gehringa. Policjant ma wewnętrzne poczucie, że coś im wtedy umknęło, że być może coś przeoczyli i że porwanego chłopca można było uratować. To dlatego tym razem motywuje swój zespół do zdwojenia wysiłków, aby odkryć prawdę, o tym jak Darijo zginął. Ponieważ o porwanie podejrzewano ojca chłopca Darko Tudora, policjant wzywa do pomocy Sanelę Bearę, licząc, że  poczucie więzi i wspólnoty narodowej weźmie górę i na jaw wyjdzie coś ważnego.

Tak w skrócie przedstawia się fabuła najnowszej powieści Elisabeth Herrmann, autorki świetnej powieści wydanej u nas wiosną Wioski morderców. 
Sanela, która już doszła do siebie, po traumatycznych przeżyciach związanych z poprzednią sprawą, obecnie studiuje. Postanowiła zrobić karierę w policji, zaczynając od zdobycia wykształcenia. Kiedy więc Gehring prosi ją o pomoc, początkowo jest niechętna. Jednak jej wrodzona ciekawość wygrywa i kobieta angażuje się w sprawę. Obecna sytuacja rodziców zmarłego chłopca: Darka i Lidy, jest co najmniej zastanawiająca, a rodzina byłego pracodawcy kobiety wydaje się coś ukrywać. W tym momencie Sanela już nie potrafi odpuścić i zatrudnia się w domu Reinartzów. Oczywiście ku zaskoczeniu i wściekłości Gehringa.

Śnieżnego wędrowca czytało mi się świetnie i naprawdę szybko.  Duża w tym zasługa bohaterów, zwłaszcza Saneli, która ma niesamowity zmysł obserwacji i wyciągania wniosków. Jest co prawda niepokorna i za nic ma dobre rady Gehringa, ale dzięki uporowi zdobywa informacje, które pozwalają pchnąć śledztwo do przodu. Jest naprawdę dobrym śledczym i szczerze jej współczułam, że musi jeszcze tyle studiować, aby móc pracować w wymarzonym zawodzie. 
Czytając powieść, mamy też niepowtarzalną okazję przyjrzeć się, jak funkcjonuje chorwacka mniejszość w Berlinie. Starają się zachować język, tradycję i kulturę, a jednocześnie priorytetem jest wzajemna pomoc i wsparcie tym, którzy tego potrzebują. 

Ciężko było mi, jako czytelnikowi, odkryć co naprawdę spotkało małego Darija. Rodzina Reinartz ewidentnie coś ukrywa, ale sprzeczne ze sobą wersje, utrudniają domyślenie się prawdy. Być może dlatego do ostatniego rozdziału czyta się z takim zainteresowaniem i ekscytacją. Co się tak naprawdę stało i kto jest winien? Były mąż, kochanek, pasierbowie, a może bliska sąsiadka? Prawda okazuje się zupełnie inna.

Śnieżny wędrowiec jest nieco mniej drastyczny od Wioski morderców, ale powieść czyta się równie dobrze. To doskonała lektura na deszczowe popołudnie. Studium rozpadu rodziny i doskonały przykład tego, jak pieniądz niesłusznie staje się najważniejszy w życiu człowieka.   
Polecam czytelnikom lubiącym ciekawe historie kryminalne z dobrze zarysowanym wątkiem społeczno-obyczajowym.

 Dziękuję!

piątek, 2 września 2016

Inwazja oBUWowa czyli Dom (każdy chce mieć)

Tytuł: Dom
Reżyseria: Tim Johnson
Scenariusz: Matt Ember, Tom J. Astle
Czas trwania: 94 min.
Wytwórnia: DreamWorks








O istnieniu tej animacji dowiedziałam się przypadkiem ze zwiastunów zawartych na innym dvd.  Moje zaciekawienie tą historią było na tyle silne, że natychmiast dokonałam zakupu i obejrzałam zaraz po otrzymaniu do rąk własnych. 

Sympatyczne z pozoru Buwy to małe, kolorowe stworki z innej galaktyki. Przekonane o własnej wyższości nad innymi istotami, gdy przychodzi taka potrzeba, zbierają swoje buwowe manele i dokonują inwazji. W sumie odbywa się to dość bezboleśnie, gdyż rdzennych bywalców wysyła się na inny kontynent. Tak też staje się z Ziemią. Buwy dokonują kolonizacji, a ludzi wysyłają do... Australii. W końcu było tam tyle wolnego miejsca. Ziemia i ludzkie gadżety przypadają Buwom do gustu i planują zostać tu na dłużej, licząc, że ich odwieczni wrogowie Gorgi, tym razem ich tak szybko nie znajdą. 
Drobny błąd małego Oh, powoduje że stworek staje się persona non grata w swojej społeczności. Zmuszony do ucieczki, przypadkiem poznaje nastoletnią Tip, ukrywającą się przed kosmitami. Zmuszeni do zawarcia tymczasowego sojuszu, bohaterowie udadzą się w podróż, która zrewiduje poglądy Oh'a na ludzi i takie pojęcia jak przyjaźń, lojalność i odpowiedzialność za bliskich.

Trzeba przyznać twórcom filmu, że zarówno pomysł, jak i jego realizacja są naprawdę dobre i powiedziałabym, rozczulające. 
Mały Oh, pragnący mieć przyjaciół, tak naprawdę nie ma zielonego pojęcia co znaczy przyjaźń, dopóki nie pozna Tip. Boleśnie przekona się, jak wielką odpowiedzialnością jest dotrzymywanie słowa, które się komuś dało i jak boli rozstanie. Wygadana i pewna siebie Tip, to w duchu, przestraszona dziewczynka, wciąż tęskniąca za mamą. Czy to możliwe, zaprzyjaźni się z kosmitą odpowiedzialnym za zniknięcie jej mamy?

Bajka, skierowana do młodszego odbiorcy, powinna się spodobać także tym nieco starszym dzieciom. Zabawne są Buwy, które zależnie od stanu emocjonalnego zmieniają swój kolor. Przezabawny jest obecny król Buwów, który ludzkich przedmiotów używa zupełnie inaczej niż to było im przeznaczone, np. taki grill może być dobrą koroną.  Swoją drogą mniemanie Smeka o sobie i traktowanie poddanych przypomina króla Juliana z Pingwinów z Madagaskaru. 
Jak Buwy tańczą i co robi z nimi muzyka? Czy jeśli kot wibruje, to zaraz wybuchnie? Jaki jest przepis na udaną imprezę? I czego chcą Gorgi? 
Dom to zabawna i mądra opowieść o tym, co najbardziej liczy się w życiu. To rodzina i przyjaciele nadają sens naszemu istnieniu, w końcu bez rodziny nie byłoby nas samych.