poniedziałek, 30 stycznia 2017

Jennifer L. Armentrout: Oblivion

Autor: Jennifer L. Armentrout
Tytuł: Oblivion
Seria:  Lux # 1.5
Stron: 400
Wydawca: Filia






Seria Lux autorstwa J. L. Armentrout to, moim skromnym zdaniem, jedna z najlepszych młodzieżowych serii o tematyce paranormalnej. Ma wszystko, o czym czytelnik tylko zamarzy: pikantny wątek romansowy, świetną intrygę, dużo zaskakujących rozwiązań, a wszystko to okraszone błyskotliwymi i dowcipnymi dialogami. 

Lekturę Lux skończyłam jakiś czas temu i w sumie nie interesowałam się nowelkami pomiędzy, bo kojarzy mi się to trochę z odcinaniem kuponów. Historia powinna mieć w sobie trochę niedopowiedzeń, które zostawiłyby coś dla wyobraźni czytelnika. Tymczasem w ostatnich latach w książkach dla młodzieży i to nie tylko tych z gatunku fantasy, utarł się trend, że jeśli narratorką jest dziewczyna, to trzeba tę samą historię przedstawić z punktu widzenia chłopaka. Jest to uzasadnione, gdy bohaterowie są daleko od siebie, ale opowiadanie tego samego jeszcze raz, tylko ze zmienionymi zaimkami osobowymi? Takie zamierzenie grozi nudą i powtarzalnością i nie każdej historii wychodzi na dobre. A jak jest w przypadku powieści Oblivion

Książka sytuuje się między pierwszym a drugim tomem serii i pokazuje te same wydarzenia z perspektywy Deamona. Mamy zatem okazję jeszcze raz prześledzić pewne wydarzenia widziane oczyma irytującego kosmity, który rękami i nogami broni się przed uczuciem do pyskatej blogerki i miłośniczki rabat kwiatowych. W sumie nie dowiedziałam się niczego nowego, ale czytanie było wielką przyjemnością. Miło było jeszcze raz przypomnieć pewne wydarzenia, a poza tym o czym może myśleć młody, przystojny kosmita w pełni swoich możliwości? No głównie o damskich częściach ciała i tak też przez większość czasu Katy jest postrzegana przez swojego sąsiada. W końcu faceci są wzrokowcami i nie da się ich ani za to winić, ani próbować w nich tego zmieniać. Odkrywając w sobie coraz to nowe pokłady uczuć, Deamon nie tylko ma możliwość zrozumieć, co czuł jego brat Dawson, zakochując się w śmiertelnej dziewczynie. Kolejne wydarzenia, fakt, że Katy poznaje prawdziwą tożsamość Blacków oraz stopniowo staje się godnym uzupełnieniem kosmicznej grupy, sprawiają, że Deamon zaczyna ją postrzegać nie zupełnie innym poziomie. Z irytująco dziwacznej sąsiadki z naprzeciwka Katy zmienia się w kogoś ważnego, kogo należy chronić i kochać, ale też na kim można w stu procentach polegać. 

Dlatego czytanie Oblivion do porannej kawy było miłym przeżyciem i tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że seria Lux nadal należy do moich ulubionych. Nie polecam jednak czytania jej po zakończeniu lektury pierwszego i drugiego tomu. Powinna to być taka wisienka na torcie po skończeniu całego cyklu. W przeciwnym razie może to nieco popsuć odbiór całości lub za szybko zdradzić pewne fakty. W końcu co za przyjemność z obserwowania postaci odartej ze wszystkich sekretów? Te najlepiej zostawić na koniec.

piątek, 27 stycznia 2017

Holly Webb: Córka wytwórcy masek

Autor: Holly Webb
Tytuł: Córka wytwórcy masek
Seria: Magia Wenecji # 3
Stron: 288
Wydawca: Papilon






Gdy za oknem odwilż i plucha, warto oderwać się od codzienności i choćby tylko na kartach książki odwiedzić magiczną i niezwykłą Wenecję. Powieść dla młodszej młodzieży zatytułowana Córka wytwórcy masek, jest takim właśnie sposobem na odbycie tej podróży bez wychodzenia z domu.

Młodziutka Colette jest córką ubogiej szwaczki. Wspólnie z mamą szyją suknie dla bogatych arystokratek i choć spod ich rąk wychodzą przepiękne stroje, bohaterki przymierają głodem i ledwo wiążą koniec  z końcem. Po pierwsze wynika to ze sporadycznych zleceń, po drugie z faktu, że kobieta szwaczka nie jest tutaj postrzegana jako tak dobry fachowiec co mężczyzna. 
Pewnego dnia, na skutek zbiegu okoliczności mama Colette dostaje wartościowe zlecenie. Ma uszyć suknię balową z niebieskiego jedwabiu. Czyżby los kobiet miał się w końcu odmienić? 

Już sam początek powieści mówi czytelnikowi, że Colette nie jest zwykłą dziewczynką. Nie jest nawet wyjątkowo zdolna. Ona jest magicznie zdolna. Spod jej palców wychodzą wzory, które ożywają w tkaninie i są niepowtarzalne. Skąd u dziewczynki taka moc? Mama jest zwykłą szwaczką. Za to tata... No właśnie. Cała tajemnica tkwi w tacie, którego Colette jeszcze nie poznała. Kiedy jednak do spotkania dojdzie, wszystko się zmieni. Nad Wenecją zwiśnie groźba przewrotu, karnawałowe maski nabiorą diabolicznego charakteru, a na pomoc ruszą kocury z całego miasta. 

Zarówno Córka wytwórcy masek, jak i cała twórczość Holly Webb są skierowane raczej do młodszego czytelnika i to głównie płci żeńskiej. Myślę jednak, że jeśli córki zaczną czytać, to i mamom mogą się te historie spodobać. 
Niniejsza powieść jest pięknie opowiedziana i aż czuje się tę magię, o której pisze autorka. Po pierwsze sam niezwykły klimat wiekowej Wenecji pełnej kanałów i kotów. Czytając te opisy czułam się tak, jakbym tam sama była. Po drugie książkę czyta się trochę jak baśń, a trochę jak przygodę z elementami sensacji. Ponieważ docelowym odbiorcą jest młody czytelnik, wszystko raczej skończy się dobrze, choć nie obędzie się bez kilku zaskoczeń. 
Jestem oczarowana tą pozycją, świadectwem bogatej wyobraźni Holly Webb i z pewnością sięgnę po inne książki tej autorki, choćby po to, aby na chwilę zanurzyć się w tym kolorowym, magicznym świecie, który za pomocą tak prostych rozwiązań fabularnych potrafi wywołać uśmiech na mojej twarzy.  

Córka wytwórcy masek zachwyciła mnie od pierwszych stron, mimo że już dawno wyrosłam z grupy docelowej, do której jest ona skierowana. Jednak nic nie szkodzi. Czytało się przyjemnie, zaś sama metafora masek dostarczyła mi wielu okazji do interpretacji tego motywu. Maski to nie tylko role społeczne, które przyjmujemy. To także zło, które uwodzi pozorną urodą i opętuje, a gdy raz się rozpanoszy, potrzeba naprawdę ostrych pazurów, by je przegonić.

Polecam gorąco lekturę młodszym nastolatkom, głównie marzycielkom. Córka wytwórcy masek, to dobra lektura na wolne dni. Zachwyci i rozbawi. Z pewnością nie pozwoli o sobie szybko zapomnieć.

Dziękuję!

środa, 25 stycznia 2017

Danielle L. Jensen: Porwana pieśniarka

Autor: Daniele L. Jensen
Tytuł: Porwana pieśniarka
Seria: Klątwa, t. 1
Stron: 432
Wydawca: Galeria Książki






Już niedługo życie Cecile, zwykłej córki rolnika, zmieni się. Wyjedzie do miasta, by tam, pod okiem najlepszych nauczycieli, doskonalić swój śpiew.  Z planami jednak różnie bywa. Gdy dziewczyna wraca do domu na kolację, zostaje porwana przez Luca, chłopaka z sąsiedztwa. 
Przerażenie bohaterki sięga zenitu, gdy okazuje się, że porwanie zleciły trolle, mieszkające we wnętrzu góry. Do czego im potrzebna ludzka dziewczyna? Otóż chcą złamać klątwę złej czarownicy, która mocarnym zaklęciem uwięziła je pod ziemią. Jasnowłosa Cecile zostaje poślubiona młodemu księciu, ale nie ma co marzyć o długo i szczęśliwie. Świeżo upieczony mąż jej nie znosi, trolle traktują ją jak dziwadło, a co najgorsze pilnują każdego jej kroku. 
Ponieważ, póki co, ucieczka wydaje się niemożliwa, Cecile postanawia poznać trolle nieco lepiej. Ku własnemu zdumieniu przekonuje się, że w ludzkich mitach na temat tych stworzeń nie ma wiele prawdy. Kolejnym odkryciem jest fakt, na temat mieszańców, czyli potomków trolli i ludzi. Stopniowo bohaterka dochodzi do wniosku, że być może jej bytność tutaj ma głębszy sens niż początkowo się jej wydawało. 
W ten oto sposób rozpoczyna się wielka przygoda w świecie trolli.

Autorka nie daje czytelnikowi zbyt dużo czasu na myślenie. Już w pierwszym rozdziale wplątuje swoją bohaterkę w poważne kłopoty; zostaje ona bowiem porwana. Wciągnięta pod ziemię, do ukrytego przed oczami ludzi, świata władających magią trolli, Cecile przekonuje się, że czeka ją ogromne wyzwanie. Walka o powrót do domu, na powierzchnię będzie jej najmniejszym zmartwieniem. 

Gołym okiem widać, że cała historia dopiero się rozkręca. Poznajemy zaledwie wierzchołek góry lodowej, jeśli idzie o klątwę, którą spętana jest Samotna Góra. Wiadomo, że rzuciła ją czarownica, ale nikt nie zna jej motywów, ani nie potrafi zrekonstruować dokładnie okoliczności, które do tego doprowadziły. Zastanawia mnie też matka Cecile, która w tej historii jest wielką niewiadomą. Mam podejrzenie, że odegra ona niepoślednią rolę w tej historii. Równie tajemniczy jest brat Tristana, Roland, władający potężną magią i nie do okiełznania.

Czerpiąc ze znanych już z literatury młodzieżowej schematów, dobrze poprowadziła autorka wątek romansowy. Nie jest on tutaj nachalny i nie gra pierwszych skrzypiec, ale przyciąga uwagę, chyba głównie ze względu na różnice między Tristanem a Cecile. Ich wzajemne przyciąganie polega tak naprawdę na nieustannym odpychaniu i jest to bardzo interesujące. Wydaje mi się, że w tym układzie, to Cecile jest stroną silniejszą. Pomimo pozornie słabej ludzkiej natury, Cecile jest zaradna, pomysłowa i wścibska, dzięki czemu odkrywa w sobie pewne talenty. Jej upór do grzebania w przeszłości daje wreszcie nadzieję trollom, które od ponad pięciu wieków nie widziały słońca. 
Tristan świetnie się sprawdza w roli rozbitego kochanka, miotającego się między lojalnością wobec swoich a uczuciami do ludzkiej dziewczyny, której nawet sam nie wybrał. Podobało mi się to i uważam, że tych dwoje może razem wiele zdziałać. 

Pierwsza część trylogii o trollach jest obiecująca i bardzo chętnie sięgnę po kontynuację. Polecam. To kawałek dobrego fantasy w kategorii młodzieżowej.

wtorek, 24 stycznia 2017

La La Land garść wrażeń po seansie


Tytuł: La La Land
Reżyseria: Damien Chazelle
Scenariusz: Damien Chazelle
Obsada: Ryan Gosling, Emma Stone
Czas trwania: 128 min.
Gatunek: musical, dramat, romans
Nagrody: 9 Złotych Globów (w tym za reżyserię, scenariusz, dla aktorów pierwszoplanowych)



La La Land to tegoroczny oscarowy faworyt. Odkąd film wszedł na ekrany polskich kin, wszędzie o nim głośno, a spekulacje co do tego ile nagród jeszcze może zdobyć, nie ustają. 
Obecnie jestem po seansie filmu i przyznam, że mam trochę mieszane uczucia. Myślę, że w dużej mierze wrażenia te zależą od tego, czego się tak naprawdę od filmu oczekuje. 
Ale po kolei. 

Los Angeles. Miasto marzeń, nadziei, snów, gwiazd. Tych wielkich i tych małych. Tylko część z nich się spełni, a reszta zblaknie porzucona i zapomniana w odmętach codzienności. 
Mia jest początkującą aktorką, jak na razie bez osiągnięć. Mieszka z kilkoma koleżankami, stara się obracać w branży i chodzić na castingi, a póki co pracuje jako kelnerka.
Sebastian to pianista jazzowy, zakochany w klasycznym jazzie, marzący o otworzeniu własnego klubu. 
Kilka przypadkowych spotkań tych dwojga sprawia, że zaczynają poważniej ze sobą rozmawiać i dopingować się wzajemnie w walce o marzenia. 
Codzienność nie jest jednak przyjazna ani sielankowa. Rachunki same się nie zapłacą, żyć z czegoś trzeba, a talent, jak oczywisty by nie był, nie jest widoczny dla tych co winni go docenić. 
Czy w takiej sytuacji związek bohaterów może przetrwać? Co okaże się ważniejsze: pogoń za marzeniami, bycie razem, a może da się mieć i to i to? 

La La Land nie jest typową komedią muzyczną z romansem w roli głównej. Fabuła skupia się raczej na pokazaniu, jak ciężko walczyć o realizację swoich marzeń, nawet jeśli ma się talent i chęci. Wszystko to jest bardzo żmudne, bo takich marzycieli, często zwanych bezmyślnymi głupcami, oderwanymi od ziemi, są tysiące. A ilu z nich zdołało te marzenia spełnić i jakim kosztem? Ano właśnie. Takich historii filmowych mamy mnóstwo. Na czym więc polega fenomen La La Landu
Na klimacie, który jest naprawdę magiczny i niepowtarzalny. 
Akcja dzieje się co prawda współcześnie, nie da się o tym zapomnieć, patrząc chociażby na wszędobylskie smartfony.
Ale wszystko na co patrzymy w trakcie seansu kojarzy nam się (i było to celowe) a takimi klasykami jak Deszczowa piosenka, Wszyscy na scenę i Broadway melody of 1940. Świadczą o tym i stroje bohaterów i muzyka, której słuchamy, a nawet to o czym bohaterowie śpiewają, czy co chcą wytańczyć. 

A dlaczego moje uczucia były mieszane? Ponieważ momentami historia się dłużyła i miałam wrażenie, że może skoro zaczynam dryfować myślami gdzie indziej, to nie jest to film dla mnie? Oprócz tego samo zakończenie też mnie trochę zirytowało, bo okres pięciu lat wydaje mi się zbyt krótki, by obdarzyć bohaterów takimi osiągnięciami (choć może w Mieście Aniołów żyje się szybciej, nie wiem), a po drugie czy naprawdę nie da się zjeść ciastka i mieć go? Czy naprawdę trzeba wybierać? A może to kwestia dojrzałości i tego, że często walcząc o coś dla nas ważnego, zbyt pochopnie rezygnujemy z tego, co na wyciągnięcie ręki? Nie wiem. 

Być może przemawia przeze mnie romantyczka i dlatego wyszłam z kina z uczuciem niedosytu. Czegoś mi jeszcze tutaj zabrakło. A może dawka realizmu, jak na poniedziałkowe przedpołudnie była zbyt duża?

niedziela, 22 stycznia 2017

Elizabeth Chadwick: Pieśń królowej Przedpremierowo!

Autor: Elizabeth Chadwick
Tytuł: Pieśń królowej
Seria: Eleonora Akwitańska, t.1
Stron: 448
Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: 24.01.2017





Która dziewczynka nie marzy w dzieciństwie o tym, by zostać księżniczką?  Każda. Założę się, że każda pomyślała o tym, choćby przelotnie.
Co najbardziej przyciąga w byciu księżniczką? Otóż podejrzewam, że gdyby przeprowadzić ankietę, wśród wymienionych odpowiedzi padłyby zapewne: piękne stroje, życie w luksusie, wszystko na wyciągnięcie ręki. No i oczywiście przystojny książę. 
Otaczająca nas rzeczywistość pokazuje, że życie współczesnych księżniczek nie należy do łatwych, a cały ten blichtr to często tylko fasada, za którą kryje się wielka polityka. Ma ona moc wpływania na losy pojedynczych osób, jak i całych narodów. A jak to było kiedyś? 

13-letnia Alienor na mocy testamentu swojego ojca Wilhelma X (którego historia nazwała Świętym) zostaje poślubiona następcy tronu Francji Ludwikowi VII.  Choć początki małżeństwa wyglądają obiecująco, młoda królowa szybko przekonuje się, że życie z Ludwikiem nie będzie ani łatwe, ani przyjemne. Tam gdzie w grę wchodzi wspomniana wcześniej polityka, nie ma miejsca na sentymenty. Liczą się wpływy i powiązania. 
Chcąc przetrwać w tym okrutnym świecie, ale mając też na sercu dobro swojego kraju, Alienor wie, że musi nie tylko wykorzystać wszystkie swoje umiejętności (jak dobrze, że ojciec zadbał o jej solidne wykształcenie), ale też stać się wytrawnym graczem politycznym. Stawką w tej grze jest jej osobista wolność i prawo do decydowania o sobie. Jest połowa XII wieku. Czy takie marzenia dla kobiety są w ogóle realne? 

Pieśń królowej opisuje kolejnych 17 lat z życia Alienor. Obserwujemy jak dorasta, uczy się być królową i żoną, jak walczy o siebie, jak stara się wpływać na rzeczywistość. Areną walki o wpływy i władzę jest nie tylko królewski dwór i otoczenie króla. Najmniejszą, choć równie ważną areną, jest królewska sypialnia i związek króla z królową. Bystra i rozważna Alienor szybko spostrzega, że im mniej mówi, a więcej obserwuje, tym lepiej dla niej. Z tak trudnym w obyciu człowiekiem jak król dewot, niewiele da się zdziałać kłótniami, czy kobiecymi metodami nacisku. Tutaj potrzebne są inne środki. Jakie? Młoda królowa będzie musiała się sporo natrudzić. To jak szachownica naszpikowana dodatkowo minami. W zasadzie nigdy nie wiadomo, jakie będą skutki danej decyzji, choćby ona była najdokładniej przemyślana.
Elizabeth Chadwick bardzo skrupulatnie i barwnie odmalowała ówczesne realia. Tchnięcie życia w postać, która żyła ponad 800 lat temu i którą znamy jedynie z kronik i zachowanych dokumentów, jest niezwykłym dokonaniem. Alienor na kartach powieści jest tak żywa i prawdziwa, że trudno uwierzyć, iż żyła tak dawno temu, w zupełnie innej epoce.

Książka podobała mi się, choć początek czytało się dość powoli. Błędnie jednak założyłam, że będzie to pojedyncza powieść i dopiero pod koniec książki coś mnie natchnęło do poszukiwań, które objawiły mi całkiem przyjemną prawdę, że Elizabeth Chadwick poświęciła Alienor całą trylogię. Informacja ta ucieszyła mnie. Pieśń królowej to dobrze napisana powieść, jednak docierając do zakończenia, zdajemy sobie sprawę, że Alienor nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Co więcej, ona nawet dobrze jeszcze nie zaczęła. Dlatego kolejne dwie powieści, są jak najbardziej uzasadnione i oby jak najszybciej ukazały się na naszym rynku. 

Pieśń królowej z pewnością spodoba się miłośniczkom powieści historycznych, ale nie tylko. Każdy kto ceni książki bogate w szczegóły historyczne, lubi śledzić przemiany i dorastanie bohaterek do nowych ról, będzie tą powieścią zachwycony. Po lekturze tej książki zupełnie inaczej patrzę nie tylko na losy księżniczek, ale też na sytuację kobiet w średniowieczu. Eleonora Akwitańska swoim życiem i podjętymi decyzjami, udowodniła, że wyrasta ponad swoją epokę i że nawet żyjąc w tak trudnych czasach, można pragnąć czegoś więcej i nie ustawać w walce o to. Dlatego też całym sercem polecam lekturę pierwszego tomu trylogii, sama zaś niecierpliwie czekam na kontynuację losów bohaterki.


Dziękuję!

piątek, 20 stycznia 2017

Rick Riordan: Cień Węża

Autor: Rick Riordan
Tytuł: Cień Węża
Seria: Kroniki rodu Kane # 3
Stron: 440
Wydawca: Galeria Książki







Odkąd uosobienie chaosu i ciemności Apopis uwolnił się ze swojego więzienia, poszczególne domy skupiające magów, nie mogą czuć się bezpieczne. Ostatnio co prawda panuje kruchy spokój, bohaterowie wiedzą jednak doskonale, że demon pod postacią ogromnego węża nie odpuści i nie zrezygnuje.  
Rodzeństwo Carter i Sadie Kane'owie skupiają się na szkoleniu swoich uczniów i nie rezygnują z poszukiwań sposobu, który pozwoliłby pokonać demona. W finale drugiego tomu okazało się, że przebudzenie Ra, dawnego króla bogów, nie pomogło. Ra zestarzał się i zdziecinniał, a obecnie w głowie mu tylko wiewiórki i ciastka. Smutne, ale prawdziwe. W dodatku metody i postępowanie młodych Kane'ów przysparzają im więcej wrogów niż zwolenników i w tym także jest problem. Brakuje jedności zarówno wśród bogów, jak i wśród magów. Tak oto w skrócie przedstawia się sytuacja naszych bohaterów na początku trzeciej części trylogii Kroniki Rodu Kane. 

Trzecia część trylogii, zmierzająca ku ostatecznemu finałowi nie pozwala się nudzić. Spotykamy tu starych, znanych już bohaterów, pojawiają się także nowi, nie mniej irytujący. Zarówno od jednych i od drugich możemy się wiele spodziewać. 

Carter będzie dorastał do przywództwa, którego od dawna tak się obawia. Czy jego powiązania z Ozyrysem będą pomocą czy przeszkodą? A może przydadzą się inne insygnia? 
Być może uda mu się także w końcu ułożyć sprawy związane z Zyią. 
Sadie z łatwością dotrzyma kroku bratu, nie tylko pod względem czytania hieroglifów i rzucania zaklęć. Wykaże się sprytem i pomysłowością, gdy będzie trzeba wywieść w pole szaloną boginię z obsesją na punkcie łowów. Jej problemy sercowe okażą się nie mniej skomplikowane niż Cartera, bo on przynajmniej kocha się w jednej dziewczynie, a co ma zrobić dziewczyna, która kocha się w dwóch chłopakach, z których jeden to starożytny bóg, a drugi śmiertelnie chory chłopak? Przyznam, że akurat to rozwiązanie nieco mnie zaskoczyło. To trochę takie spod znaku zjeść ciastko i mieć ciastko.

Fajne w tej finałowej części jest to, że autor właściwie o nikim nie zapomina. Mamy więc Bastet i Bessa, którzy stali się rodzeństwu bardzo bliscy. Nie zabraknie czasu, by wstąpić do Podziemi i odwiedzić ojca bohaterów. W zaskakujący sposób rozwijają się wątki Zyii i Walta podążających ścieżką Ra i Anubisa. Intrygującym nowym bohaterem jest duch,  mag i złodziej w jednej osobie, niejaki Setne, który postępowaniem przebija o głowę greckiego Syzyfa. Znajduje się także miejsce dla Seta, który w sumie nie jest tak zły, jak myślałam.
Oprócz tego na deser mamy sfiksowanych bogów, dyszące żądzą zabijania przeróżne demony, szalone pościgi i pojedynki. Prowadzone dialogi i narracja nie tracą na błyskotliwości i dowcipie, dzięki czemu jest swojsko i tak jak się lubimy. 

Trylogia Kroniki rodu Kane to idealna pozycja dla wielbicieli mitologii egipskiej i dla tych, którzy chcieliby poszerzyć swą wiedzę na ten temat. Jednocześnie majstersztykiem jest pokazanie bóstw i ich atrybutów w wersji uwspółcześnionej, która świetnie współgra z starożytnym charakterem. Trylogia spodoba się i młodszym i starszym czytelnikom. Przekonałam się już dawno temu, że jeśli idzie o powieści Ricka Riordana nie ma limitów wiekowych, a najlepsze jest to, że tworzone przez niego historie nigdy nie zawodzą. To świetna mieszanka tradycji i nowoczesności, przygody i sensacji, bawi i uczy jednocześnie. Czego chcieć więcej?


Kroniki rodu Kane: 
Czerwona piramida / Ognisty tron/  Cień węża

wtorek, 17 stycznia 2017

A. L. Jackson: Solo dla Niej

Autor: A. L. Jackson
Tytuł: Solo dla Niej
Seria: Muzyka gwiazd, t. 1 
Stron: 336
Wydawca: AMBER







Każda kobieta lubi czytać romanse zaprawione nutką pikanterii. Rzecz w tym, że trudno o dobry romans, który miałby w sobie to coś, co sprawi, że aż chce się czytać, mimo że łzawość bohaterów często irytuje. 

Szukając takiej historii trafiłam na pierwszą cześć cyklu zatytułowanego Muzyka gwiazd. 

Schemat powieści jest standardowy. Ona jest cicha i skromna, on to typ pożądany przez wszystkie kobiety. 
Shea jest kelnerką i samotną matką. Nie może sobie pozwolić na żadne ekscesy, ani szalone decyzje. Sebastian, przez przyjaciół zwany Bazzem, to wokalista rockowej grupy Sunders. Ich przypadkowe spotkanie zaowocuje płomiennym romansem. Czy jednak przeszłość bohaterów, pozwoli im na wspólną przyszłość? 

To tyle na temat samej treści. Książka jest objętościowo niewielka, więc nie będę pisać więcej, aby za dużo nie zdradzić. 
Jak już wspomniałam, schemat fabuły jest typowy. Ona piękna i niewinna (choć nie do końca), on silny, z tendencją do agresji, co to z niejednego pieca chleba próbował. Gdy się spotykają, choć widzą, że związek nie ma szans, postanawiają to pociągnąć. Świadomi, że druga strona ukrywa bolesne tajemnice  z przeszłości, decydują się ich nie ujawniać. 

W zasadzie, to sama nie wiem. Nie było źle, ale jakoś szczególnie mnie ta książka nie zachwyciła. Dzieje się bardzo mało, więc znaczna część to przemyślenia bohaterów, bo, co ostatnio w romansach bardzo modne, raz narracja jest przedstawiona z perspektywy Shea'i, a raz Bazza. Choć książka kończy się w ciekawy sposób, to nie odczuwam (być może chwilowo) potrzeby, by czytać dalej. Trochę zabrakło mi tej dozy niepewności co do losów bohaterów, która w romansach jest konieczna. No bo co to za historia miłosna, gdy czytelnik od razu ma pewność, że będą razem i że wszystko będzie dobrze? Wiem, że każdy romans do tego zmierza, ale niedobrze, gdy składa się on z czułych scen i żarliwych zapewnień o wzajemnym pożądaniu i uczuciu. Potrzebni są też inni bohaterowie, rozbudowane wątki i ciekawe wydarzenia  oraz co bardzo ważne cięte, błyskotliwe dialogi. 

W Solo dla Niej tego nie ma. Bohaterowie spotykają się i niemal od razu padają sobie w ramiona. Łatwizna. 
Zdecydowanie bardziej podobała mi się samochodowa trylogia Driven, o której pisałam tutaj jakiś czas temu i gdybym miała porównywać, to niestety Muzyka gwiazd jest za Driven daleko w lesie. Krótko mówiąc, moje poświąteczne poszukiwania dobrego romansu (może to być nawet trylogia) trwają. Jeśli zaś idzie o Solo dla Niej, to nie zachęcam ani nie odradzam. Decyzja o czytaniu na własne ryzyko.

czwartek, 12 stycznia 2017

Indycze perypetie dziękczynne czyli Skubani

Tytuł: Skubani
Reżyseria: Jimmy Hayward
Scenariusz: Jimmy Hayward, Scott Mosier
Czas trwania: 91 min.








Przeznaczenie życiowe indyków nie jest tajemnicą. Wszyscy dobrze wiemy, w jakim celu są hodowane te ptaki. A gdyby tak móc cofnąć czas i zmienić ustalone tradycje? 
Młody indyk Franek, w przeciwieństwie do swoich krewniaków, doskonale wie, po co człowiek hoduje drób. Świadom strasznego końca życia ptaków z farmy, próbuje uświadomić pozostałe ptaki w kurniku, co je czeka. Jednak skupione na jedzeniu indyki, uważają Franka za wariata i wyrzucają go poza obręb kurnika. Jakby ironii było mało, jedyny świadomy indyk, uzyskuje amnestię od prezydenta USA i staje się domowym pupilem jego małej córeczki. Owładnięty pizzą i telenowelami Franek szybko popadłby w apatię i marazm, gdyby nie inny indyk, znacznie bardziej nawiedziony od niego. 
Potężnej postury Olo ma misję. Gwiezdny Indyk nakazał mu cofnąć się w czasie i tak pokierować losami pierwszych osadników, by nie zapoczątkowali jedzenia indyków w Święto Dziękczynienia. 

Co z tego wyniknie? Sympatyczne wariactwo, które fabularnie z pewnością spodoba się dzieciom, a u dorosłych wywoła uśmiech na twarzy. 

Kiedy Franek i Olo, korzystając ze stworzonego przez ludzi prezydenta wehikułu, cofają się w czasie, trafiają do Ameryki pierwszych osadników. Ci ostatni akurat są w dość kiepskiej sytuacji. Zbliża się zima, a ich zapasy się kurczą. Nastroje są napięte. Jak na ironię okazuje się, że całkiem w pobliżu żyje (i ma się całkiem dobrze) spore plemię dzikich indyków. Franek i Olo próbują im pomóc w walce z groźnym Standishem oraz tak pokierować historią, by indyki nie stały się świątecznym daniem głównym dla kolejnych pokoleń Amerykanów. 

Myślę, że dzieciom historia na pewno przypadnie do gustu. Indyki są kolorowe i śmieszne. 
Natomiast sama intryga, jak dla mnie, była nieco zaplątana. Wiadomo, że aby utrzymać klimat bajki dla dzieci, trzeba było poprowadzić fabułę tak, aby indyki nie skończyły na stole. Uważam, że twórcy robili co mogli i może młodszy widz nie zwróci uwagi na taką oczywistość, że jednak dziś te indyki daniem są. POCZĄTEK SPOILERA. Pizza jako rozwiązanie? No tak, w końcu to potrawa uniwersalna. KONIEC SPOILERA.
Nie to mnie jednak zirytowało najbardziej. Nielogiczne było dla mnie eksperymentowanie Franka ze skokami w czasie i cała sprawa z Gwiezdnym Indykiem. Słowem, trochę się tych Frankó za dużo namnożyło. Ale może się czepiam, w końcu to bajka dla dzieci. 

Polskiej wersji  należy się spory plus za dubbing: Cezary Pazura jako Franek i Piotr Fronczewski jako dobroduszny Olo stworzyli fajny duet, którego przyjemnie się słuchało. 
Oprócz tego jest kolorowo, hałaśliwie, z posmakiem historii. Uważam, że jak na historię dla dzieci, w sam raz. 

niedziela, 8 stycznia 2017

Jennifer Donnelly: Płytkie groby

Autor: Jennifer Donnelly
Tytuł: Płytkie groby
Stron: 524
Wydawca: YA!






Jennifer Donnelly zdobyła serca polskich czytelników serią powieści Saga Ognia i Wody. 
Jej najnowsza powieść utrzymana w stylu retro przenosi czytelnika do XIX -wiecznego Nowego Jorku.  

Główna bohaterka 17-letnia Jo Monfort właśnie wchodzi w dorosłe życie, które rysuje się w świetlany sposób. Jo pochodzi z bogatej rodziny, ma przyjaciół, a wysoka pozycja towarzyska zapewnia jej mariaż z młodzieńcem z równie dobrze sytuowanej rodziny. Wszystko zmienia się, gdy nagle umiera ojciec dziewczyny i choć policyjne raporty stwierdzają nieszczęśliwy wypadek podczas rutynowego czyszczenia broni, Jo nie jest przekonana do tej teorii. 

Gdyby Jo była typową przedstawicielką swojej epoki, odbyłaby przepisową żałobę, potulnie wyszłaby za mąż i być może całe jej dalsze życie mijałoby w bogactwie i spokoju. 
Jo jednak ma inne marzenia. Chciałaby zostać dziennikarką i pisać o sprawach ważnych dla społeczeństwa. Wrodzona ciekawość nie pozwala jej przestać zadawać pytań, dlatego Jo, nie chcąc uwierzyć w przypadek, zaczyna grzebać w przeszłości rodziny. 
Trop prowadzi do początków spółki handlowej, której jej ojciec był udziałowcem. Poznany przypadkowo młody i dociekliwy dziennikarz Eddie oferuje Jo pomoc. Wkrótce trafiają na ślad grubszej afery, która narazi ich życie i przyszłość na poważne niebezpieczeństwo. 

Płytkie groby to przyjemna w odbiorze lektura. Szerokie tło obyczajowe przybliża czytelnikowi obraz życia klas wyższych oraz tych najniższych. Na przykładzie Jo widać wyraźnie wiele ograniczeń, jakie ówcześnie dźwigały na sobie kobiety. Ich los był z góry ustalony: miały być żonami i matkami oraz wieść nudne, pełne drobnych rozrywek życie. Jeśli pragnęły czegoś więcej lub w ogóle ośmielały się mieć własne zdanie, postrzegano to jako pierwsze objawy załamania nerwowego, które leczono tylko w jeden sposób: umieszczeniem w zamkniętym zakładzie. 
Przykład Jo pokazuje, ile bohaterka może stracić i czym ryzykuje, podążając własną drogą oraz jak ważna była opinia społeczności. Drobne inicjatywy jak chęć pobycia chwilę samą lub zrobienie czegoś bez przyzwoitki były dla rodziny bardzo niepokojącymi sygnałami. Dziś może się nam to wydawać nieprawdopodobne czy nawet śmieszne, ale wtedy tak właśnie było i dzięki Bogu za emancypację, bo gdyby nie, nie dane byłoby mi pisać dziś tego tekstu. 

W pewnym momencie można się już domyślić kształtów całej intrygi, nie psuje to jednak odbioru lektury. Wspólnie z Eddiem i Jo poznamy nowojorskie speluny i podejrzane dzielnice, odkryjemy konszachty bogatych oraz dramatyczną walkę o byt członków warstw najniższych. Nie zabraknie chwil napięcia i niebezpiecznych momentów, ale będą też zabawne dialogi i ciekawe, oryginalne postaci. 
Retro ma swój niewątpliwy urok i autorce dobrze udało się go odmalować. Miło spędziłam czas przy lekturze Płytkich grobów i nie miałaby nic przeciwko nowemu śledztwu, które Jo i Eddie mogliby wspólnie poprowadzić.

piątek, 6 stycznia 2017

Rachel Caine: Atrament i krew

Autor: Rachel Caine
Tytuł: Atrament i krew
Seria: Wielka Biblioteka  t. 1
Stron: 367
Wydawca: AMBER







Ludzkość ma w swojej bogatej historii taki czas, gdy wiedza zawarta w księgach trafiała na Listę Ksiąg Zakazanych, a z racji ludzkiego pragnienia, by tę wiedzę poznać, płonęły stosy. W świecie wykreowanym przez Rachel Caine te czasy wcale się nie skończyły. 

Jest rok 2025. Najwyższą władzą w świecie jest Wielka Biblioteka Aleksandryjska, zrzeszająca uczonych i badaczy, skrywająca w swoim gmachu liczne i bardzo rzadkie księgi, do których zwykli śmiertelnicy nie mają dostępu. W tym świecie nie istnieje druk, a posiadanie własnych książek to największe przestępstwo, za które płaci się życiem.

Główny bohater Jess Brightwell jest kurierem. Na polecenie swojego ojca, szmugluje cenne manuskrypty, sprzedając je wpływowym i podejrzanym klientom. Cała wiedza, jaką Jess posiada, pochodzi właśnie w tych książek. Młodzieniec doskonale zdaje sobie sprawę, jakie zagrożenie niesie za sobą jego zajęcie. Jego starszy brat zapłacił za nie najwyższą cenę. 
Jessa czeka jednak zupełnie inne zadanie. Po osiągnięciu odpowiedniego wieku lat 17, trafia na bardzo prestiżowe szkolenie do Wielkiej Biblioteki w Aleksandrii. Szybko przekona się, że nie jest to wyrafinowana świątynia wiedzy, a raczej arena walki o strefę wpływów i władzy nad światem. Życie ludzkie nie ma tu znaczenia, najważniejsza jest wiedza, która skrzętnie ukrywana przed zwykłymi ludźmi pozwala rządzić światem, wygrywać wojny, pogrążać w mroku zapomnienia pojedyncze istnienia, jak i całe mocarstwa. Czy Jess i inni postulanci osiągną swoje cele? Czy zdobędą upragnione stanowiska? A może chodzi  nie tylko o dobre posady?

Podróż koleją do szkoły znajdującej się w egzotycznym i tajemniczym miejscu przypomina trochę klimat z pierwszego tomu przygód Harry'ego Pottera. Nowi uczniowie, rozeznanie w sytuacji, początek nauki i sekrety, które skrywa w swoich murach Wielka Biblioteka. Sekrety, które są pilnie strzeżone od pokoleń, a ich ujawnienie wstrząsnęłoby posadami świata. 
Moje drugie skojarzenie dotyczy serii Atramentowa trylogia. Zarówno tam i tu słowa mają moc sprawczą. Literatura to nie tylko wiedza, ale też alchemia i magia. 
Równie ciekawie i intrygująco wykreowała autorka bohaterów. Każdy z szóstki postulantów jest inny, każdy ma własne tajemnice, jednak razem stanowią bardzo intrygującą mieszankę wybuchową. Także przydzielony im nauczyciel Wolfe jest bardzo tajemniczy i od razu widać, że wie więcej niż mówi. 
Kolejne rozdziały są przeplatane fragmentami listów, które bezpośrednio dotyczą losów poszczególnych postulantów. Było to bardzo ciekawe i sprawiało wrażenie, że ponad naszymi bohaterami rozwija się intryga na skalę międzynarodową. 

Bardzo polubiłam Jessa. To mądry i rozważny młodzieniec, o czystym sercu, który daleko zajdzie, jeśli tylko autorka dobrze pokieruje jego życiem. Bardzo dobrze rokują także inni bohaterowie:  spokojna Khalia o egzotycznej urodzie, porywczy i kłótliwy Dario, mądra Glain i utalentowany Thomas. 

Odniosłam wrażenie, że pierwsza część serii stanowi jedynie wprowadzenie do całej historii. Bohaterowie odbyli kilka podróży, odnieśli mniejsze lub większe rany, poznając dzięki temu sposób, w jaki funkcjonuje cały ten świat. Losy Jessa, Thomasa czy Morgan dobitnie pokazały, co się tutaj ceni i co jest pożądane, a co się tępi lub zamyka w niewoli Wieży. To taka przystawka, do bardziej sytej uczty czytelniczej. A zapowiada się bardzo smakowicie. 
Polecam.

Dziękuję!

wtorek, 3 stycznia 2017

Jednodniowa umowa Rumpelstiltskinowa czyli Shrek Forever

Tytuł: Shrek Forever
Reżyseria: Mike Mitchell
Scenariusz: Darren Lemke, Josh Klausner
Czas trwania: 93 min.
Wytwórnia: Dream Works





 

Przychodzi w życiu człowieka, bądź ogra (analogia jest dokładnie ta sama) taka chwila, że zapominamy jak mocno o coś walczyliśmy, a tym samym przestajemy to doceniać. Mało tego, trochę nas już nawet to męczy.  Zaczynamy marzyć o odpoczynku, o jednej chwili wytchnienia w świecie sprzed tego, co mamy teraz. Życzenia się spełniają, jednak nie zawsze tak, jakbyśmy chcieli. W podobnej sytuacji znajdzie się Shrek. 

Już nikt nie boi się zielonego ogra, wręcz przeciwnie wieśniacy proszą go o autografy lub, żeby zaryczał dla wrażenia.  Codzienność naszego bohatera polega teraz na karmieniu, przewijaniu, przeczyszczaniu toalety, spotkaniach z przyjaciółmi. Zawsze w tłumie, nigdy sam. Zawsze w rodzinnym hałasie, nigdy w ciszy. Ogr czuje, że kapcanieje. Kocha swoją rodzinę, ale dawnego siebie już w lustrze nie widzi. W chwili desperacji podpisuje z Rumpelstitskinem umowę, że w zamian za jeden dzień wolności, odda jakiś tam swój, którego nawet nie pamięta. 

Tak. Shrek Forever, moi drodzy, to klasyczny przykład tego, co się dzieje, gdy się nie czyta tekstu drobnym drukiem. Okazuje się, że ten jeden, w sumie nawet nie pamiętany dzień to dzień narodzin ogra. Skoro zatem Shrek w ogóle się nie urodził, to co stało się z Fioną i całą resztą? Jak w obliczu braku w bajce zielonego ogra o niemiłej aparycji zmieniły się losy Zasiedmiogórogrodu? Kolosalnie, drastycznie i masakrycznie. 
Nie będę się tu rozpisywać, co by nie robić spoilerów. Powiem tylko, że bez ogra jest źle. Nie tylko dlatego, że krainą rządzi tyran Rumple, ale też dlatego, że klątwa tak naprawdę nie została złamana, a nasi przyjaciele nigdy się nie spotkali. Nie ma wesołej kompanii, która jest zżyta, poszłaby za sobą w ogień i zjadła wspólnie parę beczek soli. Są postaci, które skapcaniały albo się roztyły, nie ma smosiołków, ani ogrzątek. Jest za to banda wiedźm terroryzujących mieszkańców oraz ogrze podziemie. 

Czwarta część przygód Shreka bazująca na starym motywie co by było gdyby pokazuje nam inną wersję bajkowej historii. Nie tę tradycyjną, którą znamy z książek, ani nie tę do której przyzwyczaiły nas pomysły twórców Shreka, ale jeszcze inną. Że gorszą, nie muszę mówić. Ale, że zabawną, to trzeba podkreślić. Miło zobaczyć, że pomysły się nie wyczerpały i że jeszcze można widza miło czymś zaskoczyć. Bo że Shrek uratował Fionę to wiemy wszyscy. Ale może Fiona też go uratowała? Warto czasem spojrzeć na całą historię z drugiej strony. Bo wtedy ukazuje się naszym oczom zupełnie coś innego. A tego czasem potrzebujemy: świeżości spojrzenia.

Oczywiście przesłanie jest jasne, jak słońce. Należy doceniać to co mamy, choć wiadomo, że w natłoku codziennych zajęć bywa trudno. Może jednak w momencie kryzysowym, zanim uderzymy pięścią w tort, warto wziąć nie jeden, nie dwa, ale trzy, cztery, dziesięć głębokich oddechów? Bo do zyskania mamy wiele, ale do stracenia też. 
Polecam Shreka Forever. Mądra historia i ładne zwieńczenie całego ogrzego cyklu.

niedziela, 1 stycznia 2017

Jessica Sorensen: Przeznaczenie Violet i Luke'a

Autor: Jessica Sorensen
Tytuł: Przeznaczenie Violet i Luke'a
Seria: Coincidence t. 3
Stron: 368
Wydawca: Zysk i S-ka






Ogromnie ucieszyła mnie wiadomość, że trzecia część serii Coincidence ukaże się w Polsce. Radość była pomieszana z ciekawością, gdyż tom ten miał dotyczyć dwójki drugoplanowych bohaterów: przyjaciela Kaydena, Luke'a i współlokatorki Callie, Violet. 
O Violet w poprzednich częściach mówiło się niewiele i w sumie nie do końca wiadomo było, czego się po tej postaci spodziewać. Natomiast Luke'a czytelnik poznał całkiem dobrze, choć rzecz jasna powierzchownie. Zapamiętałam go jako chłopaka, który nadużywa alkoholu i przypomina zabijakę, jednak w stosunku do Callie, Kaydena, a zwłaszcza Setha deklarującego się jako gej, był naprawdę w porządku. 

W trzecim tomie serii Concidence, co na polski można tłumaczyć jako przypadki, życiowe zbiegi okoliczności, bohaterami wiodącymi są właśnie Luke i Violet, sporo tu też Setha i jego chłopaka Greysona. 

Jessica Sorensen naprawdę nie oszczędza swoich bohaterów. Ponieważ życiowych doświadczeń nie da się obiektywnie zważyć, trudno powiedzieć, że ktoś ma gorzej lub lepiej. Gdybym jednak miała oceniać, powiedziałabym, że przemoc psychiczna jest gorsza od fizycznej i dlatego najgorzej z całej czwórki przez życie został doświadczony Luke. 
W tomie zatytułowanym Przeznaczenie... lepiej poznajemy Luke'a i jego sytuację rodzinną, a zwłaszcza skomplikowane relacje z matką, która uzależniona od narkotyków i alkoholu, sprawiła, że dorosły Luke, jest taki, a nie inny. Jednocześnie gołym okiem widać, że pomimo niezbyt sympatycznego zewnętrza, Luke potrafi być pomocny i uczynny, a ze swoim obsesyjnym zamiłowaniem do porządku, jest idealnym współlokatorem dla wiecznie bałaganiącego Setha. 

Odstraszająca wyglądem Violet, przez otoczenie jest uważana za łatwą i wyuzdaną (to łagodne określenie). Śmierć rodziców i kolejne rodziny zastępcze, oduczyły ją ufać ludziom, dlatego dziewczyna nie dopuszcza nikogo do siebie, do tego stopnia, że nie chce nawet zdradzać swojego nazwiska. 
Co dwoje takich freaków może mieć ze sobą wspólnego? Pozornie nic, a właściwie bardzo dużo. Więcej nie zdradzę, bo można zdradzić za dużo. 

W pierwszej książce na temat Violet i Luke'a w sumie nie dzieje się wiele, prawdopodobnie dlatego, że losy bohaterów zamknęła autorka w trzech powieściach, jasne zatem, że trzeba było coś zostawić na dwie kolejne. 
W Przeznaczeniu... bohaterowie krążą wokół siebie, trochę przypominało mi to taniec godowy. Wszystko zaczyna się od świadomości, że ta druga osoba w ogóle istnieje. Potem jest niespodziewane bliskie spotkanie trzeciego stopnia, a potem seria rozmów i chwil naznaczonych napięciem, wzajemnym przyciąganiem i odpychaniem. 
Z kilku retrospekcji dowiadujemy się, co się stało z rodzicami Violet oraz jak wyglądało dzieciństwo Luke'a, po tym, jak ojciec chłopaka odszedł od matki. 
Książka kończy się dość mocnym akcentem; może się wydarzyć wiele, albo nic. Zazwyczaj w początkach drugich tomów, dowiadujemy się, że nie doszło do najgorszego. Jak będzie tym razem? Zobaczymy. 
Książka powinna się spodobać miłośnikom serii, choć, moim zdaniem, takiego napięcia, jak u Callie i Kaydena, tutaj nie ma. Jest kilka fajnych momentów, wydaje mi się jednak, że prawdziwą bombę zostawiła autorka na kolejne tomy. Nie da się jednak nie lubić Luke'a i warto przeczytać książkę właśnie ze względu na niego.


Seria Coincidence:

Przeznaczenie Violet i Luke'a |