Tytuł: Pierwszy śnieg
Stron: 432
Wydawca: Dolnośląskie
Najpierw obejrzałam film. I szczerze mówiąc choć historia zapowiadała się nieźle, to wyszło słabo. Było nudno i bez napięcia, a sam główny bohater zachowywał się jakby nie miał w sobie odrobiny iskry. Ponadto, tu zgodzę się z innymi widzami, w filmie pojawiały się wątki i postaci, które nie miały logicznego uzasadnienia, by w ogóle tam być. Oprócz tego niemal od początku dało się rozgryźć tożsamość mordercy i aż dziw, że głównemu bohaterowi udało się to dopiero w ostatnich minutach filmu.
Po seansie byłam pełna niedowierzania.
Poczytałam recenzje widzów, a także czytelników. Wniosek był jeden. Podobno książka miała być dużo lepsza. Musiałam się na własnej skórze o tym przekonać i dlatego sięgnęłam po książkę.
Trochę zmartwiło mnie, że to środkowa część cyklu o komisarzu Harrym Hole'u, no ale cóż. Chciałam się dowiedzieć, jak ta historia wygląda w literackiej wersji.
Od razu mogę powiedzieć, że książka okazała się dużo lepsza niż film. Myślę, że gdybym nie oglądała filmu w ogóle, to wydałaby mi się super. Sama wiedza, kto jest Bałwanem sprawiała, że prowadzone śledztwo nie budziło we mnie takich emocji. Ale i tak książka uzyskała znacznie wyższe noty, niż wersja filmowa.
Harry Hole to genialny śledczy. Jest błyskotliwy i pomysłowy, ma także za sobą specjalne szkolenie w FBI. Pracownikiem jest niezłym. Prywatnie jednak, i często rzutuje to na jego zachowanie w pracy, jest trudny. Nadużywa alkoholu i papierosów, co nie podoba się jego przełożonym, a przed wyrzuceniem z pracy ratuje go tylko niesamowity zmysł do rozwiązywania śledztw.
Powieść pod tytułem Pierwszy śnieg to siódma część cyklu o przygodach Harry'ego. Swoją drogą polska wersja tytułu tłumaczy go tylko symbolicznie, nawiązując do pory, w której morderca atakuje. Oryginalnie tytuł oznacza Bałwana i wolałabym, aby takie dano mu brzmienie. Ale przecież wszyscy wiemy, jak to bywa z tłumaczeniami.
W Oslo i okolicach ktoś zabija kobiety. Dokładniej mówiąc najpierw rodzina zgłasza zaginięcie, a potem zostaje znaleziona część ciała, bo całe raczej nie. Charakterystycznym motywem dla miejsca zaginięcia jest ulepiony ze śniegu bałwan, który z czasem staje się przydomkiem zabójcy. Harry Hole wspólnie z nową pracownicą wydziału, Katerine Bratt zaczyna skomplikowane śledztwo, które wykaże powiązania z nierozwiązanymi sprawami sprzed lat.
Równolegle ze sprawami zawodowymi podglądamy życie prywatne bohatera; jego próby, aby zerwać z nałogiem alkoholowym, a także trudną relację z byłą partnerką Rakel i jej nastoletnim synem Olegiem.
Jo Nesbo ma ciekawy sposób opowiadania. Dokładnie opisuje środowisko, w którym toczy się akcja historii. Daje czytelnikowi kilka oddzielnych wątków i całkiem sporo postaci, które początkowo wydają się nie mieć ze sobą nic wspólnego. Dopiero z czasem okazuje się, że wszystko zgrabnie się łączy. Gdy już wydaje się, że odkryto tożsamość zabójcy, a sprawcę ujęto, autor gra na nosie czytelnikom i wprowadza nowe poszlaki, które ponownie oddalają nas od rozwiązania zagadki.
Główny bohater nie jest taki zimny i obojętny, jak to go pokazano w filmie. Niepozbierany życiowo, w duchu przyznaje, że miesiące spędzone z Rakel i jej synem były najlepszymi w jego życiu. Czy już za późno, aby tych dwoje się na nowo połączyło? Doprawdy nie wiem, jak autor poprowadzi ten wątek.
Jednym z głównych wątków powieści jest kwestia ojcostwa i fakt, że bardzo duży odsetek dzieci jest wychowywany przez mężczyzn, który nawet nie mają pojęcia, że nie są biologicznymi ojcami dzieci, które mają za swoje. Oczywiście to nie ich wina, a niewiernych żon i tym tropem pójdzie całe śledztwo. Bardzo podobała mi się relacja Harry'ego z Olegiem, synem Rakel. Mimo że dorośli nie są już razem, a Harry nie jest przecież biologicznym ojcem chłopca, Oleg bardzo liczy się ze zdaniem mężczyzny i to jego uważa za swojego ojca. Posłuch, który Oleg ma wobec Harry'ego w pewnym momencie uratuje chłopcu życie.
Po zakończeniu lektury powieści staję przed decyzją, czy kontynuować znajomość z Harrym Hole, czy zostawić sprawę jak jest. Początek był w miarę udany. No cóż, czas pokaże.
Po przeczytaniu Twojej recenzji, mam wrażenie jakbyśmy czytały dwie różne książki.
OdpowiedzUsuńAle w jakim sensie? Możesz skonkretyzować?
UsuńZgadzam się co do polskiego przekłada tytułu. Bałwan brzmi zdecydowanie lepiej. Co do ekranizacji. Nie oglądałam. Jeśli mam świadomość, że jakiś film powstał na kanwie książki, a jestem ciekawa historii, staram się najpierw sięgnąć po książkę. Chyba jeszcze nigdy ekranizacja nie przekonała mnie do siebie bardziej, niż wersja papierowa.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
mustread z ksiaznicawiedzy.blogspot.com