niedziela, 31 sierpnia 2014

Max Kidruk: Bot

Autor: Max Kidruk
Tytuł: Bot
Stron: 622
Wydawca: AKURAT






Max Kidruk z pochodzenia jest Ukraińcem, a  z wykształcenia  inżynierem energetykiem. Bardzo dużo publikuje i uczestniczy w życiu politycznym kraju. Stopniowo w swojej twórczości skłania się ku fantastyce, w której nietrudno się dopatrzeć wielu elementów naukowych. 
Jego powieść Bot w 2012 roku uznano za najlepszą ukraińską powieść SF. On sam określa ją mianem technothrillera czyli połączenia powieści wojennej, gatunku sci-fi oraz thrillera szpiegowskiego. Można w niej znaleźć dokładne opisy badań naukowych czy najnowszych osiągnięć techniki, ale nie tylko. 
Powieść zaciekawiła mnie już w momencie, gdy o niej wspomniano. Ostatnio do mnie dotarła i od razu zabrałam się do lektury. 
Akcję swojej powieści usytuował Max Kidruk w bardzo egzotycznym miejscu, bo na Pustyni Atakama w Chile. Miało to zapewne na celu zwiększenie tajemniczości całej historii, tym bardziej, że Atakama, jest ponoć najgorszą z pustyń.  W tajnym laboratorium dochodzi do nieprzewidzianych wydarzeń, a stąd już blisko do tego, żeby cały projekt wart miliardy dolarów, skończył się fiaskiem. Niedługo potem jadący opustoszałą drogą mężczyzna, potrąca stojącego na poboczu półnagiego chłopca. Zabiera go do szpitala, gdzie poddany rezonansowi magnetycznemu chłopak, dosłownie eksploduje na stole.
Tymczasem młody, zdolny programista Tymur Korszak, dostaje propozycję pracy w tymże właśnie laboratorium. Zleceniodawcy bardzo zależy na czasie i proponuje naprawdę duże pieniądze. Młodzieniec, który niebawem ma się żenić, postanawia skorzystać z propozycji. Chodzi przecież tylko o stworzony przez niego trzy lata temu kod do gry komputerowej. Pestka. Tymur zostawia wściekłą narzeczoną i wyjeżdża, nie przeczuwając, co go czeka. 
Na miejscu okazuje się, że kod stworzony przez Tymura został użyty do zupełnie czegoś innego. Ekipa uczonych pracowała nad modelem wojownika, zdolnego wytrzymać w każdych warunkach i posłusznego każdemu poleceniu. Zaszokowany młodzieniec jest świadkiem nie tylko wzmożonych procedur bezpieczeństwa, ale też zmęczenia i wyczerpania wszystkich pracowników, którzy wręcz odchodzą już od zmysłów.
Czym dokładnie są Boty i jak funkcjonują? Do czego są zdolne i dlaczego uciekły? Tego nie zdradzę, bo odebrałabym innym czytelnikom przyjemność z odkrywania tajemnicy, mogę tylko powiedzieć, że jak to w tego typu historiach bywa, projekt wymknął się spod kontroli swoich twórców, którzy w pracy nad nim, przekroczyli chyba wszystkie możliwe granice. Co gorsza, mimo że sytuacja jest już naprawdę poważna, oni nadal nie widzą, że popełnili gruby błąd, a obawiają się tylko o inwestycję. Tymurowi przyjdzie walczyć o życie i nie raz zatęskni do swojej ciepłej posadki i kochającej go narzeczonej.
Trzeba przyznać, że autor miał naprawdę fajny pomysł i widać od razu, że z wielką pasją go zrealizował. Wszystko jest dokładnie opisane, gdzie trzeba, zilustrowane i czytelnik naprawdę nie może się nudzić. Historia utrzymana jest w klimacie sensacyjnej strzelanki, więc z pewnością dobrze by się oglądała jako film. Oprócz tego zachęca do refleksji i namysłu nad tym, gdzie jest granica, której w nauce przekraczać się nie powinno. Ile razy już tak było, że dzieło obróciło się przeciw swojemu twórcy i stało się zagrożeniem dla ludzkości? Tutaj jest podobnie. Przyznam, że obserwując Boty w działaniu, w tym, jak próbują upodobnić się do ludzi, (a i tak nigdy się im to nie uda, bo czegoś im zabrakło) niejednokrotnie miałam ciarki na plecach.
Mimo sporej objętości, bo ponad 600 stron, powieść czyta się szybko i nie ma czasu na nudę.
Myślę, że fani gier komputerowych, miłośnicy wszelkiego rodzaju teorii spiskowych, a także thrillerów z pewnością będą zadowoleni, czytając tę powieść.


Dziękuję!

czwartek, 28 sierpnia 2014

Emmy Laybourne: Monument 14. Niebo w ogniu

Autor: Emmy Laybourne
Tytuł: Monument 14. Niebo w ogniu. (t.2)
Stron: 252
Wydawca: Rebis







Tamten dzień zaczął się tak samo, jak wszystkie poprzednie. Autobus wiózł dzieci do szkoły. Nie dotarł jednak do celu. Najpierw niespodziewanie zaczął padać duży grad i autobus wpadł w poślizg. Grupa nastolatków i młodszych dzieci schroniła się w pobliskim supermarkecie. Powietrze uległo skażeniu, więc supermarket stał się nie tylko schronieniem, ale i więzieniem. Było to jednak miejsce uprzywilejowane; wewnątrz było ciepło, sucho, a wyposażenie sklepu i towary, które w nim sprzedawano, mogły wystarczyć do życia na długie miesiące. Na zewnątrz natomiast świat uległ rozpadowi. Skażenie różnie działało na ludzi, zależnie od grupy krwi. Jedni wpadali w paranoję, inni stawali się agresywni, a jeszcze inni będą w przyszłości bezpłodni. Oprócz tego, niemal wszystko co znalazło się na zewnątrz uległo rozkładowi pod wpływem dziwnej, białej piany. 
W części pierwszej czytelnik mógł obserwować, jak grupa zupełnie różnych od siebie dzieciaków, daje sobie radę w sytuacji zamknięcia. Niejeden okazał się w czymś dobry lub przodujący, ale byli i tacy, co w ogóle nie potrafili stanąć na wysokości zadania. 
W finale części pierwszej bohaterowie dowiedzieli się, że na lotnisku w Denver trwa ewakuacja ocalałych w bezpieczne, nieskażone rejony. Grupa uległa podziałowi. Dean, Astrid oraz troje młodszych dzieci (Chloe, Henry i Caroline) zdecydowali się zostać w supermarkecie. Decyzja Deana i Astrid była podyktowana ich grupą krwi; gdyby wpadli w szał, wszystko by zaprzepaścili. 
Pozostali z Niko, Alexem, Shalią i Josie na czele, spakowali się do swojego rozklekotanego autobusu i wyruszyli w długą i niebezpieczną podróż.
Początkowo wydaje się, że gorszej decyzji nie mogli podjąć. Maluchy źle znoszą podróż i skażenie, mimo masek i grubej warstwy ubrań, autobus jedzie strasznie wolno, a w dodatku w ciemnościach czai się groza, często w zdegenerowanej, człowieczej postaci. Bohaterowie staną także w obliczu utraty autobusu i pieszej podróży. Czy w ogóle mają szansę dotrzeć na miejsce ewakuacji? Czy napotkani pod drodze ludzie bardziej im pomogą czy zaszkodzą? 
Pozostali w supermarkecie tylko na pozór mają lepiej.  Kilka razy, ktoś próbuje staranować bramę i dostać się do środka. Jedno z bliźniaków zaczyna chorować po ugryzieniu przez szczura. Niespodziewanie wraca Jake, a niedługo potem na dachu pojawia się grupa, opanowanych przez paranoję i urojenia, kadetów. Jak poradzą sobie Astrid i Dean? 
Druga część cyklu ma dwóch narratorów, co jest logiczne, z racji, że grupa się rozdzieliła. Wydarzenia w supermarkecie relacjonuje Dean, który jako jedyny "dorosły" mężczyzna musi wejść w rolę opiekuna przybranej rodziny. O pasażerach autobusu, opowiada Alex; jego relacja jest skierowana do brata, o którego bardzo się martwi.
Niebo w ogniu to godna następczyni swojej poprzedniczki. Nie ma tu czasu na nudę. Świat obserwowany oczyma nastolatków przygnębia szarością i  przeraża brutalnością. Nie ma tu miejsca na bohaterstwo i doniosłe czyny. Jest twarda, groźna rzeczywistość i trzeba sobie z nią radzić, dlatego bohaterowie robią co mogą i na tyle ile mogą, bo, bądźmy szczerzy, grupka dzieciaków, niewiele może zrobić. 
Sceny finałowe sugerują, że tak właściwie, to na tym historia mogłaby się już zakończyć. Ale katastrofa przecież nagle się nie skończy, niczym ucięta nożem wstążka. Wydarzenia wciąż mogą toczyć się dalej, trzeba tylko nadać im bieg. Wygląda na to, że autorka tak właśnie zrobiła, gdyż już niebawem czeka nas spotkanie z częścią trzecią zatytułowaną Wściekły wiatr.

Dziękuję!

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Cassandra Clare: Miasto upadłych aniołów

Autor: Cassandra Clare
Tytuł: Miasto upadłych aniołów
Cykl: Dary Anioła, t.4
Stron: 434
Wydawca: MAG





Cykl Dary Anioła, to tak naprawdę dwie trylogie, z czego zdałam sobie sprawę, tuż po zakończeniu Miasta Szkła. Oczywiście pewne wątki są kontynuowane, ale granicę widać wyraźnie, tym bardziej, że w części trzeciej wiele spraw i problemów zostało rozwiązanych, było nawet kilka miłosnych happy endów. Trzecia część cyklu dosłownie wgniatała mnie w fotel. Od książki nie mogłam się oderwać, bo z rozdziału na rozdział robiło się coraz ciekawiej, a samo zakończenie było i zjawiskowe i zaskakujące, a przede wszystkim zadowalające dla czytelnika. Mój zachwyt był niezmierzony, dlatego sięgnęłam po tom 4. Z trudem wytrzymałam ten jeden dzień przerwy, kiedy paczka od Mamy ku mnie zmierzała. 
Od wydarzeń w Idrisie, kiedy to Nocni Łowcy solidarnie wraz z Podziemnymi zwarli się w walce z armią demonów Velantine'a, minęły dwa miesiące. Zapanował pokój i wreszcie bohaterowie mogą się skupić na sprawach dla nich ważnych. Clary rozpoczyna szkolenie Nocnego Łowcy, a oprócz tego może mówić, że Jace to jej chłopak, jest więc bardzo szczęśliwa. 
Trwają przygotowania do ślubu Jocelyn i Luke'a. Alec Lightwood odbywa podróż swojego życia w towarzystwie ukochanego Magnusa, a Simon próbuje się odnaleźć w nowej dla siebie rzeczywistości. Bycie nastoletnim wampirem nie jest łatwe; nagle stał się atrakcyjny dla wielu dziewcząt, które do tej pory go nie zauważały, musi także pić krew, co trochę go obrzydza, ale nie to jest jego największym kłopotem. Simon jest jedynym wampirem, który może chodzić w świetle dziennym, a w dodatku na czole ma znak, który uniemożliwia komukolwiek skrzywdzenie go. Efekty takich prób będziemy śledzić w kolejnych rozdziałach książki. Ciekawe, że z niepozornego przyjaciela głównej bohaterki, autorka uczyniła postać naprawdę wyjątkową, a przy tym ważną dla całej fabuły. Czasami wręcz miałam wrażenie, że Nocni Łowcy bez Simona, by zginęli. 
Szybko okazuje się, że na terytoriach wampirów, wilkołaków oraz faerii, ktoś zabija Nocnych Łowców. Początkowo śledztwo idzie jednak dość mozolnie, gdyż ( takie odniosłam wrażenie) bohaterom jakby trudno się pozbierać. Akcja toczy się dużo wolniej, cała intryga krystalizuje się wyjątkowo długo. To czego autorka unikała w poprzednich częściach, tu niemal staje się główną osią fabuły. Pod wpływem podszeptów jednej wampirzycy, Alec zaczyna wątpić w Magnusa i popełniać kolejne głupoty. Simon nie umie zdecydować, którą z dziewcząt lubi bardziej, więc chwilowo żadnej nie mówi o tej drugiej. Isabelle odsłania swoją ludzką stronę, bo ku swojemu zaskoczeniu zaczyna się zakochiwać. Najgorzej dzieje się jednak z Clary i Jace'm. To co miało być wspaniałym początkiem pięknego związku, traci swój żar i ten dawny pazur. Właściwie cały Jace jakby traci pazur i tę ostrość. Z walecznego i pewnego siebie mistrza ciętej riposty nie zostało prawie nic.  Niepewny własnej tożsamości, podatny na podszepty ciemnej strony mocy, Jace oddala się od Clary. Koszmarne sny i krwawe wizje, których doświadcza sprawiają, że młodzieniec zamyka się w sobie. Być może gdyby powiedział przyjaciołom o wszystkim wcześniej, cała historia potoczyłaby się inaczej, a tak sekrety doprowadzają do tragedii.
Nie wiem, co prawda, jak będzie z częścią szóstą, ale na dzień dzisiejszy, mogę powiedzieć, że część czwarta jest zdecydowanie najsłabsza i trąca nudą. Pierwsze trzy tomy przyzwyczaiły czytelnika do szybkiej akcji, ciekawych rozwiązań i ciągłego dziania się. Tom czwarty skupia się głównie na rozterkach uczuciowych bohaterów, a główna intryga objawia się w zasadzie na samym końcu. Nie to, żeby czytało się źle, bo było całkiem sympatycznie, ale kiedy po lepiej przychodzi gorzej, to trudno jest się tym cieszyć. Jest to pewna degradacja i tyle. Plusem są nowi bohaterowie: Kyle, Camille i Maureen, bo przynoszą ze sobą nowe wątki. Ale cały czas wszystko kręci się i tak wokół tego co było. Jedyne, co czytelnik może zrobić, to pogodzić się z faktem, że każdy cykl zalicza w końcu tendencję spadkową i tylko od autora zależy, czy na nowo się wzbije, czy już zupełnie padnie. 
Co będzie dalej? Zobaczymy.

sobota, 23 sierpnia 2014

Lois Lowry: Dawca

Autor: Lois Lowry
Tytuł: Dawca
Cykl:  Tetralogia Dawcy
Stron: 292
Wydawca: Galeria Książki




Często powtarzam, że piękno i siła tkwi w tym, że różnimy się od siebie. To różnice sprawiają, że jesteśmy oryginalni i wyjątkowi. Gdyby wszyscy byli tacy sami, byłoby nudno i monotonnie. 
Mówi się także, że to różnice i wszelka inność prowadzą do nieporozumień i konfliktów, że gdy do głosu dochodzą ludzkie emocje, wszystko zaczyna się psuć. 
Wizja ujednoliconego społeczeństwa, sztucznie warunkowanego przez władze, które za wszelką cenę chcą sobie podporządkować jednostkę, nie jest nowa. Pisał o  niej już sam Jonathan Swift w Podróżach Guliwera, ale prawdziwym wysypem tego typu historii jest wiek XX, który zaowocował Rokiem 1984 G. Orwella, Nowym, wspaniałym światem A. Huxleya, czy powieścią My J. Zamiatina. Jednym z lepszych obrazów filmowych z tego tematu jest, moim zdaniem, Equilibrium w reżyserii Kurta Wimmera.
Obecnie takich historii mamy mnóstwo, nawet w kategorii młodzieżowej, więc cykl autorstwa Lois Lowry, może już nie zwrócić takiej uwagi. A szkoda. Nie tylko dlatego, że pierwsza część cyklu jest dość stara, bo została napisana w 1993 roku, ale głównie dlatego, że język jakim jest opowiedziana i wizja świata, która w ten sposób powstaje, naprawdę zasługują na uwagę.
Społeczeństwem, w którym żyją bohaterowie Dawcy, rządzi zasada jednakowości. Każdy, w odpowiednim czasie,  dostaje tyle samo, co bliźni. Każdy ma męża lub żonę, dwoje (tylko!) dzieci, dom, przypisaną, ze względu na preferencje, pracę. Nie ma konfliktów, złych snów, emocji, niewygodnych pytań. Doprecyzowano nawet sam język, pozbawiając go frazeologizmów czy dwuznaczności. Nie mówi się o rodzinie, a o komórce rodzinnej. Odpowiednio dobrane surogatki rodzą dzieci, które dopiero w wieku 3 lat trafiają do opiekunów. Zgodę na małżeństwo otrzymuje się dopiero po kilku latach dokładnych obserwacji. Każdy wykonuje pracę, do której go przypisano, nie grymasi, nie leni się, nie robi fuszerki, bo wie, że służy całości. Wyeliminowano klęski żywiołowe, zapanowano nad klimatem, zapobiegnięto wojnom, nie ma rozwodów, niezadowolenia, niepokojów społecznych. Wszyscy są zadowoleni, najedzeni, wyspani, nie mają pragnień, działają jak dobrze naoliwione maszynki.
Jonasz jednak czuje, że jest inny. Jego odczucia znajdują potwierdzenie w rzeczywistości, gdy podczas ceremonii nadawania zawodu, zostaje wybrany do szkolenia na Odbiorcę wspomnień. Jest to bardzo unikalna profesja, bo w społeczności jest tylko jeden Odbiorca i w zasadzie wolno mu znacznie więcej niż pozostałym. W trakcie szkolenia, które polega głównie na przekazywaniu obrazów, kolorów i wrażeń dotykowo - wizualnych, Jonasz z bólem przekonuje się, z ilu rzeczy zrezygnowano i czego tak naprawdę pozbawiono ludzi, by mogło powstać takie społeczeństwo. Pozornie jest ono lepsze, ale czy szczęśliwe i równie głębokie? Odpowiedź na wszystkie wątpliwości czai się tuż pod powierzchnią. 
Czy wszędzie jest tak samo? Już niebawem Jonasz stanie w obliczu decyzji, która zmieni nie tylko jego samego, ale i całą społeczność. Być może też uratuje kogoś przed śmiercią, jeśli tylko znajdzie w sobie dość odwagi i uporu. 
Muszę powiedzieć, że Dawca, mimo niewielkiej objętości, naprawdę robi wrażenie. Autorka, oczami Jonasz, stopniowo odsłania kulisy działania komórek rodzinnych, opieki nad starszymi oraz najmłodszymi, szkolenia nowych specjalistów. Początkowo są to tylko przebłyski, niczym pasma kolorów, które Jonasz zaczyna widzieć. Z czasem jest tego coraz więcej i wizja robi się coraz mroczniejsza i przerażająca. 
Napisana prostym językiem, bez ubarwień historia ma jedno proste, ale piękne przesłanie. Ludzkie wspomnienia i doświadczenia minionych pokoleń to największy skarb ludzkości, to mądrość i siła. Nie wolno z nich rezygnować, choćby nawet bolały. Inaczej zamienimy się w bezduszne automaty, które zamiast żyć, będą zwyczajnie wegetować. 
Polecam powieść Dawca i już niecierpliwie czekam na część drugą o sugestywnym tytule Skrawki błękitu
Z ciekawości obejrzałam także sobie trailer do filmu Dawca pamięci, który do polskich kin wchodzi już 22 sierpnia. Od razu widać, że film będzie różnił się od książki, ale myślę, że warto skonfrontować go z książką.


czwartek, 21 sierpnia 2014

Cassandra Clare: Miasto szkła

Autor: Cassandra Clare
Tytuł: Miasto szkła
Cykl: Dary Anioła, t.3
Stron: 526
Wydawca: MAG





W finale części drugiej Clary niespodziewanie dowiaduje się, jak obudzić ze śpiączki Jocelyn. Wymaga to jednak wizyty w legendarnym Idrisie, ojczyźnie wszystkich Nocnych Łowców. Do miasta nie da się wejść ot tak, wymagane jest zaproszenie rady, oprócz tego należy otworzyć portal, by móc się tam przemieścić. Już na wstępie wszystko jednak idzie nie tak. Lightwoodowie zostają zaatakowani przez demony, Jace, chcąc nie chcąc musi zabrać ze sobą Simona, a Clary razem z Lukiem przechodzi przez zupełnie inny portal, bo na pierwszy nie zdążyła. To jednak nie koniec kłopotów. 
Nastroje w Idrisie nie są najweselsze. Krążą plotki o tym, że Valentine powrócił i ma w swym posiadaniu już dwa z trzech darów Razjela. Do kompletu, który tworzą Kielich i Miecz brakuje mu tylko Lustra. Jak to zwykle bywa, doświadczeni Łowcy niechętnie w to wierzą, a młodych nikt nie chce słuchać. Zapowiada się bardzo ciekawa przeprawa. 
Z przyjemnością stwierdzam, że trzecia część cyklu, która zamyka pierwszą trylogię, jest równie dobra, co jej poprzedniczki. Czytałam ją z zapartym tchem aż do finału, a potem głowa mi nie chciała przestać pulsować od nadmiaru wrażeń. 
Głównym wątkiem trzeciego tomu jest zrównanie wszystkich ras w prawach oraz ich zjednoczenie w walce ze wspólnym wrogiem. Prawda jest taka, że Nocni Łowcy to tylko jedna z ras, są jeszcze przecież lykantropy, wampiry oraz faerie. Tylko solidarna walka ramię w ramię, odrzucenie uprzedzeń i niechęci, przyniesie im zwycięstwo z armią demonów Valentine'a. Dużą rolę odegrają tu umiejętności Clary. 
Oprócz tego czytelnik zyskuje kolejne informacje na temat przeszłości Jocelyn, Luke'a oraz innych członków Kręgu, a więc pośrednio dowiadujemy się coraz więcej na temat samego Valentine'a. 
Na scenę wchodzą nowe postaci, z których największą rolę odegra tajemniczy Sebastian. 
Tymczasem Clary i Jace wciąż nie mogą dojść do porozumienia ze sobą i tym, co ich łączy. Podskórnie czują, że nie są spokrewnieni, nie potrafią przestać się kochać, a jednocześnie niepewni prawdy, wciąż się ranią. Jace dodatkowo przeżywa rozterki związane ze swoim pochodzeniem; czy faktycznie jego przeznaczeniem jest być tym złym? 
W części trzeciej każda z postaci otrzymuje to, na co zasłużyła. Wszystkie wątki zostają zgrabnie pokończone i znów na uwagę zasługuje poprowadzenie postaci Simona, który przeszedł naprawdę długą drogę oraz Aleca, który wykazał się dużą odwagą. Trochę mało w tym wszystkim było Isabelle, a szkoda, bo uważam, że z tej postaci sporo można by jeszcze wyłuskać.  Mam nadzieję, że autorka nadrobi to w kolejnych częściach.
Według mnie do najlepszych scen, oprócz tych końcowych związanych z walką, należy ta, w której Valentine rozmawia z Razjelem. Tak właśnie sobie to wyobrażałam i bardzo mi się to podobało. 
Ci, którzy kibicowali wątkowi romansowemu także będą usatysfakcjonowani, wszystko zostaje ładnie wypowiedziane i dopowiedziane. 
Epilog zawiera pewne drobne aluzje, które jednak łatwo zignorować. Gdyby nie powstały kolejne części, cykl mógłby się spokojnie zakończyć na tym właśnie tomie. Do tego momentu nie wiedziałam, że są to dwie trylogie, dlatego lekko się zaskoczyłam.
Książki Cassandry Clare czyta się lekko i aż strony furkoczą. Takiej lekkości, dowcipu, sympatycznych postaci i zwrotów akcji życzyłabym sobie w każdej czytanej serii. Te książki aż chce się czytać i naprawdę trudno się od nich oderwać, celem dopełnienia domowych obowiązków. 
Na koniec wyznam, że martwi mnie tylko jedna rzecz: tom ostatni ukazuje się pod koniec września. Nie mam pojęcia jak wytrzymam tak długo, więc może to, że zaczęłam czytać tak późno ma jakiś plus. Z tej dziwacznej perspektywy czekam teraz choć trochę krócej. 
Wciągnęło mnie, wiem. I bardzo mnie to cieszy!

wtorek, 19 sierpnia 2014

Kevin Crossley - Holland: Bransoletka z kości

Autor: Kevin Crossley - Holland
Tytuł: Bransoletka z kości 
Stron: 332
Wydawca: Bellona




Bransoletkę z kości chciałam przeczytać, odkąd się tylko pojawiła. Tak naprawdę przemówiła do mnie okładka i hasło Wikingowie. Opis treści z tyłu okładki obiecuje czytelnikowi  podróż pełną niebezpieczeństw, niezwykłych przygód raz poznanie nietuzinkowych bohaterów.  Obecnie jestem po lekturze i chciałby się rzec: obiecanki cacanki...
No właśnie. 
Początek książki jest bardzo obiecujący. Na wstępie otrzymujemy dokładny spis postaci ludzkich i boskich, a także mapkę ilustrującą trasę podróży głównej bohaterki. W wielu książkach takiej mapki na ogół brakuje, a dla mnie okazuje się ona bardzo przydatna. Lubię od czasu do czasu na nią zerkać, tak dla orientacji. 
Główną bohaterką jest 15-letnia Solveig, córka Halfdana  z zacnego i szanowanego rodu Wikingów. Dziewczyna jest mocno związana z ojcem, gdyż jej matka zmarła przy porodzie, a z macochą nie potrafi i nie chce się porozumieć. Gdy ojciec dziewczyny wyrusza bez pożegnania w długą podróż do Konstantynopola, w powieści zwanego Miklagardem, Solveig bez wahania wyrusza za nim. Bez przygotowania, w maleńkiej, jak łupina orzecha łódeczce, jest skupiona tylko na jednym: chce odnaleźć ojca i dołączyć do niego. Bohaterka ma dużo szczęścia, gdyż zostaje przyjęta na statek szypra i kupca Czerwonego Ottara  i wraz  z jego rodziną będzie odbywać dalszą podróż. 
Podróż będzie długa i niebezpieczna; Solveig nie raz przekona się, że światem rządzi pieniądz, dla którego ludzie są w stanie zrobić wszystko, a wówczas nie liczą się żadne sentymenty. 
Możliwe, że patrząc na okładkę książki, zasugerowałam się trochę cyklem J. Flanagana Drużyna.  Oczekiwałam historii spod znaku powieści drogi, która będzie skrzyła się dowcipem i pomysłowymi rozwiązaniami i którą będzie się czytało z zapartym tchem do ostatniej strony. Tymczasem...
Mamy tutaj co prawda powieść drogi, temu zaprzeczyć się nie da. Jednak im dalej w książkę, tym bardziej rosła moja irytacja. Dlaczego? 
Otóż książka zawiera bardzo mało opisów. Partie dialogowe przeważają nad opisowymi, których tu mamy na lekarstwo. Nikt nie lubi zbyt długich wynurzeń autorskich to fakt, ale powieść bez opisów jest po prostu sztuczna i nudna. Bransoletka z kości jest powieścią drogi, wspaniałej morskiej podróży, widzianej oczami dorastającej dziewczyny. Opisy miejsc i rzeczy, które widzi, powinny być ciekawe i świeże. Zamiast tego mamy niemal same dialogi, co często owocowało tym, że na początku rozdziału trzeba się było domyślać, co się dzieje i kto do kogo mówi. Książka miała być skierowana głównie do młodzieży, a sama wiem z doświadczenia, że jeśli nie dasz młodemu człowiekowi opisu, który jest bazą, to z samego dialogu niestety nic nie wyczyta.
Wiele do życzenia pozostawia także osoba Solveig. Bardzo mało się na jej temat dowiadujemy. Kocha ojca, jest zdeterminowana, by go odnaleźć i umie rzeźbić, choć to ostatnie wychodzi jej kiepsko, bo ciągle coś jej to uniemożliwia. Podobnie jest z innymi bohaterami, niby są, a jakby ich nie było. Krzyczą, coś tam robią, ale w ogóle nie dowiadujemy się niczego na temat ich wyglądu, pragnień, ambicji. Zabrakło głębi. A najgorsze jest to, że po uważnym przeczytaniu książki, niewiele na jej temat mogę powiedzieć.
Być może założeniem autora było stworzenie prostej, lekkiej historii. Sęk w tym, że wyszło aż za prosto i za lekko. Nie było obiecanych przygód i niezwykłych przeżyć. Wszystko oparło się o banał, a zakończyło czytelniczym zniecierpliwieniem i irytacją oraz poczuciem, że straciłam popołudnie na coś, co w ogóle nie było tego warte. 


niedziela, 17 sierpnia 2014

Cassandra Clare: Miasto popiołów

Autor: Cassandra Clare
Tytuł: Miasto popiołów
Cykl: Dary Anioła, t.2
Stron: 442
Wydawca: MAG






Miasto popiołów jest bezpośrednią kontynuacją Miasta kości. 
Akcja drugiego tomu zaczyna się w zasadzie od momentu, na którym zatrzymała się część pierwsza. Po iście epickim spotkaniu z Valentinem, Clary i Jace, każde na swój sposób, próbują jakoś przetrawić rewelacje, którymi ich zarzucił.
Clary mieszka u Luke'a, odwiedza wciąż nieprzytomną mamę w szpitalu i nieudolnie próbuje zbudować z zakochanym w niej Simonem coś na kształt związku. Tymczasem Jace, pozornie osamotniony, staje przed problemem, jakim jest jego pochodzenie. O ile w części pierwszej prym wiedli nastoletni Nocni Łowcy, o tyle w tomie drugim do głosu dochodzą ci starsi; dorośli, opiekunowie, rodzice. Do Instytutu przybywają rodzice Aleca i Isabelle, Maryse i Robert Lightwoodowie. (choć Roberta mamy tu znikomą ilość). Adoptowany i wychowany przez Lightwoodów, Jace teraz jest oskarżany o to, że jest szpiegiem Valentine'a, bo skoro jest jego synem, to nie może być przeciw niemu. Przybyła do Instytutu Inkwizytorka, zamiast szukać prawdy, jest negatywnie nastawiona do młodzieńca. Butny i zuchwały Jace, naprawdę znajdzie się w patowej sytuacji. Jeszcze tak do końca nie wie, jak traktować Valentine'a, choć wszelkie oskarżenia i aluzje o współpracę z Morgensternem, złoszczą go.
Zahamowaniu ulega także wątek miłosny, który tak dobrze się zapowiadał. Clary i Jace w obliczu przykrej prawdy, jakoby mieliby być dziećmi wspólnych rodziców, miotają się pomiędzy tym, co się dzieje w ich sercach, a tym, czego wymagają od nich społeczne konwenanse. Uważny czytelnik od razu domyśli się, że tak naprawdę bohaterowie nie są ze sobą spokrewnieni. Są postaci, które o tym wiedzą, ale nie są pewne, są aluzje królowej faerii, jest wreszcie zachowanie samego Valentine'a. Tym przyjemniejsze jest zastanawianie się, który z bohaterów jest prawdziwym bratem Clary. Sama próbowałam zgadywać i już mogę powiedzieć, że nie miałam racji. Prawda okazała się znacznie ciekawsza i lepsza.
Miłym zaskoczeniem był dla mnie wątek Simona. Wierny przyjaciel głównej bohaterki, beznadziejnie w niej zakochany, wychodzi wreszcie z cienia oraz piętna okularów i gier komputerowych, stając się jednym z głównych bohaterów i to nie byle jakich. Zmiana, jaka się w nim dokona, będzie niezłą próbą przyjaźni dla niego i Clary, ale także szansą, by spojrzeć na przyjaciółkę z nieco innej strony.
Sama Clary odkryje w sobie pewną umiejętność, która niebawem ( w tomie 3) przyda się całej społeczności Nocnych Łowców. 
Drugą część czyta się dobrze i sprawnie. Po pierwsze dlatego, że chciałoby się wiedzieć, czy główni bohaterowie poznają prawdę, czy autorka każe im jeszcze zaczekać i odrobinę dłużej pomęczy czytelników. Po drugie dlatego, że dialogi nadal są błyskotliwe i cięte, a bohaterowie sympatyczni. Autorka nie bała się poddawać ich przemianom i licznym próbom, co sprawiło, że są prawdziwsi i głębocy, a nie papierowi. Bardzo dobrze też stało się, że nasza zakochana dwójka nie jest płaczliwa i wzdychająca. Wątek miłosny jest tu ważny, to fakt, ale ważniejsze są inne sprawy i to na nich Jace i Clary starają się skupić. Stopniowo rozpędu nabiera także wątek tożsamości seksualnej Aleca, a jego niekiedy żartobliwe potraktowanie na szczęście nie czyni całej sprawy zbyt drażliwą. Warto wspomnieć też o Luku, który świetnie sprawdza się w roli przywódcy watahy oraz przybranego ojca Clary. Obiecujące jest także zakończenie, które sugeruje, że część trzecia będzie baaardzo ciekawa. 
To wszystko i sporo innych rzeczy, o których teraz nie pamiętam, bo piszę na gorąco, sprawiają że książka jest naprawdę fajna.  I tylko jednego żałuję, że nie sięgnęłam po nią wcześniej, choć wtedy musiałabym dłużej czekać na finałową część szóstą, która ukazuje się już pod koniec września.

piątek, 15 sierpnia 2014

M. Weiss & T. Hickman: Tajemnica smoka

Autor: Margaret Weiss & Tracy Hickman
Tytuł: Gniew smoka
Tytuł cyklu: Smocze okręty Vindrasów, cz. 2
Wydawca: Rebis
Stron: 588





Tajemnica smoka to druga część serii  Smocze okręty Vindrasów autorstwa M. Weis i T. Hickmana. Na pierwszą część Smocze kości, trafiłam przypadkiem i bardzo mi się spodobała. Czytałam ją jednak na koniec wakacji i gdy zaczął się rok szkolny, niestety pod nawałem obowiązków, zupełnie o niej zapomniałam. Od tamtej pory minęły dwa lata, aż wstyd się przyznać. Tego lata sięgnęłam po część drugą. 
Dla przypomnienia. 
Głównym bohaterem jest młody i zuchwały Skylan Ivorson, syn wodza plemienia Torgunów. Jest to  to lud morski, utrzymujący się głównie z łupieżczych wypraw, sposobem bycia i życia przypominający Wikingów. Dzięki swoim niezwykle szybkim okrętom, z zaklętymi w nich smokami, które w razie czego można przywołać na pomoc, są właściwie niepokonani. Kiedy poznajemy Skylana, jego przyjaciół oraz problemy całego plemienia, okazuje się, że bogowie zajęci własną wojną, przestali dbać o swoich wyznawców. Wprawy nie przynoszą łupów, pola - plonów, a na dodatek do wybrzeży przybija okręt pełen ogrów, nienastawionych pokojowo.
Dalsze wydarzenia, w których spory udział będzie miał Skylan oraz jego przyjaciele Garn oraz Aylaen, doprowadzą do katastrofy i skażą plemię Torgunów na tułaczkę po morzach. Skylana nie dało się polubić; zachowywał się jak współczesny celebryta; myślał tylko o sobie, za nic miał zasady, świętości czy dobro bliskich. Wszystko to w finale części pierwszej doprowadziło do tego, że Skylan i jego załoga stali się niewolnikami żołnierzy Oranu, którzy pojmali ich po to, by wzięli udział w wielkiej grze. 
To dlatego na początku powieści nastroje bohaterów są kiepskie. Ludzie Skylana, mimo że jest ich wodzem, stracili do niego zaufanie, a  Aylaen, zrozpaczona po śmierci ukochanego Garna, nie chce mieć ze Skylanem nic wspólnego. 
To, co spotka bohaterów w stolicy, kojarzyło mi się z historią grecko - rzymską. Ustrój Oarnu oparty na pracy niewolników, państwo rządzone przez Cesarzową, duża rola religii i kapłanek, gra rozgrywana za pomocą żywych pionków, przypominająca upragnione przez lud igrzyska.
Początkowo nic nie zapowiadało, aby Skylan się zmienił. Nie rozumiał, co jego załoga ma mu za złe, nie chciał wziąć odpowiedzialności za własne decyzje, czy choćby przyznać się do błędu. Z czasem jednak pod wpływem kolejnych wydarzeń, poznanego niewolnika ogra oraz niepełnosprawnej Chloe, młodzieniec na wiele spraw zaczyna patrzeć inaczej, a co za tym idzie, więcej rozumieć. 
W bardzo ciekawy sposób zostały także ukazane dwie postaci kobiece; Aylaen i jej siostra Treia. W świecie rządzonym przez mężczyzn, kobieta może być albo żoną albo kapłanką. Żadna z tych ról nie wzbudza jednak zbyt wielkiego szacunku. Aylaen bardzo długo będzie nosić żałobę po ukochanym, nie rozumiejąc, że bogini wybrała ją na swoją protegowaną i obdarzyła mocą wzywania smoka. Nie dostrzeże także, jak zazdrosna jest o nią siostra i jak mocno działa na jej szkodę. Kiedy jednak przyjdzie pora, stanie wraz Torgunami na planszy, by wziąć udział w grze, a w momencie największego zagrożenia, jej umiejętności okażą się kluczowe. O wiele ciekawszą, choć bardzo irytującą, postacią jest Treia. Niby kapłanka, a nie może wezwać smoka. Niby siostra, a tak naprawdę, gdyby mogła, od razu pozbyłaby się Aylaen. Zaślepiona i zakompleksiona pozwala, by Raegar nią manipulował, choć podskórnie wie, że zależy mu nie na niej, a na władzy i że wierny jej raczej nigdy nie będzie. Zdradza swoich pobratymców i siostrę świadomie i bez wyrzutów sumienia. 
Choć w części drugiej akcja toczy się znacznie wolniej, to nadal jest bardzo ciekawie, może dlatego, że razem z bohaterami znajdujemy się w nowym miejscu, zupełnie innym od ojczyzny Torgunów. Natomiast samo zakończenie jest jeszcze bardziej dramatyczne niż w części pierwszej.
Jak w obliczu nowych zagrożeń zachowają się Torgunowie i czy Skylan wykorzysta nowo nabyte umiejętności? Mam nadzieję, że część trzecia dostarczy mi zadowalającej odpowiedzi na to pytanie.

środa, 13 sierpnia 2014

Cassandra Clare: Miasto Kości

Autor: Cassandra Clare
Tytuł: Miasto Kości
Cykl: Dary Anioła, t.1
Stron: 507
Wydawca: MAG






Kiedy dana książka święci triumfy w Sieci i wszyscy się nią zachwycają, a ja nie mam czasu ani ochoty, by po nią sięgnąć, mimo wszystko czuję się trochę jak ignorant. 
Serii Dary Anioła chyba nikomu nie trzeba przedstawiać, bo podejrzewam, że już każdy ją zna, oprócz mnie. Moja niewiedza jednak stopniowo maleje, bo w chwili gdy to piszę, czytam już drugi tom. 
Główna bohaterka Clary Fray ma 16 lat. Mieszka z mamą, ma najlepszego przyjaciela Simona, ukochanego wujka Luke'a. O wampirach, wilkołakach czy innych istotach spod znaku nie z tego świata nie ma pojęcia. Wszystko ulega zmianie, gdy w dyskotece jest świadkiem napaści na nastolatka. Sęk w tym, że całe zdarzenie widzi tylko ona, choć w dyskotece jest pełno ludzi. Ponieważ nieszczęścia chodzą parami, a nawet stadami, niedługo potem mama Clary zostaje porwana, a ich dom zdemolowany. Gdy dziewczyna wraca do mieszkania, zostaje zaatakowana przez krwiożerczego syczącego potwora, który w myśl  zdrowej logiki i rozumu w ogóle nie powinien istnieć. Z opresji ratuje bohaterkę wysoki, blond włosy i przemądrzały przystojniak o imieniu Jace. W ten sposób Clary dowiaduje się o istnieniu istot i świata, o którym dotąd nie miała pojęcia. Mało tego, wszystko przemawia za tym, że Clary jest integralną częścią tego świata, że jest tak jak Jace i jego przyjaciele, Nocnym Łowcą.
Nocni Łowcy to specjalna kasta myśliwych i wojowników walczących z demonami, wywodzący się od samego anioła Razjela, który istnienie tej kasty zapoczątkował. Ich zadaniem jest ochrona niczego nieświadomych ludzi, zwanych pogardliwie Przyziemnymi, przed złem. 
Zdeterminowana, by odnaleźć mamę, Clary wchodzi do świata Nocnych Łowców, poznaje zasady, którymi się rządzą, problemy, z którymi się borykają oraz niebezpieczeństwo, które po latach uśpienia, wraca. Okazuje się także, że to we wspomnieniach bohaterki znajduje się odpowiedź na pytanie, gdzie ukryto cenny artefakt - Kielich Razjela, który w praktyce pozwala "tworzyć' kolejnych Nocnych Łowców. Kielicha poszukuje także główny czarny charakter opowieści - Valentine Morgenstern. 
Poznanie Jace'a i Nocnych Łowców oraz porwanie mamy Clary rozpoczyna lawinę wydarzeń, które doprowadzą naszych bohaterów nie tylko do odkrycia tajemnic całej społeczności, ale też ich własnych, których niestety nie są świadomi. 
Świat wykreowany przez Cassandrę Clare jest niezwykle barwny i interesujący. W porównaniu z innymi seriami, w których także występują zmiennokształtni, wampiry oraz inne magiczne istoty, Dary Anioła nie są może zbyt odkrywcze, bo w sumie nie dowiadujemy się na ich temat niczego, czego by już nie powiedziano. Dlatego myślę, że sekret popularności serii tkwi głównie w sympatycznych postaciach, błyskotliwych, naprawdę zabawnych dialogach i lekkości przedstawianej historii. Czego jak czego, ale budowania zabawnych dialogów niejeden pisarz mógłby się od Cassandry Clare uczyć. 
Każda z postaci ma w sobie pewien potencjał, który z pewnością zostanie wykorzystany, co widać dobrze, po części drugiej. Ma tu na myśli choćby Simona, który zaczyna od zwykłego Przyziemnego, ale wątpię, żeby na tym poprzestał. Sporo może dać od siebie także Alec, któremu w udziale przypadła dość trudna rola. Oprócz tego autorka stworzyła obiecującą historię miłosną, która po zakończeniu pierwszej części na pewno każdemu czytelnikowi da do myślenia. Plus należy się jej za to, że tych scen miłosno - całuśnych nie było zbyt wiele, dzięki czemu historia nie została przesłodzona. 
Podczas czytania nie mogłam się pozbyć skojarzeń z cyklem J.K.Rowling Harry Potter i w sumie nie wiem czemu. Najwięcej tych skojarzeń budził powracający po latach Valentine, marzący o czystości rasy i poszukujący cennych artefaktów, ale nie tylko. Jest w tej historii także stary sługa, który nie przestał być wierny, jest Instytut, który jest dla bohaterów enklawą. Sądzę, że w kolejnych częściach tych punktów wspólnych pojawi się więcej, co jednak nie wpływa ujemnie na odbiór powieści. 
Niezbyt podobają mi się ilustracje okładkowe. Pierwsze są zbyt, nie wiem jak to określić, sztuczne, dzieciuchowate, a te filmowe zbyt sugestywne, bo przecież nie każdy czytając książkę, chce mieć przed oczami twarz tego czy innego aktora. Nie wiem, czy są jakieś oryginale okładki, bo teraz wszędzie królują te filmowe. Niemniej jednak fajnie byłoby, gdy takowe istniały.
Po przeczytaniu książki, obejrzałam sobie także film i choć pod względem zgodności z oryginałem wersja filmowa pozostawia wiele do życzenia, to muszę powiedzieć, że bardzo podobał mi się aktor odtwarzający rolę Jace'a. Przyjemnie też patrzyło się na efekty specjalne. Z reguły nie oglądam ekranizacji, bo mało kiedy są zgodne z książką, a niezgodności nie cierpię. Tym razem zrobiłam wyjątek i choć szału nie było, to całkiem miło się oglądało.

P.S. Skończyłam czytać trzecią część. Ten cykl naprawdę wciąga! A część 4 i 5 kochana Mama przyśle dopiero jutro. Ech!

wtorek, 12 sierpnia 2014

Antonia Michaelis: Baśniarz

Autor: Antonia Michaelis
Tytuł: Baśniarz
Stron: 398
Wydawca: Dreams






Podobno, gdy kogoś mocno i naprawdę głęboko kochamy, jesteśmy w stanie zrobić dla ukochanej osoby wszystko, łącznie z poświęceniem samego siebie.  Taka miłość nie ma granic i jest naprawdę wielka. Tak kochać mogą małżonkowie, matka swoje dzieci, a nawet brat siostrę. 
Tytułowy bohater powieści Antonii Michaelis, Abel dla swojej 6-letniej siostry zrobiłby wszystko. I jak pokazuje fabuła powieści, robi. 
Początkowo poznajemy Abla z rozmów jego szkolnych kolegów, którzy uważają go za odludka, dziwaka, śmieją się z jego czapki, przydługich włosów, niemodnej kurtki, ale gdy szykuje się impreza uderzają właśnie do "polskiego handlarza pasmanterią".
Potem zaczynamy poznawać Abla oczami Anny, drugiej głównej bohaterki. Młodych dzieli wszystko; status społeczny, plany życiowe, spojrzenie na otaczającą rzeczywistość, wizja przyszłości, doświadczenie. Właściwie porównanie to jest bardzo proste, bo w przypadku Anny wystarczyłoby tylko odhaczyć powyższe pozycje jako zaliczone, a w przypadku Abla napisać obok brak. No może z wyjątkiem tego ostatniego, bo o ile Anna doświadczenie i to gorzkie, dopiero zdobędzie, o tyle Abel, będąc tak młodym, ma tego doświadczenia aż za dużo.
Mimo złej reputacji i niezbyt przyjaznego zachowania Abla, Anna stara się wkroczyć w życie chłopaka, a  siła, która ją do niego przyciąga jest coraz silniejsza. Dziewczyna ulega magii snutych przez Abla opowieści, jednak z czasem dostrzega, że ta opowieść jest tak naprawdę tym co się dzieje teraz. Każde wydarzenie i każda postać mają swoje odpowiedniki w rzeczywistym świecie, jednak ze względu na to, że jest to przecież baśń dla młodszej ukochanej siostry, wszystko ubrane jest w łagodną otoczkę bajkowych stworów i rozwiązań. Wytrawny słuchacz tej baśni dostrzeże jednak, że pozornie piękna i łagodna historia ma drugie gorzkie i bolesne dno. W tej baśni nikt nie jest tym, za kogo się podaje; biały kot może jest i piękny, ale jest przecież ślepy, róże są cudne, ale mają kolce, mors jest wierny i opiekuńczy, ale i on ma swoje tajemnice; nawet latarnik nie jest całkiem bezinteresowny. Czy ta baśń ma swoje szczęśliwe zakończenie i czy Mała Królowa uratuje swoje diamentowe serce przed łowcami cennych klejnotów? 
Początkowo powieść czytało mi się ciężko, głównie ze względu na te baśniowe rozwiązania w snutej opowieści. Dla dziecka, nawet jeśli coś nie ma logiki, to po prostu tak jest i już. Jako osoba w miarę dorosła, momentami gubiłam się w gąszczu metafor i personifikacji. Gdy jednak w rzeczywistym świecie zaczynają ginąć osoby powiązane z Ablem i Michi, atmosfera się zagęszcza, a czytelnik mocniej skupia się na snutej opowieści, starając się z niej wyłowić aluzje do rzeczywistych wydarzeń. Prawdziwa historia, która wyłania się z opowiadanej baśni jest straszna i mocno mną wstrząsnęła, a potem zasmuciła. Jak bardzo trzeba kogoś kochać, żeby przekroczyć dla niego wszelkie granice moralności i człowieczeństwa?
Klimat powieści jest smutny i przytłaczający. Mimo że autorka pisze przecież także o dobrych rzeczach i miłych chwilach, to wciąż odczuwamy dojmujący smutek i życiową beznadzieję, która wrosła w życie Abla, niczym najbardziej uparty chwast i trudno ją wypielić. Na usta ciśnie się pytanie, czy Abel nie mógł zmienić swojego życia, zerwać z tym co robił do tej pory? Nie wiem i naprawdę trudno na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć. Możliwe, że gdy człowiek w tak młodym wieku ma już za sobą tyle przeżyć i jest nimi tak złamany, to nie widzi innych możliwości, jak tylko te, które ma teraz.
Mądre przysłowia mówią, że szewc nie zrobi dla siebie butów, a lekarz sam się nie uleczy. W myśl tej dziwnej zasady baśniarz, choćby nie wiem jak utalentowany, nie opowie dla siebie szczęśliwego zakończenia. Wiadomo też, że szczęśliwe zakończenia są tylko w bajkach dla dzieci. Gdy dorastamy i musimy zmierzyć się z dorosłym światem, często trudno o happy end. Ponoć wszystko zależy od nas samych, jednak często wokół nas tyle się dzieje, że na niektóre sprawy po prostu nie mamy wpływu. Baśniarz to właśnie historia o tym, że w dorosłym życiu nie wszystko układa się tak pięknie i łatwo, jakbyśmy chcieli. Czasem poświęcenie jednego życia gwarantuje szczęście dla kogoś innego i w tym właśnie ukryte jest prawdziwe, choć bolesne piękno.

niedziela, 10 sierpnia 2014

Tricia Rayburn: Mroczna toń

Autor: Tricia Rayburn
Tytuł: Mroczna toń, cz.3. 
Stron: 389
Wydawca: Dolnośląskie



Po dramatycznych zmaganiach z łaknącymi zemsty syrenami z Winter Harbour nadszedł czas na finał historii autorstwa T. Rayburn.
Minął rok. W tym czasie w życiu Vanessy i jej bliskich wiele się zmieniło. Bohaterka ukończyła szkołę średnią i ku radości rodziców, wybiera się na studia. Żałoba po śmierci jej siostry także powoli mija i wydaje się, że rodzice się z niej podnoszą. Gdy zaczyna się część trzecia, cała rodzina Sands wybiera się na wakacje. Mają w planach sprzedać stary dom nad jeziorem i kupić coś bliżej oceanu, tak aby Vanessa miała łatwy i natychmiastowy kontakt ze słoną wodą. Dodatkowym plusem tych wakacji będzie spotkanie z Paige, która stara się ratować przed bankructwem rodzinną restaurację oraz spotkanie z Simonem, z którym Vanessa, z bólem serca się rozstała. Jakie będą te wakacje? 
Początkowo wszystko układa się dobrze, choć nasilające się kłopoty Vanessy ze zdrowiem, wiele rzeczy bohaterce utrudniają. Picie słonej wody i przesalanie jedzenia oraz kąpiele w słonej wodzie, nie pomagają już tak jak kiedyś. Skuteczne są flirty i zainteresowanie innych mężczyzn, ale tej metody akurat Vanessa wykorzystywać nie chce. Trudno jej jednak walczyć z syrenią naturą, tym bardziej, że w głębi duszy dziewczyna kocha Simona i to z nim chce być.
Przez kilka pierwszych rozdziałów, nie dzieje się praktycznie nic. Czyta się przyjemnie, ale autorka nie wprowadza do fabuły nic nowego, są to raczej przypomnienia tego co już się wydarzyło lub opisy stanów ducha głównej bohaterki. 
Atmosfera zagęszcza się, gdy do miasta przyjeżdża biologiczna matka Vanessy, Charlote. Wraz z jej przyjazdem w mieście dochodzi do napaści na młode kobiety. Podnoszą się głosy na temat minionych wydarzeń i coraz częściej pada słowo syrena. Jakby tego było mało ktoś wysyła do Vanessy maile, a bohaterka ma wrażenie, że jest śledzona. Czyżby ktoś wiedział kim jest i czyhał na jej życie?
Na wstępie można by zapytać o zasadność tworzenia tej trzeciej części. Skoro w finale drugiej syreny zostały pokonane, to po co pisać część trzecią? Czy nie lepiej stworzyć dylogię? Czego miałaby dotyczyć część trzecia i czy to nie tylko odcinanie kuponów? Trylogie są ostatnio bardzo modne, tylko czy ta moda nie szkodzi fabule? No właśnie. 
W czasie lektury Mrocznej toni często nasuwała mi się taka myśl, że o ile na początku autorka miała jasną wizję tego, jak powinna się potoczyć ta historia, o tyle po usunięciu syren, te pomysły jakby się rozmyły, albo zupełnie ich zabrakło. 
Sprawę z napaściami na młode kobiety jeszcze jakoś da się przełknąć, choć i ona jest mocno naciągana, bo początkowo się zastanawiałam, co to w ogóle ma wspólnego z syrenami? Jedyną prawdopodobną odpowiedzią było, że ktoś mści się i zabija, bo uważa te kobiety za syreny. Tylko, że to już trochę za daleko idąca logika. 
Niekorzystnej zmianie uległa także główna bohaterka. Odkąd do głosu doszły jej syrenie potrzeby, stała się słaba, płaczliwa, chwiejna, a przecież syreny to wyrachowane uwodzicielki i manipulantki. W dodatku cały czas mówi się, że ród, z którego pochodzi Vanessa jest wyjątkowo potężny. Po głównej bohaterce jakoś tej potęgi nie widać.
Na pysk padło także całe zakończenie. Vanessa miała podjąć ciężką decyzję, która nie tylko zaważy na jej dalszym życiu, ale też w pewnym sensie odseparuje ją od bliskich. Miłość nie jest dla syreny korzystna, właściwie nic jej nie daje. Dziewczyna miota się,  a w zakończeniu cała sprawa zostaje zamieciona pod dywan. W poprzednich rozdziałach pół dnia nie mogła przeżyć bez męskiego podziwu i uległości, słabła i bardzo źle się czuła. W rozdziale końcowym nagle o jej dolegliwościach nie ma już mowy, a w zamian mówi się o... nadziei. Brzmi to trochę jak kiepski żart. Wiem, że powieść jest skierowana do młodzieży, ale pewna logika powinna mimo wszystko być zachowana. A tu autorka na siłę stworzyła przesłodki happy end z wielką szczęśliwą rodziną i bohaterką, która z optymizmem patrzy w przyszłość. 
Jako czytelnik czuję się oszukana. Kiedy zaczynam czytać dany cykl, lubię go skończyć, choćby dla samej świadomości, co jak się potoczyło. A jednak takie zakończenie trylogii, która jak na młodzieżówkę rokowała całkiem nieźle, jest po prostu kpiną z czytelnika i odbiorcy. 
Czytając trylogię, miałam przed oczami wizję syren stworzoną  na potrzeby filmu Piraci z Karaibów. Na nieznanych wodach. Syreny były tam nie tylko piękne, ale też okrutne i bardzo silne. Fakt, że jako stworzenia wodne, bez wody słabły, ale trudno osią istnienia czynić fakt, że to męski podziw czyni je silnymi.
Dlatego na tle pierwszej i drugiej części, finałową, trzecią część oceniam jako słabą.  Historia ma potencjał, którego niestety autorka nie wykorzystała. Zaczęło się lepiej niż dobrze, zakończyło tak, że szkoda mówić. 

piątek, 8 sierpnia 2014

Stephen King & Joe Hill: W wysokiej trawie

Autorzy: Stephen King & Joe Hill
Tytuł: W wysokiej trawie
Stron: 46
Format: e-book
Wydawca: ALBATROS. A. Kuryłowicz




Dawno temu, kiedy miałam 8-9 lat, podczas luźnej rozmowy koleżanka powiedziała mi, że w wysokiej, nieskoszonej trawie mogą być węże i żmije. Nie poczułam się po tym stwierdzeniu zbyt pewnie, zwłaszcza że w takiej trawie właśnie stałam. Koleżanka nie chciała być złośliwa ani mnie nastraszyć, raczej było to stwierdzenie czysto informacyjne. Nieważne, że ówczesna trawa sięgała mi do połowy łydek i nie była zbyt gęsta. Nieważne, że naprawdę nic tam nie było, może z wyjątkiem pająków czy biedronek. Pomijam sam fakt, że w naszym klimacie tych żmij mamy raczej mało. Nieważne, że ja sama dobrze wiem, że w trawie tego typu stworzenia ani się nie czają, ani nie czekają na mnie specjalnie, aby mnie capnąć za kostkę. Nieważne. Od tamtej pory, a minęło już blisko 20 lat, nie cierpię trawy, chaszczy ani zarośli. Jeśli już muszę tam wejść, to zakładam buty z cholewkami i długie spodnie. Powtarzam: nie cierpię nieskoszonej, wysokiej trawy. 
A co by mogło powstać, gdyby fantazja literacka dwóch inteligentnych pisarzy wzięła na warsztat właśnie wysoką trawę? Ale taką naprawdę wysoką, na 2-2,5 metra. Co mogłoby się kryć w takim gąszczu? 
Na opowiadanie W wysokiej trawie trafiłam kompletnie przypadkiem i gdy miałam chwilę czasu, zakupiłam sobie e-book, bo w takiej formie zostało ono wydane, biorąc pod uwagę jego niewielkie rozmiary.  Dla lubiących słuchać, wydano też audiobook. Sam tytuł i opis treści zelektryzował mnie i od razu przypomniała mi się tamta rozmowa z dzieciństwa. To było zupełnie tak, jakby ktoś włożył klucz do zamkniętej szuflady i mechanizm  zaskoczył tak mocno, że szuflada sama się otworzyła. 
Główni bohaterowie opowiadania to zżyte ze sobą rodzeństwo: Cal i Becky.  Niedawno okazało się, że Becky zaszła w ciążę, co zmieniło jej plany życiowe, dlatego brat decyduje się pomóc siostrze i odwieźć ją do rodziny na drugim końcu Stanów. Podróżują bocznymi drogami i gdzieś na granicy Kansas z Colorado natrafiają na namiastkę ludzkich osiedli: ot kilka domów zabitych deskami,  dziwaczny kościół, a przy drodze jak okiem sięgnąć pole wysokiej trawy. Kiedy na chwilę się zatrzymują, gdzieś ze środka pola, wydaje się, że całkiem blisko dobiega ich wołanie o pomoc. Krzyczy mały chłopiec, który twierdzi, że się zgubił. Potem słychać też jego matkę, która mimo wyraźnego lęku w głosie, nie każe rodzeństwu wchodzić na pole, wręcz przeciwnie, stara się ich do tego zniechęcić. Wołanie jednak przybiera na sile, więc Cal i Becky decydują się wejść, odszukać małego i wyprowadzić go. Wydaje się to banalnie proste, tym bardziej, że na poboczu stoi jeszcze jeden samochód, a więc chyba właśnie tych zgubionych.
Młodzi wchodzą w trawę i wtedy się zaczyna. 
Dość szybko się rozdzielają i choć próbują się znowu połączyć, nie mogą. Słyszą się i wydaje się, jakby byli tuż obok, a jednak się nie widzą. Pole wydaje się nieprzebrane i ogromne, a szosa oddala się coraz bardziej. Zmęczenie, frustracja i pragnienie, bo jest bardzo gorąco, szybko dają się im we znaki. Gdy próbują wrócić do szosy, nie mogą. W trawie spotykają też innych ludzi. A w samym jej środku znajduje się...
A! A! A! Tego nie powiem! 
Muszę przyznać, że to krótkie opowiadanie jest rewelacyjne. Czyta się bardzo szybko, raz że jest krótkie, a dwa, tak bardzo chce się wiedzieć, co będzie dalej. Kiedy do głosu dochodzą wspomnienia Becky z chwili, kiedy pracowała jako niańka, czytelnik daje się złapać na myśli, że może to tylko senny koszmar, jakaś kara za dawne przewiny. A kiedy bohaterowie zaczynają słabnąć z pragnienia, a potem z głodu, kolejne wydarzenia wybrane w iluzoryczne majaki, przerażają jeszcze mocniej, bo trudno stwierdzić, czy to się dzieje naprawdę, czy tylko się majaczy. 
Jako zagorzały miłośnik cyklu Mroczna Wieża dostrzegam tu pewien ukłon w jej stronę. Tak już mam, że wszystko co u Kinga złe, wykoślawione i ponadzmysłowe, a także obleśnie nieludzkie, pochodzi z tamtej właśnie strony. 
Trudno rozgraniczyć ile kto z siebie dał; czy ojciec mistrz, czy syn, który dopiero zaczyna zdobywać pisarskie szlify. Ale chyba nie ma to znaczenia, gdyż opowiadanie jest po prostu dobre i warto się z nim zapoznać. 
Uważacie, że fajnie byłoby sobie pobrodzić w wysokiej trawie? Posłuchać jej szelestu na wietrze, zatracić się w jej miarowym falowaniu? Przeczytajcie to opowiadanie, a każdy gąszcz czy chaszcze już nigdy nie wydadzą się Wam przyjazne.
Polecam. Naprawdę super!

środa, 6 sierpnia 2014

Mira Grant: Przegląd Końca Świata.Deadline.

Autor: Mira Grant
Tytuł:  Przegląd Końca Świata.Deadline, cz.2.
Stron: 496
Wydawca: Sine Qua Non





Zombie nikomu przedstawiać nie trzeba. Nawet dziecko z podstawówki wie, co to takiego i jak funkcjonuje. Kwestię: I want your brain, też zna niemal każdy. Dzięki filmom o tej tematyce, serialowi, książkom, a nawet komiksom zombie wrosły w kulturę masową i ludzką świadomość i raczej już w niej zostaną, czy to się komuś podoba czy nie. 
Jak już wcześniej wspomniałam nie przepadam za umarlakami, głównie dlatego, że historie o nich skupiają się głównie na ucieczce przed nimi i ich pędowi do gryzienia, a  co za tym idzie do zarażania. Poza tym ich połamane i powyginane koniczyny, ślinienie się i ogólny rozkład (a one mimo wszystko pełzną!) obrzydzają mnie. Nie znaczy to jednak, że unikam takich historii. Od czasu do czasu obejrzę nawet jakiś film i dotrwam do końca. 
O istnieniu książek Miry Grant bardzo długo nie miałam pojęcia. W sumie nie wiem dlaczego. Możliwe, że gdzieś tam na granicy świadomości te tytuły się przewinęły, ale jakoś nie wzbudziły mojego zainteresowania. Bieżące wakacje są dla mnie prawdziwym czasem odpoczynku po wyjątkowo ciężkim roku, być może dlatego wreszcie zwróciłam uwagę na hasło Przegląd Końca Świata. 
Mira Grant sprawę zombie uczyniła jedynie osią i tłem swojej historii, a na bazie tego stworzyła wciągającą i aż kipiącą od spisków i sensacji powieść. Oprócz tego narratorami mianowała blogerów, do których jednak bardziej pasowałoby miano dziennikarzy. Sytuacja przedstawia się bowiem następująco. Na skutek połączenia się dwóch wirusów, które pierwotnie miały być lekarstwami na grypę i raka, doszło do wybuchu epidemii, która sporą część ludności zamieniła w jęczące, już nieludzkie, kreatury, których celem jest gryźć i zarażać. Ten nowy szczep wirusa, fachowo nazywany Kellis - Amberlee, potrzebuje ludzkiej powłoki by się przemieszczać, a gryzienia, by się rozmnażać. Od wybuchu epidemii, nazywanej też Powstaniem, ludzkie życie uległo drastycznej zmianie. Najważniejszym priorytetem stało się zachowywanie ostrożności, przez ciągłe dokonywanie badań krwi, stała dezynfekcja ubrań, sprzętów oraz życie we względnej izolacji. Nikt już się publicznie nie gromadzi, niemal wszystko robi się przez Internet, który urósł do rangi najważniejszego i najcenniejszego medium. To dlatego pisanie blogów i zamieszczanie na nich newsów, relacji, ogłoszeń, wierszy, opowiadań i mnóstwa innych rzeczy stało się tak powszechne, a co najważniejsze dla blogerów, płatne. 
Właścicielami serwisu Przegląd Końca Świata jest rodzeństwo: Georgia i Shaun Masonowie. Dzięki temu, że wybrano ich do relacjonowania kampanii prezydenckiej Rymana, PKŚ stał się najczęściej odwiedzaną i najbardziej poczytną stroną na świecie. Ten zawodowy sukces nie chciał jednak iść w parze z życiem prywatnym. Bardzo szybko okazało się, że ktoś sabotuje kampanię i działania Masonów, a kiedy młodzi dziennikarze wręcz dotknęli samego źródła spisku, Georgia została zarażona wirusem i zmarła. 
Druga część pod niejednoznacznym tytułem Deadline zaczyna się kilka miesięcy po wydarzeniach z finału Feed.  PKŚ funkcjonuje nadal, jednak Shaun Mason, zaprzestał akcji w stylu; tykanie kijem zombiaka. To właśnie relacje z tych wydarzeń przysparzały mu najwięcej fanów i mocno podnosiły statystyki. Pogrążony w żalu, zagubiony i osamotniony, nie ma zamiaru wrócić do normalności i stale prowadzi rozmowy ze zmarłą siostrą, której wspomnienia wypełniają jego głowę. Współpracownicy z redakcji już przyzwyczaili się, że kiedy Shaun mówi coś na głos, to w rzeczywistości zwraca się do siostry.
Tymczasem któregoś dnia do siedziby PKŚ przychodzi naukowiec, który według oficjalnych doniesień nie żyje.  Sprawa związana ze spiskiem, na nowo rusza pełną parą, tym bardziej, że niebawem siedziba (super chroniona i bez ryzyka epidemii) zostaje zrównana z ziemią, bo ponoć stała się ogniskiem zarazy. Po szybkiej ewakuacji ekipa Shauna rozpoczyna śledztwo, które da im zupełnie nowe fakty na temat epidemii, Powstania i prac nad zneutralizowaniem wirusa Kellis - Amberlee. Z rozdziału na rozdział czytelnik będzie wręcz zasypywany nowymi mniejszymi lub większymi bombami faktowymi, istnienia których nawet nie podejrzewaliśmy.
Zombiech będzie tu jeszcze mniej niż w części pierwszej. Autorka postanowiła skupić się raczej na drążeniu spisku niż pokazywaniu czytelnikowi tego co już przecież znamy z filmów choćby George'a Romero. 
Wspólnie z bohaterami poznamy kilka stanowisk naukowych związanych z rozwojem i przenoszeniem się wirusa, poznamy próby jego zneutralizowania oraz dowiemy się czym są zespoły rezewuarowe u ludzi i zwierząt. Mimo, że książka zawiera sporo informacji, którymi szczodrze raczy się czytelnika, powieść czyta się naprawdę szybko i z ogromnym zainteresowaniem. Być może dlatego, że pokazuje epidemię i jej wytwory z zupełnie innej strony.
Czy połączenie się wirusów było wypadkiem przy pracy czy świadomym działaniem?  Odpowiedź na to pytanie nie będzie tak łatwa, jak można by sądzić. 
W zakończeniu autorka przeszła samą siebie, rzucając dwie naprawdę duże bomby. Dlatego od razu chciałoby się sięgnąć po finałową część trylogii pt. Blackout.
Czy polecam Deadline? Tak. Po pierwsze dlatego, że na tle wszystkich historii o zombie jest zwyczajnie inna. A po drugie dlatego, że jest napisana sprawnie i z pomysłem, który nie tylko ma potencjał, ale też został umiejętnie przelany na papier.
Powtórzę po raz kolejny: nie lubię zombie. Ale Przegląd Końca Świata przeczytać powinien każdy, kto chce być choć trochę w temacie lub mianuje się fanem tego typu historii.



Dziękuję!

wtorek, 5 sierpnia 2014

Tricia Rayburn: Głębia

Autor: Tricia Rayburn
Tytuł: Głębia, cz.2. 
Stron: 368
Wydawca: Dolnośląskie




Ubiegłego lata Vanessie i jej przyjaciołom udało się dokonać czegoś niezwykłego. Ich starania doprowadziły do tego, że w samym środku lata jezioro w Winter Harbour pokryło się grubą warstwą lodu.
Tym sposobem syreny nie tylko nie zabiły mężczyzn z miasteczka, ale też same zginęły pod lodem. Czy aby na pewno?
Minęły trzy miesiące od śmierci Justine i od ostatecznej rozprawy z syrenami. 
Vanessa rozpoczyna naukę w klasie maturalnej ze świadomością, iż przeżycia związane z wyborem uczelni, rekrutacją, itp. powinny być przeżyciami Justine. Sytuacja w domu nie uległa poprawie; rodzicom nadal trudno przyzwyczaić się do faktu, że starsza córka nie żyje. 
Vanessie jest jednak chyba najciężej. W finale części pierwszej dowiedziała się na swój temat rzeczy, które zamiast rozwiać wątpliwości, tylko je zagęściły. 
Kim była biologiczna matka Vanessy i co się z nią stało? Dlaczego rodzice na całą historię spuścili grubą zasłonę milczenia? Oprócz niewiadomych bohaterkę dręczą dolegliwości związane z przebytą przemianą. Gdy w jej organizmie skończy się sól, Vanessa słabnie i musi natychmiast uzupełnić braki, inaczej zachoruje.
Vanessa nie jest co prawda w tym wszystkim sama. Tymczasowo mieszka z nimi Paige, która przeniosła się do tutejszej szkoły; dziewczyna może też liczyć na kochającego ją Simona. Jednak związek z Simonem, mimo że udany, nie wydaje się Vanessie prawdziwy. W głębi ducha bohaterka uważa, że Simon uległ magii jej syreniej strony i uczucie, którym ją darzy, nie jest szczere. Wie, że powinna mu powiedzieć prawdę na swój temat, ale nie ma odwagi i wciąż to odwleka. 
Wraz z początkiem nowego roku szkolnego Vanessa i Paige doświadczają niezwykłych przypadków. Każdej z nich wydaje się, że widują Rainę i Zarę. Początkowo biorą to za efekty przeżytej traumy, ale gdy w mieście dochodzi do dziwnych wypadków, w których giną młodzi mężczyźni, Vanessa zaczyna się obawiać, że zamrożenie jeziora mogło nie wystarczyć.
Z czasem bohaterka wpada w prawdziwy kołowrotek. Próbuje odkryć sekrety rodziców, miota się odnośnie wyboru szkoły, walczy z pogarszającym się stanem zdrowia oraz... stopniowo oddala się od Simona. Osamotniona, zdesperowana i trochę przestraszona, Vanessa zaczyna doceniać towarzystwo szkolnego przystojniaka Parkera. 
Do czego to wszystko ją zaprowadzi?
Czy syreny naprawdę wróciły? Jak powiedzieć Simonowi prawdę? A może lepiej z nim zerwać? Czy wybrać Darmouth czy nie wybierać nic? Do kogo tata codziennie pisze maile? Dlaczego babcia Betty i Oliver tak dziwnie się zachowują?
Pytania i niewiadome mnożą się, a wyjścia z labiryntu nie widać.
Drugą część czyta się dobrze i plus należy się autorce za utrzymanie klimatu tajemnicy i grozy. Pojawiają się nowi bohaterowie (Parker, Willa), dzięki czemu akcja toczy się wartko. Jedyne do czego mogłabym się "przyczepić" to zachowanie Vanessy, choć to można by złożyć na karby dwoistości jej natury, z którą nie mogła sobie poradzić. 
Czy w trzeciej części bohaterka naprawi to, co uległo zniszczeniu w części drugiej? Dziś po południu się o tym przekonam. 
Głębia, podobnie jak Syrena, jest dobrą lekturą na wakacyjne upały. Trochę zagadki, szczypta nastoletniego romansu i zmagań z życiem. To jest to, co w takie dni sprawdza się najlepiej.

niedziela, 3 sierpnia 2014

Ben Aaronovitch: Księżyc nad Soho

Autor: Ben Aaronovitch
Tytuł: Księżyc nad Soho
Stron: 339
Wydawca: MAG




Kiedy wczesną wiosną tego roku przeczytałam Rzeki Londynu, wpadłam w zachwyt. Powieść twórcy scenariuszy do takich seriali jak  Doctor Who czy Jupiter Moon, będąca czymś pomiędzy Sherlockiem Holmesem a Harrym Dresdenem, osadzona w magicznym Gaimanowskim Londynie, była strzałem w dziesiątkę. Po zakończeniu lektury nie pozostało mi niestety nic innego, jak czekać na kontynuację. Czekałam, czekałam i doczekałam się. Tego lata Księżyc nad Soho zaświecił wyjątkowo jasno, a posterunkowy Peter Grant podjął prowadzenia kolejnego śledztwa. 
Dla przypomnienia. W poprzedniej części londyński posterunkowy okazał się policjantem z potencjałem, choć wcale na to nie wyglądał, tym bardziej, że jest to potencjał magiczny, o którym głośno się nie mówi. Zjawiska nadnaturalne określa się tutaj oględnym mianem czegoś niezwykłego i gdy takie coś w sprawie się pojawi, wtedy wzywany jest Peter. W londyńskiej policji istnieje co prawa wydział magiczny, ale wszystko funkcjonuje tak, jakby go nie było. 
Od wydarzeń z pierwszej części minęło kilka tygodni. Zakończyło się dramatycznie. Co prawda złośliwego ducha poskromiono, ale mentor Petera, Nightingale został poważnie ranny, a przyjaciółka z pracy, Lesley została przez ducha potwornie oszpecona na twarzy i cudem uszła z życiem. Obecnie przechodzi szereg operacji, a twarz ukrywa pod warstwami kapturów i czapek. 
Ponieważ Nightingale także przechodzi rekonwalescencję, to na barkach Petera spoczywa prowadzenie kolejnego śledztwa, w którym początkowo jest raczej konsultantem. Otóż okazuje się, że w krótkich odstępach czasu zmarli dość młodzi muzycy jazzowi. Wszyscy byli w miarę zdrowi, nie mieli wrogów i nagle zmarli na zawał. Przy jednym z ciał Peter wyczuwa ślady magii, sugerujące, że coś lub ktoś maczało palce w sprawie. Trop prowadzi Petera do trzech tajemniczych sióstr. Równolegle, w innej sprawie, powraca poznana już w części pierwszej, dziwaczna kobieta odgryzająca mężczyznom członki. Jakby tego było mało drobne zbiegi okoliczności sugerują, że w mieście jest jeszcze jeden czarodziej. Czy te trzy kwestie łączą się ze sobą? Zapewne, ale jak, nie zdradzę. 
Z przyjemnością stwierdzam, że część druga jest równie zabawna, jak pierwsza. Posterunkowy Grant błyskotliwie i ironicznym dystansem opisuje prowadzone śledztwo, spotkanych ludzi, codzienne życie, własne dokształcanie z magii i łaciny oraz namiętny romans, w który się wplątuje, bez żadnych oporów. 
Razem z nim spotykamy starych znajomych, poznanych w części pierwszej, a więc członków obu rzecznych rodzin. Poznamy także nowych przyjaciół z zespołu jazzowego, będziemy uczestniczyć w porwaniu karetki pogotowia oraz w akcji mającej na celu odkrycie kryjówki czarodzieja Anonima, który z magią poczyna sobie nadzwyczaj śmiało, tworząc dziwaczne hybrydy, w sobie tylko znanym celu. Wspólnie z ojcem bohatera zgłębimy także tajniki jazzu, jako gatunku muzycznego. 
Tym, co mi się bardzo podobało w prowadzonej narracji, jest cięty humor i fajne spostrzeżenia na temat policji, związków, relacji rodziców z dorosłym już dzieckiem, itp. 
Choć odnosi się wrażenie, że akcja toczy się nieco wolniej niż w części pierwszej, to właśnie humor powoduje, że tak bardzo się tego nie odczuwa. Czyta się z prawdziwą przyjemnością.
Tym, co mi się nie podobało, bo zwyczajnie było ze strony bohatera nieprofesjonalne, to wdanie się w romans z potencjalną podejrzaną, która wcześniej była uczuciowo związana z jednym z nieżyjących już muzyków. Grant jest zwyczajnym facetem i cenię go za bystrość oraz dociekliwość, w które wyposażył go jego twórca. Jednak taki głupi romans? Z drugiej strony wszyscy jesteśmy tylko ludźmi i mamy swoje małe i duże słabości i może właśnie to chciał pokazać autor.
Zakończenie części drugiej jest otwarte, tak jak tylko da się to zrobić. Nie dowiadujemy się, kim jest czarodziej Anonim. Śledztwo odnośnie śmierci muzyków zostaje zakończone tylko połowicznie, bo główne podejrzane..., no właśnie. W części trzeciej do gry na pewno wróci Lesley, która wystąpi w zupełnie nowej roli.
Księżyc nad Soho jest dowcipną, błyskotliwą powieścią. Jeśli lubicie Londyn, śledztwa w trochę sherlockowskim stylu, oryginalne rozwiązania, to jest to książka dla Was. Polecam!


Recenzja dla portalu Secretum.pl

sobota, 2 sierpnia 2014

Andrew Pyper: Demonolog

Autor: Andrew Pyper
Tytuł: Demonolog
Stron: 375
Wydawca: Zysk i S-ka



Sam tytuł powieści nie jest może zbyt zachęcający, głównie dlatego, że mało mówi na temat samej treści książki.
Kiedy jednak zacznie się czytać Demonologa..., to już nie można przestać aż do samego finału. 
Główny bohater, David Ullman, jest profesorem literatury, specjalizującym się zwłaszcza w Raju Utraconym J. Miltona. To on będzie narratorem opowieści, dzięki czemu nabierze ona tego specyficznego klimatu, który zyskuje się tylko wtedy, gdy osoba zaangażowana w sprawę o niej opowiada. Czytelnik nie może danej historii zweryfikować, więc musi wszystko przyjmować, takim jakie jest. 
David jest dość zwyczajny. Wybitny w swojej dziedzinie, w życiu prywatnym niestety już taki nie jest, co skutkuje rozpadem małżeństwa. Być może na relacjach z kobietami zaważyło nieudane i tragiczne dzieciństwo, śmierć brata i ojca. Najważniejszą osobą w życiu Davida jest jego nastoletnia córka Tess. Więź, która łączy go z dziewczynką jest naprawdę głęboka, wzmocniona przez wspólnie spędzone lata na zabawach, wycieczkach i wyprawach. 
Któregoś dnia odwiedza go dziwnie wyglądająca kobieta i składa propozycję wyjazdu do Wenecji, celem zbadania i opisania niezwykłego zjawiska. Bohater początkowo niczego się po "zjawisku" nie spodziewa, dlatego traktując wyjazd jak wycieczkę, zabiera ze sobą Tess.
Potem jednak wszystko idzie nie tak. Obiecane przez nieznajomą zjawisko, przechodzi wszelkie oczekiwania profesora, przywiązany do krzesła człowiek przemawia do Davida głosem jego nieżyjącego od dawna ojca, a mała Tess...skacze z dachu hotelu. David wraca do domu i rozpoczyna poszukiwania córki, ma bowiem podstawy by wierzyć, że dziewczynka nie tyle zginęła, ile zaginęła. 
Do tej pory człowiek niewierzący, David będzie musiał uwierzyć z całych sił i poświęcić wszystko, by odnaleźć klucz do własnej przeszłości. Ten klucz pozwoli mu pokonać Nienazwanego i być może odzyskać Tess. 
Brzmi jak majaczenia szaleńca? Nie do uwierzenia? 
Być może. Ale czy w dzisiejszych czasach największym atutem Złego nie jest fakt, że przestaliśmy się go obawiać? Czyż nie drwimy ze zła otwarcie, kpiąc ze wszystkiego co wykracza poza granice naszego ludzkiego rozumienia?
Chcąc uratować córkę, David odbędzie długą podróż śladem dziwnych wypadków i niewyjaśnionych zbrodni. W każdym takim miejscu będzie na niego czekała wskazówka, gdzie dalej ma się udać. Dokąd doprowadzi go ta droga? Czy zdoła odgadnąć imię Nienazwanego? Czy odzyska córkę? 
Powieść A. Pypera jest naprawdę niezwykła. Ilustrowana przedrukami dzieł G. Dore z opisami tak sugestywnymi, że czytelnikowi wydaje się, jakby tam był osobiście. Bogata w cytaty z poematu Miltona, z głębokimi refleksjami bohatera na temat celu ludzkiego życia, związków, miłości ojca do córki, granicy, do której można się posunąć, by zrobić coś dla ukochanej osoby. 
Czyta się z zapartym tchem aż do samego końca.
Powieść A. Pypera określa się mianem horroru i przyznam, że podczas lektury niejednokrotnie ciarki przebiegały mi po plecach. Jednak finał powieści nie tyle mnie przeraził, ile zasmucił. Determinacja i zawziętość głównego bohatera, balansującego na granicy zdrowego rozsądku i szaleństwa, była godna podziwu. Podświadomie liczyłam, że skoro tyle poświęcił i wycierpiał, to finał będzie trochę inny. Być może źródłem smutku była jego (jak dla mnie) niejednoznaczność. Wychodzi na to, że zła nie da się tak do końca pokonać. Ono tylko przyczaja się na jakiś czas, by nabrać sił, trafić na kolejnych podatnych, a potem znowu uderzyć. 
Czy polecam Demonologa? O tak, zdecydowanie. To przemyślana, głęboka i bardzo mądra książka. Przerazi, zmusi do refleksji nad naturą zła, które w dzisiejszych czasach staje się coraz bardziej krzykliwe, a mimo to nadal jest tak niedostrzegalne. Nie pozwoli o sobie zapomnieć.
Pozycja obowiązkowa dla wszystkich wielbicieli horroru okultystycznego.