wtorek, 28 kwietnia 2015

Simone Elkeles: Idealna chemia

Autor: Simone Elkeles
Tytuł: Idealna chemia
Stron: 336
Wydawca: AMBER







Lubię czasem przeczytać coś beznadziejnie romantycznego, o miłości, która pokonuje przeszkody, mimo że na początku z góry jest skazana na niepowodzenie. 
O Idealnej chemii dowiedziałam się przypadkiem, dzięki zapowiedzi części drugiej, która ma się ukazać w kwietniu.   
Motywy, które stosuje autorka opowiadając swoją historię, są już tak oklepane, że łatwo przewidzieć, co jak się skończy, ale  i tak czyta się przyjemnie. Oprócz tego, aby banalności uniknąć, S. Elkas wzbogaciła trochę życiorysy dwójki głównych bohaterów, chcąc zapewne ukazać ich głębię.
A zatem co my tu mamy? Nic, czego już nie znalibyśmy z innych książek, a także seriali i filmów dla młodego widza. 
Ona jest szkolną pięknością, obowiązkowo cheerleaderką, związaną z kapitanem szkolnej drużyny. Imię też ma chwytliwe: Brittany. Trzeba jej jednak uczciwie przyznać, że nie jest złośliwa i pusta. Jest dobrą uczennicą, a cały ten szkolny look, jest tylko pozorem, pod którym skrywa się wrażliwa i podatna na zranienia dziewczyna, spragniona akceptacji i miłości. To pragnienie akceptacji i dość niską w gruncie rzeczy samoocenę zrozumiemy, gdy lepiej poznamy jej dom rodzinny, który jest tragiczny, choć z wierzchu naprawdę wygląda super.
Alejandro wychowuje się i mieszka w gorszej dzielnicy miasta, jest członkiem gangu, o czym świadczą nie tylko tatuaże, ale też wykonywana przez niego profesja. Reputacja go wyprzedza, przez co większość woli go unikać i choć chłopak jest naprawdę inteligentny i mógłby być w życiu kimś, nie wierzy zupełnie, że ma szansę wyrwać się z zamkniętego kręgu przemocy i gangów.
Bliższa znajomość zaczyna się dla tych dwojga przez projekt z chemii, rzecz jasna dla niej to kwestia życia i śmierci, a dla niego dobry żart. Jednak kolejne wydarzenia zmuszą obydwoje nie tylko do współpracy i bliższego poznania się, ale też wiele w ich życiu zmienią. Oto pojawi się szansa nie tylko na nowy związek, ale też na zmianę w życiu. 
Szkolny zabijaka przekona się, że cheerleaderka ma nie tylko ładną buzię, ale i bogate wnętrze, a jej życie nie jest tak idealnie kryształowe, jak mogłoby się wydawać. Natomiast cheerleaderka sprawdzi, czy pod zbroją tatuaży i groźnych spojrzeń, kryje się ktoś godny uczucia i inteligentny.
Historia opowiedziana jest w zabawny i przyjemny w odbiorze sposób. Dialogi są błyskotliwe, a bohaterów od razu da się lubić. Rozwiązania i wydarzenia są trochę ograne i przewidywalne, ale i tak zaciekawieniem śledzi się fabułę, kibicując bohaterom. To co łączy bohaterów polega rzecz jasna na łączeniu przeciwieństw i zderzaniu ze sobą skrajnie różnych światów, dzięki czemu jest tak ciekawie, w końcu skrajności i przeciwieństwa się przyciągają.  Narrację śledzimy raz z perspektywy Alejadnro, a raz Brittany; wiemy więc co się dzieje w ich głowach i lepiej, ich oczami, poznajemy tę drugą osobę.
Trochę rozwalił mnie epilog tej historii, nie uważam, żeby był aż tak konieczny i wyszło przez to trochę śmiesznie, a już na pewno za słodko. Ale cóż, tak to już chyba w takich historiach bywa.
Idealna chemia nie jest ambitną powieścią i z pewnością na długo w pamięć nie zapadnie. Ale nadaje się na weekendowe czytadło i pozostawi po sobie miły smak słodyczy i odrobinę wiary, że prawdziwa miłość pokona wszelkie przeszkody i nie zwraca uwagi na kolor skóry, pochodzenie, czy stan portfela.

sobota, 25 kwietnia 2015

Suzanne Collins: W pierścieniu ognia

Autor: Suzanne Collins
Tytuł: W pierścieniu ognia
Seria: Igrzyska śmierci, cz. 2
Stron: 358
Wydawca: Media Rodzina




Zwycięstwo nie zawsze jest końcem, wieńczącym dzieło. Najczęściej jest początkiem, bo jeśli zwycięzca nie chce spocząć na laurach i utrzymać tytuł mistrza musi dbać o formę, kondycję, by nie mieć sobie równych.

W przypadku Katniss i Peety, zwycięzców 75 Głodowych Igrzysk, koniec był tylko pozorny. 
Bohaterowie w glorii chwały i otoczki nieszczęśliwych kochanków wrócili do domów, zapewniając swoim rodzinom dostatek i godny dach nad głową, a całemu Dystryktowi 12 polepszenie sytuacji materialnej. Przez pół roku bohaterowie żyli spokojnie, ale teraz na 6 miesięcy przed kolejnymi igrzyskami, Katniss i Peetę czeka zwyczajowe tuornee po Panem. W domu Katniss pojawia się osobiście prezydent Snow i dobitnie daje bohaterce do zrozumienia, że nie dane jej będzie żyć spokojnie i bezpiecznie z dala od polityki i terroru, jakim podszyte są całe igrzyska. Decydując się na zjedzenie trujących jagód, by nie zabijać Peety, Katniss nie tylko zagrała władzom na nosie, stawiając ich w złym świetle, ale też pokazała całemu krajowi światełko zwane buntem. Od dawna nastroje w dystryktach były, delikatnie mówiąc, nerwowe, ale teraz jest naprawdę kiepsko i tylko jedna iskra dzieli wszystko od wybuchu kolejnej rebelii. Czy Katniss, dziewczyna igrająca z ogniem, rzeczywiście porwie cały kraj ku zmianom, które niechybnie musiały nadejść? 

Z ulgą stwierdziłam, że druga część zapowiada się lepiej, niż pierwsza, która pozostawiła mnie z uczuciem niedosytu. Początek drugiej części może sugerować, że wszystko się wreszcie ułoży, ale bardzo szybko i Katniss i czytelnicy zostają z tego wrażenia wyprowadzeni. Bohaterów nie tylko czeka tournee. Zbliża się także ćwierćwiecze Pokromienia i wszyscy ze zdziwieniem dowiadują się, że tym razem w igrzyskach udział wezmą dotychczasowi zwycięzcy. Będzie co prawda losowanie, ale nic to nie zmieni dla Katniss, która jest jedynym zwycięzcą płci żeńskiej w Dystrykcie 12. Początkowo bohaterka jest załamana, potem dochodzi do wniosku, że skupi się na uratowaniu Peety. Świadoma, że rebelia jest tylko kwestią czasu, rozumuje, że za dobrym, łagodnym Peetą, który umie przemawiać do tłumu, ten tłum pójdzie. Nie może jednak przewidzieć ani jak potoczą się te igrzyska, ani kim dla tłumów jest ona sama, Katniss z Dystryktu 12. 

Wiem, że się już trochę powtarzam, ale druga część jest znacznie lepsza. Cieszę się, bo już tyle osób mi to mówiło, że zaczynałam sądzić, że to może ze mną jest coś nie tak, że mam jakiś zły odbiór tej książki. 
W drugiej części poznajemy innych zwycięzców igrzysk, obecnie ludzi w różnym wieku, od niemal rówieśników Katniss, do osób starszych, wręcz leciwych. Widzimy, jak różnie obeszło się z nimi życie i często kończyli gorzej niż Haymitch - alkoholik; popadali w szaleństwo lub inne, bardziej wycieńczające nałogi. 
Zmienia się także plansza turnieju. Tym razem bohaterowie będą walczyć w rozgrzanej słońcem dżungli, którą co rusz będą nawiedzać kataklizmy i dzikie, krwiożercze małpy. Dotychczasowi zwycięzcy teraz będą walczyć drużynowo, co jest wynikiem zawierania sojuszy, taka była rada mentorów.
Nastawiona na ratowanie Peety, Katniss nie zauważy, że oprócz walki o życie, nad całym turniejem, zawisło coś innego, jakaś realna groźba zmian. Czy bohaterka odczyta wskazówki? Czy nie będzie za późno?
Bardzo ciekawie przedstawiona też jest relacja Katniss z Peetą i Gale'm. Mówię relacja, bo trudno mi to nazwać wątkiem romansowym, ponieważ w warunkach, w których funkcjonują bohaterowie trudno mówić i myśleć o amorach. Zbliża się wojna, Katniss martwi się o swoich bliskich i nie ma tu mowy o wzdychaniu, czy rzucaniu spojrzeń. Obiektywnie za to stwierdza, że każdy z chłopaków odgrywa w jej życiu ważną rolę, ale na razie nie zadaje sama sobie pytania, czy kocha, a jeśli tak, to którego. Czasy są trudne, nie wiadomo co będzie dalej, wszyscy są zagrożeni, dlatego na razie główna bohaterka skupia się na turnieju i uratowaniu Peety.

Zakończenie historii wgniata w fotel, co w sumie nie jest takie złe, bo skoro się już w nim siedzi, to można się od razu zabrać za część trzecią, co też od razu czynię.

czwartek, 23 kwietnia 2015

John Grogan: Marley i ja

Autor: John Grogan
Tytuł: Marley i ja
Stron: 344
Wydawca: Wydawnictwo Pierwsze







Ponad trzy lata temu zaczęliśmy się zastanawiać nad wzięciem szczeniaka. Kluczowym było to, aby był łagodny i do kochania. Wybór padł na labradora i choć wtedy mało wiedzieliśmy na temat psów tej rasy, dziś z pełnym przekonaniem mogę rzec, że był to najlepszy wybór, jakiego mogliśmy dokonać.
Zanim Rufi trafił do nowego domu, przypadkiem obejrzałam film Marley i ja i przyznam, że trochę się wtedy przestraszyłam. Labrador niszczyciel, pomyślałam, że oby nam się taki nie trafił. Na szczęście nie było tak źle. 
Ostatnio przypadkiem w moje ręce trafiła książka, na podstawie której powstał film i z chęcią ją przeczytałam. 
Książka nie jest poradnikiem, ani wynurzeniami kogoś, kto na podstawie wychowania jednego psa, uważa się za mistrza i osobę kompetentną w dziedzinie kynologii. Nie, to nie to. 
Jest to raczej coś na kształt kroniki rodzinnej, w której dużo miejsca poświęcono biszkoptowemu labradorowi  o imieniu Marley. 
Wszystko zaczyna się w momencie, gdy młode małżeństwo John i Jenny Groganowie postanawia wziąć szczeniaka. Ma to być takie ich przygotowanie do posiadania i opieki nad dziećmi, które w przyszłości przecież będą mieli. Wybierają żółtego szczeniaka, który co prawda jest słodki, ale bardzo ruchliwy i krnąbrny. I tak to się zaczyna. Mijają miesiące i lata. Groganom rodzą się dzieci, najpierw dwa synowie, potem córka. Zmieniają pracę, przeprowadzają się, zmienia się ich tryb życia, priorytety, poglądy. A Marley zawsze jest z nimi. 
John Grogan z przesympatyczną swadą opowiada o wpływie Marleya na ich życie rodzinne, dotykając tematów, z którymi z pewnością zetknął się każdy właściciel psa tej rasy. W kolejnych rozdziałach zaśmiewałam się do łez, czytając o wyrzuceniu ze szkoły manier, robieniu kupy do oceanu, pożeraniu wszystkiego, co wygląda na jadalne i niszczeniu wszystkiego, nawet tego, co wygląda na niezniszczalne. 
Groganom trafił się naprawdę wyjątkowy pies, pod względem wad, które przecież posiada każdy pies. Marley panicznie boi się burzy, zniszczy nawet najtrwalszą klatkę,  zje cenny złoty łańcuszek, na smyczy zawsze będzie się ciągnął charcząc i dusząc się, narobi bałaganu za całe stado psów. 
Jednocześnie nie przestanie być energiczny, kochający, wesoły i lojalny wobec właścicieli. Będzie zwyczajnie sobą. Marley to niezwykły pies, ale myślę, że równie niezwykłych miał właścicieli. Podejrzewam, że nie każdy byłby w stanie znieść zniszczenia, bałagan i utrudnienia, jakie niosło za sobą wychowanie tak dużego i niesubordynowanego psa. W czasach, gdy tak łatwo ludzie pozbywają się pupili, bez żalu i najdrobniejszej empatii, Groganom naprawdę należy się duży szacunek. Do serca przypadło mi zwłaszcza stwierdzenie, że cokolwiek zrobi w domu pies; coś zniszczy, pogryzie, rozwali, nie robi tego złośliwie czy na przekór swojemu państwu. Robi tak, bo już taki jest, bo ma taki charakter, a przede wszystkim dlatego, że postrzega świat zupełnie inaczej niż my ludzie. Dlatego nie należy go oceniać i karać z naszej ludzkiej perspektywy.
Książka z pewnością spodoba się wszystkim, którzy mają labradory, a wiem, że jest to całkiem liczna grupa. Czytanie o czymś, czego samemu się doświadcza, daje człowiekowi dziwne poczucie więzi i świadomość, że inni też tak mają. 
Szaleńczy taniec przed zrobieniem kupy, ciągły głód i żebranie przy jedzeniu, zjadanie rzeczy, co najmniej obrzydliwych, wybiórcza głuchota, gdy mu wygodnie, niespożyta energia, potrzeba bliskości i czułości, nawet kosztem zgniecenia pani/pana, ogromna troskliwość i radar na nastrój właściciela. Oto labs w całej swej okazałości. 
Polecam! Fajna lektura na każdą chwilę. 

Rufi :)

wtorek, 21 kwietnia 2015

A. E. Olss: Kamienie Liry. Potomek

Autor: A.E. Olss
Tytuł: Potomek
Cykl: Kamienie Liry
Stron: 768
Wydawca: Novae Res






Do przeczytania książki skłonił mnie opis i ilustracja okładkowa. Przyznaję, jestem wzrokowcem i skusiła mnie także liczba stron, choć akurat ten czynnik ostatnio bywa łudzący. Kiedyś duża liczba stron oznaczała (i w większości przypadków się to sprawdzało) wciągającą, wielowątkową powieść, od której nie dało się oderwać, dopóki nie przeczytało się ostatniej strony. Dziś duża liczba stron pozornie obiecuje to samo, ale, powiedzmy sobie szczerze, jakoś to już nie jest ta sama.
Jak było w przypadku Kamieni Liry? O tym poniżej.
Akcja powieści toczy się dwutorowo. 
Utrzymany w bardzo tajemniczym tonie prolog sugeruje nam coś niezwykłego. Bohaterowie dostają złe wieści: zło wraca do gry, światu grozi zagłada. Jedynym ratunkiem jest Ona, którą czytelnik pozna niedługo potem. W ten oto sposób przenosimy się do współczesnego Londynu, gdzie w szkole z internatem uczy się Ariel, rudowłosa nastolatka, bez przeszłości, przyciągająca kłopoty niczym magnes.
Od tego momentu te dwa wątki będziemy poznawać wymiennie, a a każdym rozdziałem będą one wzbogacane o nowe postaci, szczegóły i pomniejsze wątki.
Początkowo lektura była dość łatwa i przyjemna, z czasem stała się coraz trudniejsza. Dlaczego? Otóż z góry założyłam, że Ariel jest postacią kluczową dla całej fabuły i że to jej osoba może wszystko zmienić. Poznając kolejne rozdziały, już nie byłam tego taka pewna. Nie wiem, czy od początku zamysł był inny i zmienił się w trakcie powstawania historii, ale mniej więcej po przeczytaniu połowy książki doszłam do wniosku, że Ariel jest raczej jedną z głównych postaci, a nie główną. 
Fabuła staje się bardziej rozbudowana, poznajemy kolejne szczegóły, pojawiają się nowe postaci, a i cała akcja staje się bardziej brutalna i krwawa. 
Przemianom ulega także Ariel, która początkowo jest dystansującą się nastolatką bez wspomnień i przeszłości, potem staje się naiwną i uległą ofiarą manipulacji jednego ze swoich zaciekłych wrogów (których rzecz jasna nie pamięta, bo i skąd?), by w końcu stać się niewolnicą, niezdecydowaną, czy uciekać czy zostać. Przyznam, że naiwność bohaterki wobec kolejno poznawanych mężczyzn, graniczy z głupotą. Że była samotna i potrzebowała kogoś bliskiego, to rozumiem, ale żeby nie uczyć się na błędach, tego już nie. Odrobina podejrzliwości nikomu by nie zaszkodziła.
W tej książce wszystkiego jest bardzo dużo, co z jednej strony może świadczyć o pomysłowości autora, a z drugiej o niezdecydowaniu, co wybrać, a z czego zrezygnować, by w konsekwencji wziąć wszystko. Mamy więc zwyczajną nastolatkę, która jednak zwyczajna nie jest, mamy tajemnicze krucze bractwo, wewnętrznie podzielone oraz pradawnego boga, który zbiera armię, by, po odzyskaniu postaci cielesnej, obrócić świat w perzynę. Trudnością było dla mnie podczas czytania, przestawianie się na śledzenie losów jednego bohatera, a zaraz potem drugiego.
To dlatego bardzo trudno mi określić, do kogo właściwie jest skierowana ta książka. Prolog sugeruje, że do miłośników cięższego fantasy, kolejne rozdziały z Ariel w roli głównej, że do nastoletniego czytelnika. Z takiego połączenia trudno dokonać ujednolicenia. Stwierdzenie, że każdy znajdzie tu coś dla siebie także będzie niewłaściwe, bo nie każdy zechce się przedzierać przez rozdziały, które  go w ogóle nie interesują.
Biorąc pod uwagę fakt, że o autorze nie można znaleźć żadnej informacji, prawdopodobnie jest to debiut, który na jednym tomie się nie skończy. Czy jednak sięgnę po kolejny tom, gdy się już pojawi, tego nie wiem. Iście barokowa mnogość i obfitość wszystkiego trochę zniechęca, bo nie zawsze dużo oznacza dobrze. Czasem mniej i bardziej lakonicznie jest tym, czego czytelnik potrzebuje. 
Dziękuję!

sobota, 18 kwietnia 2015

Suzanne Collins: Igrzyska śmierci

Autor: Suzanne Collins
Tytuł: Igrzyska śmierci, cz.1
Stron: 351
Wydawca: Media Rodzina







Igrzyska śmierci znają chyba już wszyscy. To ten typ historii, która wszystkich chwyta za serce, szybko zostaje przeniesiona na ekran kinowy, by stać się hitem i od tego momentu może już tylko wygodnie sobie siedzieć na laurach.
Tak się złożyło, że jakiś czas temu najpierw obejrzałam film i nie zrobił on na mnie oczekiwanego wrażenia. Wszyscy mnie pocieszali, że książka jest dużo lepsza, więc postanowiłam się nie zniechęcać, choć wiedziałam, że główna bohaterka już zawsze będzie miała twarz J. Lawrence, swoją drogą bardzo ubogą w miny. 

Przyszłość. Na gruzach dawnej Ameryki powstało państwo Panem, ze stolicą w Kapitolu. Kraj jest podzielony na 12 dystryktów o różnej specjalizacji i stopniu ubóstwa. Aby utrzymać społeczeństwo w posłuchu, każdy z dystryktów jest otoczony ścianą pod napięciem elektrycznym, ale to nie wszystko. Najważniejszym środkiem dyscyplinującym są organizowane co roku Głodowe Igrzyska. Z każdego dystryktu losowo wybiera się chłopca i dziewczynę, którzy będą walczyć o życie w morderczym turnieju, transmitowanym na cały kraj. 24 uczestników w wieku pomiędzy 12. a 18. rokiem życia będzie się zabijać na oczach widzów, stosować sztuczki i podstępy, chorować z braku wody i jedzenia, ginąć od trucizn i ran zadanych przez dzikie zwierzęta. Zwycięzca może być tylko jeden. Wygrywając zapewni swojej rodzinie dostatni byt, ale wszystko to kosztem śmierci pozostałych uczestników. 
Gdy młodsza siostra Katniss Everden, Prim, zostaje wylosowana, dziewczyna nie waha się ani chwili i zgłasza się na ochotniczkę. Wraz z nią na igrzyska jedzie też jej sąsiad Peeta Mellark, z którym połączy ją więcej, niż przypuszcza. Nie podejrzewa też, że jej udział w igrzyskach zmieni wszystko, nawet oblicze społeczeństwa. 
Miliony będą śledzić każdy krok Katniss i paradoksalnie, choć będą czekać na jej śmierć, obdarzą ją sympatią i będą jej kibicować. Czy zwiększy to jej szanse na zwycięstwo? No cóż, większość z Was już zapewne zna odpowiedź.

Uczucia po lekturze mam mieszane. Z jednej strony nie mogę odmówić autorce ciekawego pomysłu, atrakcyjnej realizacji i tego, że fabuła naprawdę daje do myślenia. Z drugiej, tyle już się dobrego o tej książce od dawna nasłuchałam, że w momencie, gdy po nią sięgnęłam spodziewałam się wielkiego bum. Czytałam, czytałam i nie doczekałam się. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Być może wpływ na to miał fakt, że przez większość książki, akcja skupia się na poczynaniach samej Katniss, a ja nie przepadam za teatrem jednego aktora. Większa jej część, to typowy survival. Główna bohaterka miała szczęście, gdyż tym razem planszą dla turnieju było, bardzo jej bliskie, środowisko leśne. Początkowo więc, pomimo drobnych błędów, radzi sobie całkiem nieźle, ale i tak dzieje się tu bardzo niewiele.  Ciekawiej staje się, gdy pojawia się Peeta i gdy ta dwójka zaczyna działać razem, ale szału nie ma, bo główna bohaterka wcale nie ukrywa, że robi to dla publiki. 
Teraz, będąc po lekturze części drugiej, dochodzę do wniosku, że książki chyba najlepiej oceniać z perspektywy całości i wtedy wypadają lepiej, bo część pierwsza, tak sama w sobie, jakoś bardzo nie porywa. 
Dlatego pozostałam ze sporym niedosytem. Gdy to piszę, jestem już po lekturze części drugiej i jest trochę lepiej, ale za to jakby na złość zaczęła mnie irytować główna bohaterka. Czy sprosta wymaganiom? Zobaczymy.

czwartek, 16 kwietnia 2015

Ann Wroe: Poncjusz Piłat

Autor: Ann Wroe
Tytuł: Poncjusz Piłat
Stron: 512
Wydawca: W.A.B






Poncjusz Piłat. Ten, który umył ręce, bo nie potrafił, nie chciał lub też nie mógł opowiedzieć się jasno po jednej ze stron. Człowiek, który przez kolejne pokolenia jest wspominany, jako ten, który mógł odmienić losy ludzkości. A może swoją kontrowersyjną, dla nas dziś, decyzją, właśnie to zrobił? 
Może nie miał innego wyjścia? Może taka była jego rola w boskim planie? Może podobnie jak Judasz musiał to zrobić, aby wypełnił się boski plan i ludzkość została zbawiona? Jedno jest pewne. Nigdy nie dowiemy się, jak było naprawdę. Ale pospekulować i pozbierać informacje można zawsze co też czyni autorka niniejszej biografii.

Historia zapamiętała Piłata jako prefekta Judei. W jego kompetencjach leżało dowodzenie rzymskimi siłami zbrojnymi na terenie Judei - pięcioma kohortami piechoty i jednym oddziałem jazdy oraz zbieranie podatków. Funkcję tę pełnił w latach 26 r.n.e do 36/37 r.n.e . Szczegóły jego życia przed i po pełnieniu służby nie są znane, jednak rola, jaką pełnił w procesie Jezusa Chrystusa, sprawiła, że jego osoba nabrała wiele odcieni dramatyzmu i stała się idealnym kąskiem dla twórców literatury, malarstwa i filmu. Jeśli o mnie idzie, najbardziej lubuję się w Mistrzu i Małgorzacie M. Bułhakowa, gdzie Piłat jest przedstawiony, jako postać wyjątkowo tragiczna i pełna głębi. 

Ann Wroe, z wykształcenia historyk, na co dzień dziennikarz, od 1992 roku jest redaktorem amerykańskiej sekcji The Economist. Pracując nad biografią Piłata wykonała kawał dobrej roboty i czytelnik nie ma innego wyjścia, jak tylko z szacunkiem pochylić czoło, tym bardziej, że postać Piłata nie tyle ginie w mrokach niepamięci, ile zwyczajnie jest nam mało znana, bo kto by kiedyś przewidział, że po dwóch tysiącach lat będzie wzbudzać tyle kontrowersji. Dla ludzi żyjących wtedy Piłat był Rzymianinem, politykiem, sędzią, od którego wymagano podjęcia decyzji. Normalne, że nie dało się przewidzieć, że dla nas chrześcijan, dziś będzie on tak ważny z racji podjętej decyzji, a raczej z jej braku. 

O pochodzeniu Piłata, jego dzieciństwie, rodzicach, a nawet samym imieniu wiemy tyle co nic, dlatego autorka zbiera to co się da zebrać w całość i prezentuje czytelnikowi różne wersje życiorysu i pochodzenia Piłata. Zadanie to byłoby niewykonalne, dlatego Wroe ucieka się do sprytnego sposobu; mianowicie, prezentuje nam Piłata przez pryzmat licznych dzieł, dla których jego osoba była inspiracją. 
Otrzymujemy tu zatem, w jednym, skonsolidowanym pakiecie nie tylko wnikliwą analizę sytuacji tamtych trudnych czasów, ale też omówienie przeróżnych dzieł malarskich i literackich. W ten sposób Piłat nie tylko nabiera głębi, barwności, ale też staje się postacią o wiele bardziej tajemniczą i niejednowymiarową. Przyznam, że często autorka zaskakiwała mnie szukając na przykład  powiązań Piłata z Judaszem. Fakt, dla niektórych to mogą być już zbyt daleko idące powiązania, ale z drugiej strony, dzięki temu dowiadujemy się więcej o innych postaciach kluczowych dla tamtego okresu życia Jezusa. 

Poncjusz Piłat z pewnością ucieszy oczy każdego, kto lubi przebogatą historię starożytności i rodzących się zaczątków chrześcijaństwa. Praca zawiera tyle szczegółów, dotyczących różnych aspektów życia wtedy, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie. 
Dzieło warte choćby pobieżnego przejrzenia, choć podejrzewam, że na pobieżnym się nie skończy.  Polecam!

Dziękuję!

środa, 15 kwietnia 2015

Kat Falls: Nieludzie. Przedpremierowo!

Autor: Kat Falls
Tytuł: Nieludzie, t.1. 
Stron: 364
Wydawca: Grupa Wydawnicza FOKSAL
Premiera: 22.04.2015






Kat Falls zdobyła sobie już polskich czytelników serią Podwodny świat, dla mnie jednak powieść Nieludzie, jest pierwszym spotkaniem z twórczością autorki.
Nieludzie to powieść z gatunku dystopii, która, jak już powszechnie wiadomo, jest pesymistyczną wizją przyszłości, wynikającą obserwacji rozwijającej się rzeczywistości.
Tym razem wygląd i funkcjonowanie świata przedstawionego wywodzi autorka z katastrofy biologicznej, która jakiś czas temu miała miejsce na wschodnich terenach Mississippi. Stworzony przez korporację Tytan szczep wirusa, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, wydostał się na świat i doprowadził do katastrofy. W wyniku skażenia ludzkie DNA uległo deformacji i ludzie zaczęli nabierać cech przeróżnych zwierząt, przy czym mutacje genów poszły w trzech różnych kierunkach. Bywa, że ktoś może długo nie ulec przemianie, co czyni go podobnym do bomby z opóźnionym zapłonem. Bardzo często zmiana przychodzi bardzo szybko, wirus atakuje mózg, doprowadzając zarażoną osobę do szaleństwa, podobnego do wścieklizny, a zdarza się też, że człowiek stopniowo nabiera cech i zachowań zwierzęcia, którego geny otrzymał w niechcianym prezencie. 
W ramach wątpliwej rekompensaty korporacja wybudowała wysoki mur, odgradzając tereny skażone (od tej pory Dzika Strefa) od zdrowych. 
Po zdrowej stronie mieszka i żyje dość beztrosko nastoletnia Lane. Życie głównej bohaterki diametralnie się zmienia, już w dniu, gdy ją poznajemy. Jeszcze chwilę temu dziewczyna bawi się na imprezie u znajomych, by za kolejną chwilę zostać aresztowana z podejrzeniem o szmuglerstwo i zdradę. Wbrew woli dziewczyna zostanie wysłana do Dzikiej Strefy, w której będzie musiała odnaleźć podejrzanego o złamanie zasad kwarantanny ojca. Wszystko co do tej pory myślała o swoim życiu, będzie musiała przewartościować, a rzeczy i istoty, które po drugiej stronie muru zobaczy, zmienią jej pogląd nie tylko na życie, ale też na to, czego do tej pory uczono jej w szkole i głoszono w oficjalnej propagandzie. 
Podróż przez Dziką Strefę bardzo kojarzyła mi się z wizytą Alicji w Krainie Czarów. Wirus poczynił ogromne spustoszenie w świecie, ale też w ludzkiej społeczności. Mało kto po tej stronie posiada czysto ludzkie geny; rodzaje mutacji i mieszanki w ten sposób powstałe, przechodzą ludzkie wyobrażenie. Autorka opisując ten świat naprawdę puściła wodze fantazji i efekt jest całkiem ciekawy, choć bardzo smutny i przerażający. Nie chodzi tu tylko o rodzaje tych mutacji, na przykład połączenie psów i węży, małpy i człowieka, czy tygrysa i człowieka. Autorka skupia się jednak nie tylko na tworzeniu takich połączeń, poszła o krok dalej. Na gruzach dawnej cywilizacji ludzi, swoje państwa i królestwa budują nowi tyrani, którzy rządzą terrorem i przemocą. Trafiając do jednego z takich miejsc, Lane jest przerażona nie ilością deformacji, ale tym, jak zwykli ludzie traktują zmutowanych, zwanych tu Dzikimi. Człowieczeństwo i humanitaryzm, poszło w zapomnienie, ale nie dlatego, że ludzie zaczęli wyglądać jak lwy, węże, czy hieny. To, ci którzy pozostali ludźmi, dobrowolnie pozbyli się tych cech, dla zysku i poczucia, że trzymając treserski bat, są górą. Wydźwięk tego obrazu jest bardzo smutny, bo okazuje się, że o człowieczeństwie nie świadczy typowy wygląd rasy żółtej, białej czy czarnej, ale  to, jak traktuje się innych od siebie.Czy chłopiec o cech małpy nie ma prawa do bycia kochanym i wychowywanym przez własną mamę, a mężczyzna o wyglądzie świni nie może być dobrym ojcem rodziny? 
Sympatyczna jest główna bohaterka; to typowa dziewczyna o dobrym serce, zresztą właśnie to dobre serce, sprawi, że stanie się celem pewnego psychopaty. Lane lubi działać i choć jej decyzje nie zawsze są słuszne, to, co mi się bardzo podobało, potrafi się przyznać do błędu. Bohaterka pozna po tej stronie dwóch młodzieńców, jednak z każdym z nich wołaczy ją zupełnie inna relacja, więc nie ma tu mowy o żadnym trójkącie miłosnym. Ev będzie tym dzielnym i spokojnym, a Rafe nada poznawanej historii koloryt i dowcip.
Finałowe zawirowanie, jakiemu ulegną bohaterowie, a zwłaszcza Rafe, sprawia, że chciałoby się już przeczytać kolejną część.
Powieść czyta się dobrze i poleciłabym ją czytelnikom, którzy lubią dziwadła w literaturze. Wizyta w Dzikiej Strefie przypomina trochę koszmarny sen, w jaki czasem zapadamy; ulepiony z naszych wyobrażeń, obaw i tego, co gdzieś tam widzieliśmy. Ciekawie jest takie miejsce zobaczyć, ale dobrze się z ulgą z takiego snu obudzić.
Dziękuję!

niedziela, 12 kwietnia 2015

Nele Neuhaus: Śnieżka musi umrzeć

Autor: Nele Neuhaus
Tytuł: Śnieżka musi umrzeć
Stron: 518
Seria: Oliwier Bodenstein i Pia Kirchhoff, t.4
Wydawca: Media Rodzina





Przyznaję bez bicia. Do przeczytania tej książki zachęcił mnie jej tytuł. Odkąd tylko wpadł mi w oko, nie mogłam przestać myśleć o tym, co takiego musiała zrobić ta biedna Śnieżka, że aż tak źle ktoś jej życzył.  Oczywiście wiedziałam, że historia nie jest żadną baśnią, ale i tak chciałam ją poznać. 
Nie jestem jakąś wielką miłośniczką powieści kryminalnych, ale tym razem postanowiłam zrobić wyjątek i naprawdę wiem, że było warto. Książka na ponad pół dnia przykuła mnie do fotela i sprawiła, że reszta spraw musiała zejść na boczny tor. Jednym słowem, (a raczej trzema); jestem pod wrażeniem. 
Po 10 latach pobytu w więzieniu na wolność wychodzi Tobias Sartorius, morderca swoich dwóch szkolnych koleżanek, z którymi prywatnie także był związany. Nikt nie wątpi w jego winę, wiele ran jeszcze nie zdążyło się zabliźnić, toteż gdy Tobias wraca do rodzinnego Altenhain, nie spotyka się z miłym przyjęciem. 
Mniej więcej w tym samym czasie w jednym z wojskowych hangarów zostają znalezione ludzkie szczątki, a z kładki dla pieszych ktoś spycha kobietę, powodując u niej ciężkie obrażenia. Śledztwa w tych dwóch pozornie niezwiązanych ze sobą sprawach rozpoczynają komisarze Bodenstein i Kirchhoff. Trop prowadzi do Altenhain, a nawet do samego Tobiasa. Jeśli miejscowi myśleli, że cała sprawa z zabójstwami już przycichła, to bardzo się mylili. Dopiero teraz wiele sekretów ujrzy światło dzienne, a jest ich niemało, oj niemało.
Coś co początkowo wydawało się prostą sprawą, szybko nabiera rozmiarów przestępczej lawiny. Niechęć wobec osoby Tobiasa narasta, zmieniając się stopniowo w agresję,  a kolejne osoby okazują się zamieszane w sprawę. Każdy ma tu coś do ukrycia, czego ujawnienie zmieniłoby jego życie. Każdy tu kogoś chroni, drży, by sprawy nie wyszły na jaw. Lista wzajemnych zależności i powiązań jest długa i zawiła i pozornie może się wydawać, że za większość sznurków pociąga miejscowy bogacz, chętnie tytułujący się dobroczyńcą. W środku tego wszystkiego tkwi Tobias, który nie dość, że nie pamięta feralnej nocy, to jeszcze każdą kolejną decyzją wikła się w coraz większe kłopoty. Czy bohater naprawdę zabił swoje koleżanki? Wielu chciałoby, by policja nie doszukiwała się nowych faktów i by zostało tak jak jest. 
Sprawy komplikują się, a nieliczni, którzy mogliby coś wnieść do śledztwa, milczą z obawy o swoje życie. 
Równolegle z prowadzonymi śledztwami obserwujemy życie i sprawy prywatne policjantów: ich związki, próby godzenia pracy z domem rodzinnym, trapiące ich problemy i kłopoty. Początkowo nie byłam z tego zadowolona, ale z czasem doceniłam ten zabieg. Po pierwsze dlatego, że policjant też człowiek i dzięki temu bohaterowie stali się głębsi, a po drugie dali się polubić (lub też nie) i dzięki temu inaczej spojrzę na nich w kolejnych tomach serii.
Książkę czyta się bardzo szybko i nie ma tu czasu na nudę. Ze strony na stronę poznajemy nowe fakty, niekiedy takie, że aż wgniatają w fotel. Nawet kiedy wydaje się, że już znamy całą historię i nic nas nie zaskoczy, autorka serwuje nam takie bum, że można tylko wzdychać. Każdy w Altenhain, nawet ten, kto podejrzany się nie wydaje, ma coś za uszami; egoizm i brak wrażliwości na cudze nieszczęście, często szokują. Autorka naprawdę świetnie odmalowała mentalność i zachowania społeczności, która tylko pozornie mogła się szczycić tym, że dba o siebie nawzajem, a tymczasem, gdy tylko nadarzy się okazja syci się cudzym nieszczęściem, tłumacząc to chorym poczuciem wymierzania sprawiedliwości. 
Śnieżka musi umrzeć nie jest pierwszym tomem serii, z opinii w Internecie wiem też, że inne części nie są już tak porywające, ale lubię sama się przekonać, co jakie jest, dlatego niebawem mam nadzieję sięgnąć po tom drugi, bo pierwszego niestety po polsku nie wydano.
Powieść polecam nie tylko czytelnikom lubiącym dobre kryminały. Każdy kto lubi tajemnice pukrywane w szafach domów małych miejscowości, powinien sięgnąć po tę książkę, bo nie ma nic przyjemniejszego niż odkrywanie takich sekretów. Czytajcie! Książka jest super!

środa, 8 kwietnia 2015

Gabrielle Zevin: Krew z krwi

Autor: Gabrielle Zevin
Tytuł: Krew z krwi
Stron: 347
Seria: Czekoladowa trylogia, t.2.
Wydawca: Grupa Wydawnicza Foksal









Ania Balanchine z pewnością nie jest typową nastolatką i to nie dlatego, że żyje w świecie przyszłości, w którym kawa i czekolada są uznawane za nielegalne. Bohaterka nie jest typem, który, jak to w tego typu historiach bywa, stanie na czele rebelii, mającej zmienić zastany porządek.
W Ani najbardziej niezwykłe jest jej pochodzenie, a mianowicie powiązania mafijne, nielegalne, funkcjonujące na granicy prawa i legalności. 
Po przedwczesnej śmieci ojca, a potem babci, Ania staje się nieformalną głową rodziny i musi opiekować się siostrą i bratem. Pochodzenie dziewczyny i powiązania z rodziną, a także liczne kłopoty, w które bohaterka co rusz wpada, w finale części drugiej skutkują wyrzuceniem ze szkoły oraz trzymiesięcznym pobytem w domu poprawczym. Bohaterka przyciśnięta do muru, zdecydowała się tam udać po części dobrowolnie, aby zapewnić bezpieczeństwo siostrze i sobie. 
Na początku części drugiej spotykamy bohaterkę w chwili, gdy szykuje się do wyjścia na wolność. Ania jednak nie do końca zdaje sobie sprawę, że wyjście to tak naprawdę dopiero początek. Kryminalna przeszłość będzie się teraz za nią wlokła, utrudniając normalne życie. 
Po powrocie do domu okazuje się, że wszystko się zmieniło; przecież gdy była zamknięta, tutaj na wolności życie innych toczyło się bez niej, a gdy wraca zastaje same zmiany: młodsza  siostra wydoroślała, przyjaciółka ma nowego chłopaka, a ukochany nową dziewczynę. Żadna szkoła nie chce przyjąć uczennicy z kryminalną kartoteką, a ktoś ponownie czyha na życie Ani i jej bliskich.
Lektura drugiej części tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że Czekoladowa trylogia jest naprawdę świetna i godna uwagi. Gabrielle Zevin ma świetne pomysły i nie boi się ich wprowadzać w życie fabularnych postaci, każąc im kłamać, oszukiwać i robić różne przekręty. Mówiąc innymi słowami bohaterowie często brudzą sobie ręce, dzięki czemu są prawdziwsi i bardziej wiarygodni. 
Pierwsza część podobała mi się bardzo, ale druga jest jeszcze lepsza. Akcja toczy się wartko, już nie tylko w Nowym Jorku, ale także w egzotycznym Meksyku, a główna bohaterka z strony na stronę udowadnia, że nie jest delikatną, papierową księżniczką i, po zakasaniu rękawów, chwyta na za maczetę, by... No właśnie. W tomie drugim Ania zaskakuje i to niejeden raz. 
Po wyjściu z poprawczaka bohaterka stara się znaleźć dla siebie miejsce w świecie, co nie jest łatwe z wielu powodów. W grę wchodzą tu nie tylko jej powiązania rodzinne, ale też krewni i członkowie innych rodzin, utrudniający bohaterce życie. Ania chciałaby robić coś z czego miałaby satysfakcję, pieniądze  i żeby to było legalne. A gdyby jeszcze w dobry sposób służyło innym, to już w ogóle byłoby świetnie. Próby wyłamania się z rodowego stereotypu bardzo mi przypadły do gustu. Ania chce tak pokierować swoim życiem, aby sama mogła być z siebie dumna i jeśli przy okazji ktoś bliski się od niej oddala, bo nie chce zrozumieć jej motywów, trudno. 
Podejmowanie decyzji, przy jednoczesnym wchodzeniu w trudną, odpowiedzialną dorosłość, to właśnie temat tej książki. A że przy okazji ubrany w bardzo atrakcyjną szatę mafijnej przyszłości, gdzie kakao jest na receptę, to już tylko lepiej. 
Zachęcam do zapoznania się z perypetiami Ani, zarówno w tomie pierwszym, jak i drugim. Niecierpliwie także oczekuję na tom trzeci.



Dziękuję!


Czekoladowa trylogia:
Moja mroczna strona | Krew z krwi | Czas miłości czas czekolady

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

E. Lockhart: Byliśmy Łgarzami. Przedpremierowo!

Autor: E. Lockhart
Tytuł: Byliśmy Łgarzami
Stron: 240
Wydawca: Grupa Wydawnicza FOKSAL
Data premiery: 08.04.2015






Niezapomniany czas letnich wakacji...
Czas pierwszych miłości, nowych doświadczeń, zwierzeń, ale także pierwszych rozczarowań i dramatów. Wejście w dorosłość nie zawsze jest lekkie i przyjemne. Bywa, że zaczyna się tragedią, z którą dorastający umysł nie potrafi sobie poradzić i błąka się w gąszczu własnych labiryntów. Desperacko poszukuje wtedy prawdy, która ma wyzwolić, ale czy na pewno? Czy warto tej prawdy szukać? A może lepiej pozostać w sferze niepamięci i zabójczych bólów głowy? 
Bogaci Sinclairowie spędzają każde lato na prywatnej wyspie. 
W piętnastym wspólnie spędzanym lecie, dochodzi do tragicznego wypadku, z którego 15-letnia Cadence wychodzi z amnezją i okropnymi migrenami. Dziewczyna nie pamięta, co się stało i dlaczego znaleziono ją na wpół żywą nad brzegiem oceanu. Bliscy, zgodnie ze wskazaniami lekarzy, nie chcą jej zdradzić co się stało, dziewczyna powinna sobie sama wszystko przypomnieć.
W lecie siedemnastym, po dwóch latach odosobnienia, Caddy wraz z matką wraca na wyspę. Ponownie spotyka kuzynostwo: Mirren i Johnny'ego oraz swoją pierwszą miłość Gata. Wszystko jest jednak inne; skażone niepamięcią, jest dla Cadence zwyczajnie niezrozumiałe. 
Dlaczego w trakcie jej rekonwalescencji, nikt z kuzynów się z nią nie kontaktował? A Gat? Dlaczego wydaje się jednocześnie bliski i daleki? Trawiona migrenami Cadence gubi się w gąszczu domysłów i podejrzeń, by stopniowo dotrzeć do strasznej prawdy i na nowo poznać wydarzenia z lata piętnastego. Czy udźwignie to brzemię?
Styl powieści jest dość specyficzny. Autorka posługuje się krótkimi zdaniami oraz metaforami, które często zaskakują. Przykładowo, kiedy Caddy mówi o strzale w serce, brzmi to tak, jakby własny ojciec strzelił do niej z broni palnej, a po kilku linijkach okazuje się, że w ten sposób mówiła o skali swojego bólu, gdy ojciec opuszczał rodzinę. W dzieciństwie bohaterka uwielbiała bajki i teraz wiele z rodzinnych wydarzeń oraz relacji między matką a jej siostrami dziewczyna ubiera właśnie w bajki, zaczynające się od słów: Był sobie raz król, który miał trzy córki...
Oprócz tego Caddy, jako narratorka całej historii, cierpiąca na amnezję, nie zna całej prawdy, a więc otoczenie poznajmy jej oczami, oczami osoby, która na dwa lata wypadła z obiegu i nie uczestniczyła nie tylko w życiu rodziny, ale i publicznym. 
Fabuła toczy się dość leniwie; młodzi ludzie, mający bogatego dziadka, mogą robić właściwie wszystko i mieć czego tylko dusza zapragnie. Nie muszą martwić się o przyszłość, a  ich wzajemne relacje, w przeciwieństwie do tych łączących ich matki, jeszcze nie są skażone podejrzliwością, zazdrością o względy ojca i pragnieniem odziedziczenia rodzinnego majątku. 
Zakończenie zaskakuje, choć podskórnie podejrzewa się, że musiało się stać coś naprawdę strasznego, skoro Cadence jest w takim stanie. Przyznam jednak, że nie spodziewałam się aż takiego zwrotu akcji. 
Byliśmy Łgarzami to książka, którą określiłabym mianem melodramatu z elementami powieści z dreszczykiem. Wydźwięk całej historii jest bardzo gorzki, gołym okiem widać, że pieniądze nie tylko szczęścia nie dają, ale mogą też stać się przyczynkiem do tragedii. Majątek niszczy wzajemne relacje, skłóca rodziny, trzyma człowieka w życiowym impasie, nie pozwalając mu podejmować ważnych życiowych decyzji. 
Myślę, że książka znajdzie sobie tylu zwolenników, co i krytyków, bo co jednego urzeknie, drugiego zwyczajnie zniechęci. Co do mnie, to jestem bardzo mile zaskoczona, choć cała historia bardzo mnie zasmuciła. Ale może właśnie o to w takich książkach chodzi: by budziły w czytelniku głębokie uczucia i skłaniały do przemyśleń. Jeśli taki był cel autorki, to w moim przypadku, udało się jej.
Dziękuję!

środa, 1 kwietnia 2015

Jennifer McMahon: Zimowe dzieci

Autor: Jennifer McMahon
Tytuł: Zimowe dzieci
Stron: 388
Wydawca: Media Rodzina






Ból i pustka po stracie bliskiej osoby są straszne. Ból i pustka po utracie dziecka są czymś niewyobrażalnym. Kończy się wtedy wszystko, znika sens jakichkolwiek działań. 
A co by było, gdyby ukochane maleństwo można było zawrócić z drogi do zaświatów? Pobyć z nim jeszcze kilka cennych chwil, przeżyć w kilka dni, to co miało trwać długie lata?  Jak wysoką cenę byłby gotów zapłacić rodzic i co by za to przehandlował? Życie, duszę, a może jeszcze coś innego? 
Być może te właśnie przemyślenia i, podejrzewam, stare indiańskie legendy, stały się podstawą do napisania książki, która jest rewelacyjna. Ale o tym poniżej. 
Przyznam, że do Zimowych dzieci podchodziłam bardzo ostrożnie i spodziewałam się czegoś innego, czytając opis z tyłu okładki. Jednak już sam początek książki zasugerował mi zupełnie w innym tonie, ale swoim klimatem historia tak mnie wciągnęła, że nie mogłam się od niej oderwać.
Akcja toczy się na dwóch płaszczyznach czasowych, przy czym szybko okazuje się, że przeszłość ma duży wpływ na teraźniejszość, a losy bohaterów w niezwykły sposób się ze sobą splatają. 
Sarę Harrison poznajemy najpierw jako małą dziewczynkę, potem już jako młodą mężatkę, bez pamięci zakochaną w swojej 8-letniej córeczce Gertie. To z zapisków Sary dowiadujemy się o tym, kim są śniący i jak odprawić rytuał. Ten rytuał zmieni nie tylko całe życie dorosłej Sary, ale wpłynie też na życie wielu innych ludzi, pozornie z Sarą niezwiązanych. 
Gdy mała Gertie zostaje znaleziona martwa, oszalała z bólu Sara jest gotowa zrobić wszystko, aby jeszcze choć przez chwilę porozmawiać i pobyć z córką. Jej rozpacz doprowadzi do kolejnych tragedii, które położą się groźnym cieniem na życiu przyszłych pokoleń. 
Współczesność. Matka dwóch córek nagle znika bez śladu. Starsza z sióstr, Ruthie, zaniepokojona takim odstępstwem od normy, w spokojnym i monotonnym do tej pory życiu matki, zaczyna przeszukiwać dom. Znaleziska, które odkryje, zmienią jej życie i objawią przed nią zatajone dotychczas sekrety. 
Pogrążona w żałobie po stracie męża Katherine, zdaje sobie sprawę, że były w jej małżeństwie rzeczy, o których mąż jej nie mówił. Dlaczego oddalił się od niej tuż przed śmiercią i co się stało z jego plecakiem, w którym nosił aparat? Drobne ślady prowadzą do małego miasteczka, tego samego, w  którym mieszkają Rutie i jej rodzina.
Co łączy ze sobą tych wszystkich ludzi i jakie tajemnice kryje miejsce zwane przez mieszkańców Czarcia Dłoń? Co wspólnego ma śmierć małej Gertie z nagłymi zniknięciami mieszkańców? Co takiego przed stu laty zrobiła Sara Harrison, że teraz giną ludzie? 
Jestem pod wielkim wrażeniem. Autorka książki, patrząc na jej zdjęcie, wydaje się tak zwykła, że aż trudno uwierzyć, że napisała historię tak niezwykłą. 
Dostajemy tu wszystko, czego może chcieć od lektury z dreszczykiem wymagający czytelnik: są pozornie niezwiązani ze sobą bohaterowie, dziwne, jakby przeklęte miejsce z klimatem budzącym ciarki na plecach, stary pamiętnik, kryjący straszną prawdę i zaskakujący finał, a także pewna doza niedopowiedzenia. Niby mamy zakończenie, ale jednak nie wszystko uległo zamknięciu, tak jak to bywa w dobrych dreszczowcach. Chętnie przeczytałabym coś jeszcze tej autorki, a na razie nie pozostaje mi nic innego, jak tylko polecić Zimowe dzieci czytelnikom szukającym dobrej historii na tę wiosenną szarugę. 

Dziękuję!